niedziela, 29 kwietnia 2012

Ważne

Tak, tak, tak, teraz powinnam dostać niezłego kopniaka w tyłek...
Przerywam pisanie opowiadania, na jakiś czas. Jest wiosna, coraz cieplej, nieco lenia złapałam i nie mam czasu na pisanie. Sama tego żałuje, ale cóż... Nie, nie kończę całkowicie, zawieszam na 2 tygodnie, może 3, ewentualnie miesiąc. Przez ten czas obmyślę rozdziały i powrócę ;D
Wieeeeeeeeeelkie Gomenasai za to >,<
Tak, więc, oczekujcie rozdziału i nie zapominajcie o mnie ;D ♥♥♥ 

piątek, 27 kwietnia 2012

Rozdział V

    Napięta atmosfera wisiała w powietrzu. Z początku nie mogłam wykrztusić słowa. Stałam zdziwiona w progu. Patrzył na nas zapłakanymi oczami. Był blady. Z jego mizernej miny było widać, że jest strasznie zmęczony. Zapewne zamiast spać to ślęczał przy tym oknie z widokiem na wiadukt i rozmyślał. Szczerze to żal mi się go zrobiło. W rozproszonych myślach, układałam słowa, by coś zacząć rozmawiać. Po momencie całkowicie obrócił się w naszą stronę.
-Cześć,wejdźcie, nie gryzę. - Cicho powiedział, wskazując ręką na biały stoliczek i krzesełka.
Podeszliśmy do nich, by usiąść. Wzrokiem zmierzyliśmy siebie wzajemnie. Po ich minach wiedziałam, że ja mam zacząć dalsze konwersacje. Zacisnęłam lekko pięść, zagryzłam wargę.
-Nate...przestań wylewać łzy. Nie przyszliśmy razem płakać nad rozlanym mlekiem. Przyszedł czas na wyjaśnienia, bardzo opóźnione wyjaśnienia. - Wygodnie usiadłam po środku, nakładając nogę na nogę. Torbę powoli kładłam na ziemię, a ze środka wyciągnęłam dużą tabliczkę czekolady z nadzieniem truskawkowym i dałam ją do rąk Nate'a.
-Dla mnie? - Zdziwił się i popatrzył na mnie pytającym wzrokiem.
-Nie. Dla tego dawnego Nate'a. - Sarkastycznie odpowiedziałam.
-Chyba wiem co masz na myśli. - Opuścił głowę.
-Mam nadzieję...
-No, a teraz chcemy wiedzieć co tu jest grane?! - Wtrąciła niepewnie Firm.
-Jeśli chcecie wpierw wiedzieć, co się w sumie dzisiaj wydarzyło, dlaczego on jest w szpitalu, to aby on wam to wytłumaczył. Ja, że tak powiem będę udawała jakby mnie tu nie było. - Wyciągnęłam notatki z torby i otworzyłam.
-Masz rację, ja to powinienem wyjaśnić, ale przynajmniej słuchaj, bo wyjaśnię to co chciałaś wiedzieć. - Usiadł na łóżku, a nogi wyciągnął do podłogi.
-Poćwiczę podzielną uwagę. - Opuściłam głowę i zaczęłam czytać. Po części słuchałam o czym mówili, widziałam, że są wstrząśnięci. Opowiadał o jakiejś imprezie, gdzie 'chrzcili' nowych. On był jednym ze 'świeżaków'. Jako znak przyjęcia do ich grona, było cięcie rąk. Każdy nowicjusz musiał sobie sam pociąć ręce, a następnie podejść do każdego, by oni również żyletką po skórze przejechali. Tak się wsłuchałam, że aż mnie nerwy brały na samą myśl o czymś takim. To przechodzi ludzkie pojęcie. Ale nie ma się co dziwić, bo jeśli byli w jakieś sekcie i mieli słabą psychikę, to to nawet jest zrozumiałe. Każdy kto miał jakąś tragedie w rodzinie, zazwyczaj ogarnia go gniew mieszany z szaleństwem. W najgorszym wypadku dochodzi do samobójstwa. Gdyby tak w kraju podliczyć wszystkie samobójstwa, ich liczba byłaby przerażająca i niepokojąca. Po chwili ich oczy zwróciły się ku mnie. Ja siedziałam zamyślona z ręką podpartą o podbródek. Nie mogłam się skupić. Po paru ich zawołaniach ocknęłam się.
