sobota, 20 kwietnia 2013

Rozdział XXIII


         W niezbyt przyjemnej ciszy, weszliśmy do klasy, gdzie miała się odbyć pierwsza lekcja. Mianowicie najtrudniejszy z języków – polski. Byłam bardzo ciekawa, kto nas będzie uczył tego jakże cudownego przedmiotu.  Oby to tylko nie była jakaś zrzędliwa, starsza babka, która będzie nam zwracać uwagę, a sama nie zrezygnuje z mówienia jak gąska przez „ą” i „ę”. Z przyklejonym uśmiechem usiadłam w czwartej ławce. W sumie czwartym rzędzie, jeśli ktoś liczy kolumnowo. Zastanawiałam się, czy każda sala się tak piętrzy. Preferuję normalne klasy i ławki – są wygodniejsze i praktyczniejsze. Poza tym, w podstawowych formach można się lepiej ukryć, spokojnie przespać i bez ponoszenia strat – ściągać na wszelkich kartkówkach lub sprawdzianach. Czasami na takich zniszczonych, „wybrakowanych” ławkach, powstawały bardzo ciekawe rozmowy pisemne. Kto siadał na jakimś miejscu, pisał co chciał znudzony najczęściej, a każda kolejna osoba dopisywała swoje trzy grosze i w ten sposób prowadziło się konwersacje, wymyślało rymowanki, suchary, a czasami nawet pisało się piosenki i ściągi dla innych. Artystycznym zajęciem było też podpisywanie korektorem krzesła osoby siedzącej przed sobą. „Tu siedzi” to i to – jedno z podstawowych, twórczych gryzmołów. Nie ukrywam, że czasami skreślałam pewne części graffiti  lub podrasowywałam je, by miały przynajmniej sens lub coś humorystycznego w sobie. O, zapomniałabym o ciągłych walkach, kto siedzi pod oknem. Tak, to też było bardzo emocjonujące. Zazwyczaj ustępowałam i siadałam po zewnętrznej stronie. Jednak miałam z tego jedną korzyść. Nie musiałam za sobą zasuwać krzesła. Robiła to osoba ze mną siedząca. Jak chciała wyjść , musiała zasunąć. Proste i okrutne.
-Zjadłabym jabłko i wypiła herbatkę. – Firm siadając za mną, marudziła i wyciągała zeszyt z plecaka.
-Już lepsza… - Chciałam wyrazić swoje zdanie na temat herbaty.  – A więc o to chodzi. Z kim ja się zadaję. –Odwróciłam się do niej i obróciłam oczami.
-Tak naprawdę to liście herbaty mają dwa razy więcej kofeiny od takiej kawy. – Edward dołączył się do rozmowy, niezbyt jeszcze wiedząc o co chodzi Firm.
-Słyszałam o tym, ale herbata to zło. –Przytaknęłam przez śmiech. –Ale ładne zło. – Puściłam oko do Firm.
-Dobra, domyślam się o co chodzi, ale nie rozumiem co w nim takiego fajnego jest? Jak dla mnie jest zbyt poważny. – Edward zaczął wyrażasz swoje zdanie, któro pachniało mi zazdrością.
Po chwili drzwi od klasy się zamknęły i w Sali nastała cisza. Przerwało ją szuranie krzeseł i głośne „Dzień dobry”. Z początku sama nie dowierzałam w to co słyszę. Naprawdę?! Również wstałam i cichym głosem powtórzyłam za tłumem. Dziwnie uśmiechnięta usiadłam na miejsce.
-Czy widziałaś dzisiaj jakąś spadającą gwiazdkę? – Odwracając się do Firm, zapytałam szeptem.
-Od dzisiaj kocham język polski i przyłożę się do nauki… - Rozmarzona zaczęła mówić, niezbyt dyskretnie patrząc na pana Sebastiana.
-Tylko nie zacznij się ślinić! – Pomachałam jej ręką przez twarzą i z trudem próbowałam ją ściągnąć na ziemię.
