wtorek, 27 grudnia 2011

Rozdział V

   Wysoki, garbiący się chłopak, bardzo szczupły, o bladej skórze, gęstych, dłuższych czarnych włosach, ubrany w luźne ciemne Jeansy, białym podkoszulku, który okrywa zwiewna ciemna koszula. 

   Stoi koło okna z jakimś notesem w ręku i delikatnie obraca się w moją stronę:
-Witaj Stalowa, czy mogę się tak do Ciebie zwracać? -Z uśmiechem powiedział chłopak o czarnych, podkrążonych oczach i grzywce opadającej na bladą twarz. 
-Eee, cześć. Skąd znasz mój przydomek, o którym chwilę temu się dowiedziałam i co tutaj robisz? -Jąkając się zadałam mu pytanie. 
-Wiedziałem, że będziesz zdziwiona. Otóż również zajmuję się tą samą, sprawą, a wydedukowałem, iż na pewno dzisiaj tu zawitasz, by się porozglądać, również tu przyszedłem, chciałem spotkać moją koleżankę z tej samej branży. -Oznajmił, patrząc na mnie, jakbym miała mu coś wytłumaczyć.
-Yyy, no tak, chciałam tu tylko coś posprawdzać i tyle. -Zmieszana odpowiedziałam. 
-Ach, nie przedstawiłem się, przepraszam. Mów mi Ryuuzaki. -Pośpiesznie dodał.
-Miło mi, moje imię i nazwisko oraz zapewne inne dane już znasz. -Powiedziałam szorstko.
-Owszem, ale mam nadzieję, że mogę się zwracać Stalowa? -Odparł.
-Jak sobie chcesz. -Znudzona podeszłam do półki w książkami.
Z tego co czytałam napisano, że pierwsza ofiara miała oderwane dłonie, ręce i nogi. Jak to możliwe? Oderwane? Ot tak? Przecież żaden człowiek nie byłby w stanie oderwać  żywcem ręce i nogi! Nie było żadnych śladów użycia noża, czy innych narzędzi. Jak patrzę na ten pokój, na te ściany poplamione krwią...to przyprawiają mnie o mdłości. Najprawdopodobniej kobieta zmarła przez wykrwawienie. Jeszcze jedna ciekawostka. Jakby miały te kończyny zostać oderwane siłą to były by ślady rąk! Ale tu nic. Zero! Na myśl mi przychodzi siła woli, że nią ktoś oderwał kończyny, ale to nie realne...Za dużo tych filmów oglądam. 
-Już zapewne zauważyłaś w aktach, że każda ofiara była w podobny sposób traktowana? -
Zadał mi pytanie.
-No tak...rozrywane kończyny bez żadnych śladów dłoni, narzędzi...nic. -Smutnie odpowiedziałam. 
-Też mnie to ciekawi. -Przytaknął.
-Mam dziwne i trochę śmieszne wrażenie, że to coś co zabija, nie jest normalnym człowiekiem. -Powiedziałam. 
-Masz na myśli, coś na tle paranormalnym? -Odwracając się w moją stronę powiedział.
-Dokładnie. -Rzekłam.
-Cieszę się, że nie jestem jedynym, który tam myśli. -Z uśmiechem stwierdził.
-Mogłabym powiedzieć to samo. -Dodałam.
W tym samym czasie słyszę początek piosenki 'Skillet - Comatose' ...
-Przepraszam muszę odebrać. -Powiedziałam niespokojnie w stronę chłopaka.
Nieznany numer, ciekawe kto to?
-Tak? -Pytam rozmówcę? 
-Czy lodówka Ci chodzi? -Chichocząc pyta.
-Eee? -Zatkało mnie.
-Cześć, przepraszam kusiło mnie. To ja Luluś, słyszałam, że prowadzisz sprawę morderstw w naszej okolicy, nieprawdaż? -Zapytała poważnie. 
-T-tak. -Odpowiedziałam niespokojnie.
-Mogłybyśmy się spotkać, dzisiaj o 18 w kawiarni "Black and White"?- Spytała.
-Oczywiście, będę. -I tu rozmowa się urywa, gdyż w najmniej odpowiedniej chwili, bateria mi padła...
 -Musisz iść? -Podchwytliwie pyta Ryuuzaki.
-Nie. -Opowiedziałam.
-To może udamy się na kolejne miejsca zbrodni, by je zobaczyć? -Zapytał.
-Możemy iść. -Przytaknęłam.

