sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział XVII



-Widziałeś, Edward? Z tego co pamiętam, po upadku kulała. Wszyscy byliśmy pewni, że coś się jej stało, ale teraz mi tu coś nie gra…-Przez szum, który stopniowo się neutralizował, słyszałam słaby głos Firm. Stawał się on coraz wyraźniejszy i zaczynałam otwierać opuchnięte oczy.
-Chyba się budzi, bo drgnęła ręką! –Nate krzyknął i po tym usłyszałam tupot stóp kilku osób wokół siebie.
Powoli podniosłam powieki. Spośród czarnych sylwetek, które rzucały cień na moją twarz, wyłaniały się ciepłe promienie słoneczne, które wpadały przez okno do pokoju i łaskotały mnie w świeżo przebudzone oczy. Zaczęłam nerwowo mrugać i krzywic się. Doskwierał mi potworny ból głowy. W uszach nadal piszczało. Jeszcze niezbyt świadomie chciałam podnieść rękę i przyłożyć do czoła.
-Na szczęście…żyjesz. –Edward z ulgą powiedział przykładając mi do czoła namoczony chłodną wodą ręcznik.
Otworzyłam szerzej oczy. Nade mną wszyscy się pochylali, zupełnie jakby nad zmarłym przy trumnie. Każdy miał zmieszaną miną, która powoli zmieniała się w uśmiech.
-Myśleliśmy, że…Może to trochę głupio zabrzmi, ale mieliśmy przeczucie, że popełniłaś samobójstwo. Leżałaś na ziemi, skulona, blada i zimna jak trup. W rękach kurczowo ściskałaś katanę. W dodatku twój puls był ledwo wyczuwalny, a serce biło jakby od niechcenia. –Z pośpiechem, szybko tłumaczyła Firm, ledwo łapiąc dech między słowami.
-Niezłego strachu nam napędziłaś. –Dodała Dzinks, przynosząc szklankę przygotowanej wcześniej wody i kolejny ręczniczek.
-Nie pamiętam. Nie pamiętam, co robiłam. Na pewno nie chciałam się zabić, nie siebie…-Popatrzyłam pustym wzrokiem w biały sufit.
-Wtedy, pierwszy raz zobaczyliśmy cię w takiej furii. W pewnej części nad nie zdziwiła twoja reakcja, bo też byliśmy wstrząśnięci tym co się dowiedzieliśmy. –Edward pomógł mi się podnieść bym mogła usiąść i napić się wody. –Boli cię noga? –Zapytał, patrząc na kostkę.
Przełknęłam mały łyk mineralnej. Zdezorientowana zauważyłam, że na kostce nie było żadnego śladu ubicia. Ręką objęłam ją. Ścisnęłam. Nie bolały…ale jak to możliwe? Przecież była cała opuchnięta i sina. Prawie pełną szklankę podałam Nate’owi. Szybko wstałam i zaczęłam mordować nogę ruchami. Próba wytrzymałości, gdy się niema pewności zawsze dobra. Po kilku tupnięciach, kręceniu nogą w tę i we tę, dałam sobie spokój. Usiadłam z powrotem na łóżku, wlepiając wzrok w ciemny dywan.
-Cud? Czy może jakaś magia? –Podejrzanie zapytał Nate, odstawiając moją szklankę na stół.
-Dobrze, że masz już na sobie naszyjnik. Przynajmniej tyle sama zrobiłaś. –Obok mnie usiadła Firm.
-Co naszyjnik ma z tym wspólnego? Ot, zwykły talizman. –Nie ściągając go, przyglądnęłam mu się ze znudzeniem.
-Wiemy tylko tyle, że twój tato kazał nam go tobie założyć jak najszybciej. –Dzinks podrapała się po głowie.
-Praktycznie zawsze go noszę, ale nie jest częścią mnie, więc o co chodzi? Najlepiej na naszyjnik zrzucić całą winę? Sprytnie. –Popatrzyłam na małe lusterko wiszące na ścianie.
-Aczkolwiek, nie zauważyłaś w tym czegoś dziwnego? Może naprawdę ten talizman kryje za sobą coś więcej? –Edward wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
-Nie mam pojęcia. –Westchnęłam głośno. –Dlaczego wszystko się tak skomplikowało? –Zrobiłam głupi uśmieszek.
