wtorek, 29 marca 2016

Rozdział XLVII "Zawiedzione nadzieje"



          Późna pora wieczorowa. Podążałam spacerowym chodem po obrzeżach parku. Wpatrywałam się z uśmiechem w granat nieba i świetlistą biel zawieszonych gwiazd. Bezchmurnie, przyjemnie, chłodno. W lewej ręce trzymałam zabezpieczoną katanę, a w prawej zwiewną koszulę, którą wzięłam, żeby ją ubrać gdybym przypadkiem zmarzła. Stawiałam kroki w taki sposób, aby długością stopy zmieścić się na pojedynczych kostkach brukowych. Dziecięca zabawa. Dużo myślałam, miałam na to sporo czasu i równie tyle problemów oraz rozterek. Minęło kilka dni, od ostatecznego zabicia Edwarda, w tym czasie również nie spotkałam więcej wojownika. Ale co ja robiłam podczas tego tygodnia? Dzień w dzień polowałam na demony, eliminowałam, tropiłam, wyczekiwałam ich, zabijałam. Zabierałam całą robotę innym Mistrzom. Pełniłam swoje obowiązki aż nadto, czy to po prostu zwykłe samolubstwo i arogancja? Nie potrafię tego obiektywnie ocenić.
-Znowu milczysz! –Lucyfer przerwał błogą ciszę, która trwała od samego początku wędrówki od domu.
-Wybacz, zapomniałam się odzywać – mruknęłam, odrywając wzrok od nieba, a skupiając go tym razem na broni.
-Od kilku dni jesteś taka mało obecna – próbował zmienić temat rozmowy – Czy naprawdę wzięłaś sobie aż tak do serca słowa Davida? – otwarcie zapytał.
-Skądże – odparłam od razu, bez zastanowienia,  ściskając dłoń na rękojeści.
-Nie umiesz kłamać, a mową niewerbalną jeszcze to zawsze potwierdzasz – powiedział po głębokim wydechu. –Przejęłaś się tym.
-Dajże spokój – leniwie powiedziałam, obracając oczami i przyśpieszając krok bez celu.
-Z tobą to jak z dzieckiem, takie przeczące samemu sobie zachowanie i trudno cię rozgryźć – oznajmił mi to, co już kilkanaście razy uświadamiał.
-Robię to dla siebie. Chcę być pewna swoich możliwości. Chcę być w stanie zdać się na swoją siłę, ludzką siłę – ściszyłam ton głosu.
-Czy aby na pewno? – Podejrzliwie zapytał. – Czy może boisz się, że będziesz niepotrzebna? – Trafił w sedno.
Momentalnie przystałam, a oczy wbiłam w ziemię. Zaczęłam nasłuchiwać. Coś się krzątało w krzakach, po naszej lewej stronie. Przymknęłam powieki, wytężając słuch. Czuję i dostrzegam demona. Słabego, niezbyt myślącego. Raz-dwa i będzie po nim. Odblokowałam ostrze, wyciągając je przed siebie. Odliczałam w głowie sekundy. Zbliżał się, wyskoczy zapewne prosto na mnie. Nie ruszałam się, czekałam aż bezmyślnie nabije się na broń i rozsypie. Coraz bliżej. Trzy, dwa, jeden, idealnie wystawił się na ostrze. Jedynie delikatnie, bez wysiłku przesunęłam katanę ku górze, a jego chude ciało rozerwało się, ciemna krew znalazła ujście, a po chwili proch poniósł wiatr. Wyprostowałam się, a broń opuściłam. Poprawiłam włosy i wróciłam do spaceru, jak gdyby nigdy nic.
-Jak długo zamierzasz się jeszcze bezsensu wyżywać? – Sarkastycznie zapytał i w tej samej chwili powiedział: -Zacznę się  buntować  jak ty.
Zwolniłam rękę, puściłam ją wzdłuż ciała, a on zmienił formę i znalazł się już u mojego boku, chcąc spojrzeć mi w twarz, lecz ja unikałam kontaktu.
-Jeszcze mu pokażę – mruknęłam pod nosem, odwracając głowę. –Myli się, co do mnie, nie zna mnie osobiście – dodałam, robiąc coraz większe kroki naprzód.
-Angażujesz się w minimalizowanie zagrożeń, ale wiesz, że Mistrz Broni ma za zadanie chronić tylko placówkę – dalej ciągnął temat. – Dobra, ten jeden kilometr w każdą stronę od szkoły też należy do obowiązku, ale teraz jesteśmy oddaleni trzy razy tyle – dodał.
-Nie dasz sobie spokoju? –Znudzona zapytałam przeciągając się i już całkowicie opuszczając gardę, chcąc wrócić do domu.
-Po prostu wyciągam cię z obłędu – powiedział wyraźnie, popierając moją decyzję co do powrotu.
Szliśmy w ciszy, powoli, ciesząc się tą nocną atmosferą.  Można odetchnąć, jest idealnie.
-Lucyfer, zastanawiałeś się już? – Przerwałam spokój, zadając pytanie głosem jakby pełnym obaw.
-Nad czym? – Zdziwiony początkowo popatrzył na mnie, lecz w ułamku sekundy zorientował się, o co mi chodzi.
Mina mu zrzedła, opuścił oczy, nie spoglądał już na mnie, tylko obserwował okoliczne kamyki na ścieżce. Powstrzymałam się od kolejnego pytania. Wiem, że to ciężki temat, lecz nie możemy przed tym uciekać. Znalazł się sposób, aby rozdzielić mnie i Lisę. Skomplikowana transmutacja, lekkie poświęcenie, dużo wymagać, potrzebna precyzja i doświadczenie. Dyrektor obmyślił cały proces i ma pewność, że on się powiedzie. Rozmawialiśmy już o tym wszyscy, każdy z nas ma czas na oddanie głosu, gdyż do zrealizowania tego planu trzeba podjąć się wyzwania i dokonać wyboru. Cieszyłam się ogromnie z początku, lecz poznawszy warunki – teraz mam problemy. W sumie, nie tylko ja jestem w kropce. Wszyscy są. Jutro odbędzie się ostateczna narada i poznamy rezultat.
