piątek, 30 marca 2012

Rozdział I

-Iza...- Zdołał tylko tyle wybełkotać.
-Zadałam proste, nieco dotkliwe pytanie, czy moja obecna mama to naprawdę prawdziwa mama? - Odsunęłam do połowy pusty kubek, lekko się zamyślając, dlaczego zadaję takie pytania.
-C-co Ty wygadujesz?! - Zdenerwowany próbuje natychmiast zmienić temat.
-Wiem, że to może brzmieć dziwnie, ale już miałam kilka podobnych do siebie, nietypowych, zagadkowych snów. W każdym ta dziewczynka i kobieta...Proszę wytłumacz mi to! - Patrzyłam mu prosto w oczy, przyglądają się w nich.
Tato delikatnie opuścił głowę skrywając ją w swoich zapracowanych rękach. Nastało chwilowe, niezręczne milczenie:
-Chciałem Ci to już dawno powiedzieć, ale nie miałem odwagi. Twoja mama...macocha przekonywała mnie już wtedy, kiedy straciłaś rękę, bym Ci powiedział. Nie miałem odwagi, nie mogłem, już wystarczająco cierpiałaś. Jeszcze tak niedawno, tyle się zmieniło. - Mówił to tak jakby zabił jakąś ważną osobę. Jego głos był przygnębiony, załamany.
-Teraz wiedz, że będę jeszcze bardziej cierpieć. Oszukiwaliście mnie, a ja jak głupia łykałam każde wasze kłamstwo. Interesuje mnie, dlaczego nie pamiętam tych chwil, jej...Dlaczego to się ujawniało stopniowo we snach? Czy miałeś w tym jakiś udział?
-Chyba już czas Ci wszystko opowiedzieć. - Odkrył zasmuconą twarz.
-Ze szczegółami poproszę.
-To co mi opowiedziałaś to było ostatnie wydarzenie w Twoją prawdziwą mamą. Była ona bardzo piękna, wyrozumiała, kochająca, wszystko by dla Ciebie oddała. Miała bardzo nietypowy zawód - alchemik. Zajmowała się różnymi starymi odkryciami, badaniami. Pracowała dla jednej z tajnych korporacji, grozili jej, że jeśli choć raz się im sprzeciwi, zabiją Ciebie. Mama chciała Cię uchronić, więc wykonywała każde ich zachcianki. Pewnego razu dostała okropne zlecenie. Nikomu nie chciała ujawnić, co tym razem od niej chcą. Chodziła zdenerwowana. W końcu niewytrzymała. Po raz pierwszy postawiła się im. To było jej pierwsze "Nie" skierowane do nich. Torturowali ją, ale nie zdołali tym zmienić jej zdania. W ostateczności tamtego dnia podjęli radykalne i ostateczne kroki. Przyjechali, a potem wiesz...
Ze zdziwieniem słuchałam słów ojca. Moje źrenice pomniejszyły się jak tylko mogły. Przez chwilę trzymałam otwarte usta, nie mogą nic powiedzieć.
-T-tak, dalej wiem, ale dlaczego tego wszystkiego nie pamiętałam?
-Gdy po tym wstrząsającym wydarzeniu, trafiłaś do szpitala, a ja zrobiłem największy błąd w moim życiu. Na własne żądanie poprosiłem, by wymazali Ci pamięć. Z ciężkim sercem się zgodzili, zrobili jak chciałem. Teraz mam tego skutki... - Z jego oczu pociekły delikatne łzy.
Siedziałam jak wmurowana. Serce chwilowo przestało bić, ale wznowiło się z podwójną siłą. Widząc łzy ojca, automatycznie z moich oczu, energicznie spadały krople, zatrzymując się na kościstych, bladych policzkach lub swobodnie wsiąkały w dresy.
-Alchemiczka, korporacja, zlecenie...-Głośno myślałam.
-Nie przejęłaś się tym?! - Zdziwił się.
-Jak to nie?! Cierpiałam i będę cierpieć, Ty również cierpiałeś i żałowałeś. To jest dla Ciebie kara.
-Widzę, że wydoroślałaś.
-Być może, ale ja sądzę, że to przeszłość mnie zmieniła. Jeśli chcesz mi to jakoś wynagrodzisz, przynajmniej w pewnym stopniu, mam tylko jedne życzenie.
-Jakie?
-Chcę się dowiedzieć co się stało dokładnie z mamą, zdemaskować korporację i pójść w matczyne ślady. -Stanowczo z powagą powiedziałam.
-Cała mama, nie powstrzymam Cię... - Uśmiechnął się.
Do rana rozmawialiśmy oraz wypiliśmy kilka kubków kakałka i zjedliśmy masę czekolady. Starałam się to wszystko jakoś pookładać, ale nie mogłam znaleźć jakiegokolwiek logicznego rozwiązania. Za dużo informacji jak na jeden ranek, ale sama tego chciałam. Około południa padłam jak trup na niezaścielone łóżko i zapadłam w głęboki sen.

