sobota, 23 lutego 2013

Rozdział XIX


    Z całej siły zacisnęłam pięści, wbijając sobie dłuższe paznokcie w skórę. Czułam już pulsowanie ich odbić na niej. Zaparłam się z całej siły, zaciskając szczękę.
-Zamknij się do cholery! –Krzyknęłam przeraźliwym, pełnym bólu mieszanym z gniewem, donośnym głosem. Mój krzyk zagłuszył nagły trzask łańcucha. Złapałam się za głowę i ugięłam nogi w kolanach. Poczułam się zbyt swobodnie. Zorientowałam się szybko, że resztki kajdanek leżały pod moimi stopami wraz z innymi mniejszymi śrubkami. „Ogon”, który odchodził od zapięcia, nadal był oplątany wokół rąk. Otworzyłam oczy z ulgą. Rozluźniłam szczękę. Powoli zaczęłam odciągać ręce od włosów.  Niespodziewanie odczułam dziwny ból, jakby pooparzeniowy. Kątem oka przyuważyłam spadające krople czerwonej cieczy. Zleciała szybko na dywan, wsiąkając w niego. Z lekkim zdziwieniem, wyciągnęłam wyprostowane ręce przed siebie, uważnie się im przyglądając. Lewa ręka była cała we krwi, która obficie się sączyła. Uchodziła z rany na nadgarstku. Praktycznie skóra ledwo się trzymała odsłoniętych kości. Przełknęłam ciepłą ślinę, która zebrała się pod językiem. Po chwili ocknęłam się zupełnie. W moich oczach pojawiły się świeczki.
-B-b-b-boli… - Wymamrotałam sama jeszcze nie dowierzając. Dodatkowo zadałam sobie zbędnego bólu poprzez zaciśnięcie protezą nadgarstka. Wspomogło to krwawienie. Ten chłód odchodzący od zimnej stali… Całkowicie inaczej był odczuwalny niż na skórze. Ku mojemu zdziwieniu, proteza nie była w lepszym stanie. Sztuczny nadgarstek również uległ szkodzie. Część przed łokciowa i dłoń trzymały się tylko na trzech śrubach. One również były na wykończeniu. Pierwszy raz widziałam swoją rękę na żywo od wewnątrz. Świadomie. Widok rozwalonej protezy to dla mnie jakby codzienność.
-Zaraz zwrócę batonika. – Odezwała się cicho Dzinks, patrząc się centralnie na moją ranę.
-Nie przewidzieliśmy takiego obrotu sprawy. –Odezwał się siwowłosy, zapalając kolejnego papierosa.
-Cel osiągnięty, sprowokowaliśmy ją, ale skutek uboczny gorszy niż przewidywaliśmy. –Jasnowłosy poprawił włosy.
Podniosłam załzawione oczy na niego. Więc tylko udawał? Przed chwilą był poważny, a teraz znowu się uśmiecha i zajada najzwyczajniej w świecie cukierki? Tylko po co im to było? Zniżyłam wzrok na poziom zakrwawionego dywanu. Jego postępowanie zmieniło się, gdy zaczęłam trącić nad sobą kontrolę. Ona wrzeszczała i zadawała mi wewnętrzny ból, który przekładał się na ból fizyczny. Co takiego ona nie chciała usłyszeć? Czy w ogóle jest coś czego ona się aż tak boi? Czy może to nie był strach tylko jej chęć  do przejęcia nade mną władzy? Głowa bolała mnie od myśli.
-Pewnie bardzo boli. Za dobrze to nie wygląda. – Zapytał tato, trzymając w rękach czerwoną apteczkę z białym plusem.  Energicznie otworzył ją, wyciągając mnóstwo gazików i bandaży.
-Trzeba to przemyć wodą utlenioną. – Za plecami usłyszałam głos pana Sebastiana.
Zrywając się z miejsca, oddaliłam się od niego jak poparzona. Stał znów uśmiechnięty i wysoko trzymał, dużą, białą butelkę płynu, którego unikałam jak ognia. Schowałam ręce jak typowe małe dziecko i nerwowo kiwałam głową. Przy takiej otwartej ranie, woda utleniona po kontakcie z nią zeżre mi resztę skóry i zada ból gorszy od niej samej.