-Po tym jak wybiegłaś, lekcje zostały odwołane,  a twój ojciec…Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. To nie było zwykłe zdenerwowanie. Coś na wzór bezradności i rozpaczy mieszanej z poczuciem winy. –Firm wzięła moją katanę do ręki.
-Ja…Ja nie panowałam nad sobą. Straciłam nad sobą kontrolę. –Otworzyłam jeszcze bardziej oczy. Opuściłam głowę i zaczęłam miętolić zniszczone końcówki włosów.
-Nie dało się tego nie zauważyć. Ale to nie twoja wina…Po prostu jesteś bardzo delikatną osobą jeśli chodzi o uczucia. –Nate cicho i niepewnie mówił, sprawdzając swój telefon.
-Nie rozumiesz! –Nagle się podniosłam. –Nigdy nie byłam tak rozdarta emocjonalnie. Nigdy nie czułam się tak jak wtedy, jedna część mnie chciała zemsty, była rządna mordu, a druga chciała uciec. Od środka niszczyła mnie nienawiść do ojca. Nie panowałam nad wektorami. To było szczęście w nieszczęściu, że odtrąciłam tylko jego rękę. –Zaczęłam mówić pośpiesznie, trzęsąc się i łapiąc na głowę, słyszałam jej irytujący śmiech.
-Hej, znowu się zerwał! Naszyjnik! –Edward się szybko podniósł i zatrzymując mnie, zawiesił literkę na łańcuszku.
Śmiech ustał, a ja się od razu uspokoiłam. Przestałam drżeć, rozluźniłam pięści. –A więc jednak…on coś tutaj więcej znaczy. On działa jakby dziwnie uspokajająco na mnie, tak jak na dziecko kolor niebieski. –Zdziwiona mówiłam. –To śmieszne. –Dodałam.
-Może to był jeden z powodów, dla którego tak mu zależało byśmy ci go przywiesili. –Edward wyciągnął komórkę i coś nerwowo sprawdzał.
-A wy co tak sprawdzacie i torturujecie te telefony? –Podejrzliwie na nich popatrzyłam. Po chwili przypomniałam sobie, że coś rozwaliłam przedtem. Zauważyłam, że pod kaloryferem leży mój telefon…roztrzaskany na kawałki. Prawdopodobnie jej nie odratuję. Podeszłam do złomu. Zaczęłam dłonią je mieszać. Ekran był najbardziej poszkodowany.
-Twój tato do nas wydzwania, martwi się, bo twój telefon nie odpowiada. –Powiedziała po krótkiej ciszy Firm.
W stalowej pięści, ścisnęłam garstkę szkła. Wydało to nieprzyjemny dla ucha dźwięk. –Tutaj jest mój telefon. –Otworzyłam przed nimi pięść z resztkami.
-A więc ta kupka śmieci to twój telefon?! –Zdziwiony krzyknął Nate podbiegając do mnie.
-Co ty z nim zrobiłaś?! –Za nim krzyknęła Firm.
-A bo ja wiem. –Głupio się uśmiechnęłam.  –Przynajmniej nie dzwoni. –Dodałam, wyrzucając resztki przez okno. –Jak ja mu spojrzę w oczy? Jak? –Moją rękę za oknem otulił przyjemny, letni wiaterek, który wiał, zabierając moją komórkę.
-On się teraz o ciebie martwi. Lepiej żebyś z nim porozmawiała, na spokojnie. Przecież to nie twoja wina! –Stanowczo i z politowaniem mówiła Dzinks.
-Łatwo powiedzieć. –Powoli zamknęłam okno. Oparłam się o biały, szeroki parapet, zaginając śnieżnobiałą, gęstą firankę.
-Może teraz będzie nam łatwiej, bo twój tato jest chyba tutaj tą bardziej szanowaną osobą. Na pewno pomoże tobie i nam w odnalezieniu się w tym wszystkim. Co prawda, to prawda, mógł nie zatajać przed nami, że pracuje w tej szkole lub cokolwiek i niej wie. Od początku mógł być szczery, szczególnie wobec ciebie, Law. –Bel mówiła przejętym głosem, ale spokojnie. –To tylko moje zdanie o tym wszystkim i moje wyciągnięcie pozytywów z całej tej sytuacji. –Dodała, wstając z krzesła.
