sobota, 1 listopada 2014

Rodział XXXV "Inny cel?"

          Leżałam na wygodnej kanapie z zamoczonymi zimną wodą gazami na czole pod grzywką. Chłodne krople spływały leniwie po moich skroniach, a ja sama miałam wzrok wlepiony w biały sufit, na którym doszukiwałam się jakiś pożółkłych plam od palonych w tym pomieszczeniu papierosów. Czułam się już lepiej niż przedtem. Odzyskałam część sił, ale myślę, że obeszłoby się bez jakiś podejrzanych zastrzyków, którymi ugodzili mnie w ramię, jak szczepionkę. Jeszcze mnie przetrzymali, a igłę wbili na siłę, bo nie chciałam. Nie to, że się bałam. Wyglądali z tą zabawką przerażająco a dodatkowo nie pisnęli słówka, co to takiego w tej strzykawce się znajduje. Jednak za delikatnie się też tym nie posłużyli, będę miała siniaka przez nich.
-I jak? -nade mną niespodziewanie pochylił się Lucyfer z szerokim uśmiechem na twarzy.
-W miarę -odpowiedziałam chcąc ściągnąć kompres i podnieść się, by usiąść prosto.
-Nie, leż. Zrobić ci kolejnej kawy? -zatrzymał mnie, a gazą przykrył mi oczy śmiejąc się.
-Jakbyś był tak miły -mruknęłam, przecierając oczy, bo zaczęły mnie szczypać, gdyż woda zwilżyła mi rzęsy i rozmyła tusz.
Gdy się oddalił i poszedł zrobić mi mój napój, ponownie spróbowałam się podnieść. Palcami przeczesałam włosy i ułożyłam je, aby choć trochę schludnie wyglądały. Kokardki już dawno licho wzięło, bo nie pamiętam, w którym momencie się ześlizgnęły z włosów i całe upięcie zostały luźno puszczone. Moja dłoń była już bez skazy, zero krwi, a proteza lśniła połyskiem. Załatwione trampki zastąpiły wygodne, najzwyklejsze tenisówki, bez wiązań, rzepów, jak kapie po prostu. Ziewnęłam, przykrywając kulturalnie usta dłonią. Zmęczenie nadal mnie trzyma, ale nie aż tak bym zaraz zasnęła ot tak.
-Wiesz, co było dodatkową przyczyną twojego osłabienia? -tato podszedł do mnie, siadając po chwili po mojej prawej stronie.
-Dodatkową? A nie główną? Bo z tego co mi Lucyfer wytłumaczył to jego forma broni mnie osłabiła -z lekkim zakłopotanym tonem odparłam, przyglądając się jego poważnej mimice twarzy, której szczerze u niego nie lubiłam.
-Otóż w sumie - nie. To nie wykończyłoby cię tak szybko. Dowiedziałem się, że podczas niezapowiedzianej wizyty demona odbywały się w waszej klasie praktyczne zajęcia alchemiczne. Twoi przyjaciele wykorzystali wreszcie wiedzę w praktyce i pokazali co nieco. Zaskoczyli nauczycieli, a Stein, który im się przyglądał, zaraz wyciągnął wnioski, dlaczego tak było -wziął ode mnie gazę i wycisnął ją z nadmiaru wody do miseczki obok, która stała na stoliku.
-Alchemia? Ja też chcę! -podekscytowana krzyknęłam z entuzjazmem, skupiając się tylko na tej przekazanej mi informacji.
-Skup się! Poza tym powiem od razu ci coś i może to po części wyjaśni tobie już całą resztę. Demony nie mogą posługiwać się alchemią. Dla nich to jest jak kara śmierci. Każda próba kończy się opłakanym skutkiem, a powielanie takich prób prowadzi do wykończenia takiego śmiałego potwora -podniósł w zdenerwowaniu ton głosu.
-Nie…Mogą? -powtórzyłam załamanym głosem -Ano tak, jestem demonem, powinnam się wreszcie przyzwyczaić -dodałam opuszczając wzrok.
-Nie, przepraszam. Nie chciałem by to tak zabrzmiało, wybacz. Po prostu mnie samego to jeszcze przytłacza -położył mi rękę na czubku głowy i pociesznie potargał kosmyki, jak małego dziecku. -Wracając do tematu, zawarliście pakt, który już nie raz omawialiśmy i wspomnieliśmy wam, że dzięki niemu niepotrzebny jest krąg transmutacyjny, by użyć mocy. Dlatego oni już zapunktowali wśród innych, nawet najlepszych naszych szkolnych alchemików. Ale tu jest haczyk… -zamyślił się i zmarszczył brwi.