Późnym wieczorem wzięła mnie ogromna ochota na odkopanie staroci ukrytych w mało używanej szafie. Stanęłam przez dużymi, drewnianymi drzwiami z rozsuwanymi na boki skrzydłami. Na tych skrzydłach wisiały ogromne lustra, które odbijały jakże moją okropną postać. Próbując jakoś unikać wzrokiem tego niebezpiecznego odbicia, delikatnie rozsunęłam je. Na dzień dobry z górnej półki spadł wielki karton z jakimiś pierdułkami w środku. Przeszkadzał więc go nogą odsunęłam w bok. Kontynuowałam plan. Na pierwszy ogień poszły najniższe półki i najbardziej wepchane w głąb pudła. Żeby mi było wygodniej przyniosłam sobie wielki koc, zimną kawusię i rozłożyłam się na podłodze, przewracając kartki w jakiś notesach. Po kilkunastu, wyrywkowych zdaniach uznałam ten notatnik za bardziej dyskretny pamiętnik. Ciekawość wzięła górę, odłożyłam go  na bok do późniejszego, dokładniejszego przejrzenia. Z powodu mojego rozwiniętego do maksymalnego poziomu lenistwa, nie poszłam 5 metrów dalej po stołek, więc wspinałam się na moje skromne paluszki, by sięgnąć wyższych, dalszych szpargałów. Natknęłam się na wielgachne pudło, które w sensie wyróżniało się z tłumu. Powoli, spokojnie próbowałam je ściągnąć.
-Iza, co robisz? - Nagle zza futryny pokoju wychyla się tato z bardzo głupim pytaniem.
Trochę mnie to wystraszyło, czego skutkiem było silne szarpnięcie uchwytu i huczny, ale zgrabny upadek. Jedna z wielkich ksiąg, które były na wierzchu pudełka, spadając jej kartki oddzielnie, własnym lotem poleciały. Próbując je złapać, nogą kopnęłam w kubek, który się przewrócił, zalewając kocyk. Wkurzona stanęłam i czekałam na reakcje ojca.
-Ale masz stracha. Nie chciałem, by tak wyszło. - Zaczął się śmiać.
-Nie śmiej się, tylko mi pomóż posprzątać ten bajzel. - Założyłam ręce i z poważną miną patrzyłam na niego.
-Dobra, zabieraj te książki i uciekaj do pokoju, resztę zostaw mnie.
-Jak chcesz. - Obróciłam oczami po czym zabrałam się za podnoszenie znalezisk. Trochę tego było więc podnosiłam po kilka i zanosiłam seriami do pokoju. Po minimalnym ich ogarnięciu, zamknęłam się w swoich czterech kątach i zagłębiłam się w lekturze. Po pewnym czasie, nużyło mnie. Mało rozumiałam z zapisków, więc jakoś nic mi w moim celu nie pomogło. Widocznie były one zapisane jakimś szyfrem dla alchemików, ale mogłam się mylić. Było w nich mnóstwo skrótów, doświadczeń, figur, rysunków. Zrobiło się późno, a że byłam znudzona, zasnęłam.
-Iza, Iza, wstawaj. -Szturchając mnie w ramię, tato próbował mnie zbudzić.
-Jeszcze minutkę... - Wymamrotałam, przewracając się na bok, zakrywając twarz jaśkiem.
-Mi tego nie mów. Dzwonili Twoi przyjaciele, kazali przekazać, że za 20 minut masz przyjść na pobliskiego ping - ponga, chcą Ci coś ważnego powiedzieć.
-Hę? - Odkryłam zaspaną twarz. Powoli zaczęłam wstawać, ociągając się. Rozglądałam się po całym pokoju, w którym był istny bałagan, odechciało mi się wszystkiego. Po małym ogarnięciu się, zaczęło mi burczeć w brzuchu. Chcąc czy nie chcąc, nogi zaprowadziły mnie do kuchni. W progu od razu mój wzrok przykuł, wiel,ki, czarno-niebieski, duży kubek z motywem koteczka, pełen pysznej, pachnącej kawusi.
-Kaaawusia! - Wyjątkowo słodkim głosikiem, szczęśliwie krzyknęłam.
-Tak, Twoja. Zrobiłem Ci przed chwilą byś przynajmniej ją wypiła. A teraz muszę wyjść do pracy. Dostałem telefon i nie mam wyjścia. - Ubierając się w przedpokoju, odpowiedział na mój okrzyk.
-Ehe. - Krótko przytaknęłam, łapczywie pijąc kawę.

