poniedziałek, 15 lutego 2016

Rozdział XLV "Ironia losu i ponowne spotkanie"


          Cisza, taka kojąca, oczekiwana. Nikt nie odezwał się, wszyscy zmierzali się wzajemnie podejrzliwymi wzrokami. Tego się nie spodziewałam. Spoglądałam na tych „z góry”. Naradzali się między sobą. Czyżby chcieli zaatakować grupowo? Pewniej chwyciłam katanę, muszę pozostać czujna, nie wiem co wykombinują. Rany już się zasklepiają całkowicie. Nie tracę przynajmniej krwi. Po chwili mój wzrok przyćmił dym, gęsty, ciemny, lecz nie drażniący. Rękoma próbowałam go rozgonić. To na nic. Wokół mnie już nic nie widziałam. Otworzyłam szerzej jednak oczy. Dostrzegłam jakieś mgły o wyglądzie postaci, który były jaśniejsze i się… Oddalały? Zrobiłam kilka kroków do przodu, na wyczucie. Zasłona się rozrzedziła. Powoli zanikała z wiatrem. Gdy całkowicie opadła, po nich nie było już śladu. Wykorzystali okazję, ograniczyli widoczność i dali nogę. Z jednej strony – to dobrze. Mogę odpocząć. Odetchnęłam cicho ulgą. Zorientowałam się, że zabrali ciało przywódcy. Został tylko kurz i ślady zaschniętej krwi, którą stracił. Przynajmniej uratowałam ich, siebie, ale jednej uczennicy już nie. Przypomniałam sobie to, co zrobił. Zapłacił, chociaż tyle. Naprawdę muszę odpocząć. Schowałam broń za siebie. Przytknęłam dłoń, lepką, brudną do nie lepszego czoła. Zimne, lodowate, zero ciepła. Zgarbiłam się. Głowę skierowałam do dołu, wbiłam wzrok w ziemię.
-Śpiąca… -wymamrotałam pod nosem –Lucyfer. –Wezwałam go, aby powrócił do ludzkiej formy.
W mgnieniu oka stał już przy mnie, złapał moją rękę, oparł o siebie. Spojrzałam na niego. Niby się uśmiechał, lecz to nie był już ten wyraz twarzy, co wcześniej mnie pocieszał. To zupełnie coś innego. Zmienił się.
-Wracajmy, zrobiliśmy to, co mogliśmy teraz –powiedział stawiając powoli i ostrożnie krok do przodu, silnie mnie trzymając.
Osłabłam nagle. Ciężko mi iść, bardzo. Zmarszczyłam brwi. Boli mnie w klatce, serce? Nie wiem. Ściska mnie coś od wewnątrz, łapie skurcz i po chwili puszcza, ale powraca i znowu to samo. Złapałam się za materiał, zmiętoliłam go w ręce, pięść przyłożyłam do miejsca, w którym bije serce. Raz szybko, raz wolniej, przerywa rytm. Obraz przed oczami mi się rozmazuje, mroczki wstępują. W myślach przewijają się przeróżne chwile, mnóstwo momentów, niezupełnie wszystkie są moje, nie dotyczą wyraźnie mojej osoby, moich przeżyć. Dzieciństwo, siostra, matka, młody Lucyfer, ojciec, te miejsca. To napływa tak szybko, gwałtownie. Wracają kompletne utracone wspomnienia z pamięci, lecz  definitywnie nie należą do mnie. Zazgrzytałam zębami. Ból się nasila. Nie mogę się skupić ani ruszyć swobodnie. Co jest grane? Przystałam, nie daje rady.
-Lisa… -Lucyfer mruknął cicho, lecz się zmieszał. –To znaczy, Iza –poprawił się. –Co się z tobą dzieje?
-Ja nie wiem –odparłam nie patrząc w ogóle na niego, pół twarzy skryłam w dłoni. –Lisa? Iza? – Powtórzyłam ze zdziwieniem. –Kim jestem? –Nie mogłam sobie sama jednoznacznie określić, mętlik w głowie. Puściłam swobodnie jego ramię, odsuwając się tym samym.
-Czekaj, teraz dzielicie jedno ciało jednocześnie je używając! –Podniósł zdenerwowanie ton głosu. Nie pozwolił mi się oddalić, ponownie mnie chwycił.
-Trzeba ją zapieczętować, szybko! –Krzyknął w stronę ojca, który próbował uspokoić tłum i zaprowadzić porządek.
Po chwili przy nas zjawił się gilbert. Zdjął swój płaszcz i nałożył go na mnie, zarzucił delikatnie na ramiona. Ściągnął z głowy swój ulubiony kapelusz, odkrywając czarne loki i fale.