Po 'spacerku' po innych domach, gdzie dokonano morderstw, niepodważalnie dokonuje ich ta sama osoba...choć nie wiem czy można nazwać 'to coś' osobą, raczej potworem.
Okropność. Jak można zabijać ludzi w tak przerażający sposób?

Udaję się do kawiarni na umówione spotkanie. Czyżby Luluś coś wiedziała w tej sprawie? Nawet najmniejsza informacja będzie dla mnie wielką pomocą. I do tego ten Ryuuzaki, skąd on się tak nagle tam wziął? Nie poinformowano mnie, że jakiś detektyw również bierze tą sprawę. Dziwny a zarazem tajemniczy chłopak.
Jestem już przy wejściu. Zza szyb wejściowych drzwi widzę Lulusia, która siedzi przy stoliku i uśmiecha się w moją stronę.
-Cześć, dziękuje, że przyszłaś. -Radośnie wita.
-Hej, ależ nie ma za co. -Również wesoło odpowiadam. 
-Więc tak...Chciałam z Tobą pogadać na temat tych morderstw. -Jej głos wyraźnie spoważniał.
-Tak, czy wiesz może coś w tej sprawie? -Pytam.
-Wydaję mi się, że tak, ale możesz mi nie uwierzyć. -Odpowiedziała.
-Mów nie przejmuj się... -Pocieszam ją.
-Otóż, ostatnio wieczorem około godziny 20, wracałam jak zawsze spokojnie ze szkoły. Przechodziła przez przejście na ulicy Przejściowej, a potem szłam wzdłuż Długiej. Za mną szła dziewczyna, około 160 cm, nie za szczupła, nie za gruba. Ubrana cała na czarno, z czerwonymi akcentami. Włosy miała czarno-czerwone. Szła krok w krok za mną. Szczerze, trochę się bałam. Przyśpieszyłam, by ją zgubić, ale to nie pomagało. Po chwili poczułam ogromny ból, jakby ktoś chwycił mnie za rękę i chciał wyrwać, lecz dziwiłam się bo nikt mnie tak naprawdę nie trzymał na nią. Głośno krzyczałam. Chwilę później to coś nagle puściło. Szybko odwróciłam się do tyłu, a tej dziewczyny już nie było. Biegiem wróciłam do domu. Tylko Ty wiesz teraz o tym zdarzeniu, nikomu więcej nie mówiłam.- Skończyła i popatrzyła na mnie niepewnie. 
Jak to możliwe? Chęć wyrwania kończyny? Czy to była ona, która morduje? Takie mysli chodziły mi po głowie.
-To...to, straszne...Dobrze, że nic Ci się nie stało! Ta historia to już wielki trop. -Stanowczo odpowiedziałam.
-Wierzysz mi? -Zdziwiona zapytała.
-Tak, tak samo było z ofiarami, powyrywane kończyny, zero śladów. -Poważnym tonem odpowiedziałam.
-Coś się złego dzieje...-Westchnęła.
-To będzie ciężka sprawa. -Dokończyłam.   


----------
Za niedługo kolejny rozdział. Dzięki za przeczytanie. Pozdrawiam, Law :)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Rozdział IV

    Minęły trzy kolejne miesiące, łącznie już sześć. Teraz nadszedł czas na powrót do normalnego życia, szkoły i zajęć. Na treningi uczęszczam już od miesiąca, nie ukrywam, że są męczące...Trener powiedział, że nawet dobrze mi idzie. Te sztuki walki zastępują mi rehabilitację, więc ją przerwałam. Jeden plus. 