-Sam bym uciekał na jej miejscu. – Edward był cały blady i dłonią zasłaniał usta. Po chwili skulił głowę, by przestać patrzeć na ten odrażający widok.
-Iza… Nie zachowuj się jak dziecko. Daj tą rękę, bo infekcja się zrobi, a wtedy będzie o wiele gorzej. – Tato rozwinął ogromny gazik i przybliżał się ostrożnie.
-Nie, nie trzeba. –Oddalając się jeszcze bardziej mamrotałam, ponownie zaciskają zęby. –Sam bandaż wystarczy.  Do wesela się zagoi… - Mówiłam, nerwowo się uśmiechając.
-Na razie żadnego wesela nie chcę. Podejdź normalnie. – Tato zdenerwowany odparł.
Każdy ruch powietrza, który stykał się bezpośrednio z kośćmi, przyprawiał mnie nie tylko o dreszcze, ale i o mdłości, gdy o tym pomyślałam.
-Proszę, jak łatwo z przerażającego potwora zrobić bezbronną dziewczynkę. – Pajac zaśmiał się arogancko, odpakowywując kolejnego lizaka.
-Nieprawda! – Odkrzyknęłam, odwracając się do niego twarzą. Stał metr ode mnie.
Nagle poczułam okropny ból. Potwornie zapiekłą mnie lewa ręka. Przegryzłam sobie wargę, która i tak była już w suchych strupkach. Z bólu zrobiło mi się słabo. Nagłe uderzenie gorąca, a potem znowu ochłodzenie się ciała. Bezwładnie upadłam na kanapę, która na szczęście stała za mną.
-I po sprawie. – Powiedział ojciec, naciągając w ręce gruby bandaż.
-Bardzo bolało? –Ironicznie zapytał pan Sebastian, dumnie zakręcając butelkę i wyrzucając do woreczka zakrwawione gaziki.
Tato zaczął mi zawijać opatrunek. Pod warstwą nałożonego już bandaża czułam ogromne ciepło. Gdy jeden się skończył, sięgnął po drugi, ale już elastyczny w kolorze cielistym. Na czole miałam zimne krople potu. Zniszczoną protezą przetarłam ukradkiem zapłakane oczy.
-Nie wierzę. Od dawna nie widziałem ciebie płaczącej z bólu. Przecież to „nic poważnego”. –Tato zacisnął mocno bandaż i go zapiął.
-Boli! – Zerwałam się z siedzenia, opierając się na protezie, która nagle całkowicie się roztrzaskała. –Cholera by to. – Rzuciłam wkurzona.
-Zgrywa się gorzej ode mnie. –Jasnowłosy się uśmiechnął i wyciągnął ku mnie lizaka.
-Z której strony by na to nie patrzeć i tak to nasza wina. –Nagle wstał dyrektor. –Pozwól, że naprawię choć sztuczną rękę.  –Podszedł do mnie.
-Ale jak? Przecież ot tak tego nie da rady naprawić. Cała obudowa się rozwaliła, a środek jest do wymiany. Potem trzeba nową protezę podpiąć pod nerwy i… - Pośpiesznie mówiła, ale nagle ucichłam.
Dyrektor wziął do ręki resztki stali i dłoń, która przed momentem odpadła. Założył białą, jedwabną rękawiczkę ze znakiem który wciąż był mi obcy. Przyłożył odłamki do ocalałej części. Ujrzałam jasne światło. Dłonią powoli przejeżdżał po metalu, który od razu robił się jak nowy i połyskiwał. Zamarłam. Ogarnęło mnie zdziwienie, a głos zanikł. Po chwili proteza była w całości i wyglądała jak świeżo wzięta z fabryki. Gdy skończył, wstał uśmiechnięty. –Proszę, chwila i gotowe. –Powiedział, klaszcząc w ręce.
-Niewiarygodne… - Odezwała się Firm, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
-To podstawowa umiejętność którą nowicjusze opanowują tuż na początku swojej nauki tutaj. Dla niektórych nawet to jest trudne… - Dodał, kierując się w stronę zagraconego biurka.
