sobota, 13 września 2014

Rodział XXXIII "Pieczęć i wizytacja"

          Po obiecanych trzech godzinach wróciłam zmordowana, zmęczona, u kresu łez, obolała, do mieszkania. Bez słowa do błazna wyszłam z przesłodzonego budynku  i ile jeszcze miałam sił, jak najszybciej się oddalałam, próbując wyciszyć wrzaski małych potworów w głowie. Wytargały mnie za włosy, porozciągały rękawy od koszuli, zniszczyły notatki zapisane na kartkach, które miałam w kieszeniach, zalały mi kolejny telefon i i próbowały wszystkiego by mnie z równowagi wyprowadzić. Z początku kontrolowałam się dość porządnie, ale po pewnym czasie przeszłam w stan zombie. Zero reakcji z mojej strony. Nie myślałam, nie przejmowałam się, nie reagowałam. Zdałam się na ich łaskę. Przynajmniej bez wysiłku zdałam ten jego chory test. Choć nie wyglądał na zbytnio usatysfakcjonowanego. Oczekiwał lepszej zabawy moim kosztem, ale cóż - nie wyszło. Przebolałam to. Poruszałam się jak robot. Nienaturalnie. Chciała już tylko wrócić do domu i bezwładnie poleżeć gdziekolwiek - podłoga, łóżko, balkon, wszystko będzie dobre. Potem odmóżdżę się przy oglądaniu czegokolwiek. Muszę wypocząć, wyciszyć się, odzyskać równowagę i normalność. Ze zmarnowaną miną przekroczyłam cichutko próg. Nie wiedziałam, że Lucyfer już wrócił, a drzwi były otwarte przez co szarpnęłam niepotrzebnie silnej za klamkę. Zależało mi, by nie zwracać na siebie uwagi. Może on przynajmniej spędził udane popołudnie. Na pewno. Na paluszkach podążyłam w stronę mojego pokoju. Nawet one mnie bolały.
-O, już przyszłaś… Coś się stało? - Lucyfer zaczął miłym tonem, ale po chwili sam się zdziwił na mój widok.
-Miałam trening. Z Breakiem - odparłam drżącym głosem jakbym uciekła z piekła na ziemi. Przystałam w przedpokoju.
-Znowu coś odwalił głupiego? On to nie ma umiaru, naprawdę. Sadysta - westchnął bezradnie i poszedł do kuchni.
-Grunt, że żyję - dodałam z delikatnym uśmiechem, ale nie ze szczęścia tylko ironii.
-Coś mówiłaś? - odwrócił głowę, bo widocznie nie dosłyszał tego co mruknęłam, ale nawet to i dobrze.
-Nie, nic, a ty co robiłeś? - zmieniłam temat siadając przy stole i ogarniając w miarę rozczochrane włosy.
-Ano ja… Przyglądałem się jak Maka z Soulem trenują. Są ze sobą idealnie zgrani. Współpracują bez słów, a ich walka jest zdumiewająca - zamyślił się popijając kawę z białego kubka w czarne nutki.
-Ale na takich nie wyglądają. Jedno drugiego obraża. Byłam świadkiem owej sytuacji - wyciągnęłam z kieszeni oblepiony jakimiś naklejkami telefon, który jeszcze, o dziwo, reagował na dotyk. Ducha trzyma, na szczęście.
-To tylko świadczy o tym, jak dobrymi są przyjaciółmi - zaśmiał się po czym podał mi również ciepły napój.
-Dzięki - złapałam kościstymi dłońmi swój kubek. -Mój test stawiał głównie na wytrzymałość. Break ćwiczył moją kontrolę nad sobą -sarkastycznie się uśmiechnęłam.
-To dlatego on się pewnie tak wyrywał, gdy powiedziałem, że idę z tobą na trening. Zapewnił mnie, że chce ci tylko coś pokazać, a tak naprawdę szukał rozrywki. Mogę wiedzieć czym cię tak katował?