-Kiedyś…Prawdopodobnie bym w takiej sytuacji uciekła. Poddałabym się i dręczyła wszystkim przez długi czas, stojąc w tym samym miejscu i nie zrobiłabym żadnego kroku naprzód. Tak, byłoby tak, ale teraz nie będzie. To dałoby jej satysfakcję, a tego nie chcę. –Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Czuję, że walczysz sama ze sobą. Nie jesteś wciąż pewna swoich uczuć. –Cicho dodał Edward.
-Dobrze przeczuwasz. Zresztą to się nigdy u mnie nie zmieni, ale to mnie nie powstrzyma. Nie chcę stać w miejscu i płakać jak głupia.
-Naprawdę? Jesteś na to gotowa? –Ze zdziwieniem zapytał Edward.
-Ona ma racje, nie możemy uciekać. Ustaliliśmy sobie cel i chcemy go zrealizować, nic nie jest dla nas przeszkodą. Jedynymi płotkami na naszej ścieżce są nasze słabości. –Poważnie mówiła Dzinks, podchodząc do Nate’a.
Popatrzyłam na nich. Mieli zdecydowane miny. Sama też sobie nie wierzyłam. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości, że tak przed chwilą powiedziałam.
-Jestem z tobą. –Usłyszałam cichy szept w swojej głowie. Brzmiał podobnie do tego z tamtej chwili. Wtedy, gdy ktoś mi zasłonił oczy…To krótkie, obce mi zdanie, zapełniło mnie odwagą i pewnością siebie. –Nie wiem kim jesteś, ale dziękuję. –Cicho powiedziałam, pod nosem, robiąc krok do przodu.
-To co, wracamy tam rządni wyjaśnień? –Zapytała pewna siebie Firm, podnosząc swoją torbę z podłogi.
-Ta, zapominamy o tym głupim incydencie i idziemy. –Powiedziałam biorąc katanę do ręki i wyciągając ją przed siebie.
-A potem zagramy w kosza, by dać wycisk Law za to, że nas tak nastraszyła. –Powiedział Nate, wskazując na mnie palcem.
-Idealne wyczucie czasu Nate, nie ma co. –Edward zrobił typowego ‘FacePalm’a’.
         Przez całą drogę skrywałam twarz i szłam pomiędzy Edwardem a Firm. Nie chciałam by ktokolwiek mnie widział. Ręce delikatnie dygotały mi ze strachu. Na suchych ustach czułam małe, piekące rany, bo ciągle je zagryzałam. Przekroczyliśmy bramę. Pusta wszędzie, żywej duszy nie widać.
-Spokojnie, na pewno nie ma tu nikogo z uczniów. –Specjalnie nad wyraz głośno, powiedziała Firm.
-Nigdy nie widomo. –Ściszyłam głos i nadal szłam skulona w kierunku schodów, które wydawały się ciągnąc w nieskończoność.
-Nie rozumiem tego. Bardziej się boisz co powiedzą o tobie inni niż o własne życie. Dziwak z ciebie. –Nate przyśpieszył kroku.
-Odezwał się drugi dziwak, który zafarbował śliczne, śnieżnobiałe włosy na czarno i zmienił styl, by się dowartościować i pokazać innym jaki to on nie jest super.  –Prychnęłam.
-Proszę, nie przypominaj mi o tym. –Zakrył grzywką poczerwieniałą twarz. –I to twoja kolejna wada, jak jesteś zdenerwowana to jesteś niemiła. –Dodał zgorzkniało.
-Nikt nie jest idealny. –Krótko odpowiedziałam, wzruszając ramionami. Podeszłam jako pierwsza do drzwi wejściowych. –Nie ucieknę. –Szepnęłam pod nosem, chwytając mocno klamkę i pociągając do siebie. Moje włosy rozwiał delikatny, klimatyzacyjny podmuch z wnętrza.