-Wy też to będziecie umieć. Umożliwi wam to naprawianie pomniejszych rzeczy. –Cukierkożrący wskazał na nas palcem i wyciągnął ogromne pudełko z cukierkami.
-Czy aby na pewno wcześniej nie przeprowadziliście podobnej procedury? –Tato podejrzliwie zapytał zdziwiony naszym wniebowzięciem.
-Skądże. Pierwszy raz na oczy to widzimy. –Pewnie zaprzeczyła Firm.
-A taki znak nie jest wam znany? –Tato położył przed nami na stole białą rękawiczkę, które każdy z obecnych miał założoną.
Jako, że siedziałam po przeciwnej stronie niż oni, przyglądałam się z oddali. To mi wystarczało. Ogółem z niczym tego nie kojarzyłam. Dziwny zlepek wielorakich kół i trójkątów.
-Nie, nie wiedzieliśmy go wcześniej. –Edward odłożył rękawiczkę na miejsce.
-Zapewne zadajecie sobie w myślach pytania, dlaczego o to pytamy. Otóż, przed chwilą byliście świadkami dość bolesnej sytuacji. –Dyrektor odgarnął papiery na jedną stronę.
-Mówiliście coś o sprowokowaniu. Tylko jaki co miało cel? Czy to było konieczne? –Zaczęłam niespokojnie pytać.
-Tak naprawdę, ja lekko zboczyłem ze wcześniej opracowanego planu. Niemieliśmy doprowadzić do szkody, a jednak ona miała miejsce. –Błazen zaczął mówić coraz poważniej, ale nadal wpakowywał do ust coraz to wymyślniejsze słodycze.
-Ale najwyraźniej się nie myliliśmy i nasze przeczucia też były trafne. Ty to nie ty. –Dodał patrząc na mnie.
Znów pobladłam. Tym razem nie z bólu, lecz nerwów. Dowiedzieli się aż tyle? Przecież widzą mnie pierwszy raz na oczy! Zapadła niezręczna cisza. Opuściłam głowę i bezradnie patrzyłam się na czubki własnych glanów.
-Milczysz. Potraktuję to jako potwierdzenie. –Poprawił płaszcz, który się lekko zwinął.
-Tylko ona i my wiedzieliśmy… W sumie i tak późno się dowiedzieliśmy. –Po krótkiej chwili dodała Dzinks.
-Prowokacja była tu potrzebna. Umożliwiło to nam teraz spokojną rozmowę, a jej panowanie nas sobą. –Tato podejrzliwie popatrzył na mnie jakby chciał usłyszeć ode mnie jakąś odpowiedź.
A jednak widział. Tak przypuszczałam. Tylko czy powinnam im mówić? Nie znają całej prawy, a wątpię by mnie w zupełności zrozumieli. Nawet ja nie wiem czym ona jest. Jeśli ja nie wiem to oni tym bardziej.
-To prawda… - Przerwałam ciszę, która działała mi już na nerwy jak i ich spojrzenia, które wymuszały odpowiedź. –Nie wiem jak zacząć i jak to ująć. Żyje we mnie jakby druga „ja”, która jest całkowitym przeciwieństwem mnie… Chyba. – Dodałam niepewnie.
-Odpowiedz szczerze, kiedyś była inna? –Błazen nagle ożywiony zapytał.
-Break, znów jesteś zbyt bezpośredni. –Tato przerwał mu, gdy miał kontynuować. –Powiedzcie nam czy kiedyś przeprowadzaliście transmutację? –Nagle zmienił temat.
-Proszę co? –Zapytała Firm wlepiając w niego zdziwione oczy.
-Wy naprawdę nie macie o niczym pojęcia. Co się dziwić, nikt z wami wcześniej nie rozmawiał na te tematy. –Jasnowłosy z wyraźnym naciskiem na słowa spojrzał na ojca.
-Niezupełnie. Czytaliśmy o tym coś, ale mało z tego rozumieliśmy. –Nate rozwinął cukierka.
-Nic z czytanej nam książki nie przeprowadziliśmy… - Dzinks się zamyśliła.
-Niestety, znowu ma racje. –Powiedziałam cicho mając na myśli błazna.  –Po tej przysiędze… Zaczęłam tracić nad sobą kontrolę.