-C-co jest? - Wybełkotałam siadając normalnie.
-Odpłynęłaś... - Cicho powiedział Edward.
-Oj tam, każdemu się zdarza. Nie kontroluję tego.
-A słuchałaś chociaż? - Zapytał Nate.
-Taa, wszystko. To dlatego chowałeś ręce za plecy. - Przez zęby odpowiedziałam. Nie odezwał się. Znów zapadła cisza. Wstałam i podeszłam do Nate'a. Na jego twarzy było zakłopotanie. Jakby się bał. Chwyciłam jego prawą rękę i wyciągnęłam do siebie. Była cała w bandażach. Delikatnie w jednym go odwinęłam. Syczał w bólu. Jego skóra była pocięta i zakrwawiona. Dziwiło mnie, że aż tak to wytrzymuje. Zasłoniłam te rany. Stanęłam nad nim z opuszczoną głową.      
-Wiesz co...mieć zdrowe ręce, swoje ręce, a tak je okaleczyć. Nie szanujesz siebie. Nie ładnie. - Z powagą się odezwałam.
-Mój błąd. Byłem w dołku, nie wiedziałem co robić i do tego wpadłem w złe towarzystwo.
-Rozumiem, ale tu i teraz obiecaj nam, że wróci nasz stary Nate.
 Na każdego z osobna uniósł wzrok i delikatnie się uśmiechnął. Westchnął.
-Obiecuje... - Wesoło odpowiedział.
-Wybaczcie, że przerwę tę piękną chwile, ale jeszcze chcemy wiedzieć, dlaczego siebie nienawidziliście.
Szeroko otworzyłam oczy. Myślałam, że o to ni zapyta, a jednak. Przez kilka sekund milczałam. Powróciłam na swoje krzesło. Nie wiedziałam jak o tym powiedzieć, bo to nie była miła historia.
-Otóż...zaczęło się po śmierci tamtej dziewczyny, wiecie której, tej co siebie sama zabiła przy naszej obecności . Po kilku dniach Nate zadzwonił do mnie, prosząc o spotkanie, pilne spotkanie. Gdy przyszłam, zaskoczył mnie swoim zachowaniem. Wrzeszczał na mnie i obwiniał. Byłam przerażona, pierwszy raz widziałam go w takim gniewie. - Przerwałam i odetchnęłam.
-O? - Zapytała zaciekawiona Dzinks.
-O to, że zabiłam jego ojca... - Cicho odpowiedziałam. Byli zaskoczeni tą informacją. Nie wiedzieli wcześniej o niczym, a ja nie potrafiłam tego powiedzieć. Najlepszy trener został zamordowany niby prze ze mnie. Serce mi się kroiło na tę myśl.
-J-jak to?! - Zaskoczony wybełkotał Edward.
-Znaleziono go na hali sportowej, gdzie miałam treningi. Faktem było to, że przed morderstwem byłam tam, ale nie dopuściłabym się takiego czynu. Nie wiem dlaczego Nate tak myślał.
-Bo...Całe jego ciało było pocięte jakby kataną, a w tym dniu byłaś pokłócona z moim ojcem. Tylko Ty mi przychodziłaś na myśl, teraz tego żałuję.
-Wiem, ciało było wręcz zmasakrowane ostrym narzędziem. Sama osobiście brałam udział w śledztwie, by rozwiać wszelkie wątpliwości. Sekcja zwłok wykazała, że rany są za płytkie i za bardzo wąskie jak na katanę. Ostatecznym stwierdzeniem było to, że morderca się posłużył zwykłym nożem kuchennym.  Po drugie nie odważyłabym się zrobić czegoś takiego, zabić człowieka, w dodatku takiego, którego się szanowało i podziwiało. Mojego alibi nie mogę potwierdzić. Z nikim się nie kontaktowałam, a w domu mnie nie było. Błąkałam się po mieście. - Powoli i wyraźnie tłumaczyłam.
-Nie wiem jak to wszytko Ci wynagrodzić. - Znów się popłakał.
-Jeśli zaraz nie przestaniesz beczeć to ci przysolę protezą w twarz! - Krzyknęłam. Po minucie się uśmiechnęłam, by trochę rozwiać ponury nastrój. Wzięłam księgę do ręki i otworzyłam przez wszystkimi.
-Nadal łakniecie wiedzy na temat tej szkoły i ogółem Alchemii? - Wesoło zapytałam.
