sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział XXVIII "Niemożliwe!"



       Usiadłam przy pełnym stole. Wybrałam miejsce naprzeciwko Lucyfera. Między nami  usiadł tato. W całej kuchni unosiła się smakowicie pachnąca para uchodząca od gorącego ryżu z różnorodnymi warzywami. Wszystko uzupełniał cielisto-biały kolor kawałków gotowanego kurczaka z widocznymi przyprawami dla uwydatnienia smaku. Przed sobą miałam właśnie wielki, głęboki talerz swojemu ulubionego dania. O ile pamiętam, sama chciała je zrobić. Przypadek? Nie sądzę. Może wpadli na mój trop dzięki rozwalonym i porozrzucanym produktom, które walały się wszędzie tuż po tym jak potwór się wściekł. Cóż, bardziej się cieszę z tego, że w końcu porządnie się zapcham i zapełnię swój wiecznie głodny żołądek. Po wzięciu upatrzonego przeze mnie metalowego widelca, który był prosty jak drut, delikatnie zburzyłam idealną harmonię na talerzu. Zorientowałam się, że tato delikatnie urozmaicił prosty przepis. Otóż do całości dodał masę startego, żółtego sera, który pod wpływem temperatury innych składników roztopił się łącząc wszystko i umożliwiając wspaniałe doznanie smaku językowym kubkom. Założę się, że jeszcze tu gdzieś ukrył papryczkę chili. On wręcz uwielbia ostre rzeczy i zazwyczaj akcentuje swoje potrawy taką małą niespodzianką. Nawinęłam trochę sera z przylepionym do niego ryżem na ząbki widelca. Lekko podmuchałam, by nie poparzyć sobie języka i nie stracić zdolności smakowania na kilka dni. –Smaczne. –Skomentowałam, przeżuwając kęs. Tak jak podejrzewałam, nie dał upustu ostrości.
-Nie przesadziłem? Bo widzę, że masz wypieki na policzkach. Czy to nie z tego? –Podejrzliwie zmierzył mnie wzrokiem, zwracając uwagę na zaczerwienienie na twarzy.
-Dawno nie jadłam ostrych potraw to dlatego. –Burknęłam po czym rozglądnęłam się za szklanką ze sporą ilością wody.
-Moim skromnym zdaniem to jeszcze bym radził delikatnie to doprawić, by zniwelować ostry smak papryczek i łagodnego ryżu z warzywami. Ciekawym eksperymentem mogłoby być dodanie do tego dania czegoś kontrastowego, najlepiej słodkiego. Aczkolwiek można tu coś jeszcze wzmocnić lub osłabić jeśli chodzi o smak. –Lucyfer płynnie, poważnie mówił jakby sam chciał się do tego przekonać. Po kolei kosztował każdego koloru jakiego doszukał się na talerzu. –Ale to nie zmienia faktu, że mi bardzo smakuje. –Pośpiesznie dodał, odgarniając włosy, które opadały  mu na błękitne oczy.
-Przynajmniej mam pewność, że Iza z głodu nie zginie przy tobie, bo będziesz w tym domu wspaniałym kucharzem. –Tato roześmiał się, poprawiając swoją wygodę siedzenia na krześle. –Jestem ciekaw, ile jeszcze posiadasz talentów, których nie ujawniłeś dotychczas.
-To on tu będzie mieszkał? –Zagryzając sam widelec, bo zawartość z niego spadła, zapytałam niezbyt cicho i uprzejmie. Zdałam sobie sprawę, że to mogło zabrzmieć bardzo arogancko i nietaktownie z mojej strony .
-Nie, proszę pana, nie jestem aż taki wspaniały jak mnie pan maluje. Poza tym, nie chcę się narzucać. –Chłopak wyraźnie spanikował.
-Ale cała przyjemność po mojej stronie! Nie jesteś tu już obcy. Stałeś się członkiem rodziny już dawno. I nie mów do mnie przez „pan”, bo czuję się staro. –Z entuzjazmem gestykulował do słów rękoma. –Miło by mi było, gdybyś zwracał się do mnie „wujku”. „Tato” byłoby już dla ciebie zapewne przesadą.
Z lekkim zmieszaniem popatrzyłam najpierw na ojca potem na zdziwionego Lucyfera. Nowością dla mnie było, że tato tak otwarcie mówi. Z drugiej strony, cieszę się, że jest szczęśliwy, albo przynajmniej mi się taki wydaje. Lecz męczy mnie kilka spraw… Dlaczego dowiaduję się o takich rzeczach dopiero teraz? Przecież ja go ledwo co poznałam, a już samo spotkanie wyglądało jak z kabaretu wzięte. Szczerze, to interesuje mnie osoba tego chłopaka. Tak nagle się zjawia i wszystko ulega dość wyraźnej zmianie. Czyżbym szukała sobie zagadek?
-Dziękuję. Naprawdę nie wiem co więcej mogę powiedzieć i zrobić. –Opuszczając nisko głowę, ukłonił się wdzięcznie.
