piątek, 25 maja 2012

Rozdział VI

   Zaskoczona zdaniem rozmówcy, niepewnie nacisnęłam mały guziczek, by otworzyć drzwi wejściowe od klatki. Z niewiadomych przyczyn zdziwienie nie chciało zejść z twarzy. Oczy miałam szeroko otwarte z niedowierzania. Wpatrzona w jasnobrązowe drzwi mieszkaniowe, wyczekiwałam donośnego dzwonka lub zapukania. Słyszałam kroki. Starałam się opanować. W końcu jeszcze nie wiem, czy to aby ktoś do mnie. Ogarnęłam niesforne myśli. Doczekałam się. Mocne, potrójne uderzenie kostkami palców. Protezą chwyciłam za klamkę. Pewnie pociągnęłam w dół, otwierając. Zrobił się mały przeciąg, zimny podmuch lekko rozwiał mi włosy. Przede mną stał uśmiechnięty, młody, wysoki listonosz. Na ramieniu miał dużą, brązową torbę, bardzo napakowaną. W ręce trzymał białą kopertę oraz mniejszą kartką wraz z długopisem. Patrzył na mnie z niepokojem. No tak, można się czuć nieswojo, gdy drzwi otwiera ci ktoś z wielkimi, podkrążonymi oczami, bladą twarzą i czarnymi włosami w dodatku wyglądającymi jak po przejściu huraganu bądź czegoś gorszego. Wreszcie się ocknęłam. Zrobiłam normalną minę.
-Dzień dobry...- Nim skończył, zdążyłam mu opowiedzieć. 
-Tak, to ja. -Szybko dodałam. Popatrzył na mnie nieco dziwnie.
-Proszę tu podpisać. -Podał mi długopis i pokwitowanie. Papierek przyłożyłam do ściany i się podpisałam. Mam charakterystyczne pismo. Na ogół i pierwszy rzut oka, staranne, ale po przyjrzeniu się było ciężkie co odczytania. Podpisane dokumenty oddałam mu do rąk, a on podał mi list. Krótka wymiana zwrotów pożegnalnych. Nie otworzyłam go od razu, lecz zaniosłam do pokoju. Po chwili wróciłam do stołu. Jak gdyby nigdy nic, usiadłam i kontynuowałam zabawę. Ziemniaki jak i sos były już zimne, więc nie dokończyłam jedzenia. Po paru minutach tato odłożył sztućce, wziął serwetkę, delikatnie przetarł usta. Odchrząknął:
-Co ciekawego dostałaś? -Zapytał odkładając na talerz zwiniętą serwetkę.
-List polecony. -Spontanicznie odpowiedziałam. Czułam, że tato będzie dociekliwy.
-Zdradzisz szczegóły? -Uśmiechnął się.
-Sama do końca nie wiem dokładnie co w sobie skrywa ten list. Nie otworzyłam go jeszcze. -Podparłam podbródek ręką, odsuwając talerz.
-Dlaczego teraz tego nie zrobisz? -Nadal się dziwnie uśmiechał.
Coś mi tu nie pasowało. Czemu tak się dopytywał? Tak spokojnie...Nie lubię takich podejrzanych pytań. Ciągnie mnie za język, czy mi się wydaje?