-A coś znalazłaś? - Ze zdziwieniem zapytała Firm.
-Coś i nie coś. W sumie mało, ale zawsze coś. Jesteście wybrańcami, tak powiem. - Wskazałam na nich palcem. Byli po raz wtóry zaskoczeni. Gapili się na mnie jak na pomyleńca.
-Żarty sobie stroisz. Mów poważnie i zrozumiale. - Popukała się w głowę Dzinks.
-Mówię to co czytałam.. " Rekrutacja tylko dla wybranych" Te słowa czerwoną czcionką są zapisane na stronie tej szkoły, po za tym nic więcej. - Pokazałam im wydruk tej strony na dowód.
-Faktycznie, a co to jest ta alchemia? - Zapytała Bel oglądając księgę.
-Ta 'encyklopedia', którą macie przed sobą, jest zbiorem informacji na ten temat. Ja już ją przestudiowałam, teraz należy do was. - Powiedziałam.
-Eeej, o czym wy gadacie?! - Z zakłopotaniem zakrzyknął Nate. No tak, on nic nie wie.
Wszyscy unieśliśmy głowę, śmiejąc się z jego wyrazu twarzy. Podeszliśmy do niego i wszystko opowiedzieliśmy. Rozmowy ciągnęły się i ciągnęły. Tak do wieczora. Załatwiłam Nate'owi wypis na jutro ze szpitala. Od teraz będzie jak dawniej. Mam nadzieję...

Dzień następny.
   Wszyscy razem spotkaliśmy się w domu Nate'a. Teraz mieszkał tylko z ciotką i jej córką. Miał ładny, duży dom jednorodzinny, ale jego pokój przeszedł niemałą metamorfozę. Przyjemne, błękitne ściany były przemalowane na szaro - czerwony. Brązowe meble zastąpiły czarne. Nawet najmniejsze kolorowe dodatki pozmieniał. Nieźle mu odbiło. Razem usiedliśmy na czarnym dywanie. Każdy z nas lubił tak siedzieć. Jedliśmy chipsy i popijaliśmy Pepsi. Oni dyskutowali na przeróżne tematy. Ja zajęłam kącik i czytałam notatki mamy. Głupio się czułam, bo to prywatne rzeczy, a ja je ot tak sobie czytałam, jakby mi się należało. Mama głównie pisała o postępach w alchemii i robiła ściągi. Czasami unosiłam nos zza zeszytu i patrzyłam jak oni wesoło gadają. Widocznie ta księga ich zaciekawiła, w sumie mnie też. Może to rozwiniemy w praktyce, kto wie...
-Hej, Law, chodź tutaj. - Krzyknęła Dzinks pokazując jakieś rysunki w książce.
-No, co tam ciekawego macie? - Zapytałam, przysuwając się bliżej. Zobaczyłam temat o kręgach transmutacyjnych. Ten temat również mnie interesował i kusiło mnie, by to wypróbować. Zarazem chciałam, ale miałam wątpliwości.
-Um...wiedza w praktyce. Nie mówcie, że chcecie wejść sercem, duszą i ciałem w tą alchemię. - Zadałam pytanie. Można to było nazwać pytaniem retorycznym.
-Owszem, mamy szanse, więc czemu nie. Yyy... - Zatrzymała się Firm, a jej mina pomarniała.
-Co? - Zaskoczona usiadłam po turecku oczekując odpowiedzi.
-Wybacz, że tak się cieczymy...- Dokończyła Bel.
-O co chodzi? Jeszcze dwie minuty temu byliście wniebowzięci.
-Ty nie dostałaś jeszcze tego zaproszenia? - Odezwała się Dzinks, wpatrzona była we mnie z troską.
-Nie, ale to nic. - Uśmiechnęłam się. - Kiedyś i tak każdy pójdzie w swoją stronę.
-Bez Ciebie nie pójdziemy. - Zaprotestował Edward.
Umilkłam. Nie sądziłam, że aż tak jesteśmy z sobą zżyci. Nie chciałam, by prze ze mnie marnowali szansę. Głupio mi było. Próbowałam coś wymyślić, ale bez skutku.
-Dajcie spokój...- Cicho powiedziałam.
-Jeśli już tak mówimy o jakiś zaproszeniach do szkoły. Przypomniałem sobie, że chyba też takie dostałem.  - Mówił Nate, po czym wstał i podszedł do szafki i wyciągnął kopertę. Otworzył ją i wyciągnął zawartość pokazując ją nam. Byliśmy wryci. Uważnie się przyglądałam. Nie było różnicy.