-Warunek jest jeden; będziesz pełnił rolę niby niańki dla niej. –Sarkastycznie oznajmił z ironicznym uśmiechem. –A ty znowu snujesz podejrzenia? Widać to po tobie. Pomniejszone źrenice, wzrok skupiony na jednej rzeczy, zapominasz oddychać płynnie i robisz to niezauważalnie i dyskretnie. O, i jeszcze zdradza cię to, że nagle przerwałaś uprzednio ochocze jedzenie i teraz suwasz sztućcami po naczyniu. –Znowu sobie ze mnie zrobił ofiarę.
-Odczep się. Taki mądry, bo żeś sobie wszystko ładnie zaplanował. Nawet mieszkanie. To teraz znam powód, dla którego tylko ja miałam dwupokojowe. –Zmarszczyłam brwi, a mój głos zniżał się coraz bardziej. –Rozumiem, że chciałeś go porządnie tu ugościć, ale moje rzeczy mogłeś zostawić w spokoju. A ty wręcz przeciwnie, sam je uporządkowałeś. Powinieneś zdać sobie sprawę, że naruszyłeś moją prywatność. –Podgryzłam kawałek ledwo już parującej piersi z kurczaka nabitej na widelcu.
-Twojego bałaganu nawet nie tknąłem. Nie ryzykowałem stratą palców u rąk. –Zdziwił się i to na pewno nie było udawane. Może naprawdę to nie on, skoro tak mówi?
-Nie, to niemożliwe. –Wymsknęło mi się, gdy w głowie analizowałam poprzednie wypowiedzi. Obróciłam głowę w stronę Lucyfera. Zrobiłam to jak robot – powoli i jakby mechanicznie. Towarzyszyły temu nagłe napady gorąca, a po chwili zimna.
-Przepraszam! Chciałem tylko ci pomóc. Więc pomyślałem, że przynajmniej uporządkuję tobie wszystkie rzeczy. Ty ciągle zabiegana byłaś. Z jednego problemu ciągnęło cię do drugiego. –Lucyfer odchrząknął i zakłopotanie mówił. Zaczął się wiercic. –Cały czas sam siedziałem, ale wyłącznie ze swojej winy, bo bałem się ujawnić. A poza tym, lubię sprzątać. –Jego głos brzmiał podobnie do mojego, gdy się do czegoś przyznawałam.
Kilka razy przymknęłam oczy, sprawdzając przypadkiem czy to już nie jest aby sen. Niestety, nie. A więc mam rozumieć, że on tak dla zabicia czasu i zapomnienia o własnym strachu sprzątał, układał, porządkował, rozpakowywał, przeglądał moje rzeczy?! Ubrania, notesy, zeszyty, brudnopisy, notatniki i rysunki? Czy to nie lekka przesada? Racja, nie miałam czasu, ale mi kartony nie przeszkadzały. Co innego jakbym z nich wszystko powyciągała i porozrzucała po kątach. Delikatnie zaczynam panikować, bo moje bazgroły, które zalewały znaczną cześć tych zeszytów rozsypywały się przy każdej możliwej okazji a ich tematyka za wesoła nie była… Tylko nasuwa mi się jedna myśl. To od kiedy on urzęduje skoro już jakiś czas temu się tu wprowadziłam?
-A to ci dopiero! Nawet jej bajzel ogarnąłeś. Jesteś dla niej za dobry. –Tato przez śmiech poklepał go po zgarbionych plecach.
-Więc również te wszystkie śniadania, obiady, kolacje, przekąski i okazyjnie same dziwnie przekładające się rzeczy, jakieś tajemnicze otwierania drzwi i częste dogadywania bądź wyrazy wsparcia to twoja sprawka? –Zaczęłam wyliczać na palcach dłoni to co mi się tylko przypominało. Starałam się zachować jeszcze te resztki spokoju.
-Mam nadzieję, że smakowały choć to jak chwalisz słyszałem. –Uśmiechnął się, ale po chwili znowu zaczął unikać kontaktu wzrokowego. –Znaczy, nie to, żebym coś podsłuchiwał…
Moje oczy już usychały, bo z wrażenia nie mogłam ich zwilżyć i oczyścić powiekami. Moje ciało wyrywało się do podkopu do najgłębszej warstwy ziemi lub co najmniej pod tak ładnie zastawiony stół. Czyli nie tylko naruszył moją prywatność, ale też słyszał to co mówię?  Nawet to co prawiłam sama do siebie pod nosem? Proszę, nie! Ja sama w domu… Ciągłe, nieudolne miauczenie obdzieranego ze skóry kota, gadanie ze ścianą, zaczepianie z okien okolicznych kotów. Albo jak na głos wymyślałam różne, dziwne, pomylone wierszyki. Moja reputacja coraz bardziej podupada. Poza tym, to tylko garstka tego co ja potrafiłam odwalic, gdy myślałam i byłam pewna, że jestem sama. Wróć, skoro słyszał, układał, chodził to musiał też… Widzieć? Zagryzłam wargę, by nie zacząć wrzeszczeć. Dłonie mi się już spociły z nerwów.
