sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział XXXVI "Złudna nadzieja"


           Mijały godziny, każda kolejna minuta trwała coraz dłużej w moim odczuciu. Otępiała, chwiejnym krokiem wróciłam do smętnego mieszkania. Humor miałam okropny. Nie tyle byłam zła, co bardziej bezradna. W milczeniu przykucnęłam na ogrzanym przez słońce betonowym balkonie. Ciemność i mrok już pochłonęły okolice. Jedynie światła latarni oślepiały moje zmęczone oczy. Jakby ze łzami je przymrużałam, a rękoma oplotłam kolana. Utrzymując równowagę, wodziłam wzrokiem po chodniku, który prowadził do placyku i pięknej fontanny. Przedtem koczowałam pod szkołą, następnie poza jej bramami, a przed momentem pilnowałam drzwi wejściowych na klatkę schodową. Ten niepokój mnie męczył psychicznie. Tyle się wydarzyło, tyle teraz jest pytań. Miał być już spokój, miało być miło. Czarne włosy skryły mi twarz i suchymi końcówkami drapały mnie w policzki. To nawet łaskotanie nie było. Zaciskałam nerwowo palce u ręki i podkurczałam palce u stóp. Dociskałam tym samym kości do przodów butów i przyczyniałam się do potencjalnych odcisków. Już wszyscy zaprzestaliśmy przeczesywać placówkę szkoły i poszliśmy do domów. Tamten skrawek był jedynym tropem. I na tym ślad się urywa. Głupio sądzę, że coś z tego balkonu wypatrzę, ale bezczynnie siedzieć nie będę. Delikatny wiatr ochładzał moje ciało. Na granatowo-czarnym niebie wisiały się drobne gwiazdy, które migotały i zachwycały swoim blaskiem. Piękny i kojący widok. Pusto wszędzie, brak żywej duszy. Po chwili drzwi, które przymknęłam za sobą, gdy weszłam na balkon, się otworzyły, a zaraz obok mnie stanął Lucyfer. Bez słowa, zakapturzony przykucnął i oparł się o wysadzaną kamyczkami ściankę. Odwróciłam głowę w jego stronę i chwilę się w niego wpatrywałam. Blask bijący od księżyca oświetlał go dość dobrze. Tylko cień rzucający przez jego kaptur, pochłaniał jego oczy. Odchrząknęłam lekko.
-Jak myślisz? – zaczęłam nieśmiało, w sumie nie oczekując żadnej odpowiedzi.
-Sam już nie wiem, niczego dobrego się nie spodziewam tak szczerze – odezwał się nie ściągając kaptura.
Na samą myśl o jakiejś tragedii dygotałam i zaciskałam mocniej pięści. Ale też nie powinnam się okłamywać.
-Nawet jeśli to… To nie puszę tego płazem – sucho rzuciłam jeszcze bardziej przylegając plecami do ścianki.
-Nie możemy postąpić pochopnie, teraz jeszcze my mamy związane ręce praktycznie – zdjął wreszcie kaptur z głowy.
-Przecież wiem. Wiem! – sama siebie uspokajając powtórzyłam to kilkakrotnie w myślach.
-Chodź do środka, ogrzej się, odpocznij, wyglądasz mizernie – wstał i mnie za bluzę delikatnie pociągnął, bym również wstała.
-Ale ja nie chcę, nie dam rady i tak zasnąć – zabrałam mu z ucisku materiał i powróciłam na miejsce.
-Nie marudź. Nie chcesz chyba być bezużyteczna, prawda? A więc zjeść i spać. Wykonać – podniósł ton głosu.
Westchnęłam i przyznając mu rację, podniosłam się sama z już chłodnego betonu i podążyłam za nim do mieszkania. Rozprostowywałam zastałe kości i dyskretnie ziewnęłam w dłonie. Odczuwałam dziwny ból głowy, jakby od zatok. Do tego piekły mnie oczy. Może to przez niekontrolowane wylewy łez? Wiem, że mogą być podpuchnięte, ale żeby piekły, wręcz paliły? Powędrowałam jak duch do łazienki. Leniwie dłonią przycisnęłam włącznik światła nad lustrem i odkręciłam kran na całkowicie zimnej wodzie. Odczekałam kilka sekund, by zleciała ciepła woda, a została sama lodowata. Szybkim ruchem, nachylając głowę nad umywalką, zmoczyłam twarz. Przyjemne uczucie. Krople skapały mi z czubka nosa i leciały po policzkach w dół. Spojrzałam niespecjalnie w odbicie w lustrze. Oczy, znak… Znowu widoczny, ale jak?! Przecież jestem podwójnie zapieczętowana! Mokrą dłonią odgarnęłam zmoczoną grzywkę do tyłu i wyprostowałam się. Ale… On miał pięć czy sześć ramion? Przecież to na pewno była sześcioramienna gwiazdka. To dlaczego widzę wyraźnie teraz pięć wierzchołków? Przybliżając się do lustra, przyglądałam się swoim tęczówkom. Co jest grane? Przejechałam palcem wskazującym pod okiem, ścierając rozmazaną resztkę tuszu. Nie jest dobrze, na pewno. Zamrugałam kilka razy. Nie wiem jak to się stało. Serce też zaczęło szybciej bić. Nerwy, stres, czy to coś, co powinno mnie zaniepokoić? Chwyciłam miękki, mały ręczniczek i zakryłam twarz. Nogi już mnie ledwo dźwigały. Jeszcze z wilgotną twarzą poszłam powoli do swojego pokoju. Może jak zasnę to to po prostu wróci do normy.

