piątek, 28 grudnia 2012

Rozdział XV

[...]Wymieniliśmy się spojrzeniami. Ja definitywnie miałam dość na dzisiaj wrażeń. I byłam pewna, że nie zdziwiłby mnie nawet tygrys, pofarbowany na różowo, ubrany w zieloną, poliestrową sukienkę i na stopach miałby żółte baleriny zawiązane pod samą szyję i do tego uczący matematyki w tej szkole. Ta szkoła ogólnie jest dziwna. W sumie...ja też jestem tą 'inną', więc idealna dla mnie. Snując swoje bezmyślne, wewnętrzne monologi, siedziałam wlepiając wzrok w fioletowy dywanik. Po chwili spostrzegłam, że nikt obok mnie nie siedzi, zrobiło się dziwnie luźno. Zapadła cisza, którą zakłócały krótkie, częste chichoty Dzinks. Odwróciłam się i niespodziewanie zastraszyłam. Zagryzłam wargi, by nie przeklnąc głośno.
-Nie wyspała się panienka? - Z uśmiechem zapytał ów pan Sebastian, będąc w małej, bardzo małej odległości od mojej twarzy.
-Patrzył mi w oczy. Mimo, że był pogodny, wydawał się przerażający. Pobladłam. Wytrzeszczyłam swoje szaro-niebieskie oczęta. Stałam jak wryta.
-Przepraszam! - Z paniką w głosie, krzyknęłam, pochylając głowę w dół. Szybko się wyprostowałam i podbiegłam do reszty, która była już w progu.
-Mam nadzieję, że spodoba wam się w szkole! - Powiedział, nadal się uśmiechając.
-Zobaczymy...- Pod nosem mruknęłam idąc tuż koło Edwarda, na końcu grupy. -Um, gdzie idziemy? -Zapytałam, szepcząc mu do ucha.
-Naprawdę coś dzisiaj z tobą nie tak. -Zrobił zmartwioną minę. -Teraz idziemy na nasze niby lekcje.
-Już? -Delikatnie się zdziwiłam. -A co z tym całym zwiedzaniem? Jak my się tu odnajdziemy?! -Niechcacy, trochę głośniej zapytałam.
-Nie martwcie się o to. Tuż po przedstawieniu się kolegom i koleżankom, ktoś z nauczycieli was oprowadzi. -Wesoło oznajmił dyrektor, delikatnie skręcając głowę w naszą stronę.
Nie powiem, słuch ma dobry albo te ściany mają uszy. Szliśmy długim korytarzem. Duże okna, od stóp do sufitu w stylu barokowym, wpuszczały ogromną ilość światła. Do tego jasne ściany...Ewidentnie dla mnie za jasno. Stąpałam delikatnie po lakierowanym, brzozowym parkiecie. Dosłyszalne były słabe, ciche jęki drewna. Czułam się dziwnie. Jakbym na bank kiedyś tutaj była, przechadzała się, choć to niemożliwe. Zazwyczaj w całkiem nowym dla mnie miejscu, odczuwam lekkie podekscytowanie, niepewność, delikatną euforię. A tutaj? Teraz idąc nic nie czuję. Ot, wielki budynek, do którego będzie mi dane uczęszczac codziennie, w godzinach porannym, najpewniej w kiepskim humorze, kształcić się intelektualnie i najprawdopodobniej doprowadzac nauczycieli do kiepskiego stanu psychicznego. W ręce ściskałam swoją legitymację z okropnym zdjęciem. Paznokciami zaczęłam szczerbić jego równiutkie, plastikowe końce.
-Gotowi? Bo ja chcę jak najszybciej pochwalić się nowymi zdobyczami. -Chwycił mosiężne klamki od metalowych drzwi.
Podniosłam głowę i przymknęłam delikatnie oczy. Światło łaskotało mnie po źrenicach.
Po chwili wycofałam się na sam koniec i starałam się iść jak najwolniej. Przekroczyliśmy próg, nawet ja. Nie ominęło mnie to. Dyrektor podszedł do wysokiego, szczupłego mężczyzny, ubranego w długi, biały fartuch. Przypominał ten szpitalny, pomijając fakt, że był nadzwyczaj pozszywany agrafkami. Dziwiłam się, że w ogóle ten fartuszek się nie rozpada ze względu na taką ilość ściegów, w dodatku jeden na drugim. Jego smukłe nogi świetnie eksponowały rurko podobne spodnie w ciemnoszarym kolorze i również pozadzieranych. Buty już nie były tak wyjątkowe. Zwykłe, ciemne adidasy nie robiły wrażenia. Byłam ciekawa jego twarzy. Pech chciał, że stał do nas plecami, gdyż prowadził cichą konwersację z dyrektorem. Zza pleców Edwarda rozglądałam się po dużej sali. Ławki nie były rozstawione jak w normalnej szkole. W sumie, to nie przypominało normalnych ławek. Były to ogromne, drewniane ławy, które pięły się ku górze. Przypominały te takie typowo sejmowe, lecz na każdym siedzeniu nie było mega wypasionego tabletu z włączonym super, fajnym pasjansem.
   Na pierwszy rzut oka, klasa wydawała się liczna. Możliwe, że wcale taka nie była, bo dla mnie 20 osób to już masakra. Uczniowie siedzieli z lekko zmieszanymi minami. Gdzieniegdzie pary psiapsiółek szeptały sobie ploteczki lub komentrze na nasz temat. Większość dziewczyn sprawiała wrażenie sweet dziewczynek - typowym plastików. Chłopców nie było dużo. Wydawało mi się, że jest ich mniej niż żeńskiej części. Po chwili straszny nauczycieli dyrektor odwrócili się do nas twarzami. Od prostokątnych szkiełek biły promienie słoneczne. Jego szare tęczówki i zimny wzrok, zmierzyły nas od stóp do głów. Blada, smukła twarz była obojętna, nie ukazywała żadnej emocji. Dumnie poprawił dłonią swoje szaro-siwe włosy. Odwrócił się do klasy.
-Ta grupa nieśmiałych osób to od dzisiaj uczniowie naszej szkoły i członkowie tej klasy. - Z szyderczym uśmiechem powiedział.
-Bądźcie dla nich mili, a ja się żegnam. -Dodał dyrektor po czym wyszedł.
Lekko się zdezorientowaliśmy. Nie chcieliśmy zostawać z tym wariatem w klasie. Nieuważnie się cofnęliśmy.
-Chodźcie bliżej, chcę zobaczyć dokładniej wasze buźki. -Kątem oka na nas spoglądał i wskazywał ręką na miejsce koło biurka.
Powoli podeszliśmy do niego. Stanęliśmy przed czarną tablicą, zajmującą całą ścianę.  Staliśmy jeden koło drugiego. Oczywiście, ja kończyłam 'wężyk' i zajęłam miejsce najbliższe drogi ucieczki. Tak na wszelki wypadek. Nigdy nic nie wiadomo. -Czuję się jak w pierwszej klasie...tylko wtedy miałam jeszcze łzy w oczach. -Cicho szepnęłam.
-Moglibyście się przedstawić.? -Chrząknął i odsunął się na bok.
   Na pierwszy ogień wystawiliśmy Firm. Zagotowało się w niej, bo jak zwykle ona musi wszystko robić. Ja niewinnie przysłuchiwałam jak się im głosik łamie z nerwów podczas mówienia. Chwila minęła.
-A ty? -Poaptrzył na mnie nauczyciel, jakby chciał mnie zachęcić siłą do jedzenia. 
-Lawrence. -Cicho rzuciłam bez zbędnego gadania. Po chwili w klasie zrobiło się małe poruszenie. Tym razem wszyscy wymieniali między sobą zdania. Niektórzy patrzyli na mnie z jakby obrzydzeniem, a wyjątki z przerażeniem w oczach i starali się odwrócić od siebie uwagę.
-Jak myślisz, o co im chodzi. -Szturchnęła mnie w kościste ramię Firm, ściszonym głosem zapytała.
-Ja nie myślę, to po pierwsze. Po drugie, nie chcę nic o tym wiedziec, bo się zdenerwuje i pożałują tego. -Odsunęłam się z nią jakby na stronę.
-Co to ma znaczyć?! Uspokójcie się! Po lekcji jest czas na pogawędki. -Podniósł głos, widocznie zdenerwowany zaistniałą sytuację. -Zajmijcie miejsca. Ostatnie ławki są wolne. -Zwrócił się do nas już spokojny.
Tym razem jako pierwsza ruszyłam w stronę upatrzonego dla siebie miejsca. Była to ława najdalej wysunięta i miała najlepszy widok za okno. Miałam przeczucie, że Firm i Dzinks już szykują na mnie napad, bo one też tak prawdopodobnie wlepiały wzrok. Jak się zdenerwują to są straszne. Czułam ich oddech na szyi.
-Eee, ładna dzisiaj pogoda... - Z uśmiechem powiedziałam, odwracając się do nich. Plecak zsunęłam z pleców i trzymałam w rękach za sobą.
-Ja tam siedzę! -Firm i Dzinks krzyknęły równocześnie i szybko podbiegły kawałek dalej.
-Nie, bo ja! -Rzuciłam swoim lekkim plecakiem, który idalnie ułożył się na drewnianej ławeczce.
-Żadna z was tu nie będzie siedzieć. -Nate zrzucił mój plecak na ziemię i pokręcił głową.
-Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, powiadasz? -Edward usiadł koło niego na moim miejscu, wystawiając mi język.
Dając za wygraną, udiadłam zaraz obok Edwarda. Za mną siadły Dzinks, Firm i Bel. Rozglądnęłam się po klasie, inni zaczęli się już pakować. Czyżby tak długo się kłóciliśmy o miejsce?
-Hej, co teraz mamy?! -Zakrzyknął Nate za ostatnią dziewczyną, która wychodziła z klasy.
-Teraz mamy długą przerwę. Trwa 20 minut. Tuż po niej jest godzina wychowawcza. -Odwróciła się na moment i popatrzyła na mnie.
-Ale gdzie?! -Wstał, by iść ją jeszcze zatrzymać. Niestety, przyśpieszyła i uciekła. 