-Śmiało, powiedz jak myślisz, która opcja wygra i co sam postanowiłeś? – Z uśmiechem brnęłam w swoje.
-To nie jest takie proste, nie mów tego z taką lekkością, to boli – jego ton głosu zadrżał.
-Zaakceptujemy każdą myśl, nie obawiaj się być szczerym wobec mnie i przede wszystkim  względem siebie – zatrzymałam się przy jednej z pobliskich ławek na alei.
Zaproponowałam gestem ręki żebyśmy usiedli na niej na chwilę chociaż. Oczywiście nie potrafię usiąść kulturalnie tylko weszłam stopami na drewniane szczeble, pośladki umiejscowiłam na wysokim oparciu, a ręce położyłam na kolanach, trzymając się za rękawy koszuli. Lucyfer zajął miejsce tuż obok mnie, chcąc być na tej samej wysokości, usiadł tak nieelegancko jak ja. Poprawił włosy, odkrywając twarz.
-Nie wiem sam, czego chcę – niepewnie rozpoczął odpowiedź. – Nie pomyślałem nigdy, że sprawy mogą się tak potoczyć. Sam byłem bardzo za tym, aby was rozdzielić, bo długo byś nie pociągnęła już w takich okolicznościach.
-Ale to też jedna z możliwych opcji. Nie dokonując procesu podziału, pozostaniemy  w tym ciele jeszcze dłuższą chwilę, zawsze coś – odpowiedziałam spontanicznie.
-Dalej masz taki lekceważący ton głosu, a mówisz o poważnych rzeczach. To nie są żarty. Tu chodzi o życie i śmierć! – emocjonalnie wyraził ostatnie zdanie.
-Natomiast, jeśli podejmiemy się transmutacji to zmienimy ten obecny los. Tylko.. – Przerwałam wypowiedź, bo Lucyfer spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, abym przestała używać dotychczasowej barwy głosu.
-Tylko wówczas jedna z was będzie pełnym człowiekiem, zdrowym, bez skaz i zachowa wspomnienia, a druga demonem w ludzkiej skórze, lecz nie wiadomo z jaką naturą. Nie możemy tego ustalić, czy demon nie utraci świadomości – dokończył za mnie, ale bardzo smętnym tonem.
-A jeśli dokonacie egzorcyzmu na demonie to w 99% pozostanie człowiekiem – warzywkiem – Strzeliłam palcami u rąk.
-Idąc na taki układ, dużo ryzykujemy. Bo i tak źle, i tak niedobrze. Jedna z was będzie żyć, a druga… - nie dokończył tym razem, widocznie nie mogło mu to przejść przez gardło.
-Druga zostanie spisana na straty – prosto z mostu powiedziałam, puszczając zmięte i wymęczone rękawy.
-Nie rozumiem, jak możesz to tak sobie mówić. Tu chodzi o ciebie, wiesz? Masz tego świadomość? –Zirytował się.
-Przecież wiem, ale co mi da jak się teraz załamie? Skoro jest szansa to trzeba ją wykorzystać. Chyba, że wolisz, abym nie dawała żadnych szans sobie. Gdybym się tym nie przejmowałam w ani najmniejszym stopniu, to bym teraz o tym nie chciała rozmawiać, tylko cicho bym czekała aż osiągnę limit – wydukałam wszystko na jednym oddechu.
-Racja – krótko wtrącił, odchylając głowę do tyłu i spoglądając w kolor nocy.
-Od głosów zależy, która z wami zostanie – teraz głos mi się załamał, gdyż w głębi serca boję się, jaką podejmą decyzję.
-Nawet nie wiesz, jakie to okrutne – podniósł głos z bezradności. –Tyle mam wspomnień z Lisą, ale przywiązałem się też na nowo do ciebie. A teraz mam wybrać, która ma żyć? Paranoja! – Tupnął nogami, a ławka zadrżała.
Powstrzymałam się od komentarza. Każdy teraz posiada podobne odczucia. A mnie tak szczerze boli fakt, że mają wątpliwości. Tak, odzywa się we mnie egoizm. Typowe ludzkie zachowanie! Myślałam, że bez problemu opowiedzą się za mną, lecz… To by było subiektywne. Wróciły nam wspomnienia. Lisa też była ich przyjaciółką. Też bym chciała, abyśmy żyły jak dawniej, razem, powróciły to czasów bliźniaczek - nierozłączek. Była bliska Lucyferowi, jego partnerką. Ojciec zapewne odczuwa ból po stracie córki i teraz, gdy ma okazję ją odzyskać to ma już spory dylemat, bo musiałby poświęcić mnie. Dyrektor i inni… Znali i nauczali Lisę, przez wzgląd na naszą matkę pewnie też rozmyślają nad całą sprawą. Gdybym ich wszystkich przekonała do  siebie i nakazała w sumie wybrać mnie to by było to niesamowicie okrutne i niesprawiedliwe nawet wobec mnie samej. Tak, chcę żyć, ale też chcę, aby ona żyła. Niestety, tak się nie da, o tym doskonale już wiem. Ironia losu!
-Mój los, jak i jej, są zdane na waszą łaskę – po chwili własnych przemyśleń mruknęłam neutralnie.
-Gdybym wiedział, że dojdziemy do takiego typu sprawy to nie rozpoczynałbym w ogóle tego wszystkiego – mówił przez zęby.
-Tu nie masz też powodów, by być złym na siebie – wspierająco odpowiedziałam – Nikt o tym nie wiedział.
-Ale jeśli byśmy… - chciał dalej wymyślać, ale nie pozwoliłam mu na to.
-Żadnego ale! Gdybyście nie szukali razem rozwiązania to bym już była stracona! A jeszcze wracając do wcześniejszych wydarzeń. Zapewne też uważasz, że chwila egzekucji i połączenia sił z Lisą też tutaj dużo zaważyła? Owszem, przyczyniła się do dalszych działań, lecz wiedz też to, że gdyby nie tamta decyzja to bym tutaj teraz nie siedziała, nie rozmawiała, a jedyną opcją „poobcowania”  ze mną byłby zapewne czarny, duży grób – mówiłam w nerwach, z przerwami, gdyż nie byłam w stanie się opanował raz a porządnie.