-To ja tutaj cierpię za to, że oni mogą używać w ten sposób swojej mocy, tak? I dodatkowo źródłem energii dla nich jestem ja? -wtrąciłam, przerywając mu jego bezradne westchnienie.
-Już się domyśliłaś?! -zdziwiony zapytał spoglądając mi w oczy.
-Możliwe, że kiedyś sami to wspomnieliście, bo skoro dokonaliśmy nielegalnej rzeczy, w wyniku której ja zostałam demonem i skończyłam jako ofiara to automatycznie jestem źródłem, z którego będą czerpać siłę. Dodatkowo myślę, że będąc zapieczętowana konsekwencje ich zabaw będą gorsze, bo “ona” została obezwładniona, więc to moja energia jest bezpośrednio pobierana. Zapewne też bez pieczęci nic poważnego by się nie działo, choć myślę, że jedynie mogłabym tracić nad sobą kontrolę -rozglądałam się, zagryzając przy tych przemyśleniach zębami paznokcia od kciuka.
-Tego się spodziewałem po moim małym mózgu -uśmiechnął się delikatnie, biorąc z rąk Lucyfera kubek swojej kawy.
-A to, że nie potrzebują znaku również jest lekką przesadą, bo to, co można dostrzec w twoich oczach to właśnie wasz znak, który aktywuje moce. Wszystko da się wyjaśnić -Lucyfer podał mi kawę, której aromat jak zwykle zachwycał.
-Ale przyznam, ze dość dużo zaprezentowali. I również już wiedzą, skąd taka ich siła się wzięła -tato wstał z kanapy i podszedł do dużego okna, z którego było widać pobliskie boisko.
-I zapewne nieświadomie na początku zaszaleli, prawda? I dlatego opadłam z sił. Tylko, tutaj też dostrzegam jedną zasadę, ich moc jest jakby zależna ode mnie -przybliżyłam porcelanowy kubek do chłodnych ust. -I to się kiedyś może źle skończyć… -dodałam pod nosem.
-Nie zaprzeczę, Firm mało nie spaliła części sali, a Edward nie zrobił lodowiska szkolnego -zaśmiał się popijając kawę.
-Muszę jak najszybciej zobaczyć co potrafią -uśmiechnęłam się do odbicia na powierzchni ciepłego napoju, którego para ze wrzątku ogrzewała mi twarz.
-Najpierw to ty jeszcze się kuruj, bo znowu skończyć na leku profesora Stein’a. Ale… Chociaż go w końcu  przetestował i mamy pewność, że działa -wskazał miejsce na swoim ramieniu, które odpowiadało miejscu wkłucia.
-Czyli jestem królikiem doświadczalnym?! -oburzona, prawie zachłysnęłam się kawą.
-Nie umrzesz, haha -ironicznie to skomentował, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem pełnym kpiny.
-Niestosowny żart, tato -westchnęłam, opierając się o miękkie oparcie. -Tato… A jaką alchemią władała mama? -spokojnym, cichym tonem spontanicznie zapytałam.
Tato wyraźnie drgnął na to pytanie. Zmierzył mnie wzrokiem, myśląc, że się przesłyszał, ale po chwili odetchnął i wziął pełny łyk kawy. Przełknął i podparł ścianę, a kubek postawił na stoliczku.
-A więc… -zaczął.
-Kontrolowała błękitne płomienie -nagle wtrącił się Lucyfer, jakby wyrwany z zamyślenia.
Otworzyłam szerzej oczy, bo nie spodziewałam się odpowiedzi z jego strony. Ponownie się podniosłam z wygodnego ułożenia. Usiadł obok mnie, a ja tylko bezsensownie spoglądałam na niego ze zdziwienia.
-Nie pamiętasz jeszcze wszystkiego z dzieciństwa? Mogłem wcześniej zapytać, ale nie chciałem nieświadomie sprawiać przykrości -dodał jakby z poczuciem winy. -Z początku sam jeszcze nie wierzyłem, że to możliwe byśmy się już spotkali, ale jednak cuda się zdarzają. Kiedyś jako przyjaciele ze szczenięcych lat, teraz również, ale też jesteśmy partnerami jako broń i mistrz.
-Czekaj, wolniej, przyjaciele z dzieciństwa? -zagestykulowałam nerwowo rękoma, by się wstrzymał z dalszym mówieniem. -To dlatego tak mi się to miejsce znajome wydawało. Place, fontanna przed blokiem, ta szkoła, ciągle dręczyło mnie uczucie, jakbym tu była i bardzo dobrze znała to miejsce -poprawiłam włosy na czubku głowy.
-Pamiętam te czasy, aż mi się uśmiech ciśnie na usta. Takie dwa małe szkraby, które ciągle się w sumie kłóciły. Trzymaliście jeszcze z jedną dziewczynką, tylko… Nie mogę sobie jej przypomnieć -tato zamyślił się.