-Moją poprzednią pieczęć zerwała, lecz niecałkowicie. Myślisz, że ta nowa coś podziała? –dawno nie słyszałam jego tonu głosu.
-Jedno ciało dzielą równocześnie dwie osobowości, dwa odmienne byty. Trzeba jedną zapieczętować, bo inaczej skończy się to tragicznie, już ma rozdwojenie jaźni, traci trzeźwy umysł i nie wie kim jest –Lucyfer odparł poważnie.
„Zapieczętować jedną”? Już nie mówi konkretnie, wymijająco, duża zmiana.
-Wszyscy odzyskali stare wspomnienia, to nieprawdopodobne. Więc mam zapieczętować Lisę? –zapytał poprawiając rękawiczki.
-Tak, nie uśpić, nie unieszkodliwić, a po prostu zapieczętować, aby ciało nie traciło kontroli wskutek nieogarnięcia dwóch świadomości  na raz –wydawał się taki pewny tego, co mówi. Miał w sumie rację.
Gilbert wyciągnął ku mnie dłoń, chciał dotknąć czoła, lecz ja odtrąciłam jego rękę, nie pozwalając na to.
-Nie, nie potrzebuję! Dam radę! –Ciężej oddychając, powiedziałam, wyraźnie się wzbraniając przed tym.
-Nie, nie dasz –Lucyfer mocniej mnie przytrzymał za ręce, przyciągając bliżej siebie i ułatwiając złotookiemu w zapieczętowaniu mnie.
Przytknął rękę do czoła, wymamrotał kilka słów, zakreślił palcami znak i w mgnieniu oka ból ustał. Natłok myśli się zatrzymał, mogłam skupić uwagę wreszcie na tym, co się teraz wokół mnie dzieje. Ukojenie, wewnętrzna stabilność, nareszcie. Mrugnęłam kilkakrotnie, ale uczucie zmęczenia wzięło już górę ostatecznie. Mimowolnie przechyliłam się do tyłu. Jestem taka wyjątkowo padnięta. Pozwoliłam sobie odpłynąć.

Dzień później…
           Zaszło niewiele, mogłoby się wydawać, lecz ważnych i radykalnych zmian. Placówkę przejęliśmy „my”. Dyrektor Kevin został już nowym, głównym zarządcą szkoły. Grono znanych nam najlepiej nauczycieli zajęło tuż pod głową szkoły kolejne szczeble w hierarchii. Wszystko zostało uporządkowane na nowo. Uczniowie musieli zaakceptować nową sytuację. Naprawdę, ostatnie ponad 24 godziny były bardzo długie i trudne. Tyle się wydarzyło, takie informacje się ujawniły. Jednak to, co jest jasne, to to, że przede wszystkim chcą oni współpracować. Niektóre osoby, będące zszokowane faktami, stawiały opór, lecz były to przypadki w dodatku rozbite wewnętrznie psychicznie. Nic dziwnego. Tak samo wydało się, że jestem w połowie demonem. Prawie zakończyłam swój żywot, jak i innych. Pokazałam co potrafię, dużo sama się dowiedziałam. Rozmowy z bliskimi i ojcem, o tym, co dokonałam przed uwięzieniem, przypadły mi. Dowiedzieli się jak zginął Edward. Jasnym stało się, że mam siostrę bliźniaczkę –demona, a do tego obecnie dzielimy i chcemy użytkować jedno ciało. Jednak zostałam ponownie zapieczętowana, do czasu.
Stałam w szatni. Najniższy z ogólnie dostępnych poziomów w szkole dla uczniów. Przebrałam się w nowy mundurek, ale go również przymierzyć i przetestować. Niewiele różnił się wyglądem od starego, lecz na pewno nie był naszpikowany alchemią. Po zbadaniu poprzednich, okazało się, że najlepsi uczniowie mieli wybrane ubrania tak, aby móc z nich, podczas noszenia, pobierać energię. W dodatku zapieczętowali je tak, że nie dało się od razu wykryć, że coś w nich jest nie tak. Sami posiadacze nie odczuwali większych, znaczących zmian. Dawno nie czułam się tak… Bezpiecznie. Ten spokój, ta cisza, nostalgia. Rany zagojone, ciało wypoczęte, schludna, czysta, doprowadzona wreszcie jestem do porządku. Popatrzyłam w lustro wiszące przy wyjściu. Ostatnie poprawki, przeczesałam palcami włosy. Przetarłam oczy, były takie żywsze, bez worków i zaczerwień. Naszyjnik swobodnie był na wierzchu koszuli, bo marynarki nie zapięłam i odkrywałam to, co jest pod nią. Taka ładna koszula z krawatem, szkoda to zasłaniać. Po chwili w drzwi szatni ktoś zapukał. Właśnie miałam i tak wychodzić, więc przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi.