-Odpowiedzcie coś! - Pomachał ręką nam przed twarzami.
-My...mamy to samo. - Powiedziała  Firm.
-Ale dlaczego Law nie ma? - Zapytała Bel.
-A tam. Przejmujecie się. Nawet mnie nie interesuje dlaczego. - Nie miałam ochoty dalej tego ciągnąc.
-A ty dalej swoje... - Znudzona szepnęła Dzinks, obracając oczami.
Po chwili poczułam wibracje z kieszeni. Ktoś dzwonił. Wstałam i na metr odeszłam od reszty, odebrałam, dzwonił tato.
-Tak? - Spontanicznie zapytałam.
-Iza, jak możesz przyjdź do domu na obiad, mama...macocha twoja specjalnie dla ciebie ugotowała.
-Ok, będę za 15 minut, pa. - Rozłączyłam się.
-Kto dzwonił? Jeśli można wiedzieć? - Zapytała wesoło Firm.
-Tato, spadam na obiad. - Podniosłam torbę z podłogi.
-My jeszcze zostaniemy, więc jak coś dołącz później jak dasz radę. - Dodała Dzinks.
-Zobaczę, ale nie obiecuję. - Odprowadzili mnie do drzwi. Otwierając je, za rękach złapała mnie Bel.
-Księga! Zapomniałaś!
-Zostawiam ją. Nie potrzebna mi. - Uśmiechnęłam się i oddaliłam.
 Z uśmiechem na twarzy szłam z uniesioną głową przez całą drogę. Gdy weszłam do domu, od razu poczułam smakowite zapachy.
-O już jesteś. Wyrobiłaś się w 10 minut. - Powiedział tato.
-Widzisz. - Z dobrym humorem podreptałam do pokoju odnieść torbę. Potem poszłam do głównego pokoju usiąść przy stole. Jak zawsze usiadłam po środku na moim ulubionym, gibającym się krześle. Dawno nie widziałam tej drugiej mamy. Musiała wyjechać za granicę.Nie wiedziałam czego się spodziewać. Po pięciu minutach weszli do pokoju z obiadem. Mama była uśmiechnięta, jakby o niczym nie wiedziała. Wszyscy usiedliśmy przy stole, czyli ja, tato, mama i jej córka. Atmosfera nie była zła, lecz nikt nie zaczynał rozmowy. Nie wytrzymałam tej ciszy i dziwnym, piskliwym głosikiem powiedziałam: - Pyszny obiad.
Oni chwile na mnie patrzyli z niedowierzaniem, ale po chwili zaczęli się śmiać. Opuściłam głowę i widelcem maltretowałam ziemniaki w sosie. Nagle rozległ się dźwięk domofonu. Od razu się zerwałam, by odebrać.
-Dzień dobry, poczta...


-------
Kolejny ;D Przepraszam za błędy, ale mnóstwo mi czasu zajęło to pisanie. Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam Law ;)
Tak poza tym, dziękuje za miłe komentarze ;) Uwierzcie, coraz więcej ludzi poznaję w internecie i pisząc z nimi, naprawdę jakoś tak milej jest w duszy. Dziękuje <3                          
   

piątek, 20 kwietnia 2012

Rozdział IV

    Przez chwilę nie wiedziałam co odpowiedzieć. Miałam mieszane uczucia. Ten głos, prośby, wokół szum, drżenie, niepokój, strach...
-Proszę pomóż mi. Nie wiem jak długo zdołam uciekać i się ukrywać. Wiem, że Cię zbeształem, oskarżałem, przepraszam. Uwierz, mówię najszczersze słowa, nie kłamię. Jestem w niebezpieczeństwie. - Wydawało się jakby mówił przez łzy.
-Nate...I tak Cię nienawidzę, ale człowiek człowiekowi ma obowiązek pomóc, gdy prosi i czuje skruchę. Powiedz gdzie jesteś to przybiegnę. - Byłam wkurzona, a zarazem nie mogłam siedzieć bezczynnie. Nie potrafię kogoś zostawić w potrzebie, nawet iż to Nate, zachowam resztki człowieczeństwa. W dodatku chyba naprawdę jest w niebezpieczeństwie, nie byłby taki, że by sobie żarty robił. Czy to prawda czy nie, tak tego nie zostawię! Zacisnęłam zęby zrywając się z łóżka.
