sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział XLII "Dzieciństwo"



-Znowu się widzimy, ach, ile to już czasu minęło? –nad swoją głową usłyszałam ton głosu bardzo zbliżony do mojego.
Ocknęłam się, bardzo ostrożnie otworzyłam opuchnięte oczy. Zobaczyłam znajomy mi już widok – lustrzany pokój. Tak, to raz tutaj ona mnie przebiła, a potem się obudziłam. Ponownie jestem jakby w swoim wnętrzu, widzę się z nią. Ociężale podniosłam się z ciemnego podłoża, na którym leżałam. Czuję się wyjątkowo słabo. Spojrzałam na swoje dłonie, były takie kościste, blade, zimne, wręcz lodowate. Nogi również. Ubranie zastąpiła biała, długa koszulka, przypominająca bardziej szmatę niż materiał na odzienie. Poszarpane wykończenia, lekko zabrudzone jakby krwią. Rozciągnięta, cienka, nieprzyjemna w dotyku. Lustra – nie widzę swojego odbicia, to męczące. Podkurczyłam kolana i oparłam się plecami o jedną chłodną ścianę. Przypomniałam sobie, co się stało, do czego doszło i jak to się skończyło. Lekceważąco podniosłam wzrok na postać, która stała lekko pochylona nade mną. Również wychudzona, zabandażowana niedbale, cała we krwi, która powoli się sączyła, ale po chwili zastygała, zasychała, lecz po chwili wypływała z innego miejsca. Przerażające, a okryta była tylko do bioder czarnym łachmanem, tak samo sponiewieranym jak moje ubranie. Te długie, czarne, niedbale ułożone włosy. Bardzo podobne do moich. Blado-sina skóra, perłowa cera, zimny i ponury wzrok. Coraz bardziej mam wrażenie, że to moje odbicie, ale nie właśnie jakieś z krzywego zwierciadła, lecz prawdziwe, najskrytsze, tak bardzo doskonałe. Na tę myśl się dziwnie uśmiechnęłam.
-Jak to jest być sponiewieranym? –niespodziewanie się odezwała, wskazującym na moje rany i zadrapania długim, szkieletowym palcem.
Prychnęłam cicho, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
–Czego chcesz? –zapytałam, przechylając lekko głowę na lewą stronę i opierając ucho o kolano.
-Zadajesz mi ogromne cierpienie, wiesz? –zarzuciła włosami. –Spójrz, te rany są odzwierciedleniem tego, co się teraz z tobą dzieje. Jako, że regenerujesz się to ja to znoszę. Ładnie się bawią –zaśmiała się, a dłonią rozmazała ciemnoczerwoną krew na policzku.
Szerzej otworzyłam oczy. Faktycznie! Ona tu jest demonem i to ona znosi ból. Strach pomyśleć, co bym teraz czuła, gdybym odzyskała świadomość, jakie męki mnie czekają? Drgnęłam i powstałam na równe nogi. Dlaczego tak nieswojo się czuję? Kończyny dolne pod ciężarem ciała się uginały, nie były stabilne. Naciągnęłam odzież bardziej na uda.
-Kto by pomyślał, że tak skończymy? –dotknęła dłońmi powierzchni jednego lustra. Jej odbicie było widoczne, nie to, co moje.
-Gdybym nie była demonem, a ty byś nie istniała to by do czegoś takiego nie doszło –sucho odpowiedziałam, zaciskając pieści.
-Ach tak? –ożywiła się i momentalnie zbliżyła się do mnie. –Gdyby nie ja to byś już dawno zdechła –dodała, patrząc mi głęboko w oczy. –Nie zaprzeczysz, czyż nie?  -stała się nachalna, a mnie to zaczynało przerażać.
Odchyliłam się, głową dotknęłam ściany, ręce wystawiłam przed siebie chcąc ją po prostu odepchnąć od siebie.
-Nie uciekaj ode mnie, wiesz, że nigdy ci się to nie uda –dłonią złapała kosmyk moich włosów i przesunęła go pomiędzy palcami. Następnie opuszkami subtelnie przejechała po kości policzkowej, tym samym przeszły mnie ciarki.
-Nie dotykaj mnie –wydukałam, odbijając jej rękę. –Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, nie chcę! –krzyknęłam, kręcąc głową.
-Zmartwię cię –zaczęła niewinnie. –Jesteśmy ze sobą bardziej zżyte niż ci się wydaje –ironicznie dokończyła. –Spójrz w lustro, ujrzysz coś więcej niż brak swojego odbicia –objęła rękoma moją głowę i odwróciła ją w prawą stronę.
Zdezorientowana skupiłam wzrok na tej powierzchni. Widziałam tylko ją, wyglądało to bardzo dziwnie, gdyż stała taka zadowolona, niby obok kogoś, lecz wokół niej była tylko pustka. Jej poza wyraźnie pokazywała, że stoi przy kimś. Zapatrzyłam się. Nagle ujrzałam małą dziewczynkę – swoją postać z dzieciństwa! Odskoczyłam w szoku. Mała, drobna, blondyneczka, to ja, poznaję siebie.
-Ja? Co to ma znaczyć? –wymamrotałam, jąkając się i wiodąc wzrokiem raz na nią, raz na lustro.
Po chwili obok mojej postaci pojawiła się druga, jakby odbicie lustrzane z postury mnie. Budowa taka sama, rysy twarzyczki identyczne, włosy jaśniutkie, oczy tylko koloru intensywniejszego błękitu wyróżniały się na bladej cerze. Dwójka dzieci, krople wody, stały obok siebie. Poróżniała je mimika. Ja – uśmiechnięta, a druga dziewczynka z dziwnym, smutnym wyrazem. Wpatrywałam się z zaciekawieniem w tę dwójkę, ubraną w dwie kontrastowe sukienki, ja jako dziecko uwielbiałam jedwabne, białe sukienki, które delikatnie unosił wiatr. Natomiast druga osóbka była odziana w czerń, ten sam krój co moje ubranko, ale w mrocznym kolorze. Do tego pośród jej materiały był widoczny krzyżyk… Taki jak mój! Posiadam go od dawna, ale dlaczego to złudzenia przypomina mi ten w moim posiadaniu? Z wyjątkowym skupieniem analizowałam widok. Dlaczego? Co to ma znaczyć? Czy to, co widzę, to nasze dziecinne odbicia? Siebie rozpoznam zawsze, ale bardziej interesuje mnie, czy ona była kiedyś dzieckiem i tak łudząco mnie przypominała. Rozluźniłam mięśnie.
-Byłyśmy takie podobne, czyż nie? –przerwała ciszę i z nostalgią wtrąciła, wskazując ręką na lustro, które pochłaniałam wzrokiem.
Zmarszczyłam brwi. My? Co ma na myśli? Zerkałam na nią kątem oka z wyraźnym zdezorientowaniem. W tym samym czasie na obiciu pojawiła się trzecia osoba – dorosła, wysoka postać. Blond włosy, lekko kręcone i długie. Różowa cera, piękne oczy w kolorze akwamarynu, promienny uśmiech zabarwiony głęboką czerwienią. Ubrana  w schludną, prostą, białą sukienkę, przypasaną czarną wstążką tuż pod talią, zawiązaną w piękną kokardę. Ręce trzymała na ramionach dziewczynek. Coś mi zaświtało. Wydaje mi się, że ze snów kojarzę tę kobietę… Mama?! Odruchowo przybliżyłam się do lustra. Z dużym entuzjazmem na jej widok przytknęłam dłonie do powierzchni. Zimna, twarda ściana. Byłam tak blisko niby, ale naprawdę niesamowicie daleko niej. Nerwowo dociskałam palce. Co się dzieje?
-Co to ma być? Dlaczego ją widzę? O czym to świadczy? –ściszonym tonem głosu zadawałam pytania, nie odwracając uwagi od niej, od wizerunki mamy.
-Nigdy nie dochodziłaś prawdy? Nie czułaś jakiegoś powiązania, bliższego, między mną a tobą? Nie dziwiło cię, że twoi bliscy nie mogli sobie przypomnieć jednej osoby, z którą kiedyś byłaś bardzo zżyta? –ponownie podeszła do mnie.