-Już gotowa? –Za progiem stał Lucyfer, również odziany w męski mundurek.
-Owszem. Pasuje tobie szkolny strój, mimo, że na tak młodego nie wyglądasz –minęłam go.
-Co?! Zawsze będę piękny i młody, już nie próbuj mi dogryzać –oburzył się i podążył za mną.
-Chciałoby się. Z tego, co chcesz, zostanie jedynie ten spójnik „i” –pokazałam mu język i przyśpieszyłam kroku, wbiegając po schodach.
Nim się obejrzałam, on był już znowu tuż za mną. Ręce schował do kieszeni spodni i zgarbił się.
-Tak myślę… -zaczął niewinnym tonem głosu, zwalniając kroku na piętrze.
-O co chodzi? –Zdziwiona zapytałam od razu, odwracając się do niego twarzą, a sama idąc tyłem.
-Jeszcze tak bezpośrednio pytasz, rany –skrzywił się wyraźnie i obrócił oczami. –Skoro wróciły nam wspomnienia to wiesz,  że –przerwał.
-Tak, wiem. Pewnie chodzi o to, że z Lisą byliście ze sobą nierozłączni . Ona była twoją mistrzynią, ty jej bronią. Para doskonała. Natomiast ja z tobą… Nie dogadywaliśmy się –zaczęłam mówić dość ogólnie i w miarę szybko.
-Nie przeszkadza tobie to? To, że tak ciągle się tobą opiekowałem, ale z tego względu, że… -ponownie przerwał.
-Że po prostu myślałem, Lisę odzyskałem, ale nie mogłem ujawnić tego, że mam takie podejrzenia, bo sam nie miałem pewności. To były tylko takie mgliste przebłyski. Ale teraz mam wszystko wspomnienia –szedł w sumie już tip-topem. Stawiał stopę za stopą.
-Jestem ci winna podziękowania i przeprosin –przystałam, zatrzymując też jego chód. –Dziękuję, że nawet teraz, gdy już wiesz, nie zostawiłeś  mnie od razu ani nie robisz wyrzutów za stare czasy i przepraszam, że musiałeś tak się starać, będąc cały czas w błędzie –powiedziałam z delikatnym uśmiechem. Nie odezwał się po mojej wypowiedzi. W ciszy podążaliśmy w stronę gabinetów tamtych demonów. Mieliśmy w zamiarze przeszukanie ich pomieszczeń. Dokładne, rozległe, całkowite przeszperanie wszystkiego. Idąc spacerkiem, spoglądałam w niebo za ogromnym oknem , które zajmowało znaczną część ściany. Błękitne niebo, słońce, brak chmur, promienie zalewały ciepłem całą okolicę. Ptaki wysoko szybowały, piękna pogoda. To prawda. Tak teraz myślę nad tym, ja za czasów dzieciaka nie darzyłam sympatią Lucyfera. Dlatego, że… Był demoniczną bronią. Nie, on nadal nią jest. Wiem to. Dawniej bałam się o siostrę, gdyż tak się z nim dogadywała. Bałam się, że mnie zostawi, bo jestem tylko człowiekiem, słabym człowiekiem. Ona była demonem, on jej bronią. Przy nich czułam się niepotrzebna, zbędna, miałam się za przeszkodę, w dodatku niegroźną. Teraz jest mi nawet trochę głupio. Oszukał sam siebie, miał mnie za kogoś, kim nie byłam.
-A i jeszcze jedno –powiedziałam, przerywając odgłosy naszych kroków, bardzo zsynchronizowanych.
-Jeśli nie chcesz już ze mną walczyć to powiedz, zrozumiem –dokończyłam, nie załamując choć trochę tonu.
-Głupia! –Krzyknął, kręcąc głową na boki. –Nie będę rozdrapywał starych czasów, ty też tego nie rób. Poza tym, zmieniłaś się i to bardzo, nie przypominasz tej małej, skrytej blondynki z dzieciństwa –zaśmiał się pogodnie.
-Jeśli chodzi ci jedynie o sam wygląd to odpuść sobie –odparłam.
Popatrzyłam na niego z lekkim zaskoczeniem, ale też jakby z ulgą. Tak naprawdę bym tego nie chciała, fakt. Po kilkunastu jeszcze krokach zaleźliśmy się pod jednym z pomieszczeń za najwyższym piętrze. Czekali już na nas ojciec, Break, dyrektor. W tym samym czasie po piwnicach robili obchód nasi przyjaciele wraz z Gilbertem i Steinem. Nasi towarzysze nie weszli bez nas, cóż za zaszczyt. Przystaliśmy obok nich.