-Pilnowałam dzieci… - wymamrotałam chcąc to jak najspokojniej powiedzieć, ale na samą myśl dalej powracał gniew i strach jednocześnie.
-Zwariował - krótko to skomentował. -Ale dzieci są przecież urocze - dodał pogodnie i podejrzliwie na mnie zerknął.
-Nigdy więcej! To małe diabły! - krzyknęłam, odstawiając porcelanowe naczynie na stół przed sobą.
Przerwało nam nagłe, krótkie zapukanie, po którym usłyszeliśmy trzask otwieranych i zamykanych drzwi. Tylko jedna osoba tak robi… Ojciec. I się nie myliłam. Zza futryny wyjrzała jego czupryna. Był jakiś dziwnie zabiegany. Ciekawe co tym razem.
-Przeszkodziłem wam? - zapytał zdyszany i jakby zdziwiony naszym widokiem w kuchni.
-Niby w czym? A coś ty taki podenerwowany? - zwróciłam się ku niemu. -Może pysznej kawy? - odsunęłam mu krzesło by usiadł.
-Od Lucyfera zawsze, proszę - przetarł czoło i odsapnął, siadając po mojej prawej stronie. -To jeszcze zapytam dla spokoju, co z twoim telefonem? - z trwogi głos mu się jakby podłamał.
-Czyli jednak już nie działa… - opuściłam wzrok, a zalanego złoma położyłam przed nim - Przepraszam? - pytającym tonem mruknęłam.
-Iza, znowu?! - z politowaniem podniósł bezradnie głos i nerwowo poprawił niesforne kosmyki włosów.
-Ale to nie moja wina! - zaczęłam się bronić, bo pewnie pomyślał, że zepsułam, gdyż jestem łajza.
-Dobra, wiem, słyszałem - zagestykulował rękoma żebym dała sobie spokój. -Poza tym, gratuluję - zabrzmiało to z jego ust jakby z ironią.
-Ha-ha - powiedziałam suchym tonem kręcąc głową. -A teraz co ciebie nagle tak tutaj sprowadza? -zmieniłam temat na właściwy.
-To już nawet nie cieszysz się na widok ojca, że się odwiedził? - zmarnowanym głosem powiedział, ale dla zabawy. -Już wiem, co to znaczy, gdy dziecko już dorośnie, ale szkoda, że to takie bolesne… - skrył głupi uśmiech.
-Tato, nie wymyślaj! -przerwałam mu. -Albo… Przepraszam tatusiu! A więc co tam u ciebie słychać, że taką niespodziewaną wizytę złożyłeś swojej tak wyrodnej córce? - niewinnym głosem zaczęłam go przedrzeźniać.
-Nie, koniec. Żartowałem. To przerażające - to ostatnie słowo dodał zdecydowanie cichszym głosem. -Mam dla ciebie taką jedną informację, a właściwie do was obojga. Jutro w szkole będą “ci z góry” robić wizytację, ale jako goście zewnętrzni. Wiem o tym, bo jako jeden z ważniejszych osób doszły do mnie przecieki. Tak się jutro cię widzę w pełnym mundurku, ładnie związanych włosach i nie rzucającą się w oczy - z naciskiem mówił. - A ty, Lucyfer, masz ją upilnować z tym - zwrócił się do niego i puścił oczko.
-Ja tu jestem i to widzę - srogo rzuciłam. -Poza tym, co to ma znaczyć “nie rzucającą się w oczy”? Wypraszam sobie, nie robię publiki, zawsze wyglądam schludnie, a to, że na mnie tak patrzą to nie moja wina -Założyłam rękę na rękę i oparłam się o oparcie krzesła.
-Upnij włosy i uśmiechaj się to nie będę więcej mówić tak o tobie -Papugował moje zachowanie.
-Oczywiście, będę się szczerzyć do każdego! -Sarkastycznie się zaśmiałam. -Tak na poważnie, wiadomo po co to będzie? -Spytałam.