-Co to za taka ważna sprawa? - Łagodnie z lekkim uśmiechem zapytałam.
-Nie wiemy od czego zacząć. - Niepewnie powiedziała Firm.
-Najlepiej od początku. - Przycupnęłam na stole do gry.
-No bo my... - Ciągnęła Dzinks.
-Dobra, ja skończę. Otóż każdy z nas, dziś rano otrzymał polecony list. Jest nim zaproszenie do jednej szkoły. Trochę nas to dziwi, że każdy takie samo i w podobnym czasie. Chcieliśmy się zapytać czy Ty też dostałaś?
-Pierwsze słyszę. Ja nic podobnego nie mam. - Lekko się zdziwiłam.
-Nie? Nie wydaje Ci się to dziwne? -Wtrącił Edward.
-Szczerze? Trochę, ale nie w sensie, że Wy macie a ja nie, tylko chodzi mi bardziej o samą szkołę. Mogę wiedzieć jaka to szkoła?
-Alchemist School...- Powoli i wyraźnie powiedziała Bel.


--------
Przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale nie mam czasu tego teraz sprawdzic ;D Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law ;)

piątek, 23 marca 2012

Wstęp | Częśc II

-Mamusiu! Mamusiu! Popatrz! - Biegnąc z malutkiego, skromnego pokoiku, krzyczała jasnowłosa dziewczynka, która trzymała w swej drobnej piąstce, kolorowy rysuneczek. 
-Och, córeczko! Jest przepiękny! - Wysoka, młoda kobieta, z pięknymi długimi, jasnymi lokami, oglądała dziecięcy rysuneczek uśmiechając się.
-To jest taka odważna pani, która ma super moce i ratuje ludzi oraz chroni innych przed złem. - Mała tłumaczyła wskazując paluszkiem na narysowaną przez siebie, kredkami postać dziewczyny.
-Masz bardzo bujną wyobraźnię. -Pogłaskała ją po rozczochranych, mięciutkich włoskach.
Poszły razem na balkonik, by obejrzeć duże, piękne, zachodzące słońce. Dziewczynka o swoich siłach wdrapała się na pobliski stoliczek, aby móc zerknąć na placyk zabaw.
-Mamusiu, a dlaczego tamten pan krzyczy i bije tego chłopczyka? - Podniosła ku górze swoje zmartwione, duże oczka.
-Kochanie, nie wiem. To co mogę Ci powiedzieć to to, że źle ten pan postępuje, bo dzieci nie wolno bić.
-Mamo, zrób coś! - Krzyknęła, tupiąc nóżką w rozgrzany od słońca beton.
Kobieta udała, że nie słyszała próśb a raczej rozkazów córki. Na jej twarzy pojawił się niepokój łączący się ze strachem. Nerwowo chwyciła córeczkę na chudziutką rączkę. Dziewczynka nie wiedzą o co chodzi, zeszła posłusznie ze stoliczka. Po chwili jej uwagę przykuła czarna furgonetka, która zajechała przed ich blok. Wyszli z niej czterej mężczyźni, ubrani w czarne garnitury.
-M-mamusiu co to za panowie? - Spytała cichutko, ciągnąc ją za rękaw koszuli.
-Córciu, musimy się pożegnać... - Ze łzami w błękitnych oczach, szepnęła.
-Nie rozumiem, co to znaczy? - Jej załamany głosik zagłuszyło wyważenie drzwi wejściowych mieszkania. W progu stali oni - ciemne, poważnie postaci, uzbrojene w pistolety. Wbiegli na balkon. Siłą, brutalnie odsunęli od matki, wystraszoną dziewczynkę. Boleśnie upadła, uderzając pleckami o betonową ścianę balkonową. Kobietę bardziej okrutnie traktowali. Zadali jej kilka ciosów, pięścią w brzuch. Krzyczała, ale to nic nie dawało. Własnych ciałem starała się uchronić córkę, by się jej nic gorszego nie stało. Nagle jeden z atakujących zadał jej potężny cios, metalową pałką w tył głowy. Bezwładnie upadła na kolana. Wykorzystując jej niemoc, związali ją grubym sznurem, po czym chcieli uciekać.
-Mamo!!! Mamo!!! Zostawcie moją mamę! Zostawcie!!! - Donośnym, rozpaczliwym głosem krzyczała biedna dziewczynka. Jej łzy ciekły jakby ze strumienia wodospadu. Ciężko jej się oddychało. Z trudem wstała, lecz była zmuszona opierać się o ściankę, gdyż nie miała sił.
-Zamknij ryja! Ciebie też zabić?! - Wysoki, umięśniony mężczyzna chwycił ją za kołnierzyk koszuleczki unosząc i targając w górze.
Poprzez ucisk, z jeszcze większym trudem łapała powietrze. Zamykała oczy z nadzieją, że to tylko zły sen. Niestety, była to okrutna realia. Po chwili ją puścił. Jasnowłosa nie miała już sił na dalszą obronę. Mimo jej młodego wieku, chciała umrzeć. Leżała żałośnie, a w pięści trzymała swój zniszczony rysunek. Głośno szlochała. Była całkowicie bezradna. Przymknęła spuchnięte od płaczu powieki. Nie ruszała się. Była pewna swojej śmierci...


