sobota, 16 lipca 2016

Rozdział LI "Rozterki i bankiet"



          Pośród dużej, zadbanej sali treningowej, zaopatrzonej w wielgachne lustra i przeróżne zestawy do ćwiczeń, znajdowałam się ja – rozzłoszczona, wściekła, pełna energii, nadpobudliwa, pragnąca się wyżyć jak najbardziej. W głowie miałam mnóstwo myśli, które kłębiły się i mnie tylko nakręcały i frustrowały poprzez brak odpowiedzi czy wyjaśnień. Posuwałam się do drogi z użyciem siły. Ręce, a raczej dłonie i nadgarstki, tak samo jak kostki i stopy, były mocno obwiązane elastycznymi, czarnymi bandażami. W sumie bardziej używam nóg niż kończyn górnych do maltretowania manekinów oraz worków, dlatego też je lepiej związałam. Boso najlepiej się trenuje. Z zaciśniętymi pięściami podnosiłam na zmianę nogi, wykonując przeróżne style kopnięć w sztywne, sztuczne ciała przede mną. Dawno nie robiłam sobie takiego „treningu”. Skok, wymach, obrót, kopniak – i tak w kółko. Czułam tylko jak pulsują mi mięśnie i skóra siniała pod wpływem ucisku materiałów, lecz to mi nie przeszkadzało. Zagryzałam co jakiś czas wargę, najczęściej podczas wysokich wyskoków z dobitnym przyłożeniem stopy z samej góry na głowę nieruchomego przeciwnika. Upadków jak dotąd – zero. Krtań, boki, kostki, uda, brzuch, gardło, klatka – maltretowałam lalkę jak chciałam. Moja twarz zamiast nabrać kolorów w odcieniach różu i czerwieni robiła na przekór – gorzej tylko bladłam, uwydatniając podkrążone, przymrużone oczy, suche i spichrzone usta i lodowaty czubek nosa. Na czole po dłuższej chwili wysiłku pojawiły się chłodne krople potu. Zniszczone, suche, podkręcone subtelnie włosy podrygiwały wraz ze mną podczas ruchów w luźnym, niedbałym, ale wygodnym kucyku. Ciągle zarzucałam gęstą grzywkę do tyłu, aby nie zakrywała mi twarzy. Dawno nie czułam takiej adrenaliny. W końcu podniosłam nogę z ziemi i prosto do góry ją skierowałam, celując idealnie w podbródek. W chwili zderzenia stopy z głową usłyszałam tylko ciche pęknięcie i poczułam brak oporu, przez co moja stopa się nie zatrzymała i nie znalazła bloku w ataku. Odchyliłam się bardzo w tył, wygięłam porządnie kręgosłup, dotknęłam dłońmi podłoża i przerzuciłam obie nogi za siebie. Stanęłam na równym nogach i zobaczyłam, jak głowa manekina toczyła się chwile w stronę drzwi. Rozwaliłam lalkę, bo widzę, że zabezpieczające mechanizmy były oderwane, a nie odczepione. W miejscu, w którym zatoczyła się ostatecznie makówka, padał cień, a potem dostrzegłam też czubki czarnych butów, męskich. Podniosłam wzrok wyżej wodząc nim po czarnych dresach, ciemnoszarej bojówce aż w końcu zatrzymując się na uśmiechniętej twarzy wojownika – Davida. Stał wyprostowany i powstrzymywał się od śmiechu.
-Czego tutaj szukasz? – Odezwałam się chłodno, odsuwając uszkodzonego przeciwnika na bok, aby odsłonić sobie całkowicie widok.
Mój głos jak i wyraz twarzy, oczy i mimika ogólna były w tejże chwili wyjątkowo odstraszające i okropne. Nie potrafię zapanować nad takimi emocjami w pełni, uczucia nakładały się, mieszały i przeplatały, tworząc przerażającą maskę.
-Przyszedłem potrenować – odparł niczym oaza spokoju – ja na pewno niczego nie zdemoluję – dogryzł, wsuwając czubek buta pod głowę i podrzucając sobie ją wprost do rąk.
-Zajęte. I akurat w teraz, w tej chwili i tutaj? – Z irytacją w głosie spytałam ciężko wzdychając i przewracając oczami.