-O jakiej przysiędze mówisz? –Tato wyraźnie się zdziwił. Pozostali również.
-To było tylko zwykłe zapieczętowanie naszej przyjaźni, ale Law… Nic nam później nie mówiłaś o tym. –Dzinks się delikatnie poddenerwowała. –Polegała na tym, że narysowaliśmy naszą krwią wymyślony przez nas znak, którego podstawą było koło zaczerpnięte z księgi. –Kontynuowała.
-I oto sedno naszej sprawy. Jeszcze czegoś takiego nie słyszeliśmy. –Błazen wybuchnął śmiechem.
-Break, to nie jest śmieszne… - Tato pobladł i skrył głowę z dłoniach. 

-Wiece czego się dopuściliście? Zakazanej transmutacji, za którą można stracić nawet życie. -Dyrektor odchrząknął i poważnie mówił. -Za takie coś zostaje się skazanym na śmierć. -Dodał po chwili.
-Ale chyba nic poważnego się nie stało, prawda? -Nate zapytał z nadzieją w głosie. 
 -Owszem, stało. Ten zabieg prowadzi do tego, że człowiek ponosi zapłatę. Najcześciej nią jest dusza i wtedy zostaje się zamienionym w potwora - demona. - Tato szorstko powiedział.
Zamarliśmy, ja również. Podniosłam szeroko otwarte oczy na wszystkich. Pogrążyłam się w myślach. Skoro oni skuli mnie kajdanami antydemonicznymi, a ja również brałam udział w tym wszystkim... Pamiętam ten jakby sen po przysiędze. Ona też wspominała coś o duszy...



------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny. Znów krótki? Dlatego, że piszę go bardzo późno i głowa sama mi już leci na klawiaturę, a miałam gotowy trochę dłuższy rozdział na brudno. Dlaczego ja tak to przeciągam? I dodatkowo wszystko plączę? Nie wiem. Pewnie mam za dużo myśli na raz, które nie mają sensownego ładu i składu. Przepraszam na błędy i zanudzanie. Za dwa tygodnie ciąg dalszy flaków z olejem. Pozdrawiam, Law. ; ) 

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział XVIII



-Dzięki Bogu. –Usłyszałam głośny, zrozpaczony głos ojca. Po chwili z całej siły mnie przytulił w progu i ścisnął ile tylko dał radę.
Nie przeszkadzało mi nawet to, że ledwo mogłam oddychać, a jego kości wrzynały mi się bezlitośnie w moje zwiotczałe mięśnie. Poczułam ciepłe łzy na ramionach, które przesiąkały przez materiał zniszczonej już marynarki. Zdziwiłam się, że uronił łzy. Niestety, moje miękkie serce nie wytrzymało i również oczy zaczęły mi się obficie pocić. Skryłam twarz pod niepoukładanymi włosami.
-Prze-Przepraszam. –Jąkając się wykrztusiłam, próbując uwolnić się z objęcia, bo moje wstrzymywanie powietrza osiągnęło ultimatum.
-Och, wybacz, ale okropnie się zamartwiałem. –Pośpiesznie powiedział rozluźniając mięśnie i odstawiając mnie na miejsce. Popatrzył na mnie z ogromnym uśmiechem, którego długo nie wiedziałam. Po momencie wyjrzał zza progu na korytarz. Uśmiechnął się również do reszty, ocierając łzy.
-I wam również dziękuję. Ja nie odważyłem się do niej później podejść, a wy wręcz przeciwnie. –Gestem dłoni zaprosił ich do środka.
-Nawet gdyby nie chciała przyjść dobrowolnie, zmusilibyśmy ją siłą. –Dodał Edward wchodząc jako ostatni i zamykając drzwi.
Rozejrzałam się wokoło. W pokoju nie było nikogo prócz nas. Obróciłam się ponownie, by się upewnić.
-Chodźcie do pokoju obok. –Tato otworzył czarne drzwi, których wcześniej nie widzieliśmy jak byliśmy tutaj rano. Zdziwiliśmy się. Ciekawe, ile jeszcze takich niespodzianek tu mają.