-Nie! - Gwałtownie się podniosłam, budząc ze snu. Oblana zimnymi potami siedziałam w bezruchu.
-Co to był za koszmar? - Sama do siebie mówiłam.  - To dziecko wyglądało jak ja w wieku sześciu lat, ale tamta kobieta nie przypominała mojej mamy. - Wstałam, by pójść do kuchni zrobić sobie kubek ciepłego kakałka. Cichutko wyszłam z pokoju. Na zegarku było kilka minut po godzinie trzeciej nad ranem. Grzejąc mleko w garnuszku, do pomieszczenia wszedł ojciec. Zdziwiona jego widokiem nie odzywałam się.
-Czemu się śpisz? - Również zdziwiony moją osobą o tak wczesnej porze zapytał.
-Zbudziłam się i nie mogę zasnąć, ot co. - Burknęłam.
-Tylko mi nie mów, że miałaś koszmar jak małe dziecko. -Uśmiechnął się.
Mnie jakby coś uderzyło w twarz. Ciągle przed oczami miałam ten widok. Wesoła dziewczynka i jej mama. Zalałam do pełna kubek. Przemilczałam komentarz.
-Skąd się tu wziąłeś? Jeszcze w nocy...
-Przyszedłem, bo myślałem, że będzie Ci smutno, gdy kolejną noc spędzisz sama w pustym mieszkaniu. - Usiadł ze mną przy stole.
-Nie jestem już małym dzieckiem. Potrafię o siebie zadbać. -Szorstko odparłam.
-Coś Cię dręczy?
-Nie, nic. - Łyknęłam trochę kakałka.
-I tak to po Tobie widzę, ale jak nie chcesz mówić to nie, nie zmuszę Cię. - Powiedział to tak jakby chciał mnie złamać i skłonić do mówienia. Nie ma to jak odwrócona psychologia.
-Zostanę przy swoim. - Wyraźnie go przygasiłam.
Moment później odparłam niepewnie:
-Odpowiedz mi szczerze tylko na jedno...






--------------------------
Taaak, nareszcie napisałam. Wiem, może nie jest to ciekawe, ale cóż, ciężko jest coś wymyślić. Za tydzień rozdział I, pozdrawiam Law ;)