sobota, 1 listopada 2014

Rodział XXXV "Inny cel?"

          Leżałam na wygodnej kanapie z zamoczonymi zimną wodą gazami na czole pod grzywką. Chłodne krople spływały leniwie po moich skroniach, a ja sama miałam wzrok wlepiony w biały sufit, na którym doszukiwałam się jakiś pożółkłych plam od palonych w tym pomieszczeniu papierosów. Czułam się już lepiej niż przedtem. Odzyskałam część sił, ale myślę, że obeszłoby się bez jakiś podejrzanych zastrzyków, którymi ugodzili mnie w ramię, jak szczepionkę. Jeszcze mnie przetrzymali, a igłę wbili na siłę, bo nie chciałam. Nie to, że się bałam. Wyglądali z tą zabawką przerażająco a dodatkowo nie pisnęli słówka, co to takiego w tej strzykawce się znajduje. Jednak za delikatnie się też tym nie posłużyli, będę miała siniaka przez nich.
-I jak? -nade mną niespodziewanie pochylił się Lucyfer z szerokim uśmiechem na twarzy.
-W miarę -odpowiedziałam chcąc ściągnąć kompres i podnieść się, by usiąść prosto.
-Nie, leż. Zrobić ci kolejnej kawy? -zatrzymał mnie, a gazą przykrył mi oczy śmiejąc się.
-Jakbyś był tak miły -mruknęłam, przecierając oczy, bo zaczęły mnie szczypać, gdyż woda zwilżyła mi rzęsy i rozmyła tusz.
Gdy się oddalił i poszedł zrobić mi mój napój, ponownie spróbowałam się podnieść. Palcami przeczesałam włosy i ułożyłam je, aby choć trochę schludnie wyglądały. Kokardki już dawno licho wzięło, bo nie pamiętam, w którym momencie się ześlizgnęły z włosów i całe upięcie zostały luźno puszczone. Moja dłoń była już bez skazy, zero krwi, a proteza lśniła połyskiem. Załatwione trampki zastąpiły wygodne, najzwyklejsze tenisówki, bez wiązań, rzepów, jak kapie po prostu. Ziewnęłam, przykrywając kulturalnie usta dłonią. Zmęczenie nadal mnie trzyma, ale nie aż tak bym zaraz zasnęła ot tak.
-Wiesz, co było dodatkową przyczyną twojego osłabienia? -tato podszedł do mnie, siadając po chwili po mojej prawej stronie.
-Dodatkową? A nie główną? Bo z tego co mi Lucyfer wytłumaczył to jego forma broni mnie osłabiła -z lekkim zakłopotanym tonem odparłam, przyglądając się jego poważnej mimice twarzy, której szczerze u niego nie lubiłam.
-Otóż w sumie - nie. To nie wykończyłoby cię tak szybko. Dowiedziałem się, że podczas niezapowiedzianej wizyty demona odbywały się w waszej klasie praktyczne zajęcia alchemiczne. Twoi przyjaciele wykorzystali wreszcie wiedzę w praktyce i pokazali co nieco. Zaskoczyli nauczycieli, a Stein, który im się przyglądał, zaraz wyciągnął wnioski, dlaczego tak było -wziął ode mnie gazę i wycisnął ją z nadmiaru wody do miseczki obok, która stała na stoliku.
-Alchemia? Ja też chcę! -podekscytowana krzyknęłam z entuzjazmem, skupiając się tylko na tej przekazanej mi informacji.
-Skup się! Poza tym powiem od razu ci coś i może to po części wyjaśni tobie już całą resztę. Demony nie mogą posługiwać się alchemią. Dla nich to jest jak kara śmierci. Każda próba kończy się opłakanym skutkiem, a powielanie takich prób prowadzi do wykończenia takiego śmiałego potwora -podniósł w zdenerwowaniu ton głosu.
-Nie…Mogą? -powtórzyłam załamanym głosem -Ano tak, jestem demonem, powinnam się wreszcie przyzwyczaić -dodałam opuszczając wzrok.
-Nie, przepraszam. Nie chciałem by to tak zabrzmiało, wybacz. Po prostu mnie samego to jeszcze przytłacza -położył mi rękę na czubku głowy i pociesznie potargał kosmyki, jak małego dziecku. -Wracając do tematu, zawarliście pakt, który już nie raz omawialiśmy i wspomnieliśmy wam, że dzięki niemu niepotrzebny jest krąg transmutacyjny, by użyć mocy. Dlatego oni już zapunktowali wśród innych, nawet najlepszych naszych szkolnych alchemików. Ale tu jest haczyk… -zamyślił się i zmarszczył brwi.
-To ja tutaj cierpię za to, że oni mogą używać w ten sposób swojej mocy, tak? I dodatkowo źródłem energii dla nich jestem ja? -wtrąciłam, przerywając mu jego bezradne westchnienie.
-Już się domyśliłaś?! -zdziwiony zapytał spoglądając mi w oczy.
-Możliwe, że kiedyś sami to wspomnieliście, bo skoro dokonaliśmy nielegalnej rzeczy, w wyniku której ja zostałam demonem i skończyłam jako ofiara to automatycznie jestem źródłem, z którego będą czerpać siłę. Dodatkowo myślę, że będąc zapieczętowana konsekwencje ich zabaw będą gorsze, bo “ona” została obezwładniona, więc to moja energia jest bezpośrednio pobierana. Zapewne też bez pieczęci nic poważnego by się nie działo, choć myślę, że jedynie mogłabym tracić nad sobą kontrolę -rozglądałam się, zagryzając przy tych przemyśleniach zębami paznokcia od kciuka.
-Tego się spodziewałem po moim małym mózgu -uśmiechnął się delikatnie, biorąc z rąk Lucyfera kubek swojej kawy.
-A to, że nie potrzebują znaku również jest lekką przesadą, bo to, co można dostrzec w twoich oczach to właśnie wasz znak, który aktywuje moce. Wszystko da się wyjaśnić -Lucyfer podał mi kawę, której aromat jak zwykle zachwycał.
-Ale przyznam, ze dość dużo zaprezentowali. I również już wiedzą, skąd taka ich siła się wzięła -tato wstał z kanapy i podszedł do dużego okna, z którego było widać pobliskie boisko.
-I zapewne nieświadomie na początku zaszaleli, prawda? I dlatego opadłam z sił. Tylko, tutaj też dostrzegam jedną zasadę, ich moc jest jakby zależna ode mnie -przybliżyłam porcelanowy kubek do chłodnych ust. -I to się kiedyś może źle skończyć… -dodałam pod nosem.
-Nie zaprzeczę, Firm mało nie spaliła części sali, a Edward nie zrobił lodowiska szkolnego -zaśmiał się popijając kawę.
-Muszę jak najszybciej zobaczyć co potrafią -uśmiechnęłam się do odbicia na powierzchni ciepłego napoju, którego para ze wrzątku ogrzewała mi twarz.
-Najpierw to ty jeszcze się kuruj, bo znowu skończyć na leku profesora Stein’a. Ale… Chociaż go w końcu  przetestował i mamy pewność, że działa -wskazał miejsce na swoim ramieniu, które odpowiadało miejscu wkłucia.
-Czyli jestem królikiem doświadczalnym?! -oburzona, prawie zachłysnęłam się kawą.
-Nie umrzesz, haha -ironicznie to skomentował, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem pełnym kpiny.
-Niestosowny żart, tato -westchnęłam, opierając się o miękkie oparcie. -Tato… A jaką alchemią władała mama? -spokojnym, cichym tonem spontanicznie zapytałam.
Tato wyraźnie drgnął na to pytanie. Zmierzył mnie wzrokiem, myśląc, że się przesłyszał, ale po chwili odetchnął i wziął pełny łyk kawy. Przełknął i podparł ścianę, a kubek postawił na stoliczku.
-A więc… -zaczął.
-Kontrolowała błękitne płomienie -nagle wtrącił się Lucyfer, jakby wyrwany z zamyślenia.
Otworzyłam szerzej oczy, bo nie spodziewałam się odpowiedzi z jego strony. Ponownie się podniosłam z wygodnego ułożenia. Usiadł obok mnie, a ja tylko bezsensownie spoglądałam na niego ze zdziwienia.
-Nie pamiętasz jeszcze wszystkiego z dzieciństwa? Mogłem wcześniej zapytać, ale nie chciałem nieświadomie sprawiać przykrości -dodał jakby z poczuciem winy. -Z początku sam jeszcze nie wierzyłem, że to możliwe byśmy się już spotkali, ale jednak cuda się zdarzają. Kiedyś jako przyjaciele ze szczenięcych lat, teraz również, ale też jesteśmy partnerami jako broń i mistrz.
-Czekaj, wolniej, przyjaciele z dzieciństwa? -zagestykulowałam nerwowo rękoma, by się wstrzymał z dalszym mówieniem. -To dlatego tak mi się to miejsce znajome wydawało. Place, fontanna przed blokiem, ta szkoła, ciągle dręczyło mnie uczucie, jakbym tu była i bardzo dobrze znała to miejsce -poprawiłam włosy na czubku głowy.
-Pamiętam te czasy, aż mi się uśmiech ciśnie na usta. Takie dwa małe szkraby, które ciągle się w sumie kłóciły. Trzymaliście jeszcze z jedną dziewczynką, tylko… Nie mogę sobie jej przypomnieć -tato zamyślił się.
-To dziwne, ale ja też. Widzę ją we wspomnieniach jakby przez mgłę -Lucyfer delikatnie się zdezorientował.
-A ja bym chciała sobie cokolwiek przypomnieć! -pół żartem, pół serio odparłam, spoglądając w okno i mrużąc oczy od światła.
          Nagle drzwi do gabinetu się otworzyły. Wszyscy automatycznie się odwróciliśmy, bo hałas był na poziomie jakby jakiegoś poważnego wydarzenia.
-To nie fair Edward, że pierwszy poszedłeś się z nią zobaczy, nic nie mówiąc! -Firm stanęła w progu i z żalem w głosie jęknęła, a za nią stała reszta naszej paczki. Po chwili się rozglądnęła, że jednak jego tutaj nie ma i od razu się zmieszała, a dłoń okrytą białą rękawiczką opuściła wzdłuż ciała. -Jak to? Nie ma go też tutaj? -ponownie poobracała głowę w różne strony, ale bez nowych rezultatów.
-Nie było go tutaj, myślałem, że z wami jest -Tato powiedział widocznie zakłopotany.
-Nie, właśnie nie. Gdzieś się nam zapodział. Telefonu też nie odbiera. Ciekawe, czy dobrze się bawi -zacisnęła pięść.
-Może tylko po coś gdzieś poszedł? Sklep? -Lucyfer poprawił swoje krucze włosy i spojrzał na zebranych.
-Wątpię. To do niego niepodobne, tak bez słowa -wtrąciłam, marszcząc brwi i podciągając rękawy marynarki.
-Wydaje mi się, że chyba ktoś go zagadał i wtedy już ślad po nim zaginął. To było pod klasą na przerwie -Dzinks zaczęła sobie przypominać.
-Dokładniej, kto i jak? -Tato zainteresował się jej wypowiedzią.
-Jakiś mężczyzna z początku gadali przy nas, ale potem nieoczekiwanie się oddalili -Dzinks leniwie opadła na część wolnej kanapy.
Tato niespokojnie odszedł od okna i dziwnie pobladł -Jak wyglądał ten mężczyzna? -zapytał z niepokojem.
-Bodajże blond włosy na irokeza… -Firm ułożyła podobnie włosy Nate’a, ale jego niestety były nieodpowiednie do zademonstrowania tego.
-Jest źle, bardzo źle -Lucyfer się zerwał i zaczął coś nerwowo przeglądać w telefonie.
-Poczekaj, może jednak to nie to, o czym myślimy -tato również wyglądał na zdenerwowanego.
-Może nie. Ale nie założyliśmy, że mógł obrać sobie kogoś innego za swój cel -spojrzał na mnie, a potem na resztę. -Od początku zakładaliśmy, że na pewno chodzi jemu oraz innym o Izę, ale jednak nie. Coś innego zaplanowali, a teraz wykonali ruch i jesteśmy w tyle.
-Jaki cel? Znowu ja? -przerwałam ich niejasną dla nas rozmowę i  z irytacją zapytałam, chcąc wyjaśnień.
          Po długiej wymianie zdań podjęliśmy odpowiednie kroki. Zadecydowaliśmy, że spokojnie poszukamy jakiegoś tropu. Nie mamy pojęcia, co oni chcą osiągnąć, mając przy sobie Edwarda, bo na pewno go teraz przetrzymują, bo nagły brak śladów i słuchu po nim nie jest normalne. Wszyscy się martwimy i każdy gorączkowo teraz chodzi i przeszukuje najmniejszy kwadrat powierzchni szkoły. Na razie do tego stopnia utrzymujemy poszukiwania. Tato zajął się najniższymi podpiętkami gmachu,  bo my jako uczniowie nie mamy tam oficjalnie wstępu. Obecnie sama podążałam pustym korytarzem jednego sektora. Po drodze tylko domyślałam się, co może się teraz stać, co oni mogą od niego chcieć i dlaczego on? Na razie tylko nasze grono wie o zniknięciu. Innych nie chcemy w to jeszcze mieszać, bo nie widzimy potrzeby. Poza tym, jeśli dowie się ktoś niepowołany, będzie tylko gorzej. Ściskałam stalową pięść ze złości. Rozglądałam się i dokładnie nasłuchiwałam najmniejszego szmeru. Na pewno teraz jesteśmy tu sami, zajęcia się skończyły, młodzież poszła do domu. Co kilka ostrożnych kroków odwracałam głowę w stronę wielkich szyb okna, które ukazywały piękne niebo od zachodzącego leniwie, czerwonego słońca. Pomarańczowe światło nadawało niesamowity nastrój. W jednej ręce stale kurczowo trzymałam telefon, z nadzieją, że zaraz dostanę powiadomienie, iż telefon Edwarda dał znak. W ciszy doszłam do końca korytarza, na którego zakręcie znajdowały się schody, prowadzące do szatni na parterze. Przystałam tuż przy ich krawędzi i wzrokiem podążyłam aż do ostatniego stopnia. Zakurzone, zachodzone, jego śladów podeszew od butów na pewno bym tutaj nie dostrzegła.  Miałam tylko sprawdzić to piętro, resztę oni na pewno już przejrzeli. Nie opłacało mi się w sumie już zawracać, by zejść innymi schodkami na dół, więc tymi nawet będzie szybciej. Wyciągnęłam lewą rękę ku białej poręczy. Złapałam się jej i już miałam zrobić krok niżej, gdy pod palcami poczułam dziwną, zwilgotniałą, szorstką tkaninę, która przylepiła mi się do zewnętrznej strony dłoni. Z zniesmaczoną miną zabrałam rękę, a materiał odruchowo oderwałam od poręczy. Przestraszyłam się, gdy przyglądnęłam się znalezisku. Przecież to… Krew. Już nie najświeższa, ale bez wątpienia. A to kawałek materiału, z którego uszyte są mundurki! Pobladłam i nerwowo zbiegłam już po stopniach, uważnie i pośpiesznie przyglądając się, czy jeszcze jakiegoś śladu tutaj nie ma. Tylko oby nie był to skrawek z ubrania Edwarda. Możliwe, że nie, bo każdy tutaj w nim chodzi, ale jeśli to jego, to tym bardziej niepokojące jest to, co się dzieje w tej szkol teraz. Zaczyna się tutaj niezły cyrk. Może się ktoś z kimś tutaj szarpał, albo… To jego tutaj dopadli? Jest cały postrzępiony, więc na pewno, ale nie chcę tak myśleć! Ręce mi drżały. Schowałam splamiony materiał do kieszonki w marynarce. Podniosłam głowę. Muszę im to pokazać, może oni też coś znaleźli, a jeśli nie to chociaż nie powinniśmy się teraz trzymać osobno, bo to już zbyt niebezpieczne. Odblokowałam ekran telefonu i w kontaktach zaczęłam szukać numeru Lucyfera, gdy poczułam, jakbym była obserwowana. Wyświetlacz swoją jasnością teraz mnie lekko oślepiał, przez co gorzej widziałam wszystko wokół. Przeszłam kilka kroków, by wyjść z zacienionego kąta. Obróciłam się całym ciałem o 180 stopni. Może mi się wydaje, bo jestem zdenerwowana? Albo ktoś z nas jest tylko w pobliżu mnie?
-Firm? Dzinks? Ktokolwiek? To wy? -odezwałam się nieśmiałym tonem, mając w pogotowiu już wybrany numer. Ta niepokojąca cisza może doprowadzić do szaleństwa, a szczególnie mnie. Nie usłyszałam odpowiedzi. W bezruchu wytężałam narządy wzorku i słuchu. Po chwili to uczucie wlepionego we mnie wzroku zniknęło. Ciarki przeszły mnie po całym ciele. Ulga od razu. Opuściłam ręce bezwładnie wzdłuż ciała. Nagle poczułam czyjąś dłoń na lewym barku. Dreszcze mnie ogarnęły, a z przerażenia automatycznie podskoczyłam. Pisnęłam, ale bardzo stłumionym głosem i zakryłam sobie sama usta protezą. Zachowawszy zimną krew, z prawej kieszeni wyciągnęłam mały scyzoryk i energicznie odwróciłam się.
-To tylko ty… -powiedziałam, wypuszczając powietrze z płuc i chowając niepozorne ostrze z powrotem.
-Przepraszam, nie chciałem tak się zachodzić od tyłu, fakt, nierozważnie zrobiłem -Lucyfer się zmieszał, gdy zobaczył mogą reakcję na jego ciche podejście. -Coś się stało? Dziwne, że aż tak zareagowałaś, coś jest na rzeczy, prawda? -zapytał zaniepokojony, rozglądając się wokół.
-Popatrz na to -odparłam, pokazując mu skrawek materiału z zaschnięta po części, czerwoną, ludzką krwią…