-A tak serio to przyszedłem wykorzystać fakt, że jesteś wyjątkowo skora do walki – podszedł do reszty ciała i ręką przejechał po miejscu zbrodni  - faktycznie, urwane, nie da się tego po prostu zaczepić tak jak było, potrzebna będzie naprawa – dodał, odkładając łysą głowę na ręce innego manekina.
Popatrzyłam na niego z lekkim zdziwieniem, lecz po chwili potrząsnęłam głową, przeciągnęłam się i ziewnęłam:
-Jaka szkoda, że już skończyłam – mruknęłam sarkastycznie.
-Nie rób mi tego – uraczył mnie miną zbesztanego pieska – pozwól mi z tobą potrenować, na poważnie – maślanymi oczami spoglądał na mnie.
 -Przecież już ze sobą się zmierzyliśmy – powiedziałam, wymijając te jego kolorowe oczyska.
-Teraz masz okazję się porządnie wyżyć, chcę zobaczyć, na co cię stać, gdy masz taką werwę – z materiały, który dotychczas spoczywał na jego ramionach i plecach wyciągnął trzy długie, drewniane miecze. Dwa identyczne, a jeden dłuższy, węższy przypominał katanę. Moja broń i jego dwa oręże, którymi władał niesamowicie łatwo w walkach z demonami. Spojrzałam na niego znowu pytającym wzrokiem. Wcisnął mi broń do ręki, więc niechętnie ją trzymałam przed sobą.
-Nie rozumiem tej skwaszonej miny, masz okazję mnie uszkodzić, dać upust swojej złości, a nie cieszysz się z tego powodu – własne oręża równolegle ustawił ku mnie, cofnął jedną nogę i napiął mięśnie na rękach.
Czyli nie odpuści mi, nie ma zamiaru się wycofać sądząc po jego postawie i mowie ciała.
-Wolę trenować w ciszy, sama, bez nikogo, bez broni, na manekinach a ewentualnie wymierzając puste ciosy w powietrze – odparłam, przygotowując się do obrony.
-Nie musisz się powstrzymywać – powiedział podnosząc delikatnie ostrza – i tak twoje uderzenia to są jak zadrapania, słabe, lekkie, ledwo odczuwalne – dodał z dumnym uśmieszkiem, rzucając mi pogardliwe spojrzenie.
Kolejna osoba sobie ze mnie kpi, bez żadnego poczucia ogłady. Pewniej chwyciłam trzon katany, ugięłam nogi w kolanach, wystawiłam broń dalej od siebie. Nie widzi mi się taki sparing, nie jestem w pełni świadoma swoich ruchów, nie jestem w stanie stabilnym, miotają mną emocje. Wyprowadził pewny atak, a ja skutecznie przyblokowałam dwa skrzyżowane drewniane kije. Przypominają się czasy dzieciństwa i bitwy na patyki. Uśmiechnęłam się pod nosem na to miłe, niewinne wspomnienie, lecz po chwili znowu zmarszczyłam brwi i ścisnęłam szczękę, gdyż stawiany opór przez Davida był dość przytłaczający. Pusty odgłos uderzanych o siebie drewnianych, niezbyt ciężkich belek, nieprzyjemne uczucie trzymania w ręce także drewnianego trzonu, okropny kolor tych rekwizytów – irytujące są te składające się razem czynniki.
-Dowiedziałaś się czegoś nowego? – Wtrącił, gdy oderwał miecze, lecz po chwili ponownie nimi we  mnie cisnął. – Na temat tych słów tamtego lalkarza?
W oczach znowu zabłysnęła iskra gniewu. Ten temat jest dla mnie teraz zbyt podburzający.  Brak wskazówek, kompletny niedosyt informacji nawet, gdzie szukać punktu zaczepienia, to są źródła moich problemów rodzących złość. To jego pytanie podziałało na mnie jak płachta na byka. Napięłam mięście i zamiast wykonać unik – zaatakowałam go. Ominął katanę i skontrował mój ruch. Nie chcąc się tylko odsuwać ciągle wykonałam przewrót do tyłu w powietrzu i dotykając  już stopami podłogi, kucnęłam i ostrzem wymierzyłam w jego nogi, aby on stracił równowagę. Jednym mieczem zablokował mój, a drugi chciał podłożyć mi pod szyję, lecz nie udało mu się. Odskoczyłam i w gniewie zaciskałam pięści. Ręce mi drżały, a serce waliło jakby z ogromnego strachu.