-Dziękuje, smakowite było mamo. -Najzwyczajniej wstałam i zabrałam ze stołu swoje nakrycie, by zanieść je do kuchni. Mama jeszcze przez moment z otwartymi ustami patrzyła na mnie ze zdziwieniem. Zasunęłam cicho krzesło i wyszłam z pokoju. Po odniesieniu brudnych naczyń, skoczyłam na łóżko, przyglądając się kopercie. Wzięłam najbliższy scyzoryk i rozcięłam jednym pociągnięciem brzeg. Wyciągnęłam ładnie, poczwórnie złożony papier listowy. Zaczęłam czytać. Po początku wiedziałam już, że to na pewno z tej szkoły. Leżąc tak z kartką wyciągniętą ku górze, zastanawiałam się głęboko, czy to aby nie podpucha. Tak nagle, dzisiaj, po tej rozmowie...Wierzyc mi się nie chce, ale nie mogę być aż tak przesadna. Nie zaszkodzi zaryzykować. I tak nie mam już nic do stracenia. Na pewno nie będę żałować. Za wszelką cenę pójdę w ślady mamy! Nawet jeśli miałabym zapłacić własną śmiercią, dowiem się co się z nią stało, co jej zrobili, pożałują. Nie cofnę się, za daleko zaszłam. Dumnie wstałam i z dokumentem poszłam do kuchni, gdzie ojciec palił papierosa. W pomieszczeniu było siwo od dymu, lecz nic poza tym mi nie przeszkadzało, przyzwyczaiłam się. Bez słowa wręczyłam ojcu list. Nie zdziwił się za bardzo, zaczął czytać, szybko mu to poszło.
-Zaproszenie do szkoły? Gratuluję. Chcesz skorzystać? -Spontanicznie zapytał, odkładając je.
Kopara mi opadła. Co on taki spokojny, normalny, niezaciekawiony?!
-Nie patrzy tak na mnie, twoja decyzja. -Zaciągnął się papierosem.
-Nie, nie masz nic przeciwko? -Wybełkotałam opierając się o ścianę.
-Sama podjęłaś sobie jako cel zagłębienie się w tajniki alchemii. Ta szkoła ci to w pewnym stopniu umożliwi. Przecież ci mówiłem, masz wolną rękę. A ja wiem, że nic głupiego nie zrobisz. -Przygasił peta o brzeg szklanej popielniczki.
Odwróciłam się, zabierając list ze stołu. Wróciłam do moim czterech kątów. Ponownie zaatakowałam łóżko. Położyłam się na brzuchu, co robię rzadko. Zmęczoną głowę wtuliłam w zimnego jaśka. Jeszcze raz, ostatni raz przemyślałam wszystko. Chciałam się pozbyć niepewności. Dziwne, dosłownie pięć temu byłam pewna siebie, zdecydowana, a teraz...
Przeszło. Tato swoim opanowaniem mnie przygasił. A co jeśli tak samo będzie z moją odwagą? Gdy będę jej potrzebowała, ktoś jednym argumentem ją przełamie? Pamiętam przykład tego. Ona. Ostatni mój decydujący ruch, ostrze w górze gotowe, by rozerwać ciało, pewność siebie, wściekłość chęć mordu i jedno słowo:"potwór". Jak za dotknięciem różdżki wszystko się we mnie złamało. Nie chce już, by kiedykolwiek tak jeszcze było. Ale...co na poradzę? Kogo się poradzę? Właśnie, nikogo.
    Dzień później...
Wstałam jak zwykle przed południem, ogarnęłam się i siedziałam w zamkniętym pokoju, rysując. Wokół mnie na podłodze leżało mnóstwo zgniecionych, ledwo wyrysowanych, białych kartek z bloku rysunkowego. Nawet rysowanie było dla mnie ostatnio trudne. Prawą nie dam rady, bo to proteza, a lewą ręką nie umiem! Ze skwaszoną miną siedziałam po turecku. Trochę się uspokoiłam i podjęłam kolejną próbę. Szło mi wolno, ale dokładnie. Nagle drzwi do pokoju energicznie się otworzyły. W progu stał wesoły tato. Ręka mi zjechała, przerywając kartkę z idealnym zarysem postaci. Kipiałam ze złości. Z całej siły zgniotłam szczątki rysunku i rzuciłam ojcu pod nogi.
-Eee, no dobra. Chcesz coś ze sklepu? Bo idę. -Nieco zmieszany zapytał odkopując kulkę.
Nie odezwałam się. Siedziałam cicho. Tato wyszedł widząc, że nic nie poradzi. Po momencie się zerwałam i wybiegłam z pokoju wołając go. Był już na klatce.
-Tato! Kup mi lody truskawkowe i ciastka z marmoladą! -Krzyknęłam patrząc w dół.
-A jednak. -Zaczął się śmiać.
