piątek, 25 lipca 2014

Rodział XXX "Mistrz Broni?"

Następnego dnia…
          Przez zamknięte powieki przedzierały się już promienie wschodzącego, porannego słońca. Tuż obok mojego ucha rozbrzmiewał alarm w telefonie. Coraz głośniej i głośniej. Jeszcze otępiała z ledwo otwartymi oczami, na ślepo klikałam palcami po ekranie. Gdybym poprzedniego smartfona nie… Gdyby się nie zepsuł to miałabym problem z wyciszeniem budzika z głowy, bo w tamtym wystarczyło tylko obrócić telefon ekranem do dołu. Wreszcie udało mi się wyłączyć alarm. Pięknie wymacałam całą szybkę. Wyciągnęłam obie ręce spod kołdry do góry. Z delikatnym ziewnięciem się przeciągnęłam. Kości jak zwykle strzelały. Raz, dwa, zerwałam się z łóżka. Krótko spałam. I nie tylko ja. Wczorajsze rozmowy były bardzo wyczerpujące, ale na pewno nie złe. Ciekawe, co Lucyfer sobie myślał. Zastanawiając się nad tym ogarnęłam po części swój ubiór i fryzurę. Zza zamknięte drzwi do pokoju przedostawały się zrównoważone dźwięki. Jakby ktoś, coś robił w kuchni. Poza tym jeszcze czułam w powietrzu przyjemny zapach. Wzięłam do ręki plan lekcji. Do szkoły miałam jeszcze chwilę, dużą chwilę. Zdążę spokojnie wypić kawusię i przeglądnąć internety. Wyszłam z czterech ścian i instynktownie powędrowałam cichutko do kuchni. Unoszący się aromat intrygował. Przy kuchence, tyłem do mnie stał Lucyfer. Już przebrany, w wyprasowanej koszuli w kratę, prostych, ciemnych spodniach i… Uroczych, wielkich, puchatych, niebieskich kapciach z uszami. Ten widok wywarł na mojej bladej i jeszcze zaspanej twarzy uśmiech. Tylko po co on tak wcześnie się fatyguje? Spania nie ma?
-Dzień dobry, wyspana? -z myśli wyrwał mnie tylko spokojny ton głosu.  I jeszcze dodatkowo pierwszy się przywitał.
-D-dzień doby. -zdezorientowana odpowiedziałam, jąkając się. -Powiedzmy, że tak. -dodałam cicho.
-Zaraz upieką się tosty, a na razie napijmy się kawy. -wesoło oznajmił, trzymając w rękach dwa różne kubki.
Usiedliśmy przy stole po przeciwnych stronach prostokątnego blatu.  Postawił przede mną mój ulubiony kubeczek w kotki. Gorąca para tego cudownego napoju zachwycała mnie aromatem. Juź wiedziałam, że będzie równie wyśmienicie smakować.
-Dziękuję. -grzecznie powiedziałam za zadowoleniem na twarzy. Podniosłam ostrożnie naczynie do ust i powoli upiłam na początek samą piankę. -Przepyszna! -wyrwało mi się donośnym głosem. -Znaczy… -zrobiło mi się głupio, bo tak się ekscytuję.
-Cieszę się, że ci posmakowała. Obawiałem się, że nie będzie dobra, bo nie wiem dokładnie jak ją przygotowujesz i jaką kawę parzysz. -zaśmiał się.
-Ja? Ja jej osobiście nie robię. Często kupuję na szybko gotową lub po prostu wysługuję się ekspresem. -odpowiedziałam, spoglądając na pomocne urządzenie dla leniwych.
-Trzeba to zmienić. O, tosty gotowe. -wstał i w ogromnych, ochronnych rękawicach kuchennych podszedł do piekarnika, który był na poziomie jest klatki piersiowej.