-Zmuszę cię do poważnej walki, bo wiem, że i tak nie potrafisz dotkliwe wówczas kogoś zranić, jeśli oczywiście taką osobę znasz – David powiedział to ze stoickim spokojem, wyrównując poziomy dwóch oręży.
Ma rację, lecz to nie o to teraz chodzi. Nie chcę walczyć z powodu swoich osobistych pobudek. To nie w moim stylu. Ruszył na mnie z przygotowanymi mieczami. Wymierzył ciosy, jeden za drugim, a potem razem dwa ostrza cisnął we mnie, a ja jedynie robiłam uniki, ewentualnie parowałam ataki. Przesuwałam się powoli do tyłu. Trzaski rozbrzmiewały mi w uszach, ale jego szybkość ruchów nie dawała mi zbyt wiele czasu na jakiekolwiek rozmyślania. Powinnam walczyć instynktownie, bez zastanowienia, on do tego wyraźnie dąży. Przekładałam katanę z ręki do ręki, ustawiałam ją z pozycji pionowej lub poziomej, zależnie od przyjętego ciosu na nią. Muszę wspomagać się wolną ręką, aby przytrzymywać jego miecze, by nie dać się uderzyć bezpośrednio w twarz, brzuch czy żebra. Zaczął ciężej oddychać, męczy się. Ja z kolei powoli traciłam czucie w rękach z tych uderzeń. Uważałam, aby nie podłożyć palców wprost pod jego ostrza. Dwa miecze są irytujące, jak chce ze mną walczyć to na moich warunkach. Pozbawię go tego jednego. Gdy tylko cofnął jeden z mieczy ode mnie, aby ponownie się zamachnąć, skoczyłam za niego i znalazłam się po stronie jego pleców. Chciałam złapać jego rękę wraz z mieczem. Chwyciłam jego przedramię i ile miałam sił, tyle podłożyłam jej w katanie, aby go choć trochę przeciągnąć. Z wielkim trudem mi to przeszło, jest zbyt masywny jak dla mnie. Stojąc do niego tyłem, stykałam się z nim plecami. Zmiana planów. Rękę przeniosłam na miecz bezpośrednio go łapiąc i ciągnąc do dołu, nie puszczając – z impetem uderzyłam stopą w sam środek. Drewno pękło, a ja zadowolona z siebie zniszczyłam jedną jego broń. Zwolniłam tym samym jego całą rękę, gdyż już nie trzymałam jej bowiem oderwana część została w mojej dłoni.  Skuliłam się po katanę, lecz on w tej samej chwili odwrócił się twarzą do moich tym razem pleców i oburącz podłożył swoje ręce pod moje pachy i skutecznie zablokował kończyny i kręgosłup. Poczułam tylko jak gruchotnęły mi kręgi i przestawiły się kości. Wyraźnie się tym przeraził i puścił od razu mnie, lecz tak naprawdę miał złudne wrażenie, że mnie uszkodził. Z łokcia wymierzyłam mu cios prosto pod prawe żebra a prawą piętą nadepnęłam mu na palce stóp. Szybko oddaliłam się od niego, aby mnie znowu nie złapał. Trzymał teraz tylko jeden miecz. Układ jego ręki jak i postawa delikatnie się zmieniły przez to, styl ataku pewnie też. Podniosłam wyżej katanę, przesunęłam stopę po podłodze. Wyrównałam oddech. Podniosłam oczy i szybko się zbliżyłam do niego. Celowałam w niego bronią, lecz też postanowiłam, że jednak większą część sił będę pokładać w nogach, do ataku jak i do dobrych uników. Wymachiwałam przed nim drewnianym kijem, z skupieniu oddawałam ciosy. Powoli spychałam go do tyłu i na boki. Ta pusta jego lewa dłoń była może mniej groźna niż przedtem, lecz napełniała mnie dziwnym strachem przed tym, że może ją użyć z ogromną siłą do ataku wręcz. Kątem oka cały czas miałam ją na uwadze. Blokował większość ataków spokojnie. Dotychczas mało się zrewanżował. W pewnym momencie wolną ręką złapał drewniane ostrze mojej katany, uniósł ku górze i tak trzymał. Natomiast mieczem uderzył z wyczuciem w nadgarstek i zaciśnięte palce powodując tym samym, że moje ścięgna od razu się rozluźniły i uwolniły trzon.