-To sekretny pokój, w którym ściany jak i drzwi są dźwiękoszczelne. Odbywają się w nim przeróżne, poważniejsze rozmowy między pracownikami tej szkoły. Podobne odbędą się teraz. –Z delikatną powagą w głosie, tłumaczył idąc coraz dalej.
Znowu poczułam niekomfortowy ucisk w gardle i kłopotliwy zanik głosu. Jako ostatnia weszłam do tego dziwnego pomieszczenia.Za mną automatycznie zatrzasnęły się drzwi. Podskoczyłam ze strachu. Serce na sekundę zamarło.
-Znowu się widzimy. –Usłyszeliśmy ten sam głos co rano – dyrektora. Podnieśliśmy przedtem schylone głowy, kiwając nimi na znak „Dzień Dobry”. Jak zwykle, rozeznanie w terenie musi być. Wzrokiem śledziłam metry kwadratowe całkiem sporego pokoiku. Piękne, duże okna, na których wisiały gęste firanki, sięgające panelowej podłogi. Tuż przed nimi stało biurko dyrektora, identyczne jak w pokoju obok. Siedział przy nim, na czarnym, wygodnym fotelu. Na środku rozkładał się czarny dywan. Na nim stał Duży, okrągły stolik z ciemnego drewna. Wokół niego w niedużej odległości stały 4 spore kanapy koloru fioletowego. Były ustawione tak, że wyglądały jakby potężny kwadrat miał za zakładnika właśnie koło. Na sofach spokojnie siedziało kilka osób. Znany nam już pan Sebastian i siwowłosy od… Nie pamiętam czego.  Reszta oczywiście była również wyjątkowo ubrana jak praktycznie każdy w tym budynku. Niepewnie się cofnęłam. Nie czułam się najlepiej. Intrygowało mnie co tu się święci. Schowałam się za innymi, próbując odwrócić od siebie zbędną uwagę.
-Nie bójcie się, nie gryziemy. –Odezwał się z nienaturalnym uśmiechem jeden z nieznanych nam gości, który siedział twarzą w naszą stronę. Patrzył na nas jednym krwistoczerwonym okiem. Drugie skrywał pod śnieżnobiałymi włosami, które sięgały mu do ramion, idealnie się układając. W dłoniach zgrabnie trzymał drobną filiżankę ze spodkiem z białej porcelany, zdobionej błękitnymi akcentami w formie skromnych kwiatów. Trzymając nogę  na nogę, dumne eksponował swoje białe, wysokie lakierki z czarnymi sznurówkami. W nie były wsadzone, smukłe, czarne spodnie bez najmniejszych zagnieceń. Na znacznej części niewinnej kanapy, rozkładała się jego biało – fioletowy płaszcz z licznymi kieszeniami i srebrnymi zamkami. Nie był on zapięty i było widac spod niego jego czarną koszulę, tradycyjnie zapiętą na guziki. Jego dłonie chroniły bawełniane, w kolorze liliowym, rękawiczki z bliżej nieokreślonym znakiem po ich zewnętrznej stronie.
-Usiądźcie, porozmawiamy przy herbatce, ewentualnie kawie dla tych bardziej wymagających. –Nieodwracając się do nas, powiedział siwowłosy gość w białym, zmaltretowanym fartuchu. Wskazał ręką na całkowicie wolną kanapę. W drugiej trzymał zapalonego papierosa.
Tato delikatnie pchnął nas do przodu, byśmy wreszcie usiedli i się rozluźnili. Usiadłam jako ostatnia, perfidnie wciskając się w sam środek.
-Co sobie państwo życzą? –Z wkurzającym mnie uśmieszkiem na twarzy, zapytał pan Sebastian, przygotowując filiżanki.
-Zaparz im herbaty, którą zakupiłeś ostatnio. Kawa niepotrzebnie podniesie im ciśnienie krwi. –Wtrącił dyrektor, popijając jakiś płyn z kubka.