   Ostatnio mam jakieś dziwne sny, których widzę postać, która z wyglądu jest taka jak ja, ale cechy ma przeciwne do moich. Za każdym razem sen się kończy słowami:
- Czy chcesz do mnie dołączyć i się zemścić, na tych, którzy kiedykolwiek Cię skrzywdzili?
Po czym się budzę. Chyba skończę z horrorami i jedzeniem przed snem. Jeszcze co dziwnego jest, otóż ilość przestępstw w mojej okolicy znacznie wzrosła, wszystkie to prawie morderstwa. Jutro się przejdę do biura, aby się zapytać czy mogę przejąć pałeczkę w tej sprawie. Obecni 'specjaliści' sobie z nią nie radzą. Być może mnie nie wyśmieją. Odkąd wszyscy moi znajomi znają prawdę, nasze relacje się inaczej układają, są źli, że byli tak długo okłamywani. Co do tych relacji, nie nie układają się na gorsze, wręcz przeciwnie - na lepsze. Zrobiłam sobie małą metamorfozę. Kolor włosów z fioletowo-czarnych zmieniłam na granatowo-czarne, nie noszę żadnych pstrokatych kolorków ubrań, trzymam się: granatu, niebieskiego, szarego i czarnego. Grzywki już nie spinam kokardkami, prostuje ją i układam na prawy bok, zakrywając jedno oko. Oczywiście nie rozstaję się z moimi glanami. Po tych bzdurach co mówili i pisali w gazetach, telewizji, nie chcę aby mnie rozpoznawano ot tak na ulicy i inaczej na mnie patrzono. Stąd ta metamorfoza, poprzedni opis z gazet nie zgadza się z obecnym. I dobrze. 


Dzień następny...

     Załatwiła wczoraj jakieś tam papierki w biurze, trochę się nachodziłam. Otrzymałam licencję detektywa. Całe szczęście. Dzisiejszy sen był taki, taki realistyczny. Obudziłam się z krzykiem o 3 rano i nie mogłam zasnąć. Mam złe przeczucia...
Przeglądam akta ostatnich morderstw. Mam podejrzenia, że dokonuje ich ta sama osoba. Ale nie taka byle jaka osoba, mi to bardziej wygląda na zawodowca. Żadnych odcisków na na miejscach zbrodni, odłamków włosa, nic kompletnie. Od teraz sprawą zajmę się ja. Jutro udam się na miejsca morderstw i sama je sprawdzę możliwe, że policjanci coś przeoczyli. 

Podchodzę pod pierwszy dom. Dziwne, co tam już robi obstawa? Przecież nikomu nie mówiłam, że mam zamiar tu przyjść i chyba jasno objaśniłam, że ta sprawa jest już moja! 
Coś jest nie tak... Jestem już przy brawie wejściowej, gdy jednej z policyjnej obstawy mnie zatrzymuje: 
-Ej, dziewczynko, gdzie się wybierasz? - Uśmiech z jego twarzy nie schodzi.
-Dziewczynko?! -Zdziwiona zapytałam. Wyciągam z kieszeni koszuli legitymację i pokazuję ją jemu.
Gościa najwyraźniej zatkało, po chwili wykrztusza z siebie:
-A teraz sobie przypominam, to o Tobie nam w pracy mówili, witaj Stalowa!- Radośnie krzyknął.
Odeszłam zmieszana. Stalowa? Już mi przydomek nadali...Przegięcie!  Jestem już w środku, wchodzę do dużego, głównego pokoju, ale...moje oczy mi chyba płatają figle...







------------------

Dzięki za przeczytanie. Pisanie wiem, może nie idzie mi najlepiej, ale się staram. Pozdrawiam, Law. 

niedziela, 25 grudnia 2011

Rozdział III

Trzy miesiące później...