-Wiecie, że mamy windę w szkole? –Break zapytał z niedowierzaniem.
-Rozmawialiśmy a spacer robi dobrze dla zdrowia –odparłam bez entuzjazmu.
-A jak się czuje nasza pani obrońca? –Break sarkastycznie zapytał, oddając mi niski pokłon dla widowiska.
Skrzywiłam się na to, lecz z tym określeniem to się nie pomylił. Odkąd zaczęły się zmiany w całej placówce, zostałam oficjalnie ogłoszona głównym obrońcą całej szkoły jak i uczniów a nawet nauczycieli. Jestem odpowiedzialna za wszystkich Mistrzów Broni, a sama awansowałam wyżej. Od teraz nikt nie jest wrogo do mnie nastawiony. Po incydencie zmieniło się dla mnie wszystko. Wreszcie nie sieje postrachu.
-Dobrze, dziękuję –powiedziałam z szerokim uśmiechem i skinęłam głową.
-Dalej ją zapieczętowaliście aż nadto, że taka miła? – Błazen się obruszył i odsunął ode mnie.
Moją uwagę przykuł trzask otwieranych drzwi. Spojrzałam na dyrektora, który sam zdziwiony stał przy wejściu.
-Nie wiem czy to możliwe, czy jakiś podstęp, ale drzwi nie były w najmniejszym stopniu zabezpieczone. Zupełnie jakby je ktoś zostawił otwarte ot tak –powiedział, poprawiając białą  marynarkę od garnituru.
-Albo się włamał tu przed nami –wysunęłam się naprzód, wskazując na delikatne zadrapania na drzwiach i poluzowane zawiasy w futrynie.
-Wchodzimy? –ojciec zapytał wreszcie, po czym zakładając rękawiczkę, ostrożnie otworzył szerzej drzwi.
Ogromne pomieszczenie, a na wprost umiejscowione wielkie okno, przez które wysoko zawieszone słońce wpuszczało mnóstwo światła i zalewało to miejsce ciepłem i jasnością. Smugi promieni ujawniały najmniejsze pyłki, które unosiły się w powietrzu. Ile miejsca, ile przejść i korytarzy dalej! Umeblowanie nowoczesne, ale minimalistyczne, bardzo tutaj jasno, biel dominuje w meblach jak i na ścianach. Gdyby jeszcze tu był porządek… A tak poza tym, chyba podejrzenie okażą się trafne. Papiery, księgi, mniejsze przedmioty, wszystko wszędzie rozrzucone, rozwalone, poniszczone, sponiewieranie. Podeszłam i kucnęłam by podnieść jeden z notatników. Przekartkowałam go, rozlatywał się w rękach. Spopielony, zamazany, rozdarty, do niczego się nie nadaje. Tak ja większość rzeczy tutaj. Wstałam i poszłam kawałek dalej. Przyglądałam się pobieżnie całemu bałaganowi. Rozlane wino pod oknem? Skupiłam uwagę na spękanym kieliszku, który leżał na parkiecie pośród czerwonej kałuży. Dotknęłam brzegu plamy opuszkiem palca wskazującego. Lepkie, niezastygnięte. Świeżo rozlane? Dość gęste. Zbliżyłam próbkę do nosa. Pachnie jak… krew! Nie mogę się mylić, to jest krew. Odwróciłam się do pozostałych, a ci zajęli się barierami, alchemią i zaklinaniem, sprawdzając czy nie ma tutaj pułapek.
-Demony piją krew? Ludzką krew? Zadałam pytanie, odwracając ich uwagę od znaków i kręgów.
-Mogą się nią posilać, ale to bardzo mało spotykane. Bardziej krew jest używana do transmutacji a co? –Break w miarę normalnym tonem skusił się mi szybko odpowiedzieć.
-A bo coś się rozlało i jest w miarę świeże – powiedziałam, odsłaniając im widok ten kałuży.
-Skoro tak szybko znalazłam krew to może jednak demony mają pobudkę do niej? –Teraz posłużył się ironią.
-Zabawne –odparłam z udawanym uśmiechem, a zabrudzonego palca wytarłam w chusteczkę.
-Taki tu burdel, że aż się dziwię. Teraz więc pytanie: włamanie czy sami zniszczyli to, co moglibyśmy wykorzystać? –Dyrektor ręką odgarnął stertę papierów z biurka i oparł się o brzeg.