_____________________________________
Minęło, ale jest. Coś się zaczyna dziać. Przepraszam za wszelkie błędy. Ale ten czas leci, coraz dłużej zajmuje mi wrzucenie rozdziału! Chociaż tak jak nie raz pisałam - lepiej poczekać i coś konkretniejszego napisać. Dziękuję za przeczytanie, pozdrawiam, Law! < 3

sobota, 4 października 2014

Rodział XXXIV "Moja kolej"

-Co to ma być?! -Lucyfer krzyknął, gdy stanął obok mnie i również ujrzał ten niecodzienny widok.
-Skąd? Jak? Gdzie? Po co? -wyrywało mi się tysiąc myśli z ust. Ciągle próbowałam ogarnąć sytuację. Chciałam żeby w takiej chwili to był głupi żart, ale jak widać, on nie jest nawet śmieszny. Moje źrenice pochłaniały widok ogromnej kreatury, o co najmniej 2 metrach wysokości, ale za to takiej samej szerokości. Ohydne z wyglądu, bardzo. Machało na wszystkie strony łapami, które były zakończone srebrzystymi pazurami. Gdzieś już podobne widziałam… Pamiętam! Tylko te są bardziej zaostrzone. Ale tym razem nie jestem sama i nie jest noc. Wokół niego zrobiło się zamieszanie. Przestraszeni uczniowie uciekali w krzyku. Dziwny widok, panika już ogarniała to miejsce, a przecież to wyspecjalizowana szkoła. Ciekawie. Gdzie są… Ano tak! Mistrzowie Broni! Czyżby to nie o mnie tutaj też chodziło? Ale, co ja tu mogę? Nie wiem jak zaatakować. Szybko musiałam podjąć jakąś decyzję. To nie było łatwe. Ten huk i hałas tylko pogarszał tę chwilę.
-Chodźmy! -krzyknęłam nagle, jedną nogą już wchodząc na parapet i chwytając się białej obramowki okna.
-Oszalałaś?! Nie przez okno! Nie masz wektorów, nie możesz ich używać, gdy jesteś zapieczętowana! -Lucyfer złapał mnie stanowczo, ale zarazem delikatnie za przedramię. -Poza tym, wyglądałabyś na samobójcę.
Faktycznie, nie mam wektorów, nawet nie mam tego uczucia, które mi towarzyszyło przy nich. Najpierw robię, potem bym pomyślała dopiero. Zeszłam z okna. Rozglądnęłam się, którędy by było najszybciej zejść na plac. W takim momencie chciałabym iść na tę łatwiznę i po prostu wyskoczyć z piętra.
-Wiem, podaj mi rękę! -nagle swoją dłonią objął moją i po chwili jego postać się rozmyła. Przemienił się.
-Super plan! Masz jakiś jeszcze? -sarkastycznie powiedziałam spoglądając z drwiną na ostrze i moje odbicie.
-Gdy od razu wparujesz tam z bronią to nie będziesz już miała czasu się wahać, czy walczyć, czy nie. Ruszysz od razu -odezwał się z dziwną ironią.
-Genialne! Tylko jak mam to coś obezwładnić? -ruszyłam ku schodom, przy których końcu znajdowało się wyjście ewakuacyjne.
-Nie narzekaj, lecimy -stanowczo odrzekł.
          Ścisnęłam dłonie i twardo stąpałam po każdym schodku w pośpiechu. Asekuracyjnie tylko wyciągałam dłoń w kierunku obręczy, by w razie czego móc się chwycić, aby nie zrobić sobie krzywdy i obciachu. Jednak uczucie niepokoju nie odchodziło. Bałam się po prostu. Teraz jeszcze bardziej z tą świadomością, że nie mogę użyć wektorów. Moja pewność siebie gasła. Byliśmy już przy wyjściu, gdy zobaczyłam ojca. Zatrzymałam się. Jest teraz tyle rzeczy, o które chcę go zapytać.
-Ta… -zaczęłam podenerwowanym głosem, gdy wtem on się uśmiechnął i energicznym pchnięciem, szeroko otworzył przede mną drzwi wyjściowe. Świeży, delikatny podmuch wiatru rozwiał mi włosy. Dało mi to przyjemne uczucie ochłodzenia.
-Słyszałem, że masz robotę -z podstępną miną powiedział, po czym popchnął mnie za próg.
Pochyliłam się za bardzo do przodu nadal stojąc w miejscu, przez co o mało nie straciłam równowagi. I tak oto znalazłam się niecałe 15 metrów od potwora. Drzwi się za mną zamknęły, a ja stanęłam jak wryta. Z góry wydawał się mniej straszny. Ewakuowani uczniowie schowali się pod dachem budynku w bezpiecznej odległości. Spoglądali tylko jakby z wątpliwością w moją stronę. Do tego jeszcze ta kreatura już mnie zauważyła. Wyprostowałam się i wzięłam głęboki wdech, który wydawał się niesamowicie ciężki.
-Drżysz.. -Lucyfer cicho powiedział jakby ze zdziwieniem z tego powodu.
-Cichaj, wydaje ci się -burknęłam i jeszcze bardziej ścisnęłam dłonie na rękojeści. Wbijałam paznokcie w swoją skórę dłoni. -Masz może jakiś pomysł? Jak zacząć, gdzie celować? -zapytałam uważnie obserwując posturę potwora, który się chwiał.
-To jest demony typu “C”, nie bardzo silny, ale już myślący, czyli cięższy do pokonania niż te typowe, bezmózgie “D” czy “E”. Będzie cię próbował przeciąć ostrzami, ale źle trafił.  Też posługujesz się ostrzem i to o wiele smuklejszym i ostrzejszym. Musisz uważać, by cię nie pozbawił kończyć czy też głowy -rozwinął temat, a czas leciał.
-Do rzeczy Lucyfer! On tu zmierza! -podniosłam zdenerwowany głos, bo potwór niebezpiecznie i coraz szybciej zbliżał się ku nam, trzepocząc przy tym pazurami.
-Najpierw spróbujmy odciąć mu te łapska! -krzyknął i tuż po tym uskoczyłam z miejsca, a bestia się szeroko zamachnęła, bo próbowała celować w moją głowę. Przy uniku ustawiłam pionowe katanę chcąc wykorzystać jego atak do pozbawienia go przy tym ramienia. Udało mi się. Żelastwo z łatwością przeszło przez z pozoru twardą, grubą skórę i przełamało kości, odrywając je od barków. Kończyna z lejącą się brunatną krwią, uderzyła o ziemię. Przebiegłam kilka kroków do przodu, by utrzymać pewną odległość od okaleczonego potwora. Spojrzałam na katanę. Ociekała tą cuchnącą i nienaturalnego koloru cieczą. Z obrzydzeniem patrzyłam na ten widok.
-Współczuję ci, to jest okropne -mruknęłam po czym przecięłam powietrze ostrzem, by nadmiar krwi po prostu bez dotykowo usunąć. Już czułam nieprzyjemny nacisk na żołądek.
-Ludzka krew ci nie przeszkadzała -krotko to skomentował, a jego twarz przez chwilę błysnęła w ostrzu.
-To co innego! -zaprotestowałam, przygotowując się do następnego kontrataku, bo demon zaryczał przeraźliwie i odwrócił się w naszą stronę. Jego gęba przybrała rozgniewaną i niezadowoloną minę.
-Nie widzę sensu w kolejnym odcinaniu ręki. Na pewno ma jakiś słaby punkt. Nie wiem, stopa, kark, oko? -mówiłam, wzrokiem podążając pod tych miejscach.
-Ma. Każdy demon ma na ciele znak. To pentagram. Jest on umiejscowiony na klatce piersiowej. Odpowiada to miejsce jakby ludzkiej duszy lub sercu. Trzeba w  niego wycelować i precyzyjnie przeciąć w pół. Wtedy demon ostatecznie wypada z gry. Można rzec żartobliwie, że umiera po raz drugi -powiedział mi kolejne, istotne informacje.
-Pentagram, powiadasz? To trzeba go pozbawić tych szmat na torsie -pewna siebie powiedziałam i ruszyłam ku niemu pierwsza.
-To dziwnie brzmi, ale nie postępuj tak nierozważnie! -pośpiesznie dodał, gdy ja już ostrzem próbowałam zahaczyć w bliskim starciu o skrawek jego łachmana, którym się okrywał. Jednak to nie było takie łatwe jak mi się wydawało. Gdy się niebezpiecznie zbliżyłam i prawie sięgnęłam celu i zablokowałam jego atakującą, sprawną rękę, nagle odrosła w miejscu odciętej mu nowa!
-Co do cholery?! Kur... -wyrwało mi się z zaskoczenia. Skuliłam głowę i w przysiadzie przełożyłam broń do drugiej ręki. Z tej pozycji zrobiłam prawie idealny przewrót tuż pod jego nogami. Szybko wstałam i wykorzystując jego opóźnioną reakcję, przejechałam ostrzem po całej długości powyginanego kręgosłupa. Materiał odpadł od razu, ale również krew trysnęła  z tego powodu. Odsunęłam się od niego. Jak zwykle musiałam się nią pobrudzić. Pedantyzm wziął znowu górę, niestety. Otrzepałam zakolanowki z prochu, który zebrałam, gdy kucałam. Będę miała ubite kolana na pewno, bo już mnie bolą jak dotykam.
-Bądź ostrożniejsza, proszę cię -Lucyfer poważnym tonem się odezwał.
-Nie spodziewałam się tego, że mu łapa odrośnie! Mało brakowało, a by mnie o makówkę skrócił! -ze zdziwieniem krzyknęłam.
Odwrócił się. Od razu w oczy rzucił mi się czarny, wydziarany jakby krąg z pięcioramienną gwiazdą. Był na poziomie mostka. Teraz powinnam ostrze wbić centralnie w to miejsce, tak by było najprościej, ale musiałabym wysoko trzymać ręce, bo nie jestem jego wzrostu. Kreatura wymachiwała w wściekłości swoimi rękoma, a ta, która mu odrosła miała wyraźnie mniejsze szpony.
-Kończmy to -syknęłam, podnosząc broń znowu do góry i celując na poziom jego klatki. Stanowczo i z zaciśniętymi zębami, ruszyłam. Miałam na uwadze idealnie środek znaku. Pewnym pchnięciem zatopiłam ostrze w cielsku. Kości gruchnęły na skutek siły, którą pokładałam w ataku. W chwili naruszenia znaku, demon został sparaliżowany w większej części. To w pewnym sensie uchroniło mnie od ewentualnych zadrapań, bo idąc wprost na niego już małą uwagę przekuwałam do uniku czy obrony. Poszłam na całość. Dłonie pod wpływem nacisku ześlizgnęły mi się lekko z rękojeści. Poprawiłam chwyt i z ponownym, jeszcze silniejszym parciem z góry w dół przesunęłam ostrze. Rozcinającemu się mięsu, łamanym kościom i wylewającej się krwi towarzyszył wypalający się, zniszczony znak demona. Przymknęłam oczy i jednym pociągnięciem wyciągnęłam broń z rozpadającego się potwora. Łapiąc równowagę, odsunęłam się i z obrzydzeniem spoglądałam na jego krwawiące ciało. Po chwili te kawałki zmieniły się w szarawy proch i rozpłynęły się w powietrzu, na niosącym je wietrze. Rozluźniłam mięśnie, które przez napięcie już mnie bolały. Odetchnęłam głęboko i wlepiłam wzrok w swoje buty. Brudne, umoczone w tej ohydnej cieczy. Skrzywiłam się z niesmakiem. Podeszwą przejechałam po odcinku czystej kostki. Zostawiam za sobą ślady, tak się ubrudziłam. Jak tak to ma za każdym razem wyglądać to podziękuję. Moje dłonie też się lepią. Ciekawe, ile zajmie mi wyszorowanie paznokci i wyczyszczenie protezy. Ale - udało mi się.
-Lucyfer, daliśmy radę -z uśmiechem powiedziałam, rozchmurzając się.
-T-tak, to było dość… Zdumiewające. Powrócę do swojej ludzkiej formy, raczej innych ten widok nie zadziwi -odparł jakby ze zmieszaniem i zaskoczeniem.
-Tego można było się spodziewać po naszych Mistrzach Broni, gratuluję! -nagle za naszymi plecami usłyszeliśmy donośny krzyk i pojedyncze klaśnięcia w dłonie.
Nie słyszałam chyba wcześniej tego głosu, bo nie mogłam sobie z nikim go skojarzyć. Zaciekawiona, odwróciłam się. Ujrzałam wysokiego mężczyznę w krótkim, blond irokezie. Był on dodatkowo ułożony na żelu. Z rękoma w górze przemawiał coś do grupy uczniów, która komentowała żywo zaistniałą sytuację. Jego granatowy garnitur rzucał się w oczy. Kim może być tak elegancka osoba? Czyżby to jeden z wizytatorów, ale… Chyba nie mieli się oni tak wyróżniać. Bez słowa chciałam zrobić krok do przodu, ale zachwiałam się w stronę przeciwną. Zakręciło mi się w głowie. Odruchowo chwyciłam się ramienia Lucyfera, który również w zamyśleniu przyglądał się owej osobie. Jednak jego mina nie wydawała się zadowolona.
-Co się dzieje? -zapytał, przybliżając się bym miała stabilniejsze oparcie.
-Słabo się poczułam, tak nagle opadłam z sił -ze zdziwieniem odparłam, próbując czystym nadgarstkiem poprawić niesforne włosy, które nachodziły mi na oczy. -Jeszcze wybrudziłam cię krwią, wybacz -dodałam, bo zauważyłam, że odbiłam mu pociągłą piątkę na jasnej koszuli.
-Tak przeczuwałem -ściszonym głosem mruknął, podając mi drugą rękę.
-Co masz na myśli? -podniosłam lekko zamglony wzrok na jego zmartwioną twarz.
-Z chwilą zapieczętowania automatycznie zostałaś osłabiona. W dodatku twoje siły spadły nawet poniżej normy przeciętnego człowieka. A dzierżawienie mnie w formie broni wymaga dużej ilości energii, bo jestem świętą bronią. Najprościej jak mogłem to ci teraz to wytłumaczyłem.
-Chodźmy do środka szkoły, nie chcę tu stać i opierać się ciągle o ciebie -zaproponowałam, stawiając delikatne kroki w tym kierunku.
-A gdzie nasi bohaterowie uciekają? Zaczekajcie -ponownie ta osoba się odezwała, ale tym razem do nas.
Przystaliśmy. Nadal podtrzymywał mnie mój “przyszywany brat”, bo moja koordynacja ciągle szalała.
-Przedstawię się, jestem jednym z głównych kierowników i opiekunów tej szkoły. Mówcie mi Akari, miło mi -uśmiechnął się, a jego błękitne oczy mieniły się  w padających na niego promieniach słońca. -Słyszałem, że mamy w naszych progach nowe okazy, ale nie spodziewałem się, że aż takie utalentowane -dodał, uważnie się nam przyglądając. Dziwnie wpatrywał się w Lucyfera.
-Dzień dobry. To zaszczyt, że tak ważna osobistość zachwyciła nas swoją obecnością a nawet swoją pochwałą -za nas dwoje mówił bardzo poważnie i jakby ostrożnie. W międzyczasie, trzy razy palcem wskazującym, przypominając zapukanie, dotknął przedramienia mojej ręki, którą i tak silniej przytrzymywał, bym nieoczekiwanie nie przytuliła się nosem do ziemi.
-Lucyfer, pamiętam cię! Tyle czasu minęło, a nadal do mnie tak formalnie mówisz, nigdy się nie zmienisz -poklepał go przyjacielsko po ramieniu.
Zdziwiłam się. Nie przyszłoby mi do głowy, że on może znać tych “z góry”. Chociaż zasygnalizował mi bym z niczym się nie wyrywała i, że coś tutaj nawet jemu nie pasuje. Zgodnie z ostrzeżeniem, nie odezwałam się nieproszona. Przyglądałam się mu. Jego ton głosu, słowa, które dobierał, wydawały się mi trochę sztuczne. Jakoś stojąc tuż przed nim odczuwałam niepokój.
-Nie wypada mi zwracać się do pana nieoficjalnie, jestem również uczniem -spokojnie odparł utrzymując z nim kontakt wzrokowy.
-Daj już spokój, to ja mógłbym do ciebie mówić jakimś tytułem, w końcu jesteś cenioną osobą -spojrzał nagle na mnie.  -A ta młoda dama to zapewne córka naszego Aleksandra? Zdradź mi swe imię, proszę.
-Izabela Lawrence -krótko odpowiedziałam próbując zachować jednolity ton głosu, bo do osłabienia doszła senność, w skutek czego mój głos się załamywał i był coraz słabszy. Nie jest ze mną dobrze.
-Taką perłę skrywał tak długo, nie ładnie z jego strony -przeszył mnie wzorkiem, ale najuważniej spoglądał mi w oczy.
Po chwili wypastował się i spojrzał za siebie. Jednak w ułamku sekundy widziałam jak zmarszczył brwi, ale zaraz zmienił wyraz twarzy.
-Teraz będziecie mieli pewnie mnóstwo pytań od innych. Ja już was opuszczam, obowiązki wzywają. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy i spokojnie porozmawiamy, ale nie w takich okolicznościach -skinął głową i odszedł.
          Spojrzeliśmy na siebie z Lucyferem, a nasza mimika mówiła to samo. O co tutaj chodzi? Inni się rozeszli i całe szczęście, spokój znowu nastał, a do nas najwyraźniej nikt nie chciał podejść, bo nie wyglądaliśmy teraz zbyt przyjaźnie. Być usmarowanym krwią i człowieka już się boją.
Po chwili ktoś nas zagarną od tyłu. Odwróciliśmy się. O dziwo był to tato.
-Chodźcie, coś dziwnego się tutaj wyprawia -powiedział poważnym tonem i podążyliśmy w kierunku bocznego wejścia.
-Więc moje podejrzenia mogą być trafne? Nie podoba mi się -Lucyfer chyba po raz pierwszy miał taką minę…