-Podryw ci nie wyszedł. -Powiedział Edward, klepiąc go po plecach. -Wszyscy się tu dziwnie zachowują. -Tym razem poważnie oznajmił wychodząc na korytarz.
-Dopiero teraz to stwierdzasz? -Sarkastycznie na bąknął Nate podążając za nim.
Nagle zaburczało mi głośno w brzuchu. Rękoma oplętłam go robiąc niesmaczną minę. -Ano...przerwa jest, chodźmy poszukać jakiejś budki z jedzonkiem. -Nieśmiało zapytałam.
-Racja, też bym zjadła jakiegoś batonika. -Podeszłą do mnie Firm i razem poszłyśmy na zewnątrz.
Dzinks i Bel szły tym razem najwolniej i przeglądały w komórkach allegro. Norma. Edward i Nate komentowali...Nie, Nate komentował dziewczyny, a bezradny Edward przytakiwał.
     Na ławkach siedziało mnóstwo ludzi. Przechodząc obok nich, patrzyli się na mnie i szeptali komentarze, ale nie robili już takich min jak przy pierwszym spotkaniu. Po chwili zapomniałam o nich, a oczy mi się zaświeciły, gdy zobaczyłam w oddali małą budkę. Podbiegłam do niej, zostawiając zdezorientowaną Firm w tyle. Wyciągnęłam piątaka z kieszeni. Z ulgą nacisnęłam mały guzik, który spowodował wyrzucenie mojego upragnionego wielkiego batonika, oblanego białą czekoladą. Szybko, niezgrabnie go otworzyłam i ugryzłam. Taak, cukier, tego mi było trzeba było. Firm do mnie dołączyła, lecz wybrała czipsy o smaku chili. A potem będzie jęczec, że ostre. Jeśli myślała, że mnie zniechęci do jedzenia ich to się myliła, sama będzie cierpiec. Usiadłyśmy na chłodnym murku po turecku i zajadałyśmy. Tak nam minęła przerwa.
    Wróciłyśmy do klasy jako ostatnie. Wszyscy już siedzieli na miejscach. Jak nigdy nic poszłyśmy na swoje siedzenia. Mijałam już ostatnią obcą mi dziewczynę. W chwili, gdy przeszłam usłyszałam od niej:
-A za chwilę będziesz się wymądrzała...
Zdziwiona, odwróciłam się do niej, by upewnic się, że do mnie mówiła. Kilka osób już śledziło sytuację, a ona siedziała zadowolona. Przemilczałam komentarz. Chciałam isc już siadac, gdy ktoś wszedł do klasy i zakmnął za sobą drzwi.
-Dzień dobry...-Usłyszałam bardzo znajomy mi męski głos...



------
Przepraszam od razu na błędy! Blogger coś świruje, ucinał mi tekst, przestawał pisać...masakra. Ogarnęłam to jak tylko mogłam. Rozdział taki sobie, wiem, ale chciałam jeszcze nie zdradzać ciągu dalszego, za szybko. :D Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law! :)

poniedziałek, 24 grudnia 2012

24 grudnia | Law poeta.

Dzisiaj 24 grudnia, Wigilia, więc coś wypada napisać.



Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia, mile spędzonych chwil w rodziną, w szkole samych pozytywnych ocen, mnóstwa pieniędzy oraz samych sukcesów w grach czy tam w życiu prywatnym. :) Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! < 3

Law poeta.


Mam nadzieję, że nadchodzący Nowy Rok przyniesie Wam samych radości. A dzisiaj przy
Wigilijnym stole, puścicie w niepamięć wszystkie przykrości i będziecie się radować
rodzinnym gronie. 

 Ten rysunek to spontan. Wiem, beznadziejny, ale rysowałam go dla przyjemności. :)
Btw. Blog ma już rok! < 3  


 Tak więc, Wesołych Świąt życzy Law! :)