-Iza… - wydukał w szoku, ale nie zaprzeczył żadnemu słowu z mojej wypowiedzi.
-Jak widzisz, taki jest mi przypisany los. Skutki wszystkich decyzji się zbiegły. Zmiana jakiejkolwiek jedynie by opóźniła nastąpienie ostatecznego końca. I nie żałuję, że połączyłam z nią siły, bo dzięki temu wszystko odzyskali utraconą prawdę, w tym ja.
Ja powinnam zostać skreślona. Nie zasługuję, aby żyć. Nie mogę po tym wszystkim zająć twojego miejsca”. W myślach przebijał się jej głos. Taki nijaki, bez charakteru, bez jakiegokolwiek zaangażowania. „Miałam nadzieję, że uda nam się wrócić do normalności, ale skoro to jest uznane za niemożliwe, to nie chcę zabierać ci miejsca”. Ponownie się odezwała, lecz tym razem jakby ze smutkiem w głosie.
-Przestań mówić głupoty… - pod nosem do niej skierowałam te słowa, a sama twarz skryłam w dłoniach.

Dzień później, w szkole.
           Przechadzałam się samotnie po korytarzu, śledząc wzrokiem każdy swój krok, a nie zważając w ogóle na to, co może być przede mną. Była jeszcze chwila czasu do początku lekcji. Odziana w szkolny mundurek, mijałam uczniów, którym dawałam przykład na to, jak powinni wyglądać, gdyż niektórzy na swoje własne sposoby nosili obowiązujące stroje. Nikt nie zaczepiał mnie, całe szczęście. Zstępując  nogi na nogę, kierowałam się do gabinetu nauczycielskiego, w sumie tak miałam się zgłosić już chwilę temu. Dreptałam, nie spiesząc się. Pokonałam już jedno piętro, zostały mi dwa. Przeszłam kolejne stopnie. Teraz prosto do kolejnych schodów, bo z nich będzie bliżej do pokoju. Słońce od rana jest wysoko zawieszone na niebie i zalewało światłem cały korytarz. Na chwilę podniosłam głowę, aby spojrzeć jaka odległość dzieli mnie jeszcze od schodów. Mignęła mi znajoma postać… David?! Od razu się ożywiłam i przyspieszyłam kroku, a po chwili już biegłam. Złapię go w tym tempie zaraz przy ostatnim stopniu. Włosy rozwiały się, niezapięta marynarka powiewała wraz z moim biegiem. Rytmicznie wskakiwałam po schodkach i w końcu znalazłam się na piętrze, tuż za plecami wojownika. A jednak, dobrze widziałam jeszcze z takiej odległości. Wyciągnęłam rękę, aby go zatrzymać, bo nie zainteresował się tym, że ktoś biegł za nim. Już prawie miałam dłoń na jego lewym barku, gdy on nieoczekiwanie szybko się odwrócił, chwytając mój nadgarstek, kuląc się nisko i drugą ręką objął mnie w pasie, podnosząc ku górze. Przerzucił mnie z łatwością na swoje plecy, a mnie wygięło. Stanął na równych nogach. Łapczywie oddychałam, a po chwili dopiero wydałam z siebie poirytowany głos:
-Oszalałeś?! – Z chrypką wydobyłam jedno słowo na razie, spoglądając  oświetlony, beżowy sufit, bo z takiej wysokości i w takim układzie tylko tyle widziałam.
Trzymał mnie jak jakieś dziecko podczas szamańskiego rytuału. Było to żenujące i upokarzające. Zaczęłam się wiercić i wymachiwać wolnymi, zwisającymi do dołu nogami.
-To ty ludzi od tyłu zachodzisz i nie wiadomo z jakim zamiarem – podenerwowanym tonem odparł, unikając moich kopnięć.
-Postaw mnie, nie wiem na co czekasz! – Piskliwym głosem dokazywałam, chcąc dotknąć stopami podłogi.
Postawił mnie do pionu, a ja od razu zaczęłam się poprawiać. Włosy, ubranie, układanie poszło na marne.
-Chciałam cię po prostu zatrzymać, bo dawno cię nie wiedziałam – po chwili ciszy wtrąciłam, podciągając zakolanówki wyżej niż miałam dotychczas.
-Stęskniłaś się? – Z ironicznym uśmiechem zapytał, patrząc na mnie kątem oka.
-Chciałbyś! – Momentalnie odkrzyknęłam, tupiąc nogą i obijając sobie tym samym piętę, gdyż podeszwy trampek były wyjątkowo twarde.
-Ale nawet w takiej sytuacji mało uważasz. Powinnaś być bardziej czujna i reagować. Jak ja. Widzisz, wystarczyło, że ci tylko rękę złapałem, przerzuciłem i już byłaś zdana na moją łaskę – zaśmiał się.
-Gdybym brała to na poważnie, to na pewno bym cię uszkodziła przy tym – mruknęłam, zaciskając materiał spódnicy w ręce.
-Nabierz masy to może coś kiedyś zdziałasz – dogryzł mi. – Lizaczka na osłodę? – Z kieszeni skórzanych spodni wyjął dwa kuliste lizaki w czerwonych opakowaniach.
Z grzeczności wzięłam ostrożnie jednego za plastikowy, biały patyczek i rozwinęłam z folii. Truskawkowy, mój ulubiony. Z małym uśmiechem wpakowałam słodycz do ust i od razu wbiłam w niego zęby.
-Co się stało, że w szkole jesteś? – Zadałam pytanie tuż po tym jak ruszyliśmy do przodu.
Udał, że nie usłyszał, zignorował moje pytanie. Zdziwiłam się, ale nie dałam za wygraną. Zmierzaliśmy w tym samym kierunku z tego co widzę, więc ponownie zabrałam głos, jeszcze bardziej wychodząc mu naprzeciw i blokując drogę.
-Jestem tu w tym samym celu, co ty – odparł wymijająco, przewracając oczami, a ręce wkładając do kieszeni.