-Gabinet dyrektora był chyba na lewo. –Powiedział Edward skręcając. –Z resztą, fiolet nad zaprowadzi. –Dodał, zwracając uwagę na fioletowy dywanik w oddali.
-To idziemy. –Powiedziałam dziwnym, dziecięcym głosem. W trakcie wypowiedzenia strasznie mi się załamał. Przysłoniłam usta ręką.
-Jak się denerwujesz to zawsze masz taki słodki głosik, haha. –Złośliwie powiedziała Dzinks, zjadając ostatni kęs batonika.
-Jesteśmy o krok od drzwi. Idź i otwórz. –Edward zawrócił i zrobił mi drogę wolną.
Rozluźniłam mięsnie, a nogi zrobiły mi się jak z waty.
-No idźże! –Rozkazała mi Firm, niedelikatnie uderzając mnie w plecy, a dokładniej w między łopatki, co wydało pusty dźwięk i pchnęło mnie do przodu.
Popatrzyłam na nich moją miną błagającego kota. Czułam jakby wzrokiem mnie chcieli tam wrzucić na zbity pysk. Odwróciłam się i podeszłam do drzwi. Podniosłam wzrok na poziom równy przewierconej, srebrnej plakietki z nazwiskiem.
-No dalej, klamka nie gryzie. –By mnie bardziej przygnębić dopowiedziała Bel. 

Wyciągnęłam protezę i chciałam ją już przełożyć do ciemnobrązowego drewna, by krótko zapukać. Nie zdążyłam. Srebrna klamka się zapadła i wydała głośny trzask. Zastygłam. Drzwi się energicznie otworzyły… 


------------------------------------------------------------
"Znowu taki krótki?! No, ale Law, leniu jeden, co ty robisz? Co ty sobie myślisz, co?!" Taaak, zapewne tak mnie w myślach hejtujecie. : > Miał być dłuższy, o dosyc spory kawałek, ale...nie. Lubię trzymac w napięciu i dlatego znowu urwałam w takim momencie. ; 3 Jeśli znowu zanudzam, przepraszam, ale ostatnio brakuje mi weny na pisanie i to tego jeszcze mam sporo nauki w szkole, a do ferii jeszcze trochę. Dzięki za poświęcenie swojego czasu i przeczytanie kolejnego niewypału. Pozdrawiam, Law. ; ) 

piątek, 11 stycznia 2013

Rozdział XVI



-Niemożliwe…-Firm odwróciła się pierwsza. Ze zdziwienia otworzyła usta.
-Law…-Podchodząc do mnie, Edward cicho powiedział.
Wszyscy wstając, jednogłośnie przywitali nauczyciela. Narobili nie małego huku szuraninią krzeseł. Po chwili usiedli i zwrócili wzrok ku naszej grupie. Zirytowana, niepewna, ciekawa, podekscytowana, powoli odwróciłam się w stronę tablicy. Pośród ciszy, słyszałam swoje niesłychanie głośne bicie serca. Nie tylko je wyraźnie słyszałam, ale też czułam ból jaki sprawia tymi uderzeniami. Uniosłam wzrok. Pobladłam. Moje ciało automatycznie się oziębiło. Oczy otworzyły się szeroko, a źrenice zwęziły, wpuszczając ogromną ilość światła do wnętrza. Serce bijące jak szaleńczy młot – zamarło. Nogi się ugięły i zrobiły jak z waty. Ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Wstrzymałam oddech. Rozwarłam delikatnie blade, spękane usta. Zebrało mi się na płacz.
-Ta…to…-Przerywanym, łkanym głosem wymamrotałam. Czułam ucisk w gardle.
Nic nie odpowiedział. Stał wyprostowany i wzrokiem próbował uciec z miejsca. Na twarzy miał wypisane przeprosiny.
Po klasie rozeszły się chichotania. Uczniowie pomiędzy sobą niezbyt cicho komentowali moją reakcję.
-No to pięknie. –Nate usiadł z wrażenia i odchylił  głowę w tył.