___________________________________________________
Trochę minęło, ale jak jest szkoła to czas leci, a mniej się pisze. Niestety, ale mam nadzieję, że coś ciekawszego się wreszcie dzieje. I postaram się taki poziom trzymać, ba, muszę. Następny rozdział zapewne znowu pojawi się z małym poślizgiem, ale nie chcę pisać na szybko i byle czego. Lepiej poczekać i coś treściwszego przeczytać. Wybaczcie standardowo błędy. Tak więc dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam Law!

sobota, 13 września 2014

Rodział XXXIII "Pieczęć i wizytacja"

          Po obiecanych trzech godzinach wróciłam zmordowana, zmęczona, u kresu łez, obolała, do mieszkania. Bez słowa do błazna wyszłam z przesłodzonego budynku  i ile jeszcze miałam sił, jak najszybciej się oddalałam, próbując wyciszyć wrzaski małych potworów w głowie. Wytargały mnie za włosy, porozciągały rękawy od koszuli, zniszczyły notatki zapisane na kartkach, które miałam w kieszeniach, zalały mi kolejny telefon i i próbowały wszystkiego by mnie z równowagi wyprowadzić. Z początku kontrolowałam się dość porządnie, ale po pewnym czasie przeszłam w stan zombie. Zero reakcji z mojej strony. Nie myślałam, nie przejmowałam się, nie reagowałam. Zdałam się na ich łaskę. Przynajmniej bez wysiłku zdałam ten jego chory test. Choć nie wyglądał na zbytnio usatysfakcjonowanego. Oczekiwał lepszej zabawy moim kosztem, ale cóż - nie wyszło. Przebolałam to. Poruszałam się jak robot. Nienaturalnie. Chciała już tylko wrócić do domu i bezwładnie poleżeć gdziekolwiek - podłoga, łóżko, balkon, wszystko będzie dobre. Potem odmóżdżę się przy oglądaniu czegokolwiek. Muszę wypocząć, wyciszyć się, odzyskać równowagę i normalność. Ze zmarnowaną miną przekroczyłam cichutko próg. Nie wiedziałam, że Lucyfer już wrócił, a drzwi były otwarte przez co szarpnęłam niepotrzebnie silnej za klamkę. Zależało mi, by nie zwracać na siebie uwagi. Może on przynajmniej spędził udane popołudnie. Na pewno. Na paluszkach podążyłam w stronę mojego pokoju. Nawet one mnie bolały.
-O, już przyszłaś… Coś się stało? - Lucyfer zaczął miłym tonem, ale po chwili sam się zdziwił na mój widok.
-Miałam trening. Z Breakiem - odparłam drżącym głosem jakbym uciekła z piekła na ziemi. Przystałam w przedpokoju.
-Znowu coś odwalił głupiego? On to nie ma umiaru, naprawdę. Sadysta - westchnął bezradnie i poszedł do kuchni.
-Grunt, że żyję - dodałam z delikatnym uśmiechem, ale nie ze szczęścia tylko ironii.
-Coś mówiłaś? - odwrócił głowę, bo widocznie nie dosłyszał tego co mruknęłam, ale nawet to i dobrze.
-Nie, nic, a ty co robiłeś? - zmieniłam temat siadając przy stole i ogarniając w miarę rozczochrane włosy.
-Ano ja… Przyglądałem się jak Maka z Soulem trenują. Są ze sobą idealnie zgrani. Współpracują bez słów, a ich walka jest zdumiewająca - zamyślił się popijając kawę z białego kubka w czarne nutki.
-Ale na takich nie wyglądają. Jedno drugiego obraża. Byłam świadkiem owej sytuacji - wyciągnęłam z kieszeni oblepiony jakimiś naklejkami telefon, który jeszcze, o dziwo, reagował na dotyk. Ducha trzyma, na szczęście.
-To tylko świadczy o tym, jak dobrymi są przyjaciółmi - zaśmiał się po czym podał mi również ciepły napój.
-Dzięki - złapałam kościstymi dłońmi swój kubek. -Mój test stawiał głównie na wytrzymałość. Break ćwiczył moją kontrolę nad sobą -sarkastycznie się uśmiechnęłam.
-To dlatego on się pewnie tak wyrywał, gdy powiedziałem, że idę z tobą na trening. Zapewnił mnie, że chce ci tylko coś pokazać, a tak naprawdę szukał rozrywki. Mogę wiedzieć czym cię tak katował?
-Pilnowałam dzieci… - wymamrotałam chcąc to jak najspokojniej powiedzieć, ale na samą myśl dalej powracał gniew i strach jednocześnie.
-Zwariował - krótko to skomentował. -Ale dzieci są przecież urocze - dodał pogodnie i podejrzliwie na mnie zerknął.
-Nigdy więcej! To małe diabły! - krzyknęłam, odstawiając porcelanowe naczynie na stół przed sobą.
Przerwało nam nagłe, krótkie zapukanie, po którym usłyszeliśmy trzask otwieranych i zamykanych drzwi. Tylko jedna osoba tak robi… Ojciec. I się nie myliłam. Zza futryny wyjrzała jego czupryna. Był jakiś dziwnie zabiegany. Ciekawe co tym razem.
-Przeszkodziłem wam? - zapytał zdyszany i jakby zdziwiony naszym widokiem w kuchni.
-Niby w czym? A coś ty taki podenerwowany? - zwróciłam się ku niemu. -Może pysznej kawy? - odsunęłam mu krzesło by usiadł.
-Od Lucyfera zawsze, proszę - przetarł czoło i odsapnął, siadając po mojej prawej stronie. -To jeszcze zapytam dla spokoju, co z twoim telefonem? - z trwogi głos mu się jakby podłamał.
-Czyli jednak już nie działa… - opuściłam wzrok, a zalanego złoma położyłam przed nim - Przepraszam? - pytającym tonem mruknęłam.
-Iza, znowu?! - z politowaniem podniósł bezradnie głos i nerwowo poprawił niesforne kosmyki włosów.
-Ale to nie moja wina! - zaczęłam się bronić, bo pewnie pomyślał, że zepsułam, gdyż jestem łajza.
-Dobra, wiem, słyszałem - zagestykulował rękoma żebym dała sobie spokój. -Poza tym, gratuluję - zabrzmiało to z jego ust jakby z ironią.
-Ha-ha - powiedziałam suchym tonem kręcąc głową. -A teraz co ciebie nagle tak tutaj sprowadza? -zmieniłam temat na właściwy.
-To już nawet nie cieszysz się na widok ojca, że się odwiedził? - zmarnowanym głosem powiedział, ale dla zabawy. -Już wiem, co to znaczy, gdy dziecko już dorośnie, ale szkoda, że to takie bolesne… - skrył głupi uśmiech.
-Tato, nie wymyślaj! -przerwałam mu. -Albo… Przepraszam tatusiu! A więc co tam u ciebie słychać, że taką niespodziewaną wizytę złożyłeś swojej tak wyrodnej córce? - niewinnym głosem zaczęłam go przedrzeźniać.
-Nie, koniec. Żartowałem. To przerażające - to ostatnie słowo dodał zdecydowanie cichszym głosem. -Mam dla ciebie taką jedną informację, a właściwie do was obojga. Jutro w szkole będą “ci z góry” robić wizytację, ale jako goście zewnętrzni. Wiem o tym, bo jako jeden z ważniejszych osób doszły do mnie przecieki. Tak się jutro cię widzę w pełnym mundurku, ładnie związanych włosach i nie rzucającą się w oczy - z naciskiem mówił. - A ty, Lucyfer, masz ją upilnować z tym - zwrócił się do niego i puścił oczko.
-Ja tu jestem i to widzę - srogo rzuciłam. -Poza tym, co to ma znaczyć “nie rzucającą się w oczy”? Wypraszam sobie, nie robię publiki, zawsze wyglądam schludnie, a to, że na mnie tak patrzą to nie moja wina -Założyłam rękę na rękę i oparłam się o oparcie krzesła.
-Upnij włosy i uśmiechaj się to nie będę więcej mówić tak o tobie -Papugował moje zachowanie.
-Oczywiście, będę się szczerzyć do każdego! -Sarkastycznie się zaśmiałam. -Tak na poważnie, wiadomo po co to będzie? -Spytałam.
-Właśnie nie, też się  nad tym zastanawiam. Mamy pewne spekulacje. I dlatego jutro z samego rana, jeszcze przed zajęciami, wdrążymy w życie naszą nową pieczęć dla ciebie. Udało nam się znaleźć rozwiązanie idealne -był wyraźnie dumny, gdy to mówił.
-Już się boję… -Drgnęłam jakbym poczuła nagły chłód, który by mi przeszedł przez ciało.
-Jak zwykle, a my się tak staramy -wzruszył ramionami. -Powiem tak, że sama będziesz cały czas zapieczętowana, ale dodatkowo tę pieczęć będzie jeszcze trzymała w ryzach i pilnowała jeszcze jedna osoba, która się do tego zadania zdeklarowała. I tak jakby zgodziła się zaryzykować dla dobra naszej wspólnej sprawy -Wziął łyk świeżo zaparzonej kawy.
-Nie mów to z takim grobowym akcentem -zwróciłam mu uwagę, bo nieprzyjemnie mi się tego słuchało, miałam poczucie winy.
-Ale jesteśmy dobrej myśli, musi być dobrze, innej opcji nie przyjmuję do wiadomości - Na raz nagle dokończył pełną szklankę kawy. -A teraz lecę dalej. To jutro się widzimy tuż po świcie -wstał po czym zniknął nam z oczu, a zapach jego perfum jeszcze chwilę był wyczuwalny w powietrzu.
-Tak, tak -Jakby sama do siebie powiedziałam, przeciągając się swobodnie. Towarzyszyło temu ziewnięcie. -Idę zająć łazienkę, a potem pewnie zasnę, bo jestem wyczerpana - zasunęłam krzesło za sobą.
-Na ciebie to już nawet kawa nie działa - Lucyfer zajął się sprzątaniem pustych naczyń.
-Nie, a szkoda -wyszłam z kuchni. Pozbierałam swoje rzeczy i podążyłam do łazienki.
Dzień następny, rano…
          Tuż po 6 rano już byłam wypoczęta, o dziwo, na nogach. W pośpiechu się ubierałam i szukałam jeszcze do tego jakiś gumek do włosów. Niestety, nie znalazłam nic takiego ładnego i pasującego do mundurka. Mijając lustro tylko rzucałam w myślach obelgami na temat tego stroju. Starałam się być cicho, ale po prostu się nie dało. Pewnie zbudziłam Lucyfera, czego nie chciałam. Po kilku rundkach po pokoju, zorientowałam się, że jeszcze brakuje mi trampek do kompletu. Nie pamiętałam, gdzie nimi rzuciłam.
-Jak szukasz butów, to stoją w przedpokoju, bo lekko się zarysowały na przodach po poniewieraniu nimi -za moimi plecami dobiegł mnie jego głos. Już wstał… Mam nadzieję, że nie jest zły.
-O, dziękuję - porzuciłam przeszukiwanie szafy i truchtem podbiegłam po obuwie.
-Nie ma za co, a poza tym jeszcze proszę to - podszedł do mnie, a w dłoniach coś trzymał.
-Co to jest? -zawiązałam buty i powstałam, przyglądając się tej rzeczy.
-Gumka z kokardką dla efektywniejszego upięcia długich włosów. Będzie pasować idealnie -uśmiechnął się z zadowoleniem.
-Jaka ładna! -oczy mi się zaświeciły, gdy otworzył dłoń i wręczył mi ozdobę. -Ale skąd ją masz? -podejrzliwie zapytałam.
-A, byłeś na mieście i ją kupiłem, gdyż rzuciłam mi się w oczy na jednej wystawie sklepowej… -dziwnie się zająkał.