Wróciłam do mieszkania. Poszłam na balkon, gdzie były świetne widoki na plac, osiedle, ulice, sklepy itp. Kiedy wychyliłam się przez barierkę, zdziwiłam się. W oddali widziałam naszą grupkę. Szli w górę, w stronę mojego bloku. Ciekawiło mnie co tu robią. Na razie nie dawałam żadnych znaków, krzyku, machania ręką, nic. Nie minęła minuta, gdy dwoma rękami zaczęła machać Dzinks, krzycząc: "Law". No taka zła nie będę. Odmachałam z uśmiechem. Po chwili słyszałam jakąś muzykę z pokoju obok. Mój telefon! Pobiegłam po niego. Odebrałam, wracając i siadając na rozgrzanym betonie balkonowym, wystawiając nogi za barierki.
-Co tak się kisisz w domu?! Wyłaź!  -Do słuchawki Firm krzyczała Dzinks.
-A mi się chce... -Znudzona odpowiedziałam, opierając się o ściankę.
-Bo Cię siłą wyciągniemy! -Dodała Firm.
-Nie wyjdę, ale jak chcecie wpadnijcie do mnie. -Zaproponowałam.
-Wbijamy! -Wspólnie krzyknęli i przyśpieszyli kroku.
-Czekajcie! -Groźnie powiedziałam, zatrzymując ich. -Wchodźcie po czerwonym kablu od internetu sąsiada, wejdziecie oknem, a przy okazji jemu dacie za mnie nauczkę! -Zaczęłam się śmiać rozłączając się.
Firm mi tylko popukała w czoło, sugerując moją głupotę. Wzruszyłam ramionami. Widocznie moje poczucie humoru jest na niskim poziomie. Po dwóch minutach byli już na górze. Poszliśmy do mojego pokoju. Przyniosłam tonę ciastek i kubki kakałka. Usiadłam na podłodze, bo chciałam siedzieć przy zimnym kaloryferze, a oni zajęli łóżko.
-Co ciekawego robiliście? -Przerwałam milczenie.
-To i owo. Praktycznie ciągle byliśmy pochłonięci książką od wczoraj. Wciągnęła nas, miejmy nadzieję, że nie na darmo. -Odpowiedziała Firm przegryzając chrupiące, czekoladowe ciastko. Popatrzyła na Dzinks. Ona zaś odetchnęła, przymykając oczy na moment, a potem się uśmiechnęła.
-Wiesz co, widziałaś pewnie taki temat co do kręgów transmutacyjnych? - Dziwnie, ciągliwym głosem powiedziała patrząc na półkę.
-Um...Tak. Co masz na myśli? -Odstawiłam kubek śledząc jej ruchy.
Wstała i podeszła do regału. Na półeczce nad laptopem była oparta o kubek z kredkami, list ze szkoły. Wzięła go pokazują wszystkim.
-Ha, widocznie Law też dostała, ale nic nie powiedziała! -Krzyczała Dzinks.
-Nie, to nie tak! -Zaczęłam machać przed sobą rękami. -Dostałam go wczoraj popołudniu i o nim po prostu zapomniałam! -Szybko dodałam.
-Więc teraz jest komplet. -Wtrącił Edward.
-Nadszedł czas na ostateczną decyzję. -Poważnie powiedziała Firm.
Zmierzyliśmy siebie wzrokiem wzajemnie. Każdy z nas w myślach liczył wszystkie "za" i "przeciw. Odchyliłam głowę i patrzyłam w sufit. Zawsze w ważnym momencie, nawet biały sufit jest interesujący. Często takie wpatrywanie się w coś mało interesującego, dopada każdego podczas nudnej nauki.
-Nie wiem jak ty, ale mu już praktycznie mamy decyzje. -Ciągnęła Firm.
-Ja też. -Krótko odpowiedziałam podnosząc głowę.
-Pewnie nie chcesz jechać...Zrozumiemy, ale bez ciebie ani rusz! -Powiedziała Bel.