-Dla…czego…go…? –Jąkałam się, próbując powstrzymać płacz. Czułam się poniżona. Moje serce odrzuciło całą poprzednią radość. Zapełniło się bólem wraz z najgorszą nienawiścią. Radosny akcent w oczach zniknął. Mój wzrok był obojętny, pusty. Zniżyłam go do poziomu drewnianej podłogi. Włosy przykryły mi twarz, przymknęłam oczy.  Uroniłam jedną ciepłą łzę, która powoli spływała po chłodnym policzku. Po chwili bezlitośnie uderzyła o ziemię.
-Iza…-W końcu nabrał odwagi, by wypowiedzieć moje znienawidzone imię. Zrobił niepewny krok do przodu.
-Nienawidzę cię!!!-  Gwałtownie podniosłam głowę. Coś we mnie pękło. Krzyknęłam przeraźliwym, bardzo głośnym, wściekłym głosem. Włożyłam w niego całą swoją siłę i dech z płuc. Łzy poczęły leciec obficie. Chwyciłam szybko swój plecak. Chciałam jak najszybciej stąd uciec, jak najdalej…Ruszyłam czym prędzej w stronę drzwi.
-Nie rób nic głupiego, do cholery, Law! –Zakrzyknął za mną Edward, chcąc mnie złapać za rękę. Wymsknęłam mu się. Słyszałam wokół siebie mnóstwo komentarzy. Niektórzy wstali ze zdziwienia, chcąc wyjaśnień. Z hukiem, niedelikatnie otworzyłam drzwi Nie, dosłownie wpadłam na nie, ze złości chciałam je wyrwać z zawiasów. Zaczęłam biec, nie wiedziałam dlaczego, ale biegłam ile miałam sił w nogach. Na mną wybiegł tato. Przez szaleńczy pościg, wynikający z czystej złości, potknęłam się o własną sznurówkę. Boleśnie upadłam kilka metrów od niego. Czułam jak kostka, która przed momentem chrupnęła, pulsowała. Próbowałam nią ruszyc. Chęć ucieczki przezwyciężyła ból.
Tato z niepewną miną przyśpieszył ku mnie. Podniosłam się. Nie odwracałam głowy. Wyciągnął do mnie rękę. Nieumyślnie odrzuciłam ją wektorem. Szybko ją przyciągnął do siebie. Zdziwił  się.
-Wiem, że mnie teraz nie posłuchasz, ale proszę,  nie trać nad sobą kontroli! To się źle skończy dla ciebie! -  Zaczął masować ukradkiem rękę po uderzeniu. Zrobił  mały krok do tyłu. Przestraszona, tym co przed chwilą zrobiłam, zaczęłam delikatnym biegiem się oddalać. Tym razem kuśtykając.
-Nie chcę stracić też ciebie!  -Wykrzyknął za mną  z żalem w głosie. Zostawiając klasę samą, oddalił się i wyciągnął komórkę. Z trudem doszłam do najbliższego zakrętu. Tuż za nim, usłyszałam, że ktoś się zbliża. Zaczęłam ponownie uciekać. Zignorowałam ból, który mi doskwierał. Dodatkową udręką był rozsznurowany but który nie usztywniał opuchniętej kości, przez co miała wolne pole do popisu. Gdy wyleciałam z drzwi głównych, bezmyślnie zeskoczyłam ze schodów. Upadłam dość zgrabnie. Dwoma rękami zamortyzowałam upadek, czyli na tak zwane cztery łapy. Miałam wrażenie, że ktoś mnie ciągle śledzi i obserwuje.  Gdy wyszłam z bram, to uczucie nie znikało. Nadal biegłam. Czułam, że powoli tracę dech. Z trudem oddychałam. Moje samopoczucie było nie do opisania. Łudziłam się że to tylko jeden z moich złych snów, że to tylko moja wyobraźnia, to tylko wizja świata alternatywnego. Nadzieja matką głupich. W biegu, do głowy napływało mi setki myśli. Nagle się zatrzymałam.
- Dlaczego uciekam? Może najlepszym sposobem byłoby zaakceptowanie wszystkiego? –Popatrzyłam w błękitne niebo, głośno rozmyślając. –Nie, zawsze będę uciekać. –Łzy spłynęły mi po gardle.