piątek, 14 grudnia 2012

Rozdział XIV

-Ano... - Ciągnęłam, wymyślając wymówkę. - Tosta? - Z wymuszonym uśmiechem od ucha do ucha, wyciągnęłam do niej talerz z jeszcze ciepłym chlebem, na którym roztopionym ser żółty spływał na naczynie. 
-Podziękuje, a ty się lepiej zbieraj, bo nie chcemy się spóźnić w pierwszy dzień. -Odwróciła się i pomaszerowała w stronę wyjścia. 
-Taaak i mówi to ta co w poprzedniej szkole opuszczała pierwsze lekcje. -Obróciłam oczami odkładając talerz na szklany stół.
-Słyszałam! -Krzyknęła, a po chwili zatrzasnęły się za nią drzwi. 
-Za głośno myślę. -Poszłam do pokoju, by wyciągnąć ubranie i znaleźć prostownicę. Otworzyłam szafę i rzucając wzrokiem po wieszakach, rozmyślałam. Nie ubiorę przecież spódnicy, bo...nie. Konstruktywny argument na wszystko. Wyciągnęłam ładnie złożone w kostkę, czarne rurki, moim zdaniem w miarę eleganckie. Przynajmniej nie poprzecierane. Z prostownicą pobiegłam do łazienki. Wcześniej się jej nie przyglądałam. Myślałam, że będzie taka zwykła szara, ale się myliłam. Wyłożona była błękitnymi, kwadratowymi kafelkami. Na ścianie po lewej stronie drzwi, wisiało ogromne lustro, w którym można się przejrzeć od stóp do głów. Tuż obok niego był przymocowany no wysokości mojego brzucha, błękitna umywalka w kształcie łezki. Za dziwną umywalką stała biała komoda z kilkoma szufladami. Pod przeciwną ścianą stała ogromna, biała wanna ozdobiona błękitnymi kryształkami. W kącie stał prysznic. Obudowany, szczelnie zamykany, lekko prześwitujący. Ogółem...łazienka jak w hotelu 5-cio gwiazdkowym. Po lekkim szoku, w podskokach zaciągałam spodnie na tyłek. Zaczęłam szybko myc zęby. Szorując je energicznie, zatapiałam się we własnych myślach. Pustym, naćpanym wzrokiem patrzyłam w swoje nędzne odbicie. Do glinianego kubeczka, który stał na komodzie, nalałam ciepłej wody z kranu, by przepłukać usta. Wzięłam łyk i odruchowo połknęłam przypominając sobie wczorajsze niby wspomnienia. Zaczęłam litrami napełniać usta wodą z bieżącego strumienia, by zapić okropny posmak pasty. Po porządnym, bezsensownym napełnieniu żołądka płynem, poszłam ubierać górną część mundurka. Przechodząc przez kuchnię, nie mogłam się oprzeć magicznemu śniadaniu.
Tost wygrał. Podbiegłam do stołu i wpakowałam go do gęby. Następnie podreptałam prostować grzywkę. Mimo iż nie jadłam nigdy śniadań, ten tost wyjątkowo mi smakował. Skończywszy się nim delektować, poleciałam po spakowany wcześniej plecak i z kluczem w ręce, wyszłam. Zamykając za sobą drzwi, chusteczką wycierałam, lekko tłuste usta. Gdy się obróciłam, zobaczyłam całą piątkę przed sobą. Każdy poważny, przyodziany w mundurek. Komicznie to wyglądało. 
-A spódniczka gdzie? -Podejrzanie zapytał Naye, robiąc chytrą minę. 
-W szkole się na inne napatrzysz. Powinno ci to wystarczyć. -Poprawiając plecak, lekceważąco odpowiedziałam.
-No ty chyba sobie jaja robisz! -Gniewnie wybuchła krzykiem Dzinks, uderzając Nate'a, czarną, ozdobioną agrafkami torbą.
-No tak, żartowałem tylko! To bolało! -Broniąc się, tłumaczył.
-Chodźmy...Trampki muszę jak najszybciej rozchodzić. -Wychodząc naprzód, mruknęłam.
     Wyszliśmy z bloku i prostym chodnikiem podążaliśmy do szkoły. Okoliczne krzaki na wykoszonych trawnikach były równiutko przycięte. Kwiaty nie rosły 'dziko', wręcz przeciwnie, były jakby posortowane kolorami i posadzone w symetryczne koła. Nie byliśmy jedyną grupką, która 'wyszła za pięć dwunasta'. Po różnych stronach ulic, szli uczniowie tej szkoły w tych charakterystycznych mundurkach. Szłam tuż za resztą, wlepiając wzrok w szarą ścieżkę. Oni prowadzili żywą dyskusję, a ja dreptałam cichutko, nie słuchając ich. Znaleźliśmy się pod chwili pod murami szkoły. Była ogromna! Składała się z jednego, największego budynku, który piął się wysoko ku górze. Po obu jego stronach były dwa równie duże budynki. Do głównych drzwi wejściowych, prowadziły kamiennie schody i dość niskich stopniach. Budynek otaczał mały ogród, który w sobie krył mnóstwo ławek. Idealnie miejsce do spędzania przerw. Ogółem ta szkoła nie była szara i bez wyrazu. Z zewnątrz była w jasnych, pastelowych kolorach, ciekawił mnie środek. Gdy tak jeszcze stałam, patrząc w około, reszta poszła do przodu. Dopiero, gdy się zorientowałam, że jestem mały kawałek z tyłu, a stałam jeszcze w bramie, przyśpieszyłam kroku. Oni czekali na mnie na schodach. Było mnóstwo ludzi, w końcu szkoła. Z opuszczoną głową, jak najszybciej starałam się przemknąć między nimi niezauważona. Na szczęście, nikt nie zwracał na mnie większej uwagi. 
-Law, chodź! Budki z kawą poszukasz później! -Odwracając się w moją stronę, krzyknęła Firm. 
      Wtedy, uwaga tych wszystkich uczniów, skupiła się na mojej niewinnej osobie. Rozumiem, nowa twarz, ale żeby tak się chamsko patrzeć i komentować? Ich miny były straszne. Już po nich sądziłam, że nie są przyjaźnie nastawieni. Zacisnęłam zęby i podbiegłam do przyjaciół. 
Szybko weszłam do szkoły i gdy Edward zamknął za nami drzwi, odetchnęłam z ulgą, opierając się o chłodną blado-żółtą ścianę z wielkim znakiem nakazu wyciszenia komórki. 
-Widzieliście to?! Patrzyli na Law jakby chcieli ją zabić, a co najmniej poderznąć gardło! -Z lekkim szokiem mieszanym ze zdenerwowaniem a zarazem podekscytowaniem powiedziała Dzinks. Z zapałem w oczach, oglądała to co się dzieje za szybą. 
-To było straszne...-Wymamrotałam, przypominając sobie w myślach ich okropne twarze. 
Staliśmy jeszcze przez moment w zamyśleniu. Każdy z nas snuł swoją nieprawdopodobną teorię, która by wyjaśniała zaistniałą sytuację.
-Dzień dobry! Jesteście nawet przed czasem! Jakich mam dobrych uczniów. -Ktoś za nami radośnie wykrzykiwał. 
Odwróciliśmy się gwałtownie. Przedwcześnie stwierdziłam, że zdumienie dzisiaj z naszych twarzy nie zejdzie. Przed naszymi oczami, ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna w czarno-fioletowych włosach, który wystawały spod czarnego, ogromnego kapelusza, przyozdobionego czarnymi krzyżami. Ubrany był w fioletową, skórzaną marynarkę i czarne również skórzane spodnie, który były szerokie na biodrach. Do zestawu był czarne lakierki z fioletowymi szpicami. Na dłoniach godnie reprezentowały się złote pierścienie z fioletowymi kryształami. Po tym już można stwierdzić - ubóstwia kolor fioletowy z połączeniu z czernią.
Nikt z nasze grupki nie wydał nawet najmniejszego chrząknięcia. Przemilczaliśmy komentarze. Staliśmy ze wzrokiem wlepionym w jego osobę. 
-Aj, nie przedstawiłem się i na dodatek tak nagle na was naskoczyłem. Nazywam się Kevin Pheles, jestem dyrektorem tej wspaniałej szkoły! Witajcie w Alchemist School! -Rozkładają dumnie ręce do doku, wesoło pokrzykiwał. 
-Dzień-dzień dobry...-Jąkając się wymamrotała nieświadomie Dzinks. 
-Nie tak oficjalne, bo czuje się staro. -Uśmiechnął się. -Nie stójmy tak w drzwiach, chodźmy do mojego gabinetu. -Odwrócił się i zaczął iść. Dopiero po chwili ruszyliśmy za nim. 
-Oprowadzaniem zajmiemy się później, najpierw załatwimy ważniejsze rzeczy. -Nie schodząc z miłego tonu, otworzył drzwi od swojego gabinetu z wielkim napisałem: "Dyrektor - Kevin Pheles". Zostawił je szeroko otwarte, zapraszając nas do środka. Wnętrze nie było bardzo zawalone tak jak to była w przeciętnych gabinetach. Po środku białego pokoju, stało biurko, a na nim panował porządek - rzadko spotykany. Za biurkiem stało kilka regałów z kilkunastoma segregatorami. Pod ścianą po naszej lewej stronie stała komoda z ekspresem do kawy oraz z z kilkoma kubkami z obrazkami...kotów. Przed biurkiem, zamiast twardego krzesła dla gości, stała wielka kanapa w kolorze fioletowym, czemu mnie to nie zdziwiło? 
-Rozgośćcie się i usiądźcie wygodnie. -Wskazując ręką na kanapkę, usiadł na swoim czarnym fotelu. 
-Wydaje mi się, że się mnie boicie. Sądzę tak po waszych minach. -Popatrzył nam w oczy. 
-T-to nie tak. Po prostu to miejsce jest dla nas nowością. -Odezwała się niepewnie Firm. 
-Tak? Mam nadzieję, że taka zmiana wyjdzie wam na dobre. -Wziął do rąk kilka kartek. 
-Elizabeth Clark, Rita Delaney, Caroline Ross, Nate River, Edward Elric i Isabell Lawrence. -Wymienił nasze nazwiska tak jak siedzieliśmy. Po chwili uniósł wzrok nad kartki i popatrzył na mnie z trochę zdziwioną miną. Potem na kartkę i znowu na mnie. I powtórzył to jeszcze raz. 
-Coś nie tak? -Niskim głosem zapytałam, przerywając niezręczną ciszę. 
-Ach, przepraszam! Po prostu nie pasujesz mi do opisu na kartce. -Jedną z nich odwrócił w naszą stronę. -Te kartki to takie jakby wasze mini CV. Mam tutaj wasze zdjęcia, daty urodzenia, miejsca, inne dane, zainteresowania, osiągnięcia, wady, zalety i cechy charakteru i takie tam mniej ważne, ale ciekawe. 
Popatrzyliśmy na niego z niepokojem. Skąd on miał takie dane? Przeraziliśmy się, a mi przypominał on trochę jakiegoś psychopatę. 
-I właśnie tutaj mam napisane, że na co dzień chodzisz w glanach, porozdzieranych, ciemnych spodniach i szerokich koszulkach z ulubionymi zespołami. -Kontynuując, spojrzał na mnie od stóp do głów. 
Osłupiałam. Dlaczego akurat mnie się przyczepił? 
-W końcu to szkoła, a szkoła jak każda inna, ma swoje zasady. A ja jako człowiek mam swoją kulturę i przestrzegam regulaminów...Jak tylko daję radę. -Nieśmiało tłumaczyłam. 
-Delikatnie je łamiesz, ale nie przeszkadza mi to, nie ja wymyślałem te zasady. -Wesoło powiedział, odkładając kartki. 
Nic już nie dopowiedziałam. Odwróciłam głowę z stronę okna i wpatrywałam się w krajobraz. 
-Tutaj macie swoje identyfikatory. -Nagle zmienił temat i wyciągnął z szuflady stosik plastikowych kart.
Wstaliśmy i wzięliśmy je. Zawierały tylko imię, nazwisko, małą miniaturkę zdjęcia legitymacyjnego i jakiś numer. 