-Właśnie nie, też się  nad tym zastanawiam. Mamy pewne spekulacje. I dlatego jutro z samego rana, jeszcze przed zajęciami, wdrążymy w życie naszą nową pieczęć dla ciebie. Udało nam się znaleźć rozwiązanie idealne -był wyraźnie dumny, gdy to mówił.
-Już się boję… -Drgnęłam jakbym poczuła nagły chłód, który by mi przeszedł przez ciało.
-Jak zwykle, a my się tak staramy -wzruszył ramionami. -Powiem tak, że sama będziesz cały czas zapieczętowana, ale dodatkowo tę pieczęć będzie jeszcze trzymała w ryzach i pilnowała jeszcze jedna osoba, która się do tego zadania zdeklarowała. I tak jakby zgodziła się zaryzykować dla dobra naszej wspólnej sprawy -Wziął łyk świeżo zaparzonej kawy.
-Nie mów to z takim grobowym akcentem -zwróciłam mu uwagę, bo nieprzyjemnie mi się tego słuchało, miałam poczucie winy.
-Ale jesteśmy dobrej myśli, musi być dobrze, innej opcji nie przyjmuję do wiadomości - Na raz nagle dokończył pełną szklankę kawy. -A teraz lecę dalej. To jutro się widzimy tuż po świcie -wstał po czym zniknął nam z oczu, a zapach jego perfum jeszcze chwilę był wyczuwalny w powietrzu.
-Tak, tak -Jakby sama do siebie powiedziałam, przeciągając się swobodnie. Towarzyszyło temu ziewnięcie. -Idę zająć łazienkę, a potem pewnie zasnę, bo jestem wyczerpana - zasunęłam krzesło za sobą.
-Na ciebie to już nawet kawa nie działa - Lucyfer zajął się sprzątaniem pustych naczyń.
-Nie, a szkoda -wyszłam z kuchni. Pozbierałam swoje rzeczy i podążyłam do łazienki.
Dzień następny, rano…
          Tuż po 6 rano już byłam wypoczęta, o dziwo, na nogach. W pośpiechu się ubierałam i szukałam jeszcze do tego jakiś gumek do włosów. Niestety, nie znalazłam nic takiego ładnego i pasującego do mundurka. Mijając lustro tylko rzucałam w myślach obelgami na temat tego stroju. Starałam się być cicho, ale po prostu się nie dało. Pewnie zbudziłam Lucyfera, czego nie chciałam. Po kilku rundkach po pokoju, zorientowałam się, że jeszcze brakuje mi trampek do kompletu. Nie pamiętałam, gdzie nimi rzuciłam.
-Jak szukasz butów, to stoją w przedpokoju, bo lekko się zarysowały na przodach po poniewieraniu nimi -za moimi plecami dobiegł mnie jego głos. Już wstał… Mam nadzieję, że nie jest zły.
-O, dziękuję - porzuciłam przeszukiwanie szafy i truchtem podbiegłam po obuwie.
-Nie ma za co, a poza tym jeszcze proszę to - podszedł do mnie, a w dłoniach coś trzymał.
-Co to jest? -zawiązałam buty i powstałam, przyglądając się tej rzeczy.
-Gumka z kokardką dla efektywniejszego upięcia długich włosów. Będzie pasować idealnie -uśmiechnął się z zadowoleniem.
-Jaka ładna! -oczy mi się zaświeciły, gdy otworzył dłoń i wręczył mi ozdobę. -Ale skąd ją masz? -podejrzliwie zapytałam.
-A, byłeś na mieście i ją kupiłem, gdyż rzuciłam mi się w oczy na jednej wystawie sklepowej… -dziwnie się zająkał.
-Z chęcią ją założę -podziękowałam mu już po raz enty i zgarnęłam w kucyka swoje zniszczone włosy. Podeszłam do lusterka, dobrze naświetlonego, któro znajdowało się w łazience. Ciasno związałam gumkę i kokardkę ułożyłam na samym czubku głowy, by była widoczna. Czarno-niebieska, wygląda wspaniale nawet na takiej osobie jak ja. Przeczesałam jeszcze grzywkę i końcówki upięcia. Kilka razy się przyglądnęłam w całości. Poprawiłam koszulę, kołnierzyk, marynarkę, naciągnęłam spódnicę do dołu, podniosłam zakola nówki, schowałam wystające sznurówki z butów. W myślach stwierdziłam, że wyglądam jak inna istota.
