Następnego dnia…
Przez zamknięte powieki przedzierały się
już promienie wschodzącego, porannego słońca. Tuż obok mojego ucha
rozbrzmiewał alarm w telefonie. Coraz głośniej i głośniej. Jeszcze
otępiała z ledwo otwartymi oczami, na ślepo klikałam palcami po ekranie.
Gdybym poprzedniego smartfona nie… Gdyby się nie zepsuł to miałabym
problem z wyciszeniem budzika z głowy, bo w tamtym wystarczyło tylko
obrócić telefon ekranem do dołu. Wreszcie udało mi się wyłączyć alarm.
Pięknie wymacałam całą szybkę. Wyciągnęłam obie ręce spod kołdry do
góry. Z delikatnym ziewnięciem się przeciągnęłam. Kości jak zwykle
strzelały. Raz, dwa, zerwałam się z łóżka. Krótko spałam. I nie tylko
ja. Wczorajsze rozmowy były bardzo wyczerpujące, ale na pewno nie złe.
Ciekawe, co Lucyfer sobie myślał. Zastanawiając się nad tym ogarnęłam po
części swój ubiór i fryzurę. Zza zamknięte drzwi do pokoju
przedostawały się zrównoważone dźwięki. Jakby ktoś, coś robił w kuchni.
Poza tym jeszcze czułam w powietrzu przyjemny zapach. Wzięłam do ręki
plan lekcji. Do szkoły miałam jeszcze chwilę, dużą chwilę. Zdążę
spokojnie wypić kawusię i przeglądnąć internety. Wyszłam z czterech
ścian i instynktownie powędrowałam cichutko do kuchni. Unoszący się
aromat intrygował. Przy kuchence, tyłem do mnie stał Lucyfer. Już
przebrany, w wyprasowanej koszuli w kratę, prostych, ciemnych spodniach
i… Uroczych, wielkich, puchatych, niebieskich kapciach z uszami. Ten
widok wywarł na mojej bladej i jeszcze zaspanej twarzy uśmiech. Tylko po
co on tak wcześnie się fatyguje? Spania nie ma?
-Dzień dobry, wyspana? -z myśli wyrwał mnie tylko spokojny ton głosu. I jeszcze dodatkowo pierwszy się przywitał.
-D-dzień doby. -zdezorientowana odpowiedziałam, jąkając się. -Powiedzmy, że tak. -dodałam cicho.
-Zaraz upieką się tosty, a na razie napijmy się kawy. -wesoło oznajmił, trzymając w rękach dwa różne kubki.
Usiedliśmy
przy stole po przeciwnych stronach prostokątnego blatu. Postawił
przede mną mój ulubiony kubeczek w kotki. Gorąca para tego cudownego
napoju zachwycała mnie aromatem. Juź wiedziałam, że będzie równie
wyśmienicie smakować.
-Dziękuję. -grzecznie powiedziałam za
zadowoleniem na twarzy. Podniosłam ostrożnie naczynie do ust i powoli
upiłam na początek samą piankę. -Przepyszna! -wyrwało mi się donośnym
głosem. -Znaczy… -zrobiło mi się głupio, bo tak się ekscytuję.
-Cieszę
się, że ci posmakowała. Obawiałem się, że nie będzie dobra, bo nie wiem
dokładnie jak ją przygotowujesz i jaką kawę parzysz. -zaśmiał się.
-Ja?
Ja jej osobiście nie robię. Często kupuję na szybko gotową lub po
prostu wysługuję się ekspresem. -odpowiedziałam, spoglądając na pomocne
urządzenie dla leniwych.
-Trzeba to zmienić. O, tosty gotowe. -wstał
i w ogromnych, ochronnych rękawicach kuchennych podszedł do piekarnika,
który był na poziomie jest klatki piersiowej.