Kolejny raz lekko uniosłam brwi, ale dałam sobie już spokój. Powróciłam do jego tempa i szłam z nim równo, będąc po jego lewej stronie. Rytuał rozdzielenia i oczyszczenia, dręczyło mnie to. Jak ta transmutacja przebiegnie? Zaraz w sumie się powinno wszystko zacząć. Starałam się odpędzić zbędne myśli, bo im więcej wagi to tego przywiązywałam, tym gorzej m było zaakceptować wszystko.
Przegryzłam lizaka w pół. Dwie połówki po chwili całkowicie rozdrobniłam szczęką i połknęłam. Pustym patyczkiem zasysałam powietrze. Zagryzałam plastik, powyginałam aż w końcu znudziło mi się to i wyjęłam patyczek z ust.
-Będziesz zatem przy całym zamieszaniu jedynie obserwatorem, stalkerze? –Sarkastycznie powiedziałam, zginając w pół pozostałość po lizaku i rzucając go do kosza pod oknem.
-W tym wypadku chciałbym – mruknął ściszonym głosem. – Teraz będę pełnił inną rolę – dodał.
-Ofiary? – Z uśmieszkiem drążyłam temat, lecz on się nie rozchmurzył, tylko jeszcze bardziej spoważniał.
-Dostałem tylko jedno zadanie, zabić cię, gdy coś wymknie się spod kontroli – zatrzymał się pod drzwiami dyrekcji i delikatnie pociągnął za klamkę do dołu, aby je otworzyć.
Brak zszokowania z mojej strony, tak samo nic nie mruknęłam. Puścił mnie pierwszą przed próg, więc przeszłam niewzruszona.
-Ale wiedz, że tego nie zamierzam – szepnął do mnie schylając głowę, aby ustami być na linii moich uszu, po czym zamknął drzwi.
Skinęłam głową, lecz się nie odwróciłam. Podeszłam do następnego oddzielonego drzwiami pokoju, gdzie byli już inni zgromadzeni. Ogromne pomieszczenie, sterylne, jasne. Dyrektor, ojciec, Sebastian, Lucyfer i przyjaciele. Reszta zajęła się sprawami w szkole, ale i tak tutaj została wybrana garstka najlepszych. Na białym parkiecie było mnóstwo nakreślonych symboli. Znaki, litery, cyfry, sentencje, kto wie co to i dokładnie po co. Firm, Bel, Nate i Dzinks nałożyli jedwabne rękawiczki na dłonie. Lucyfer stal z poważną miną spoglądając na mnie i Davida. Ojciec miał w rękach notes, w którym coś zapisywał na bieżąco podczas rozmowy z dyrektorem. Dawno nie widziałam pana Sebastiana, ciekawe jakie on ma zadanie w tym wszystkim. Przywitałam się i podeszłam ostrożnie do miejsca, gdzie nie było nic narysowanego.
-Zapomniałem coś powiedzieć. Sebastian jest najlepszym egzorcystą spośród nas, więc on wywoła wilka z lasu, że tak to nazwę – dyrektor poprawił swój kapelusz na fioletowych włosach, które wydawały mi się nieco krótsze i bardziej proste niż zwykle.
-Polonista egzorcystą? – Uśmiechnęłam się subtelnie spoglądając na niego.
-Wypędziłem i wykończyłem więcej demonów, niż ci się może wydawać, Izabelo – zaakcentował to znienawidzone przeze mnie imię aż mnie dreszcz przeszedł po całym ciele.
-Plan wygląda tak, alchemicy zwolnią swoje pieczęcie na tobie, a raczej uwolnią swoje moce, wyzwalając również twoje. Po tym zaczniemy rytuał. Sebastian odprawi swoje czary-mary i rozdzieli dwie osobowości na dwa ciała. Jeśli to się uda, to będzie już sukces. A dalej wiecie, jak mogą potoczyć się sprawy i jakie mogę być scenariusze. Wtedy będziecie decydować – Kevin rozstawił każdego w wyznaczone miejsca. Sam natomiast zapalił jednym ruchem ręki kilkanaście świec wokół głównego kręgu na środku.
Niebieskie płomienie, cóż za piękny widok. Skupiłam wzrok na tym zjawisku. David ostrożnie i z wyczuciem  pchnął mnie do przodu, abym nie tyle, co się wpatrywała w to wszystko, ale też wypełniła swoją część. Teraz nastąpiła kumulacja wszystkich wątpliwości. Obojętność i spokój przeminęły. Zaczęłam rozmyślać, ale na odwrót było już za późno. Analizowałam wszystko po kolei. Skoro mają zerwać pieczęcie to pewnie postąpią podobnie jak podczas nieudanej egzekucji. Więc już nastawię się na ból. Przez przypadek zagryzłam i przegryzłam wargę. Ręce mi drżały, czy ja się boję? W sumie nie wiem, czego mam się ostatecznie spodziewać. Demonem będę ja  czy ona? Przeżyję czy zginę? Ta szaleńcza ciekawość. Jakie uczucia wezmą górę, gdy zobaczę Lisę na żywo? Co zwycięży? Jak sama na to zareaguję? Zaczęłam zaciskać pięści i wyczekująco rozglądać się wokół.
-Gotowa? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos ojca, który poprawił mi troskliwie włosy i odgarnął je z mojej bladej twarzy.