-Z chęcią ją założę -podziękowałam mu już po raz enty i zgarnęłam w kucyka swoje zniszczone włosy. Podeszłam do lusterka, dobrze naświetlonego, któro znajdowało się w łazience. Ciasno związałam gumkę i kokardkę ułożyłam na samym czubku głowy, by była widoczna. Czarno-niebieska, wygląda wspaniale nawet na takiej osobie jak ja. Przeczesałam jeszcze grzywkę i końcówki upięcia. Kilka razy się przyglądnęłam w całości. Poprawiłam koszulę, kołnierzyk, marynarkę, naciągnęłam spódnicę do dołu, podniosłam zakola nówki, schowałam wystające sznurówki z butów. W myślach stwierdziłam, że wyglądam jak inna istota.
-Tak, wyglądasz świetnie. Chodź już, bo się jeszcze rozmyślisz, a czekają na nas z niecierpliwością - Otworzył drzwi na klatkę schodową.
-Też idziesz? -zapytałam ze zdziwieniem, bo nawet nie zauważyłam wcześniej, że przecież był ubrany w szkolny, męski mundurek.
-Oczywiście, chcę temu towarzyszyć i dopilnować wszystko. Nawet na mnie mundurek też wygląda świetnie -Ironicznie zarzucił włosami.
-Powinieneś też założyć jakąś kokardę, bylibyśmy słodkim rodzeństwem! -wyłapałam jego poprzednie sarkastyczne przedrzeźnianie mojego gestu i dorzuciłam coś od siebie.
-Nie, bo jeszcze będziesz zazdrosna o mnie i mój urok -zaśmiał się i energicznie pomknął po schodach.
-Co?! -krzyknęłam i pośpiesznie zamknęłam drzwi na klucz. Pobiegłam za nim.
Nie powinniśmy się tak głośno zachowywać, bo sami nie mieszkamy w tym budynku, ale hałas z rana nikomu nie zaszkodzi, wstać i tak trzeba. Lucyfer zniknął mi niepostrzeżenie z oczu, a przecież zaledwie sekundy dzieliły jego biegł od mojego. Zeskoczyłam z ostatniego schodka na parterze. Cisza. Pchnęłam drzwi i wyglądnęłam za zewnątrz chcąc go wypatrzeć.
-Lucy… -chciałam go zawołać, lecz nagle przerwałam, bo ktoś zasłon ił mi oczy rękoma z zaskoczenia. Zdezorientowałam się, bo nie był to chwyt na żarty, taki się przynajmniej nie wydawał, był za mocny i solidny.
-Wybacz, ale teraz zaśnij - oprawca odezwał się przyjemnym dla ucha głosem po czym w mgnieniu oka straciłam czucie w mięśniach, a ciemność, która spowiła mojego oczy stała się jeszcze głębsza i ogarniająca. Wszelkie dźwięki ucichły, a ja pozwoliłam się porwać czeluściom.
***
-Wstawaj, koniec odpoczynku -tuż nad głową słyszałam irytujący ton, który należał do jednej osoby - Breaka.
Otworzyłam powoli oczy i mrugnęłam kilka razy. Czułam się jakbym oberwała czymś ciężkim i jestem była otumaniona. Powoli poruszyłam kończynami. Gdy już wzrok się wyostrzył, a mózg otrzeźwiał, podniosłam się. Dziwnie się czułam, nieswojo. Tak zbyt “lekko”, jakby mi czegoś brakowało. Rozglądnęłam się zdziwiona, gdy spostrzegłam, że właśnie przed chwilą spałam na kanapie w gabinecie dyrektora… Przeraziłam się, przestraszona usiadłam na kraju jak na szpilkach.
-Co jest grane? Co ja tu robię? Po co? -pośpiesznie zadawałam pytania, będąc zdenerwowaną. Poprawiłam włosy i spojrzałam na błazna, który w skupieniu mi się przyglądał. Zrobiłam podejrzliwą minę, bo to mi się nie podobało.
-Czyżby jednak? -przybliżył się do mnie i jeszcze uważniej wpatrywał mi się teraz w oczy. -Udało się, nie ma znaku w źrenicach i na tęczówce -Spontanicznie oznajmił i automatycznie zerwał kontakt wzrokowy, a prostując się i odwracając, jego końcówki włosów połaskotały mnie w policzek.
-Jakiego znaku… -cicho zapytała, ale przypomniałam sobie, że kiedyś już coś zauważyłam. Nawet Edward raz zwrócił mi uwagę, że mojego oczy coś w sobie mają, jakiś zarys, coś niby niewidocznego z daleka, ale będącego w centrum. Zamyśliłam się przez chwilę. Ciągle doskwierało mi to nieprzyjemne uczucie, w dodatku wspomnienia wracały do mnie jakby od nowa. Przyłożyłam rękę do głowy, i gdy poczułam, że na włosach mam kokardkę od Lucyfera, zerwałam się na równe nogi. -Szkoła, lekcje! -krzyknęłam i oklepując oraz poprawiając ubiór chciałam wyjść z pokoju. -Ale Lucyfer, gdzie, jak? -Kolejne zmieszane pytania wyrywały mi się z ust jak nawiedzonej.
-Całkowicie nie interesuje cię już co się tutaj działo, skąd się tu wzięłaś i dlaczego? -Wysoki, ubrany w czarny, długi płaszcz mężczyzna z małym kapeluszem umiejscowionym na długich, srebrnych włosach, pojawił się tuż przede mną.
Pamiętam go, to ten, co się ciągle chichotał i zajadał herbatnikami. Undertaker, o ile dobrze sobie zapamiętałam jego imię. Faktycznie, jestem taka roztrzepana, że umknęło mojej uwadze cała sytuacja. To do mnie niepodobne.
-To-oo, dowiem się? - przeskoczyłam niewinnie z nogi na nogę, przedłużając dziecinnie samogłoskę “o”. Nie byłam spięta, czułam się inaczej, coś niespotykanego.
-Zapieczętowaliśmy demona w tobie. Zapewne dostrzegasz różnic, nawet ją widać, ale jeśli nie, to sama w sobie jesteś potworem -odezwał się miło, lecz ciągle z ironicznym uśmiechem.
Drgnęłam na te słowa i podciągnęłam wyżej dłoń, by chwycić mój naszyjnik. Inny kształt, zmienili go. Tak jak wcześniej ostrzegali, że moją go zmodyfikować. Literka była umiejscowiona teraz na większym znacznie od jego wielkości, srebrnym krzyżu. Będą mnie postrzegali jak satanistę. Źle to nie wygląda, ale normalnie też nie. Wyróżnia się, jest teraz większy i cięższy. -Coś, co w końcu proste i nieupokarzające jest -Głośno skomentowałam.
-A ten przystojny pan jeszcze nad tym pieczę trzyma -Break zwrócił się ku czarnowłosemu z złotym spojrzeniu, panu Gilbertowi. -On tylko ma taką umiejętność, że za pomocą dotyku może zwalić kogoś z nóg, dosłownie -zaśmiał się głośno i zobrazował po części swoją wypowiedź.
-To było tylko do celów w sprawie pieczęci, nie przedstawiaj tego w złym świetle, Break -Gilbert odrzekł, nie patrząc się w ogóle na nas.
-Nie powiem, za kim liczne fanki po korytarzach biegają -błazen arogancko się odwrócił również tyłem do niego i czekał na reakcje.
-Nieprawda! -złotooki wyciągnął papierosa z kieszeni spodni i nerwowo szukał zapalniczki po innych skrytkach w okryciu.
-A jednak, potwierdzone. Ta chęć zapalenia, skrycie twarzy w cieniu kapelusza, typowy nasz pan zawstydzony -sięgnął po kolorowego lizaka, który leżał na biurku i już więcej nie męczył Gilberta.
-A więc to był pan… -przypomniałam sobie ten moment, gdy ktoś mnie przytrzymał.
-Ponownie przepraszam -nadal. Nie odwracając głowy powiedział ściszonym głosem jakby się tego wstydził.
Po chwili pojawił się Lucyfer i jego twarz nagle promieniała na mój widok. Właśnie, zaczęły się zajęcia, a przebywanie wśród tych trzech przekomarzających się osobników jest niebezpieczne i grozi kalectwem psychicznym.
-Idziemy? -podszedł i zapytał, pokazując palcem na naszyjnik, bym go jakoś pod marynarkę chociaż wsunęła.
-Jak to my? Ty już do szkoły nie musisz chodzić, geniuszu. Miałeś być tylko ot tak -zaskoczyło mnie jego spontaniczne pytanie jak do kolegi z klasy i dziwna ochota.
-Dzisiaj ci on potowarzyszy. Raczej nikt go nie powinien pamiętać z uczniów, a poza tym osobiście ciebie przypilnuje byś nie rzucała się inspektorom w oczy -Break również skierował się ku wyjściu. -Ale on też wyglądem nie grzeszy i uważajcie by teraźniejsze dziewczyny za tobą, Lucyfer, nie latały jak kiedyś było, że czciły cię jak bożka -swoje dodał, po czym zniknął za drzwiami.
-To prawda? Aż taki popularny byłeś? -drążyłam temat, bo się zainteresowałam tym i lekko mnie to bawiło.
-Nie słuchaj go, przesadza -włożył ręce do kieszeni w czarnych, eleganckich spodniach -Nie patrz już tak na mnie, bo widać, że się podśmiechujesz -zmieszał się.
-Naprawdę wyglądacie jak rodzeństwo, aż sam jestem zaskoczony -Gilbert wreszcie zdjął kapelusz i odkrył twarz. -Za to do Soul’a zbytnio podobny nie jesteś, dziwne -dodał po krótkim zastanowieniu.
Przystałam ponownie i znowu miałam małe zamieszanie w głowie. Jakbym znowu czegoś się dowiedziała, albo coś źle zinterpretowałam. Lucyfer i ten białowłosy z czerwonymi pasemkami to bracia? Wyobrażałam sobie jego posturę, spoglądając tym samym na czarnowłosego z granatowymi akcentami. Istne przeciwieństwa. Tamten nosi dresy, za to on lubi koszule i ogólnie eleganckie ubrania. Soul jest bardziej typem luzaka, on - przeciwnie. Nie przyznał mi się! Krętacz jeden, nie pisnął o tym ani słówka. Wziął przykład z mojego ojca.
-Lucyfer… -wymamrotałam srogo, wyrównując swój chód do jego kroków. Podążał przyśpieszonym krokiem na lekcje.
-Nie pytałaś, a więc… -zająkał się i szukał pewnie jakiejś wymówki.
-Jak miałam pytać? Nic nie zauważyłam, nie miałam nawet podejrzeń! -rozbroiła mnie jego wypowiedź.
-Bo się do niego nie przyznaję. Wystarczy, że wczoraj już nasłuchałem się od niego na mój temat. Zrobił się dziwnie rozmowny, inaczej do zapamiętałem -założył rękę na rękę i znudzonym tonem tłumaczył, ciągle nabierając większego tępa. -Już wolę jak mówią, że ty jesteś moją siostrą, ciebie się nie będę wstydzić, a ten idiota co chwilę coś wywija.
-Aleś ty zły i wredny -rzuciłam przez uśmiech. Byliśmy już pod klasą, gdy zza pleców dobiegł nas potężny huk. Odwróciliśmy się i podbiegliśmy do okna, które zadrżało od tego hałasu. Zamarłam, gdy spojrzałam na plac przed budynkiem szkoły…


_____________________________________________
Miesięczna przerwa spowodowana wypadkami losowymi pod koniec wakacji a w ostatnim czasie pochłonęła mnie szkoła. Nowe technikum, dużo zajęć, więcej nauki, przyzwyczajania czas zacząć. Wybaczcie wszelkie błędy! Nie mam już nawet ochoty sprawdzać skrupulatnie w tym gąszczy liter jakiś błędów, może i czasami śmiesznych. Za 2-3 tygodnie następny, możliwe, że też dłuższy. Obecny jest pewnie bardzo luźny, ale to dlatego, że czasami trzeba też w tej historii rozgonić cięższą atmosferę. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3

niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział XXXII "Nieoczekiwana zmiana planów"