-Przez pierwsze dni, musicie je mieć przy sobie, najlepiej w kieszeni, której najczęściej używacie. Niektórzy ze starszych klas mogą was zaczepiać i brać za intruzów, więc wtedy musicie się wylegitymować. -Popił kawę z kubka z niebieskookim kotkiem. 
-To o której i gdzie zaczynami lekcje? - Z lekkim zniecierpliwieniem zapytał Nate. 
   Nie doczekał się odpowiedzi, bo za naszymi plecami usłyszeliśmy otwierające się drzwi. 
Odwróciliśmy się, naturalnie wyczekując kolejnej niespodzianki. Ujrzeliśmy wysokiego, młodego mężczyznę, ubranego w czarny garnitur. Jego czarne, dłuższe włosy, połyskiwały w promieniach słońca Jego jasna cera dodawała mu mrocznego akcentu. Stał wyprostowany  rękoma wzdłuż ciała. Po chwili ukłonił się, wyciągając dłonie w białych, jedwabnych rękawiczkach do przodu. 
-Dzień dobry, panie dyrektorze. -Łagodnym głosem i szerokim uśmiechem powiedział, prostując się i otwierając oczy.
Gdy mu się przyjrzałam, dostrzegłam, że jego tęczówki są...krwistoczerwone! Zbieg okoliczności, czy może specjalne soczewki? Nie mogłam teraz wyciągać pochopnych wniosków. Spokojnie, nie dając nic po sobie poznać, siedziałam.
-Witam, witam. Chyba wywarł pan na nich dobre pierwsze wrażenie, panie Sebastianie. -Powiedział dyrektor wstając i podchodząc do niego. 
-Mam taką nadzieję. -Jego uśmiech nie schodził ze smukłej twarzy...


-------------
Łaaa, kolejny rozdział za nami. Jak zwykle - przepraszam za błędy, ale pisanie w nocy nie wychodzi mi na dobre, a weekend mam zawalony nauką i nadrabianiem zaległości w szkole. Postanowiłam, że jednak rozdziały będą co dwa tygodnie, ale jeśli znajdę czas to będę pisać co tydzień. :) Akcja praktycznie teraz się będzie rozwijać...znaczy, postaram się o to. Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law. :)

piątek, 30 listopada 2012

Rozdział XIII | Reaktywacja.

Na wstępie polecam przypomnieć sobie poprzedni rozdział.