-To dziwne, ale ja też. Widzę ją we wspomnieniach jakby przez mgłę -Lucyfer delikatnie się zdezorientował.
-A ja bym chciała sobie cokolwiek przypomnieć! -pół żartem, pół serio odparłam, spoglądając w okno i mrużąc oczy od światła.
          Nagle drzwi do gabinetu się otworzyły. Wszyscy automatycznie się odwróciliśmy, bo hałas był na poziomie jakby jakiegoś poważnego wydarzenia.
-To nie fair Edward, że pierwszy poszedłeś się z nią zobaczy, nic nie mówiąc! -Firm stanęła w progu i z żalem w głosie jęknęła, a za nią stała reszta naszej paczki. Po chwili się rozglądnęła, że jednak jego tutaj nie ma i od razu się zmieszała, a dłoń okrytą białą rękawiczką opuściła wzdłuż ciała. -Jak to? Nie ma go też tutaj? -ponownie poobracała głowę w różne strony, ale bez nowych rezultatów.
-Nie było go tutaj, myślałem, że z wami jest -Tato powiedział widocznie zakłopotany.
-Nie, właśnie nie. Gdzieś się nam zapodział. Telefonu też nie odbiera. Ciekawe, czy dobrze się bawi -zacisnęła pięść.
-Może tylko po coś gdzieś poszedł? Sklep? -Lucyfer poprawił swoje krucze włosy i spojrzał na zebranych.
-Wątpię. To do niego niepodobne, tak bez słowa -wtrąciłam, marszcząc brwi i podciągając rękawy marynarki.
-Wydaje mi się, że chyba ktoś go zagadał i wtedy już ślad po nim zaginął. To było pod klasą na przerwie -Dzinks zaczęła sobie przypominać.
-Dokładniej, kto i jak? -Tato zainteresował się jej wypowiedzią.
-Jakiś mężczyzna z początku gadali przy nas, ale potem nieoczekiwanie się oddalili -Dzinks leniwie opadła na część wolnej kanapy.
Tato niespokojnie odszedł od okna i dziwnie pobladł -Jak wyglądał ten mężczyzna? -zapytał z niepokojem.
-Bodajże blond włosy na irokeza… -Firm ułożyła podobnie włosy Nate’a, ale jego niestety były nieodpowiednie do zademonstrowania tego.
-Jest źle, bardzo źle -Lucyfer się zerwał i zaczął coś nerwowo przeglądać w telefonie.
-Poczekaj, może jednak to nie to, o czym myślimy -tato również wyglądał na zdenerwowanego.
-Może nie. Ale nie założyliśmy, że mógł obrać sobie kogoś innego za swój cel -spojrzał na mnie, a potem na resztę. -Od początku zakładaliśmy, że na pewno chodzi jemu oraz innym o Izę, ale jednak nie. Coś innego zaplanowali, a teraz wykonali ruch i jesteśmy w tyle.
-Jaki cel? Znowu ja? -przerwałam ich niejasną dla nas rozmowę i  z irytacją zapytałam, chcąc wyjaśnień.
          Po długiej wymianie zdań podjęliśmy odpowiednie kroki. Zadecydowaliśmy, że spokojnie poszukamy jakiegoś tropu. Nie mamy pojęcia, co oni chcą osiągnąć, mając przy sobie Edwarda, bo na pewno go teraz przetrzymują, bo nagły brak śladów i słuchu po nim nie jest normalne. Wszyscy się martwimy i każdy gorączkowo teraz chodzi i przeszukuje najmniejszy kwadrat powierzchni szkoły. Na razie do tego stopnia utrzymujemy poszukiwania. Tato zajął się najniższymi podpiętkami gmachu,  bo my jako uczniowie nie mamy tam oficjalnie wstępu. Obecnie sama podążałam pustym korytarzem jednego sektora. Po drodze tylko domyślałam się, co może się teraz stać, co oni mogą od niego chcieć i dlaczego on? Na razie tylko nasze grono wie o zniknięciu. Innych nie chcemy w to jeszcze mieszać, bo nie widzimy potrzeby. Poza tym, jeśli dowie się ktoś niepowołany, będzie tylko gorzej. Ściskałam stalową pięść ze złości. Rozglądałam się i dokładnie nasłuchiwałam najmniejszego szmeru. Na pewno teraz jesteśmy tu sami, zajęcia się skończyły, młodzież poszła do domu. Co kilka ostrożnych kroków odwracałam głowę w stronę wielkich szyb okna, które ukazywały piękne niebo od zachodzącego leniwie, czerwonego słońca. Pomarańczowe światło nadawało niesamowity nastrój. W jednej ręce stale kurczowo trzymałam telefon, z nadzieją, że zaraz dostanę powiadomienie, iż telefon Edwarda dał znak. W ciszy doszłam do końca korytarza, na którego zakręcie znajdowały się schody, prowadzące do szatni na parterze. Przystałam tuż przy ich krawędzi i wzrokiem podążyłam aż do ostatniego stopnia. Zakurzone, zachodzone, jego śladów podeszew od butów na pewno bym tutaj nie dostrzegła.  