Gwałtownie się oddaliłam. Z rękoma w powietrzu przypomniałam sobie kilka momentów. W tym jeden, w którym była wzmianka o jakiejś niepamięci, że coś ktoś był, ale nikt nie pamiętał tego. Stałam odwrócona od niej, nie wiedziałam co mam myśleć. Mogę jej wierzyć?
-Dalej, przypomnij sobie –cicho szepnęła, a dwiema dłońmi dokładnie zakryła mi oczy.
           Nagły ból, szum w uszach, bezwład w kończynach, oddałam się w jej łaskę. Niezmierna ciemność, echo głosów, przyjemne uczucie lekkości. W głowie nieoczekiwanie pojawiały mi się różne wspomnienia. Jakby ktoś je mi na raz wszystkie wpajał. Chwile, których nie kojarzę, lecz wydają mi się takie znane. Nie mogę z niczym ich powiązać, nie przypominam sobie owych sytuacji. Jednak są one takie ciepłe. W myślach przewijały mi się różne akty z dzieciństwa. Teraz rozumiem, to te wspomnienia, których mnie pozbawiono. Tak, to musi być to. Ja, mała, słaba osóbka, miejsca, które teraz odwiedzam, te ścieżki, którymi podążałam. Obcowanie wśród alchemików, widzę te moce oraz czuję te objęcia matki. Odczuwam to. Otworzyłam oczy. Nie byłam już w tym lustrzanym pokoju, lecz w pomieszczeniu, w domu. Chwila – to mój dom! Bardzo minimalistyczny pokój, błękitne ściany, jasne meble, a słońce wpadało tutaj tylko jednym oknem. Wokoło wisiały rysunki, które były starannie przyklejone bezbarwną taśmą. Spojrzałam na swoje nogi. Stoję tutaj, czuję tę miękkość dywanu. Po chwili po mojej lewej stronie znalazła się „druga” ja. A jeszcze przede mną rozgrywało się jakby jedno ze wspomnień. Ja, jako dziecko wstałam z tą drugą dziewczynką. Teraz są jeszcze trudniejsze do odróżnienia, bo nawet ubrane w jednolity kolor. Stały plecami do nas, dwie drobne kruszynki. Wyciągnęły rączki do góry na tyle, ile zdołały do przechodzącej przez próg mamy. Ona była jeszcze bardziej piękna niż w  ulotnych myślach. Ta wyjątkowa osoba, taka dobroć bijąca od niej, coś niesamowitego. Ucałowała pociechy i ku mojemu zdziwieniu jej twarz przybrała zmartwioną minę. Chciałam zrobić krok do przodu, lecz ona się odezwała:
-To i tak na nic. To jedynie wspomnienie, nie widzą cię, ani nie słyszą. Jesteśmy coś typu spektrum. Jednak czy to już ci dużo nie wyjaśnia? –zatrzymała mnie, kładąc mi rękę na ramieniu.
Cofnęłam się, spojrzałam na nią z dość podejrzaną miną. Zebrałam się w sobie i w końcu chciałam coś z siebie wykrztusić.
-Mam rozumieć, że… Było nas dwie? –drżącym głosem zadałam pytanie, wskazując na dzieci.
-Dokładniej mówiąc, jesteśmy siostrami, bliźniaczkami –z dziwną ulgą odetchnęła i oparła się o szklany stolik pod oknem.
Echo tych szczerych słów odbijało mi się kilka tronie w uszach. Za każdy razem równie mocno i dosadnie. Raz ciepło, raz zimno, zachwiałam się. Siostry? Mama miała bliźniaczki? Ja jestem jedną z nią? Ona też?! Zaczęłam dygotać, więc podtrzymałam się białego fotela obok stolika. Ona jest przecież demonem, a ja byłam człowiekiem odkąd pamiętam. Czy to możliwe, że też była człowiekiem? To co w ogóle zaszło? Otrząsnęłam się z lekkiego szoku, przetarłam oczy, odzyskałam równowagę. Stanęłam po jej prawej stronie.
-Proszę… -zaczęłam niepewnie. –Powiesz mi, co się kiedyś wydarzyło? –dokończyłam wypowiedź pytającym tonem głosu i z oczywistą prośbą.
-Wiem, że wróciło do ciebie wspomnienie  chwili, gdy zabierano naszą matkę –przechyliła się w lewą stroną, spoglądając na swój wizerunek dziecka.
-Miałam sen, ale w nim ciebie nie było –przerwałam jej, bo w tamtym śnie nic nie wskazywało na to, że miałabym siostrę.
-Wtedy już zniknęłam –z opuszczoną głową odpowiedziała.
Nigdy takiego tonu głosu od niej nie słyszałam.
-Co masz na myśli? –drążyłam temat, a ciekawość narastała we mnie z każdą wypowiedzianą sylabą.
W tym samym czasie dobiegł mnie szloch matki, która czule obejmowała dwie córeczki. Wtuliła się w nie bardzo mocno, klękała na kolanach, głowę skryła w ich ramionach. Przejmujący widok, a pomyśleć, że ja tego nie pamiętałam, a teraz wzbudza to we mnie tyle emocji. Dlaczego płacze? Nurtują mnie pytania. Chcę wiedzieć wszystko, natychmiast, muszę!
-Nasza mama urodziła nas, lecz od narodzin było wiadome, że ja jestem demonem, a ty zaś stuprocentowym człowiekiem. Dorastałyśmy razem, lecz zawsze było widać różnice w naszym zachowaniu. Mimo to, byłyśmy nierozłączne. Gry, zabawy, kąpiele, posiłki, spacery, nauka, znajomi, wszystko zawsze razem. Pamiętam jak nie raz ci powtarzałam, że nie możesz tak czuć się przy mnie swobodnie, ponieważ jestem wrogiem ludzi, ale ty byłaś taka… pewna siebie –chwilę się zastanowiła i spojrzała na mnie w zamyśleniu. –Powtarzałaś mi, że będziesz mnie bronić, że nie pozwolisz mnie skrzywdzić. „Będę walczyć z demonami, ale ciebie tknąć nie pozwolę”. Tak, te słowa pamiętam bardzo dokładnie. Miałam tę świadomość już jako dziecko, że prędzej czy później moje istnienie będzie zagrożeniem –zacisnęła swoje pięści, a ręce ułożyła na kolanach.
Z jakby współczuciem na nią spoglądałam. Mówiła tak otwarcie. Czułam wewnątrz, że mówi prawdę, lecz mgliste obrazy w głowie nie mogły jeszcze tego ostatecznie potwierdzić. Pranie mózgu, wymazywanie wspomnieć to procesy może nie nieodwracalne najwyraźniej, ale na pewno trwale szkodzące.
-I ten czas rozłąki nadszedł. Nasza mama została postawiona przed trudnym wyborem. Mogła mnie oddać pod „opiekę” chorych alchemików i naukowców, którzy mieli by obiekt badań lub własnoręczne mnie… uśmiercenie –z drgającym głosem dokończyła.
Matka miałabym zabić własne dziecko? Jeden z możliwie najgorszych scenariuszy, które mogą spotkać ludzi. To dlatego jesteśmy w tym właśnie wspomnieniu. Ta chwila to zapewne kawałek czasu sprzed tego, co się stało z nią. Zaczynam łączyć wątki.
-Mama poświęciła siebie, żeby mnie uratować –po chwilowej ciszy zaczęła dalej mówić. –Dokonała nielegalnej transmutacji, a jako, że była potężną alchemiczką, miała bardzo wiele możliwości, a wybrała właśnie tę najgorszą, dla mnie. Nie chciała oddać mnie w złe ręce, nie chciała też, żeby potem dobrali się do ciebie. Stąd też ukryła przed tobą czyste fakty, a tylko mi powiedziała co zrobi. Dzięki nielegalnej transmutacji oddała swoją duszę mi, a następnie zapieczętowała ją w naszyjniku. Równoważna wymiana –przerwała mowę i wiodła wzrokiem po obrazie matki, która nadal klękała przy dzieciach.
Pomyślałam trzeźwo. Skoro ofiarowała swoją duszę to ciało musiało zostać. Ale człowiek bez duszy to… demon? Czy przemieniła się w niego? Jeśli tak to jest nowa nadzieja, że nadal trwa gdzieś, a nie zginęła! Mogę ją znaleźć, są tropy, tylko potrzeba czasu.
