niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział XXVII "Od nowa".



-Co się z nią stało? Wygląda jak trup! Ciągle sprawdzam czy oddycha, bo to już mnie nawet niepokoi. –Słyszałam lekko podenerwowany głos ojca, który przedzierał się przez szumy. Głowa mi pękała, a obolałe, nadwyrężone mięśnie leżały bezwładnie pod czymś miękkim i dającym przejmie ciepło.
-Sam bym chciał wiedzieć. Mam nadzieję, że to nie moja wina. –Znowu ten przyjemny ton głosu… Jednak już nie śpię. Drgnęłam ręką i zmarszczyłam brwi. Z trudem, powoli podniosłam opuchnięte, spięte powieki  i pustym, zaspanym wzrokiem spojrzałam na wirujący jeszcze jasny sufit.
-Doberek! –Nagle światło, któro raziło mnie w oczy zasłoniła głowa błazna, a z pomiędzy perłowo-wrzosowych włosów wyglądał szeroki uśmiech na jego twarzy. Wielkimi ślepiami wpatrywał się w moje zagubione, całkowicie już otwarte oczy.
Zerwałam się z pozycji leżącej i głośno krzyknęłam nie tyle z przerażenia co ze zaskoczenia. On natomiast unikając zderzenia czołowego ze mną, już wyprostowany machał ręką chichotając jak to miał w zwyczaju.
-Kolorków nie nabrała, ale do żywych jak najbardziej wróciła. –Zawołał do stojących w progu drzwi postaci, odwróconych do nas tyłem.
Tato pierwszy uradowany się zbliżył ciągnąc za sobą rzekomego Lucyfera. Przecierając oczy zerkałam zza ich ramiona na innych gości. Nawet słabo przytomna rozpoznałam tego palacza w białym, potarganym fartuchu. Poprawiał okrągłe okulary po czym zniknął za zakrętem. Za nim ciągnął się jeszcze siwy dym papierosowy. W moim polu widzenia znajdował się jeszcze jeden osobnik, lecz jego sobie nie przypominam. Możliwe, że go nie widziałam, albo po prostu nie zwróciłam na niego uwagi, bo nie wyróżniał się z tłumu. Był ubrany normalnie. Proste, ciemne jeansy i jasny t-shirt, który okrywała skórzana kurtka. W rękach ściskał czerwoną apteczkę z białym krzyżykiem. Ciągle się obracał jakby czegoś szukał lub sprawdzał. Moją jakże ważną obserwację przerwał tato, który siadając naprzeciwko mnie na przysuniętym przez siebie krześle, zaczął przymierzać się do ciekawego wywiadu środowiskowego. Wyjaśnienia powinny być wymagane od obu stron.
-Więcej nie strasz tak chłopaka, bo on szybciej zejdzie od ciebie. –Zapowiadało się dość niewinnie. Wskazał na czarnowłosego, a ten z kolei wydawał się spięty. –Na szczęście nic ci nie jest, lecz nie jestem zadowolony z twojej postawy. Wytłumaczysz mi dlaczego aż tak kusisz los? –Jego głos powoli poważniał.
-Zrozumiale proszę, bo nie rozumiem. –Usiadłam zgarbiona. –Wyszłam tylko do sklepu. Chciałam sobie zrobić należyty obiad. Moja wina? –Zapytałam już wyraźnie poirytowana.
-Rozumiem, ale dobrze, że do tego nie doszło. Lepiej dla ciebie, bo twoja osoba w kuchni to niebezpieczeństwo. Zagrażasz również otoczeniu przy okazji. –Załagodził sytuację swoim słabym żartem, co robił dość często w ważniejszych rozmowach ze mną.
-He-he, bardzo zabawne. –Przytaknęłam wymuszając uśmieszek. Czułam, że grzywka coś mi uciekła do tyłu, więc przyłożyłam rękę do głowy chcąc poprawić choć trochę czuprynę. Przejechałam dłonią po suchych i zniszczonych włosach. Na tylnej części głowy po drodze poczułam coś dziwnego. Zdaję sobie sprawę, że mogę mieć kołtuny, ale te kosmyki są zbyt wyczuwalne pod opuszkami. Zaciekawiona i delikatnie zdezorientowana chwyciłam garść włosów i wyczułam więcej takich twardszych, poplątanych, zwiniętych kłaków. –Co to ma być? –Zapytałam zmieszana, zapominając chwilowo o rozpoczętej z tatą rozmowie.
-Tak spałaś, a mi się nudziło, bo myślałem, że coś poważniejszego zaszło, dlatego mnie tutaj zawołali, więc… Zrobiłem ci cieniutkie warkoczyki, lecz tylko wybiórczo. Większość włosów przycisnęłaś głową leżąc. –Błazen uśmiechając się i gibając z lizakiem w dłoni tłumaczył lekceważąco jakby się nie przejmował, że mu coś nie wyszło.