        Pierwsza myśl: "Epicko". Trzy górne półki obładowane zeszytami różnej maści, każdy był starannie oprawiony oraz wyróżniony innym kolorem. Środek szafy, a zarazem jej najszerszą część opanowała masa wieszaków z zawieszonymi kompletami ubrań w określonych kolorach. Na samym dole leżały przybory szkolne. Kredki, kolorowe długopisy, ołówki i tym podobne. Z ciekawości ściągnęłam jedno ubranie z metalowej belki. Przy guziku na rękawie od eleganckiej czarno-czerwonej marynarki wisiała skromna karteczka. Swoją wielkością przykuła moją uwagę. Otworzyłam ją i przeczytałam następujący napis wydrukowany ozdobną czcionką: "Mundurek". Lekko nie dowierzałam, a po chwili się zirytowałam. Zaciekawiona całościowym wyglądem owego mundurka, powoli zaczęłam rozpinać srebrne guziki. Pod marynarką z logiem szkoły, w kształcie jakby krzyża, duszonego przez węża czy inne stworzenie z koroną nad głową, kryła się czarna koszula bez najmniejszego zagniecenia. Najbardziej rozczarowała mnie dolna część. Nie długa, czarno-czerwona spódniczka w kratę przypominała mi idealnie szkoły w tanich filmach. Czarne trampki za kostkę uzupełniały całość, nie zaburzając kolorystyki. Na odwrocie ściskanej prze ze mnie karteczki był drobny druczek z trzema wykrzyknikami: "Obowiązkowy!!!". Koszule lubię, do marynarek nic nie mam, ale spódnica...no proszę, mogli ją zastąpić rurkami. Od razu bym chętniej się w nim reprezentowała. Ciężką ręką odwiesiłam wieszaczek. Zamknęłam szafę. Nabrałam nagłej ochoty, by wyjść przed blok, a dokładniej na ogród tuż przy fontannie pooddychać świeżym powietrzem, porzucając na moment wszystko. Kątem okna popatrzyłam w stronę odsuniętego okna. Szybko wyciągnęłam z walizki pierwszą, lepszą bluzę i ruszyłam pod drzwi. Na paluszkach stąpałam po klatce schodowej, by nie zdradzić swojego małego wyjścia. Pociągając już za klamkę od drzwi wejściowych, odetchnęłam z ulgą. Pewnym krokiem wyszłam na zewnątrz. Skręciłam w lewo. Zastanawiałam się czy iść normalnie jak człowiek chodnikiem czy może przejść jak dzikus przez krzaki. Chodnik byłby ryzykowny, więc zaciągnęłam kaptur na głowę. Odchylałam rękoma upierdliwe gałęzie krzewów, które zaczepiały o materiał bluzy. Delikatnie się zdziwiłam. Ten okropny żywopłot krył za sobą, piękny, mały ogródek z czerwonymi różami. Widać było, że ktoś serce przykłada w pielęgnowanie ich. Nie chcąc niszczyć czyjejś ciężkiej pracy, a może nawet pasji, uważnie stawiałam kroki na dróżkę z kamieni. Róże wyglądały cudownie. Miały pięknie rozwinięte płatki, łodyżki skromne, a liście świeżego, zielonego koloru. Nieziemsko się reprezentowały w tak dziwnym miejscu. Ciągle obserwując kwiaty, w końcu przeszłam przez krzaki. Wyszłam akurat przez fontannę mieniącą się kolorami. Oczywiście bez rzucenia wzrokiem w około, bym nie przeżyła. Było wyjątkowo pusto. Garsta rodziców siedzących na drewnianych ławkach, przyglądających się swoim pociechom, które beztrosko chlapały się rozsądnie wodą. Podeszłam do marmurowego brzegu fontanny. Przetarłam powoli dłonią jej powierzchnię i podskakując, usiadłam na niej. Nachyliłam się nad krystalicznie czystą wodą. Na dnie dostrzegłam sporo monet o różnych nominałach. Jej nienaruszoną powierzchnię naruszyłam, zanurzając delikatnie opuszki lewej ręki. Woda była przyjemnie chłodna. Jakby... Nagle mnie odrzuciło w głowie. Moje źrenice znacznie się pomniejszyły. Obraz się rozmazał, nie wiedziałam co się dzieje...
    Myśli zaczęły odtwarzać jakieś urywki niby filmów. Wszystko było jak przez mgłę. Błękitne niebo z wysoko zawieszonym słoneczkiem. To miejsce, ta fontanna, mnóstwo ludzi. Jedna dziewczyna, ubrana na czarno z długimi blond włosami, wyróżniała się z tłumu. Stała w tym samym miejscu gdzie ja teraz. Tuż za nią znajdowała się wysoka, szczupła kobieta w blond lokach. Po chwili stanęła się boku małej. Zaczęła szepczec jej coś do ucha. Obie się uśmiechały. Kobieta zniżając się do poziomu córki, wręczyła jej srebrną monetę. Blondyneczka z ogromną radością w błękitnawych oczkach ścisnęła podarunek w piąstce. Uniosła głowę do góry, czekając jakby na dalszą wypowiedź mamy. 
-A teraz kochanie, pomyśl życzenie w rzuć monetę do wody. - Łagodnym głosem powiedziała kobieta. 
Mała odwróciła się od fontanny i przymknęła oczy, przykładając do ust piąstkę. 
-Chce tu jeszcze kiedyś wrócić! - Wyprostowała ręce w stawie łokciowym i zwolniła pieniądz z ucisku. 
     Usłyszałam plusk wody. Gwałtownie się zerwałam. Ten plusk wywołały dzieci po przeciwnej mi stronie. Serce biło mi jak oszalałe. Patrzyły na mnie jakby z troską w oczach. Chwiejąc się, wstałam i małymi kroczkami wracałam do domu. Przyłożyłam zimną protezę do czoła. Nie mogłam mrugnąć. Oczy pozostawały szeroko otwarte, wlepione w szary chodnik. Do tego dołączyły drgawki. Chłód bijący z otoczenia, oziębił moje ciało. Czułam się jakbym lunatykowała. Z trudem otworzyłam drzwi od mieszkania. Nie miałam już sił na dalszą wycieczkę do pokoju. Oparłam się o kawowe panele w przedpokoju i delikatnie plecami się obijając, zaczęłam kucać. Ból głowy był okropny. Podciągnęłam kolana pod brodę i zwinęłam się w kulkę. Ciężkie powieki same przykryły zmęczone oczy. Zapadłam w nieoczekiwany głęboki sen.
    Delikatny budzik...a po chwili mocny bas. Idealny kawałek na ranek: "Let The Bodies Hit The Floor". Przewróciłam się na prawy bok. Lewą ręką szukałam brzęczącego telefonu. Po kilku nieudanych trafieniach, zaczęłam coraz bardziej agresywnie miotać ręką...nadal pudła. Zazgrzytałam zębami i ułożyłam się jak do pompek. Okropny nieład na głowie i kosmyki włosów kujące w zaspane oczy, uniemożliwiały mi rozglądnięcie się. Ociężale ściągnęłam nogi z łóżka i powoli, garbiąc się wstałam. Rzuciłam wzrokiem na lewo, tam gdzie znajdował się mały, szklany stolik. To właśnie na nim, oparty o szklankę stał telefon. Chwyciłam go i nerwowo naciskałam cokolwiek, by uciszyć dzwonek. Osiągnąwszy swój cel, rzuciłam nim na łóżko. Napiłam się wody ze szklanki. Skrzywiłam się - była z cytryną. Przynajmniej mnie rozbudziła. Nagle usłyszałam dziwny krótki, lecz donośny dźwięk. Gwałtownie się obróciłam z bladą twarzą. Nie ukrywam - strach mnie obleciał. Otworzyłam przymknięte drzwi i pobiegłam do kuchni - prawdopodobnie stamtąd dochodził dźwięk. Uważnie się rozglądnęłam. Moją uwagę przykuł niesamowity zapach. Skąd? Przyuważyłam, że na szafce z czegoś wydostawała się delikatna para. Podeszłam do blatu. Ta para była od zagotowanej wody w czajniku. Tuż obok niego stał mój ulubiony kubek z kotkiem i w środku nasypaną kawą rozpuszczalną. Nawet łyżeczka była taka jak trzeba. Oprzytomniałam. Jakim cudem?! To wszystko? Prawdę mówiąc nie wiedziałam co się dzieje. Z zamyślenia oparłam głowę o chłodną szafkę. Poczułam dziwne ciepło w lewą rękę. Ciepło szybko zamieniło się w okropne gorąc. Odruchowo zabrałam rękę i się odwróciłam. Podmuchałam ją. Przyłożyłam dłoń do gorącego tostera z dwiema zapieczonymi kanapkami z serem i szynką. Kiedy?! Jak, kto?! Takie tylko myśli krążyły mi po głowie. Zrobiło się cicho. Zachodziłam w głowę, co się tu wyprawia? Raczej niemożliwym jest bym wektorami kierowała podświadomie lub nawet we śnie. Bałam się jak nigdy. Niby wyczuwałam czyjąś obecność, ale od wczoraj tłumaczyłam to sobie, że to tylko moje wektory. Ponownie przyłożyłam czoło do szafki nad nagrzanym i buchającym ciepłem tosterem. Westchnęłam, zamykając oczy. Chciałam na moment o wszystkim zapomnieć.Usłyszałam nagły trzask drzwi, któremu wtórował donośny krzyk. 
-Gotowa?! - Zakrzyknęła Firm przekraczając próg kuchni. 
Nastraszyłam się przez co z hukiem uderzyłam o wyżej powieszoną szafkę z zawieszonymi sztućcami. Większość z nich pospadała, zrywając się z haczyków. 
-Aaa tsts... - Wymamrotałam przez zęby, głaszcząc się pod głowie. 
-Gdybym wiedziała, że masz takiego stracha, zapukałabym... - Pół śmiechem powiedziała Firm rozglądając się. - Strasznie jesteś blada...i od kiedy robisz sobie śniadania? -Cicho dodała. 



------------------------
Szok, napisałam. Zapewne nudne jak flaki z olejem, zdaje sobie z tego sprawę. Na wstępie mówię, nie obiecuję, że rozdziały będą równo co tydzień, mogą być nawet co dwa. Mam coraz mniej czasu na wszystko. Przepraszam za błędy. Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law. :))

niedziela, 11 listopada 2012

Z innej beczki. | Liebster Awards.

    Tak oto mój blog - aktualnie zawieszony, został nominowany przez właścicielkę bloga rebyouanime.blogspot.com do Liebster Awards. Oczywiście dziękuje jej za nominację i docenienie moich wypocin. :)

    Tak naprawdę dopiero od 30 minut wiem co to jest. Tak więc pozwolę sobie użyczyć czyjejś pracy i wkleję opis o co dokładnie chodzi:

"Zasady: Nominacja do Liebster Awards jest otrzymywana od innego bloga w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody, należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował! Oczywiście piszesz wszystko na swoim blogu, jak ja, a link
podajesz tutaj w komentarzu."

                                                      Autor tekstu: Aoi-chan. 
Jak wyżej przeczytaliście, nie mogę nominować osoby, która nominowała mnie - co jest moim zdaniem trochę niesprawiedliwe, bo chciałabym się jakoś odwdzięczyć. Po drugie muszę odpowiedzieć na zadane mi pytania - można się czegoś ciekawego dowiedzieć. ;) Po trzecie, ja również muszę zadać pytania tym, których nominuję. Zasady jak najbardziej proste i zrozumiałe. 

Nie przedłużając - podaję listę blogów, które nominuję i przy okazji polecam. :) 

http://kawaii-recenzje.blogspot.com/ - Blog, na którym znajdziecie bardzo ciekawie napisane recenzje przez Aoi-chan. Osobiście polecam tym, którzy mają dylemat co do wyboru anime, albo wahają się przed jakąś serią. 

http://the-night-hunters.blogspot.com/ - Opowiadanie które niesamowicie wciąga i po przeczytaniu ciągle czuję się niedosyt i z niecierpliwością czeka się na kontunuację. -Akutalnie zawieszony-.
  
http://desunotolawsfordlife.blogspot.com/ - Piękne opowiadanie, które gorąco polecam. Rozdziały są długie i bardzo interesujące, poprzez doskonałe 'manipulowanie słowami' można odczuć lub nawet wyobrazic sobie sytuację oraz być jakby jej świadkiem. 


Delikatnie mi wstyd, ale to już koniec mojej listy. Te blogi naprawdę doceniam i dlatego je tu wpisałam. 

    Teraz czas odpowiedzieć na pytania:

 
1.Jaki masz kolor włosów?

   Trudno określić, często zmieniam, ale obecnie są granatowo-czarne.  
2.Jaki gatunek filmów lubisz?