-A wam co się stało? Tak nagle zamilkliście. Coś nie tak? –Zapytał zdezorientowany tato.
Milczałam, a na twarzy moją bladość zastąpił buraczany kolor, który mnie oblewał tylko w bardzo wyjątkowych sytuacjach. To co teraz odczuwałam było okropne. Wstyd, zażenowanie, onieśmielenie, skrępowanie, zawstydzenie. Obawiam się, że teraz każda próba wypowiedzenia prze ze mnie jakiegokolwiek zdania zakończy się piskliwym i dławiącym głosem.
-Przypominacie mi naprawdę rodzeństwo. Dwa takie czarne stworki, oba ciche, grzeczne. Identycznie smutasy z was.  –Spojrzał na nas i z uśmiechem, żartobliwie powiedział. –Ale to dobrze, że się dogadujecie, nawet bez słów. –Odetchnął po czym sięgnął do kieszeni spodni. Wyciągnął z niej nową paczkę papierosów. Otworzył i powoli wysunął jednego.
-Na balkon. –Sucho rzuciłam, wlepiając wzrok spod byka w papierosa, którego tato już chciał odpalić.
-Dobra, wasze mieszkanie –wasze zasady. –Podciągnął ręce do góry, trzymając w nich swoich ulubieńców –zapalniczkę i nieodpalonego szluga, który i tak śmierdział jak każdy inny.
       Po chwili podśmiechując się pod nosem, podążył do mojego pokoju gdzie znajdował się nieduży balkon z pokaźnym jednak widokiem na plac zabaw i okoliczną przyrodę. Jeszcze chwilę siedzieliśmy oboje w ciszy przed pustymi już talerzami. Próbowałam opanować wyraz twarzy. Niezręcznie się czuję. Nieswojo. Pomyślałam, że przynajmniej mogę posprzątać po posiłku. Dobre, ciche zajęcie choć do mnie niepodobne. –Pozmywam. –Powiedziałam chcąc wstać od stołu, ale w tej samej chwili podniósł się tez Lucyfer i identycznie, nieśmiało się odezwał, składając sztućce i naczynia. Automatycznie się speszyłam i opuściłam wzrok do poziomu moich stóp i przy okazji spostrzegłam, że miałam źle założone skarpetki. –Bez przesady, też chcę się na coś przydać. –Nieśmiało powiedziałam ściszonym głosem.
-Zostaw to mi. –Odezwał się podchodząc do zlewu, który jeszcze był pusty. –Głupio mi. –Dodał.
Popatrzyłam na jego odwróconą do mnie tyłem postać. Wysoki jest, nieco wyższy ode mnie. Widać, że lubuje się w czarnym w połączeniu z niebieskim. Mamy kolejne takie same upodobania. Tak się w niego zamyślona wpatrywałam, że dopiero po chwili zorientowałam się, że niepotrzebnie myje naczynia. Przecież po jego lewej stronie jest zmywarka… A on i tak zadowolony przewraca naczynia pod strumieniem bieżącej wody i dokładnie przeciera je gąbką nasączoną arbuzowym płynem. Nie chce mi się wierzyć, że on w niewiedzy myje te gary…


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny za nami. Tak na początek wakacji. Wybaczcie jakiekolwiek błędy. Tak, znowu krótszy, bo lepiej pisać mniej, ale z chęcią niż dużo i bez sensu. W komentarzach napiszcie jak zaplanowaliście swoje wakacje i co ciekawego było na dzisiejszym zakończeniu roku szkolnego. Ja mogę powiedzieć, że szczerze jestem zaskoczona swoim świadectwem, ale pozytywnie. Niżej siebie oceniałam. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! Udanego, wolnego czasu życzę. C:

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział XXVII "Od nowa".



-Co się z nią stało? Wygląda jak trup! Ciągle sprawdzam czy oddycha, bo to już mnie nawet niepokoi. –Słyszałam lekko podenerwowany głos ojca, który przedzierał się przez szumy. Głowa mi pękała, a obolałe, nadwyrężone mięśnie leżały bezwładnie pod czymś miękkim i dającym przejmie ciepło.
-Sam bym chciał wiedzieć. Mam nadzieję, że to nie moja wina. –Znowu ten przyjemny ton głosu… Jednak już nie śpię. Drgnęłam ręką i zmarszczyłam brwi. Z trudem, powoli podniosłam opuchnięte, spięte powieki  i pustym, zaspanym wzrokiem spojrzałam na wirujący jeszcze jasny sufit.
-Doberek! –Nagle światło, któro raziło mnie w oczy zasłoniła głowa błazna, a z pomiędzy perłowo-wrzosowych włosów wyglądał szeroki uśmiech na jego twarzy. Wielkimi ślepiami wpatrywał się w moje zagubione, całkowicie już otwarte oczy.
Zerwałam się z pozycji leżącej i głośno krzyknęłam nie tyle z przerażenia co ze zaskoczenia. On natomiast unikając zderzenia czołowego ze mną, już wyprostowany machał ręką chichotając jak to miał w zwyczaju.