Zastanawiało mnie, ile jeszcze młodych dziewczyn ma go za bóstwo. Mam tylko nadzieję, że to nie jest zaraźliwe, bo nie gustuję w nauczycielach! Usiadłam już spokojnie i przysłuchiwałam się jak nauczyciel czyta listę obecności z czarnego, większego formatu dziennika. Czytając i wymawiając z osobna każdo nazwisko, nie unosił wzroku zza skromnych okularów w przeźroczystych oprawkach. Ogółem wyglądał nieco inaczej tutaj na lekcji niż wtedy, przy rozmowach. Poprzednio jego włosy były beztrosko zostawione same sobie, a tutaj ma je delikatnie upięte z tyłu i założone częściowo z lewej strony za ucho. Jego dłuższa grzywka, a raczej kosmyki zostały opadające za bladą twarz. Srebrny łańcuszek od okularów swobodnie zwisał i kołysał się przy każdym jego choć najmniejszym ruchu głowy. Zwykłe ogarnięcie włosów, a zmiana duża.
-Delaney Rita. –Jego blade usta ze spokojem wymówiły jej nazwisko, ale tym razem już rzucił wzrokiem na klasę.
-Jestem! –Niemal krzykiem odpowiedziała Firm, podskakując przy tym na krześle i gorączkowo machając ręką w powietrzu.
-Zapowiada się ciekawa lekcja, naprawdę. – Cicho mruknęłam pod nosem, zagłębiając się w pierwsze zdania planowanego do omawiania tekstu.
       Po 45 – minutowym upominaniu Firm, jąkania się przy odpowiadaniu, byciem głównym tematem plotek wśród uczniów, z ulgą wyszłam na korytarz po donośnym dzwonku. Co prawda, nie było filiżanki herbaty, ale omawiany tekst był ciekawy i w moich klimatach. Z jednej strony trochę przerażająco prawdziwy, ale również ukrycie psychologiczny. Lekko dołujący, a zarazem dodający wiarę człowiekowi. Przy okazji zauważyłam, że pan Sebastian jest bardzo pedantyczny. Lubi porządek i spokój na lekcji. Ma również świetny refleks i wydaje się, jakby przewidywał przyszłość – dosłownie. Zanim komuś coś spadło na lekcji, był szybszy i w dokładnie tej samej sekundzie co spadał długopis – on już go miał w dłoni i z uśmiechem oddawał właścicielowi. W ten sposób, w ciągu jednej lekcji uratował: 4 długopisy, 2 zeszyty i hit – łyżeczkę. Mam coraz większe wątpliwości co do jego człowieczeństwa…
-Dlaczego ta lekcja tak krótko trwała?! – Firm wskoczyła na czarny parapet i kapryśnie, praktycznie sama do siebie mówiła.
-To trzeba będzie leczyć. Ewidentnie. Od zaraz szukamy egzorcysty. –Dzinks zaczęła grzebać coś w komórce.
-Znudzi jej się po jakimś czasie, zobaczycie. Poza tym, jestem lepszy. –Nate poprawił swoje ciemne włosy i założył okularki przeciwsłoneczne.
-Akurat. Nic nie ma w tobie wyjątkowego, chłopczyku. – Edward stanął obok niego i postukał go palcem  w jego ciemne okulary.
-Ideały się znalazły. –Rzuciłam podchodząc do nich. Po chwili zauważyłam, że główny obiekt zainteresowań wśród żeńskiej populacji, właśnie uratował kolejną stertę papierów,  należących do jakiejś słodkiej, zagubionej dziewczynki. –Ciekawe, czy zawsze mu się tak udaje? –Szepnęłam pod nosem. To jest naprawdę podejrzane. Coraz bardziej mnie korci. I weź tu wytrzymaj.
-Zaraz mamy chemię, chodźmy poszukać sali. – Bel pierwsza ruszyła ku schodom.
-Schody… Dobrze się składa. – Uśmiechnęłam się szeroko i cicho podążyłam tuż za Firm, dopełniając w myślach mój genialny plan. To się musi udać! On jest tam na dole, Firm przed schodami. Przecież człowiek to coś innego niż głupi zeszyt. O nie, włącza się moja kombinatorska strona.