   Rzadko oglądam takie normalnie filmy, wolę anime. Ale jeśli muszę koniecznie napisać to komedie.  
3.Ulubiony kolor?

   Czarny, niebieski i czerwony. Tak, muszą być trzy. ;D  
4.Yandere czy tsundere? XD

   O_O Raczej tsundere. ;D  
5.Hobby?

   Rysowanie.   
6.Czy chodzisz na kołka dodatkowe w szkole?

   Nie, brak czau oraz najmniejszych chęci.  
7.Uprawiasz jakiś sport?

   Regularnie nie, ale często gram w siartkówkę. ;)  
8.Ulubiona książka?

   Wstyd mi przyznać, ale rzadko czytam, więc owej nie mam.  
9.Jak wpadłaś(eś) na pomysł prowadzenia bloga?

   Koleżanka z klasy była inspiracją. Tak, Dzinks mówię o Tobie.  
10.Przeczytałeś całego Harrego Potter'a? (kreatywność działa)

     Nie, nie przepadam za tą serią książek jak i filmem.  
11.Jakie cechy cię w ludziach najbardziej denerwują?

     Bardzo rozwinięta ciekawość, interesowanie się nieswoimi sprawami oraz uważanie siebie za pępek świata.

 Teraz czas na moje pytania dla Was 
1. Co lubisz najbardziej robić
2. Co byś zlikwidowała w szkole, jakbyś miała taką możliwość?
3.  Jakie są Twoje gusty muzyczne?
4. Ulubiony zespół/zespoły
5. Jaki styl preferujesz? 
6. Jaka subkultura Cię denerwuje? 
7. Wierzysz w przesądy?
8. Masz jakąś ulubioną torturę dla sąsiadów? ;D 
9. Jest jakieś danie, za którym nie przepadasz? 
10. Jaki zawód chciałabyś wykonywac w przyszłości?  
11. Podaj powody, dla których chodzisz do szkoły. :D 


   To tyle ode mnie. Trochę długi post, ale to nic. Pozdrawiam, Law. (Dawno tego nie było, nie? :D


                                              Ogłoszenie parafialne: oczekujcie - wkrótce reaktywacja bloga. ;)   

wtorek, 10 lipca 2012

Wakacje. | The End.

Tak, są wakacje, zapewne wszyscy o tym wiedzą. Ciepło, dużo wolnego czasu...i właśnie tu jest problem. Ten czas przeznaczam na oglądanie filmów, spotkania ze znajomymi i własne przyjemności. Brak mi czasu na pisanie, nie...brak mi sensownych pomysłów. Nie chcę pisać na siłę. Jeśli tak będę robić, opowiadanie zjedzie na niższy poziom niż teraz jest. Mam dużo planów, które wzajemnie się komplikują. Tu to nie pasuje, tu tamto. Doprawdy, ciężko jest. Wyobraźnia, tam mam genialne opowiadanie, ale niestety, nie potrafię tego przelać na papier.  Czy kończę bloga całkowicie? Możliwe, niestety, wytrwałam niecałe pół roku. Świetnie się bawiłam z początku...Wiecie, jak to jest. Coś nowego, to człowiekowi aż chce się to kontynuować, ale jeśli mam się do tego teraz zmuszać to dziękuję. Mało osób czytało bloga, po części to moja wina, nie lubię się reklamować, a tym bardziej kogoś namawiać, by czytał. Was też zapewne wkurza, że ktoś jest w obserwatorach waszego bloga, ale nigdy na niego na zagląda. No cóż...Każdy ma prawo do wyboru. Żałuję, że kończę, gdybym tylko chciała, opowiadanie byłoby nadal i w dodatku zupełnie odmienione. Tak więc, dziękuje tym co czytali bloga. Pozdrawiam, Law...

Gdybym kontynuowała tego bloga, opowiadanie byłoby naprawdę fajne i ciekawe. Dowiedzielibyście się ciekawych rzeczy o bohaterce i jej przyjaciołach oraz o tym co przeszła. Niektóry zapewne snuli pewne domysły. Pod tym postem napiszcie, jaki sobie sami wymyślaliście ciąg dalszy.
Miłych wakacji.