-Nie mogę się doczekać – odparłam pogodnie, przytakując głową i odsuwając się na swoje miejsce. W ostatniej chwili wbiegł Gilbert, który chciał pomóc w zerwaniu jego pieczęci w naszyjniku, lecz ja pokiwałam przecząco i dumnie sama zerwałam łańcuszek z szyi i puściłam go wolno na podłogę. W tym samym czasie wokół mnie zabłysnęły jeszcze bardziej świece, a przyjaciele upuszczając krople swojej krewi z palców wskazujących, aktywowali kręgi na rękawiczkach. Atmosfera się zagęściła. Sebastian zaczął coś mówić, na początku cicho, lecz z kolejnymi słowami coraz głośniej. W odbiciu szyby jednej z regałów będących pod ścianą widziałam swoje rozświetlone tęczówki i iskrzący się znak o pięciu ramionach, już w sumie od dawna będący pentagramem. Wpatrując się w ten swój słaby obraz nagle zauważyłam jej postać. Mrugnęłam nerwowo, lecz z chwilą zamknięcia powiek i ich ponownego otworzenia, nie byłam już w tamtym miejscu. Znalazłam się pośród białej przestrzeni. Drgnęłam i rozglądnęłam się. Odwróciłam się za siebie i poczułam jak delikatny, przyjemny, jedwabny materiał otarł się o moje ciało. Śnieżnobiała sukienka? Poprawiłam jej prosty krój rękoma. Niezbyt długa, wyżej znacznie od kolan, zwiewna. Na cieńszych ramiączkach, przez co znaczna część ramion, barków, łopatek i obojczyków była odsłonięta. Spoglądając na swoje ubranie przyuważyłam suche, blade stopy oddalone jakieś 2 metry ode mnie.  Podniosłam wzrok, to Lisa. Wygląda jak ja, lecz sukienkę  miała czarną. Nawiązanie do jednego ze wspomnień? Ręce miała opuszczone wzdłuż ciała, a na jej twarzy gościł pogodny uśmiech. Odgarnęła swoje ciemne włosy za siebie. Po  tym wyciągnęła te trupie ręce do mnie, jakby z zamiarem objęcia mnie. Nie stawiłam oporu. Przybliżyła się, a ja oparłam brodę o jej kościste ramię. Chłodna, bardzo chłodna, ale bije od niej wewnętrzne ciepło, które zalewa moje serce. Dlaczego mimo tego czuję w nim kłucie?
-To pożegnanie – powiedziała powoli i spokojnie, uwalniając mnie z uścisku i patrząc w moje oczy.
-Co masz na myśli? – Zaciekawiona zapytałam nie odrywając od niej wzroku. Jej oczy, były takie nieskazitelnie błękitne.
-Nikt nie będzie decydować, która ma przeżyć – zaczęła poważniejszym tonem. – Więc niech uczciwa walka to rozwiąże – dodała.
-Walka?! – Podniosłam ton głosu, odsuwając się do tyłu.
-To nasza tragedia, my przedstawimy zakończenie – powiedziała stanowczo, lecz jej głos już zaczynał być coraz bardziej przydławiony.
Obraz się rozmazał, oczy spowił blask a potem mrok. Nie zdążyłam już nic więcej powiedzieć, nie byłam w stanie…


__________________________________
Następny za nami, z trudem szukam weny na pisanie, co chyba widać po poziomie tych ukazujących się rozdziałów. Wybaczcie błędy. Dziękuję za poświęcony czas na czytanie i pozdrawiam, Law! < 3

sobota, 5 marca 2016

Rozdział XLVI "Nie masz serca - nabiera nowego znaczenia"



          Z zakłopotaniem spoglądałam raz na wojownika, raz na potwora. Stał taki pewny siebie, w zadumie, zakrwawiony, a krew była najwyraźniej jego jedyną bronią. Jak tutaj z nim walczyć jakimkolwiek mieczem? Toż to samobójstwo! W takich chwilach chyba alchemia by się przydała  albo magia. Tylko skąd ja magię wytrzasnę?
-Więc jak go drasnę tak tylko mu dam większą szansę na udaną spotęgowaną kontrę? – Odezwałam się do towarzysza.
-Krew formą obrony, możliwość jej kształtowania, tak, to ten typ nieumarłego. Stęskniłem się – znacząco się  uśmiechnął do siebie na stronie.
Teraz to jeszcze bardziej zdziwiona na niego patrzyłam, gdyż emanował niesamowitą euforią i ze spokojem wypowiadał informacje o potworze.
-Zatem, jaki masz plan? – Spytałam spontanicznie, dając mu pole do popisu, gdyż był w tym temacie widocznie obeznany.
-Już podkulasz ogonek? – Zaśmiał się, reagując w ten sposób na moje otwarte pytanie.
-Chciałbyś. Po prostu słyszę i widzę, że wiesz co trzeba robić – odparłam bez entuzjazmu. – Nie pcham się bezsensownie, gdy mogę poradzić się ciebie – dodałam ściszonym głosem.
-Czekaj, powiedziałaś, że będziesz na mnie polegać? – ożywił się i przeinaczał moją wypowiedź. Zwrócił się ku mnie twarzą.
-Znaczy… - mruknęłam. – Daj mi wskazówki a sobie poradzę! –Krzyknęłam,  chcąc wybrnąć w tej sytuacji i przerwać temat.
-Niech ci będzie – krótko wtrącił. –Jedynie ma co mamy uważać to to, żeby się tą krwią nie splamić. Zauważ, że on może i krew sobie kontroluje, lecz tylko zraniony może to robić. A najgorszą opcją dla nas, a najlepszą okazją dla niego będzie, gdy  jego krew znajdzie się na nas. Śmiało, wyobraź sobie, że w twoje ciało wbija się masa igieł. Straszna wizja, więc przede wszystkim uważaj,  aby się nie pobrudzić – tłumaczył  dość sensownie.
-Gdybym już podobnych odczuć nie miała… -jeszcze ciszej pod nosem mruknęłam, pewniej chwytając katanę.
-A i chcesz mi, najlepiej jak możesz, pomóc? –nagle zapytał z nowym podekscytowaniem.
-Nie, nie wycofam się! – Podniosłam ton głosu, robiąc kilka kroków do przodu chcąc zaatakować potwora.
Jednak Edward resztkę krwi z ręki strząsnął tuż pod moje nogi, ciecz zaplamiła ziemię, a po chwili z z kropel powstały kolce, na tyle długie, aby mogły przebić moje stopy bez problemu na wylot. Szybko odskoczyłam w bok, wymijając jak najdokładniej pułapkę. W tym czasie zza pleców moich naskoczył z brońmi wojownik, a ja zaatakowałam od drugiej strony potwora. Jego oręż zablokował tym krwawym mieczem, a mojemu ostrzu pozwolił się zatopić w ramieniu. Niedobrze! Krew uchodzi, zaraz pewnie coś wykombinuje! Zachowawczo się cofnęłam, szybko zabierając katanę od niego, ale jego krew znalazła się na żelastwie. Jeden pomysł mi w głowie zaświtał. Ciecz zaczęła już drgać. Cofnęłam rękę, wykonałam zamach i wymierzyłam w potwora.
