sobota, 23 lutego 2013

Rozdział XIX


    Z całej siły zacisnęłam pięści, wbijając sobie dłuższe paznokcie w skórę. Czułam już pulsowanie ich odbić na niej. Zaparłam się z całej siły, zaciskając szczękę.
-Zamknij się do cholery! –Krzyknęłam przeraźliwym, pełnym bólu mieszanym z gniewem, donośnym głosem. Mój krzyk zagłuszył nagły trzask łańcucha. Złapałam się za głowę i ugięłam nogi w kolanach. Poczułam się zbyt swobodnie. Zorientowałam się szybko, że resztki kajdanek leżały pod moimi stopami wraz z innymi mniejszymi śrubkami. „Ogon”, który odchodził od zapięcia, nadal był oplątany wokół rąk. Otworzyłam oczy z ulgą. Rozluźniłam szczękę. Powoli zaczęłam odciągać ręce od włosów.  Niespodziewanie odczułam dziwny ból, jakby pooparzeniowy. Kątem oka przyuważyłam spadające krople czerwonej cieczy. Zleciała szybko na dywan, wsiąkając w niego. Z lekkim zdziwieniem, wyciągnęłam wyprostowane ręce przed siebie, uważnie się im przyglądając. Lewa ręka była cała we krwi, która obficie się sączyła. Uchodziła z rany na nadgarstku. Praktycznie skóra ledwo się trzymała odsłoniętych kości. Przełknęłam ciepłą ślinę, która zebrała się pod językiem. Po chwili ocknęłam się zupełnie. W moich oczach pojawiły się świeczki.
-B-b-b-boli… - Wymamrotałam sama jeszcze nie dowierzając. Dodatkowo zadałam sobie zbędnego bólu poprzez zaciśnięcie protezą nadgarstka. Wspomogło to krwawienie. Ten chłód odchodzący od zimnej stali… Całkowicie inaczej był odczuwalny niż na skórze. Ku mojemu zdziwieniu, proteza nie była w lepszym stanie. Sztuczny nadgarstek również uległ szkodzie. Część przed łokciowa i dłoń trzymały się tylko na trzech śrubach. One również były na wykończeniu. Pierwszy raz widziałam swoją rękę na żywo od wewnątrz. Świadomie. Widok rozwalonej protezy to dla mnie jakby codzienność.
-Zaraz zwrócę batonika. – Odezwała się cicho Dzinks, patrząc się centralnie na moją ranę.
-Nie przewidzieliśmy takiego obrotu sprawy. –Odezwał się siwowłosy, zapalając kolejnego papierosa.
-Cel osiągnięty, sprowokowaliśmy ją, ale skutek uboczny gorszy niż przewidywaliśmy. –Jasnowłosy poprawił włosy.
Podniosłam załzawione oczy na niego. Więc tylko udawał? Przed chwilą był poważny, a teraz znowu się uśmiecha i zajada najzwyczajniej w świecie cukierki? Tylko po co im to było? Zniżyłam wzrok na poziom zakrwawionego dywanu. Jego postępowanie zmieniło się, gdy zaczęłam trącić nad sobą kontrolę. Ona wrzeszczała i zadawała mi wewnętrzny ból, który przekładał się na ból fizyczny. Co takiego ona nie chciała usłyszeć? Czy w ogóle jest coś czego ona się aż tak boi? Czy może to nie był strach tylko jej chęć  do przejęcia nade mną władzy? Głowa bolała mnie od myśli.
-Pewnie bardzo boli. Za dobrze to nie wygląda. – Zapytał tato, trzymając w rękach czerwoną apteczkę z białym plusem.  Energicznie otworzył ją, wyciągając mnóstwo gazików i bandaży.
-Trzeba to przemyć wodą utlenioną. – Za plecami usłyszałam głos pana Sebastiana.
Zrywając się z miejsca, oddaliłam się od niego jak poparzona. Stał znów uśmiechnięty i wysoko trzymał, dużą, białą butelkę płynu, którego unikałam jak ognia. Schowałam ręce jak typowe małe dziecko i nerwowo kiwałam głową. Przy takiej otwartej ranie, woda utleniona po kontakcie z nią zeżre mi resztę skóry i zada ból gorszy od niej samej.
-Sam bym uciekał na jej miejscu. – Edward był cały blady i dłonią zasłaniał usta. Po chwili skulił głowę, by przestać patrzeć na ten odrażający widok.
-Iza… Nie zachowuj się jak dziecko. Daj tą rękę, bo infekcja się zrobi, a wtedy będzie o wiele gorzej. – Tato rozwinął ogromny gazik i przybliżał się ostrożnie.
-Nie, nie trzeba. –Oddalając się jeszcze bardziej mamrotałam, ponownie zaciskają zęby. –Sam bandaż wystarczy.  Do wesela się zagoi… - Mówiłam, nerwowo się uśmiechając.
-Na razie żadnego wesela nie chcę. Podejdź normalnie. – Tato zdenerwowany odparł.
Każdy ruch powietrza, który stykał się bezpośrednio z kośćmi, przyprawiał mnie nie tylko o dreszcze, ale i o mdłości, gdy o tym pomyślałam.
-Proszę, jak łatwo z przerażającego potwora zrobić bezbronną dziewczynkę. – Pajac zaśmiał się arogancko, odpakowywując kolejnego lizaka.
-Nieprawda! – Odkrzyknęłam, odwracając się do niego twarzą. Stał metr ode mnie.
Nagle poczułam okropny ból. Potwornie zapiekłą mnie lewa ręka. Przegryzłam sobie wargę, która i tak była już w suchych strupkach. Z bólu zrobiło mi się słabo. Nagłe uderzenie gorąca, a potem znowu ochłodzenie się ciała. Bezwładnie upadłam na kanapę, która na szczęście stała za mną.
-I po sprawie. – Powiedział ojciec, naciągając w ręce gruby bandaż.
-Bardzo bolało? –Ironicznie zapytał pan Sebastian, dumnie zakręcając butelkę i wyrzucając do woreczka zakrwawione gaziki.
Tato zaczął mi zawijać opatrunek. Pod warstwą nałożonego już bandaża czułam ogromne ciepło. Gdy jeden się skończył, sięgnął po drugi, ale już elastyczny w kolorze cielistym. Na czole miałam zimne krople potu. Zniszczoną protezą przetarłam ukradkiem zapłakane oczy.
-Nie wierzę. Od dawna nie widziałem ciebie płaczącej z bólu. Przecież to „nic poważnego”. –Tato zacisnął mocno bandaż i go zapiął.