-I to mają być warkoczyki?! –Z niedowierzaniem krzycząc, zapytałam. –To przypomina nieudane dredy robione mikserem i poprawiane szczotką do podkręcania końcówek! –Z racji, że miałam dość długie włosy, przyciągnęłam sobie busz przed twarz, delikatnie tylko raniąc swoje cebulki, które naciągane powodowały łaskotanie.
-Oj, słodko byś wyglądała, ale twoje włosy są beznadziejne. W sumie jak ty. –Obrócił oczami i zagryzł różowe, wielkie, cukrowe koło na plastikowym patyku. W tym samym czasie rozbrzmiał głośny dzwonek czyjegoś telefonu. Błazen zadowolony sięgnął do kieszeni płaszcza, bo to akurat jego urządzenie wydawało z siebie dość schizowy utwór. Zza rękawa coś szeptał do słuchawki.
-Zabieram pana od lekarstw i zwijam się kochani! –Wesoło zawołał machając do nas i ciągnąc gościa z apteczką za kurtkę do drzwi.
-Jak zwykle… -Prychnęłam próbując po części rozplatać kołtuny, które błazen uznał za warkoczyki. Dopiero teraz zobaczyłam, że po zewnętrznej stronie dłoni mam umiejscowionego „motylka” czyli wenflon.  Kolejne małe zamieszanie w głowie. Byłam i jestem w domu czy byłam w szpitalu i jestem w domu? A może oni mi go założyli i czymś nafaszerowali? Nie cierpię wszelkich lekarstw, tabletek, witamin, wspomagaczy, wzmacniaczy i tych podobnych śmieci. Sama chemia nic więcej.
-Ten miły pan, którego Break porwał ze sobą, poratował nas kroplówką z glukozą dla ciebie. Jest on naszym zaufanym lekarzem. Poza tym przypisał ci lekkie tabletki, które choć trochę mają pomóc ci wrócić do normy. I wiem, że i tak na to machniesz ręką, ale masz jasno wytłumaczone skąd i po co. –Tato marudnie i bez entuzjazmu mówił, pokazując dwa puste opakowania po kroplówce. Łącznie litr wody z cukrem.
-Aż tak ze mną kiepsko było? Nie pamiętam zbyt wiele. –Przetarłam chłodną protezą czoło. –Bieganie nigdy nie było moją mocną stroną. –Dodałam, czując okropne, uciążliwe zakwasy w kończynach dolnych.
-Zatraciłaś się. Nie wiem czy z szoku, ale ostrzegałem, że kogoś poznasz, czy może zemdlałaś z ulgi, że cię uratował. Albo urzekła cię jego postać. Czy może po prostu straciłaś nad sobą całkowicie kontrolę, bo z początku to podobno się trzęsłaś i pod nosem coś mamrotałaś bez ładu i składu. –Z lekką ironią przeplatał swoje myśli z faktami.
Popatrzyłam na niego z pytającą miną. Rozumiem, że ma i lubi mieć poczucie humoru, ale czasami swoją wyobraźnię mógłby pochamowac albo zachować dla siebie swoje oczekiwania. –Fakt, to co usłyszałam brzmiało jak tani żart. Pomińmy już to, że goniła mnie jakaś kreatura po czym niby moja wybawicielka groziła mi przerośniętą kosą żniwiarza. –Zaczęłam rozglądać się, a raczej wędrować wzrokiem po podłodze. Tu z jednego koloru obwódki dywanu przez wzorek do czarnego środka.
-A mnie męczy jedno, dlaczego się nie broniłaś? Masz takie umiejętności i możliwości dzięki katanie, a ty jak dziecko udajesz bezbronną. Sprawia ci to przyjemność? Mam córkę masochistkę czy coś podobnego? Dziękuję Bogu, że on cię uratował i też to było dla niego wyzwanie. Przełamał strach przed tobą, bo obawiał się twojej reakcji. –Ciągle zmierzał ku temu samemu.
Przełknęłam ślinę. Pyta o to samo czym ja się zadręczałam wtedy. Identycznie pytania, problemy, ale żadnej odpowiedzi. –Sama nie wiem! –Krzyknęłam zrzucając kołdrę z nóg, bo ciepło zaczęło mi doskwierać. –Z jednej strony paraliżował mnie jakby strach mieszany ze zdziwieniem i ciekawością, a z drugiej… -Język mi się dziwnie rozluźniał, a tego nie lubiłam i nie chciałam. –Po prostu to działo się tak szybko, że się pogubiłam. –Prawda, pomyślałam coś innego, ale powiedziałam głośno drugie. Ale to kłamstwem też nie jest. –Poza tym, ciekawa jestem czy ktoś inny na moim miejscu podjąłby się jakiejś akcji mając na uwadze, że jest na obcym terytorium, od początku skreślony i znienawidzony przez rówieśników, wyzywany i uznawany za potwora… -Cicho szepnęłam pod nosem, lecz moje słowa zagłuszyły burczenia w brzuchu. Uznajmy, że na szczęście, bo powiedziałam za dużo, zdecydowanie. Oplątałam rękoma śmietnik bez dna, w którym obecnie urzędowała wiertarka. Oczekiwałam z nadzieją zmiany tematu. –Odpuśćmy, proszę. Chciałabym coś zjeść, bo kroplówka tylko uzupełniła płyny, a nie dożywiła.