Tak spojrzałam na kawę w przyjemnych, beżowym kolorze, potem na niego, na śniadanie, które zrobił i wykładał na białe talerze i uświadomiłam sobie, że wszystko robi sam. Nie używa ekspresu, nie brudzi tostera, bo zapiekł chleb z dodatkami w piekarniku, który jest czasochłonny. Ostatnio umył naczynia w zlewie. Czyli jest pracowity i ceni sobie własną pracę. I nie mogę pominąć tego, że przygotowuje też dla mnie posiłki. Mam za dobrze, zdecydowanie. Nim się obejrzałam, miałam pod nosem kwadratowy talerz z dwoma apetycznie wyglądającymi tostami. Wyglądały jak te z kolorowych pisemek, a nawet lepiej!
-Nie dziękuj dopóki nie spróbujesz. -miło się uśmiechnął również siadając i kosztując swoje dzieło.
W mgnieniu oka po jednym kęsie pochłonęłam swoje śniadanie. Smakowało idealnie. Dawno takich dobrych kanapek nie jadłam. Nawet tato nie potrafił bez przypalenia chleba takich tostów zrobić.
-Ale jestem rozpieszczana, nie mogę się przyzwyczajać. -stwierdziłam głośno dziękując za posiłek i dobry początek dnia.
-Cała przyjemność po mojej stronie. Mam duży dług u ciebie równeż. - dziwnym, zamyślonym głosem odparł.
-Bardziej na u ciebie! -szybko odkrzyknęłam wstając od stołu. Zebrałam naczynia. -Ja pozmywam. -dodałam.
-Pozmywasz? -z sarkastycznym grymasem na twarzy powtórzył z zapytaniem.
-Oj, cii! -jak dziecko pisnęłam nieśmiało podchodząc do zmywarki.
-Wiesz, wczoraj do późnej godziny przy tych rozmowach czułem się jak na porządnym przesłuchaniu. -powiedział spoglądając na okno.
-Przepraszam, przesadzili trochę z tymi swoimi uprzedzeniami. Zachowali się tak, bo chcieli zachować ostrożność. Dla nich to też nowa sytuacja. Szok dosłownie. -jakby ze skruchą odpowiedziałam.
-Nie, nie o to mi chodzi! To był dowód na to, że masz wspaniałych przyjaciół, którzy bardzo się o ciebie martwią. To cudowne. Mam gwarancję, że nic ci się przy nich nie stanie, bo na to nie pozwolą. To właśnie magia przyjaźni. A wasze więzi są wyjątkowe. -tłumaczył spokojnie.
-Wyjątkowe i to na różne sposoby. W naszym przypadku można to interpretować na kilka sposobów. -zamknęłam zmywarkę i ustawiłam program. -Idę się zbierać, czas goni, a szkoła czeka. Szczerze, to nie chcę do niej iść. A właśnie… -przystałam tuż przy wyjściu od kuchni i odwróciłam się w jego stronę. -Lucyfer, a co z tobą będzie? Masz jakieś lekcje, tato coś ci załatwił? -zapytałam z zaciekawieniem, bo to była dość tajemnicza sprawa.
-Powiedziałaś do mnie chyba pierwszy raz po imieniu. -uśmiechnął się. -Tak naprawdę, to szkołę już dawno skończyłem. -odpowiedział spontanicznie jakby to było dość oczywiste.
Zdziwiłam się. Porzuciłam na moment chęć zbierania się do szkoły. Popatrzyłam na niego z lekkim niedowierzaniem. -To… mogę wiedzieć, ile masz lat? -prosto z mostu wypaliłam będąc z zakłopotaniu.. Wyglądał na co najmniej w moim wieku. Widocznie się myliłam.
-Wydaje mi się, że będę kończył 18 lat, a naukę miałem dość wcześnie wpajaną. Poza tym, uczyłem się wszystkiego na poziomach rozszerzonych. Umiem wszystko i jeszcze ponad program. -poprawił granatowe pasemka na kruczoczarnych włosach.