-Boli! – Zerwałam się z siedzenia, opierając się na protezie, która nagle całkowicie się roztrzaskała. –Cholera by to. – Rzuciłam wkurzona.
-Zgrywa się gorzej ode mnie. –Jasnowłosy się uśmiechnął i wyciągnął ku mnie lizaka.
-Z której strony by na to nie patrzeć i tak to nasza wina. –Nagle wstał dyrektor. –Pozwól, że naprawię choć sztuczną rękę.  –Podszedł do mnie.
-Ale jak? Przecież ot tak tego nie da rady naprawić. Cała obudowa się rozwaliła, a środek jest do wymiany. Potem trzeba nową protezę podpiąć pod nerwy i… - Pośpiesznie mówiła, ale nagle ucichłam.
Dyrektor wziął do ręki resztki stali i dłoń, która przed momentem odpadła. Założył białą, jedwabną rękawiczkę ze znakiem który wciąż był mi obcy. Przyłożył odłamki do ocalałej części. Ujrzałam jasne światło. Dłonią powoli przejeżdżał po metalu, który od razu robił się jak nowy i połyskiwał. Zamarłam. Ogarnęło mnie zdziwienie, a głos zanikł. Po chwili proteza była w całości i wyglądała jak świeżo wzięta z fabryki. Gdy skończył, wstał uśmiechnięty. –Proszę, chwila i gotowe. –Powiedział, klaszcząc w ręce.
-Niewiarygodne… - Odezwała się Firm, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
-To podstawowa umiejętność którą nowicjusze opanowują tuż na początku swojej nauki tutaj. Dla niektórych nawet to jest trudne… - Dodał, kierując się w stronę zagraconego biurka.
-Wy też to będziecie umieć. Umożliwi wam to naprawianie pomniejszych rzeczy. –Cukierkożrący wskazał na nas palcem i wyciągnął ogromne pudełko z cukierkami.
-Czy aby na pewno wcześniej nie przeprowadziliście podobnej procedury? –Tato podejrzliwie zapytał zdziwiony naszym wniebowzięciem.
-Skądże. Pierwszy raz na oczy to widzimy. –Pewnie zaprzeczyła Firm.
-A taki znak nie jest wam znany? –Tato położył przed nami na stole białą rękawiczkę, które każdy z obecnych miał założoną.
Jako, że siedziałam po przeciwnej stronie niż oni, przyglądałam się z oddali. To mi wystarczało. Ogółem z niczym tego nie kojarzyłam. Dziwny zlepek wielorakich kół i trójkątów.
-Nie, nie wiedzieliśmy go wcześniej. –Edward odłożył rękawiczkę na miejsce.
-Zapewne zadajecie sobie w myślach pytania, dlaczego o to pytamy. Otóż, przed chwilą byliście świadkami dość bolesnej sytuacji. –Dyrektor odgarnął papiery na jedną stronę.
-Mówiliście coś o sprowokowaniu. Tylko jaki co miało cel? Czy to było konieczne? –Zaczęłam niespokojnie pytać.
-Tak naprawdę, ja lekko zboczyłem ze wcześniej opracowanego planu. Niemieliśmy doprowadzić do szkody, a jednak ona miała miejsce. –Błazen zaczął mówić coraz poważniej, ale nadal wpakowywał do ust coraz to wymyślniejsze słodycze.
-Ale najwyraźniej się nie myliliśmy i nasze przeczucia też były trafne. Ty to nie ty. –Dodał patrząc na mnie.
Znów pobladłam. Tym razem nie z bólu, lecz nerwów. Dowiedzieli się aż tyle? Przecież widzą mnie pierwszy raz na oczy! Zapadła niezręczna cisza. Opuściłam głowę i bezradnie patrzyłam się na czubki własnych glanów.
-Milczysz. Potraktuję to jako potwierdzenie. –Poprawił płaszcz, który się lekko zwinął.
-Tylko ona i my wiedzieliśmy… W sumie i tak późno się dowiedzieliśmy. –Po krótkiej chwili dodała Dzinks.
-Prowokacja była tu potrzebna. Umożliwiło to nam teraz spokojną rozmowę, a jej panowanie nas sobą. –Tato podejrzliwie popatrzył na mnie jakby chciał usłyszeć ode mnie jakąś odpowiedź.
A jednak widział. Tak przypuszczałam. Tylko czy powinnam im mówić? Nie znają całej prawy, a wątpię by mnie w zupełności zrozumieli. Nawet ja nie wiem czym ona jest. Jeśli ja nie wiem to oni tym bardziej.
-To prawda… - Przerwałam ciszę, która działała mi już na nerwy jak i ich spojrzenia, które wymuszały odpowiedź. –Nie wiem jak zacząć i jak to ująć. Żyje we mnie jakby druga „ja”, która jest całkowitym przeciwieństwem mnie… Chyba. – Dodałam niepewnie.
-Odpowiedz szczerze, kiedyś była inna? –Błazen nagle ożywiony zapytał.
-Break, znów jesteś zbyt bezpośredni. –Tato przerwał mu, gdy miał kontynuować. –Powiedzcie nam czy kiedyś przeprowadzaliście transmutację? –Nagle zmienił temat.
-Proszę co? –Zapytała Firm wlepiając w niego zdziwione oczy.
-Wy naprawdę nie macie o niczym pojęcia. Co się dziwić, nikt z wami wcześniej nie rozmawiał na te tematy. –Jasnowłosy z wyraźnym naciskiem na słowa spojrzał na ojca.
-Niezupełnie. Czytaliśmy o tym coś, ale mało z tego rozumieliśmy. –Nate rozwinął cukierka.
-Nic z czytanej nam książki nie przeprowadziliśmy… - Dzinks się zamyśliła.
-Niestety, znowu ma racje. –Powiedziałam cicho mając na myśli błazna.  –Po tej przysiędze… Zaczęłam tracić nad sobą kontrolę.
-O jakiej przysiędze mówisz? –Tato wyraźnie się zdziwił. Pozostali również.
-To było tylko zwykłe zapieczętowanie naszej przyjaźni, ale Law… Nic nam później nie mówiłaś o tym. –Dzinks się delikatnie poddenerwowała. –Polegała na tym, że narysowaliśmy naszą krwią wymyślony przez nas znak, którego podstawą było koło zaczerpnięte z księgi. –Kontynuowała.
-I oto sedno naszej sprawy. Jeszcze czegoś takiego nie słyszeliśmy. –Błazen wybuchnął śmiechem.
-Break, to nie jest śmieszne… - Tato pobladł i skrył głowę z dłoniach. 