Miałam tylko sprawdzić to piętro, resztę oni na pewno już przejrzeli. Nie opłacało mi się w sumie już zawracać, by zejść innymi schodkami na dół, więc tymi nawet będzie szybciej. Wyciągnęłam lewą rękę ku białej poręczy. Złapałam się jej i już miałam zrobić krok niżej, gdy pod palcami poczułam dziwną, zwilgotniałą, szorstką tkaninę, która przylepiła mi się do zewnętrznej strony dłoni. Z zniesmaczoną miną zabrałam rękę, a materiał odruchowo oderwałam od poręczy. Przestraszyłam się, gdy przyglądnęłam się znalezisku. Przecież to… Krew. Już nie najświeższa, ale bez wątpienia. A to kawałek materiału, z którego uszyte są mundurki! Pobladłam i nerwowo zbiegłam już po stopniach, uważnie i pośpiesznie przyglądając się, czy jeszcze jakiegoś śladu tutaj nie ma. Tylko oby nie był to skrawek z ubrania Edwarda. Możliwe, że nie, bo każdy tutaj w nim chodzi, ale jeśli to jego, to tym bardziej niepokojące jest to, co się dzieje w tej szkol teraz. Zaczyna się tutaj niezły cyrk. Może się ktoś z kimś tutaj szarpał, albo… To jego tutaj dopadli? Jest cały postrzępiony, więc na pewno, ale nie chcę tak myśleć! Ręce mi drżały. Schowałam splamiony materiał do kieszonki w marynarce. Podniosłam głowę. Muszę im to pokazać, może oni też coś znaleźli, a jeśli nie to chociaż nie powinniśmy się teraz trzymać osobno, bo to już zbyt niebezpieczne. Odblokowałam ekran telefonu i w kontaktach zaczęłam szukać numeru Lucyfera, gdy poczułam, jakbym była obserwowana. Wyświetlacz swoją jasnością teraz mnie lekko oślepiał, przez co gorzej widziałam wszystko wokół. Przeszłam kilka kroków, by wyjść z zacienionego kąta. Obróciłam się całym ciałem o 180 stopni. Może mi się wydaje, bo jestem zdenerwowana? Albo ktoś z nas jest tylko w pobliżu mnie?
-Firm? Dzinks? Ktokolwiek? To wy? -odezwałam się nieśmiałym tonem, mając w pogotowiu już wybrany numer. Ta niepokojąca cisza może doprowadzić do szaleństwa, a szczególnie mnie. Nie usłyszałam odpowiedzi. W bezruchu wytężałam narządy wzorku i słuchu. Po chwili to uczucie wlepionego we mnie wzroku zniknęło. Ciarki przeszły mnie po całym ciele. Ulga od razu. Opuściłam ręce bezwładnie wzdłuż ciała. Nagle poczułam czyjąś dłoń na lewym barku. Dreszcze mnie ogarnęły, a z przerażenia automatycznie podskoczyłam. Pisnęłam, ale bardzo stłumionym głosem i zakryłam sobie sama usta protezą. Zachowawszy zimną krew, z prawej kieszeni wyciągnęłam mały scyzoryk i energicznie odwróciłam się.
-To tylko ty… -powiedziałam, wypuszczając powietrze z płuc i chowając niepozorne ostrze z powrotem.
-Przepraszam, nie chciałem tak się zachodzić od tyłu, fakt, nierozważnie zrobiłem -Lucyfer się zmieszał, gdy zobaczył mogą reakcję na jego ciche podejście. -Coś się stało? Dziwne, że aż tak zareagowałaś, coś jest na rzeczy, prawda? -zapytał zaniepokojony, rozglądając się wokół.
-Popatrz na to -odparłam, pokazując mu skrawek materiału z zaschnięta po części, czerwoną, ludzką krwią…



_____________________________________
Minęło, ale jest. Coś się zaczyna dziać. Przepraszam za wszelkie błędy. Ale ten czas leci, coraz dłużej zajmuje mi wrzucenie rozdziału! Chociaż tak jak nie raz pisałam - lepiej poczekać i coś konkretniejszego napisać. Dziękuję za przeczytanie, pozdrawiam, Law! < 3