           Upłynęło kilka dni, w ciszy ze strony Edwarda. Krzątałam się od rana po mieszkaniu. Każda kolejna doba jeszcze bardziej dołowała. Każdy był wykończony. Nawet śladu po tamtych osobach nie ma, a reszta… Reszta zachowuje się jakby nic się nie stało. Jedynie Break, Sebastian, Gilbert, Stein i Undertaker wraz z dyrektorem również badają sprawę. Chodzenie na zajęcia jest kilkakrotnie bardziej męczące. Nie mogę się na niczym skupić przez ostatnie dni. Zaraz powinnam wychodzić, bo inaczej znowu się spóźnię na lekcje. W sumie, mało mnie to obchodzi. Może lepiej będzie, jak sobie odpuszczę… Znowu? Nie, to nie jest wyjście. Po chwili do kuchni wszedł Lucyfer, trzymając w rękach nasze plecaki. Z niezbyt wesołą miną skinął głową bym wzięłam od niego swój. Powoli wstałam ze stołka przy blacie, na którym stał ekspres do kawy i chwyciłam plecak. Dość lekki, to dobrze, mniej wysiłku przy taszczeniu będzie.
-Rozchmurz się trochę, wyglądasz jakbyś chciała kogoś zabić – zwrócił mi uwagę, zgarniając mi kosmyk z twarzy, który się zapodział wśród włosów i zgubił swoje miejsce.
-Strzał w dziesiątkę, bo bardzo bym się wyżyła z chęcią – zagryzłam wargę i poprawiłam grzywkę.
-Nawet nie mów tego głośno, bo jeszcze cię skują i zamkną – pół żartem, pół serio odparł.
-Wszystko mi jedno co zrobią z taką informacją – rzuciłam pod nosem sama do siebie, przekraczając próg mieszkania.
           Siedziałam w ostatniej ławce w rzędzie pod oknem, sama. Firm, Bel, Dzinks i Nate zajęli miejsca przede mną. Spoglądałam w błękitne niebo, na którym nie było najmniejszej chmurki. A to ciekawe, zapowiadali dzisiaj deszcz i duże zachmurzenie. Może wieczorem się rozleje. Albo w nocy. Chociaż na takie słoneczko nie ponarzekam, jakoś to tak na duchu podnosi człowieka. Mimo, że mrużyłam oczy, nadal wpatrywałam się w jasno świecące słoneczko. Najwyżej oślepnę. Zaraz będę widziała jakieś plamki i jaskrawe kolory. Jedną ręką podpierałam brodę, a drugą coś bezsensu bazgroliłam po kartce w zeszycie od polskiego. Taki ciekawy przedmiot, a ja się nim nie interesuje. Firm mnie zaraz powinna zdzielić za to przez głowę. Przynajmniej cicho siedzę i nikomu nie przeszkadzam. Tak, najlepiej bym się teraz wykrzyczała, bo zirytowanie i wściekłość się na szczęście jeszcze we mnie tłumią. Śledziłam wzrokiem kroki jakiś przechodniów, którzy przechodzili obok boiska. Spoglądałam kątem oka na zegarek wiszący nad tablicą. Jeszcze tylko 15 minut udawania, że słucham. Nagle w lewej kieszeni marynarki poczułam drgania. Dostałam wiadomość. Niepostrzeżenie ręką, którą rysowałam, sięgnęłam po telefon. Położyłam go na nogach i delikatnie operowałam palcami po ekranie. Od taty. Przecież zwykle nie pisze ot tak, gdy mam lekcje, ale to dziwne, że wiadomość wysłał. Zaciekawiona odczytałam treść. „Po tej lekcji, na przerwie zbierzcie się wszyscy i od razu przyjdźcie do gabinetu dyrektora, to ważnie.” Coś się musiało stać, ewidentnie. Nie chciałam tycać Firm, po pledach, by się do mnie odwróciła, więc przesłałam jej sms. Widziałam, że ma telefon w piórniku, odczyta bez problemu. Już całkowicie się rozmarzyłam. Ostatnie minuty się dłużyły. I jeszcze mi w brzuchu burczy.