-Hej Firm, powinnaś troszkę opanować swoje zauroczenie. –Dorównałam jej kroku. Byłyśmy trochę oddalone od reszty. –Jak myślisz, zdąży czy nie? –Zapytałam spontanicznie.
-Co? O co ci chodzi? Wiesz, że w myślach nie czytam i nie widzę co ci siedzi w tej czarnej głowie. Objaśnisz mi? –Zapytała z dziwną miną.
-Tak, tak. Wybacz mi, ale muszę coś sprawdzić. Myślę, że to ci przykrości nie sprawi. – Przystanęłam i się uśmiechnęłam.
-Nie lubię jak się tak uśmiechasz, bo… Nie! Co znowu?! –Zaczęła coraz głośniej i ze zdenerwowaniem mówić. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
-Zachowuj się naturalnie. –Powiedziałam, po czym zupełnie przypadkowo podstawiłam jej nogę jak ruszyła niepewnie do przodu. Próbując uratować ją przed upadkiem , pchnęłam ją jeszcze bardziej w tył. Spadała plecami w dół schodów i jak najbardziej realistycznie oddawała strach jaki ją ogarnął. Próbowała chwycić się mojego rękawa, lecz na próżno.
-Law, co ty do cholery robisz?! –Edward krzyknął, próbując złapać ją za uciekającą dłoń.
-Co ty sobie myślisz?! – Dzinks silno złapała mnie za marynarkę tuż przy szyi.
-Jeśli on nie złapie to ja… -Spokojnie mówiłam, ale nagle przerwałam i nogi mi się ugięły ze strachu. Pobladłam. –Przecież wektory… Firm! -  Sama w panice krzyknęłam chcąc już rzucać się na schody, by ją złapać, lecz zdziwiona się zatrzymałam. Próbowałam utrzymać równowagę. Na końcu schodów ujrzałam stojącego pana Sebastiana, który na rękach trzymał sparaliżowaną Firm. Myślałam, że wynikał z przerażenia zmieszanego ze dezorientacją i zdenerwowaniem, ale się myliłam. Była tak szczęśliwa, że nie mogła, a raczej nie chciała się ruszać z ramion swojego anioła. Wpakowując moją ulatniającą się duszę z powrotem do ciepłego środka, zbiegłam na dół do niej. –Nic ci nie jest?! –Tak, nie ma to jak retoryczne pytanie.
-O mały włos. Uważaj na tych schodach, bo następnym razem może się źle skończyć. – Pan Sebastian postawił ją i podniósł swoje szkiełka z ziemi.
-D-dziękuję. –Wymamrotała bez mrugnięcia oczu i stała jak słup soli w szoku. Chwilę po jego odejściu zaczęła piszczeć. Z lękiem spoglądałam na nią i resztę, która z ulgą odetchnęła, ale nieprzyjemnie wyglądała.
-Dobra, bijcie, ale nie w twarz! – Zasłoniłam rękoma swoją krzywiznę i obraz rozpaczy.
-Wystraszyłam się. Myślałam, że to ta druga ty… Nie rób tak więcej, proszę, bo nie wiemy co mamy robić. –Dzinks opanowała swoją złość.
            Popatrzyłam na nią ze zastanowieniem. Nie dziwię się, że tak podejrzewała. Teraz jestem niepewną osobą, a tym wygłupem pogorszyłam swoją sytuację. Ale… Nie wiem czy to tak naprawdę mój wymysł jeśli chodzi o ten plan, czy ona miała w tym jakiś udział. Nie, znowu mam mętlik w głowie. Nie wiem co mam o tym myśleć. Kolejny głupi incydent z mojej strony, który będzie mnie męczył. Na szczęście, złapał ją. Tyle dobrego. A ja teraz muszę się jakoś wytłumaczyć, ale każde słowo może zostać użyte przeciwko mnie. Tak źle i tak niedobrze! 