-Moim zdaniem sami zdążyli zatrzeć ślady i roznieść to wszystko, aby utrudnić nam życie – Lucyfer wysnuł swój wniosek.
-Oba przypadki –wtrąciłam, przerywając mu. –Dużo wskazuje na to, że zniszczyli większość rzeczy, zostawiając syf i śmieci, lecz też są ślady potwierdzające obecność jeszcze osób trzecich przed nami tutaj –tłumaczyłam, rozglądając się wokół i upewniając się swoich słów.
-Pani detektyw się zna i już zaprowadza tutaj porządek –ojciec skomentował moją wypowiedź.
-Dlatego nie mogę was zawieść! –Krzyknęłam sarkastycznie, podnosząc lewą rękę do góry i obracając się wokół własnej osi.
-A tak zupełnie serio, typowe zachowanie przyłapanych winowajców. Nie chcą dopuścić do tego, aby coś odkryć. O włamaniu świadczy też ta krew, niedawno rozlana, przy oknie, które było jako jedyne miało odblokowaną klamkę i wyglądało tylko na zamknięte, a tak naprawdę było otwarte na oścież. Ktoś być może uciekał i zahaczył o ten kielich. Ślady  na lakierowanym drewnie też są oczywiste, gdyż demony wchodząc do swojego pokoju nie próbowałyby mechanicznie, siłą, otworzyć je bez klucza. Jeszcze widoczne pod światło ślady butów, dość zwarte ze sobą, w nietypowych miejscach –zamyśliłam się.
-Wspomniałaś o osobach trzecich, a nie jednej, co miałaś na myśli? –Ojciec zabrał głos.
-I oto sedno mojej dedukcji. Jedna z osób trzecich zbiegła, a druga nadal tutaj jest – powiedziałam wyraźnie, wskazując za siebie na kolejne pomieszczenie, do którego wejście było uchylone.
-Kpisz sobie?! –Dyrektor od razu powstał na równe nogi, a z wewnętrznej kieszeni ubrania wyciągnął rewolwer.
Wszyscy obstawiliśmy drzwi, które wiodły do następnego pokoju. Przygotowani, zapadła cisza. Wyciągnęłam dłoń do Lucyfera, dając mu znak, żeby się przemienił w broń. Tak też uczynił. Powoli, jak najciszej pierwsza podeszłam najbliżej. Przez małą szparę starałam się czegoś wyglądnąć. Jeszcze gorszy bałagan niż tutaj panuje. Wytężyłam wzrok. Tak, na pewno ktoś tam siedzi, plecami, na ziemi, płasko. Kiwnęłam głową do ojca. Odwzajemnił. Ruszam. Przychylając się do drzwi całą lewą stroną ciała, z dużą siłą otworzyłam drzwi na maksymalną szerokość. Wpuściłam mnóstwo światła tym gestem, gdyż tutaj okna były zaciemnione zupełnie. Unosił się zapach krwi. Nadstawiłam katanę ku postaci. Za mną wbiegli inni, stawiając obronne bariery, gdyby tajemnicza postać zamierzała zaatakować od razu z dystansu. Wzrok przywyknął do tego oświetlenia, lepiej widziałam. Zamarłam. Blond włosy, dłuższe, ta postura, lekko wychudzona, w potarganych ubraniach, spoglądająca w ścianę…
-Ew… ward… -wymamrotałam, a broń nisko opuściłam, nogi się pode mną ugięły. Co tutaj jest grane? Za mną słyszałam nie lepsze reakcje. Jednak pomimo naszego szoku, kazali mi się wycofać, natychmiast. Nie wiem co chcę zrobić. Stałam, a za rękaw koszuli pociągnął mnie ojciec, chcąc, abym naprawdę się odsunęła. Osoba przed nami odwróciła się, nie wykonywała gwałtownych ruchów, twarzą zwróciła się do nas. Błękitne oczy, lśniące, lekko zapadnięte, blada cera, jego kąciki ust ukazywały niepewny uśmiech, taki pogodny, szczery, ciepły, jak kiedyś. Ścisnęło mnie w środku.
-Przyszłaś mnie uratować, tyle czekałem –wypowiedział te słowa niesamowicie naturalnie, subtelnie, patrząc w moje oczy.
Drgnęłam. To sen? Nadal może leżę i to tylko jest koszmar? To nie może dziać się naprawdę.
-Przecież – dukałam. –Przecież ja cię zabiłam! Pamiętam wszystko, co się stało! Więc jak? Kim ty jesteś znowu?! –Krzyczałam zdenerwowana.
-Iza, nie, to nie Edward. To jego tylko wygląd, on nie żyje, opanuj się –ojciec nadal mnie trzymał.