-I po latach się spotkałyśmy. Długi czas żyłam w nieświadomości, walczyłam z tobą, chciałam się ciebie pozbyć, a  tu ostateczne jestem tobie bliska, aż to nie do pomyślenia jest jaki los nam się trafił. Gdybym nie doświadczała wcześniej gorszych szoków, to bym tutaj teraz na pewno nie uwierzyła, ale wszystko jest prawdą –odetchnęłam głęboko.
-Z początku chciałam zapomnieć o tym wszystkim, szukałam sposobna to, aby powrócić do materialnej formy i mścić się. Próbowałam do tego wykorzystać ciebie, ale resztki sumienia wygrały. Ukryte wspomnienia zaczęły powracać.
-To teraz jesteśmy siostrami w jednym ciele –ironicznie się uśmiechnęłam. –Tylko dlaczego tak późno i w takich okolicznościach o tym zaczęłaś opowiadać? Pokazujesz mi to wszystko, masz w tym jakiś indywidualny cel? –zwróciłam uwagę na ten dość istotny szczegół.
-Bo chcę zawrzeć rozejm –poważnie odpowiedziała i powstała w miejsca. –Powróćmy do relacji za czasów dziecka. Kontynuujmy więź, która nam złączyła. Mamy jeden cel, odzyskać mamę. Nie chcę dłużej z tobą walczyć.
Niepewnie się cofnęłam. Jak dotąd to ona była złą, chciała mordować, nie miała za grosz ogłady. Taka nagła zmiana, mam małe wątpliwości. Każdy może komuś zamydlić oczy słodkimi wspomnieniami, zagrać na uczuciach. Jak bardzo mogę jej zaufać? To nie będzie łatwe, nie potrafię aż tak kierować się samymi uczuciami. Mimo, że niby jesteśmy bliźniaczkami i jakoś w sercu chcę z nią spędzić jeszcze więcej czasu, chcę ją poznać lepiej to rozum stawia logiczne pytania. Wyciągnęła do mnie rękę. Już to widziałam, przeżyłam podobną sytuację. Zapadła niezręczna cisza, nasze oczy były wpatrzone w siebie. Jej –pełne jakby nowego, świeżego tchnienia, jakiegoś nowego celu, a moje –zapewne bardziej rozmarzone, niepewne, wątpiące, ale dające nadzieję. Czuję niepokój, muszę się z tym oswoić, przemyśleć. To za dużo jak na raz.
-Ja –za jąkałam się. –Nie wiem –dokończyłam po chwili namysłu i czekałam na jej reakcję.
Myślałam, że znowu wpadnie w dziwny szał jak kiedyś. Ale ku mojemu zdziwieniu, stała opanowana, cierpliwie, opuściła dłoń i skinęła głową. Miałam wrażenie, że naprawdę doświadczyła jakiejś przemiany. Wyglądała bardzo… niewinnie. Nie jak dziecko, czy poszkodowana, ale tak właśnie – ludzko. Człowiek, który dużo przeszedł i szuka pomocy.
-Za to, że mnie wysłuchałaś i pozwoliłaś mi się wytłumaczyć będę czekać aż mnie zaakceptujesz i będziemy mogły razem stawiać czoła przeciwnościom –uśmiechnęła się ciepło.
           W tym samym momencie nieoczekiwanie wszystko na raz zniknęło, a ja gwałtownie otworzyłam oczy i coś krzyknęłam. Obudziłam się. Rozglądnęłam się nerwowo. Poczułam niesamowity ból, wszędzie, całe ciało było obolałe i dodatkowo rozciągnięte. Drgnęłam i spostrzegłam, że jestem przykuta łańcuchami do gładkiej, jasnej ściany. W podartych łachmanach, mocno nadwyrężona, sponiewierana. Ręce miałam wysoko upięte tak, że nogami nie dotykałam swobodnie ziemi. Jedynie mogłam próbować palcami musnąć podłogi. Pode mną było kilka plam krwi. Było tu zimno. Zamknięte, małe pomieszczenie, dość ciemne, lecz czułam przeciąg. Po policzkach spłynęły mi łzy, płaczę...?


_______________________________________
Kolejny za nami, taka odskocznia od tego co było, nowy wątek, nowe rzeczy. Myślę, ze coś zgrane. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3

sobota, 28 listopada 2015

Rozdział XLI "Akt desperacji w sidłach porażki"



          Było już ciemno, ponuro, zimno, mgliście wokół mnie. Ciężej łapałam oddech. W powietrzu unosił się smród demonicznej krwi. Pozostałości tych okropnych, obrzydliwych, zdradliwych potworów. Miałam niesamowity mętlik w głowie. Do końca się wiedziałam co robię. Nie czułam nawet jak stąpałam po ziemi. Tak jakby mnie nie było. Byłam roztrzęsiona, nadzwyczajnie pobudzona. Ciało moje drżało, serce kołatało, a echo bicia dudniło mi w uszach. Krew w żyłach pulsowała, wzrok mój bardzo uważnie i nazbyt ostro odbierał obraz. Przystałam na moment i chciałam się opanować. Na ziemi leżały szczątki łachów, proch ulatywał, kałuże brunatnej cieczy zastygały. W jednej nawet stałam i topiłam swoje skórzane, czarne trampki. Spojrzałam na siebie z obrzydzeniem. Jestem cała w ich krwi. Ręce lepiły się do rękojeści, ubranie zaś do ciała, które było chłodne jak nigdy. Katana… również cała splugawiona. Trochę się opamiętałam teraz. Szał już miał punkt kulminacyjny. Wyżyłam się dostatecznie, jak na razie. Gardło mnie szczypało, zapewne mój krzyk był bardzo słyszalny w promieniu co najmniej pół kilometra. Odchrząknęłam, suchość w ustach, będę więc skrzeczeć. Opuściłam wolno ręce wzdłuż ciała. Katanę też. To, co zrobiłam… Nie zwróciłam w ogóle uwagi na Lucyfera. Wykorzystałam go jako zwykłą broń po prostu – wyrżnęłam w pień potwory w żądzy zemsty. Do tego ani razu się nie odezwał, milczał. W oczach znowu pojawiły się ciepłe łzy. Z lewego oka subtelna strużka już uleciała, zwilżając oraz zmywając tym samym plamkę krwi i poprzednie zaschnięte łzy. Opuściłam głowę. Zmierzwione włosy okryły moją twarz, maskując tym samym fakt, że właśnie teraz płaczę i przegryzam sobie ponownie spękaną wargę.
-Przepraszam Lucyfer, przepraszam… -wymamrotałam dygocącym tonem głosu, zęby o siebie się ocierały z każdą wypowiedzianą sylabą.
-Nic nie musisz mówić, mną też coś zawładnęło, nie mogłem sam się opanować, a tym bardziej ciebie zatrzymać –odpowiedział jak zwykle bardzo opanowanie.
Teraz zaczęły do mnie docierać emocje, te po stracie osoby, bliskiego przyjaciela. Powrócił ten ból, ucisk w sercu i w gardle. Niepostrzeżenie spojrzałam na leżące kawałek ode mnie ciało Edwarda. Szerzej otworzyłam oczy. Okrutna realia, zachwiałam się do tyłu. W myślach przywołałam sobie te słowa, ten widok, tą chwilę, gdy usłyszałam głos. Łzy się nasiliły. Przymrużyłam oczy. Zacisnęłam ręce i upadłam bezradnie na kolana. Całym ciężarem ciała – kości ubite na kamienistym podłożu. Ogarnęły mnie dreszcze. Objęłam się rękoma, oplotłam je wokół siebie. Taka beznadziejna sytuacja – dlaczego? Broń puściłam wolno. Jednak po chwili Lucyfer powrócił do swojej ludzkiej postaci. W ciszy stanął obok mnie. Nagle zdjął swoją koszulę z siebie. Zarzucił ją na mnie i sam poprawił, aby nie spadła, a mnie ogrzała choć trochę. Czyste ubranie przykłada do mojego – całego brudnego. Złapałam jednak materiał i ścisnęłam. Spojrzałam na tę czarno-niebieską kratę i zauważyłam, że jest… Zakrwawiona również. Od razu podniosłam wzrok na niego. Spojrzał mi w oczy, uśmiechnął się subtelnie. Moją uwagę przykuło to, że jedną rękę miał całą we krwi. Widać było jedną, wielką szramę od łokcia po paliczki palców. Rozszarpana skóra, rana głęboka i otwarta. Chciałam się poderwać do góry, lecz on przyłożył palce do swoich ust.