   Po tych 3 miesiącach, które dość szybko minęły już sobie nawet dobrze radzę. Ale nie ukrywam, że było ciężko i to bardzo. Do tej pory nauczyłam się pisać lewą ręką. Niemal w pełni potrafię już protezą ruszać. Opanowałam to szybciej niż myślałam. W sumie to nawet dobrze.

  Za niedługo zacznę treningi sztuk walki, myślę, że za półtorej miesiąca. Interesuje mnie Karate i Aikido. Moi znajomi nadal nie znają całej prawdy, a chodzi o sztuczną rękę. Jakoś nie potrafię im tego powiedzieć...Mam przeczucie, że oni już coś wiedzą, bo się dziwnie zachowują tak sztucznie. Dodatkowo doszło więcej nauki w szkole. Aktualnie mam zajęcia indywidualne. Niektórzy uważają, że się zmieniłam, że nie jestem już tą samą Izą co dawniej. Cóż ludzie się zmieniają, dojrzewają. Na razie nie ma żadnych takich interesujących mnie spraw, w których mogłabym coś pomóc, same kradzieże i bójki. Poczekam jeszcze trzy kolejne miesiące, by być w pełni sprawna i wtedy pójdę normalnie do szkoły. Z Zuzką i Karoliną, a raczej Dzinks i Firm, zaczęłam tak bardziej gadać. Być może znalazłam nowe, zaufane koleżanki. Słyszałam też od nich, że do naszej klasy chodzi nowy chłopak, a na imię mu Edward chyba, dokładnie nie pamiętam. Czyżby ktoś pukał do drzwi? Nie wiem, być może, na wszelki wypadek założę bluzę z długimi rękawami. Kolejne pukanie, tym razem mi się nie przesłyszało.
- Idę! - Głośno krzyknęłam.
Otwieram drzwi, a tam widzę Firm, Bel, Dzinks i jakiś chłopak, możliwe, że to ten nowy.
- Wejdźcie. - Powiedziałam.
Weszliśmy wszyscy do głównego pokoju i usiedliśmy przy stole.
- Co tam u Ciebie Law? - Pyta Dzinks.
- A nic, po staremu, a u Was? - Zapytałam.
-Ah, właśnie, poznaj Edwarda, Edward to nasza Law, o której tyle Ci opowiadałyśmy - Wtrąciła pośpiesznie Firm.
- Eee, no tak, miło mi. - Zmieszana wymamrotałam.
Ja chyba śnię, blond długie włosy, niebieskie oczy, wysoki...Mój ideał! 
- To ja może pójdę zrobić herbaty i przyniosę ciasteczka. - Jąkając się rzekłam.
- Ja Ci pomogę! - Wstała i radośnie w podskokach zaciągnęła mnie do kuchni, zwariowana Dzinks.
- Idealny dla Ciebie, nie? - Cicho szepnęła.
Oczywiście strzeliłam buraka, który szybko zszedł z mojej bladej twarzy.
-A czego akurat dla mnie? - Oburzona zapytałam.
- Bo...Ty lubisz chłopaków z długimi włosami, a tak przy okazji widziałam jak na niego patrzysz! - Zaczęła chichotać.
- A uważaj sobie jak chcesz... - Odparłam.
Z herbatą i ciastkami wróciłyśmy do reszty w pokoju.
Podając każdemu kubek herbaty, robiłam to lewą ręką, lecz gadając z Firm się zapomniałam i Dzinks podałam prawą, przy czym było słychać małe tak jakby chrupnięcie kości. O kurcze, coś jest nie tak. Spokojnie usiadłam na swoim miejscu i popiłam kawę, gdyż herbaty nie cierpię.
- Jak tam ręka? - Niepewnie zapytała Firm.
- No jak ręką, ręka jak każda inna, lecz trochę okaleczona. - Równie niepewnie odpowiedziałam.
Nagle poważnym głosem:
- Okłamywałaś nas! Masz sztuczną rękę!- Szorstko odparła patrząc się mi prosto w oczy.
Spuściłam głowę i nie odzywam się słowem, zapadła niezręczna cisza. Wiedziałam, że wiedzą!  Ciszę celowo przerywa Dzinks:
- Dlaczego nam nie powiedziałaś? 
- Nie miałam odwagi, wiedziałam, że jak się dowiecie, inaczej mnie będziecie traktować. - Mówiąc to, wstałam od stołu, podchodzę do okna.
- Ale, przecież byśmy Ci pomogli. - Dodaje Bel.
-Niby w czym? Nie potrzebowałam pomocy. - Rzekłam, po czym dodałam:
- Nawiasem mówiąc, skąd znacie prawdę?
- Nie wiem czy już widziałaś, ale w wiadomościach to podali, a gazecie są artykuły na ten temat. Nam powiedziała Twoja mama. - Tłumaczyła Firm.
- Niech to szlag! Więc to dlatego tak się inaczej zachowywaliście, czy ktoś jeszcze wie? - Ponownie zadałam pytanie.
- Zapewne już wszyscy...- Delikatnie odpowiedziała.
- Iza, pamiętaj zawsze możesz na nas liczyć. - Powiedzieli łącznie.
- Tak wiem. - Cicho szepnęłam.