-Kolorków nie nabrała, ale do żywych jak najbardziej wróciła. –Zawołał do stojących w progu drzwi postaci, odwróconych do nas tyłem.
Tato pierwszy uradowany się zbliżył ciągnąc za sobą rzekomego Lucyfera. Przecierając oczy zerkałam zza ich ramiona na innych gości. Nawet słabo przytomna rozpoznałam tego palacza w białym, potarganym fartuchu. Poprawiał okrągłe okulary po czym zniknął za zakrętem. Za nim ciągnął się jeszcze siwy dym papierosowy. W moim polu widzenia znajdował się jeszcze jeden osobnik, lecz jego sobie nie przypominam. Możliwe, że go nie widziałam, albo po prostu nie zwróciłam na niego uwagi, bo nie wyróżniał się z tłumu. Był ubrany normalnie. Proste, ciemne jeansy i jasny t-shirt, który okrywała skórzana kurtka. W rękach ściskał czerwoną apteczkę z białym krzyżykiem. Ciągle się obracał jakby czegoś szukał lub sprawdzał. Moją jakże ważną obserwację przerwał tato, który siadając naprzeciwko mnie na przysuniętym przez siebie krześle, zaczął przymierzać się do ciekawego wywiadu środowiskowego. Wyjaśnienia powinny być wymagane od obu stron.
-Więcej nie strasz tak chłopaka, bo on szybciej zejdzie od ciebie. –Zapowiadało się dość niewinnie. Wskazał na czarnowłosego, a ten z kolei wydawał się spięty. –Na szczęście nic ci nie jest, lecz nie jestem zadowolony z twojej postawy. Wytłumaczysz mi dlaczego aż tak kusisz los? –Jego głos powoli poważniał.
-Zrozumiale proszę, bo nie rozumiem. –Usiadłam zgarbiona. –Wyszłam tylko do sklepu. Chciałam sobie zrobić należyty obiad. Moja wina? –Zapytałam już wyraźnie poirytowana.
-Rozumiem, ale dobrze, że do tego nie doszło. Lepiej dla ciebie, bo twoja osoba w kuchni to niebezpieczeństwo. Zagrażasz również otoczeniu przy okazji. –Załagodził sytuację swoim słabym żartem, co robił dość często w ważniejszych rozmowach ze mną.
-He-he, bardzo zabawne. –Przytaknęłam wymuszając uśmieszek. Czułam, że grzywka coś mi uciekła do tyłu, więc przyłożyłam rękę do głowy chcąc poprawić choć trochę czuprynę. Przejechałam dłonią po suchych i zniszczonych włosach. Na tylnej części głowy po drodze poczułam coś dziwnego. Zdaję sobie sprawę, że mogę mieć kołtuny, ale te kosmyki są zbyt wyczuwalne pod opuszkami. Zaciekawiona i delikatnie zdezorientowana chwyciłam garść włosów i wyczułam więcej takich twardszych, poplątanych, zwiniętych kłaków. –Co to ma być? –Zapytałam zmieszana, zapominając chwilowo o rozpoczętej z tatą rozmowie.
-Tak spałaś, a mi się nudziło, bo myślałem, że coś poważniejszego zaszło, dlatego mnie tutaj zawołali, więc… Zrobiłem ci cieniutkie warkoczyki, lecz tylko wybiórczo. Większość włosów przycisnęłaś głową leżąc. –Błazen uśmiechając się i gibając z lizakiem w dłoni tłumaczył lekceważąco jakby się nie przejmował, że mu coś nie wyszło.
-I to mają być warkoczyki?! –Z niedowierzaniem krzycząc, zapytałam. –To przypomina nieudane dredy robione mikserem i poprawiane szczotką do podkręcania końcówek! –Z racji, że miałam dość długie włosy, przyciągnęłam sobie busz przed twarz, delikatnie tylko raniąc swoje cebulki, które naciągane powodowały łaskotanie.
-Oj, słodko byś wyglądała, ale twoje włosy są beznadziejne. W sumie jak ty. –Obrócił oczami i zagryzł różowe, wielkie, cukrowe koło na plastikowym patyku. W tym samym czasie rozbrzmiał głośny dzwonek czyjegoś telefonu. Błazen zadowolony sięgnął do kieszeni płaszcza, bo to akurat jego urządzenie wydawało z siebie dość schizowy utwór. Zza rękawa coś szeptał do słuchawki.
-Zabieram pana od lekarstw i zwijam się kochani! –Wesoło zawołał machając do nas i ciągnąc gościa z apteczką za kurtkę do drzwi.
-Jak zwykle… -Prychnęłam próbując po części rozplatać kołtuny, które błazen uznał za warkoczyki. Dopiero teraz zobaczyłam, że po zewnętrznej stronie dłoni mam umiejscowionego „motylka” czyli wenflon.  Kolejne małe zamieszanie w głowie. Byłam i jestem w domu czy byłam w szpitalu i jestem w domu? A może oni mi go założyli i czymś nafaszerowali? Nie cierpię wszelkich lekarstw, tabletek, witamin, wspomagaczy, wzmacniaczy i tych podobnych śmieci. Sama chemia nic więcej.