-Tak, wyglądasz świetnie. Chodź już, bo się jeszcze rozmyślisz, a czekają na nas z niecierpliwością - Otworzył drzwi na klatkę schodową.
-Też idziesz? -zapytałam ze zdziwieniem, bo nawet nie zauważyłam wcześniej, że przecież był ubrany w szkolny, męski mundurek.
-Oczywiście, chcę temu towarzyszyć i dopilnować wszystko. Nawet na mnie mundurek też wygląda świetnie -Ironicznie zarzucił włosami.
-Powinieneś też założyć jakąś kokardę, bylibyśmy słodkim rodzeństwem! -wyłapałam jego poprzednie sarkastyczne przedrzeźnianie mojego gestu i dorzuciłam coś od siebie.
-Nie, bo jeszcze będziesz zazdrosna o mnie i mój urok -zaśmiał się i energicznie pomknął po schodach.
-Co?! -krzyknęłam i pośpiesznie zamknęłam drzwi na klucz. Pobiegłam za nim.
Nie powinniśmy się tak głośno zachowywać, bo sami nie mieszkamy w tym budynku, ale hałas z rana nikomu nie zaszkodzi, wstać i tak trzeba. Lucyfer zniknął mi niepostrzeżenie z oczu, a przecież zaledwie sekundy dzieliły jego biegł od mojego. Zeskoczyłam z ostatniego schodka na parterze. Cisza. Pchnęłam drzwi i wyglądnęłam za zewnątrz chcąc go wypatrzeć.
-Lucy… -chciałam go zawołać, lecz nagle przerwałam, bo ktoś zasłon ił mi oczy rękoma z zaskoczenia. Zdezorientowałam się, bo nie był to chwyt na żarty, taki się przynajmniej nie wydawał, był za mocny i solidny.
-Wybacz, ale teraz zaśnij - oprawca odezwał się przyjemnym dla ucha głosem po czym w mgnieniu oka straciłam czucie w mięśniach, a ciemność, która spowiła mojego oczy stała się jeszcze głębsza i ogarniająca. Wszelkie dźwięki ucichły, a ja pozwoliłam się porwać czeluściom.
***
-Wstawaj, koniec odpoczynku -tuż nad głową słyszałam irytujący ton, który należał do jednej osoby - Breaka.
Otworzyłam powoli oczy i mrugnęłam kilka razy. Czułam się jakbym oberwała czymś ciężkim i jestem była otumaniona. Powoli poruszyłam kończynami. Gdy już wzrok się wyostrzył, a mózg otrzeźwiał, podniosłam się. Dziwnie się czułam, nieswojo. Tak zbyt “lekko”, jakby mi czegoś brakowało. Rozglądnęłam się zdziwiona, gdy spostrzegłam, że właśnie przed chwilą spałam na kanapie w gabinecie dyrektora… Przeraziłam się, przestraszona usiadłam na kraju jak na szpilkach.
-Co jest grane? Co ja tu robię? Po co? -pośpiesznie zadawałam pytania, będąc zdenerwowaną. Poprawiłam włosy i spojrzałam na błazna, który w skupieniu mi się przyglądał. Zrobiłam podejrzliwą minę, bo to mi się nie podobało.
-Czyżby jednak? -przybliżył się do mnie i jeszcze uważniej wpatrywał mi się teraz w oczy. -Udało się, nie ma znaku w źrenicach i na tęczówce -Spontanicznie oznajmił i automatycznie zerwał kontakt wzrokowy, a prostując się i odwracając, jego końcówki włosów połaskotały mnie w policzek.