Muszę zachować trzeźwy umysł, nie może mną zawładnąć jakiekolwiek bolesne wspomnienie, żal. Sama widzę, że nie jest człowiekiem, wyczuwam od niego aurę demona. Ale to, że on tu jest, odezwał się, ten wygląd, głos, takie to prawdziwe. Break przygotował się z dyrektorem do obezwładnienia go. Moje ręce drżały, uczucia ze sobą walczyły.
-A może przyszłaś mnie jeszcze raz zabić? –powstał, a jego ton głosu nieoczekiwanie się zmienił, na cięższy i przerażający.
Zgarbił się, zaśmiał, zachwiał. Cofnęłam się dopiero teraz. Trafił w sedno. W oczach pojawiły mi się łzy. Zobaczyłam, że jego bluzka jest podarta i przez dziurę w materiale widzę na skórze bliznę… Po moim cięciu. Jeszcze bardziej mnie to dobiło. Przełknęłam ślinę, nerwowo łapałam powietrze. Zacisnęłam dłonie na rękojeści.
-Ożywili zwłoki, naczynie demona, którym był pierwotnie człowiek. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem –Break pojawił się po mojej lewej stronie. Wystawił rękę przed siebie, w drugiej trzymał srebrny łańcuszek z czarnym krzyżykiem. Nakreślił jakiś znak w powietrzu. Pod stopami Edwarda narysował się krąg, lecz po chwili nie było po nim śladu. Spróbował ponownie, to samo.
-Zwykła, ale mocna pieczęć nie podziała? –Zdziwił się, ale ponownie już nie zrobił tego gestu. –Czyżby na ten typ potwora takie sztuczki nie skutkowały? Nie mówcie, że będę musiał podejść do tego bardzo poważnie.
-Nie wyczuwasz od niego takiej innej aury? –Dyrektor poprawił rękawiczkę i wypowiedział coś pod nosem.
-Ta krew rozlana, jego forma, to rodzaj demona na zupełnie innym poziomie. Nieumarły. Ożywili zwłoki, używając do tego transmutacji i krwi jego własnej. Żeby w ogóle teraz funkcjonować, potrzebna mu jest krew, ludzka i w dodatku od pierwotnego „właściciela ciała”. Inaczej nie będzie w stanie działać skutecznie. Musieli to sobie zaplanować –dyrektor prosto i zrozumiale wytłumaczył nam, co tu jest grane.
Imitacja Edwarda zrobiła krok do przodu, a jego usta szyderczo się uśmiechały. Drugi raz zbezcześcili ciało człowieka, drugi raz mam przed sobą potwora, który ma na celu ugodzenie w moje uczucia, który bawi się ludzkimi cechami, próbuje wykończyć mnie psychicznie. Przygotowałam się do ataku, wyszłam mu naprzeciw z bronią.
-Ja się nim zajmę – powiedziałam niezbyt pewnie, wiodąc wzrokiem po innych.
-Dasz radę drugi raz go – ojciec przerwał swoją wypowiedź – zabić? –Dokończył ściszonym głosem.
-Ponownie zabiję potwora, którego kolejny raz stworzyli i się zabawili – mruknęłam, sama się do tego przekonując w myślach.
-Na nic się tu nie zdamy, nie jesteśmy gotowi na walkę z nieumarłym, nie mamy nawet dobrych talizmanów, a walcząc wręcz może narazić zbyt wiele osób na niebezpieczeństwo –dyrektor zabrał głos.
-Masz rację. W ogóle, czy istnieją jeszcze ci, którzy eliminują takie stwory? –Break zrobił krok do tyłu.
-To zapomniane potwory, ich stworzenie było kiedyś cudem i wymagało poświęceń, wiedzy i dużych umiejętności. Dawniej zawodowo unieszkodliwianiem tego typu demonów zajmowali się Łowcy. Iza, jako mistrz broni, w połowie demon dzierżący demoniczna broń powinna dać radę –ojciec również skierował się do wyjścia.
-Zabezpieczcie uczniów, teren szkoły, proszę. Muszę go stąd wyciągnąć, by walczyć –zauważyłam po mojej prawej stronie jeszcze jedno przejście.
-Dziękuję, że mnie wtedy zabiłaś, teraz jestem silniejszy –Edward wypowiedział te słowa z takim uśmiechem, lekkością, że na wspomnienie tamtej chwili ponownie mnie tknęło.
-Nie słuchaj go, usiłuje cię dręczyć i osłabić, rozkojarzyć, rozczulić –Lucyfer błysnął w ostrzu, chcąc mnie uspokoić.