-Ten miły pan, którego Break porwał ze sobą, poratował nas kroplówką z glukozą dla ciebie. Jest on naszym zaufanym lekarzem. Poza tym przypisał ci lekkie tabletki, które choć trochę mają pomóc ci wrócić do normy. I wiem, że i tak na to machniesz ręką, ale masz jasno wytłumaczone skąd i po co. –Tato marudnie i bez entuzjazmu mówił, pokazując dwa puste opakowania po kroplówce. Łącznie litr wody z cukrem.
-Aż tak ze mną kiepsko było? Nie pamiętam zbyt wiele. –Przetarłam chłodną protezą czoło. –Bieganie nigdy nie było moją mocną stroną. –Dodałam, czując okropne, uciążliwe zakwasy w kończynach dolnych.
-Zatraciłaś się. Nie wiem czy z szoku, ale ostrzegałem, że kogoś poznasz, czy może zemdlałaś z ulgi, że cię uratował. Albo urzekła cię jego postać. Czy może po prostu straciłaś nad sobą całkowicie kontrolę, bo z początku to podobno się trzęsłaś i pod nosem coś mamrotałaś bez ładu i składu. –Z lekką ironią przeplatał swoje myśli z faktami.
Popatrzyłam na niego z pytającą miną. Rozumiem, że ma i lubi mieć poczucie humoru, ale czasami swoją wyobraźnię mógłby pochamowac albo zachować dla siebie swoje oczekiwania. –Fakt, to co usłyszałam brzmiało jak tani żart. Pomińmy już to, że goniła mnie jakaś kreatura po czym niby moja wybawicielka groziła mi przerośniętą kosą żniwiarza. –Zaczęłam rozglądać się, a raczej wędrować wzrokiem po podłodze. Tu z jednego koloru obwódki dywanu przez wzorek do czarnego środka.
-A mnie męczy jedno, dlaczego się nie broniłaś? Masz takie umiejętności i możliwości dzięki katanie, a ty jak dziecko udajesz bezbronną. Sprawia ci to przyjemność? Mam córkę masochistkę czy coś podobnego? Dziękuję Bogu, że on cię uratował i też to było dla niego wyzwanie. Przełamał strach przed tobą, bo obawiał się twojej reakcji. –Ciągle zmierzał ku temu samemu.
Przełknęłam ślinę. Pyta o to samo czym ja się zadręczałam wtedy. Identycznie pytania, problemy, ale żadnej odpowiedzi. –Sama nie wiem! –Krzyknęłam zrzucając kołdrę z nóg, bo ciepło zaczęło mi doskwierać. –Z jednej strony paraliżował mnie jakby strach mieszany ze zdziwieniem i ciekawością, a z drugiej… -Język mi się dziwnie rozluźniał, a tego nie lubiłam i nie chciałam. –Po prostu to działo się tak szybko, że się pogubiłam. –Prawda, pomyślałam coś innego, ale powiedziałam głośno drugie. Ale to kłamstwem też nie jest. –Poza tym, ciekawa jestem czy ktoś inny na moim miejscu podjąłby się jakiejś akcji mając na uwadze, że jest na obcym terytorium, od początku skreślony i znienawidzony przez rówieśników, wyzywany i uznawany za potwora… -Cicho szepnęłam pod nosem, lecz moje słowa zagłuszyły burczenia w brzuchu. Uznajmy, że na szczęście, bo powiedziałam za dużo, zdecydowanie. Oplątałam rękoma śmietnik bez dna, w którym obecnie urzędowała wiertarka. Oczekiwałam z nadzieją zmiany tematu. –Odpuśćmy, proszę. Chciałabym coś zjeść, bo kroplówka tylko uzupełniła płyny, a nie dożywiła.
-Mówisz, że Break ucieka, ale ty za to zmieniasz temat. –Pokręcił bezradnie głową. –Dobra, zapomnijmy o tym. Poniosło mnie, bo się martwiłem. Powinnaś naprawdę odpocząć, a nerwy nic tu nie wskórają.
-Dziękuję. Pójdę sobie coś zrobić do jedzenia. –Przygotowałam się do podniesienia z zagrzanego siedzenia.
-Nie, siedź. Przygotowałem coś ciepłego wcześniej. Nakryję stół i zjemy wszyscy razem. –Uśmiechnął się po czym wyszedł z mojego pokoju, zostawiając mnie z tym chłopakiem.