-Gdzie jesteś?! - Poważnym głosem zapytałam patrząc przez okno.
-Koło wielkiej fontanny. Siedzę skulony pod wielkim dębem. Jest ono charakterystyczne, rozpoznasz je, to pod nim się pokłóciliśmy. - Zdyszany odpowiadał łapiąc oddech.
-Zaraz tam będę, czekaj na mnie. - Rozłączyłam się. Komórkę szybko włożyłam do kieszeni. Z szafy wyciągnęłam starą bluzę z kapturem. Nałożyłam ją na siebie. Nieco za duża, ale w sumie lepiej. Wybiegłam z pokoju. Wszędzie ciemno. Chwyciłam glany, w pośpiechu je zakładając, bez sznurowania. Weszłam do pokoju ojca, pusty...Wróciłam do przedpokoju. Butów jego nie ma, płaszcza też, poszedł do pracy! Pewnie nie słyszałam, bo czytałam. Trudno. Z półki ściągnęłam klucz. Wyszłam z mieszkania, nerwowo zamykając drzwi na zamek. Po schodach praktycznie skakałam, tłukąc się przy tym. Ciężko się biega w niezawiązanych butach, szczególnie takich, a szkoda mi czasu na wiązanie sznurowadeł. Biegłam ile tylko miałam sił. Wokół mnie nic tylko pustka, cisza, mrok. Od czasu do czasu tę ciemność zalewała bladym blaskiem wysoka latarnia. Nie było ni zimno, ni ciepło. Temperatura idealna. Na granatowym niebie wisiał biały półksiężyc, a wokół niego miliony mniejszych gwiazd. Migotały, wskazując mi drogę. Zapatrzyłam się na nie. Powinnam się skupić na jednym. Byłam coraz bliżej. Ledwo łapałam dech. Nie jestem przyzwyczajona biec sprintem na takie dystansy. Poprawka, w ogóle nie lubię biegać! Nie wytrzymałam, musiałam na chwilę przystopować. Zatrzymałam się przy wysokim murze. Około 5 minut drogi od niego znajdowała się fontanna, mój cel. Ręką oparłam się o zimny beton, nisko opuściłam głowę. Przymknęłam oczy. Próbowałam ustabilizować oddech. Serce szybko biło. Po kilkunastu sekundach podniosłam głowę, zacisnęłam pięść i pognałam dalej. Kilka kroków dzieliło mnie od dębu. Zwolniłam tempo. Szłam malutkimi kroczkami. W oddali były słyszalne jakby szlochania. Na potężnym konarze drzewa odbijały się kolorowe światła z fontanny. To był jej nocny urok. Stanęłam przed nim. Oparłam się rękoma o chropowaty pień. Nachylając się ciałem, zaglądnęłam za niego. Na poziomie korzeni kucał Nate z głową skrytą w dłoniach. Trząsł się. Zdziwiłam się na taki widok.
-N-Nate... - Cicho szepnęłam mu nad uchem.
On jak poparzony zerwał się na równe nogi. Cały blady spoglądał na mnie. Wyraźnie było po nim widać, że jest zmieszany.
-Dziękuje Ci, nie wiem jak Ci się odwdzięczę. - Opuścił głowę. Po chwili ręce schował na plecy jakby coś próbował ukryć.
-Wiesz co, najlepiej by było jakbyś w swoim czasie opowiedział co się stało, a teraz pokaż ręce. - Stanowczo powiedziałam. Czekałam na jego reakcje. Przez chwilę nic nie mówił, ani się nie poruszał. Nie chciałam naciskać, jego wybór. Staliśmy w milczeniu. Nagle usłyszałam jakieś głosy. Kilku osób. Stawały się coraz głośniejsze. Ktoś się zbliżał.
-Ja... - Cicho zaczął Nate. Chciał kontynuować, lecz swoją dłonią przykryłam mu usta. Zrozumiał, że ma być cicho. Skinął głową. Oboje przykucnęliśmy wypatrując tych co się kierowali w naszą stronę.
-Gdzie ten gnojek?! Zaraz mu rozwalę łeb! - Ktoś donośnie krzyknął. Nieco się zdziwiłam, robiło się coraz ciekawiej. Założyłam kaptur na głowę. - Oni Ciebie szukają, czy jestem w błędzie? - Zapytałam.
Ponownie się nie odezwał. Czarna grzywka przykryła mu oczy.