----------------------------
Kolejny rozdział napisany, jutro pojawi się IV, dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law :)

sobota, 24 grudnia 2011

Rozdział II

   Mija kolejny tydzień, to dzisiaj będę miała połączone nerwy ze stalową ręką. Szczerze to trochę się boję...Przypomniałam sobie tamten dzień, tamto wydarzenie...jedno szczęście, że pamięć wróciła.

   Na razie nie kontaktuję się ze znajomymi, więc pewnie strasznie się martwią, ale nie zaszkodzi to im. Mama i reszta utrzymuje wersję " Jeszcze jest w śpiączce..." na moją prośbę.
Nie chcę aby mnie widzieli w takim stanie. Akurat, przyszli lekarze. Mają dość poważną minę, a niektórzy z nich bardziej taką wystraszoną.
-Dzień dobry. Zapewne wiesz po co przyszliśmy. Za chwilę podamy Ci silną dawkę leku przeciwbólowego oraz znieczulenia. - Powiedział ordynator. 
-Niech będzie, ale znając życie i tak nic nie pomogą... - Odparłam.
-Nie bądź tak wrogo nastawiona, będzie dobrze. Połóż się na plecach na łóżku. - Zalecił.
Położyłam się. Dostałam kilka zastrzyków. Reszta pomocników doktora trzymała mnie za nogi oraz za rękę. Na oczy i czoło założono mi zimną chustę. Jeszcze chwila, jeszcze moment. Nagle...okropny ból, wyrywam się lekarzom spod kontroli. Ból nie do zniesienia. Straciłam przytomność ...


Budzę się, wokół mnie jeszcze więcej lekarzy i pielęgniarek. Wszyscy dziwnie uśmiechnięci, nawet mama, której wcześniej nie było. Siadam na skraju łóżka i wstaję. Jakie to dziwne uczucie. Mieć sztuczną protezę. Nie mam nawet siły nią ruszyć, a jak próbuje to ból jest niemiłosierny.
-I jak? - Pyta mama.
-No, trochę dziwnie się czuję, tak nieswojo... - Odpowiedziałam.
-To normalne, przyzwyczaisz się. - Wtrącił chirurg.