Tak spojrzałam na
kawę w przyjemnych, beżowym kolorze, potem na niego, na śniadanie, które
zrobił i wykładał na białe talerze i uświadomiłam sobie, że wszystko
robi sam. Nie używa ekspresu, nie brudzi tostera, bo zapiekł chleb z
dodatkami w piekarniku, który jest czasochłonny. Ostatnio umył naczynia w
zlewie. Czyli jest pracowity i ceni sobie własną pracę. I nie mogę
pominąć tego, że przygotowuje też dla mnie posiłki. Mam za dobrze,
zdecydowanie. Nim się obejrzałam, miałam pod nosem kwadratowy talerz z
dwoma apetycznie wyglądającymi tostami. Wyglądały jak te z kolorowych
pisemek, a nawet lepiej!
-Nie dziękuj dopóki nie spróbujesz. -miło się uśmiechnął również siadając i kosztując swoje dzieło.
W
mgnieniu oka po jednym kęsie pochłonęłam swoje śniadanie. Smakowało
idealnie. Dawno takich dobrych kanapek nie jadłam. Nawet tato nie
potrafił bez przypalenia chleba takich tostów zrobić.
-Ale jestem rozpieszczana, nie mogę się przyzwyczajać. -stwierdziłam głośno dziękując za posiłek i dobry początek dnia.
-Cała przyjemność po mojej stronie. Mam duży dług u ciebie równeż. - dziwnym, zamyślonym głosem odparł.
-Bardziej na u ciebie! -szybko odkrzyknęłam wstając od stołu. Zebrałam naczynia. -Ja pozmywam. -dodałam.
-Pozmywasz? -z sarkastycznym grymasem na twarzy powtórzył z zapytaniem.
-Oj, cii! -jak dziecko pisnęłam nieśmiało podchodząc do zmywarki.
-Wiesz,
wczoraj do późnej godziny przy tych rozmowach czułem się jak na
porządnym przesłuchaniu. -powiedział spoglądając na okno.
-Przepraszam,
przesadzili trochę z tymi swoimi uprzedzeniami. Zachowali się tak, bo
chcieli zachować ostrożność. Dla nich to też nowa sytuacja. Szok
dosłownie. -jakby ze skruchą odpowiedziałam.
-Nie, nie o to mi
chodzi! To był dowód na to, że masz wspaniałych przyjaciół, którzy
bardzo się o ciebie martwią. To cudowne. Mam gwarancję, że nic ci się
przy nich nie stanie, bo na to nie pozwolą. To właśnie magia przyjaźni. A
wasze więzi są wyjątkowe. -tłumaczył spokojnie.
-Wyjątkowe i to na
różne sposoby. W naszym przypadku można to interpretować na kilka
sposobów. -zamknęłam zmywarkę i ustawiłam program. -Idę się zbierać,
czas goni, a szkoła czeka. Szczerze, to nie chcę do niej iść. A właśnie…
-przystałam tuż przy wyjściu od kuchni i odwróciłam się w jego stronę.
-Lucyfer, a co z tobą będzie? Masz jakieś lekcje, tato coś ci załatwił?
-zapytałam z zaciekawieniem, bo to była dość tajemnicza sprawa.
-Powiedziałaś
do mnie chyba pierwszy raz po imieniu. -uśmiechnął się. -Tak naprawdę,
to szkołę już dawno skończyłem. -odpowiedział spontanicznie jakby to
było dość oczywiste.
Zdziwiłam się. Porzuciłam na moment chęć
zbierania się do szkoły. Popatrzyłam na niego z lekkim niedowierzaniem.
-To… mogę wiedzieć, ile masz lat? -prosto z mostu wypaliłam będąc z
zakłopotaniu.. Wyglądał na co najmniej w moim wieku. Widocznie się
myliłam.
-Wydaje mi się, że będę kończył 18 lat, a naukę miałem dość
wcześnie wpajaną. Poza tym, uczyłem się wszystkiego na poziomach
rozszerzonych. Umiem wszystko i jeszcze ponad program. -poprawił
granatowe pasemka na kruczoczarnych włosach.
Wryło mnie. Zamrugałam
kilka razy. No tak, przecież mało jeszcze o nim wiem i o jego
przeszłości. Nadal jest dla mnie chodzącą zagadką. Może i niepotrzebnie
pytałam. Teraz czuję się speszona. -Aha… -krótko wymamrotałam w szoku.