-Rewanż – odparł z ironicznym uśmieszkiem przenosząc katanę na swoją stronę i dalej posiadając dwa oręża, lecz teraz inne wielkością.
Prychnęłam pod nosem i próbowałam mu nogą podciąć jego kostki. Ominął to, ale gdy się tylko ruszył przy tym do przodu, ręce przecisnęłam do ziemi i z wybicia stopami przeleciałam mu bardzo blisko twarzy i nosa. To też zdołał cudem uniknąć, lecz się teraz zdziwił tym ruchem. Powracając do pionu musiałam uskoczyć jego trzem atakom. Kuliłam głowę a ręce trzymałam blisko siebie, chroniąc ciało. Bez broni też dam radę. Mając na uwadze to, że miecze są drewniane to mogę je sobie ocierać o skórę, lecz biorąc tę uwagę od strony bardziej profesjonalnego treningu powinnam je traktować jak normalne oręża. Poprzednio przyłożyłam rękę dobrą stroną do jego broni, więc teoretycznie bym się nie zraniła, gdyby była to stal. Bez tego kijka jestem mobilniejsza, zwinniejsza i szybsza po prostu.  Omijałam jego miecze, nogami zrobiłam kroki przed siebie dumnie, co jakiś czas wystawiając je bardziej na boki, lecz wtedy  David wyczuwał, że kombinuje coś związanego z atakiem zza pleców, więc asekuracyjnie wycofywał ostrza do siebie i rezygnował z ruchu. Cios ręką, zamach nogą, próba kolanem – blokował wszystko, lecz nie poddawałam się. Porzuciłam plan ataku z zaskoczenia, na cios frontalny. Jak pomyślę, tak zrobię i koniec. Wyceluję w niego dwoma nogami na raz – dawniej do upadłego uczyłam się tego triku. Na pierwszy rzut oka wydaje się niemożliwy. Prawie trącił mnie jednym mieczem pod żebra, lecz w ostatniej chwili zrobiłam przewrót do tyłu, powstałam i z wybicia wystawiłam obie ręce wyprostowane ku podłodze chcąc się odbić od niej i obunóż go zaatakować. Gdy już namierzyłam jego głowę po wybiciu nóg do góry, on zaskoczony dwa miecze skrzyżował nad sobą, chcąc mnie zablokować. Włożyłam niesamowicie dużo wysiłku już w ten ruch, od samego wybicia się, więc nie poddam się. Zetknęłam napięte stopy z drewnem. Ku mojemu zdziwieniu miecze pękły w połowach, dwa na raz, rozleciały się pod wpływem nacisku i siły. Już nie oderwę nóg od niego tak łatwo. Zamortyzował atak, lecz nie uchronił się do końca. Aby nie spalić mojego ruchu, oplotłam łydki wokół jego szyi, mając w ten sposób jakieś oparcie i punkt zaczepienia – dosłownie. Głową w dół zawisłam wzdłuż jego ciała. Jak nietoperz na gałęzi, który śpi. Szybko oparłam ledwo obie ręce na parkiecie – ta różnica wzrostu czasami jest irytująca. Oderwałam od niego nogi i powstałam. Powoli przywracałam sobie równowagę. Stałam plecami do niego – typowy błąd, więc obawiałam się, czy mnie zaatakuje. Zbliżył się do mnie z wystawionymi rękami, więc odruchowo cofnęłam jedną nogę, lecz wtedy zacisnęłam zęby z bólu. Tylko nie to, moje pięty są całe opuchnięte  i jeszcze sinieją! Po chwili te ręce uniósł ku górze, wygiął się, przeciągnął i leniwie westchnął przy tym.
-Poddaję się – dodał spokojnym głosem i z uśmiechem spoglądał na mnie.