-Weź ten telefon i zadzwoń na policje i przy okazji po pogotowie, niech Ciebie opatrzą i ewentualnie ich. - Podałam mu komórkę. Gdy ją chwycił, niezdarnie bocznym klawiszem podświetlił duży ekran.
-Tam coś się zaświeciło! Tędy! - Tajemniczy głos ponownie zakrzyknął.
-Wpadliśmy...Uciekaj w trochę bezpieczniejsze miejsce. Najlepiej w inne krzaki, a ja się nimi zajmę.
-Oszalałaś?! Och jest tam kilku! - Zdenerwowanie w końcu się odezwał.
-Nie takich się uciszało. - Szyderczo się uśmiechnęłam.
-Ja się Ciebie coraz bardziej boję. - Powiedział pod nosem, po czym dzwoniąc się oddalił. Szedł ostrożnie, zgarbiony wtapiał się w sidła otaczającego go mroku. Chwile nie mogłam odciągnąć od niego wzroku. Kogoś mi przypominał. Kogoś kto zachowywał się tak samo. Cierpiąc, sam siebie okaleczał, myśląc, że to mu da ulgę. Uważał, że wszyscy woków są tymi złymi, a on jest bez winy. Unikał prawdy. Nie miał odwagi pójść naprzód z uniesioną głową. Nie potrafił powiedzieć: "Dam radę". Moje zapatrzenie przerwał szelest tuż nad moją głową. Ktoś stał nade mną. Ponownie sama się do siebie uśmiechnęłam, dodając odwagi. Szybko się zerwałam i obracając się, lewą nogą kopnęłam gościa prosto w twarz. Próbowałam utrzymać równowagę, przystałam w miejscu. Tamten wyjąc z bólu i klnąc wniebogłosy runął w hukiem na ziemię. Wyszłam zza drzewa. Rozglądałam się. Na oko na drodze stało mi 7 chłopaków. Nie zdejmując kaptura z głowy, szłam w ich stronę. Nie obawiałam się ich. To było doskonała okazja, by rozprostować kości.
-Ej, kurna, co to?! Wygląda na zmorę nocną. - Wokół nich zaczęły się szepty na mój temat. Lekko mnie to bawiło. Nagle ponownie ktoś stanął za mną. To była ta sama osoba, która przed momentem zwijała się z bólu. Miał w ręce nóż z ostrzem wymierzonym we mnie. Odskoczyłam w bok, łapiąc ten marny nóż, by nie mógł mnie zadrapać nim.
-Jeszcze Ci mało? - Rozgniewana powiedziałam łapiąc w ręce ostrze.
-Ale numer! To dziewczyna! - Zaczęli się śmiać. Irytowało mnie to.
-Macie jakiś problem, co do mojej płci? Śmiechu warty jest wasz kolega, który oberwał od dziewczyny, a chcąc się zemścić nawet noża nie potrafi dobrze ukryć w dłoniach. - Nie odezwał się już nikt. Poczuli się urażeni, zbliżali się do mnie. To była zwykła gierka. Jeszcze ich chwilę przytrzymam, dopóki tamci nie przyjadą. Stałam w bez ruchu.
-Żadna przyjemność bić dziewczynę, ale sama się o to prosi.
-Jeśli masz na tyle odwagi i chcesz się pobawić w damskiego boksera to proszę bardzo. Jak ucierpisz z mojej ręki, nie biorę za to odpowiedzialności.
-Jesteś zbyt pewna siebie. - Odpowiedzieli zaciskając pięści.
Po chwili w oddali rozlegał się dźwięk syren. Przyjechali nawet szybko. Tamci próbowali uciekać. Kilku podstawiłam nogę,a resztę przytrzymałam wektorem. Podszedł do mnie Nate. -To ten! Zabiję Cię! - Rzucał się kierownik całego tego cyrku.
-Zamknij ryj! Uważaj by Tobie zaraz głowa nie odpadła. - Odkrzyknęłam groźnie.
Podbiegli policjanci i zaczęli skuwać agresywnych nowych kolegów.
-Stalowa, nic Ci nie jest?!
-Mi? Nic. Ale jego zawieźcie do szpitala i dajcie pod obserwacje. - Powiedziałam, wskazując na Nate'a, On nic nie odpowiedział. Spokojnie, bez sprzeciwów wsiadł do karetki. Sama też poprosiłam o transport do domu. Wróciwszy padnięta poszłam spać. Leżąc rozmyślałam o nim.