Ruszyłam przed siebie, już spacerkiem. Obolałą nogą szurałam po betonowym chodniku, co jeszcze bardziej zwalniało mój chód. Szłam z opuszczoną głową i nadal cicho łkałam. Próbowałam ustabilizować oddech. Zapadnięcie się pod ziemie, nie byłoby rozwiązaniem problemów. Moje ciało całe drgało wewnątrz od nerwów. Gardło nadal było ściśnięte. Ślinę z trudem przełykałam.  Mój organizm powoli się osłabiał. Nie miałam sił na rozmyślanie. Miałam pustkę, nicość w głowie. Wlepiając przerażone oczy w chodnik, kierowałam się do domu.
     Po zamknięciu się w pokoju, usiadłam pod ścianą z kolanami podciągniętymi pod brodę. Mój ulubiony sposób siedzenia. Rękoma je oplotłam, a głowę nisko schyliłam. Patrzyłam w jeden punkt. Tym punktem był czarny materiał, do którego zawsze chowałam katanę. Leżał rozwiązany na podłodze, pod równoległą ścianą.
-Ile jeszcze rzeczy nie znam? Ile jeszcze czeka mnie niemiłych niespodzianek? Ile jeszcze…będę starać się na darmo? –Dławiącym się głosem, prowadziłam głośny monolog. Z każdym słowem, łzy nasilały się. Zaczęłam czuć się coraz gorzej. Jakbym traciła nad sobą kontrolę. Jakby ktoś zastępował moje miejsce, a ja stawała się obserwatorem samej siebie. Oczy miałam już podpuchnięte od łez, które same z siebie napływały. Przymknęłam zmęczone powieki. Zagryzłam wargi. Wsłuchałam się w płacz własnej duszy.
-Znów Cię okłamał…-Pośród bezgranicznej ciemności, rozległ się tajemniczy głos.
-Zamknij się…-Nie myśląc co, gdzie i jak, wymamrotałam, jeszcze bardziej skrywając twarz.
-A tak obiecywał, tak zapewniał…-Znów arogancki głos się rozległ, otaczając mnie w każdej strony.
-Zamknij się! –Stanowczo krzyknęłam przez ciepłe łzy, które wsiąkały w materiał marynarki.
-Niestety, od prawy nie uciekniesz, choćby nie wiem co. –Teraz byłam pewna. Ten zarozumiały akcent w głosie…tak to ona.
-Tak się starałaś, postawiłaś sobie cel, chciałaś go za wszelką cenę zrealizować, a on…A on stał z boku i przyglądał się jak ładnie dajesz z siebie wszystko, mimo że mógł ci pomóc. Cóż za piękny dramat, haha! –Złowieszczo się roześmiała, a jej śmiech odbijał się o uszy i powracał z echem.
-Za…mknij się. –Już słabym, zmęczonym głosem odparłam. Niestety, miała rację. Było tak jak mówi.
-Najwyraźniej nie ma tu dla ciebie miejsca. Nie pasujesz tutaj. Robisz sobie nadzieje. Kryjesz prawdziwą siebie za grubą maską, przyozdobioną najpiękniejszymi kłamstwami.  Mówiłam ci już, nigdy nie będziesz taka jak inni. –Ostatnie zdanie wypowiedziała najbardziej dobitnie.
-Nie prawda. Jestem sobą. Słabą istotą która sama sobie nie poradzi. Kimś, kogo można nakarmić kłamstwami, by był szczęśliwszy. –Powoli mówiłam, bez załamania w głosie.
-Ładnie to powiedziałaś! Nawet w chwili załamania, na skraju wytrzymałości ku bram szaleństwa, masz poczucie humoru! Haha! –Ponownie się zaśmiała. –Moja oferta jest nadal aktualna, pamiętaj. –Po chwili dodała z powagą w głosie. To nie było normalne przypomnienie. Powiedziała to tak jakby chciała mnie zmusić do postępowania jakiego ona chce.