-Mówisz, że Break ucieka, ale ty za to zmieniasz temat. –Pokręcił bezradnie głową. –Dobra, zapomnijmy o tym. Poniosło mnie, bo się martwiłem. Powinnaś naprawdę odpocząć, a nerwy nic tu nie wskórają.
-Dziękuję. Pójdę sobie coś zrobić do jedzenia. –Przygotowałam się do podniesienia z zagrzanego siedzenia.
-Nie, siedź. Przygotowałem coś ciepłego wcześniej. Nakryję stół i zjemy wszyscy razem. –Uśmiechnął się po czym wyszedł z mojego pokoju, zostawiając mnie z tym chłopakiem.
          Zapadła niezręczna cisza. Słyszałam nawet tykanie zegara ściennego w kształcie trójkąta z czarną obwódką, wiszącego nad łóżkiem. Ciemnowłosy siedział w znacznej odległości ode mnie i naciągając rękawy od czarno-niebieskiej koszuli w kratę, unikał kontaktu wzrokowego. Obserwowałam go z zainteresowaniem. Był w jakiś sposób ciekawy. To dziwne. Teraz w świetle dziennym widziałam go wyraźnie. Pod osłoną nocy wyglądał bardziej tajemniczo i mrocznej, a teraz… Nawet jego postawa się zmieniła. Przypomina mnie. Ciężko mi to przyznać, ale odnoszę takie odczucie. Nie, taka atmosfera to nie dla mnie. Wstałam, a wtórowały tej czynności trzaski zastałych kości. Podeszłam do okna, by je otworzyć i zaczerpnąć powietrza dla orzeźwienia. Chwyciłam białą klamkę i jednym ruchem przyciągnęłam okno do siebie. Owiał mnie delikatny, świeży wiaterek. Przymknęłam oczy i nosem nabrałam powietrza do płuc. Przebijające się przez liście brzóz promienie słońca oblewały moją bladą twarz. Po chwili podszedł do mnie Lucyfer. Stanął po mojej prawej stronie i odetchnął z ulgą.
-Jak pięknie. Taki wspaniały widok, a to niebo jest cudowne. Ozdobione jakby białą watą cukrową. –Powiedział ściszonym głosem, a jego niebieskie oczy jeszcze bardziej lśniły we świetle.
Spojrzałam na niego z lekkim zmieszaniem. Zachwyca się zwykłym południem. Normalnym widokiem z okna. Czyżby naprawdę był bronią? Nic się nie odezwałam. Jakoś nie potrafiłam dobrać zwrotnych słów do jego wypowiedzi. Opuściłam wzrok i milczałam.
-Przepraszam. –Zwrócił się ku mnie i spokojnie powiedział z małą skruchą.
-A ja dziękuję. –Nieśmiało wykrztusiłam nawet należyty zwrot, który powinnam wyśpiewać na początku przy pierwszym spotkaniu.
-To może od nowa? –Zapytał poprawiając bujną czuprynę i odchrząkając. –Lucyfer, twoja… Nie ważne. –Uśmiechnął się wystawiając dłoń przed siebie.
Jedna zmiana mimiki twarzy i od razu inna osoba. Kolejne podobieństwo. –Iza, miło poznać. –Odwzajemniłam uśmiech, który nie był wymuszony i uścisnęłam jego rękę. Jego była taka emanująca ciepłem, a moja jak zwykle zimna jak trupia. Ogarnęło mnie takie przyjemne uczucie. Rzadko się tak czułam.
-Zapraszam do stołu! –Tato zawołał z kuchni donośnym głosem, a tuż po nim rozległ się huk upadających naczyń. –Panuję nad sytuacją! –Dodał szybko. 



-------------------------------------------------------------------------------------
I kolejny, spóźniony, ale obiecany. Wybaczcie wszelkie błędy. Mam nadzieję, że was nie zanudziłam... Znowu. Tak jak zamierzałam - zaczynam tytułować rozdziały. Takie małe urozmaicenie. Dziękuję za przeczytanie i miłe komentarze pod ostatnim rozdziałem! Naprawdę, to takie przyjemne, gdy się czyta takie słowa. Pozdrawiam, Law. :)

2 komentarze:

  1. Dredy robione mikserem mnie z jakiegoś powodu powaliły xD I to jeszcze nieudane! Tytułowanie rozdziałów ułatwi odnalezienie sie tym, którzy mają jakieś zaległości :) Dobry pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział widzę że ty te rozdziały zawszę tak późno piszesz XD.

    OdpowiedzUsuń

Wszystko przeżyję.