-Jakiego znaku… -cicho zapytała, ale przypomniałam sobie, że kiedyś już coś zauważyłam. Nawet Edward raz zwrócił mi uwagę, że mojego oczy coś w sobie mają, jakiś zarys, coś niby niewidocznego z daleka, ale będącego w centrum. Zamyśliłam się przez chwilę. Ciągle doskwierało mi to nieprzyjemne uczucie, w dodatku wspomnienia wracały do mnie jakby od nowa. Przyłożyłam rękę do głowy, i gdy poczułam, że na włosach mam kokardkę od Lucyfera, zerwałam się na równe nogi. -Szkoła, lekcje! -krzyknęłam i oklepując oraz poprawiając ubiór chciałam wyjść z pokoju. -Ale Lucyfer, gdzie, jak? -Kolejne zmieszane pytania wyrywały mi się z ust jak nawiedzonej.
-Całkowicie nie interesuje cię już co się tutaj działo, skąd się tu wzięłaś i dlaczego? -Wysoki, ubrany w czarny, długi płaszcz mężczyzna z małym kapeluszem umiejscowionym na długich, srebrnych włosach, pojawił się tuż przede mną.
Pamiętam go, to ten, co się ciągle chichotał i zajadał herbatnikami. Undertaker, o ile dobrze sobie zapamiętałam jego imię. Faktycznie, jestem taka roztrzepana, że umknęło mojej uwadze cała sytuacja. To do mnie niepodobne.
-To-oo, dowiem się? - przeskoczyłam niewinnie z nogi na nogę, przedłużając dziecinnie samogłoskę “o”. Nie byłam spięta, czułam się inaczej, coś niespotykanego.
-Zapieczętowaliśmy demona w tobie. Zapewne dostrzegasz różnic, nawet ją widać, ale jeśli nie, to sama w sobie jesteś potworem -odezwał się miło, lecz ciągle z ironicznym uśmiechem.
Drgnęłam na te słowa i podciągnęłam wyżej dłoń, by chwycić mój naszyjnik. Inny kształt, zmienili go. Tak jak wcześniej ostrzegali, że moją go zmodyfikować. Literka była umiejscowiona teraz na większym znacznie od jego wielkości, srebrnym krzyżu. Będą mnie postrzegali jak satanistę. Źle to nie wygląda, ale normalnie też nie. Wyróżnia się, jest teraz większy i cięższy. -Coś, co w końcu proste i nieupokarzające jest -Głośno skomentowałam.
-A ten przystojny pan jeszcze nad tym pieczę trzyma -Break zwrócił się ku czarnowłosemu z złotym spojrzeniu, panu Gilbertowi. -On tylko ma taką umiejętność, że za pomocą dotyku może zwalić kogoś z nóg, dosłownie -zaśmiał się głośno i zobrazował po części swoją wypowiedź.
-To było tylko do celów w sprawie pieczęci, nie przedstawiaj tego w złym świetle, Break -Gilbert odrzekł, nie patrząc się w ogóle na nas.
-Nie powiem, za kim liczne fanki po korytarzach biegają -błazen arogancko się odwrócił również tyłem do niego i czekał na reakcje.
-Nieprawda! -złotooki wyciągnął papierosa z kieszeni spodni i nerwowo szukał zapalniczki po innych skrytkach w okryciu.
-A jednak, potwierdzone. Ta chęć zapalenia, skrycie twarzy w cieniu kapelusza, typowy nasz pan zawstydzony -sięgnął po kolorowego lizaka, który leżał na biurku i już więcej nie męczył Gilberta.
-A więc to był pan… -przypomniałam sobie ten moment, gdy ktoś mnie przytrzymał.
-Ponownie przepraszam -nadal. Nie odwracając głowy powiedział ściszonym głosem jakby się tego wstydził.
Po chwili pojawił się Lucyfer i jego twarz nagle promieniała na mój widok. Właśnie, zaczęły się zajęcia, a przebywanie wśród tych trzech przekomarzających się osobników jest niebezpieczne i grozi kalectwem psychicznym.