-Cśiii –syknął cichutko, chcąc, abym nie pytała o nic w związku z tym.
Przyklęknął przy mnie.
-Nie przejmuj się, to nic w porównaniu z tym, co się stało, z tym, co teraz przeżywasz –poprawił koszulę i bardziej ją naciągnął na moich ramionach tą okaleczoną dłonią.
-Ciebie też zraniłam… -mruknęłam z żałością w głosie, lecz on teraz mi przymknął usta.
-Mówię, że to najmniejszy problem –zabrał dłoń, a z lewej kieszeni spodni wyciągnął chustkę, którą sobie sprawnie owinął rękę i mocno zawiązał.
-I pamiętaj, nie zrobiłaś nic złego, nie zabiłaś człowieka –jego głos spoważniał.
-Ale… Ten głos –jąkając się powiedziałam, patrząc mu głęboko w oczy z myślą, że to naprawdę mój być jego głos.
-Nieczyste zagranie, manipulacja, chciał właśnie tym cię wykończyć. I sprawił, że masz wątpliwości. To naprawdę nie był Edward –powoli mi tłumaczył, tak abym zrozumiała i sobie to uświadomiła.
-Ja –zaczęłam niepewnie –nie wiem… -dodałam zrezygnowanie, a twarz skryłam w otwartych dłoniach.
           W ciszy, którą tylko przerywał mój oddech, trwaliśmy krótką chwilę. Zaczynała mnie boleć głowa, a na ciele odczuwałam palącą gorąc gojących się ran, gdyż w porywie ataków na demony nie zważałam na otrzymywane rany, a dość agresywnie działałam. Wyciągnęłam do Lucyfera ręce, nie mogłam sama się podnieść. Złapał mnie ciepłą dłonią i pociągnął do siebie. Silny chwyt, od razu powstałam i ledwo łapiąc równowagę wsparłam się o niego. Tak mi wstyd. Chusta, którą nałożył sobie –już przekrwiona była.
-Wracajmy –szepnął mi do ucha spokojnym głosem i skierował delikatnie w stronę ścieżki, która prowadziła do wyjścia parku.
Kiwnęłam głową i odsunęłam się od niego, bo czułam, że już dam radę iść o własnych siłach. Jednak gwałtownie się zwróciłam ponownie w tamtą stronę.
-Nie, nie zostawię tak ciała –zamarłam. Zwłok już… nie było! Nie mogłam uwierzyć własny oczom. Krew została, ale ciała ani śladu. Złapałam się nienaruszonego ramienia Lucyfera. Nie mogłam wykrztusić słowa. Chciałam przy nim zostawić naszyjnik z krzyżykiem, który od niego dostałam. Nosiłam go zawsze przy sobie, a otrzymałam bardzo dawno temu. Co tu się dzieje? Nerwowym wzrokiem rozglądałam się na boki i przed sobą. Niemożliwe, żeby sobie ot tak wyparowało!
-Gdzie on jest? –wydukałam w szoku i robiąc krok do przodu chciałam wrócić do tamtego miejsca.
-Z logicznego punktu widzenia mógł się rozsypać, bo demon, lecz… sam w to nie wierzę –Lucyfer się zamyślił.
Nie, to na pewno nie to. Zbyt długi okres czasu upłynął, aby tak się stało. Również nie wyczułam niczyjej obecności w pobliżu, pusto.
-Nie czuję się tu bezpieczne, chodźmy stąd, proszę! –w panice krzyknęłam chcąc od razu się wycofać, uciec jak najszybciej.
-Jesteś przerażona, co się dzieje? Wyczuwasz coś? –Lucyfer przyśpieszył za mną kroku, lecz kurczowo trzymał mnie za nadgarstek, gdyż wyprzedzałam go.
-Wyczuwam niebezpieczeństwo, nie wiek jakie, skąd, ale mam to dziwne uczucie –dygotałam cała i jeszcze bardziej brnęłam do przodu.
           Zbliżaliśmy się do bram szkoły, którymi na samym początku wybiegliśmy. Był środek nocy, nikogo nie spotkaliśmy po drodze. Księżyc w pełni rzucał piękny blask na otoczenie. Gwiazdy lśniły na granacie nieba. Cudowna atmosfera, kojąca. Zwolniłam lekko kroku, wyrównałam chód z Lucyferem. Ten strach w małym stopniu przeszedł, lecz nadal byłam wewnątrz niespokojna. Im bliżej placówki, tym gorzej szło planowanie co im powiem, jak im powiem, i czy w ogóle dam radę wszystko odtworzyć. Całe wydarzenie było bardzo wstrząsające. Również interesuje mnie to, co się działo w szkole pod naszą nieobecność. Byliśmy całkowicie pozbawieni kontaktu przez kilka godzin. Martwię się o nich.
Podeszliśmy pod kraty – otwarte? Spojrzeliśmy na siebie z Lucyferem i zdziwiliśmy się jednomyślnie. Zostawili otwarte bramy w nocy, po alarmie? To niespotykane. Niepewnie chwyciłam klamkę i przekroczyłam próg. Na terenie latarnie jasno świeciły, ale nie widziałam nikogo. Pustka. Podniosłam głowę i rzuciłam okiem na budynek, ten główny. Zapalone światła w jednym pomieszczeniu. Zapewne czekają na nas. Podążyliśmy ścieżką prosto do wejścia. Nieoczekiwanie rozbrzmiał stonowany dźwięk dzwonka telefonu. Lucyfer szybko sięgnął po niego i spojrzeliśmy na wyświetlacz. Dzwonił mój tato. Odebraliśmy i tylko zdołaliśmy w głośniku usłyszeć „To pu-ła-pka” Rozmowa zakończona, zdanie urwane, wydukane. Głos bardzo niski, słaby, jakby przyduszony.
Nagle oślepiły mnie bardzo jasne, białe światła. Automatycznie zamknęłam oczy i zakryłam je ręką. Wtórował temu potężny odgłos szybkich kroków, dźwięk jakby dobytych broni, zgiełk i niesamowite poruszenie. Odruchowo cofnęłam się, chcąc znaleźć się bliżej Lucyfera, lecz jego obok już nie było. Usłyszałam jego bardzo cichy krzycz, tak jakby z zawstydzeniem wydany. Do tego obił się w uszach brzęk kajdan i mocny huk uderzonego o ziemie ciała. Oderwałam dłonie od oczu i agresywnie się obruszyłam. Ujrzałam Lucyfera, który bezwładnie leżał twarzą do bruku przytrzymywany przez dwóch ubranych na czarno gości, w pełnym umundurowaniu i maskach na twarzach. Ręce miał mocno skute na plecach. Wokół mnie zjawiło się kilkanaście podobnych postaci z brońmi w rękach, przygotowanych do ataku. Wysoko uniosłam brwi. Oślepiona byłam lekko, ale adrenalina podskoczyła. Widok sponiewieranego Lucyfera wzbudził we mnie wściekłość, a ten bardzo dziwny i tajemniczy telefon podsycał we mnie agresję. Zasadzka? Pułapka? Czy ten alarm mógł być zaplanowany, a my w niego zaangażowaliśmy się bez podejrzeń? Co tu jest grane! Otępienie całkowicie przeszło, na nowo byłam zdenerwowana. Zacisnęłam pięści, jestem bezbronna – to fakt, ale jeśli trzeba będzie to będę walczyć ile sił mi starczy. Odbijające się plamki w oczach, spowodowane przez wpatrywanie się w światło, powoli przestawały się pojawiać i mogłam wyraźniej widzieć. Podniosłam wzrok z postaci Lucyfera na delegację, która pojawiła się przede mną. Jeden z nich to ten „z góry”, ten, który wówczas pojawił się w sali. Czy to naprawdę był ich plan… Po jego dwóch stronach stali również dobrze zbudowani, eleganccy mężczyźni  w garniturach. Jeden – brązowe, krótkie włosy, szary materiał ubioru, zielone, wręcz szmaragdowe oczy, a mina pełna zadufania. Drugi –nieco wyższy od rówieśników, w falowanych, rozwianych, brunatnych włosach, piwnych tęczówkach, ostrych rysach twarzy a jego posturę zdobił czarny garnitur ze wzorem pionowych linii w tym samym odcieniu. Niespodziewanie drgnęła mi lewa ręka i w tej samej chwili zebrani ochroniarze wycelowali we mnie bronie. Czyli jeden fałszywy ruch i strzelą? Nie przypominam sobie, abym wcześniej się znalazła w podobnej sytuacji.