          W  mgnieniu oka noc mi minęła nadzwyczajnie spokojnym, głębokim snem. Późnym wieczorem jeszcze wymęczyliśmy z Lucyferem jedną grę na padach. Bawiłam się jak za starych, dobrych, dziecięcych czasów. Tylko pomijam fakt, że po kilku dogrywkach ostatecznie przegrałam. Myślałam i byłam pewna, że w klasyczną nawalankę będę lepsza od niego, ale okazało się inaczej. Tak jakieś 3 godziny nam zleciały podczas dość agresywnego dociskania siłą małych guziczków nawet całą dłonią. Dziwne, że się pod takim naciskiem nie złamały się w pół. Ale zawsze są zapasowe. Po jak zawsze sytym i wyśmienitym śniadaniu zebrałam się do ukochanej placówki edukacyjnej. Po 7 godzinach czeka mnie jeszcze trening. A co dzisiaj oferują w planie zajęć? Wszystko co możliwe! Od humanistycznych przedmiotów po ścisłe, idealny i wymarzony dzień. A na samym końcu upragniona godzina wychowania fizycznego. Jej się najbardziej obawiam, w starej szkole nic to nadzwyczajnego nie było, ale stare kąty to stare kąty. Wszyscy wiedzieli co i jak, a proteza nie była postrzegana źle. Wystarczy, że już jak przypadkowo zobaczyli inni moją sztuczną rękę to jeszcze bardziej zaczęli mnie unikać. W sumie, zwolnienia nie wyprosiłam od ojca, bo i tak jest mi zbędne. Chociaż i tak nie przepadam za tymi zajęciami. 
Szkoła, damska szatnia…
          Na ostatniej godzinie już byłam dość padnięta, fizycznie i psychicznie. Od rana byłam obiektem kpin w naszej małej paczce. A wszystko przez głupią spinkę. Przynajmniej dała ona jakiś skromny rezultat - nie byłam aż tak złowrogo postrzegana. Uczniowie dzisiaj przyglądali mi się dość obojętnie, ale jakby z lekką dezorientacją. Być może teraz się zastanawiają, że mogli się mylić lub coś naprawdę jest nie tak. Mam nadzieję, że nie. Zajęłam sobie jasny kąt w dużej, o dziwo, szatni. Była przestronna, mało zagracona, uporządkowana i przystosowana do płci żeńskiej. Lusterka były ogromne i każda znajdzie dość miejsca dla siebie. Przez wysoko umiejscowione okna wpadało do tego pomieszczenia dużo światła. One same były skromne wielkością, mniejsze prostokąty z żaluzjami, które można sobie zasłonić w każdej chwili. Nie miałyśmy ze sobą swoich rzeczy jak to bywa w typowych szkołach. Tuż obok drewnianych, jasnych ław do siedzenia stały nieduże, metalowe szafki pomalowane przyjemną, kremową farbą. Było ich tyle, ile dziewcząt. Oczywiście, osobno podpisane odpowiednimi nazwiskami. Niezbyt chętnie już spoglądałam na nie, bo wiedziałam, że na pewno są tam przygotowane, przymusowe szkolne stroje. I ich się obawiałam. Pewnie standardowa biała koszulka z logiem i być może tego samego koloru krótkie spodenki. Byleby tylko nie było gorzej, choć raz. Podeszłam do swojej półeczki, która jak zwykle była na końcu. Niepewnie ją otworzyłam swoim identyfikatorem, który otrzymaliśmy na początku przyjazdu tutaj. Przejechałam plastikowym kartonikiem po specjalnym pasku odbezpieczającym. Delikatny trzask i otwarte. Zerknęłam do pogrążonego w ciemnościach środka. Wyciągnęłam swój strój. Odetchnęłam z ulgą, a może i nawet ucieszona. Dłuższa, bawełniana, czarna koszulka z logiem tak jak myślałam. Do kompletu czarne spodenki o idealnej długości z niebieskimi wykończeniami. Do tego wszystkiego sportowe adidasy i ciemnoniebieska, cienka bluza z kapturem. A już myślałam, że będę musiała pofatygować się po swoją dresową bluzę, by odpędzić wzrok od ręki. Przeżyję, jest dobrze. Nim się obejrzałyśmy z Firm, Bel i Dzinks zostałyśmy już same w szatni. Inne dziewczyny szybko się przebrały i mimo, że jeszcze nie było dzwonka na lekcja, wyszły.
-Przypominają mi się stare czasy… - Dzinks usiadła, a raczej zajęła całą, wolną ławkę i zaczęła wiązać buty.
-Dokładnie. Teraz jeszcze tylko powinna wuefistka tutaj wparować i naszą paczkę ponaglić za ślamazarne ruchy  - Bel dodała po tym przy lustrze poprawiała swoje długie, brązowe włosy, które usiłowała uformować w idealnego koczka.
-Właśnie, kto będzie naszym nauczycielem? Może jakiś przystojny, młody pan - Firm się zamyśliła, a może nawet już rozmarzyła.
-Oby nie - zaprzeczyłam. -Tacy są wymagający, a ja wolę jednak to nic nierobienie na lekcjach.
-Ty wiecznie sobie robisz długi odpoczynek na tych godzinach. Nawet całą lekcję wiążesz buta lub włosy - czerwonowłosa wytknęła mi jak to ma w zwyczaju moje ciągłe kombinowanie.
-Nieprawda Dinks - sarkastycznie się uśmiechnęłam. - Ja tylko nie robię tego, co nie ma sensu. Nikt mi nie zabroni - wzruszyłam ramionami.
-Ogólnie mnie dziwi, że jednak ćwiczysz. Nie przejmujesz się tym, że mogą się czepiać? -Firm już była gotowa do wyjścia na salę.
-Ich problem. Poza tym i tak będę dużo trenować, więc takie wspólne wychowanie fizyczne mi wskazane. A protezę będę przysłaniać bluzą. Gdy jej nie ma na wierzchu, nie można się zorientować, że mam sztuczną rękę. Ruchy, gesty mam płynne. Tylko są różnej grubości, ale to mało ważne. Chociaż i tak dużo osób już wie o tym mankamencie - w międzyczasie nałożyłam dresową górę przez głowę.
-Nawet lepiej, bo ta szkolna bluza jest bez zamka - dodałam.
-To masz jakąś inną. Moja jest na zamek. - Bel wyciągnęła swoją ze szafki i mi pokazała.
-Nasze z Firm też. - Dzinks wskazała palcem na siebie i w jej stronę.
-Trudno, nawet nie chcę wiedzieć dlaczego. Jest dobrze, tak jak jest. - związałam swoje suche włosy w wysokiego kucyka.
-Dobra, chodźmy. Nie chcę znowu zwracać na siebie uwagi, a naszymi spóźnieniami wiecznie to robimy. - Firm wzięła klucze, by zamknąć za nami szatnię.
          Wyszłyśmy i szerokim, bladym korytarzem podążałyśmy w stronę sali gimnastycznej. Akurat przez przejściem przez próg rozbrzmiał dzwonek na lekcje. Idealne wyczucie czasu. Reszta dziewczyn już stała w szeregu na środku ogromnego sektora. Naprawdę,  było to pomieszczenie ogromne i wysokie. A jakie zadbane. Zielone ściany, w większości miejsc obite specjalną gąbeczką, “opancerzone” drewnianymi drabinkami do ćwiczeń, obwieszone koszami,  bramkami, wszystkiego tu pełno. Podłoga wyłożona dziwnie miękkimi panelami, które błyszczały się w sztucznym świetle, które dawały zawieszone pod sufitem kwadratowe lampy. W dodatku duszno tu nie było, ani też zimno. W sam raz.
Rozejrzałam się wokół siebie. Nasza sala była wydzielona. Świadczyła o tym ciemnozielona siatka, która sięgała od podłogi po sufit. Za nią były już widoczne błękitne ściany, a na tamtej połowie stali chłopcy z naszej klasy. Przez niewypełnione części ten jakby kurtyny dostrzegłam Edwarda i Nate’a. Jak zwykle się oboje wygłupiali. Czasami wstyd mi za nich. O uszy nagle obił mi się rześki, męski okrzyk “dzień dobry!”. Wyrwało mnie to z mojego ulubionego zajęcia, czyli obserwacji. Wyprostowałam się i wyrównałam swoje stopy z linią prostą utworzoną ze stóp reszty grupy.
-Dzień dobry - ładnie i grzecznie powtórzyłam z całym towarzystwem, by nie odstawać jak to miałam w zwyczaju.
Po odbitym przez sale echu naszego dziewczęcego, fałszującego chórku, spoczęłyśmy i nagle rozległy się luźne rozmowy. Zainteresowanie lekcją się skończyło? Spojrzałam na Firm lekko zdziwiona, bo ona też została nagle sama na środku sali i stała kołkiem jak ja. Po chwili podszedł do nas wysoki, dobrze zbudowany pan. Miał na krótko ostrzyżone, jasne włosy z delikatnie zaznaczonym irokezem. Ubrany był w obcisłą, białą bokserkę i długie, luźne, dresowe spodnie bez żadnych zbędnych znaków czy napisów. Jego masywne, rażąco zielono-czerwone buty rozśmieszały mnie. Rozumiem, że modne, ale bez przesady. W rękach trzymał coś, co przypominało pospolity dziennik, więc pewnie podszedł w sprawie naszej jeszcze “świeżości” w tej klasie. Zauważyłam, że zrobił już wrażenie na Firm, Dinks i Bel. Ja jedynie zmierzyłam go wzrokiem i nic ciekawego nie widziałam.
-A więc panny to Delaney, Clark, Ross i Lawrence. Witam was na mojej lekcji i mam nadzieję, że polubicie mój przedmiot -miłym tonem się przywitał i z uśmiechem uścisnął nam kolejno dłonie. -Na imię mi Brad.
-Nam też jest miło - Dzinks pierwsza wyrwała się do odpowiedzi,. Pośpiesznie zaczęła gestykulować coś rękoma.
-Dzień dobry - bez entuzjazmu burknęłam, a po chwili z Firm zaczęłyśmy przyglądać się chłopcom, którzy ćwiczyli po drugiej stornie siatki.
-A więc tak, tutaj mamy przeznaczoną salę do ćwiczeń. Najpierw robicie sobie same rozgrzewkę, a potem wybieracie jakąkolwiek grę zespołową. Czasami odgórnie mamy zaplanowany określony trening głównie z samoobrony, ale o takim czymś uprzednio was informuję. Lecz nie często takie są, choć ostatnio stopień zagrożenia ruszył ku górze i przewiduję, że następne zajęcia będą już należyte - rozgadał się, co mnie zaskoczyło. -Szczerze, to nie lubię tych treningów. Zbytnio są wymagające dla dziewczyn. Chłopaków to można gonić - dodał i uśmiechnął się.
Odwróciłam się do niego twarzą. Zainteresowała mnie jego informacja. Podeszłam nieco bliżej.
-Czyli trening w ramach szkolenia? - z dziwną nadzieją i usatysfakcjonowaniem zapytałam licząc na twierdzącą odpowiedź.
-Owszem, ale tutaj nie cieszą się popularnością. Najlepsi uczniowie potem są przydzielani do jednostek broniących. Zazwyczaj są nimi po prostu najwybitniejsi alchemicy, bo to alchemie wykorzystuje się głównie w walce - zaskoczony był moim nagłym pozytywnym zastawieniem.
-Alchemia… - już znudzona powtórzyłam z rozczarowaniem. Myślałam, że chodzi tu o siłę fizyczną. Chociaż i tak już jestem przymusowo Mistrzem Broni, więc musi mi wystarczyć. Z jego wyjaśnienia wnioskuję, że jest jeszcze jedna organizacja tutaj, która najwyraźniej broni szkołę, ale inną metodą.
-Coś nie tak? - zapytał zamykając granatowy dziennik ze złotymi napisami.
-Nie, nic - znowu zmieniłam stan na bierny i poszłam w stronę grupy dziewcząt, które już kończyły rozgrzewkę.
          Przynajmniej poudaję, że coś robię. Mam pewność, że za nic nierobienie nie będzie miał problemów, bo sprawia wrażenie obojętnego co do tego. Dla pozorów kilka razy podniosłam ręce do góry, potem zrobiłam pełny skłon do ziemi. Kości mi strzelały jak u człowieka w podeszłym wieku. Zastałam się i rozleniwiłam. To źle. Dla uniknięcia niechcianych kontuzji porozciągałam się jednak porządnie. Robiłam swoje ćwiczenia, nie chciałam naśladować tamtych śmieszek, które cały czas sobie coś przez śmiech szeptały na ucho. Dinks i Bel również coś indywidualnie działały. A my z Firm dalej śledziłyśmy poczynania męskiej grupy klasy.