-Idziemy? -podszedł i zapytał, pokazując palcem na naszyjnik, bym go jakoś pod marynarkę chociaż wsunęła.
-Jak to my? Ty już do szkoły nie musisz chodzić, geniuszu. Miałeś być tylko ot tak -zaskoczyło mnie jego spontaniczne pytanie jak do kolegi z klasy i dziwna ochota.
-Dzisiaj ci on potowarzyszy. Raczej nikt go nie powinien pamiętać z uczniów, a poza tym osobiście ciebie przypilnuje byś nie rzucała się inspektorom w oczy -Break również skierował się ku wyjściu. -Ale on też wyglądem nie grzeszy i uważajcie by teraźniejsze dziewczyny za tobą, Lucyfer, nie latały jak kiedyś było, że czciły cię jak bożka -swoje dodał, po czym zniknął za drzwiami.
-To prawda? Aż taki popularny byłeś? -drążyłam temat, bo się zainteresowałam tym i lekko mnie to bawiło.
-Nie słuchaj go, przesadza -włożył ręce do kieszeni w czarnych, eleganckich spodniach -Nie patrz już tak na mnie, bo widać, że się podśmiechujesz -zmieszał się.
-Naprawdę wyglądacie jak rodzeństwo, aż sam jestem zaskoczony -Gilbert wreszcie zdjął kapelusz i odkrył twarz. -Za to do Soul’a zbytnio podobny nie jesteś, dziwne -dodał po krótkim zastanowieniu.
Przystałam ponownie i znowu miałam małe zamieszanie w głowie. Jakbym znowu czegoś się dowiedziała, albo coś źle zinterpretowałam. Lucyfer i ten białowłosy z czerwonymi pasemkami to bracia? Wyobrażałam sobie jego posturę, spoglądając tym samym na czarnowłosego z granatowymi akcentami. Istne przeciwieństwa. Tamten nosi dresy, za to on lubi koszule i ogólnie eleganckie ubrania. Soul jest bardziej typem luzaka, on - przeciwnie. Nie przyznał mi się! Krętacz jeden, nie pisnął o tym ani słówka. Wziął przykład z mojego ojca.
-Lucyfer… -wymamrotałam srogo, wyrównując swój chód do jego kroków. Podążał przyśpieszonym krokiem na lekcje.
-Nie pytałaś, a więc… -zająkał się i szukał pewnie jakiejś wymówki.
-Jak miałam pytać? Nic nie zauważyłam, nie miałam nawet podejrzeń! -rozbroiła mnie jego wypowiedź.
-Bo się do niego nie przyznaję. Wystarczy, że wczoraj już nasłuchałem się od niego na mój temat. Zrobił się dziwnie rozmowny, inaczej do zapamiętałem -założył rękę na rękę i znudzonym tonem tłumaczył, ciągle nabierając większego tępa. -Już wolę jak mówią, że ty jesteś moją siostrą, ciebie się nie będę wstydzić, a ten idiota co chwilę coś wywija.
-Aleś ty zły i wredny -rzuciłam przez uśmiech. Byliśmy już pod klasą, gdy zza pleców dobiegł nas potężny huk. Odwróciliśmy się i podbiegliśmy do okna, które zadrżało od tego hałasu. Zamarłam, gdy spojrzałam na plac przed budynkiem szkoły…


_____________________________________________
Miesięczna przerwa spowodowana wypadkami losowymi pod koniec wakacji a w ostatnim czasie pochłonęła mnie szkoła. Nowe technikum, dużo zajęć, więcej nauki, przyzwyczajania czas zacząć. Wybaczcie wszelkie błędy! Nie mam już nawet ochoty sprawdzać skrupulatnie w tym gąszczy liter jakiś błędów, może i czasami śmiesznych. Za 2-3 tygodnie następny, możliwe, że też dłuższy. Obecny jest pewnie bardzo luźny, ale to dlatego, że czasami trzeba też w tej historii rozgonić cięższą atmosferę. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3