Po chwili te ręce skierował ku mnie i mocno mnie objął w klatce. Ja natomiast byłam zmęczona i ciężko łapałam oddech. Skupiłam się na tym, aby ciężar ciała przenieść na palce stóp i odciążyć obolałe pięty. Jednak one też nienaruszone nie były – pękły mi kości. Nic nie zrobię bez stabilności w nogach, cholera. Zazgrzytałam zębami i w złości zacisnęłam pięści. Nie jestem w stanie się uwolnić z jego ucisku, jest zbyt silny.
-Co jakiś czas oczekuje takiego treningu – wtrącił między ciszą a moimi oddechami – chcę mieć pewność, że dasz sobie sama radę w walce, gdy nie będziesz razem z bronią.
-Nie jestem dzieckiem – odwarknęłam, odwracając wzrok od niego.
-Wolę być o ciebie spokojny – dodał z westchnieniem, przewracając oczami i jeszcze bardziej zaciskając ręce na mnie.
-Puść mnie, nienawidzę takich żartów – wycedziłam przez zęby, strzelając kośćmi palców u rąk. Przyznam, pozbawił mnie ciężaru, bo nie musiałam stykać pięt z podłogą, lecz to nie miało znaczenia.
-To nie żarty, jestem… szczery – odparł skupiając w zamyśleniu wzrok na mnie – teraz możesz się uspokoić – dodał szeptem.
-Cierpliwość mi się kończy, zabieraj ręce – powtórzyłam rozkaz, wychylając się do tyłu.
-Bądź już cicho, rzuć tę maskę i bądź wdzięczna, że pozwalam ci się ze mną odstresować. Wolisz w złości znowu rozwalić coś wokół siebie? Jak masz problem to możesz ze mną porozmawiać, nic złego ci nie zrobię, czyż nie? – Podniósł lekko ton głosu, a ja szerzej otworzyłam oczy ze zdziwienia.
Rozluźniłam mięśnie mimowolnie i uspokoiłam dech, serce już mi tak nie waliło, ogarnęło mnie zmęczenie. Ból regenerujących się obić mnie teraz męczył.
-Pojawiły się nowe wskazówki od ostatniego ataku demona na ciebie, a ja się o nich dowiedziałem. Pomogę ci, chcę ci pomóc, przyjmij to do wiadomości – powiedział już ciszej. -Widzisz, takie to trudne? – Zapytał, zauważywszy moją reakcję i poddanie się na te słowa. Przemyślałam wszystko na szybko.  Tak, nadzieja wróciła, lecz gdy czegoś nie mam podanego od razu pod nos to mnie nerwy biorą.
-Dziękuję… - wymamrotałam nieśmiało ledwo słyszalnym głosem i błądząc wzrokiem wokół, byle nie na nim go skupić.
-Czy ty jesteś teraz miła? – Z sarkazmem zapytał, wprawiając mnie w jeszcze większe zakłopotanie.
-Cichaj – mruknęłam całkowicie oddając się w jego objęcie. 


           Niemalże wbiegłam przez zamknięte drzwi do mieszkania. Z różanymi policzkami zmierzałam tylko do wolnej łazienki. Prysznic, zimna woda, koniecznie, teraz. Będąc w przedpokoju, rzuciłam bluzę do swojego pokoju. Miała paść na łóżko, lecz zamiast tego dobiegł mnie szelest w chwili upadku materiały na pościel. Mimo wszystko, odwróciłam się i jednak zahaczyłam całkowicie o pokój. Zdezorientowana spoglądałam na długą, przezroczystą folię, która skrywała piękną, czarną suknię z błękitnymi wykończeniami. Delikatnie zdjęłam z niej bluzę i podniosłam wysoko wieszak z ubraniem. Długi tył, krótszy przód, rozkloszowana, mnóstwo falban, tiul od spodu, wiązany gorset, piękne ozdoby przy szyi i ramionach, błękitne róże ozdabiały całość. Do tego obok łóżka stały błękitne, niezbyt wysokie eleganckie, pełne buty. Przyglądałam się z zachwytem tej kreacji, lecz po chwili z zamyślenia wyrwał mnie sarkastyczny głos Lucyfera:
-Pięknie się prezentuje na wieszaku i w sumie tylko na nim tak będzie wyglądać – powiedział przekraczając próg moich czterech ścian.