          Zapadła niezręczna cisza. Słyszałam nawet tykanie zegara ściennego w kształcie trójkąta z czarną obwódką, wiszącego nad łóżkiem. Ciemnowłosy siedział w znacznej odległości ode mnie i naciągając rękawy od czarno-niebieskiej koszuli w kratę, unikał kontaktu wzrokowego. Obserwowałam go z zainteresowaniem. Był w jakiś sposób ciekawy. To dziwne. Teraz w świetle dziennym widziałam go wyraźnie. Pod osłoną nocy wyglądał bardziej tajemniczo i mrocznej, a teraz… Nawet jego postawa się zmieniła. Przypomina mnie. Ciężko mi to przyznać, ale odnoszę takie odczucie. Nie, taka atmosfera to nie dla mnie. Wstałam, a wtórowały tej czynności trzaski zastałych kości. Podeszłam do okna, by je otworzyć i zaczerpnąć powietrza dla orzeźwienia. Chwyciłam białą klamkę i jednym ruchem przyciągnęłam okno do siebie. Owiał mnie delikatny, świeży wiaterek. Przymknęłam oczy i nosem nabrałam powietrza do płuc. Przebijające się przez liście brzóz promienie słońca oblewały moją bladą twarz. Po chwili podszedł do mnie Lucyfer. Stanął po mojej prawej stronie i odetchnął z ulgą.
-Jak pięknie. Taki wspaniały widok, a to niebo jest cudowne. Ozdobione jakby białą watą cukrową. –Powiedział ściszonym głosem, a jego niebieskie oczy jeszcze bardziej lśniły we świetle.
Spojrzałam na niego z lekkim zmieszaniem. Zachwyca się zwykłym południem. Normalnym widokiem z okna. Czyżby naprawdę był bronią? Nic się nie odezwałam. Jakoś nie potrafiłam dobrać zwrotnych słów do jego wypowiedzi. Opuściłam wzrok i milczałam.
-Przepraszam. –Zwrócił się ku mnie i spokojnie powiedział z małą skruchą.
-A ja dziękuję. –Nieśmiało wykrztusiłam nawet należyty zwrot, który powinnam wyśpiewać na początku przy pierwszym spotkaniu.
-To może od nowa? –Zapytał poprawiając bujną czuprynę i odchrząkając. –Lucyfer, twoja… Nie ważne. –Uśmiechnął się wystawiając dłoń przed siebie.
Jedna zmiana mimiki twarzy i od razu inna osoba. Kolejne podobieństwo. –Iza, miło poznać. –Odwzajemniłam uśmiech, który nie był wymuszony i uścisnęłam jego rękę. Jego była taka emanująca ciepłem, a moja jak zwykle zimna jak trupia. Ogarnęło mnie takie przyjemne uczucie. Rzadko się tak czułam.
-Zapraszam do stołu! –Tato zawołał z kuchni donośnym głosem, a tuż po nim rozległ się huk upadających naczyń. –Panuję nad sytuacją! –Dodał szybko. 



-------------------------------------------------------------------------------------
I kolejny, spóźniony, ale obiecany. Wybaczcie wszelkie błędy. Mam nadzieję, że was nie zanudziłam... Znowu. Tak jak zamierzałam - zaczynam tytułować rozdziały. Takie małe urozmaicenie. Dziękuję za przeczytanie i miłe komentarze pod ostatnim rozdziałem! Naprawdę, to takie przyjemne, gdy się czyta takie słowa. Pozdrawiam, Law. :)

sobota, 15 czerwca 2013

Informacja.

Dzisiaj według mojego systemu dodawania rozdziałów powinien się ukazać nowy. Prawda, lecz szczerze się przyznaję, że przez ostatnie dwa tygodnie miałam trochę spraw na głowie i mniej czasu na pisanie. Poza tym, pomysłami też się nie wykazywałam. Jako, że znowu trochę późno się zabrałam za rozdział - nie dodam go w terminie. Ukaże się w sobotę późno w nocy lub na następny dzień w niedzielę. Taka to krótka informacja dla śledzących bloga i aktywnie czytających nowe poczynania bohaterów. Dziękuję i przepraszam za zwłokę. Pozdrawiam. :)

sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział XXVI



          Wzrokiem zaczęłam doszukiwać się źródła tego ostrza. Zatrzymałam się na zaciśniętych pięściach otulonych czarnymi, skórzanymi rękawiczkami, które obejmowały metalowy trzon broni. Co ona wyprawia? Popatrzyłam prosto w jej duże, zielone oczy, które wyłaniały się spod luźnej, blond, prostej grzywki. Jej wyraz twarzy oddawał jakby uczucie triumfu. Wyglądała dziwnie zadowolona. Dłońmi coraz bardziej sunęła po żelastwie, przybliżając krawędź ostrza do napiętych ścięgien na szyi.  –Nie pomyliłaś celu? Przecież nie przypominam choćby w najmniejszych stopniu tamtego potwora. –Zapytałam dość sarkastycznie co zapewne skomplikuje moją sytuację.
-Nie, bo ty jesteś moim celem od ostatnich dni. Wreszcie cię dorwałam. Nie powiem, dobrą masz przykrywkę. –Z uśmiechem wypowiadała każde słowo. Jej ręce nawet przez sekundę nie zadrżały. Uznam to za drobny plus, bo wystarczy jej chwila nieuwagi, a wykrwawię się przez tętnicę. Wyglądałoby to wtedy jak typowe, nudne morderstwo.