-Dobra dziewczyny, słyszałem, że gramy w siatkówkę dzisiaj. Wybierzcie dwie drużyny 6-osobowe, a 4 dziewczyny będą rezerwowe. Po dwie na grupę - nasze ciekawe pogawędki przerwał jego donośny głos, a po chwili w naszą stronę leciała żółto-granatowa, dobrze napompowana piłka.
Grupa najwyraźniej była ucieszona, bo w kilka sekund podzieliła się na drużyny, a nasza czwórka została na środku. Zdecydowały, że będziemy rezerwowymi, ale już nie ustaliły, w której drużynie. Przekreślenie już na początku. Przynajmniej miałyśmy swój stały skład.
-Mi to pasuje - szturchnęłam Firm w ramię.
-Jesteśmy nowe, nie ma się co dziwić, ale też nie narzekam - odpowiedziała ściszonym głosem.
-Dziewczyny, jesteście klasą. No już, wybrać proszę koleżanki do swoich drużyn - napomniał je wskazując na nas ręką.
-To my bierzemy tę czerwonowłosą i tę w brązowym koku - jedna z kapitanek odezwała się arogancko i wybrała Dzinks oraz Bel.
-Ja wybieram do swojej drużyny tę wysoką o miodowych włosach - szatynka z drugiej 6-tki wskazała Firm.
Przemilczałam komentarz, który mi się cisnął na usta. Również powstrzymywałam swój ironiczny śmiech. Nie wiem czy ja gryzę, pożeram, molestuję czy jaki problem mają?
-To mi się nie podoba w waszych zachowaniach - nauczyciel był widocznie poirytowany.
-Proszę pana, nie chcę grać z tą kaleką, jeszcze coś jej przypadkowo zrobimy - zaprotestowała z dziwną pewnością dziewczyna, która wybrała Firm.
-Nie jestem kaleką - przerwałam jej podniosły ton. -Prędzej ja przypadkowo wam… - rzuciłam cicho pod nosem.
-Przesadzacie - zainterweniował.
-Nie, nic się nie dzieje - wtrąciłam, gdy pan Brad chciał zwrócić jej kolejna uwagę, która i tak by nic nie dała. Z takim łagodnym podejściem nie dziwię się, że one go nie chcą słuchać. - Zawsze mogę grać z jedną ręką, gdy ta proteza tak was gryzie - sucho powiedziałam chwytając miejsce połączenia nerwów tuż przy ramieniu, które okrywała bluza. W każdej chwili mogłam je odłączyć a potem w piekielnym bólu podłączyć.
-Nie rób tego. Dobra. Grasz z nami na rezerwie. Zmieniamy się po każdej nieudanej zagrywce - nerwowo i jakby przestraszona tym co chciałam zrobić pośpiesznie ustaliła wszystko już bez marudzenia.
-Wiesz, że takie odrywanie sobie kończyn jest co najmniej straszne? - Firm szepnęła mi do ucha, gdy szłyśmy usiąść na ławkę pod ścianą.
-A jakie bolesne - krotko skomentowałam jeszcze towarzyszące tej czynności uczucia. -Wywyższają się, nie lubię tego - przegryzłam wargę przyglądając się jak dziewczyny rozstawiają swoje drużyny na boisku ciągle podnosząc głos.
-Nie wspomnę kto kiedyś krzyczał i rozkazywał podczas gry - wyraźnie dała do zrozumienia, że chodzi jej o mnie.
-Bo do was się inaczej nie dało nic powiedzieć. Cały czas się śmiałyście i głupimi tekstami rzucałyście - odwracałam kota ogonem.
-A ty wcale się z tego nie śmiałaś, wcale - sarkastycznie dodała.
-Iza, zmiana! - szefowa mojej naszej drużyny zawołała mnie dość szorstko na boisko.
          Szybko minęły pozostałe 25 minut lekcji. Zagrałyśmy dwa zwycięskie sety, przy czym od chwili wejścia na boisko już na ławkę nie wróciłam. W sumie aż tak bardzo się nie starałam, choć gra z jedną zdrową ręką jest dość uciążliwe, bo nie mogłam kontrolować do końca siły z jaką odbijam. Wszystko leciało praktycznie na wyczucie. Przynajmniej proteza się doskonale sprawdziła, nie skrzypiała, nie zacinała się, bez zarzutów. A tak naprawdę to uważałam by jej nie uszkodzić, co często mi się zdarzało. Ale grało mi się przyjemnie. Trochę czasu zajęło mi ubieranie się. Poza tym jeszcze w szatni dziewczyny zaczęły ze mną normalnie rozmawiać, a raczej zainteresowały się jakim sposobem i kiedy nauczyłam się dobrze grać i to jeszcze z takim utrudnieniem. Z pomocą wymówki wyrwałam im się, bo jednak bycie ignorowanym przez nie było tak meczące. Po sukcesie i wyjściu wreszcie z budynku przeznaczonym głównie do wychowania fizycznego, przyśpieszonym krokiem zmierzałam na miejsce spotkania z Lucyferem. Miał on na mnie czekać pod jednym z automatów pod szkołą. Już z kilkunastu metrów nikogo nie widziałam. Czyżby poszedł beze mnie? Byłam spóźniona jakieś 10 minut. Przystałam obok maszyny. Rozglądnęłam się jeszcze dla pewności. Nie widziałam go. Przynajmniej jak już tu jestem to pokuszę się o zakup jakiejś butelki wody mineralnej. Pragnienie już doskwiera i zaschło mi w gardle. Wyciągnęłam z kieszeni drobne i wrzuciłam monetę do automatu. Wybrałam produkt i schyliłam się, aby go wziąć i odebrać groszową resztę. Odkręciłam błękitną nakrętkę i oparłam się plecami o ścianę obok. Plecak rzuciłam sobie pod nogi. Odetchnęłam i odgarnęłam grzywkę, która zasłaniała mi zbytnio oczy.
-A już myślałem, że nic nie widzisz - zamiast głosu Lucyfera usłyszałam… Break’a.
Łyk wody, który wzięłam na złość trafił nie tam gdzie trzeba przez co się zakrztusiłam. Odkaszlnęłam kilka razy pod rząd i po chwili z dezorientacją wyglądnęłam mu zza ramię z nadzieją, że przysłania mi celowo Lucyfera. Niestety, nikogo za nim nie było. Trochę mnie to zaniepokoiło, a jego obecnością nie byłam ucieszona.
-Nie ma go i nie będzie. To twój pierwszy trening, więc najważniejszy. Musimy zacząć od podstaw. I ja się tym zajmę osobiście - z szyderczym uśmieszkiem mówił jakby grał jakiegoś serialowego sadystę bądź psychopatę.
-Dlaczego… - wyrwało mi się zdegustowanym tonem. -Eee, muszę? - zrehabilitowałam się szybko łagodnym pytaniem.
-To będzie dla mnie istna przyjemność - jego odsłonięte, szkarłatne oko zabłysnęło złowrogo pod światło. Dodatkowo uniemożliwił mi wyminiecie go. Gestem dłoni zaprosił mnie bym poszła tuż za nim.
          Wyczuwałam dobitny sarkazm, ale nie protestowałam, bo wiedziałam, że nie wygram. Odpuściłam sobie zbędne wymówki, bo w jego przypadku dawały mu one coraz większe pole do popisu do bycia przesadnie złośliwym. Jednak wyciągnęłam z niego jedną, korzystną informację dla mnie. Po tym czasie udręki w jego towarzystwie, będę trenować już z innymi. Podążałam za jego wysoką posturą. Utrzymywałam jednak pewną, stałą odległość. Również ciągle bacznie go obserwowałam. Ciekawiło mnie, gdzie idziemy, ale on milczał w tym temacie. Szłam tą drogą, lecz nie przypominałam sobie by coś konkretnego tu było. Cel tego spaceru był owiany tajemnicą. Wlepiłam wzrok w jego biały płaszcz, który powiewał z każdym jego krokiem.
-Może chcesz lizaka albo cukierka? Glukoza ci wzrośnie i będziesz milsza, a to ci dużo pomoże za chwilę - delikatnie obrócił głowę w moją stronę, a przede mną wymachiwał ogromnym, lukrowym lizakiem na plastikowym patyczku.
-Nie, dziękuję - skojarzyło mi się to ze sceną żywcem z życia wziętą, gdy pedofil częstuje dziecko słodyczami i prowadzi je ze sobą. Ciarki mnie przeszły, moje myśli mnie przerażają.
Po chwili moje oczy dostrzegły nieduży, w pastelowych kolorach, odnowiony budynek. Przechodziłam raz obok niego, gdy zabłądziłam i wracałam ze sklepu okrężną drogą. Przecież to… Przedszkole! A my zatrzymaliśmy się tuż pod białymi, przeszklonymi drzwiami wejściowymi.
-Co my tu robimy?! - spanikowanym i przestraszonym głosem zapytałam patrząc na niego ze złością wymalowaną na twarzy.
-Tu będzie twój trening. To podstawa u ciebie. Musisz nauczyć się panować nad sobą. Doskonale wiesz, że pieczęciami nie powstrzymamy tego, co siedzi w tobie. Twoja natura jest nieobliczalna. Sama musisz się kontrolować. A ja ci załatwiłem idealne zajęcie, które ci pomoże i wyjdzie na dobre. -zaśmiał się i jak zwykle, zagłuszył się rękawem.
-To żart, prawda? To żart - jak robot mówiłam z nadzieją. Nogi mi się ugięły. Tylko nie to.
-O, popatrz. Już tam na ciebie czeka wesoła gromadka 5-Latków. Są takie słodkie i urocze! Zabawa z nimi będzie samą przyjemnością! - pomachał żwawo i pierwszy poszedł ku nim.
-Powinnaś mi dziękować, że tak się postarałem dla kogoś takiego jak ty. Poprosiłem opiekunki, by na zaledwie trzy godziny pozwoliły ci się wykazać w ramach stażu, bo to twój wymarzony, przyszły zawód - pociągnął mnie lekko za rękę, bo zauważył, że coś kombinuje, by niepostrzeżenie uciec.
Pobladłam. Zabrakło mi słów. Głównie mnie strach sparaliżował. Nie lubię dzieci, nie cierpię, są straszne! Boję się ich. Mam jakąś fobię. Nie wiedziałam co robić. Bezradnie dałam się ciągnąć, bo sama się ruszyć nie mogłam.
-Ale… Przecież to ryzykowne! - olśniło mnie, że przecież tracąc nieoczekiwanie kontrolę nad sobą stwarzam potencjalne zagrożenie. Wykorzystałam jego wcześniejsze słowa jako wymówkę.
 -O to się nie martw, po to tu jestem. Będę cię obserwować uważnie. Jeden twój niepewny ruch i bezproblemowo załatwię sprawę. Tak naprawdę, moim obowiązkiem powinno być zabicie ciebie, ale nie jestem obecnie pod rozkazami tych “z góry”. Mam inne wyjście. Ale, gdyby naprawdę już było ostatecznie źle, nie będę miał innego rozwiązania. I nie chcę stracić takiej zabawki, więc nie zmuszaj mnie do tego, dobrze?  - to zabrzmiało z jego ust przerażająco.
Przestraszona przełknęłam ślinę. Byłam i czułam się jak w pułapce. Pełna mobilizacja jak widzę. Ale naprawdę się boję, nie chcę znowu sprawić problemów. Nagle doczepił mi do włosów dużą, różową kokardkę.
-Czyżby kolejna pieczęć? - jąkającym się głosem zapytałam.
-Nie, to już jako normalna ozdoba, trzeba cię trochę ubarwić - miał w zapasie jeszcze dwie następne. -A teraz powodzenia i nie zawiedź mnie. Chcę mieć jakąś rozrywkę! - popchnął mnie to środka różowego pokoiku, gdzie unosił się duszący zapach mlecznej kaszki. Wszędzie było pełno zabawek, poduszek, miśków. Gorzej niż w koszmarze. Na samą myśl, że czeka mnie 3 godziny, które się będą dłużyć, traciłam wiarę, że podołam. Popatrzyłam na dywan, gdzie siedziało kilkanaście dzieciaków w pstrokatych ubraniach i dziwacznych fryzurach. W głowie miałam tylko wizje krzyków, histerycznych płaczów, ślinienia się i targania za włosy. Śmiech tych małych potworów tylko to wszystko uzupełniał…