Wryło mnie. Zamrugałam kilka razy. No tak, przecież mało jeszcze o nim wiem i o jego przeszłości. Nadal jest dla mnie chodzącą zagadką. Może i niepotrzebnie pytałam. Teraz czuję się speszona. -Aha… -krótko wymamrotałam w szoku. -To ja lepiej już pójdę. -W wymuszonym uśmiechem ratującym sytuację poszłam do łazienki.
-Ale i tak będę z wami uczęszczał do szkoły, lecz na inne zajęcia. Przed nami dużo pracy! -usłyszałam jego głos jeszcze zanim odkręciłam wodę w kranie.
-T-tak… -szepnęłam sama do siebie, patrząc w wielkie wiszące lustro na ścianie.
          W niecałe 20 minut doprowadziłam się do stanu przyzwoitości. Zebraliśmy się w naszą małą ekipę. Wszyscy razem, w radosnym gronie jak gdyby nigdy nic poszliśmy przesiedzieć kilka godzin w dość specyficznej, jak już się przekonaliśmy, szkole.
          Po 7 godzinach dość powiem, że przyjemnych zajęć dostałam sms’a od taty z prośbą, bym po lekcjach poszła do gabinetu dyrektora. Nie, tym razem nic się nie wydarzyło, na pewno. Pomijam fakt, że uczniowie traktowali mnie jak osobnika z jakimś oznaczeniem “Uważać, gryzie”. Te ich spojrzenia przepełnione jakby nieufnością, złością, pogardą. Gesty, zachowanie z dystansem. Pomrukiwania w moją stronę. Naprawdę, nieswojo się tu czuję, jakby nie powinna tu być. Wiem, że teoretycznie jestem “inna”, ale… Nie chcę i będę się starać udowodnić wszystkim, że się mylą. Z takimi myślami kłębiącymi się w mojej główce, znalazłam się pod znanymi mi już drzwiami. Zapukałam trzy-krotnie kostkami palców i po komendzie “proszę” weszłam niepewnie do środka.
-Dzień do… -przerwałam, gdy mój wzrok zatrzymał się na równej mi wzrostem postaci w charakterystycznym mundurku i blond kucykach. -Znowu ty?! -krzyknęłam już z wyraźną irytacją w głosie, a moje spokojne nastawienie trafił szlag przez jej obecność.
-Nie martw się, też za tobą nie przepadam. -arogancko poprawiła dziecinną fryzurę.
-Hej, spokojnie dziewczynki. Wiem, dorastanie, rywalizacje i takie tam, ale jak będziecie dla siebie trochę milsze i bardziej tolerancyjne to ułatwi nam to całą sprawę. -błaznowaty zjadacz słodyczy, Break, powiedział machając nam przed twarzami ogromnym lizakiem.
-Tato, co tu jest znowu grane? -zapytałam błagającym głosem, bo nie wróżyłam nic dobrego sobie.
-Najpierw owa panienka i jej partner powinni coś zrobić. -z wyraźnym zniecierpliwieniem zasugerował dyrektor siadając dość nietypowo na fotelu przy biurku. Nietypowo, bo nogi z pięknie wypastowanymi lakierkami wystawił na górę papierzysk.
Do zarozumiałej mojej niedoszłej egzekutorki podszedł wysoki, szczupły chłopak. Ubrany był w czerwone, materiałowe, węższe spodnie, na górze miał zapiętą na białe guziki czarną bluzę ze żółtymi, skórzanymi wstawkami na rękawach. Spod nietypowych biało-czerwonych  dłuższych włosów wyłaniała się delikatnie opalona twarz. Grzywka opadała na lewe oko, a drugie w szkarłatnym kolorze było odsłonięte, bo najwyraźniej bujną czuprynę w tej stronie trzymała nietypowa opaska z różnymi naszywkami.
-Przepraszam za to, że moją pochopną decyzją naraziłam się na niebezpieczeństwo. -przedłużającym się, leniwym tonem wydukała po czym ponagliła swojego partnera, by ten też coś dodał.