-Odsuń się, natychmiast! – Krzyknęłam do czarnego sojusznika, a on wedle mojego życzenia się wycofał.
Wykonując łuk kataną, postanowiłam krew skierować w stronę Edwarda. Skoro kontrolował tę krew to podczas jej formowania mam jeszcze chwilę czasu na ruch. Wykorzystując jego własną broń przeciw niemu może uda mi się go zranić, a przynajmniej wytrącił z równowagi. Krew cała zeszła z ostrza i w postaci miniaturowych sztyletów leciała wprost na potwora. Zdziwił się. Ale też zareagował w czasie. Zmienił formę krwi powrotem w stan ciekły i jedynie płyn wsiąkł w ubranie. Potwierdzone jest to, że może kontrolować krew na różne sposoby i w tym samym czasie kilka jej części. To będzie dość kłopotliwe. Chociaż skoro żeby się bronić musi tracić krew to czy jak mu jej dużo ubędzie, to nie będzie przypadkiem musiał się posilić? Wspomniał o tym dyrektor po krótce. To może być słaby jego punkt, ale też my na tym byśmy znacznie ucierpieli gdybyśmy zdecydowali się na taki krok. Ranić i samemu zostać zranionym? Pomysł szalony, ale jednak wydaje się być jednym z lepszych.
-Dobre posunięcie, zaskoczyłaś mnie tym ruchem – o dziwo dostałam dość szczerą pochwalę od sojusznika.
-Eliminacja pytań o zdolności wroga to podstawa – odparłam, stając ponownie obok niego z przygotowaną kataną.
-Byle żeby on takiego pomysłu nam nie sprezentował, bo wtedy mielibyśmy marne szanse – dodałam przyglądając się Edwardowi.
-Ciągle wydajesz się zamyślona. Rozważasz różne możliwości ataku, czy może uczucia tobą kierują, przekonać cię próbują? –oderwał moją uwagę od potwora.
-Uczucia? – Powtórzyłam z ironią. –Nigdy więcej, to już dawno skończone – dokończyłam myśl poważnym tonem.
Wyprostowałam się i ponownie starannie analizowałam jego ruchy. Odwróciłam się w stronę wojownika.
-Zastanawiam się, jak bardzo niebezpiecznym posunięciem będzie dźganie go, ranienie, okaleczanie, maltretowanie i masakrowanie aż do limitów, które pewnie wynikają z jego potrzeby pożywiania się krwią – uśmiechnęłam się wystawiając ostrze daleko przez siebie.
-Dziwne, też nad tym rozmyślałem – jak gdyby nigdy nic powiedział, podciągając wyżej dwa miecze.
-Biorąc pod uwagę, że na pewnie nie da rasy w pełni kierować każdą najmniejsza kroplą krwi, może to go znacznie osłabić i dać nam więcej szans na zwycięstwo i zmniejszyć ryzyko groźnych powikłań – dodał.
-Kto będzie walczyć otwarcie z nim? Tę broń trzeba blokować również. Poza tym, proponuję atak, taki jak wcześniej, od dwóch stron równocześnie – mówiłam, a odpowiedzi się w sumie spodziewałam.
-Jeśli chodzi o siłę, mam jej więcej od ciebie, więc atak otwarty zostaw mi. Tobie dobrze wychodzą podstępne i nieczyste zagrania oraz ataki z zaskoczenia –ironicznie kontynuował, a jego kąciki ust były skierowane ku górze.
-Siłę nadrabiam spowolnieniem, zranieniem i ogólnym wykańczaniem, dobrze zrozumiałeś już? -zagryzłam zębami dolną wargę.
Poprawiłam broń, pewniej się ustawiłam, zaczęłam realizować plan i postępować według niego. Zaszłam potwora szybko od strony pleców, a sojusznik skrzyżował z nim swoje oręża. Przede wszystkim będę ograniczać mu pole manewru. Mając dwóch nacierających wrogów będzie musiał się skutecznie bronić, a żeby wykluczyć ucieczkę i zmniejszyć uniki trzeba zabrać mu przestrzeń. Za blisko też się trzymać nie mogę, aby nie przeszkadzać w ogólnej walce. Chciałam go ponownie zranić w rękę, w której trzymał broń, ale ku mojemu zdziwieniu, jego uszkodzona wcześniej kończyna była pokryta krwią i uformowana w ostrze. Tak długie było, jak dwukrotność długości od łokcia po palce, szerokie na dwie pięści i bardzo mobilne, gdyż ruszając ręką, władał tym ostrzem. Zablokował moją katanę. Znalazł się pomiędzy mną a wojownikiem. Dwie ręce wyprostowane, uzbrojone, blokujące nasze ataki. Może to ostrze nie jest takie trwałe. Pomyślałam i wyciągnęłam spod rękawa nóż.  Od dołu, z całej siły uderzyłam małą stalą o to jego prowizoryczne ostrze, chcąc je roztrzaskać. Celowałam bliżej czubka, gdyż było łatwiej w tym miejscu. A jednak, ta atrapa ostrej i trwałej broni się właśnie rozpadła, a na jej miejsce powróciła ręka, którą nieoczekiwanie mnie złapał za krawat od mundurka. Zrobił to tak z zaskoczenia, że nie dałam rady nawet go powstrzymać, wyminąć. Oderwał swój oręż od wojownika i skupił się tylko na mnie. Mocno szarpnął i przyciągnął do siebie ten długi kawał materiału, zawężając go niebezpiecznie na szyi. Znowu podduszenie, dalej to stosuje. Wstrzymałam oddech i usiłowałam się wyrwać. Na pomoc ruszył mi mój towarzysz. Rozdzielił nas, a ciężarem swojego ciała odtrącił potwora na znaczną odległość. Ma krzepę. Natomiast demon zachował odległość, lecz zaczął się sam do siebie śmiać. Chciałam rozluźnić krawat, ale zauważyłam, że jest on cały zakrwawiony. Zabrałam ręce od razu i spanikowałam. Nerwowo podniosłam oczy na wojownika i ujrzałam wystawione wprost na mnie błękitne ostrze, któro niebezpiecznie się zbliżało. Przymknęłam powieki, płytko wzięłam oddech, gdyż broń tak była kierowana, że wyglądała jakby był to jawny atak na mnie. Przez myśl przeszła mi już wizja tego, jak konam, a po kościach przeszywał mnie ból. Rozmyślałam na szybko, czy to będzie po prostu wypadek, który wyniknął z chęci uratowania mnie a presja czasu działała, czy celowy ruch. Po chwili poczułam ulgę, brak nacisku pod szyją. Już nie miałam skóry ściśniętej, mogłam swobodnie wziąć łapczywy wdech. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że on odciął krawat jednym ruchem, jeszcze zanim oręż mogła stać się narzędziem zbrodni na mnie. Dokonał tego tak niespodziewanie, ale pewnie i bezboleśnie. Sponiewierany materiał spadł na ziemię, a potwór widząc to, porzucił pomysł na wykorzystanie go i krew, którą na nim pozostawił nie przeformował. Szybko sprawdziłam, czy na marynarce lub koszuli nie mam jeszcze śladów. Nie, skupił się tylko na krawacie, na szczęście. Widocznie myślał, że będzie to najlepsza opcja, gdyż krawat oplatał szyję, a potem okrywał całą klatkę piersiową wzdłuż. Ogarnęłam się i powróciłam do stanu gotowości.