   Wstałam w południe z okropnymi zakwasami w całym ciele. Trudno było mi przejść odległość 2 metrów. Obolała zalazłam do kuchni. Zrobiłam sobie porządne śniadanie i kawkę. Usiadłam przy stole. Nawet siedząc w kuchni, z pokoju ojca słyszalne było jego głośne chrapanie. Ciężko szło mi jedzenia, nawet pomimo tego, że miałam niezły apetyt. Męczyło mnie zwykłe ruszanie i mielenie gębą. W planach miałam odwiedzić Nate w szpitalu, przesłuchać tamtych gości i wyjaśnić jakiekolwiek sprawy. Gdy zjadłam, powędrowałam do łazienki się ogarnąć. Po kilkunastu minutach byłam już gotowa. Zastanawiałam się czy zadzwonić do Firm. Miałam przeczucie, że nie będą chcieli ze mną rozmawiać po ostatnim...Ale chyba to było dobre wyjście, poszłam ochłonęłam, a tak to bym chodziła naburmuszona. Wzięłam do ręki komórkę. Przez chwilę gapiłam się w ekran, gdzie był wyświetlony kontakt Firm. W końcu nacisnęłam zieloną słuchawkę. Minęło kilka sygnałów, powoli traciłam nadzieję.
-Law! Cześć! Co tam?! - Radośnie przywitała się.
-Eee, cześć. Nawet dobrze, mam pytanie.
-Jakie?
-Zechciałabyś pójść ze mną do szpitala odwiedzić pewną osobę? - Niepewnie ciągnęłam.
-Pewnie! Za 15 minut będziemy! Paa! - Rozłączyła się.
Byłam zdziwiona, nie pytała o szczegóły, nic. Poszłam do pokoju. Z górnych półek w szafie ściągnęłam czarną torbę na ramię. Zapakowałam do niej księgę i notatki. Gotowa wyszłam przed blok i usiadłam na ławeczce wyczekując na przyjaciół. Pogoda była świetna. Błękitne niebo, delikatny wiaterek, słoneczko wysoko. Po paru minutach przyszli. Razem poszliśmy do szpitala.
-No to kogo odwiedzimy? - Zapytała Dzinks.
-Umm...Nate'a. - Cicho powiedziałam.
Przystaliśmy. Zapadła grobowa cisza. Na ich twarzach zdziwienie mieszało się z przerażeniem. Patrzyli na mnie jak na wariata. Wsadziłam ręce do kieszeni i nie odzywałam się słowem.
-J-jak to?! - W szoku rzekła Firm.
-Nic poważnego. Kolega zapomniał kilku ważnych rzeczy w życiu, wstępując na złą drogę. Przyda mu się nasza pomoc, a o wszystkim dowiecie się na miejscu. Wybaczcie. - Ruszyłam do przodu.
-Oboje jesteście tacy tajemniczy. Mam nadzieję, że to się dzisiaj zakończy. - Gniewnie odezwała się Bel.
-Przepraszam, tak wyszło. Wytłumaczymy wszystko. - Opuściłam wzrok na chodnik. Głupio się czułam. Resztę drogi szliśmy w ciszy. Widziałam na ich twarzach rozczarowanie. Gdy dotarliśmy, serce zaczęło mi głośno bić. Weszliśmy do środka. Długi korytarz był przed nami, a w nim mnóstwo ludzi, mierzyli nas wzrokiem. Otworzyłam drzwi od jego sali. Uniosłam oczy i ujrzałam jego ze łzami w oczach...