-Tak, wiem –odparłam cicho, kierując się do zamkniętych, białych, drewnianych drzwi, ściągając na siebie uwagę potwora.
           Ruszył za mną. Był bez broni, więc czym on chce walczyć? Walka wręcz? Tak też dam sobie radę, lecz czy on nie ma czegoś w zanadrzu? Muszę być czujna, nie dam się zaskoczyć. Wymierzyłam nogą w drzwi. Łatwo poszło, lekko z zawiasów wyskoczyły, a zamek się odblokował i poszłam przejść. Jak tu jasno! Przymrużyłam oczy. Niewielkie pomieszczenie z wszystkimi przeszklonymi ścianami. Zatrzymałam się, a to było błędem. Potwór chwycił mnie za materiał na plecach i z wściekłością przycisnął do jednej z nagrzanych od słońca szyb. Uderzyłam łopatkami, biodrami, głową, palcami u stóp ledwo dotykałam parkietu. Pod siłą nacisku szkło jakby  zadrżało. Postanowiłam usiłować się uwolnić z jego rąk. Jednak nim się zorientowałam, on drugą ręką uderzył w szybę, przez co od małej ryski, poprzez coraz większe krzywe i łamane aż do od podłoża do sufitu szkło efektownie pękło wskutek powstałej swoistej pajęczynki. Huk rozległ się w moich uszach. Okno roztrzaskało się, dźwięk tłuczonego szkła jest taki gryzący, donośny, przerażający a zarazem piękny i zachwycający. Byłam mocno dociśnięta uprzednio, więc wraz ze spadającymi odłamkami, wychyliłam się do tyłu i traciłam grunt pod stopami. Nie puścił mnie, kurczowo trzymał za ramię. Widziałam jego twarz i powiewające włosy na tle błękitu nieba. Nie mogę spaść! To się dobrze nie skończy! Odepchnęłam go spadając, a kataną próbowałam się za wszelką cenę o coś zaczepić. Ledwo udało mi się wbić koniec ostrza w parapet okna, które było dwa stopnie niżej. Jedną ręką trzymałam się rękojeści. Płytko się wbiłam, ostrze powoli już poluzowywało się w szparze, a dodatkowo potwor złapał się moje nogi i ciągnął nas drastycznie w dół.
-Iza, zaraz się wyślizgnę, nie utrzymam ciebie wraz z nim zaczepionym –Lucyfer nerwowo powiedział.
Zaryzykuję i jeszcze nim broń się sama wysunie, wyrwę ją i od razu wyceluję w niego. Dzięki temu on będzie plecami skierowany do ziemi, a ja może jakoś zamortyzuje upadek. Tak też zrobiłam, kataną wymierzyłam w niego, wbijając się w brzuch, tuż pod żebrami. Ostrze jeszcze bardziej wbijałam w ciało, powietrze stawiało upór. Chciałam go jak najdotkliwiej zranić. Gdy już byłam pewna, że uderzę razem z nim o ziemię, nagle coś mnie mocno chwyciło za wolną rękę. Ubranie w całości się podciągnęło, koszula, marynarki, spódnica, do góry, a moja lewa ręka się nadzwyczaj naciągnęła, najbardziej odczułam to w barku. Zawisłam w powietrzu, a od stóp miałam jeszcze jakieś 3 metry do kamienistej gleby. Potwór uderzył plecami o ziemię, słyszałam jakby ten gruchot kości. Otworzył usta jakby ze zdziwienia, a z nich wypłynęło trochę krwi. Odkaszlnął, wypluwając jeszcze więcej jej. Na pewno go ten upadek trochę obił, a rana zabolała, ale na pewno to go nie powstrzyma. Cięcie po moim ataku jeszcze była dość widoczna, lecz powoli się zasklepiała. Znacznie wolniej niż to było ostatnio. W końcu nerwowo spojrzałam w górę. Co się w ogóle stało? Czy ja się wektorami o coś zaczepiłam? Nie. Ujrzałam jak za nadgarstek ktoś mnie trzyma. Silna, twarda dłoń w czarnej, skórzanej rękawiczce bez palców wraz z wycięciami obejmowała całą moją rękę w tym miejscu. Rękaw z czarnego materiału, również skórzany… W końcu zobaczyłam kawałek ciemnych włosów, a spod grzywki spoglądały na mnie dość nieśmiało mało spotykane oczy. To on, ten wojownik! Po chwili podciągnął mnie tą jedną ręką do góry i przez wybite okno wciągnął mnie do środka, ostrożnie, najpierw sadzając mnie na parapecie a później podnosząc jak dziecko i stawiając na nogi. Poszło mu to z taką lekkością, a ja nawet nie zdołałam zebrać się i jakoś sama też się wdrapać. Ależ on ma siłę, zupełnie jakby przestawiał sobie jakiś pierwszy lepszy przedmiot małego gabarytu. Stałam na wprost niego i spoglądałam z lekkim niedowierzaniem. On natomiast ponownie starał się skryć choć kawałek twarzy. Poprawiłam szybko swój mundurek, który był pognieciony i w nieładzie. We włosach miałam odłamki szkła, na ubraniu również, gdyż zaczepiły się pomiędzy nitki materiału. Wyciągnęłam kosmyki włosów spod koszuli, na szyi poczułam krew, mało i już zaschniętą. Musiało mnie pokaleczyć w głowę. Postanowiłam się w końcu odezwać, bo czas uciekał, a mój cel już powstał i oczekiwał walki.