-To ja lepiej już pójdę. -W wymuszonym uśmiechem ratującym sytuację
poszłam do łazienki.
-Ale i tak będę z wami uczęszczał do szkoły,
lecz na inne zajęcia. Przed nami dużo pracy! -usłyszałam jego głos
jeszcze zanim odkręciłam wodę w kranie.
-T-tak… -szepnęłam sama do siebie, patrząc w wielkie wiszące lustro na ścianie.
W niecałe 20 minut doprowadziłam się do stanu przyzwoitości. Zebraliśmy
się w naszą małą ekipę. Wszyscy razem, w radosnym gronie jak gdyby
nigdy nic poszliśmy przesiedzieć kilka godzin w dość specyficznej, jak
już się przekonaliśmy, szkole.
Po 7 godzinach dość powiem,
że przyjemnych zajęć dostałam sms’a od taty z prośbą, bym po lekcjach
poszła do gabinetu dyrektora. Nie, tym razem nic się nie wydarzyło, na
pewno. Pomijam fakt, że uczniowie traktowali mnie jak osobnika z jakimś
oznaczeniem “Uważać, gryzie”. Te ich spojrzenia przepełnione jakby
nieufnością, złością, pogardą. Gesty, zachowanie z dystansem.
Pomrukiwania w moją stronę. Naprawdę, nieswojo się tu czuję, jakby nie
powinna tu być. Wiem, że teoretycznie jestem “inna”, ale… Nie chcę i
będę się starać udowodnić wszystkim, że się mylą. Z takimi myślami
kłębiącymi się w mojej główce, znalazłam się pod znanymi mi już
drzwiami. Zapukałam trzy-krotnie kostkami palców i po komendzie “proszę”
weszłam niepewnie do środka.
-Dzień do… -przerwałam, gdy mój wzrok
zatrzymał się na równej mi wzrostem postaci w charakterystycznym
mundurku i blond kucykach. -Znowu ty?! -krzyknęłam już z wyraźną
irytacją w głosie, a moje spokojne nastawienie trafił szlag przez jej
obecność.
-Nie martw się, też za tobą nie przepadam. -arogancko poprawiła dziecinną fryzurę.
-Hej,
spokojnie dziewczynki. Wiem, dorastanie, rywalizacje i takie tam, ale
jak będziecie dla siebie trochę milsze i bardziej tolerancyjne to ułatwi
nam to całą sprawę. -błaznowaty zjadacz słodyczy, Break, powiedział
machając nam przed twarzami ogromnym lizakiem.
-Tato, co tu jest znowu grane? -zapytałam błagającym głosem, bo nie wróżyłam nic dobrego sobie.
-Najpierw
owa panienka i jej partner powinni coś zrobić. -z wyraźnym
zniecierpliwieniem zasugerował dyrektor siadając dość nietypowo na
fotelu przy biurku. Nietypowo, bo nogi z pięknie wypastowanymi
lakierkami wystawił na górę papierzysk.
Do zarozumiałej mojej
niedoszłej egzekutorki podszedł wysoki, szczupły chłopak. Ubrany był w
czerwone, materiałowe, węższe spodnie, na górze miał zapiętą na białe
guziki czarną bluzę ze żółtymi, skórzanymi wstawkami na rękawach. Spod
nietypowych biało-czerwonych dłuższych włosów wyłaniała się delikatnie
opalona twarz. Grzywka opadała na lewe oko, a drugie w szkarłatnym
kolorze było odsłonięte, bo najwyraźniej bujną czuprynę w tej stronie
trzymała nietypowa opaska z różnymi naszywkami.
-Przepraszam za to,
że moją pochopną decyzją naraziłam się na niebezpieczeństwo.
-przedłużającym się, leniwym tonem wydukała po czym ponagliła swojego
partnera, by ten też coś dodał.