 -------------------------------------------------------------
Tak, wiem, krótki, ale wydaje mi się, że w miarę ciekawy. Dłuższego nie chciałam na siłę pisac, bo wyszła by z tego plątaninka zapewne, więc oszczędziłam sobie i wam zbędnego męczenia oczu i czasu. Przepraszam za jakiekolwiek błędy. Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law! ; )

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział XXII


      Przez zamknięte powieki próbowały przedostać się upierdliwe promyki słońca. Z trudem obróciłam się na drugi bok. Wcisnęłam głowę w chłodną poduszkę, twarzą, utrudniając sobie tym oddychanie. Zapadłam w ponowny sen, odcinając się od wszelkich myśli i dźwięków dobiegających z zewnątrz.
-Iza, śniadanie zrobiłem. Wstawaj. – Usłyszałam czyjś szept nad głową, któremu wtórowało szturchanie w ramię.
-Od kiedy budziki mają nogi? – Zapytałam nie podnosząc głowy, w dodatku ledwo przytomna. Skuliłam się jeszcze bardziej i wciągnęłam rękę pod kołdrę.
-Te cukierki od Break’a… Wiedziałem, że będą ich skutki. Chodź, bo będzie zimne.
Otworzyłam zaspane oczy i podniosłam głowę. Delikatnie się zdziwiłam i zarazem wystraszyłam. –Tato?! Co ty tu robisz? – Zapytałam, wygramolając się z ciepłego łóżeczka.
-Czy ty kiedykolwiek możesz udawać chociaż jakiś entuzjazm? Myślałeś, że się ucieszysz. Sama nigdy byś sobie nie zrobiła takiego śniadania jak ja nad dzisiaj. Z niczego się nie cieszysz. Kompletnie. – Tato zaczął prawic swoje herezje, a ja słuchałam go jednym uchem, bo byłam jeszcze półprzytomna.
-To nie tak. – Krótko odpowiedziałam po czym zaczęłam łapczywie wciągać powietrze nosem. –Coś słodkiego! –Krzyknęłam i pobiegłam w stronę kuchni.
-Mówić jak do ściany. – Ruszył za mną, przy czym porównywał mnie do rzeczy martwych.
Osłupiałam, gdy rzuciłam wzrokiem na stół. Cały był ładnie zastawiony, a talerze zostały idealnie wyeksponowane. Nawet widelce były na właściwym miejscu. Z naczynia gęsto parowało. Zapach, który ogarnął całe mieszkanie był niesamowity. Jakby się dało, już bym była nim najedzona. –Naleśniki… Naleśniki?! –Krzyknęłam jeszcze z niedowierzaniem, uderzając małym palcem o kant szafki.
-Teraz to już nie musisz udawać. Tak, naleśniki, ale ty i tak ich nie docenisz. Jak zawsze! – Tato kontynuował swojego focha. Po chwili podszedł do stołu i ręką odsunął krzesło dla mnie.
-Nieprawda! To ty zawsze krytykowałeś moje śniadania. – Odkrzyknęłam, siadając wygodnie i odgarniając niesforne kosmyki włosów.
-Bo tego się jeść nie dało. Do jednego omleta dawałaś tyle cukru ile ja do 300 naleśników. Do tego jeszcze twoja kawa. Kto normalny daje 15 łyżeczek cukru do kawy rozpuszczalnej z mlekiem? Usta kleją się gorzej niż po ciągutce. To powinno być traktowane jako tortury, a nie ludzki posiłek. – Tato z uśmiechem mówił, nabierając sobie kawałek naleśnika na widelec.
-Ja tylko dbam o twój poziom cukru. Nie widzę w tym nic złego. –Burknęłam, maczając palca wskazującego w rozlewającej się Nutelli. –Tak poza tym, kto mówił, że jestem normalna? – Dodałam.