sobota, 7 lipca 2012

Rozdział XII

    Pchnęłam Dzinks z kubkiem pełnym truskawkowego soku na Nate’a. Zawartość plastikowego kubeczka wylała się na jego jasną koszulkę. Przystałam. Nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać.
-Na mnie chyba czas. –Nie śmiało, nerwowo mruknęłam, stykając ze sobą dwa place wskazujące i opuszczając głowę.
-Wiedziałam, po prostu czułam to, że coś narobisz. –Przez śmiech powiedziała Dzinks próbując wytrzeć plamę kuchennym ręcznikiem.
-Ale patrz! Podłoga i dywan nienaruszony! –Krzyknęłam wskazując ręką pod ich nogi i chowając się za plecy Firm.
-Chodź, pójdziemy to przetrzeć wodą, na sucho nic to nie da. –Zwrócił się do Dzinks Nate, ciągnąc ją za rękę do łazienki.
-Muszę się uspokoić…-Powiedziałam, siadając na krześle.
-Cukier ci nie służy. –Pokręciła głową Bel.
-Masz huśtawki nastrojów? –Zapytał mnie nagle Edward.
-Dlaczego pytasz? –Zdziwiona, odwróciłam się do niego twarzą.
-Raz wesoła, raz smutna. –Zamyślony dodał.
-Jeśli byłabym cały czas wesoła, nie znieślibyście tego, jeśli byłabym cały czas smutna, martwilibyście się chyba. To jest powód, dla którego przeplatam te dwa nastroje. Czasami doprawiam je pobocznymi uczuciami. –Tłumaczyłam, rozglądając się po pokoju.
-Osobiście, wolę cię wesołą i z uśmiechem. –Uśmiechnął się, a oczy błysnęły mu przyjemnym blaskiem od promieni słonecznych.
-A ja wolę siebie taką jaką jestem. –Próbowałam ukryć upierdliwego, rzadkiego rumieńca. Wstałam i podeszłam do drzwi balkonowych. Odsunęłam blado różowe zasłony i wyjrzałam przez szybę. Moją uwagę przykuła wielka fontanna. Była w kształcie ogromnego sześciokąta, a w środku niego były trzy trójkątne wieżyczki, z którym, równymi strumieniami wylewała się czysta woda. Z wrażenia otworzyłam usta. Na dnie jej były oszklone małe dołki, w którym znajdowały się jakieś świecące kwadraty. Dawały efekt kolorowej wody. Co kilka sekund inna. U nas była taka mała, beznadziejna, która słabo świeciła tylko w nocy.
-Ej! Patrzcie! Patrzcie! Jaka cudowna fontanna! –Krzyknęłam wołając resztę.
Podeszli do mnie z nieco zmieszaną miną.
-No zwykła fontanna, dupy nie urywa. –Wzruszyła ramionami Bel.
-Nie doceniasz tego piękna! Jest cudowna! –Tupnęłam nogą, protestując.
-Zachowujesz się jak dziecko. –Odeszła od okna Firm.
Nagle poczułam jakby taki dziwny odrzut. W głowie mi się gwałtownie zakręciło. Przyłożyłam zimną protezę do czoła. Popatrzyłam na beżowe ściany, wyginały się. Wszystko, wszystko się kręciło. Miałam wrażenie, że już to przeżywałam, tak zwane deja-vu. Popatrzyłam jeszcze raz na fontannę. Naprawdę, jakbym już ją widziała, a w dodatku słyszała już to zdanie Firm. Dziwne. Po chwili przestało mi się kręcić w głowie.
-Pójdę zawołać Dzinks, by też ją zobaczyła. –Chcąc odwrócić uwagę, podbiegłam pod łazienkę. Zdziwiłam się. Światło było zgaszone, a drzwi zamknięte. Niepewnie chwyciłam klamkę. Moment później, szarpnęłam, otwierając białe drzwi z wielkim rozmachem.
-Dzinks…-Wydłużyłam to ‘s’ i zamarłam. Szczęka ze zdziwienia mi opadła. Zaraz ją będę zbierać z podłogi. Na wannie wyłożonej po zewnętrznej stronie, błękitnymi kafelkami, była oparta Dzinks z podwiniętą na brzuchu koszulką. Nad nią był nachylony Nate z rozpiętą koszulą. Szeroko otwarte drzwi, trzymałam ręką, nie mogłam ruszyc ręką. Głupio mi się zrobiło. Jeszcze się bezczelnie na nich gapiłam.
-Ja tu tylko szukałam mojego mikroskopijnego przyjaciela. –Zająkałam się, gadałam bzdury. –Nic nie widzę, ciemna jestem! –Zaczęłam się drzeć jak głupia, zasłaniając oczy. W ciemno, na omacka szukałam klamki. W końcu ją złapałam i zamknęłam gwałtownie z nimi w środku. Zombiestycznym krokiem wróciłam do kuchni. Miałam szeroko otwarte oczy.
-A ty co? Śmierć zobaczyłaś? –Zaśmiała się Firm.
-Coś gorszego… -Mruknęłam sztywno siadając na krześle. –Zakopcie mnie żywcem i ogłoście, że umarłam, bo rozjechał mnie gigantyczny, kurzowy króliczek. –Powiedziałam waląc czołem w stół.
-Co ci? –Zapytała Bel widząc moje dziwnie zachowanie.
W tej chwili do pomieszczenia weszły papużki. Mieli takie same miny co ja. Stali w progu i zakłopotanym wzrokiem patrzyli na nas.
-Co tu jest grane?! –Podejrzliwie zapytała Firm.
-Hooo! –Krzyknęłam, odchylając głowę w tył na ich widok. Na głową poszedł tułów, a z tułowiem pociągnęło się krzesło. Na złość, stanęło na tylnych nogach i przez ciężar, krzesło razem ze mną całkowicie straciło równowagę. Narobiłam niemałego huku. Rozłożyłam się na zimnym parkiecie. Wlepiłam gały w biały sufit.
-Widzę światełko w tuneli i idę w jego stronę. –Ciągliwym głosem prawiłam, zamykając oczy.
-Nawet jak naprawdę umierasz, i tak ci nie dam kawy. –Lekceważąco powiedziała Firm, celowo głośno siorbiąc.
-Idę po swoją, może też mam. –Powoli wstałam, pokazując jej mój różowy język. Nate i Dzinks mieli twarze w kolorach dojrzałych buraków.
-Zaraz wrócę, hyhyhy. –Rzuciłam, przekraczając próg. Otworzyłam swoje drzwi. Chciałam je powoli otworzyć, by nie uderzyć w bagaże, które pod nimi stały. Po troszeczkę je uchylałam. W końcu otworzyłam je na maksymalną ich rozwartość. Spojrzałam zdezorientowanie na kawowy dywan. Czy nie stały tutaj przypadkiem walizki? Zaczęłam się zastanawiać. A może je zaniosłam do pokoju? Tak, to jest właśnie wada mieszkania w pojedynkę. Nawet nie mam kogo zapytać. Albo są w kuchni? Do kuchni przeważnie wszystko zanoszę. Na pamiętam. Drzwi od mieszkania były zamknięte na klucz, więc raczej niespodziewanego gościa nie miałam. Spacerkiem poszłam w stronę pokoi. Oba zamknięte. Weszłam do tego po lewej stronie. Uniosłam wzrok na idealnie zaścielone łóżko. Na środku czarno-białej pościeli w paski, leżały moje bagaże. Plecak osobno, stał oparty o ścianę. Był rozsunięty. Obok niego znajdowała się katana, niedbale, byle jak owinięta czarną chustą. Oparłam się ręką o białą futrynę. Ponownie, chłodną protezą jeździłam po zmarszczonym, rozgrzanym czole. Odetchnęłam głęboko, przymykając powieki. Mam zwidy? Czy może pamięć mi zanikła  po tym jak przed chwilą glebłam? Jeszcze to uczucie…powoli się gubię. Dlaczego jest tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi? Jeszcze te zachowania, uwagi. Podniosłam się i powędrowałam do kuchni. Podłoga wyłożona białymi, kwadratowymi płytkami, wprost lśniła i odbijała wszystko wokół. Otworzyłam lodówkę. Pełno w niej przeróżnych produktów. Na drzwiczkach stało kilka kubków mrożonej kawy. Uśmiechnęłam się sama do siebie, a raczej do etykietki. Z ulgą wzięłam pierwszy łyk. Od razu zrobiło mi się lepiej. Schłodzony napój szybko przepłynął przez ciepły przełyk, ochładzając go. Usiadłam sobie na szafce. Ręką uderzyłam o coś twardego. Popatrzyłam na ten przedmiot. Czy mnie oczy mylą? Ekspres do kawy?! Po prostu raj na ziemi. Wszystko czego potrzebuję do szczęścia. Żyć, nie umierać. Przyglądnęłam się w jasnobrązowej kawie. Chyba muszę zaraz do nich wracać. Nie wypada tak sobie pójść, gdy się robi tak ciekawie. Jeszcze ten Nate…Ostatnio kręcił  z jakąś blondynką, a teraz liże się z Dzinks? Nigdy się nie zmieni. Ruszyłam tyłek, zeskakując z blatu. Przynajmniej skarpetki mi się nie ślizgały. Poszłam ubrać buty. Ostatnio raz zerknęłam, gdzie co jest.
-Jestem. –Powiedziałam wchodząc do Firm.
-Podglądaczka. –Rzuciła w moją stronę Bel z założonymi rękoma.
Zdziwiłam się, ich twarze były nader poważne. O co im chodzi? Że kim niby jestem? Uniosłam jedną brew zaprzestając łykać kawy.
-Jej przebojowa mina! –Zaczęła się śmiać Firm.
-Co już wam nagadali? –Z lekkim zirytowaniem zapytałam, siadając na podłodze po turecku.
-Kiedy oni się tak do siebie zbliżyli? –Zamyśliła się Bel.
-Niedawno. –Chrząknął Nate, opuszczając głowę.
-Niedawno, a już są tak blisko. –Podejrzanie na nich popatrzyłam.
-Blisko? Hahaha! –Popatrzyła na mnie Firm i wybuchnęła śmiechem, nie jakimś zwykłym, tylko takim, że od razu zrozumiałam z czego tyra.