Po krótkiej ciszy, nagle przypomniałam sobie poprzednie spotkanie. I to co zrobiła…Nabrałam ponownej złości. Nie, nie pozwolę, by znów się ze mnie naśmiewała. Nie zasmakowała tego bólu co ja. Powinna odczuć to samo. Otworzyłam oczy. Moje źrenice znów wyrażały wypływającą ze mnie, długo tłumioną nienawiść. Powoli wstałam. Czułam się słaba, wykończona. Stanie prosto sprawiało mi trudność. Chwiałam się.
-Och, czyżbyś się zdecydowała? Naprawdę?! Ha, teraz wszyscy pożałują! –Jej głos coraz mniej odbijał się echem. Podekscytowana, pytała jak psychopatka.
Stałam z opuszczoną głową. Ręce drżały mi ze złości. Zastanawiałam się, jak rozegrać, by wyszło na moje.
-Wszystko mi jedno…-Cicho powiedziałam.
-Cóż za zmiana w tobie zaszła! –Usłyszałam już wyraźnie jej głos za swoimi plecami. –Podejdź do mnie, ze mną już nikt cię nie skrzywdzi. Razem będziemy niepokonane. –Dodała.
Delikatnie się odwróciłam. Ten widok co kiedyś. Podobna sytuacja. Ja oszukana, bez silna, ona – pewna siebie, nachalna. Stała uśmiechnięta z ręką wyprostowaną i wyciągniętą ku mnie.
We mnie pojawiła się nagła niepewność. Zatrzymałam się. Coś sprawiało, że chcę, chcę rzucić wszystko i przestać zamartwiać się tym co będzie. Tym czymś, był ból i żal do ojca. To uczucie mnie kusiło. Zaczęłam w myślach rozwiewać niepewności. Sama nie wiedziałam co robić. Nie wiedziałam czego pragnę, gubiłam się we własnych pragnieniach. Czego tak naprawdę chcę? Czego tak bardzo pragnę? Za co bym poświęciła życie?
-Długo się zastanawiasz…Niecierpliwię się. Pomogę ci. Pomyśl na kim chcesz się zemścić. Kto wyrządził ci krzywdę? Kto cię zranił? Kto zaczął twoje błędne koło? –Z ironicznym uśmiechem popatrzyła na mnie.
Otworzyłam szerzej oczy. Zrobiłam pewny krok do przodu. Przypomniałam sobie fragmenty wspomnień. To ciepło jakie wtedy one na mnie wywierały. Chciałam powrócić do tamtych chwil. Do chwil, gdy beztrosko żyłam we własnym świecie, ciągle czegoś się ucząc. Ucząc się na własnych błędach. Do chwil, w których nie przyszło mi na myśl, splamić sobie kiedykolwiek ręce krwią. Do matczynego ciepła…
-Osobą, która mnie skrzywdziła…-Cicho zaczęłam, chwiejąc się na boki. Zacisnęłam pięści.
-Tak, powiedz to! Przez niego cierpisz! On cię oszukiwał! –Zaczęła wrzeszczeć coraz bardziej podekscytowana.
-Tą osobą…jesteś ty!!! –Z całej siły zaczęłam krzyczeć. –Ty! Ty, to przez ciebie to wszystko się skomplikowało! To przez ciebie zostałam wytykana palcami! To przez ciebie! –Wywierając całą wściekłość na słowa. Wymierzyłam w nią wektorami. Kierowały się moim gniewem. Na jej twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek.
Nagle moje oczy spowiły mrok. Czułam, że ktoś je osłonił rękoma, ciepłymi dłońmi. Wektory rozeszły się. Nogi mi się ugięły. Nieświadomie zachwiałam się do tyłu, w czyjeś ramiona. Ten ktoś złapał mnie, ale nadal nie odkrywał oczu. Poczułam nagłą niemoc.
-Nie rób tego. Nie możesz…-Usłyszałam delikatny głos młodego chłopaka nad swoim uchem.
Nie mogłam nic powiedzieć ani się ruszyc. Moje ciało się rozluźniło. Podświadomość zaczęła odpływać. Straciłam przytomność…


-------------
Tak, znowu taki krótszy. Brakuje mi pomysłów. Poza tym, co za dużo to niezdrowo. Trochę chaotyczny rozdział, nie? Wiem, możliwe, że jest słaby. Cóż...Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law. ;)