Przemilczałam swój komentarz w sprawie herbaty. Nie mogłam nawet zaprzeczyć, że jej nie lubię i wolałabym nawet słabą kawę.  Podniosłam nieśmiało głowę, by przyglądnąć się dwóch nietuzinkowym postaciom po nawet lewej stronie. Najbliżej nas siedział młody mężczyzna w ciemnym kapeluszu, który przysłaniał mu znaczną część twarzy. Spod niego wystawały czarne, delikatne loki nie dotykające ramion. W smukłych dłoniach, odzianych w aksamitne, białe rękawiczki, trzymał papierosa, który powoli się spalał, wydobywając z siebie sporo siwego dymu. Ostrożnie i bez pośpiechu, przyłożył go do bladych ust. Zaciągnął się. Po chwili wypuścił dym z płuc na bok. Przy ruchu dłoni, jego srebrne zapięcia od długiego, skórzanego, czarnego płaszcza, zaczęły wydawać krótki dźwięk. Te zapięcia były również na szerokich rękawach, dodając im uroku. Spod rozpiętego płaszcza wystawał bialutki żabocik od długiej, luźnej koszuli. Całość jego stroju uzupełniały  skórzane, ciemne spodnie i czarne, glanopodobne buty. Ogólnie, wydawał się być nie zainteresowany naszą obecnością. Ponownie zaciągnął się papierosem i patrzył w za okienne, błękitne niebo. Po dłuższym wpatrywaniu się w niego, zmieniłam swój obiekt zainteresowań na tajemniczą postać zaraz obok przystojnego palacza. Siedział zgarbiony. Jego długie, czarne rękawy, nietypowo rozciągnięte od płaszcza sięgającego po kostki i dobrze zapiętego, trzymały czarny kubek z białą czaszką jako ozdoba. Podciągnął ręce pod brodę i za naczyniem skrywał szaleńczy uśmiech. Materiałem tłumił szyderczy chichot. Gdy pochylił glosę, jego pociągłą twarz przykryła długa, srebrzysta grzywka. Na czubku głowy, trzymała się mała, czarna czapeczka z długim niby ogonem z materiału, który wraz z długością stawał się coraz węższy. Przypominał mi śmierć w lekkim wydaniu.
-Dziwnie się czuję… -Szepnęła mi na ucho Firm, wyciągając mnie z moich głębokich myśli, które bez przerwy napływały mi do głowy.
-Um, ja też. Nie chcę tu siedzieć, z każdą minutą czuję się bardziej wyobcowana. –Cicho odparłam, opuszczając wzrok. Naciągnęłam rękawy marynarki i ścisnęłam je w pięści.
Usłyszeliśmy cichy brzdęk porcelanowych filiżanek, które niósł Sebastian. Na srebrnej tacy obficie parowały przygotowane herbaty. Niepewnie sięgali po nie. Przyuważyłam, że jest ich tylko 5. Czyżby wiedzieli o mojej manii nienawidzenia herbaty? Po chwili w punkt mojego wpatrywania się wszedł pan Sebastian. Jego lakierki biły blaskiem. Widać, że świeżo pastowane. Podniosłam głowę. Wystawił przede mną kubek pysznie pachnącej kawy. Była jasna i dostrzegalne jeszcze były białe smugi wlanego mleka.
-Proszę, z najlepszych ziaren kawy. –Powiedział, uśmiechając się trochę inaczej niż zwykle i podsuwając kubek coraz bliżej.
-Dz-dziękuję. –Wymamrotałam, wyciągając drżące ręce, by chwycić ciepły kubek. Przyłożyłam pierwsze trzy palce do niego. W mgnieniu oka, na moich nadgarstkach zabłysnęły bardzo wąskie, srebrne kajdany. Zabrałam szybko dłonie od naczynia. Nie wiedziałam co jest grane. Podniosłam oczy na pana Sebastiana. Uśmiech z jego twarzy zniknął, a czerwone oczy wpatrywały się w kajdanki.
-Co tu się dzieje?! –Krzyknął Edward, podnosząc moje ręce za łańcuch, który odchodził od zapięcia.
-Wybaczcie, ale to są środki bezpieczeństwa. Po tym co zobaczyliśmy wcześniej, że ona nie panuje nad sobą to wolimy nie ryzykować. –Poważnie odezwał się dyrektor, wstając z fotela.