-No tak, błędne porównanie. Pomijając to, ładnie wczoraj graliście, przymykając oko na wszystkie nieczyste zagrania i ruchy. Było to miłe oderwanie się i odmóżdżenie w trakcie rozmów, które wlekliśmy… - Odłożył na moment widelec i podparł się łokciami o stół. –Zastanawialiśmy się, jak ci pomóc. Boimy się używać wszelkich bransolet, pierścieni, naszyjników z zaklęciami antydemonicznymi, bo nie wiemy, czy ponownie zareagujesz w podobny sposób. – Zmienił atmosferę z luźnej na bardziej napiętą.
Przełknęłam ciężko wielki kawałek naleśnika, nafaszerowanego bananami i wysmarowanego Nutellą. Zaczęłam widelcem maltretować jeszcze nieskonsumowane, pozostałe kawałeczki. Każda zmiana tematu na akurat tą sprawę irytowała mnie, ale prawdą było, że nie ucieknę przed tym. Szorstko odchrząknęłam i przemilczałam komentarz.
-Ważne jest, byś informowała nas o wszystkim. W sumie, zawsze po tobie widzę, że coś ukrywasz. W takich chwilach unikasz kontaktu wzrokowego i masz tik nerwowy, że nogi ci się telepią. Poza tym, za długo cię znam, bym nie wiedział kiedy coś kręcisz. –Tato zaczął mówić coraz ciszej, jakby sam do siebie.
-To się mylisz. Skoro tak dobrze znasz moje słabe punkty, to czemu nie zauważyłeś, że coś ze mną nie tak. Znaczy, nie tyle co nie zauważyłeś, co nic nie zareagowałeś w tej sprawie. Może gdybyś ze mną porozmawiał, byłbym bardziej otwarta? – Popatrzyłam na niego, ale po chwili opuściłam głowę.
-Znowu to samo. – Uśmiechnął się. –Obwiniasz innych, a sama chcesz mieć wszystko podane na tacy. Przyznaj… Dużo czasu minęło odkąd jedliśmy tak śniadania i rozmawialiśmy razem? – Zapytał, podając mi kolejną porcję naleśników.
-Tak! Od dawna się ze sobą nie kłóciliśmy. – Wzięłam dodatkowe słodkości i popiłam kawę.
-Tego to ci pewnie najbardziej brakuje. Ale zazwyczaj przegrywasz, jeśli chodzi o wymianę argumentów, które powinny uwiarygodnić twoje zdanie.
-Chyba ty! – Odkrzyknęłam bardzo dojrzale i odsunęłam widelec od ust, a nabrana zawartość spadła na talerz, posmarowaną stroną do góry. Przy okazji oszukałam prawa fizyki. –Tato… Ale czy moja osoba już zbyt wam nie zaszkodziła? – Nagle ja zmieniłam temat.
-A więc to cię gnębi. Szczerze powiedziawszy, młodzież w twoim wieku bywa podła, ale nie powinnaś mieć większych problemów z rówieśnikami. A nami się nie martw. – Spoważniał.
-Podłe? Mało powiedziane. – Prychnęłam, zagryzając wargę.
-Ano tak, ty jesteś jeszcze lepszym przykładem dręczyciela. – Zaśmiał się. –Po prostu musisz zacząć być miła i zaprzestać patrzeć się na ludzi „spod byka”. O, i nie wyróżniaj się zbytnio z tłumu. – Popatrzył na mnie z wyraźnym zadowoleniem na twarzy, bo znów zrównał mnie z ziemią.
-Nie pomagasz, tato! –Marudnym głosem krzyknęłam, nerwowo rozczochrując sobie włosy.  
-I mam do ciebie jedną, wielką prośbę. Właściwie zakaz. Nie używaj wektorów, pod żadnym pozorem. W szkole, na jej terenie… Nie, w ogóle ich nie używaj. Tak będzie bezpieczniej. – Postawił pusty kubek na stole.
Podniosłam głowę i otworzyłam szerzej oczy. Mam ich nie używać? Ale, ja już ledwo co nad nimi panuję. Najgorzej będzie, jeśli ktoś mnie wyprowadzi z równowagi i to dość skutecznie. Poza tym, ciężko jest zrezygnować z czegoś, co stało się już częścią ciebie.  To tak jakby mówiącemu nagle zabronić mówić. –D-dobrze. – Powiedziałam po krótkiej ciszy.