-I ja też, ale nie odpowiadam za
decyzje ten idiotki. -ten sam głos słyszałam, gdy wydawało mi się, że
wydobywał się wówczas wieczorem z tej czarno-czerwonej kosy. Chłopak
wzruszył ramionami, gdy tamta zaczęła mi zwracać uwagę odnośnie jego
dopowiedzenia. Widać, że się idealnie dogadują. I to są niby partnerzy?
Chociaż nie powinnam ich teraz oceniać i lekceważyć, kto wie co oni
robią. Po chwili chłopak dostał soczystego, prawego sierpowego z książki
od blondynki. Echo uderzenia aż wyrwało mnie z przemyśleń. Krzepę to
też ona ma.
-Opanuj się! I dlaczego zawsze obrywam z tej grubej
encyklopedii?! - czerwonooki krzyknął w gniewie oddalając się
profilaktycznie od bokserki.
-To głupio nie dogaduj, nieuku! Może ci
dzięki niej coś do tego łba wbiję! -dziewczyna miała zamiar znów się
zamachnąć, lecz jej ramię zatrzymał w górze Break.
-Nauka nie świadczy o człowieku, kujonko. -fioletowo włosy sarkastycznie i z fałszywym uśmieszkiem powoli powiedział.
Blondynka
prychnęła pod nosem po czym opuściła gardę. Odchrząknęła i wystawiła ku
mnie prawą rękę, która również była odziana w białą rękawiczkę, taką,
jaką wszyscy tu nosili.
-Nie przedstawiłam się. Nazywam się Maka
Albarn, a ten kołek z tyłu to Soul Evans. Nie oczekuj ode mnie
przyjacielskiego nastawienia, ale mam nadzieję, że nie będziemy sobie
uprzykrzać współpracy. Dla mnie byłaś i będziesz plugawym demonem. -to
ostatnie zdanie wypowiedziała ze szczególnym akcentem.
-Izabela
Lawrence… -wydukałam jeszcze zdziwiona i spontanicznie wystawiłam
również prawdą rękę, by uścisnąć jej dłoń na znak zapoznania się.
Nagle
ona chciwie chwyciła moją sztuczną dłoń i jednym ruchem zdarła moją
jedwabną rękawiczkę, którą nosiłam by ukryć stal. Popatrzyłam
zdezorientowana na nią. Dostrzegłam na jej twarzy dziwne zaskoczenie.
-A
więc to nie bajki. Nie dość, że demon w ludzkiej skórze to jeszcze ręka
jak u cyborga. -w jej zielonych oczach odbijała się moja proteza.
-I masz do tego jakiś problem? -zdenerwowana jej zachowaniem zapytałam, wyrywając z jej dłoni moją własność.
-Ty
naprawdę nie słuchasz, co się do ciebie mówi i robisz, co ci się żywnie
podoba, Maka. -tato skierował do niej suche słowa, przyglądając się
całej sytuacji z boku.
-Myślałam, że kit mi wciskacie. Nie było widać, by miała protezę! -odwróciła się w stronę obecnych.
-To
ty chyba masz sztuczny mózg. -wyrwało mi się. -Poza tym, o jakiej ona
współpracy wspomniała? - nadal. Z wyraźną irytacją w głosie zapytałam.
-Spokojnie, to rób takiej groźnej miny. To nic takiego. -Break podejrzanie się odezwał.
-Twoja odpowiedź jeszcze bardziej zwiększyła moje złe przypuszczenia. -niepewnie oznajmiłam.
-Maka,
Soul i jeszcze kilka osób należą do Szkolnych Mistrzów Broni. Są
oddziałem chroniącym uczniów naszej placówki. Mają za zadnie utrzymywać
porządek i eliminować niebezpieczeństwa jakimi są demony. W ostatnim
czasie ich ilość niepokojąco wzrosła. Demony jak już wiesz, polują na
alchemików. -dyrektor popijając jakiś napój z porcelanowej filiżanki,
bez entuzjazmu zabrał głos.
-Czyli to, że mnie zaatakowała było jej
obowiązkiem? Kazaliście jej mnie zabić?! -Z niedowierzaniem pochopnie
wyciągnęłam wnioski.
-Ciebie się nie da tak łatwo, nawet gdyby się chciało. -Break z rozbrajającym mnie zawiedzionym głosem wtrącił.