-Dziękuję – powiedziałam niepewnym głosem, łapiąc się za nadwyrężone ramię oraz bark. Powoli się regenerowały.
-Dobrze, że po ostatnim incydencie wyszłaś z tego cało – odparł, odwracając się do mnie bokiem.
Ma na myśli pierwszą walkę, czy egzekucję? Czyżby… widział? To oczywiste, mało kogo to ominęło. Więc zapewne ma świadomość kim i czym jestem.
-A teraz proszę, wycofaj się, zostaw go mnie –dodał, stawiając już jedną nogę na parapecie.
-Nie ucieknę –zaprzeczyłam od razu. –Jeszcze mam do ciebie pytanie i chcę teraz jasnej odpowiedzi –podeszłam do niego bliżej.
Patrząc przez pryzmat tego, co się działo, tego co jest teraz, muszę sobie koniecznie potwierdzić jedną rzecz.
-Jesteś moim wrogiem czy sprzymierzeńcem? –Zapytałam wprost, tarasując mu jedną ręką wyjście przez okno.
Popatrzył na mnie z takim ironicznym uśmiechem, a jego potrójnie barwione tęczówki mieniły się pod światło.
-Stalkerem – odparł krótko i wyraźnie –I niech zgadnę, nie odpuścisz sobie? –Zadał pytanie retoryczne. –Chyba powinienem być bardziej straszny, może wtedy byś się bała mi przeszkadzać.
Wpatrywałam się w niego ze zwątpieniem. To żart? Nadal nie zabierałam ręki, dając mu do zrozumienia, że naprawdę nie zostawię tego tak.
-Tylko nie piszcz –rzucił pod nosem, a po chwili objął mnie stabilnie w talii, podniósł, wygodnie sobie mnie usytuował na rękach i tuż po tym ze mną po prostu wyskoczył z okna.   Drugie piętro, a on ot tak ze mną pod ręką, bez wahania skoczył na zewnątrz. Zaniemówiłam, a on bez problemu na lekko ugięte nogi, zrównoważył siły i stanął, zachowując równowagę. Nie poczułam nawet jakiegokolwiek uderzenia. Czyżby też strach to przyćmił? Postawił mnie na ziemi, tuż obok siebie. Teraz zauważyłam jego dwa oręża, które dzierżył na masywnych plecach. Poprawił swój płaszcz i wyciągnął pierwszy miecz, ten czarny.
-Pozwolę ci walczyć u mojego boku, jeśli tak bardzo chcesz i nalegasz – powiedział, oczekując z uśmiechem mojej reakcji.
Czy ja mówiłam coś, że chcę walczyć razem z nim? Cóż za pyszałek! Zirytował mnie. Zmieniłam rękę, w której trzymałam broń i również się przygotowałam.
-Nie próbuj mnie spowalniać i ograniczać – mruknęłam do niego spode łba.
-Nie marudź, bo nie powiem, kto tu komu się narzuca –odparł przez śmiech.
           Edward stanął jakieś 5 metrów od nas. Rękę zagłębił w ranie przeze mnie zadanej. Zdziwiłam się, co on kombinuje? Krew uszła dość soczyście. Gdy krwią zabarwił skórę do łokcia, wydarł ją jednym pociągnięciem z ciała, a strużka krwi nienaturalnie się uniosła z łukiem ruchu ręki i uformowała w miecz. Z własnej krwi potrafi ukształtować miecz, który wydaje się być tnący i stabilny? Jedynie nie ma naturalnego wyglądu, gdyż jest cały w odcieniu czerwonym i widać jak ciecz jeszcze przez niego i w nim sobie przepływa. Zaśmiał się donoście i skinął do nas, że możemy śmiało atakować.



____________________________________________
Opóźnienie, ale za to rozdział dwa w jednym. Staram się trzymać jakiś lepszy poziom. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3