-Wiece czego się dopuściliście? Zakazanej transmutacji, za którą można stracić nawet życie. -Dyrektor odchrząknął i poważnie mówił. -Za takie coś zostaje się skazanym na śmierć. -Dodał po chwili.
-Ale chyba nic poważnego się nie stało, prawda? -Nate zapytał z nadzieją w głosie. 
 -Owszem, stało. Ten zabieg prowadzi do tego, że człowiek ponosi zapłatę. Najcześciej nią jest dusza i wtedy zostaje się zamienionym w potwora - demona. - Tato szorstko powiedział.
Zamarliśmy, ja również. Podniosłam szeroko otwarte oczy na wszystkich. Pogrążyłam się w myślach. Skoro oni skuli mnie kajdanami antydemonicznymi, a ja również brałam udział w tym wszystkim... Pamiętam ten jakby sen po przysiędze. Ona też wspominała coś o duszy...



------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny. Znów krótki? Dlatego, że piszę go bardzo późno i głowa sama mi już leci na klawiaturę, a miałam gotowy trochę dłuższy rozdział na brudno. Dlaczego ja tak to przeciągam? I dodatkowo wszystko plączę? Nie wiem. Pewnie mam za dużo myśli na raz, które nie mają sensownego ładu i składu. Przepraszam na błędy i zanudzanie. Za dwa tygodnie ciąg dalszy flaków z olejem. Pozdrawiam, Law. ; ) 

1 komentarz:

  1. Dla mnie twoje rozdziały nie śą jakoś specjalnie krótkie :) Dla mnie to nawet dobrze, mam mało czasu :<

    OdpowiedzUsuń

Wszystko przeżyję.