-I ja też, ale nie odpowiadam za decyzje ten idiotki. -ten sam głos słyszałam, gdy wydawało mi się, że wydobywał się wówczas wieczorem z tej czarno-czerwonej kosy. Chłopak wzruszył ramionami, gdy tamta zaczęła mi zwracać uwagę odnośnie jego dopowiedzenia. Widać, że się idealnie dogadują. I to są niby partnerzy? Chociaż nie powinnam ich teraz oceniać i lekceważyć, kto wie co oni robią. Po chwili chłopak dostał soczystego, prawego sierpowego z książki od blondynki. Echo uderzenia aż wyrwało mnie z przemyśleń. Krzepę to też ona ma.
-Opanuj się! I dlaczego zawsze obrywam z tej grubej encyklopedii?! - czerwonooki krzyknął w gniewie oddalając się profilaktycznie od bokserki.
-To głupio nie dogaduj, nieuku! Może ci dzięki niej coś do tego łba wbiję! -dziewczyna miała zamiar znów się zamachnąć, lecz jej ramię zatrzymał w górze Break.
-Nauka nie świadczy o człowieku, kujonko. -fioletowo włosy sarkastycznie i z fałszywym uśmieszkiem powoli powiedział.
Blondynka prychnęła pod nosem po czym opuściła gardę. Odchrząknęła i wystawiła ku mnie prawą rękę, która również była odziana w białą rękawiczkę, taką, jaką wszyscy tu nosili.
-Nie przedstawiłam się. Nazywam się Maka Albarn, a ten kołek z tyłu to Soul Evans. Nie oczekuj ode mnie przyjacielskiego nastawienia, ale mam nadzieję, że nie będziemy sobie uprzykrzać współpracy. Dla mnie byłaś i będziesz plugawym demonem. -to ostatnie zdanie wypowiedziała ze szczególnym akcentem.
-Izabela Lawrence… -wydukałam jeszcze zdziwiona i spontanicznie wystawiłam również prawdą rękę, by uścisnąć jej dłoń na znak zapoznania się.
Nagle ona chciwie chwyciła moją sztuczną dłoń i jednym ruchem zdarła moją jedwabną rękawiczkę, którą nosiłam by ukryć stal. Popatrzyłam zdezorientowana na nią. Dostrzegłam na jej twarzy dziwne zaskoczenie.
-A więc to nie bajki. Nie dość, że demon w ludzkiej skórze to jeszcze ręka jak u cyborga. -w jej zielonych oczach odbijała się moja proteza.
-I masz do tego jakiś problem? -zdenerwowana jej zachowaniem zapytałam, wyrywając z jej dłoni moją własność.
-Ty naprawdę nie słuchasz, co się do ciebie mówi i robisz, co ci się żywnie podoba, Maka. -tato skierował do niej suche słowa, przyglądając się całej sytuacji z boku.
-Myślałam, że kit mi wciskacie. Nie było widać, by miała protezę! -odwróciła się w stronę obecnych.
-To ty chyba masz sztuczny mózg. -wyrwało mi się. -Poza tym, o jakiej ona współpracy wspomniała? - nadal. Z wyraźną irytacją w głosie zapytałam.
-Spokojnie, to rób takiej groźnej miny. To nic takiego. -Break podejrzanie się odezwał.
-Twoja odpowiedź jeszcze bardziej zwiększyła moje złe przypuszczenia. -niepewnie oznajmiłam.
-Maka, Soul i jeszcze kilka osób należą do Szkolnych Mistrzów Broni. Są oddziałem chroniącym uczniów naszej placówki. Mają za zadnie utrzymywać porządek i eliminować niebezpieczeństwa jakimi są demony. W ostatnim czasie ich ilość niepokojąco wzrosła. Demony jak już wiesz, polują na alchemików. -dyrektor popijając jakiś napój z porcelanowej filiżanki, bez entuzjazmu zabrał głos.