-Wręcz przeciwnie, chcę skorzystać z tej szansy. -Szczerze się uśmiechnęłam.
Zdziwili się. Zapadła ta niezręczna cisza. Oni się teraz rozmyślili?!
-Tak, wiem. Byłam temu przeciwna, ale teraz już mi się odmieniło. Odezwijcie się!
Nagle zaczęli się śmiać. Po chwili Dzinks z kieszeni wyciągnęła kartkę i położyła na środku dywanu.
-No więc trzeba teraz zapieczętować naszą przyjaźń! - Dumnie powiedziała.
Patrzyliśmy na nią jak na wariata. Nawet mnie zadziwiła.
-Ach, zapomniałam ostrzec, że Dzinks ma świra ostatnio na punkcie jakiś dziwnych eksperymentów i zaklęć. Czytała jakieś książki i podobno znalazła fajny, jej zdaniem, pomysł na zapieczętowanie wiecznej przyjaźni. -Tłumaczyła Firm.
-"Zapieczętowanie" brzmi tak ciekawie i tak magicznie. -Zachichotałam.
-Tak, tak, śmiejcie się. -Założyła rękę na rękę Dzinks.
-Dobrze mistrzu, mów dalej. -Żartobliwie odezwał się Edward.
-Czytałam, że można złożyć przysięgę krwi. Każdy z obecnych powinien naciąć sobie puszkę palca i wspólnie przyłożyć ranę do rany, by krew się zmieszała. Nie zrażajcie się, chyba nikt tu nie ma żadnej choroby. -Gadała pokazując od czasu do czasu niektóre rzeczy gestami rąk.
-Tylko tyle? A po co Ci ta kartka? -Zapytałam wskazując na papier.
-Otóż, chcę nieco ulepszyć ten pomysł. Zrobimy pieczęć z krwi na znak jakiegoś własnego kręgu transmutacyjnego. -Otworzyła księgę na tym temacie.
-Pomysł nie jest zły. -Przytaknął Nate.
-Jeśli już gadamy o tym kręgu...Jak zrobimy? -Zapytała tym razem Firm.
-Chwila, chyba jesteście zainteresowani skoro tak pytacie. Ten wątek chciałam z wami przedyskutować i coś wymyślić. Zacznijmy od podstaw. Jakieś propozycje?
-Ja mam jakiś mały pomysł. Na pewno podstawą będzie 6 punktów, równo oddalonych od siebie i złączone prostą linią. Będzie to symbolizować naszą szóstkę. -Nieśmiało powiedziałam rysując plan na kartce.
-Teraz moja kolej! W tych punktach, wewnątrz można zrobić nieco miejsca i narysować tam jedną literkę ze swojego pseudonimu lub imienia, jak kto woli. -Firm szkicowała i poprawiła moją propozycję.
-A ja to jeszcze inaczej skoryguję. Te kółeczka można zrobić w takim układzie, a którym oznaczymy 6 miejsc, z których przychodzi zawsze na umówione miejsce. Na środku będzie duże kółko, które będzie tym umówionym miejscem. -Bel przejęła ołówek.
-Dobra, a teraz to złączyć liniami. -Zaproponował Nate.
-Wychodzi z tego sześciokąt z trójkątami w środku. Więc na koniec to wszytko obrysujmy kołem. -Dorysował swoje trzy grosze Edward.
-Teraz to ma jakiś ciekawy wygląd. Możemy jeszcze na pomocą takich prostych linii połaczyc te osoby, z tymi, z którymi każdy na to miejsce przychodzi. Np. Firm zawsze zbiera Dzinks i Bel, a Edward i Nate idą razem, ja osobno dołączam. -Dodałam.
-Przypomina mi to jakiś znak żydowski. -Wtrąciła Dzinks.
-Cii. Teraz pozostaje ten plan wcielić w życie. -Powiedziała Bel.



 -----------------
Nareszcie napisane! Taaak, długo mi zajęło się zebranie do kupy i napisanie czegoś na blogu ;D Prawie 2 godziny to przepisywałam...omg :D Gomen za błędy i dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law ;)