-Zamiast tego, noś ze sobą katanę. Tutaj nikogo to nie zdziwi. Mnóstwo osób interesuje się sztukami walki. Niestety, mało kto trenuje zawodowo, a szkoda. – Powiedział, wstając od stołu i zbierając brudne naczynia.
-Czyli mogę biegać z bronią jak psychopata i nic mi nie zrobią? – Z szerokim uśmiechem zapytałam, sama się dziwiąc co mi do głowy przyszło.
-Wolałbym abyś ograniczyła się do noszenia jej na ramieniu w mięciutkim futerale. Ty będziesz bezpieczna i inni. –Pośpiesznie dodał, kręcąc głową z politowaniem.
-Dziękuję za śniadanie, było pyszne. – Wstałam i ja od stołu. Sama nawet swój talerz włożyłam do zmywarki, która stała tuż obok srebrnej lodówki.
     Gdy ładnie ogarnęłam porządek na stole, tato zaczął zakładać nową porcję. Wykorzystując moje normalne mycie rąk, zza sztucznego ramienia zaczęłam zaglądać co robi. Ku mojemu zdziwieniu, to co nałożył, otulił sreberkiem i postawił na środku stołu. Zaczął się uśmiechać, bo chyba przyuważył moje zdziwienie. Nadal stałam przy zlewie, w ciszy, a zimna woda z kranu bezsensownie obmywała ponownie moją dłoń.
-A, Iza, jeszcze coś. Bo później znowu będzie moja wina, że milczałem. Za niedługo poznasz kogoś. On sam zdecyduje, w jakim momencie, więc nawet ja nie wiem kiedy to nastąpi. Ale już ostrzegam. – Tato nagle się odezwał, poprawiając obrus.
Zakręciłam wodę i z początku nie dochodziło do mnie co on mówi. Poznam kogoś? Od kiedy on szuka mi znajomych? To do niego nie podobne. –Mam nadzieję, że to nie będzie kolejny, dziwny mężczyzna, który będzie się specyficznie ubierał i straszył wzrokiem. – Głupio palnęłam.
-Nie, ale wierz mi na słowo, nie będziesz żałować. – Rzucił, wychodząc z kuchni. –Idę teraz na miasto, jak coś to dzwoń.
-Ta, dzwoń… Chyba za pomocą tostera. – Podeszłam do niego, gdy ubierał buty.
-Tylko mi nie mów, że… Co ja z tobą mam. Nawet nie pytam w jaki sposób. Do wieczora postaram się załatwić ci nowy telefon. Osobiście uważam, że przy tobie nawet pancerny by nie wytrzymał. Ty wszystko potrafisz rozwalić. – Odetchnął.
-Przecież wiem, ale nie przesadzaj tak. Najzwyklejsza komórka mi wystarczy na razie. Byle by miała odtwarzacz mp3, kartę pamięci i Internet.
-Najzwyklejsza? Tak? To niezłe bajery musi takowa mieć. Do zobaczenia. –Pogłaskał mnie po głowie po czym wyszedł.
Odwróciłam się i zamierzałam isc do pokoju, lecz się zatrzymałam, spojrzawszy na dywan. Pod moimi stopami leżała mała karteczka z zeszytu. –Jestem pewna, że coś miałam dzisiaj w planach. – Głośno pomyślałam, podnosząc papierek.  –Sobota, kartka, braki w lodówce… No tak, miałam isc z Firm poszukać jakiegoś supermarketu, bo jedzenie na drzewach nie rośnie. Niestety. – Pobiegłam się ubierać.

       Dwa dni później, poniedziałek, żmudna droga do szkoły…
-Godzina 7 rano to mój wróg. – Powiedziała Firm, idąc obok mnie i poprawiając rękawy marynarki.
-To po co tak szybko wstajesz? Przecież blisko do szkoły mamy. – Dzinks wtrąciła, wyprzedzając nas.