Początki są i będą trudne. Teraz tylko kosztowna rehabilitacja i nadzieja na w miarę normalne życie. Jutro mam dostać już wypis do domu, ufff nareszcie. Nie mam ochoty dłużej siedzieć w tej ponurej sali, sama...Tak się zastanawiam, mama pewnie wiele przeżyła, przecierpiała, tak zwanie dużo nerwów zjadła...Babcia i ciocie pewnie też, a co dopiero znajomi. Kiepsko się czuję okłamując ich. Nie mam wyboru, jakby się dowiedzieli, inaczej by mnie spostrzegali, traktowali...A ja chcę by było wszystko po staremu, jak dawniej. Najbardziej to się cieszę, że żyje. Jak dorwę tych debili, którzy pozbawili mnie ręki to nie ręczę za swoje czyny! Pożałują, zobaczą co to znaczy słowo 'cierpienie'. Postanowiłam też, że porozmawiam na komendzie z policjantami i detektywami. Chodzi o to, że chce zostać na razie mini-detektywem, by pomagać im i przy okazji sobie. Wstępnie rodzina się pytała, powiedzieli, że to zależy od mojego stanu zdrowia i ich szefa. Mam nadzieję, że się zgodzi. Ojciec mnie na jutro umówił na spotkanie z rehabilitantami oraz jakimś gościem, który prowadzi sztuki walki. Tato chce, abym zaczęła trenować. Tak już biegnę. Zastanowię się nad tym, ale nie wcześniej niż za 5 miesięcy zacznę trenować. Jest jedno zmartwienie - czy będę w stanie po rehabilitacji normalnie funkcjonować i czy nie będzie powikłań? 


Dzień później...


  Nareszcie dostałam wypis ze szpitala. Mogę w końcu iść do domku, do mojego ukochanego, małego pokoiku. Hyhy, ale mam zaciesz z tego powodu. Nadal jednak okropny ból nie daje mi spokoju, ale coś za coś, chcę mieć rękę muszę pocierpieć. Przed przyjazdem do domu, jadę na rozmowy. Rozważałam całą noc sprawę treningów i zdecydowałam, że to jest nawet świetny pomysł. Niestety, jedno co mnie denerwuje, to to, że każdy traktuje mnie jak kalekę, a ja takiego traktowania nie chcę... Przede mną 6 miesięcy ciężkiego wysiłku. Tu cierpliwość się przyda... 
 



--------------------------------------------
Mam nadzieję, że rozdział ten jest jest zły, w 3 i 4 zacznie się rozkręcać akcja. Dziękuje z przeczytanie. Pozdrawiam, Law :)

piątek, 23 grudnia 2011

Rozdział I


Tydzień póżniej...
   Obudziłam się w szpitalu, nie bardzo wiedząc co się dzieje? Próbuje wstać  z łóżka. Ledwo przytomna siadam na kraju i staram się podnieść rękoma.

  Ale co się dzieje...Czyżbym nie miała czucia w prawej ręce, że nie mogę nią ruszyć? Może zaraz przejdzie...Nie przechodzi...Teraz moje zdziwienie sięgało szczytu. Uświadamiam sobie, że nie mam ręki!  Siedzę osłupiała z szoku jeszcze przez moment. Po chwili drzwi do mojej sali szpitalnej się uchylają, a w progu stoją lekarze. Jeden z nich, wyglądający bardzo młodo podchodzi do mnie i zaczyna rozmowę:
-Witaj, nazywam się Zbigniew Lechowski. Jestem lekarzem-chirurgiem, który Cię operował. W dalszym leczeniu będziesz pod moją opieką.
Ja nadal  w głębokim szoku, wymamrotałam:
-Co ja tu robię? Jaka operacja? 
Lekarz widocznie nie zdziwiony moim tak zwanym zanikiem pamięci, oparł się o metalowy przeczołek i  powoli, spokojnie kontynuuje:
-Jesteś tu, ponieważ znaleziono Cię na pewnym osiedlu około 23 w nocy, tydzień temu w poniedziałek. Po pogotowie zadzwoniła kobieta, która była przy całym zdarzeniu, to ją pierwszą zaatakowano i próbowano skrzywdzić. Po przyjeździe karetki z opowiadań ratowników, leżałaś w wielkiej kałuży krwi. W prawe ramię miałaś wbity wielki nóż kuchenny, który przebił kości i uszkodził nerwy. Nieprzytomną przywieziono Cię tu, po czym natychmiast zabrano Cię na salę operacyjną. Nie udało nam się uratować ręki, amputowano Ci ją. W miejscu kikuta, przyłączono do skóry stalowe ramię. To ramię będzie służyło jako łącznik nerwów z protezą. Aktualnie nad protezą pracują ciężko sami najlepsi. Dla Ciebie to bardzo przykra wiadomość, dla Twojej rodziny również. 
 Lekko zdezorientowana, powstrzymując łzy, wstaję i podchodzę do lustra, które znajdowało się na ścianie. Dotychczas nie dowierzałam, myślałam, że to tylko zły sen, koszmar. Teraz widząc to na własne oczy, nie mogłam pookładać myśli w głowie.
Odwracając się w stronę lekarza, pytam:
-Czy jest wiadome kto to zrobił? I czy coś się tej kobiecie stało, która tam była? 
Słyszę odpowiedź:
-Niestety, zbrodniarze zdołali uciec. Od tygodnia nie udaje się ich znaleźć. Z tego o czym mnie poinformowano, świadek zdarzenia, nie został dotkliwie ranny. Kilka zadrapań. Ale ona Ci zawdzięcza życie, uratowałaś ją. Reszty dowiesz się od komendantów policji, którzy prowadzą ta sprawę.
 -Dziękuje za te informacje. -Żegnając się z lekarzem, podeszłam do okna.
 Muszę sobie przypomnieć co się tam wydarzyło! 