-Nie potrafisz normalnie porozmawiać? Wyjaśnisz mi to? Nie znamy się, a ty od razu grozisz mi swoją zabawką. –Ciągle miałam na uwadze, by się zbytnio nie wiercic. Poza tym, znowu czułam wielką chęć używania ironii w każdej swojej wypowiedzi.
-Nawet z najokrutniejszą kosą przy szyi jest pewna siebie. –Usłyszałam wyraźny, arogancki głos chłopaka, który dobiegał jakby od tej… broni?!
-Czy atakowanie cywila nie jest tutaj karalne? Samo grożenie słowne jest już niedopuszczalne. Fałszywe oskarżenia również są podciągane pod odpowiedzialność karną. Broń przekreśla jakiekolwiek normy. –Zaczęłam mówić coraz bardziej poważniej. Mój głos delikatnie drżał, a na ciele czułam gęsią skórkę. Zastanawiałam się czy zyskuję na czasie taką gadaniną czy po prostu proszę się o wypadek. Tylko dlaczego ja nie stawiam oporu? Od jakiegoś czasu coś jest ze mną nie tak.
-Demony nie mają prawa życia i nie mów o sobie jak o człowieku, bo bluźnisz! –Wściekła krzyknęła, a jej źrenice wyraźnie się pomniejszyły pod wpływem agresji, która w niej narastała. Energicznie i zwinnie zabrała ostrze od tętnicy, ale w ułamku sekundy szeroko się zamachnęła. Bezmyślnie stałam  i śledziłam przyćmionym wzrokiem jej broni, która przecinała powietrze i w zawrotnej prędkości wracała w moją stronę. Znowu… To uczucie. Nie mogłam zrobić kroku. Chciałam, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Dlaczego, gdy naprawdę potrzeba stoję i nic nie robię? Ktoś inny na moim miejscu za wszelką cenę chciałby uciec lub co najwyżej spróbować. Ratowałam już tyle osób. Przypadkowych, znajomych. Ale samej sobie nie pomogę? Teraz to ja zastanawiam się co tu robię i dlaczego. Mam możliwość użycia katany, strun głosowych, nieczystych ruchów bądź nawet zakazanych mi wektorów, a poddaję się od razu!
-Będą mi jeszcze wdzięczni, że uchroniłam ich przed tobą. –Dodała szyderczo się uśmiechając.
„Głupia, walcz! Wstyd mi za twoją słabość!” Usłyszałam w myślach jej głos. Zirytowany i wściekły. Z dziwną nadzieją zacisnęłam lewą dłoń. Chciałam kataną, a raczej jej obudową zablokować atak. Poczułam dziwne ciepło. Zamiast zimnego, twardego, ozdobionego metalu było coś bardziej kościstego… Z kończynami?
-Nie walcz, nie warto. –Ten spokojny głos, już go słyszałam.
Zorientowałam się, że coś za długo trwa ten jej cios. Podniosłam wystraszone oczy i ujrzałam wysokiego, szczupłego chłopaka. Stał plecami do mnie. Jedną dłonią przetrzymywał kij kosy tamtej rozwścieczonej dziewczyny. Jego czarne, smukłe spodnie wtapiały się w ciemności. Czarno-granatowa koszula była luźno narzucona, a rękaw idealnie podciągnięty i zawinięty. Materiał falował na wieczornym wietrze. Jego nogi nawet nie uginały się pod ciężarem broni i naciskiem, który włożyła w atak. Zatrzymał ją jak gdyby nigdy nic, utrzymując prostą postawę ciała. Z dziwną ulgą wypuściłam powietrze z płuc i rozluźniłam niebezpiecznie napięte mięśnie.
-Niemożliwe… -Dziewczyna odskoczyła lekko ze zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
-Nieładnie, nieładnie. –Tajemnicza osoba z lekką ironią się odezwała do niej.
Po tych słowach usłyszałam już tylko szybki, głośny tupot stóp. W mgnieniu oka się oddaliła… Uciekła? Zostałam tylko ja i ten chłopak. Znowu miałam to nieprzyjemne uczucie. Jeszcze ta cisza pogarszała sytuację. Tym razem boję się nawet odezwać. Wcześniej źle się to skończyło. Teraz to wszystko jest dla mnie podejrzane i niebezpieczne.
-Mam nadzieję, że nic ci nie jest. Co jak co, ale nie w takiej sytuacji chciałem się ujawnić. –Nadal stał odwrócony. Jego dłuższe, czarne włosy z delikatnymi niebieskimi pasemkami ułożyły się w bujną czuprynkę, Głos miał bardzo podobny do tego co przed chwilą usłyszałam.
Popatrzyłam na niego ze zmieszaną miną. Co on ma przez to na myśli? Ujawnić? Śledził mnie czy jaka cholera?