-Tato… O co chodzi? –Chciałam głośno krzyknąć, lecz nie mogłam. Czułam, jakby siły mnie opuszczały. Najmniejszy ruch był dla mnie okropnym wysiłkiem. Ręce jak z kamienia, opadły na kolana, uderzając żelastwem we wrażliwe kości. Jeszcze bardziej się zgarbiłam.
-Tylko tylko udało mi się wynegocjować. Nie chciałem tego, ale to już lepsze niż oddanie cię egzekutorom! –Podniósł zdenerwowanie głos. Stanął obok mnie.
-Gubię się… A tego nie lubię! –Firm wyraźnie była zdenerwowana i lekko przerażona tym co powiedział ojciec. –Law, co ci jest? –Zapytała, potrząsając mną.
-Nie wiem… Czuję się słabo. Mięśnie wydają się takie twarde, a kości ciężkie. –Powoli mówiłam.
-Te kajdany są wzmocnione specjalną pieczęcią antydemoniczną. –Bez przejęcia w głosie, a raczej ze zadowoleniem powiedział pajac z grzywką na pół twarzy.
-Świetny powód do dumy, naprawdę. –Z ironią w głosie, odezwała się Dzinks.
-I po co te nerwy? Wolicie by nas wszystkich tu pozabijała? Nie wiemy co w niej jeszcze siedzi. –Popił spokojnie herbatę.
-Pozabijała?! Co w niej siedzi?! Oświeci nas ktoś może? Ona ma humorki, ale bez przesady. –Nate przerwał swoje dotychczasowe milczenie.
-Teraz musicie odstawic uczucia i inne niepotrzebne rzeczy na bok. To co wam powiemy na pewno zmieni wasz poglądach na całą tą sytuację. –Ojciec odstawił na stół swoją nietkniętą herbatę.
-Co ja tu robię? Kim ja jestem? Dlaczego… -Cicho, pod nosem pytałam samą siebie. Próbowałam się ruszyc.
-Jak się czujesz? Działa tak jak powinno? Ogarnia cię niemoc? Bezwład? –Podekscytowany pajac  zadawał mi pytania.
-Break, psychopato. Przestań się zgrywać i ekscytować. Przesadzasz, to moja córka. –Ojciec zwrócił się ku niemu.
-Sam wynegocjowałeś taką formę obezwładnienia. Poza tym, to takie wyjątkowe mieć do czynienia z takim rzadko spotykanym okazem. A jej reakcja podkreśla tylko moje przypuszczenia. Aczkolwiek, mam pewne wątpliwości. Jak na taką perełkę, szybko się poddaje. –Błazen kontynuował, szeleszcząc papierkiem od jakiegoś cukierka.
-Nie traktuj mnie jak przedmiot! –Nieświadomie, głośno krzyknęłam. Po chwili znów ucichłam. Znów to samo… Poczułam okropny ból w klatce piersiowej.
-Uspokój się. Każda próba przeciwstawienia się, powiększa moc kajdanek. Proszę, zachowaj zimną krew. –Tato odgarnął mi włosy z twarzy.
-Czy ktoś mi to do cholery wytłumaczy? Czy nadal będziecie mówić o czymś, czego my nie rozumiemy? Traktujecie nas jak powietrze. –Zacisnęłam pięści, by uspokoić swoje ciało. Popatrzyłam na niego spod odgarniętej grzywki.
-Ten wzrok… - Cicho szepnął, a jego oczy nabrały ponownego błysku.
-Zacznijmy rozmawiać poważnie. –Przerwał pan dyrektor, siadając pośród nas i ściągając kapelusz z głowy. –Musicie nam wszystko powiedzieć. Bez ogródek. Każda informacja w tej sprawie jest istotna. –Przyjrzał nam się.
-My mamy zacząć? Może najpierw wprowadzicie nas w ten cały „wasz świat”? Chcielibyśmy wiedzieć o czym takim mamy wam powiedzieć. –Edward mówił poważnym tonem.