Odwróciłam się twarzą do niego już obmyślając coś w zanadrzu, lecz oniemiałam. Stał zadowolony, ubrany w czarny, szykowny, schludny garnitur z białymi nitkami i w lakierowanych bucikach. W kieszeni miał wyeksponowaną różę, taką, jak te przy sukni. Włosy wyjątkowo ułożone, nienapuszone, wystylizowane stosownie do uroczystej widocznie okazji. Poprawiał błękitną muszkę pod szyją, gdy ja z uśmieszkiem wypaliłam:
-Znalazłeś wreszcie dziewczynę? – Zapytałam kpiąc z jego stroju.
-Przez ciebie każda mnie skreśla  i oznacza jako zajętego. Mylnie mnie z tobą parują – skrzywił się ze zrezygnowaniem.
-Tsh – prychnęłam i odłożyłam suknię na łóżko, uważając, aby jej nie zniszczyć.
-To jest dla ciebie, zakładaj ją, mamy zaproszenie – Lucyfer podniósł ją znowu i podał mi.
-Zaproszenie? – Zdziwiłam się kolejny raz. – Na co? – Dodałam, rozpakowując strój z folii ochronnej.
-Bankiet dla zaproszonych, selektywnie wybranych osobistości. Organizowany przez największego udziałowca w tym mieście. Z tego co wiem, to zostali zaproszeni głównie wybitni alchemicy, mistrzowie, osoby, które przyczyniły się w dużej mierze do tego miasta, jego dobra, ochrony i tym podobne – tłumaczył z niezbyt zadowoloną miną.
-Nie wydaje ci się to podejrzane? Jestem tylko uczennicą – odparłam.
-I demonem – nie zapomniał tego wtrącić.
-Nie przekonuje mnie to i to bardzo – zmarszczyłam brwi i spojrzałam na ścienny zegar, który wskazywał godzinę siedemnastą.
-Dlatego idę jako osoba towarzyszą, masz się trzymać blisko mnie i być ostrożna – spoważniał.
-A dopiero co narzekał na to… - rzuciłam pod nosem znowu kierując się w stronę  łazienki.
-I masz był miła, uśmiechasz się, zakładasz ukochaną swoją maskę i masz głowę wysoko uniesioną – kontynuował – Daje ci 15 minut, bo na osiemnastą mamy być w rezydencji.
-Jesteś chamski i wcale się z tym nie hamujesz – zwróciłam mu uwagę – i za mało czasu – dodałam.
-Czas leci, więc masz go jeszcze mniej – krótko odparł.
           Z niezbyt entuzjastycznym podejściem powoli i ostrożnie ubierałam suknię. Wektorami pomogłam sobie w zawiązaniu gorsetu oraz ułożeniu ozdób. Buty będą zmorą. Nienawidzę szpilek. Z grymasem wcisnęłam stopy w zakolanówkach w nie. Spojrzałam w wiszące podłużne lustro na ścianie w łazience. Taki strój odmienia mnie całkowicie. Włosy rozczesałam i zostawiłam takie, jakie są. W miarę wyjściowe. Jedynie podpięłam grzywkę ozdobnymi spinkami załączonymi do zestawu. Wymusiłam uśmiech na swojej bladej już twarzy. Teraz tak wytrzymać całą imprezę. Powoli stąpałam po podłodze. Wyszłam niepewnym krokiem z łazienki i skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych, gdzie stał już Lucyfer. Wyciągnął ku mnie otwartą dłoń.
-Przyzwyczaj się choć na ten czas, ten wieczór. To nas czeka – powiedział nalegając, abym złapała jego rękę.
-Życzę sobie powodzenia – odetchnęłam głęboko ledwo zahaczając palce o jego i podchodząc bliżej.
-Limuzyna już na nas czeka – dodał otwierając drzwi, które wyjątkowo głośno się zatrzasnęły za nami.


____________________
I kolejny. Szukam inspiracji, pomysłów, czegoś ciekawego i z sensem. Wybaczcie wszelkie błędy, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3