__________________________________________________
Kolejny, a jaki wyjątkowo długi. Może dlatego, że trochę przynudzałam na początku, ale za to ciekawa końcówka mi się udała. Wybaczcie wszelkie błędy, czytając samemu własny rozdział ciężko jest wyłapać  nawet cokolwiek. Macie jakieś sugestie? Jeśli tak, proszę o komentarz. Nawet na najmniejsze wskazówki będę wdzięczna, bo to mi pomoże. Na pewno powinnam bardziej rozkręcać akcję. Postaram się!  więc pod koniec wakacji będzie następny rozdział, a potem nadal będą się okazywały, ale trochę rzadziej. Nowa szkoła, nauka, wiecie, trochę do ogarnięcia będzie. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3

niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział XXXI "Wspomnienia i pierwszy krok"

          Wieczorem leżałam sobie bezwładnie na łóżku, trzymając nogi na ścianie. Spoglądałam w stronę okna, gdzie na niebie mieniły się pomarańczowo-różowe barwy, a czerwone słońce zachodziło coraz niżej i niżej. Mój wzrok wbił się nieruchomo w ten zachwycający mnie widok. Piękny, jak zawsze. Tutaj nawet jest lepiej umiejscowiony blok niż ten w moim rodzinnym mieście. Tak bezczynnie wiodłam blade stopy po zimnej ścianie. Nic mi się nie chciało, dosłownie. Znowu mnie w coś wciągnięto. Nie wystarczy im, że i tak mam ciężko. Chociaż… Jako ich piesek mam zapewnioną jakąś ochronę, a to już coś. Jedynie ogranicza mnie niewidzialna smycz. Tylko, ja nie chcę walczyć. Myślałam, że tutaj choć trochę od tego odpocznę. Możliwe, że nawet odzwyczaiłam się od widoku krwi i zmasakrowanych wnętrzności. Dziwne, ale tak może być. Poza tym, jeszcze walczyć z tą świadomością, że moja katana to człowiek z krwi i kości. Ależ to krępujące! I jeszcze muszę współpracować z tą blondynką. Same nieszczęścia! Istny test wytrzymałości. Też jestem ciekawa, kiedy ostatecznie wybuchnę. Wszystko mnie irytuje, a dokładają mi na siłę zajęć. Potwór w ludzkiej skórze, ciekawe. Owe i podobne myśli kłębiły mi się w głowie. Po chwili dobiegło mnie delikatnie pukanie do drzwi, które miałam zamknięte.
-Proszę -odpowiedziałam bez entuzjazmu, automatycznie podnosząc się z pozycji leżącej do siedzącej.
-Coś leżało na dywanie w przedpokoju, to chyba tobie wyleciało -Lucyfer trzymał w ręce jakąś małą błyskotkę. -Zmieniasz styl? -podejrzliwie zapytał.
-A to to jest… -przerwałam, gdy dokładniej się przyjrzałam i przypomniałam sobie co to jest. Faktycznie, to moje było. Nieduża, błyszcząca, czarno-różowa spineczka do włosów. Na zapięciu znajdowała się miniatura małego kotka ze słodką kokardką przyozdobioną cyrkoniami. Break, gdy mi ją wręczał omal nie popłakał się ze śmiechu. Oczywiście, nie robił tego celowo, wcale. Ich zdaniem to pieczęć, która ma trochę ukrócić samowolę demona we mnie. Tylko dlaczego to jest w formie dziecięcej spinki? Ewidentnie sobie ze mnie żartują! I ja mam to nosić? Wolnego, nigdy! Chociaż ojciec napełnił mnie nadzieją, że w jak najkrótszym czasie opracują coś, by w moim naszyjniku umiejscowić inne zabezpieczenie, a raczej wzmocnić je, bo zauważyli, że on sam w sobie już taką pieczęcią jest. Ale do tego czasu powinnam to zakładać. Może gdzieś pod warstwą włosów to ukryję. Ta spineczka też ma za zadanie odgonić ode mnie wyczuwalną przez uczniów aurę. Tyle niby ma pomóc, ale dlaczego to jest takie tandetne?
-Dzięki, chciałam o tym przypadkowo zapomnieć -zrezygnowana powiedziałam biorąc moją ozdobę z jego kościstych dłoni.
-Widzę, że się do tego zmuszasz -uśmiechnął się, by choć trochę mnie rozchmurzyć.
-Ale sam widzisz jak to wygląda! -krzyknęłam wymachując rękami jak dziecko, które protestuje.
-Pasuje do twojego zachowania -zaśmiał się już zawczasu wycofując się do tyłu, gdyby miał oberwać jakąś poduszką czy inną, twardszą rzeczą.
-Po raz pierwszy poznaję osobę, która oprócz Firm potrafi mi tak dogadywać -ze zdziwieniem stwierdziłam.
-Wybacz, ale aż się prosisz -zasłonił swoje usta, które ciągle ukazywały wesoły grymas.
-Śmiało, nie krępuj się, śmiej się do woli -sucho rzuciłam wstając z łóżka. Spinkę zacisnęłam w stalowej pięści. Obiecałam też sobie, że będę starała się robić wszystko. Podeszłam do wiszącego, dużego lustra, które wisiało na szafie. Ogarnęłam włosy i po prawej stronie, gdzie grzywka, na poziomie skroni zapięłam metalową ozdobę. Nic specjalnego się nie stało. Zero jakiejś niechcianej reakcji. Brak omdleń, zasłabnięć, rewolucji w żołądku. Żyję, ale wyglądam jak przerośnięte dziecko. Mała spinka, a tyle zmienia, tragedia.
-A może by tak to gdzieś indziej przypiąć lub schować do kieszeni? -zsunęłam ją w włosów i zaczęłam patrzeć na małe kieszonki w koszuli, która leżała na fotelu.
-Wtedy nici z tego. Nie będzie działać -Lucyfer wtrącił po czym wyszedł z pokoju i poszedł do kuchni.
-Ale naprawdę mogli sobie odpuścić taki wzór. Zrobili to celowo, a ten błazen to na pewno -podążyłam za nim, narzekając.
-Zrobił sobie z ciebie najwyraźniej nową ofiarę na jego sarkazmy, żarty i głupoty -wziął ze stojącego na stoliku koszyka średnie, czerwone jabłko.
-”Nową”, co chcesz przez to powiedzieć? -zdziwiona zaczęłam drążyć temat, bo jego wypowiedź mnie zaintrygowała, a dokładniej ta część.
-A-ano… -zająkał się jakby coś wyjawił za dużo. Ugryzł nerwowo swój owoc, zapełniając całe usta. -Ale pyszne jabłko, łap! -zmienił temat po czym rzucił w moją stronę drugie, nieco większe.
Bez problemu złapałam swój ulubiony owoc.  Spojrzałam na niego spode łba. Coś mi tu nie pasuje. Niespokojnie zareagował, dziwne. -I kto tu zmienia temat -sarkastycznie to skomentowałam, delektując się czerwoną słodyczą.
          Nastąpiła chwilowa, niezręczna cisza.
-Mogę wiedzieć o co chodzi, bo widzę, że coś ukrywasz. Proszę, powiedz -usiadłam naprzeciwko niego i błagająco spojrzałam w jego oczy.
-Wygrałaś… -próbował unikać kontaktu wzrokowego, ale wreszcie się poddał.
-Zawsze działa -szeroko się uśmiechnęłam po czym dokończyłam jabłko, a ogryzek rzuciłam centralnie do kosza stojącego kilka metrów ode mnie.
          Porozmawialiśmy sobie. Trochę się dowiedziałam i na pewno ten czas tylko wyszedł na dobre. Więcej teraz o nim wiem, łatwiej nam się rozmawia, lepiej. Już wiem, dlaczego tak bez problemów szybko zaklimatyzował się wśród otoczenia tego błazna, dyrektora, mojego ojca i reszty osób, które zostały zobowiązane tajemnicą o całej sprawie. Oni się od dawna znają. Szokujące, ale tak jest. Jeszcze zanim był “moją bronią”, był tutaj, chodził do szkoły, służył jako broń Mistrzowi. Więc jest w o wiele wygodniejszej sytuacji niż cała nasza szóstka. To by też wyjaśniało zachowanie Maki, gdy on się pojawił. Znali się i to doskonale, ale on nagle tajemniczo zniknął i zobaczyła go po pewnym czasie, dodatkowo w mojej obecności. Wtedy się wycofała, bo nie wiedziała co jest grane. Nieźle, czegoś takiego się nie spodziewałam. Przynajmniej będę miała w nim wsparcie. Zdeklarował się nauczyć mnie wszystkiego bym była jak najlepsza. Ciekawe, czy wstręt do tamtych kreatur też weźmie ode mnie na siebie. Zbytnio marzę, to niemożliwe.
-Więc jutro mamy pierwszy trening -Lucyfer z dziwnym uśmiechem oznajmił popijając aromatyczną kawę.
-Jaki trening? Gdzie? -zdezorientowana zapytałam odstawiając swój kubek z motywem kotów.
-To też zignorowałaś? -bezradnie, retorycznie zapytał. -Po lekcjach mamy się zjawić na sali gimnastycznej. Razem z Maką i Soulem sprawdzimy nasze umiejętności. Trzeba będzie też się rozgrzać, bo dawno nie używałaś katany w walce -spokojnie tłumaczył z wyraźnym naciskiem na konkretne słowa, bym je zapamiętała.
-Dobra już nie tak dobitnie -znudzona przerwałam obracając oczami. -Dawno, bo nie wiedziałam, że moja broń to człowiek! -dodałam pośpiesznie.
-Aż tak się teraz tego boisz? Przecież nic mi się nie stanie. Nie odnoszę żadnych fizycznych obrażeń, możesz śmiało mną rzucać, gdy będę w formie ostrza -zaśmiał się pogodnie.
-Na pewno nie! Nawet tak nie mów, nie mam zamiaru traktować cię jak zwykłą broń -zaprotestowałam.
-Wiem, już wcześniej nie obchodziłaś się ze mną jak tylko z kawałkiem żelastwa. Zanim zacząłem ingerować słownie, zanim wszystko się obróciło o pełny kat. Pamiętam jak wszędzie brałaś mnie ze sobą albo jak nie pozwalałaś nikomu mnie używać. To było dość troskliwe -ponownie się zaśmiał.
-Cichaj już -wymamrotałam pod nosem po czym przysłoniłam usta porcelanowym kubkiem.
-Nie złość się już -przedrzeźniał mnie. -Podaj mi rękę -po chwili nagle wyciągnął ku mnie dłoń przez szerokość stołu.
-P-po co? -zapytałam z dziwnym zawstydzeniem. Kurczowo zacisnęłam naczynie, by zająć ręce.
-Tylko podaj, to nic wielkiego -nalegał jeszcze bardziej nadwyrężając mięśnie.
Popatrzyłam na niego z dezorientacją. Nie miałam pojęcia o co może mu chodzić. Dowiem się, gdy też wyciągnę dłoń. Przez moment zastanawiałam się, co może zrobić, ale bezskutecznie.
-Mam nadzieję, ze to nie jakiś chamski żart -srogim tonem mruknęłam i wyprostowałam swoją zdrową rękę.
-Skądże -z zadowoloną miną odparł i… Jego postać spowiło oślepiające światło.
Przymknęłam oczy, bo ten blask był za jaskrawy i gryzący. Jednak uścisku nie zwolniłam, ale czułam jakby o się zmieniał. Coraz bardziej zanikało ciepło jego dłoni. Również sama jego obecność była mniej wyczuwalna. Po chwili błękitne światło znikło i nerwowo podniosłam wzrok. Popatrzyłam na puste miejsce przede mną. Nie ma go. Rozpłynął się, dosłownie. Z lekką obawą zaczęłam się rozglądać. Nagle uderzyłam łokciem o blat. Ręka ugięła się pod ciężarem… Katany! Automatycznie zerwałam się z krzesła. Wstałam jak na komendę. Czyżby celowo się zmienił, by przełamać moją wyraźną niechęć?
-Co ty zrobiłeś? Głupi! -krzyknęłam ustawiając ostrze prostopadle do mojej twarzy, ale z bezpieczną odległością. Nawet mówienie do broni było niekomfortowe.
-Haha, ale masz śmieszną minę. Było warto -ze srebrzystego ostrza wydobywał się jego wesoły ton głosu.
-To ty wszystko widzisz? Jak? -zaciekawiona i zaskoczona wypytywałam.
-Oczywiście. Jeśli się przyjrzysz dokładnie też zobaczysz część mojej twarzy. Część, bo tylko kawałek czupryny, oczy i brodę wraz z szyją.
Niepewnie przybliżyłam broń do twarzy. Zmrużyłam oczy. Faktycznie, widać jego postać. Ciągle się uśmiechał od ucha do ucha. Irytujące.
-Przyzwyczaisz się, pierwszy krok zrobiony. Potraktuj to tak jak swoje pierwsze chwile z kataną. Kiedyś też się początkowo wkurzałaś, ale ci przeszło. Teraz też tak będzie. Chwila czasu upłynie i moja przemiana będzie dla ciebie oczywista i naturalna -pogodnie tłumaczył.
-Zapewne… -krotko to skomentowałam, bo powiedział prawdę.
-A popatrz co jeszcze umiem! -zmienił temat.
W mgnieniu oka z rękojeści wyłoniła się koścista dłoń, ale forma nadal pozostawała bez zmian. Wystraszyłam się, bo wyglądało to przerażająco. Rozluźniłam dłoń i upuściłam katanę. Sama delikatnie uskoczyłam. Lecz równocześnie przypomniałam sobie, że to nie jest zwykła rzecz, przecież to on jest w tej broni! A ja jego odrzuciłam w nagłym szoku!
-Szlag! -krzyknęłam próbując go jeszcze w powietrzu chwycić, ale było za późno. Przecięłam tylko pustą przestrzeń rękoma. Rozległ się odgłos uderzenia żelastwa o płytki. Ten huk rozbrzmiewał mi w głowie z potężnym echem. Zamilkłam i bezradnie rozluźniłam mięśnie. Zstąpiłam z nogi na nogę i oczekiwałam, ze Lucyfer pierwszy coś powie. Tak, nie lubię pierwsza robić kroku. Minęła dłuższa chwila, zaczęłam się niepokoić. Zero najmniejszego odzewu z jego strony. Czyżby to było kłamstwo, że nic nie odczuwa? Dość potężnie uderzyła ta katana. Podeszłam bliżej.
-Hej, powiedz coś -niewinnie powiedziałam przyglądając się w ostrzu. Nie otrzymałam odpowiedzi, a jego postaci nawet nie dostrzegałam. -Lucyfer, to nie jest śmieszne -jeszcze bardziej przybitym głosem mówiłam. Znowu to samo, nic. -Lucyfer! -krzyknęłam już kucając bardzo nisko przy ziemi. Drżącymi rękami wzięłam broń. Ponowna cisza. Zaczęłam mieć coraz gorsze myśli. To już mnie nie bawiło, nawet nie irytowało. Przestraszyłam się.
-Żartowałem -nagle moje odbicie przysłoniła jego ucieszona twarz. Tak beztrosko to powiedział. Miałam już delikatne świeczki w oczach, bo nie tylko myślałam, że coś zrobiłam, ale również chamsko sobie zażartował.
-A niech cię! -wstałam i z przytupem poszłam w stronę swojego pokoju.
-Widziałem ten uśmieszek, tak naprawdę teraz się śmiejesz i dlatego uciekasz -przybrał ludzką formę.
-Nigdy więcej tak nie rób -odwróciłam się i z dziwną ulgą odetchnęłam.
-Nie obiecuję -z sarkastycznym przeciągnięciem liter odparł.



______________________________________________
Kolejny. Powoli wracam do formy. Pisanie idzie mi nawet przyjemniej niż kiedyś, ale obawiam się, że chyba bardziej przynudzam. Postaram się bardziej rozwijać akcje, a nie zapychać tylko niepotrzebnie wszystko. Przepraszam z góry na błędy, wiem, że są, ale ciężko mi je samej wyłapał, choć mam nadzieję, ze nie przeszkadzają one w czytaniu. Dziękuję za wcześniejsze komentarze, milej się robi dzięki nim! Pozdrawiam, Law! < 3

piątek, 25 lipca 2014

Rodział XXX "Mistrz Broni?"