-Proszę?! -odkrzyknęłam, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
-Break!
-tato przerwał tę dziwną rozmowę. -Właśnie w tym problem, że nim
zdecydowaliśmy zainterweniować w twojej sprawie i wtajemniczyć Mistrzów
Broni w tym ją, czyli ich szefową, ona już podjęła swoją decyzję i w
prawdzie chciała dopełnić swoje obowiązki. Stąd to nieporozumienie.
-wytłumaczył ze stoickim spokojem ojciec.
-Dalej, proszę. Co ja mam
do tego? Mam jej towarzyszyć, gdy będzie latała po okolicy i zabijała
potwory? -zapytałam z naiwną nadzieją w głowie, że się mylę. -Te
obleśne, wielkie, cuchnące kreatury… -mruknęłam z obrzydzeniem na samą
myśl.
-Trupy ci w poprzednim zawodzie nie przeszkadzały. -krótko skomentował moje ciche szepty tato.
-Prawie
dobrze! Nie tyle co towarzyszyć, a też walczyć z pomocą swojej świętej
broni, Lucyfera. -Pajac ironicznie zaklaskał w rękawy.
-Chyba sobie żarty stroicie! Nigdy, nie, nie chcę! -zaprotestowałam powoli wycofując się do tyłu.
-Iza,
nie masz wyjścia. Twoja pomoc jest tu niezbędna. Lucyfer to święta
bron, mająca ogromną moc, a twoje umiejętności tworzą z was potężny
duet. Poza tym, podniesie to twoją reputację wśród uczniów, bo zmniejszą
się ich podejrzenia o twoją osobę. Gdy będziesz walczyć z demonami,
wyda im się to absurdalne, by demon wykańczał swoich towarzyszy. Idealne
alibi. -dyrektor z zadowoleniem w głosie zadecydował za mnie.
-Właśnie zostałam dobitnie nazwana demonem… -cicho i z uśmieszkiem szepnęłam pod nosem.
-Prościej
mówiąc, jesteś pod naszymi rozkazami. Zostajesz Mistrzem Broni. I
musisz się z Maką jakoś dogadać. -tato stanowczo powiedział.
-Nie martw się, też mi to nie na rękę. -Maka bezradnie pokręciła głową.
-Zachowaj te komentarze dla siebie! -Wydałam z siebie znów piskliwy głos.
-Pomijając to… Jeszcze musisz się wiele dowiedzieć. O sobie, innych, o samym Lucyferze. -Tato cicho szepnął mi do ucha.
-A miało być bez tajemnic, tak? -ironicznie i zrezygnowanie zadałam retoryczne pytanie.
________________________
Nowość! Napisałam! Cieszmy się! Mam nadzieję, że nie wyszłam z wprawy aż tak. Jak zwykle, wybaczcie błędy. Pozdrawiam, Law! < 3
WIĘCEEEEEEEEEEJ.
OdpowiedzUsuńGenialne *.* Umiesz pisać !
OdpowiedzUsuńNie mogę sie doczekać następnej części *.*
Dziękuję, to dowód na to, że nie pogorszyłam się przez ten czas! :)
UsuńZe strony technicznej powiem tyle: czasem zdania są za krótkie. Powinnaś pododawać troszkę spójników, połączyć je i gotowe! ^^ Oczywiście to dość subiektywna opinia..No i w drugą stronę też nie należy przesadzać. Mam koleżankę, która tez pisze opowiadania. Miała kiedyś problem z przeginaniem właśnie w tę drugą stronę. Zdania były tak długie, że człowiek w środku zapominał co było na początku.
OdpowiedzUsuńOgólnie cieszę się, że znów możemy czytać twoje "wypociny" :3 Uwielbiam jak wpychasz przeróżnych bohaterów do tego opowiadania.
Dziękuję za uwagi i rady, muszę się dobrze rozkręcić, mam nadzieję, że będzie tylko lepiej. :3 Haha, też to u siebie lubię, ale czasami aż się sama gubię! D:
Usuń