Minęły dwie godziny. Podano mi porządny obiad, leki. Świadek zdarzenia, czyli tamta kobieta, chce się ze mną zobaczyć. Lekarze się zgodzili na rozmowę i zaraz powinna przyjść.
Chwila mija, do sali wchodzi kobieta, na oko 25 lat, zadbana i widać, że nie ma byle co w głowie co dzisiejsze 25 latki...


   Rozmowa była spokojna, powoli mi wszystko wytłumaczyła oraz podziękowała. Obiecała mi, że zawsze mogę na nią liczyć. Cieszę się, że jej nic się nie stało.
Przyglądam się widokowi z okna i co widzę? wielki most, po którym jeżdżą samochody...
W głowie mam pełno myśli, ale najbardziej mnie męczy pytanie: Kto to zrobił? 
Niech tylko odzyskam siły...No i tu jest problem. Powiedziano mi, że rehabilitacja nie będzie krótsza niż 6 miesięcy. Jeśli chcę się wyrobić w te 6 miesięcy, muszę się wziąć ostro w garść.Mam nadzieję, że wytrwam... 





---------------------------------------------------
Myślę, że rozdział nie jest aż taki zły :) Za 2-3 dni będzie kolejny. Postaram się utrzymać ich systematyczność. Jeśli będą jakieś przerwy dłuższe, będę powiadamiać. Dziękuje za przeczytanie. Pozdrawiam, Law :)

Wstęp

     Wieczór, godzina około 22. Lato. Ciemna, szara, długa ulica. Idę samotnie, słuchając muzyki na słuchawkach. Do domu już niedaleko. Niby spokojnie, ale wolę nie zapeszać...

    Już o krok od bloku, gdy nagle słyszę jakby wołanie o pomoc. No cóż moje serce rwie się z ciekawości, by iść to sprawdzić, ale mózg stanowczo odraza, bo nie ma zamiaru pchać  się w kłopoty. Krzyki stają się coraz głośniejsze i krótsze. Nie zostawię tego tak, biegnę w głąb osiedla, by zobaczyć co się dzieje. Przystałam przy wielkich choinkach koło czyjegoś garażu. Po chwili przede mną w świetle latarni ujrzałam ogromny cień, a krzyki ustały...

Witam.

Witam Cię na moim pierwszym blogu. Przeczytasz tu moje opowiadanie. Inspirowałam się kilkoma Anime, szczególnie postaciami. Mam nadzieję, że się Ci spodoba. Nie jestem najlepsza w pisaniu, ale się staram. Tak więc miłego czytania. Z góry przepraszam za jakiekolwiek literówki, moja klawiatura jest tak 'wspaniała', że nie napiszę mi spółgoski 'ć'. Będę się starała je poprawiać.