-Chyba nie, bo siłę to masz i to całkiem sporo. –Przekręcił głowę i z uśmiechem skierował wzrok na swoją rękę, którą od początku trzymał z tyłu. Zapaliłam lekkiego buraczka. O tyle szczęścia, że w rzucanym przez niego cieniu, różowy nalot na mej twarzy był słabo widoczny. Szybko rozluźniłam lewą dłoń. Teraz wiem co tak przyjemnie emanowało ciepłem. Jego ręka, którą kurczowo przez dłuższą chwilę trzymałam. Opuściłam głowę i stałam w milczeniu.
-Ano, tak cię zagaduję, a wypadałoby się przedstawić… Nie znasz mnie, a ja się tak pojawiam znikąd. Musisz być zszokowana, zdenerwowana, zdezorientowana. Mogłem ci tego oszczędzić, a tylko obserwowałem wszystko… Po prostu bałem się ot tak pokazać. Tak, bałem. –Zaczął mówić coraz bardziej jakby nerwowo i do siebie. Ręką nastroszył włosy, rozglądając się wokół.
A jednak coś kręci. Tylko dlaczego? Unika kontaktu, wierci się, jąka. Gorzej ode mnie! Mam dość już tej jego tajemniczości. Szczerze, miałam dość wszystkiego. Byłam zła. Szczególnie na siebie. Na swoją bezradność, gdy jestem w niebezpieczeństwie. Teraz jeszcze on.  Kolejna niespodzianka. –Więc kim jesteś? –Zapytałam pomiędzy myślami.
-Jestem… -Zaczął, lec się zaciął. Znowu odwrócił wzrok. –Wkurzysz się, bo już cię trochę znam, ale tak naprawdę ty mnie też. –Wskazał na mnie palcem.
Zaczęłam być coraz bardziej podejrzliwa. Dodatkowo z nerwów miałam imprezę w pustym brzuchu. Coraz trudniej jest mi powstrzymywać odruch wymiotny. Bieg i nerwy robią swoje. Nie kojarzę go, jedynie ton głosu. Taki delikatny, miły, przyjemny dla uszu. Spojrzałam na niego.  Nie, na pewno go nie widziałam.
-Nie żebym był twoim wrogiem, wręcz przeciwnie! Twój tato na pewno cię uprzedzał choć okoliczności nie miały być takie jak obecnie. Tylko jego nie obwiniaj, ja jestem temu winny.
Niepewnie się cofnęłam. Prawda, coś wspominał. Ale wtedy potraktowałam to jako kolejne nabijanie się ze mnie. I to jego dziwne zachowanie. Mam coraz większy mętlik w głowie. Nie widziałam czy się zezłościć, zacząć krzyczeć, płakać, uciekać, jeść, zwymiotować. Im dłużej to trwa, tym bardziej się gubię i tłumię emocje. –Nie mydl mi oczu tymi marnymi tłumaczeniami. Kim jesteś?! –Chciałam sięgnąć po broń, lecz nigdzie jej w pobliżu nie widziałam. Serce mocnej i szybciej mi zabiło.
-Jestem Lucyfer… Twoja broń. –Powiedział ściszonym głosem jakby przewidział, że ja to usłyszę trzy razy głośniej z ogromnym echem.
-To żart, prawda? –Wymusiłam śmiech. -Podstawili cię, prawda? –Powtórzyłam.
-Nie żartuję. Wiem, że to szok, ale już mówiłem, nie tak to miało wyglądać. –Zrobił ostrożny krok do przodu.
Żołądek zaczął drgać, a w głowie miałam jeszcze nierozkręconą karuzelę. On, bronią? Moją kataną? Te dziwne akcje w nowym mieszkaniu, samo układające się rzeczy, gotowe posiłki to mógł być on? Tajemniczy głos otuchy… Za dużo, za dużo na raz. To nie na moje siły.
-Dobrze się czujesz? Niebezpiecznie się chwiejesz. –Wystawił do mnie rękę i z troską w głosie zapytał, ale zbliżał się jakby z obawą.
-Nie podchodź. –Krótko, sucho rzuciłam, skrywając twarz. Zdawałam sobie sprawę, że zachowuję się coraz gorzej. I tak właściwie się czułam. Rozdarta, zdezorientowana, zmęczona, wykończona. Demon, atak, ostrze, broń. To tylko sen, proszę sen. „Mówiłam, wszyscy wokół mają przed tobą tajemnice.” W najmniej odpowiednim momencie odezwała się „druga ja”. To niemożliwe. Człowiek… Bronią? 


-----------------------------------------------------------------------------
Krótki? Wiem, ale bardziej jestem zła na siebie o to, że tak słaby. Zepsułam tak świetny moment. Powoli tracę cierpliwość do samej siebie. Wymyślę jedno, piszę drugie. I wychodzi całkowity niewypał. Przydałaby mi się porządna inspiracja albo świeża opinia. Poza tym, w wakacje planuję dodawanie rozdziału co tydzień. Będę miała masę czasu, więc pisać mogę. Rozważam również pomysł tytułowania każdego rozdziału. Sama cyferka rzymska tak sucho wygląda. Dzięki za poświęcenie swojego czasu i przeczytanie. Wybacz jakiekolwiek błędy. Pozdrawiam, Law. ; )