-Jeśli chcecie to teraz wszystko usłyszeć to proszę bardzo. –Arogancko odpowiedział białowłosy. –Znajdujecie się w szkole dla alchemików. Głównym zadaniem tej szkoły, misją, jest wyszkolenie i wychowanie naszych podopiecznych na elitarnych alchemików. Jednak to nie takie proste. Nauka jest trudna, a wysiłek trzeba w to włożyć ogromny. –Tłumaczył, zajadając kolejnego cukierka. –To zapewne wiecie, więc przejdę dalej. Na drodze każdego stoją przeszkody. Głównymi i najgorszymi zagrożeniami zarazem są  dla nas bezlitosne, bez duszne w dosłownym znaczeniu, demony. –Słuchając jego słów, coraz trudniej było mi zapanować nad sobą, pomimo tego ogranicznika.
-Są to duszożercze potwory, które zabijają w okrutny sposób ludzi. Przez długi czas pojawiały się bardzo rzadko, w dużych odstępach czasu. Ostatnio pojawiają się częściej i to nas niepokoi... –Wystawił język i palcami ściągnął z niego mały, przeźroczysty kawałek papierka po cukierku. –Oczywiście, naszym zadaniem jest ochrona uczniów jak i innych ludzi. Niestety, sami całkowicie nie możemy decydować o tym co zrobimy… -Nagle się zaciął i zacisnął zęby. Na jego twarzy pojawił się delikatny, czerwony kolorek. Mimika twarzy wyrażała ból.
-Nad nami jest tajna grupa, która wydaje rozkazy. –Gasząc papierosa w czarnej popielniczce, spokojnie odezwał się czarnowłosy w kapeluszu.
-Skoro demony to nie ludzie, to dlaczego skuliście Law? –Edward ze zmieszaną miną zapytał.
-Właśnie dlatego chcę wam to wytłumaczyć… -Chciał kontynuować, lecz nie było mu to dane, znów niespodziewanie zamilkł.
„Niech on się zamknie!” Słyszałam jej zdenerwowany głos w głowie. Był donośny i piskliwy. Nie podobny do niej.
-Z tego co wiemy, panna Lawrence ma od dłuższego czasu nadprzyrodzone moce. Tak, chodzi mi o te wektory. –Za błazna mówił dyrektor.
-Czy to dlatego mnie podejrzewacie, że mogę was pozabijać? - Zapytałam, patrząc na nich i ironicznie się uśmiechając.
-Iza, nie poznaje ciebie od kilku dni. Dawniej wyczuwałem o ciebie dobrą aurę. Jestem ciekaw, co zrobiłaś, że teraz coraz bardziej się ode mnie oddalasz. Stoisz prze ze mną, ale dla mnie jesteś ledwo widoczna. Czego dokonaliście? –Ojciec ze zdenerwowaniem w głosie nas pytał.
Zmierzyli mnie wzrokiem. Sama chciałabym wiedzieć o co chodzi. Przemilczeliśmy chwilę. Wydawało mi się, że ojciec znowu dziwnie przygląda się moim oczom i ruchom dłoni. Chyba już zauważył, że nie panuje nad sobą. Znowu.
-Hej, zapytam prosto z mostu, bo marnuję czas. –Cukierkożrący wstał, poprawiając płaszcz. Podszedł do mnie.-Czy ty to na pewno ty? –Podniósł mnie za marynarkę do góry. Materiał się zwinął, uciskając mnie w szyję i podduszając. Wyraźnie czułam nagły wzrost mocy kajdanek. „Zabij go! Zabij wszystkich!” Coraz przeraźliwiej wrzeszczała. Każda jej próba przejęcia ciała i użycia wektorów, odbijała się bólem na mnie.
-Break, nie unoś się w ten sposób! Puść ją natychmiast! –Dyrektor wstał i chwycił go za ramię.
-Ale ona na pewno jest… - Podniósł głos, ale się nie usunął.
„Zabij! Zabij! ZABIJ!!!” 




----------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny za nami. Możliwe, że mało wnosi i jest chaotyczny, ale cóż poradzę. Zaczęłam dzisiaj ferie, więc postaram się przez te dwa tygodnie coś w przód napisac i dopracować bardziej. Przepraszam za jakiekolwiek błędy i braki czasami kreseczki nad "c", niestety, mój laptop jest uparty i nie chce się słuchać. Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law.