Następnego dnia…
          Przez zamknięte powieki przedzierały się już promienie wschodzącego, porannego słońca. Tuż obok mojego ucha rozbrzmiewał alarm w telefonie. Coraz głośniej i głośniej. Jeszcze otępiała z ledwo otwartymi oczami, na ślepo klikałam palcami po ekranie. Gdybym poprzedniego smartfona nie… Gdyby się nie zepsuł to miałabym problem z wyciszeniem budzika z głowy, bo w tamtym wystarczyło tylko obrócić telefon ekranem do dołu. Wreszcie udało mi się wyłączyć alarm. Pięknie wymacałam całą szybkę. Wyciągnęłam obie ręce spod kołdry do góry. Z delikatnym ziewnięciem się przeciągnęłam. Kości jak zwykle strzelały. Raz, dwa, zerwałam się z łóżka. Krótko spałam. I nie tylko ja. Wczorajsze rozmowy były bardzo wyczerpujące, ale na pewno nie złe. Ciekawe, co Lucyfer sobie myślał. Zastanawiając się nad tym ogarnęłam po części swój ubiór i fryzurę. Zza zamknięte drzwi do pokoju przedostawały się zrównoważone dźwięki. Jakby ktoś, coś robił w kuchni. Poza tym jeszcze czułam w powietrzu przyjemny zapach. Wzięłam do ręki plan lekcji. Do szkoły miałam jeszcze chwilę, dużą chwilę. Zdążę spokojnie wypić kawusię i przeglądnąć internety. Wyszłam z czterech ścian i instynktownie powędrowałam cichutko do kuchni. Unoszący się aromat intrygował. Przy kuchence, tyłem do mnie stał Lucyfer. Już przebrany, w wyprasowanej koszuli w kratę, prostych, ciemnych spodniach i… Uroczych, wielkich, puchatych, niebieskich kapciach z uszami. Ten widok wywarł na mojej bladej i jeszcze zaspanej twarzy uśmiech. Tylko po co on tak wcześnie się fatyguje? Spania nie ma?
-Dzień dobry, wyspana? -z myśli wyrwał mnie tylko spokojny ton głosu.  I jeszcze dodatkowo pierwszy się przywitał.
-D-dzień doby. -zdezorientowana odpowiedziałam, jąkając się. -Powiedzmy, że tak. -dodałam cicho.
-Zaraz upieką się tosty, a na razie napijmy się kawy. -wesoło oznajmił, trzymając w rękach dwa różne kubki.
Usiedliśmy przy stole po przeciwnych stronach prostokątnego blatu.  Postawił przede mną mój ulubiony kubeczek w kotki. Gorąca para tego cudownego napoju zachwycała mnie aromatem. Juź wiedziałam, że będzie równie wyśmienicie smakować.
-Dziękuję. -grzecznie powiedziałam za zadowoleniem na twarzy. Podniosłam ostrożnie naczynie do ust i powoli upiłam na początek samą piankę. -Przepyszna! -wyrwało mi się donośnym głosem. -Znaczy… -zrobiło mi się głupio, bo tak się ekscytuję.
-Cieszę się, że ci posmakowała. Obawiałem się, że nie będzie dobra, bo nie wiem dokładnie jak ją przygotowujesz i jaką kawę parzysz. -zaśmiał się.
-Ja? Ja jej osobiście nie robię. Często kupuję na szybko gotową lub po prostu wysługuję się ekspresem. -odpowiedziałam, spoglądając na pomocne urządzenie dla leniwych.
-Trzeba to zmienić. O, tosty gotowe. -wstał i w ogromnych, ochronnych rękawicach kuchennych podszedł do piekarnika, który był na poziomie jest klatki piersiowej.
Tak spojrzałam na kawę w przyjemnych, beżowym kolorze, potem na niego, na śniadanie, które zrobił i wykładał na białe talerze i uświadomiłam sobie, że wszystko robi sam. Nie używa ekspresu, nie brudzi tostera, bo zapiekł chleb z dodatkami w piekarniku, który jest czasochłonny. Ostatnio umył naczynia w zlewie. Czyli jest pracowity i ceni sobie własną pracę. I nie mogę pominąć tego, że przygotowuje też dla mnie posiłki. Mam za dobrze, zdecydowanie. Nim się obejrzałam, miałam pod nosem kwadratowy talerz z dwoma apetycznie wyglądającymi tostami. Wyglądały jak te z kolorowych pisemek, a nawet lepiej!
-Nie dziękuj dopóki nie spróbujesz. -miło się uśmiechnął również siadając i kosztując swoje dzieło.
W mgnieniu oka po jednym kęsie pochłonęłam swoje śniadanie. Smakowało idealnie. Dawno takich dobrych kanapek nie jadłam. Nawet tato nie potrafił bez przypalenia chleba takich tostów zrobić.
-Ale jestem rozpieszczana, nie mogę się przyzwyczajać. -stwierdziłam głośno dziękując za posiłek i dobry początek dnia.
-Cała przyjemność po mojej stronie. Mam duży dług u ciebie równeż. - dziwnym, zamyślonym głosem odparł.
-Bardziej na u ciebie! -szybko odkrzyknęłam wstając od stołu. Zebrałam naczynia. -Ja pozmywam. -dodałam.
-Pozmywasz? -z sarkastycznym grymasem na twarzy powtórzył z zapytaniem.
-Oj, cii! -jak dziecko pisnęłam nieśmiało podchodząc do zmywarki.
-Wiesz, wczoraj do późnej godziny przy tych rozmowach czułem się jak na porządnym przesłuchaniu. -powiedział spoglądając na okno.
-Przepraszam, przesadzili trochę z tymi swoimi uprzedzeniami. Zachowali się tak, bo chcieli zachować ostrożność. Dla nich to też nowa sytuacja. Szok dosłownie. -jakby ze skruchą odpowiedziałam.
-Nie, nie o to mi chodzi! To był dowód na to, że masz wspaniałych przyjaciół, którzy bardzo się o ciebie martwią. To cudowne. Mam gwarancję, że nic ci się przy nich nie stanie, bo na to nie pozwolą. To właśnie magia przyjaźni. A wasze więzi są wyjątkowe. -tłumaczył spokojnie.
-Wyjątkowe i to na różne sposoby. W naszym przypadku można to interpretować na kilka sposobów. -zamknęłam zmywarkę i ustawiłam program. -Idę się zbierać, czas goni, a szkoła czeka. Szczerze, to nie chcę do niej iść. A właśnie… -przystałam tuż przy wyjściu od kuchni i odwróciłam się w jego stronę. -Lucyfer, a co z tobą będzie? Masz jakieś lekcje, tato coś ci załatwił? -zapytałam z zaciekawieniem, bo to była dość tajemnicza sprawa.
-Powiedziałaś do mnie chyba pierwszy raz po imieniu. -uśmiechnął się. -Tak naprawdę, to szkołę już dawno skończyłem. -odpowiedział spontanicznie jakby to było dość oczywiste.
Zdziwiłam się. Porzuciłam na moment chęć zbierania się do szkoły. Popatrzyłam na niego z lekkim niedowierzaniem. -To… mogę wiedzieć, ile masz lat? -prosto z mostu wypaliłam będąc z zakłopotaniu.. Wyglądał na co najmniej w moim wieku. Widocznie się myliłam.
-Wydaje mi się, że będę kończył 18 lat, a naukę miałem dość wcześnie wpajaną. Poza tym, uczyłem się wszystkiego na poziomach rozszerzonych. Umiem wszystko i jeszcze ponad program. -poprawił granatowe pasemka na kruczoczarnych włosach.
Wryło mnie. Zamrugałam kilka razy. No tak, przecież mało jeszcze o nim wiem i o jego przeszłości. Nadal jest dla mnie chodzącą zagadką. Może i niepotrzebnie pytałam. Teraz czuję się speszona. -Aha… -krótko wymamrotałam w szoku. -To ja lepiej już pójdę. -W wymuszonym uśmiechem ratującym sytuację poszłam do łazienki.
-Ale i tak będę z wami uczęszczał do szkoły, lecz na inne zajęcia. Przed nami dużo pracy! -usłyszałam jego głos jeszcze zanim odkręciłam wodę w kranie.
-T-tak… -szepnęłam sama do siebie, patrząc w wielkie wiszące lustro na ścianie.
          W niecałe 20 minut doprowadziłam się do stanu przyzwoitości. Zebraliśmy się w naszą małą ekipę. Wszyscy razem, w radosnym gronie jak gdyby nigdy nic poszliśmy przesiedzieć kilka godzin w dość specyficznej, jak już się przekonaliśmy, szkole.
          Po 7 godzinach dość powiem, że przyjemnych zajęć dostałam sms’a od taty z prośbą, bym po lekcjach poszła do gabinetu dyrektora. Nie, tym razem nic się nie wydarzyło, na pewno. Pomijam fakt, że uczniowie traktowali mnie jak osobnika z jakimś oznaczeniem “Uważać, gryzie”. Te ich spojrzenia przepełnione jakby nieufnością, złością, pogardą. Gesty, zachowanie z dystansem. Pomrukiwania w moją stronę. Naprawdę, nieswojo się tu czuję, jakby nie powinna tu być. Wiem, że teoretycznie jestem “inna”, ale… Nie chcę i będę się starać udowodnić wszystkim, że się mylą. Z takimi myślami kłębiącymi się w mojej główce, znalazłam się pod znanymi mi już drzwiami. Zapukałam trzy-krotnie kostkami palców i po komendzie “proszę” weszłam niepewnie do środka.
-Dzień do… -przerwałam, gdy mój wzrok zatrzymał się na równej mi wzrostem postaci w charakterystycznym mundurku i blond kucykach. -Znowu ty?! -krzyknęłam już z wyraźną irytacją w głosie, a moje spokojne nastawienie trafił szlag przez jej obecność.
-Nie martw się, też za tobą nie przepadam. -arogancko poprawiła dziecinną fryzurę.
-Hej, spokojnie dziewczynki. Wiem, dorastanie, rywalizacje i takie tam, ale jak będziecie dla siebie trochę milsze i bardziej tolerancyjne to ułatwi nam to całą sprawę. -błaznowaty zjadacz słodyczy, Break, powiedział machając nam przed twarzami ogromnym lizakiem.
-Tato, co tu jest znowu grane? -zapytałam błagającym głosem, bo nie wróżyłam nic dobrego sobie.
-Najpierw owa panienka i jej partner powinni coś zrobić. -z wyraźnym zniecierpliwieniem zasugerował dyrektor siadając dość nietypowo na fotelu przy biurku. Nietypowo, bo nogi z pięknie wypastowanymi lakierkami wystawił na górę papierzysk.
Do zarozumiałej mojej niedoszłej egzekutorki podszedł wysoki, szczupły chłopak. Ubrany był w czerwone, materiałowe, węższe spodnie, na górze miał zapiętą na białe guziki czarną bluzę ze żółtymi, skórzanymi wstawkami na rękawach. Spod nietypowych biało-czerwonych  dłuższych włosów wyłaniała się delikatnie opalona twarz. Grzywka opadała na lewe oko, a drugie w szkarłatnym kolorze było odsłonięte, bo najwyraźniej bujną czuprynę w tej stronie trzymała nietypowa opaska z różnymi naszywkami.
-Przepraszam za to, że moją pochopną decyzją naraziłam się na niebezpieczeństwo. -przedłużającym się, leniwym tonem wydukała po czym ponagliła swojego partnera, by ten też coś dodał.
-I ja też, ale nie odpowiadam za decyzje ten idiotki. -ten sam głos słyszałam, gdy wydawało mi się, że wydobywał się wówczas wieczorem z tej czarno-czerwonej kosy. Chłopak wzruszył ramionami, gdy tamta zaczęła mi zwracać uwagę odnośnie jego dopowiedzenia. Widać, że się idealnie dogadują. I to są niby partnerzy? Chociaż nie powinnam ich teraz oceniać i lekceważyć, kto wie co oni robią. Po chwili chłopak dostał soczystego, prawego sierpowego z książki od blondynki. Echo uderzenia aż wyrwało mnie z przemyśleń. Krzepę to też ona ma.
-Opanuj się! I dlaczego zawsze obrywam z tej grubej encyklopedii?! - czerwonooki krzyknął w gniewie oddalając się profilaktycznie od bokserki.
-To głupio nie dogaduj, nieuku! Może ci dzięki niej coś do tego łba wbiję! -dziewczyna miała zamiar znów się zamachnąć, lecz jej ramię zatrzymał w górze Break.
-Nauka nie świadczy o człowieku, kujonko. -fioletowo włosy sarkastycznie i z fałszywym uśmieszkiem powoli powiedział.
Blondynka prychnęła pod nosem po czym opuściła gardę. Odchrząknęła i wystawiła ku mnie prawą rękę, która również była odziana w białą rękawiczkę, taką, jaką wszyscy tu nosili.
-Nie przedstawiłam się. Nazywam się Maka Albarn, a ten kołek z tyłu to Soul Evans. Nie oczekuj ode mnie przyjacielskiego nastawienia, ale mam nadzieję, że nie będziemy sobie uprzykrzać współpracy. Dla mnie byłaś i będziesz plugawym demonem. -to ostatnie zdanie wypowiedziała ze szczególnym akcentem.
-Izabela Lawrence… -wydukałam jeszcze zdziwiona i spontanicznie wystawiłam również prawdą rękę, by uścisnąć jej dłoń na znak zapoznania się.
Nagle ona chciwie chwyciła moją sztuczną dłoń i jednym ruchem zdarła moją jedwabną rękawiczkę, którą nosiłam by ukryć stal. Popatrzyłam zdezorientowana na nią. Dostrzegłam na jej twarzy dziwne zaskoczenie.
-A więc to nie bajki. Nie dość, że demon w ludzkiej skórze to jeszcze ręka jak u cyborga. -w jej zielonych oczach odbijała się moja proteza.
-I masz do tego jakiś problem? -zdenerwowana jej zachowaniem zapytałam, wyrywając z jej dłoni moją własność.
-Ty naprawdę nie słuchasz, co się do ciebie mówi i robisz, co ci się żywnie podoba, Maka. -tato skierował do niej suche słowa, przyglądając się całej sytuacji z boku.
-Myślałam, że kit mi wciskacie. Nie było widać, by miała protezę! -odwróciła się w stronę obecnych.
-To ty chyba masz sztuczny mózg. -wyrwało mi się. -Poza tym, o jakiej ona współpracy wspomniała? - nadal. Z wyraźną irytacją w głosie zapytałam.
-Spokojnie, to rób takiej groźnej miny. To nic takiego. -Break podejrzanie się odezwał.
-Twoja odpowiedź jeszcze bardziej zwiększyła moje złe przypuszczenia. -niepewnie oznajmiłam.
-Maka, Soul i jeszcze kilka osób należą do Szkolnych Mistrzów Broni. Są oddziałem chroniącym uczniów naszej placówki. Mają za zadnie utrzymywać porządek i eliminować niebezpieczeństwa jakimi są demony. W ostatnim czasie ich ilość niepokojąco wzrosła. Demony jak już wiesz, polują na alchemików. -dyrektor popijając jakiś napój z porcelanowej filiżanki, bez entuzjazmu zabrał głos.
-Czyli to, że mnie zaatakowała było jej obowiązkiem? Kazaliście jej mnie zabić?! -Z niedowierzaniem pochopnie wyciągnęłam wnioski.
-Ciebie się nie da tak łatwo, nawet gdyby się chciało. -Break z rozbrajającym mnie zawiedzionym głosem wtrącił.
-Proszę?! -odkrzyknęłam, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
-Break! -tato przerwał tę dziwną rozmowę. -Właśnie w tym problem, że nim zdecydowaliśmy zainterweniować w twojej sprawie i wtajemniczyć Mistrzów Broni w tym ją, czyli ich szefową, ona już podjęła swoją decyzję i w prawdzie chciała dopełnić swoje obowiązki. Stąd to nieporozumienie. -wytłumaczył ze stoickim spokojem ojciec.
-Dalej, proszę. Co ja mam do tego? Mam jej towarzyszyć, gdy będzie latała po okolicy i zabijała potwory? -zapytałam z naiwną nadzieją w głowie, że się mylę. -Te obleśne, wielkie, cuchnące kreatury… -mruknęłam z obrzydzeniem na samą myśl.
-Trupy ci w poprzednim zawodzie nie przeszkadzały. -krótko skomentował moje ciche szepty tato.
-Prawie dobrze! Nie tyle co towarzyszyć, a  też walczyć z pomocą swojej świętej broni, Lucyfera. -Pajac ironicznie zaklaskał w rękawy.
-Chyba sobie żarty stroicie! Nigdy, nie, nie chcę! -zaprotestowałam powoli wycofując się do tyłu.
-Iza, nie masz wyjścia. Twoja pomoc jest tu niezbędna. Lucyfer to święta bron, mająca ogromną moc, a twoje umiejętności tworzą z was potężny duet. Poza tym, podniesie to twoją reputację wśród uczniów, bo zmniejszą się ich podejrzenia o twoją osobę. Gdy będziesz walczyć z demonami, wyda im się to absurdalne, by demon wykańczał swoich towarzyszy. Idealne alibi. -dyrektor z zadowoleniem w głosie zadecydował za mnie.
-Właśnie zostałam dobitnie nazwana demonem… -cicho i z uśmieszkiem szepnęłam pod nosem.
-Prościej mówiąc, jesteś pod naszymi rozkazami. Zostajesz Mistrzem Broni. I musisz się z Maką jakoś dogadać. -tato stanowczo powiedział.
-Nie martw się, też mi to nie na rękę. -Maka bezradnie pokręciła głową.
-Zachowaj te komentarze dla siebie! -Wydałam z siebie znów piskliwy głos.
-Pomijając to… Jeszcze musisz się wiele dowiedzieć. O sobie, innych, o samym Lucyferze. -Tato cicho szepnął mi do ucha.
-A miało być bez tajemnic, tak? -ironicznie i zrezygnowanie zadałam retoryczne pytanie.


________________________
Nowość! Napisałam! Cieszmy się! Mam nadzieję, że nie wyszłam z wprawy aż tak. Jak zwykle, wybaczcie błędy. Pozdrawiam, Law! < 3