-Widzisz rozumiemy się bez słów! –Również zaczęłam się śmiać.
-No ej. –Wtrąciła zawstydzona Dzinks, miętoląc wilgotną koszulkę w dłoni.
-Zazdrosna jesteś? –Zapytał Nate, patrząc mi prosto w oczy.
-Nie. –Krótko z uśmiechem odpowiedziałam. –Po prostu, jeśli ją zranisz lub zdradzisz, popamiętasz mnie. –Dodałam idąc do kosza, by wyrzucić puste, zgniecione opakowanie.
-Grozisz mi? –Wyszczerzył zęby.
-Traktuj to sobie jak chcesz. Moim skromnym zdaniem to ostrzeżenie. –Ponownie usiadłam.
-W sumie…ładnie razem wyglądacie. –Wyciągnęłam komórkę, by im zrobić zdjęcie.
-To jest sarkazm? –Zapytała zdziwiona Bel, że mówię takie coś.
-Dzisiaj nadużywam tego słowa. Nie. Mówiłam bardzo poważnie. –Zapisałam zdjęcie w telefonie. –Trzeba upiększyć nasz album. –Cicho powiedziałam w gwoli wyjaśnień.
-No tak! Całkowicie o nim zapomniałam. –Walnęła się w czoło Firm.
-A że ja o nim pamiętam. Nowość. –Zaczęłam z nudów postukiwać w jasny parkiet, paznokciem palca wskazującego.
-Dobra, przenosimy się do pokoju. Pogadamy tam, a przy okazji ja się rozpakuję. –Powiedziała Firm wychodząc z kuchni.
Jako ostatnio wstałam. Z oddali popatrzyłam na widok za oknem. Strasznie mnie nęciło, by tam teraz pójść, ale sama. Weszłam do jej pokoju. Nie za duży, nie za mały, w sam raz. Ściany w kolorze błękitu. Kolor kojący. Wyglądał jak z obrazka, a dokładnie z książek dla dzieci. Biurko pod oknem, szafy, regały wszystko jest. Zero bałaganu. Pokój marzeń. Wszyscy zajęli łóżko. Też tam miałam zamiar usiąść, ale promienie słoneczne, które wpadały przez okno, by mnie raziły, więc usiadłam na małym, okrągłym fotelu po przeciwnej stronie łóżka. Po chwili coś mi nie pasowało. Firm ma tylko jeden pokój?  
-Czy każdy z was ma jeden pokój dla siebie? –Niepewnie zapytałam, rozglądając się.
-Ta, a co ty myślałaś? –Odpowiedziała Dzinks.
-Bo ja z tego co się zorientowałam to mam dwa. –Cicho powiedziałam.
-Haha, może będziesz miała jakiegoś współlokatora! – Zaczęła się śmiać Bel pisząc sms’a.
-Nie żartuj sobie w ten sposób. –Podciągnęłam kolana pod brodę i oplotłam je rękami. Może ona ma racje. Zawsze mam pecha…
-Ale jeśli będzie to jakiś przystojny chłopak. Mmm. –Wtrąciła Firm zamyślając się.
-Albo przystojna dziewczyna! –Jeszcze gorzej zaczęła się rechotać Bel, trzymając ręce na brzuchu, który miał już dość tego wysiłku.
-Zabawne. Nie wiem o czym wy myślicie. A może nikogo nie przydzielą? Może ten pokój jest ot tak, bo nie mieli więcej jednopokojowego mieszkania? –Wplątałam pomiędzy ich śmiechy.
-No w sumie nic nigdy nie wiadomo. –Dodał Nate.
-Tak poza tym, co jutro mamy w planach? –Zapytałam, rozpoczynając nowy temat. Uniosłam głowę zza kolan.
-W liście pisze, że mamy zjawić się w szkolę o 8 rano w gabinecie dyrektora. –Powiedziała Bel, przestając się śmiać i trzymając kartki przed sobą.
-A gdzie ta szkoła? –Z nudną miną zadała pytanie Dzinks, przeżuwając gumę truskawkową.
-Ja mam wam wszystko czytać?! Co ja jestem?! –Oburzyła się Bel.
-Dobra niania. –Słodkim głosem odpowiedziałam na jej bulwers, uśmiechają się od ucha to ucha.
-Małe dzieci się znalazły. –Dodała obracając oczami.
-No bardzo. Niania chyba nie chce byśmy się zgubili. I dla przypomnienia, za półgodziny muszę dostać porcję kaszki. –Do kontynuacji żartów dołączył się Edward.
-A mi chyba trzeba pieluszkę przebrać. –Powiedziała Dzinks, unosząc głowę wysoko i wąchając celowo nosem.
-I jeszcze czego? –Zapytała Bel, sama delikatnie się już uśmiechając.
-Możesz jeszcze mi dać mleka z…-Zaciął się Nate, gdy popatrzyliśmy na niego.
Przyglądałyśmy się mu z lekkim zdziwieniem. Po chwili Firm rozłożyła się na podłodze i nie mogła złapać tchu, zaczęła się wielka śmiechawa. Bel wyłupiła zdziwione gały i ręce jej dosłownie opadły. Dzinks siedząca obok Nate’a zaczęła go potrącać ramieniem, śmiejąc się. Edward skrył twarz z dłoniach również ze śmiechu. Ja opuściłam głowę, zamknęłam oczy próbując jakoś ogarnąć się.
-Z butelki, o czym wy myślicie…- W końcu dokończył Nate, nie śmiejąc się.
-Gadasz za bardzo ogólnie, więc skojarzenia nie uniknione. –Dopowiedziałam nadal się tyrając.
-Skojarzenia to twoje drugie imię. –Powiedziała Firm do mnie, wstając z dywanu.
-Raczej twoje! –Zaprzeczyłam unoszą wzrok.
-Ja je mam przez ciebie. Za dużo czasu z tobą gadam i tego są skutki. –Dodałam.
-Co do tego, przyznam ci rację i zapewne nie tylko ja. Jeszcze całkiem niedawno byłaś cicha, małomówna, a teraz? Teraz zmieniłaś się. –Powiedziała zaczynając układając różne przedmioty na biurku.
-Nie lubię tego ‘zmieniłaś się’. Wolę jak ktoś mówi coś w stylu ‘stałaś się lepszą osobą’. –Usiadłam normalnie.
-Bel, przeszło ci już? –Zapytała Dzinks, szturchając ją w ramię.
-Tak, ale szczerze nie wkurzyło mnie to aż tak bardzo, jak wam się wydaje. Po prostu nie chciało mi się wszystkiego czytać na głos. –Odpowiedziała z uśmiechem, prostując kartki.
-Dobra, teraz ja się pobawię w przewodnika. –Dumnie oznajmił Ed. Ręką musnął lśniące, jasne włosy. Popatrzył na nas oczami pełnymi wdzięku. Wstał, poprawił kołnierzyk koszuli. Zaczął chodzić po pokoju, wczytując się w list.
-Nie udawaj, że myślisz. Nie wychodzi ci to. –Nate pokazał mu język.
-Mówiłeś coś, robaczku? –Zwrócił się ku niemu, dziwnie się uśmiechając.
-Mrau, ale mówiłem, że tak do mnie tylko na osobności. –Również uśmiechnął się Nate do niego.
-Czy wy coś ten teges? –Zrobiła zmieszaną minę Firm.
Popatrzyli na nas z burakami na twarzy. Widocznie im ten żart nie wyszedł. Opuścili czerwone głowy. Zagryźli paznokcie u rąk.
-Eee, chciałem powiedzieć ‘robaku’! Tak ‘robaku’! –Krzyknął Edward, nerwowo machając rękami.
-T-tak, ja nie jestem gejem! On jest! –Krzyknął Nate, wstając i wskazując palcem na Edwarda.
-He? Ja?! –Wstał również Edward.
-O mój boże…-Wstałam tuż po nich, obracając oczami. –Wy się im tłumaczcie, a ja idę spać. –Powiedziałam, zmierzając do drzwi.
-Spać? Dobrze się czujesz? –Zapytała Bel, robiąc pytającą minę.
-Mało spałam, a jutro trzeba wcześnie wstać. Do jutra. –Pomachałam i całkowicie wyszłam. 
     Skłamałam. Spać? Co mi przyszło do głowy? Nawet już chęć zjedzenia luz rozpakowania się jest bardziej wiarygodna. Podbiegłam pod drzwi swojego mieszkania. Weszłam i od razu poszłam do pokoju. Wpierw rzuciłam okiem, czy wszystko jest na swoim miejscu. Chyba miałam jakieś omamy. Wszystko jest w porządku. Ten pokój jest nawet większy od mojego. Ściany nie są jednego koloru. Dwie za łóżkiem i szafą są liliowe, a pozostałe dwie morskie. Sufit, by się nie wyróżniał również jest w kolorze morskiej wody. Cudnie to wygląda. Ściągnęłam szpargały z łóżka, kładąc się na nim. Na brzuchu, głową zwisając do ziemi. Wektorem przyniosłam sobie listy. Podsunęłam sobie pod nos. Jutro 8, gabinet dyrektora. Ciekawe. Szkoła na dołączonej mapie znajduje się około 10 minut drogi stąd, idąc cały czas prosto. Przynajmniej droga nie jest skomplikowana. Dawno tak rano nie wstałam, ciężko będzie się przyzwyczaić. „Wszystkie książki, przybory i potrzebne rzeczy znajdziecie w szafie, która jest w pokoju ukryta w ścianie za fotelem”. Co?! Ukryta szafa? Jaki bajer! I ja dopiero o tym przeczytałam? Wstałam podchodząc do fotela. Odsunęłam go. No fakt, jakiś zamek tam był z małą klamką. Zamknięte. Wyciągnęłam klucze. Jest ich trzy, jeden do mieszkania, więc dwa do czegoś innego. Wybrałam jeden z tych dwóch i włożyłam na zamka. Trafiłam za pierwszym razem. Otworzyłam tą szafę…


-----
Spóźnione, ale jest. Tak, kolejny rozdział bez sensu. Byłby dłuższy, ale to mnie by wyniosło 3000 słów, a ten rozdział już opublikowany ma prawie 2300, więcej niż dotychczas ;D Ostatnio miałam jakiś zły dzień, nie mogłam nic wymyślić i byłam już krok od usunięcia bloga. Dobrze, że tego nie zrobiłam. Za tydzień kolejny. Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law ;)