           Wreszcie zadzwonił upragniony dzwonek. Spakowałam rzeczy do plecaka i z resztą grupy poszliśmy piętro wyżej.
-Jak myślisz, co znowu? Jeszcze nas czymś dobiją? –Firm wyszła naprzeciw i z poirytowaniem zapytała.
-A da się bardziej? Mi już tyle wystarczy, nie wiem jak wam – Dzinks markotnie wtrąciła.
-Nawet nie pytaj, czy się da, bo może być zawsze jeszcze gorzej – Nate podsumował ich wypowiedzi.
-Napięta atmosfera – sarkastycznie dodałam, pewnie chwytając za klamkę od drzwi gabinetu.
Coś za brak kultury. Nawet nie zapukałam uprzejmie, tylko od razu weszłam, jakby mi się należało.
-Według rozkazów, jesteśmy – ponuro powiedziałam, przekraczając próg i zamykając za nami drzwi.
-Cieszę się, ale ty chodź tu do mnie, siadaj grzecznie i nawet się nie ruszaj – tato poważnym tonem mówił wskazując ręką na kanapę, gdzie było obok niego tuż miejsce.
-Mam się bać? Za duża jestem na bicie – ostrożnie podeszłam i położyłam najpierw plecak na ziemi, opierając go o mebel.
-Ciebie bić nie trzeba, sama sobie krzywdę robisz najczęściej – za plecami stał błazen z dość wyjątkowo poważną miną.
Przerywając naszą bezsensowną dyskusję za biurkiem usiadł dyrektor. Jak zwykle z wystawionymi lakierkami na blacie, strącił przy tym sterty papierów, których zapewne nigdy rzetelnie i tak nie przegląda. Zdjął swój kapelusz i poprawił tego samego koloru włosy. Nawet pod nakryciem głowy miał je dość ogarnięte, dziwne.
-A teraz proszę was o uwagę. I ostrzegam, że od tej pory macie być ostrożni i zabraniam wam działaś na własną rękę – stanowczym głosem mówił, a kładł nacisk na ostatnie słowa i wymownie spoglądał w moją stronę.
-Co tu się dzieje? Czy Edward się znalazł, jest jakiś ślad? – podekscytowana Dzinks gorączkowo pytała z nadzieją na dobre informacje.
-Tak.. Znalazł się – po tym zdaniu dyrektora napadła grobowa cisza. Przyjął normalna pozycję, usiadł na fotelu, przetarł oczy ręką. Zmarszczył brwi, a na jego twarzy malowała się bezradność.
Patrzyliśmy się na siebie wzajemnie. Nikt się nie odezwał. Słowa zapowiadały dobrą wiadomość, ale sposób ich wypowiedzenia tylko rozbrzmiewał w głowie jak najgorsza nowina. Siedziałam w doskwierającej niepewności. Znalazł się, ale martwy czy żywy? Co się teraz stanie? Co nam powiedzą?
-Tylko to już nie Edward. Nie nasz, wasz, stary Edward. To demon – ojciec dokończył poprzednią myśl.
Drgnęłam i podniosłam lekko załzawione oczy. Chciałam się podnieść, lecz czułam porządny nacisk na ramię, po lewej stronie. Break mnie przetrzymywał, a ojciec tylko kiwał głową do niego.
-Skąd macie taką pewność?! – przybitym głosem zapytałam, zaciskając pięści ze złości. Jeszcze to do mnie dobrze nie dotarło.
-Gdy pojawił się w obrębie szkoły, wyczuliśmy potężnego demona. Z początku myśleliśmy, że ty się odpieczętowałaś, ale jednak nie. Biło od niego wyraźna chęć mordu, rządza krwi. To był najgorszy potwór. Jednak wyglądał jak dawny Edward, człowiek, ale już na pewno nim nie jest – dyrektor kontynuował.
-A rozmowa z nim? Cokolwiek? A może się mylicie i to nie był on? Nie jest to potwierdzone na sto procent! – krzyczałam i cała się trzęsłam.