-Poddaj się, Izabelo Lawrence. Koniec twojego przedstawienia – ten w fioletowym garniaku odezwał się triumfalnie, stanowczo i ironicznie tak jak wtedy, gdy się uśmiechał na sali, a jego oczy wyrażały drwinę na mój widok.
-Ani mi się śni, wypuście Lucyfera! –niskim, wściekłym głosem odburknęłam, nie odrywając od nich wzroku.
-Dobrze ci radzę, oddaj się w nasze ręce. Inaczej gości, których tutaj mamy, zginął śmiercią w strasznych męczarniach –delikatnie odwrócił się i szeroko ramiona rozłożył. Ci dwaj również odeszli na bok, odsłaniając mi pole widzenia. Ujrzałam ojca, Firm, Nate’a, Bel i Dzinks. Byli wyraźnie półprzytomni, klęczeli na kolanach, a za nimi stali umundurowani, którzy przy ich szyjach trzymali noże, ostrzem blisko przyłożonym do skóry. Nieczyste zagranie, zakładnicy wzięci z moich bliskich. Tani, ale jaki brutalny ruch! Zazgrzytałam zębami. Nie przejrzeliśmy ich, to takie poniżające! Nerwowo wiodłam wzrokiem od osoby do osoby. Co robić? Nie zaryzykuje ich życiem, nie ma mowy. Więc jak postąpić?! Widziałam, że są lekko poobijani, zapewne stawiali opór, ale taka niespodzianka była zbyt dużym szokiem, aby mogli coś zdziałać. Łapałam ciężej oddech.
-Powiem, że ładnie są bawiliście jak do tej pory. Sprytnie wam się udawało uśpić naszą czujność –zaczął z uśmiechem mówić, przechodzącym tym samym  przed moimi bliskimi, którzy nawet nie podnieśli głowy w moją stronę. –Taki demon pod ręką, a my o tym się po czasie dowiedzieliśmy –dodał, poprawiając blond włosy.
-Nie jestem demonem! –odkrzyknęłam, wykonując gwałtowny krok do przodu w jego stronę i w tym momencie zobaczyłam jak dwóch gości z ogromną siłą uderzają Lucyfera w tył głowy. On już  się nie poruszył podczas tego. Łzy mi stanęły w oczach, gdy oderwali miecz tępą stroną zwróconą do karku Lucyfera i chcieli ponownie się zamachnąć. Na tej gładkiej stronie, którą go zranili zobaczyłam rozsmarowaną krew. Przecież mogą go zabić!
-Przestańcie! –z chrypką wrzasnęłam a oni również przystąpili do ranienia pozostałych. Te echa obitych ciał, odgłosy zadowolenia ze strony oprawców. Nieprawdopodobna bezwzględność. –Skończcie to! –desperacko upadłam na kolana. Nie mogłam złapać tchu, czułam się jak w najgorszym koszmarze. –Proszę! –na tym samym ciągle oddechu uprzednio zaczerpniętym dodałam, schylając nisko głowę, gdyż taki widok był istną torturą dla mojej psychiki.
-Od razu jesteś posłuszna, idealnie –wyniosłym i zadowolonym tonem głosu powiedział. –Brać ją –krótko, szorstko dodał i pstryknął palcami.
W mgnieniu oka zostałam mocno skrępowana łańcuchami. Ręce, nogi, kark. Brutalnie rzucili i przycisnęli mnie to zimnego podłoża. Drastycznie i celowo boleśniej mnie zakuwali. Czułam tylko jak na ciele już odbijają mi się żelazne łańcuchy. Nienaturalnie mnie wygięli. Po chwili za włosy podniósł mnie ten lider. Mocno, pewnie szarpnął za czarne kłaki, zagarnął w dużej mierze samą grzywkę, gęstą i długą. Naciągnął mi szyję, cebulki włosów łaskoczącym bólem dawały o sobie znać. Zmusił mnie tym samym do tego, żebym  na niego spojrzała. Zagryzłam policzki od środka i pełnym rozwścieczenia wzrokiem dobrze zapamiętałam sobie jego dumną, narcystyczną twarz. Miał takie przepełnione pychą oczy. Traktował mnie z góry, z pogardą wpatrywał się w moje oblicze. Trudno było mi przełykać ślinę, płytko oddychałam. Mięśnie miałam nadwyrężone.
-Dwa oblicza, raz pada do nóg, a teraz? Próbuje wzbudzić we mnie strach –przybliżył usta do moich uszu. –Będziesz doskonałym obiektem doświadczalnym. Przydasz się nam –szepnął z zadowoleniem.
-Żebyś się nie zdziwił… -To na pewno nie powiedziałam ja! To nie było z mojej woli!
Nagle zakrył mi oczy zimną dłonią, a po całym ciele przeszedł mnie dreszcz. Po tym nastąpił skurcz i bezwład mięśni. Puścił moje włosy, a ja spadłam ociężale na ziemię. Wszystko wokół się uspokoiło i ucichło…


______________________
Kolejny za nami. Cóż za zwrot akcji, ale czyż to nie było do przewidzenia? Zapewne tak. Tradycyjnie, za błędy chylę głowę i życzę miłego czytania, a za tę czynność już dokonaną - dziękuję. Pozdrawiam, Law! < 3

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział XL "Ostatni gest"


          Ten czarny materiał imitował ogarniającą mnie ciemność, gdy mdlałam, lecz teraz byłam  w pełni świadoma. Żyję, zostałam uratowana. Cudem uniknęłam śmierci. Jeszcze trochę oszołomiona klęczałam bezradnie na ziemi. Pod palcami czułam lepką, ciepłą krew i rozerwane strzępki skóry. Nerwy nie są uszkodzone. Mam na szczęście czucie w prawej ręce. Ale jeśli nie zatamuje krwawienia to będzie źle. Wszystko sprowadza się do jednego końca! Trzask ścierających się stali zadzwonił mi w uszach. Po chwili Edward wycofał się nieśmiało do tyłu, a tajemniczy wybawiciel odszedł krok ode  mnie, odsłaniając mi tym samym otoczenie, które zalewało powoli światło i blask zachodzącego, pomarańczowego słońca. Delikatnie powstałam, chwiejąc się na boki i nie puszczając z ręki broni. Jednak muszę być czujna. Spojrzałam na niego. Wysoki, wyższy zdecydowanie ode mnie chłopak. Czarny płaszcz okrywał go od głowy do kostek. Spod niego tylko wystawały również czarne, masywne buty. Szeroki kaptur skrywał jego twarz. Na materiale było kilka kieszeni. Płaszcz nie wydawał się być z grubego materiały, gdyż powiewał subtelnie na wietrze. Gdyby nie taka postura to bym pomyślała, że to Maka, ale to na pewno nie ona. Stał plecami do mnie ciągle, a twarzą do Edwarda. On zaś lekko zdezorientowany, poruszył dłonią, w której trzymał broń. Po chwili postać delikatnie obróciła się. Kaptur nadal okrywał jego głowę, ale w prawej ręce zobaczyłam połyskujący miecz. Też kruczoczarny. Z białymi wykończeniami, długie ostrze, widać, że idealnie wyostrzone. Spod rękawa tylko wystawał kawałek rękojeści, a kształtem przypominała jakby dół i urywek ramion od krzyżyka. Zaokrąglone, wygładzone krańce. Jeśli tak łatwo powstrzymał w ułamku sekundy atak demona to musi być silny. Poczułam jak pod opuszkami coś jakby się poruszało. Odkryłam natychmiast ranę. Regeneruję się. Mięśnie, kości, naczynia przykrywa nowa skóra. To… Boli! Zagryzłam zęby, a rękę swobodnie puściłam wzdłuż ciała. Chciałam zrobić krok naprzód, bo mam sprawę do załatwienia. Jednak ku mojemu zdziwieniu skryty chłopak, nie odwracając się nadal, ręką zagrodził mi drogę. Na dłoni miał czarne, skórzane rękawice z wyciętymi miejscami na kości palców na zgięciach. Przystałam.