-A ja nadal mam małe obawy. Nie chcę się pokazywać w szkole.  – Włożyłam ręce do kieszeni i jak zwykle pilnowałam tyły. –Boję się tych spojrzeń, które będą śledziły każdy mój krok, a ich dusze będą wyczekiwały choć najmniejszego potknięcia  z mojej strony. – W myślach wyobraziłam sobie stado wilków.
-Przerabialiśmy to! Olej to, masz nas. – Edward zwolnił, dołączając do mnie i Firm.
-Ta, przyznaję Edwardowi w tej sprawie rację, ale tylko w tej! Tak poza tym, ładna spineczka, Law. – Nate sarkastycznie powiedział, po czym wybuchnęli razem z Dzinks śmiechem.
-Nie śmiejcie się! Ja sama tego nie wybierałam! I nie noszę tego z własnego wyboru! Żeby było jasne. – Zasłoniłam dłonią włosy. Po przeciwnej stronie grzywki, na wysokości mniej więcej skroni, miałam zaczepioną na włosach różową, taką bardzo widoczną czaszkę z czarną kokardką na kościach. Zadaniem czarnego materiału było podtrzymanie ozdoby i ograniczenie jej ewentualnej zmiany umiejscowienia. To w oczach innych wygląda jak  bardzo słodka spineczka, ale to tak naprawdę jest łagodniejsza wersja pieczęci antydemonicznej. Nie ukrywałam swojego niezadowolenia, gdy dostałam ją do rąk. A było to w sobotę, podczas ponownego spotkania w szkole. Po ponad godzinnym wałkowaniu mózgu, z ulgą odetchnęłam, gdy usłyszałam: „Możecie już iść, weekend jeszcze trwa”. Lecz po chwili, tato z szerokim uśmiechem, zawołał mnie jeszcze na moment. Wszystkiemu przyglądał się błazen, który na początku z niewiadomej mi przyczyny, chichotał, tłumiąc śmiech rękawem. Po krótkim wykładzie tatulka, przed oczami miałam już właśnie tą spinkę. Przez chwilę nie dowierzałam i „oczami jak 5 zł”, patrzyłam raz na uśmiechniętego ojca, raz na różową czaszkę. Moją postać w tamtej chwili, można by porównać do animowanej postaci, która zamienia się w skałę i kruszy. Identycznie się czułam. Dodatkowo dobił mnie tekst Break’a: „Myślałem, że należysz do tej modnej subkultury Emo, więc wygląd i kolory dobierałem ja”.
Całą niedzielę chodziłam zniesmaczona i złowrogo patrzyłam na ojca, który miał ze mnie niezły ubaw.
-Założyłam ją tylko dla swojego dobra! –Krzyknęłam przed szkolną bramą, zaciskając w ręce katanę.
        Niepewnie przekroczyłam mury. Zrobiłam wdech i wydech. Podniosłam głowę, by się rozejrzeć. Nic wyjątkowego nie ujrzałam. Pełno mundurków, zapełnione ławki, uczniowie przepisujący zadania na kolanach, prawie każdy ziewa. Typowy poniedziałek. Na szczęście, mało kto odwracał głowę w naszą stronę. Spojrzałam na zegarek w nowym telefonie. Była 7.50. Postanowiliśmy pójść prosto do klasy, bo i tak na zewnątrz nie ma gdzie usiąść. Idąc jako ostatnia, zauważyłam, że niektóre osoby patrzyły na mnie z lekkim  zdziwieniem. Zastanawiało mnie, czy ta zmieszana mina to skutek czegoś dobrego czy złego?




-------------------------------------------------------------------------------------------------
I kolejny za nami. Szczerze, to przyjemnie mi się pisało ten rozdział. Nowość. Teraz muszę pogłówkować nad następnymi. Chcę wszystkie moje pomysły sensowne połączyć. Wybaczcie za wszystkie błędy. Tak, znowu piszę późno, ale cóż. Nawyków ciężko się oduczyć. Dzięki za przeczytanie i ewentualny komentarz, pozdrawiam, Law! : )