-A może ty teraz mi odpowiesz? Edward został uprowadzony przez tajemniczych ludzi, ślad po nim zaginął, twój znak w oku się zmienił, brakuje mu jednego ramienia, a teraz nagle pojawia się osoba, wyglądająca jak on, ale będąca demonem, więc  czy to nie oczywiste, że już nie żyje? Nie jako człowiek? – ojcu już puściły nerwy.
Zamilkłam. Skąd wie o znaku? Może to było widocznie, a ja o tym nie wiedziała sama? Ale czy to, że on się zmienił w tej sam dzień,  co zaginął Edward nie znaczy, że… Od tamtego czasu już nie żyje? Dlaczego, jak?! Więc go zabili?!
-To… Niemożliwe! – zebrałam się w końcu na jakikolwiek krzyk, ale głos mi drżał i załamał się po chwili.
-My myślimy, że zmuszono go do zakazanej transmutacji, ale po co, to nie możemy się domyślić. Jednak faktem jest, że teraz na pewno jest zagrożeniem, nie wiemy czego może chcieć. I co oni chcieli osiągnąć? – Break rozluźnił rękę i puścił mnie już wolno, bo zajął się swoimi przemyśleniami.
-Nie, nie uwierzę w to, nie zgadzam się z tym! – sucho odparłam ściszonym tonem.
-Od teraz wprowadzam stan pełnej gotowości. Ktokolwiek go z was zobaczy, ma powiadomić innych i pod żadnym pozorem nie stawać z nim w twarzą w twarz. To zbyt ryzykowne – dyrektor stanowczo mówił, jednak na twarzy było widać żal, z którym się wewnętrznie zmagał.
-Edward… - Firm łkając, mruknęła pod nosem zrozpaczona.
Zabije tych, co za tym stoją. Dopadnę ich, pożałują… Gorzko mi za to zapłacą. W myślach miałam same żądze zrodzone z nienawiści. To aż do mnie niepodobne. Ciągle „zabiję”, „umrą”, „wykończę ich” i tak w kółko. Nadejdzie dzień, w którym dam upust swojej złości. Skrycie się uśmiechnęłam do siebie. Co jest ze mną? Nagle przeszły mnie ciarki. Nieprzyjemne uczucie. Tracę coraz częściej kontrolę nad własnymi myślami, to zły znak.
-Pomyślmy teraz przez chwilę racjonalnie. Załóżmy, że go nagle spotykamy. I przykładowo tak jak mówię – on sam atakuje, więc mamy zrobić? Bronić się, uciekać, czy podjął walkę a nie tylko unikać jego ataków? – Nate przerwał niezręczną ciszę dość sensowne spekulując.
-Grajcie na zwłokę, to po pierwsze. Gdy go z bliska zobaczymy to ustalimy, czy jako demon ma może jeszcze jakąś cząstkę duszy ludzkiej w sobie. To będzie ostatnia nadzieja, gdyż w takim wyjątkowym przypadku będzie możliwy egzorcyzm. Jednak szanse na powodzenie będą niewielkie. W ostateczności w grę wejdzie eliminacja – dyrektor zajął się tłumaczeniem.
-Tylko… Kto się tego by  podjął? Kto z sercem by miał odwagę to zrobić? To nieludzkie – Dzinks zdenerwowanie wtrąciła.
-Ciężko powiedzieć, czy ktoś z was się na to zdecyduje. To duże cierpienie i ból do zniesienia. Psychika wysiada przede wszystkim. Trauma do końca życia – tato zmarszczył brwi i w skupieniu prowadził monolog dość głośno. 
-Dojdzie do tragedii, trzeźwo myśląc – Break dobitnie dodał a wtórował mu trzask plastikowego patyczka od lizaka.


___________________________________

Wracamy, powoli, cichutko, ale wracamy do pisania. Tak, trochę minęło. Tak, sama dużo sobie muszę przypomnieć, ale łapię wenę. Może ne będę znowu zbytnio systematyczna, bo wakacje dobiegają końca, a od września witam drugą klasę technikum z popołudniową zmianą. O, właśnie, ale ten czas leci i jak długo piszę już jedno opowiadanie. Cóż, im starsza, tym chyba lepiej mi wychodzi pisanie. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze przeczyta te wypociny. Przepraszam z góry tradycyjnie za błędy. Nigdy nie nauczę się czytać swoje rozdziały w całości w celu poprawy. Nie lubię tego i nie polubię. pisanie znowu sprawia mi przyjemność, na to było warto tak długo czekać, na takie uczucie. Miłego czytania wierny czytelniku, który śledzisz moją aktywność na blogu. Pozdrawiam, Law < 3 *te nawyki* ;3