-Wycofaj się – odezwał się poważnym, stonowanym tonem. Nie było w nim nic niepokojącego, wręcz przeciwnie, barwa głosu była przyjemna.
-To ty nie powinieneś się dalej wtrącać, to moja sprawa –odparłam suchym, szorstkim głosem.
Fakt, gdyby nie on , teraz zapewne byłam już martwa lub cierpiała w męczarniach, ale chcę dokończyć to, czego się już podjęłam. Poza tym… Mógłby się odwrócić jak do mnie mówi, szacunek to też dobra cecha i kulturalna zarazem.
-Poddaj się. Dobrowolnie, czy siłą pomóc? Twój wybór –powiedział jakby z lekką ironią.
-Nie! Nie będziesz mi mówił co mam robić, za kogo ty się masz? –podniosłam ton głosu, gdyż się zirytowałam łatwo.
-Za osobę silniejszą od ciebie –krótko wtrącił, ale już na pewno z uśmieszkiem, bo po chwili dobiegł mnie cichy śmiech.
Przełknęłam ślinę i otworzyłam szerzej oczy. To żart? Już go nie lubię, narcyz i pyszałek.
-Wycofujemy się? –Lucyfer zapytał niewinnie, lecz sam nie był do tego przekonany.
-Nie, nie znamy go. Jeśli to zwykły cywil to nawet z mojego obowiązku wynika, że mam go chronić. Nawet nie bacząc na to, ucieczka nie jest mi na rękę! –stanowczo powiedziałam, ale z taki naciskiem na słowa, żeby on je usłyszał bardzo wyraźnie.
-I sprawdziło się, że jak niskie to też uparte i wredne –ponownie ze śmiechem odparł i dobrze się najwyraźniej bawił.
-Dosyć… -zdążyłam tylko tyle powiedzieć, bo po chwili zauważyłam naskakującego podrzędnego demona, który wyłonił się bezszelestnie z krzaków. Leciał wprost na osobnika przede mną. Bez zawahania od razu kataną zablokowałam jego łapska tuż przy prawym boku zakapturzonego. Co prawda znalazłam się też pod jego już nastawionym ostrzem, ale nie tknął mnie nic nawet troszeczkę. Mały ten demon, ale obrzydliwy. Szary, siny, suchy, ale szybki. Znak miał nawet na widoku. Odepchnęłam go na niewielką odległość , by ostrzem wycelować w symbol. Nie musiałam dużo robić – potwór sam bezmyślnie nadział się na katanę i gładko go przeszyła na wylot. Przecięłam linie znaku, a z demona pozostał tylko pył, który ulatywał powoli. Delikatnie się odwróciłam za siebie, a jego już nie było przy mnie. Zrobiłam pełny obrót o 180stopni. Zobaczyłam jak skrzyżował miecz z Edwardem. Osłupiałam. Odwrócił moją uwagę! Wkurzona tupnęłam jedną nogą. Chciałam ruszyć do przodu, lecz jednak zatrzymałam się. Skupiłam uwagę na tej dwójce, która walczyła jak… równy z równym. Płynne ruchy, siła, precyzyjne ataki, zręczne uniki, jeden – tajemniczy, nie odkrywa twarzy, a drugi – miał coraz bardziej wyraziste błękitne tęczówki, a wzrok jeszcze bardziej chłodny. Czy ja do teraz właśnie podziwiam i zazdroszczę siły? Czy przyznaję się sama przed sobą, że o wiele lepiej radzi sobie z nim ode mnie? Świst przecinanego powietrza, echo żelastwa, moce, twarde, zdecydowane kroki, powiewający jego płaszcz. Połyskujące ostrze, tak, teraz widzę dokładnie, to krzyżyk, jeszcze piękniejsza rękojeść niż przedtem mi się wydawała. Mimo, że materiał od tego okrycia miał rozpięty i odkrywał swoje ubranie, które – o dziwo -też było ciemne, czyli męski podkoszulek bez ramiączek , lekko opadający na czarne, proste spodnie ze skóry to twarz nawet odrobinę nie ujrzała naturalnego światła. Jakim cudem? Przecież powiewa wiatr, porusza się dość gwałtownie, ale kaptur ani drgnie z jego głowy! Irytuje mnie to, ale jakiej to nadaje takiej wyjątkowości tej walce, która i tak wygląda na bardzo profesjonalną. Tak gładko mu idzie, z lekkością odpiera ataki Edwarda, przy których on wykonuje szerokie zamachy.
-Kim on jest… -wymamrotałam bezradnie, a katanę opuściłam nisko, stykając ją z ziemią.
-Nie mam pojęcia, nie kojarzę takiej postaci. Jednak to nie zmieni faktu, że nie jest na pewni byle kim –Lucyfer odpowiedział na moje pytanie, które mi się wyrwało niepostrzeżenie.
Dalej śledziłam z uwagą każdy jego najmniejszy ruch. Edward był wyraźnie zdezorientowany, jakby coraz bardziej próbował się od niego oddalić, aby uniknąć po prostu tej zaciętej walki. Nic dziwnego, trafił teraz na porządnego rywala. Zapadł zmrok, ciemność otaczała nas i pochłaniała. Jeszcze chwila, a tylko światło latarni będzie nas oświetlać i umożliwiać lepsze widzenie. Chłód, robi się przyjemnie zimniej. Poza tym, moje stłuczenia i siniaki już zanikają, ciało, skora powraca do stanu bez skaz. Niestety, ból ciągle temu towarzyszy. Coś za coś, jak zwykle. Do tego, czuje się tutaj zbędna.
          Nieoczekiwanie przeszedł po moim ciele dreszcz, jakiś impuls, ale taki bardzo dziwny. Nie, to coś niepokojącego, gdyż się jakby przestraszyłam, takie odczucie. Moją uwagę przykuł miecz Edwarda, Właśnie teraz zaatakował, ale jego przeciwnik zablokował ostrze, ale… Miecz jakby nagle się poszerzył?! Tak, widzę to, powierzchnia stali się zwiększyła. Szerokość była o wiele większa. Chciałam krzyknąć do tajemniczego osobnika, żeby uważał, ale nie było to potrzebne. Ledwo otworzyłam usta, a on sam zareagował ku mojemu zdziwieniu. W jednej ręce blokował mieczem ostrze, bliższe niemu, ale spod płaszcza nagle wyłonił drugi miecz, który też skrzyżował z ogromnym ostrzem, które było wycelowane na poziomie jego szyi. Piękne, biało-srebrzyste żelastwo, które w oczach mieniło się jakby w odcieniu błękitu, ale bardzo jasnego. Broń była tej samej długości co jego drugi oręż, lecz z węższym ostrzem. Mimo to, oręż zachwycał, a zdobienie rękojeści, która była w postaci rozpostartych skrzydeł, dodawało ten broni unikalności. Dwa miecze, dwie bronie, potężne żelastwa. Jak to możliwe? Przecież to jest mało spotykane, bardzo rzadko! Czy to człowiek? Na pewno, bo gdyby nie był człowiekiem zapewne wyczułabym tę aurę, podobną do Edwarda i do tej, którą wokół siebie roztaczałam, gdy nie byłam zapieczętowana. Zdumiewające umiejętności jak na zwykłego cywila. Zwinnie uwolnił się spod ostrza Edwarda, dumnie wystawił dwie stale w obu dłoniach przed siebie. Wyprostował się, zarzucił płaszcz do tyłu, a potem utrzymywał go w ruchu wiejący wiatr. Edward był już jakby zrezygnowany, lecz nie wyglądał jakby stracił na sile – a wręcz przeciwnie. Od teraz jego ostrze  było szerokie i o wiele cięższe niż, gdy ja z nim walczyłam. Gdybym taką bronią oberwała – kończyny odcięte bez problemu. Stali od siebie znacznie oddaleni. Cisza przed burzą? Nie, nie zostawię tego tak! Poprawiłam ułożenie palców na rękojeści. Powiewające dotąd wstęgi, ciasno okręciłam wokół ręki a szczególnie nadgarstka. Zawroty ustały, do porządku się przywołałam, ustabilizowałam oddech, rozluźniłam mięśnie.