-Czyli to, że mnie zaatakowała było jej obowiązkiem? Kazaliście jej mnie zabić?! -Z niedowierzaniem pochopnie wyciągnęłam wnioski.
-Ciebie się nie da tak łatwo, nawet gdyby się chciało. -Break z rozbrajającym mnie zawiedzionym głosem wtrącił.
-Proszę?! -odkrzyknęłam, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
-Break! -tato przerwał tę dziwną rozmowę. -Właśnie w tym problem, że nim zdecydowaliśmy zainterweniować w twojej sprawie i wtajemniczyć Mistrzów Broni w tym ją, czyli ich szefową, ona już podjęła swoją decyzję i w prawdzie chciała dopełnić swoje obowiązki. Stąd to nieporozumienie. -wytłumaczył ze stoickim spokojem ojciec.
-Dalej, proszę. Co ja mam do tego? Mam jej towarzyszyć, gdy będzie latała po okolicy i zabijała potwory? -zapytałam z naiwną nadzieją w głowie, że się mylę. -Te obleśne, wielkie, cuchnące kreatury… -mruknęłam z obrzydzeniem na samą myśl.
-Trupy ci w poprzednim zawodzie nie przeszkadzały. -krótko skomentował moje ciche szepty tato.
-Prawie dobrze! Nie tyle co towarzyszyć, a  też walczyć z pomocą swojej świętej broni, Lucyfera. -Pajac ironicznie zaklaskał w rękawy.
-Chyba sobie żarty stroicie! Nigdy, nie, nie chcę! -zaprotestowałam powoli wycofując się do tyłu.
-Iza, nie masz wyjścia. Twoja pomoc jest tu niezbędna. Lucyfer to święta bron, mająca ogromną moc, a twoje umiejętności tworzą z was potężny duet. Poza tym, podniesie to twoją reputację wśród uczniów, bo zmniejszą się ich podejrzenia o twoją osobę. Gdy będziesz walczyć z demonami, wyda im się to absurdalne, by demon wykańczał swoich towarzyszy. Idealne alibi. -dyrektor z zadowoleniem w głosie zadecydował za mnie.
-Właśnie zostałam dobitnie nazwana demonem… -cicho i z uśmieszkiem szepnęłam pod nosem.
-Prościej mówiąc, jesteś pod naszymi rozkazami. Zostajesz Mistrzem Broni. I musisz się z Maką jakoś dogadać. -tato stanowczo powiedział.
-Nie martw się, też mi to nie na rękę. -Maka bezradnie pokręciła głową.
-Zachowaj te komentarze dla siebie! -Wydałam z siebie znów piskliwy głos.
-Pomijając to… Jeszcze musisz się wiele dowiedzieć. O sobie, innych, o samym Lucyferze. -Tato cicho szepnął mi do ucha.
-A miało być bez tajemnic, tak? -ironicznie i zrezygnowanie zadałam retoryczne pytanie.


________________________
Nowość! Napisałam! Cieszmy się! Mam nadzieję, że nie wyszłam z wprawy aż tak. Jak zwykle, wybaczcie błędy. Pozdrawiam, Law! < 3

Coś ode mnie...

Ktoś tu jeszcze o mnie pamięta? Postanowiłam co nieco tutaj publikować. Wracam do pisania. Zaznaczam z góry, że nie będę publikować 100% systematycznie. Jak napiszę, tak będzie. Jednak zawsze coś, prawda? C : Rok minął, a tyle się działo... Na szczęście jest o wiele lepiej. Nowe pomysły, nowe plany, ale jak będzie z realizacją? Zobaczymy! A już za chwilę nowy rozdział. Miłego czytania!
Polecam sobie odświeżyć pamięć, bo kontynuuje nadal moje opowiadanie. I... Pozdrawiam, Law! (Sentyment do tego!)