-Dziękuję – tylko tyle powiedziałam, spoglądając na czarnowłosego z podziwem i ulgą.
-Widziałam ten strach w twoich oczach, nie ufasz mi w pełni i bardzo szybko się poddajesz jak kogoś znasz – powiedział, wyciągając ponownie dwie bronie na raz.
-Skoro mówiłam, że wrogiem nie jestem to nie zabije cię wykorzystując do tego jakąkolwiek okazję – dodał jakby zawiedzionym tonem.
-Przepraszam – mruknęłam. – To przez ten nieoczekiwany ruch, zaskoczył mnie i jeszcze doszły głupie myśli – dodałam ściszonym głosem.
-Olśniło mnie to. Wiem, jak można go zabić raz, a dobrze. Trzeba uderzyć w serce. Serce pompuje krew, odcinając to główne źródło energii, on straci na sile, będzie stratny w krew. Lecz słowa są proste, a wykonanie trudniejsze – zmienił temat.
-Raniąc go w to miejsce, krew tryśnie i będzie bronią, a jak to jeszcze umiejętnie wykorzysta, będzie ciężko –kontynuował, nie wracając do poprzedniego tematu.
Raz już jego serce przeszyłam, drugi raz też może mi się udać. Trzeba go wykończyć, da z siebie wszystko.
-Zmieniamy taktykę. Atakujemy go na jednej linii, wymiennie, szybko i pewnie. Atak, asekuracja, tak na zmianę – powiedział stanowczo, zaczynając jako pierwszy.
           Ruszyłam tuż za nim z kataną. Atakowaliśmy tak, jak zaplanował. Odpierał nasze uderzenia, ale z każdym kolejnym się wycofywał coraz bardziej. Ciągle musiał utwardzać swój miecz, pompując w niego większe dawki krwi i samemu sobie zadając rany. Przy okazji starał się nas znowu ochlapać, lecz na to się już nie nabierzemy. Omijaliśmy zwinnie wszystkie sztuczki. Traci dużo płynów, a my sobie jakoś radzimy z różnymi formami ostrzy. W pewnym momencie zobaczyłam, że płaszcz sojusznika jest pozadzierany, podziurawiony, spodnie również. Gdyby nie ten wiatr, który rozwiał materiał, to bym tego nie zauważyła. Chwila, czy to przez ostrza? Musi więc cały czas blokować wszystko sam, a ja tego nie spostrzegłam nawet. Ciągle tak naprawdę bierze wszystko na siebie. Ranimy go oboje, lecz on stara się wziąć skutki dwóch posunięć stale na siebie! Nie tak miało być! „Pomogę ci, pozwól sobie użyć mocy, jesteś do tego zdolna.”  W głowie usłyszałam jej głos, głos Lisy. Przecież jestem zapieczętowana, więc jak… „A kto tu mówi o pieczęci? Same decydujemy o tym, co zrobimy, nie ktoś z zewnątrz.” Odpowiedziała na moje domysły. Stanęłam nagle jak wryta. Mogę ich użyć? Zatrzymałam się tuż przed atakującym potworem. Zasłoniłam wojownika, wystawiając się wprost na miecz, ot tak. Zanim zdążył zareagować na moje szokujące rozmyślenie i działanie, ja miałam rękę wyprostowaną na poziomie klatki piersiowej Edwarda. Otwarta dłoń, jedynie uformowana w lekki koszyczek.  Potwór był oddalony ode mnie właśnie na długość całej tej wystawionej kończyny. Cel zastygł, momentalnie porzucił natarczywość i chęć ataku. Zobaczyłam, że moja dłoń jest pusta i czysta, lecz wskazywała dziurę, z której obficie uchodziła krew. Rana w ciele jak po wbiciu mojej ręki, ale to nie ręka go przebiła, a wektor. Potwór odsunął się, w krzyku wysuwając się z zasięgu wektora, a oddalając ponownie ode mnie. Wektor był zakrwawiony przez co było widać tylko smugi krwi unoszące się w powietrzu. Natomiast w nim zostało jeszcze szybko bijące serce. Ludzkie serce. Krew, która przedtem się gotowała, teraz była już niegroźna. Potwór był tak zdezorientowany, że zajął się bezsensownym tamowaniem krwotoku. Chciał uciekać, lecz szło mu to kulawo. Nie był w stanie zapanować nad krwawiącym ciałem. Jego broń się rozpłynęła, a skóra zaczęła tracić kolory. Spowolnił chód, chciał się aż upadł, głośno uderzył o ziemię. Już się nie podniósł. Ja nadal stałam wyprostowana i z szokiem spoglądałam na nieruchomy mięsień. Już koniec? Jednym ciosem został powalony? Tak jak mówił, serce było tu rozwiązaniem. Wyrwałam mu serce, nie dotykając go. Potwór zabił potwora. Tak można ironicznie rzec tę sytuację. Resztą wektorów zasłoniłam się, zatrzymałam wojownika i zarazem go ochroniłam. W końcu ogarnęłam sytuację i nagle opuściłam serce pod swoje stopy, zasłaniając usta i się wycofując. Nie byłam w pełni tego świadoma, nie kontrolowałam się. Wojownik nie stracił zimnej krwi i wypowiadając niezrozumiałe dla mnie słowa, dwoma mieczami wykonał  krzyżowe cięcie na serce, pozwalając mu p tym soczyście rozlać się na ziemi. Z ciągłą gotowością patrzyłam czujnie na leżące ciało. Jego oczy to same białka! Brak źrenic, tęczówek. Kolejna dziura w klatce, nie zasklepiła się. Jego resztki krwi uchodziły leniwie z nowo pojawiających się ran. Rozpada się? Mogę śmiało stwierdzić, że jest już niegroźny. Teraz w ogóle nie przypomina nawet z ogólnego wyglądu Edwarda. Ale nie zaprzeczę, że był potężnym przeciwnikiem. Choć skończył jak poprzednik.