-Na pewno dasz radę dalej walczyć? –Lucyfer z wątpliwością w głosie zapytał,  lecz spodziewał się odpowiedzi zapewne.
-Powinnam już być martwa, a skoro dostałam szansę to ją wykorzystam –odrzuciłam część włosów do tyłu.
           Pewnym krokiem ruszyłam przed siebie. Znajdę się pomiędzy nimi, że nie przeszkodzi mi już kolejny raz. Edward zauważył, że zmierzam ku niemu i również z szerokim uśmiechem na twarzy przygotował na mnie ostrze. Nowy wojownik chciał go powstrzymać, żeby nie sięgnął mnie mieczem, lecz na próżno. Pojawiłam się tuż przed jego postacią, przez co gdyby wyciągnął ostrze to by mnie zranił. Dokładnie, podłożyłam się specjalnie, bo byłam pewna, że nie zaryzykuje i mnie nie dźgnie. Zablokowałam oręż Edwarda. Teraz z nową, lepszą nadzieją wierzyłam, że dam radę, czuję, że nie jestem tak słaba. Czyżby kubeł zimnej wody pomógł? Chyba tak.
-Interesują mnie tylko twoje zwłoki –Edward odezwał się wyniośle, a jego oczy aż błysnęły ze wściekłości.
-Nie plącz się pod nogami mi!! –Tajemniczy wybawiciel  krzyknął jakby z irytacją na mnie.
-Zapomnij – krótko odparłam z uniesionymi kącikami ust i zza ramienia spojrzałam na niego. W tej samej chwili kaptur z jego twarzy został zwiany. W końcu zobaczyłam jego oblicze. Niezbyt blada cera, lekkie jakby rumieńce na ostro zarysowanych policzkach, mocno uwydatniona szczęka, a wąskie usta wyrażały zdziwienie i być może niezadowolenie. Nasze oczy się spotkały. Skupiłam się na jego barwnych tęczówkach. Zielony kolor dominował, lecz źrenice otaczały brązowe kręgi, a na granicy białka i tęczówki znalazł się kolor niebieski. Jego oczy błyszczały i miały niesamowicie ciepłe spojrzenie. Co za dziwne odczucie… Nagle on zaciągnął kaptur z powrotem na twarz i bardzo szybko się wycofał. Oddalał się. Zdezorientowana tylko patrzyłam jak jego ciemna sylwetka się ulatnia w mroku. Co się mu stało? Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Lucyfera, który zmobilizował mnie do działania, bo zostałam na polu bitwy. Przed oczami miałam ciągle ten widok – jego twarz, te oczy, poważne, dojrzale oblicze, dłuższe, proste ciemno brązowe włosy, które opadały częściowo na czoło, brwi a nieliczne kosmyki były skierowane ku górze. Taki zadbany nieład. Poprawiłam katanę, zacisnęłam pięści. On uciekł, ale ja tu jestem, ten też tu został. Mam coś do skończenia. To teraz moja chwila. Edward stał pewny siebie, a na jego twarzy dalej malował się szyderczy uśmiech. Kiedyś to jego osoba potrafiła mnie tak zatrzymać na moment, lecz ten uciekinier przed chwilą dokonał tego samego.
-Gotowa wreszcie zginąć? –odezwał się ponurym tonem, a szeroki miecz schylił ku ziemi, rozpraszając kurz podmuchem wokół swoich stóp.
-Czy zginąć? Raczej nie. Mam jeszcze trochę planów do zrealizowania –z optymizmem na ustach spokojnie odparłam. Zmieniłam strategię. Będę stonowana, opanowana, nie będę działać pochopnie.
-Łatwo zdechniesz, nie masz ze mną szans –zaśmiał się, a rękojeść mocniej i pewniej chwycił i drgnął.
-Skoro tak to po co taka agresja? –ironicznie wtrąciłam. –To, że stałam się słabsza nie czyni ciebie silniejszym –spojrzałam na niego spod grzywki, którą okryłam niemal połowę twarzy.
Delikatnie, ale umyślnie jedną nogę cofnęłam i ugięłam. Katanę wystawiłam przed siebie.
-Gotowy? –szepnęłam do Lucyfera, a jego odbicie pojawiło się na ostrzu bardzo wyraźne.
Skinął głową po czym żelastwo zalśniło. Wzięłam wdech. Pokonam go, wierzę w swoje możliwości. Nie, nasze możliwości. A później… Znajdę tego chłopaka. Mam do niego kilka pytań. Ramię się całe zregenerowało. Brak ran. Ból minął. Zaatakował. Silnie tak jak przedtem, ale już mniej precyzyjnie, gdyż dzierżył dużo cięższą broń. Zablokowałam cios. Szybko odsunęłam się od niego, wykonałam zamach i wycelowałam w jego szyję. Spodziewałam się kontry, lecz nie chodziło mi o to, by go ugodzić, tylko odwrócić uwagę. Chcę sprawdzić, czy też ma znak ten, który  mają plugawe demony i dzięki któremu mogę je zabijać. W drugiej ręce miałam znowu scyzoryk i szybko, gdy on siłował się z moją kataną, małym ostrzem, gładkim brzegiem przejechałam po szarej, cienkiej bluzie z kapturem, bez zamków. Z niewielką trudnością szło mi rozcinanie materiału, ale nie chciałam jednak mocniej przykładać nożyka do ciała, to nie był mój cel. Rozdarłam wąskie pasmo, lecz oderwałam prędko scyzoryk od niego, gdyż się wyraźnie rozwścieczył. Skrzyżowałam swoje ostrza. Tak też mogę walczyć. Co prawda to tylko nożyk, ale daje radę. Czekałam na atak. Jednak on chwycił za swoje uszkodzone ubranie. Zauważyłam też, że znaku tam nie ma. Zdziwiona wpatrywałam się w bladą skórę bez żadnego śladu. Więc co jest? Nie zabiję go jak demona tylko jak człowieka?
-Ty też nie masz znaku na ciele –Lucyfer cicho wtrącił, gdyż też widział to, co ja odkryłam.
Kiwnęłam głową i ponownie skupiłam uwagę na jego ruchach. Edward wysoko uniósł broń. To mi się nie podoba. Nagle z zaangażowaniem cisnął we mnie nią. Odskoczyłam na bok, a ostrze zagłębiło się w ziemi, między kamyczkami. Zablokował sobie miecz, lecz może go i tak użyć! Chciałam go uprzedzić, lecz on z taką łatwością wyrwał oręż i pierwszy zaatakował, blokując mój atak. Katana odbiła się od jego ostrza. Odrzuciło to moją rękę do tyłu. Kości w barku mi strzeliły. W tym samym momencie rzuciłam scyzoryk lewą ręką, celując w jego oko. Nie pozwolę mu teraz zaatakować, może jakimś cudem uda mi się to okaleczyć, by nie widział za dobrze. Prawie mi się udało. Ostrze trafiło go w łuk brwiowy, z którego puściła się strużka ciemnoczerwonej krwi i spłynęła po jego lewej stronie twarzy. Wygląda koszmarnie, jak z horroru. Zasłonił dłonią oko. Ale po sekundzie otwarta rana zasklepiła się, brzegi wyrównane, śladu nie ma. Regeneracja – mogłam się spodziewać. Zwróciłam uwagę na jego miecz, powrócił do poprzedniej formy. Widocznie stwierdził, że nie ma sensu mnie atakować takim szerokim mieczem. Lepiej dla mnie… Albo i nie – gorzej. Będzie dalej szybszy. I kolejny atak ku mnie. Podniosłam katanę i zablokowałam bez problemu. Osłabł? Takie odnoszę wrażenie. Może zmęczyła go poprzednia walka? To w ogóle możliwe? Odsunęłam się kawałek od niego. Ponownie poprawił dłoń na broni i znowu w niego wymierzyłam. Wymieniliśmy kilka ataków. Każdy ruch był przemyślany, stabilny, zaangażowany. Powietrze jakby gęstniało wokół nas, wiatr rozwiewał nam włosy. Miecze połyskiwały w świetle lamp, a nasze oczy pochłaniały każdy najmniejszy szczegół. Chłód, przyjemnie niska temperatura niżeli w dzień, dawał ukojenie. Ciężej łapałam oddech. To bezcelowe. Teraz jakby walczymy na wytrzymałość, kto pierwszy padnie z wykończenia. Zwolniłam delikatnie tempo i chciałam jakoś znaleźć jego słaby punkt, może to mi da przewagę. Znowu okaleczyć może, a potem… Zabić. Na tę myśl od razu przeszedł mnie dreszcz i fatalnie się sama potknęłam o małą gałązkę leżącą na ziemi. Tylko nie to, znowu! Zachwiałam się, lecz nie upadłam. Niepostrzeżenie przedtem uwiązana na ręce wstęga katany się rozluźniła i zawinęła się subtelnie wokół mojego ciała. Zdawała i tak test, gdyż dobrze się trzymała i umacniała chwyt. Nim się obejrzałam i chciałam po raz drugi zawinąć wstęgę, Edward znalazł się za mną, bardzo blisko i chwycił za miękki materiał i ciasno owinął wokół szyi. Trzymał tę wstęgę dość mocno i ciągle ściskał. Z zadowoleniem próbował mnie udusić. Mimo woli oparłam się o niego plecami. Był taki zimny. Czułam jego płytki oddech na karku. Krztusiłam się i do tego byłam zaskoczona tym ruchem. Zgięłam ręce w łokciach i próbowałam rozluźnić pętlę. Bezskutecznie. Szybciej sobie wbiję paznokcie w skórę niż uda mi się pod pasek wsunąć rękę i zapobiec uciskowi. Mocno szarpał do tyłu. Traciłam już dech. Zrobiło mi się nieprzyjemnie gorąco. Czuję, że jestem już zapewne purpurowa na twarzy. Odniosłam wrażenie, że materiał już tak jest zaciśnięty na szyi, że mnie rani. Co robić? Mogę odciąć wstęgi? Ale czy Lucyfer na tym nie ucierpi? Nie jest rzeczą, jest prawdziwym, żywym człowiekiem. Tracę świadomość, słabo mi…
-Odetnij je! –Lucyfer wyczytał w moich myślach co rozpatrywałam i stanowczo krzyknął.
-N-nie! –wykrztusiłam z bólem. Miałam suche, spękane usta. Przecież na pewno coś mu się stanie! Nie chcę go ranić.
-Tnij, proszę! –z desperacją w głosie i ogromnym przejęciem ponownie rozkazał.
Presja chwili, muszę działać. Uległam, będę tego żałować. Scyzorykiem jednym pociągnięciem odcięłam materiał. Odłączony pasek od broni, poluzował wiązane na szyi i powoli zsunął się z niej. Z ulgą złapałam oddech. Edward natomiast dobył miecza. Do tego usłyszałam bardzo cichy syk bólu. Wiedziałam, że coś się stanie. Lucyfer poświecił się bym mogła się uwolnić. Teraz on mnie ratuje…
-Nie przejmuj się, walcz. Skończmy to –zobaczyłam w ostrzu jego twarz z troskliwym uśmiechem. Dodało mi to otuchy. Opamiętałam się szybko i obroniłam się. Ogarnęła mnie dodatkowa chęć zemsty za Lucyfera. Za to, że chciał mnie po prostu udusić do tego perfidnie wykorzystując moją broń, jej część. Ta żądza, przyjemne uczucie, ale także równie niebezpieczne. Teraz ze zdecydowaną przewagą go atakowałam. Był zdezorientowany, gdyż nie spodziewał się, że zrobię coś takiego.
-Przygotowana? –powiedział nagle, gdy miał przy twarzy moje ostrze, które zdołał przyblokować.
Spojrzałam na niego z lekkim zdumieniem. Głos jego jednak nie brzmiał jak dotąd, tak wrogo. Bardziej jak ton dawnego Edwarda… Od razu starałam się wyrzucić tę myśl z głowy. To podstęp, na pewno! Granie na uczuciach – nie teraz takie numery.
-Zabiję cię –przez zęby z uśmiechem odparłam, zabierając katanę i ponownie się zamachując. Wycelowałam tym razem w jego klatkę piersiową. Byłam gotowa na blok, lecz… On nagle opuścił ręce wzdłuż ciała, puścił wolno miecz i nachylił się do mnie, prosto nadziewając się na długie ostrze. Przeszyłam go. Przebiłam serce. Tak nagle… Zamarłam. Na rękach poczułam ciepłą krew, sączyła się gęsto, szybko, pulsowała jakby. W szoku zacisnęłam zakrwawione dłonie na katanie. Nogi się pode mną ugięły, razem, oboje uklękliśmy. Ja- sztywno, on natomiast oparł się o moje ramię głową. Myślałam, że to może kolejna sztuczka, lecz nie – nie tym razem. Szeroko otworzyłam oczy, rozchyliłam usta. Wbiłam pusty wzrok w gwieździste niebo. Nie potrafię ogarnąć sytuacji. To przeszło moje najśmielsze oczekiwania. On sam się dał zabić. Chwila! Ja go teraz, w tym momencie zabiłam! Dotarła do mnie ta wiadomość. Drgnęłam, do oczu napłynęło mi łzy. Chcę się odezwać – nie mogę. Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu. Po chwili jego ręce mnie objęły. Tak czule ścisnęły. Poczułam w sercu ból. Nie, to nie ból zdany, to mój własny ból – psychiczny. Opuściłam głowę i spojrzałam na jego włosy, które gładko się ułożyły. Pusta w myślach, totalna nicość.
-Dziękuję… -z jego ust uchodziła krew, a on ciężko dysząc to szepnął mi do ucha.
To był głos Edwarda. Tego jestem teraz pewna! To on… To on! Rozpłakałam się. Czy ja go zabiłam naprawdę? Edwarda? Przyjaciela? Spanikowałam. Po chwili jego ucisk się rozluźnił. Ciężar swojego ciała przeniósł do tyłu. Zakrwawiona katana wysunęła się z jego klatki piersiowej. Przy tym dodatkowo go zraniłam. Dobiegło mnie głuche uderzenie o ziemię. Upadł. Ostrożnie, ze strachem spojrzałam na niego. Zamknięte powieki, mnóstwo krwi, kałuża wokół niego się poszerzała. Brak ruchu, nie oddycha. Twardo wbijałam kolana w kamieniste podłoże. Nadal trzymałam przed sobą broń. Drżałam, cała. Łzy mimowolnie spływały mi po policzkach. Emocje się we mnie kumulowały.
-Dał się zabić… -Lucyfer cicho wymamrotał w międzyczasie, jednak zamilkł.
           Nie wiedziałam co mam robić. Bezczynnie tkwiłam w tej pozycji. Nagle wokół mnie wyczułam zbliżające się demony. Wyłaniały się spośród ciemności. Mają mnie za łatwy cel teraz? Zawładnęła mną potężna chęć mordu. Napięłam wszystkie mięśnie. Spojrzałam za siebie. Widzę  je, demony. Powstałam. Nie kontroluję się. Nie panuję nad sobą. Ogarnia mnie szaleństwo. Przygotowałam się do natarcia na nie.
-Nie zbliżajcie się… -mruknęłam pod nosem załamanym głosem. Po chwili jednego potwora przeszyłam w
pół jednym ruchem, krzycząc przy tym ile tylko miałam sił w płucach, a słone łzy się wzmogły…


_________________________
Kolejny dłuższy rozdział za nami. Może być nieco chaotyczny,lecz myślę, ze jest ciekawy i trzymający w napięciu. Tak mi się przynajmniej zdaje, gdyż jestem wyjątkowo zadowolona z tej części. Przepraszam za wszelkie występujące błędy w poście. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3