-To było dość – wojownik zaczął coś mówić odnośnie tego wydarzenia – dość nagłe – kontynuował – i lekkomyślne – sucho dokończył, chowając oręża w schowki na plecach.
-Ale skuteczne – z wymuszonym uśmiechem odpowiedziałam, odwracając się do niego twarz a,
-Dałbym sobie radę też, nie takich się wykańczało – dumnie odparł.
-Sam nie zbawisz świata – mruknęłam – Ja się tego wciąż uczę, tobie to może też pomoże – dodałam spontanicznie.
-Mundurek ci się poniszczył, który to już z kolei? – Sarkastycznie zapytał, ściągając swój płaszcz, który nie był w lepszym stanie.
-Szkoła w tej kwestii zapewni za każdym razem nowy zestaw – odparłam bez przejęcia.
Spostrzegłam, że na jego podkoszulce, po stronie serca miał wyszyte malutkie logo. Skupiłam wzrok. To znak naszej placówki!
-Jesteś również uczniem szkoły? –Zapytałam z zaciekawieniem. – Dlaczego cię nie widziałam? –podeszłam bliżej.
-Ano – zająkał się – tak jakoś wyszło – krotko odpowiedział, wymijająco.
-Tak poza tym… Nawet nie wiem jak masz na imię, a już dwa razy uratowałeś mi życie – nieśmiało wtrąciłam.
Walczyłam z nim, współpracowaliśmy a jego personalia jest mi obca, zupełnie. Nie przedstawił się, a ja również tego nie zrobiłam. Milczał i wodził wzrokiem wokół mnie, spoglądając wszędzie, byle nie w moje oczy.
-Więc jak mam cię nazywać, wojowniku? –Przerwałam tę niezręczną ciszą i zagrodziłam mu pogląd na otoczenie.
-David – wreszcie odezwał się, zdradzając najprawdopodobniej swoje imię, lecz kontaktu wzrokowego nie nawiązał.
-I to takie trudne było? –Zapytałam, ściągając rękawiczkę z prawej ręki – Iza, miło poznać – powiedziałam, wyciągając otwartą dłoń.
Odwzajemnił i uścisnął moją dłoń. Miał ręce duże większe od moich i zapewne jednym porządniejszym chwytem byłby w stanie pogruchotać mi kosteczki.
-Ja o tobie wiem bardzo dużo, a ty jak na razie znasz aż moje imię – zgryźliwie powiedział, puszczając rękę.
-To, że jestem demonem jest już tu jawne i powszechne. Imię, nazwisko, adres może każdy już podejrzeć – zaczęłam wymieniać, licząc na palach u ręki powiedziane rzeczy.
-Nie jesteś demonem – wtrącił a mnie aż to zadziwiło – jesteś za słaba – poważnie dodał, kończąc myśl.
Nic nie odpowiedziałam. Jedynie wbiłam w niego swoje zamyślone oczy, ale po chwili zmarszczyłam brwi i przymrużyłam powieki. Zwolniłam uchwyt dłoni na rękojeści, dając znak Lucyferowi, że może powrócić do ludzkiej formy. Podniosłam bron lekko ku górze, ostrze zabłysnęło, a po chwili pojawił się Lucyfer.
-Lucyfer, miło poznać, Davidzie – odezwał się uroczystym tonem, skinając głową, a grzywka przykryła mu jedno oko.
-Wzajemnie, jesteś bratem Soul’a, prawda? – Dawid jest odwzajemnił i przyglądał mu się uważnie.
-Niestety, ale jak coś to mnie z nim nie kojarz, wstyd mi – Lucyfer od razu zmienił ton.
Znowu doskwiera mi ten nadzwyczajny ból oczu i głowy. Uczucie wypalania, wydzierania, okropne.
-Kończy nam się czas, widzę to po tobie coraz bardziej – Lucyfer położył mi rękę na ramieniu.
-O co chodzi, jaki czas? –Podniosłam wzrok na niego, starając się zamaskować emocje.
Mam wyostrzony obraz, zapewne oczy ze znakiem są widoczne. Skorzystam z okazji i potwierdzę to, czy David na pewno jest człowiekiem. Przyjrzałam się. Widzę duszę, ludzką duszę. Więc to naprawdę człowiek, który mnie przewyższa siłą? Zamyśliłam się…


_______________________
Wybaczcie błędy. Z opóźnieniem, ale napisałam. Krócej niż ostatnio, brak weny. Za jakieś znowu 2 tygodnie kolejna część. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3