------
Ufff, nareszcie napisałam! :D Ten tydzień był taaaki zmulony...Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law ; )                           

piątek, 13 kwietnia 2012

Rozdział III

-Ile tu książek! - Krzyknęłam tuż po zapaleniu świecy. Tyle regałów, a na nich setki, tysiące, dziesiątki tysięcy zakurzonych książek, które tylko czekają, by je ktoś wziął do rąk i uważnie czytał ich mądrości. Na szczęście były oznaczone alfabetycznie, co w pewnym stopniu ułatwiło mi sprawę. Na początku podeszłam do starszych półek. Zaczęłam od litery "A", bo w końcu głównie chodzi mi o alchemię. Niektóre były naprawdę wysoko, więc wspomagałam się wektorami, nie jednym, lecz wszystkimi. Przy moim prześladującym pechu lepiej się asekurować przed samowolnie spadającymi mi na moją mądrą główkę książki. Po małym szperaniu po tytułach moje zainteresowanie i zapał do szukania i czytania się zmniejszał. Ciągłe branie ich, kartkowanie, odkładanie i od nowa, to robiło się żmudne. Moje miejsce na ziemi, na którym miałam zamiar odkładać te ciekawsze książki, wcale się nie zapełniało. Zrobiłam sobie małą przerwę. Zeszłam z półek i podeszłam do stoliczka, gdzie stał mój wcześniej zakupiony na stacji, wielki kubek kawy. Łyknęłam ją. Była mało słodka, ale nie mogłam nic na to poradzić. Odstawiłam kubek i kontynuowałam poszukiwania. Ponownie wdrapałam się na regał. Jeden już cały sprawdziłam. Ze straconymi nadziejami podeszłam do kolejnego. Zapaloną święcą podświetlałam sobie okładki. Po szybkim przejechaniu nad każdą nad moment przystopowałam. Miałam wrażenie jakby jedna z nich była pusta, albo miała w sobie coś co ją wyróżniło. Cofnęłam się i natknęłam na nią. Była wciśnięta między dwie wielkie encyklopedie co utrudniało mi jej wyciągnięcie. Silno je odepchnęłam i chwyciłam znalezisko. Ciężka, okurzona, ale w jaki sposób? Okładka z tyłu i z przodu powinna być nie okurzona, bo była wciśnięta między inne księgi. Dziwne...Ręką odgarnęłam kurz. Chciałam ją otworzyć, a tu niespodzianka - jest zamknięta na zamek. Klucha w pobliżu nie widziałam. Ciekawość mnie zżerała. Usiadłam na chłodnych parkiecie, a książkę położyłam na nogach. Spod pewnej warstwy włosów wypięłam czarną wsuwkę. Mam ją zawsze na czarną godzinę. Kilka minut kombinowałam, wyginałam ją, ponownie prostowałam, potem dalej naginałam i tak kilkadziesiąt razy. Martwiłam się bym jej nie złamała, bo drugiej nie mam. Gorzej będzie jak nie otworzę a utknie i złamie się w środku! Przez te nerwy i niezdecydowanie, przypadkiem otworzyłam tajemniczą księgę. Pierwsza moja reakcja na nią to głośne kichnięcie, które niosło echo po całej wielkiej, ciemnej sali. Książka miała nienaruszone kartki, ale tylko z początku. Kolejne były coraz bardziej wymięte, poszarpane. Tak jakby ktoś z początku o nią dbał, pilnował, a z czasem poniewierał i nie szanował. Powoli zbliżał się świt. Księgę zamknęłam, nie zamykając. Poukładałam resztę tak jak trzeba, zabrałam swoje szpargały i wyszłam z biblioteki. Słońce nadzwyczaj wyjątkowo wschodziło i do samego ranka było cieplutko. Nie wiał najsłabszy wiaterek. Spacerkiem szłam przysłuchując się śpiewu ptaków. Spojrzałam na zegarek w telefonie, ale ku mojemu zdziwieniu tuż po odblokowaniu, wyświetliły mi się wiadomości i nieodebranie połączenia. Przeglądnęłam je. Dwa sms-y od Firm, jeden od Bel, kolejne trzy od ojca...Dwa nieodebrane połączenia również od niego. Uuu, będzie źle. Z trwogą czytałam te wiadomości. Po ich przeczytaniu, oniemiałam. Z treści wynikało, że tato próbowałam mi tylko przekazać, iż nie wróci do domu na noc, bo wziął nocną zmianę. Ulga, wreszcie sprawdziłam godzinę. Była 7.30! O szlag. Biegiem już wracałam do domu na skróty. Ta zmiana kończy się o 6 rano, a tato wraca z niej tak przez godzinę czasem ponad. Wpadłam! Tak, teraz włącza się we mnie moja mało wykorzystywana cecha - kombinator. Żeby choć trochę zaretuszować moją nocną nieobecność w domu, wstąpiłam do osiedlowego sklepu po coś na śniadanie. Z chwilą wejścia do sklepu, sprzedawczyni z nieźle zdziwioną miną obserwowała mnie. W takiej sytuacji każdy by się zastanawiał dlaczego, przecież chyba aż tak źle nie wyglądam, no może trochę gorzej niż zwykle. Poszłam na dział z pieczywem. Do opakowania wrzuciłam kilka świeżych kajzerek. Następnie podeszłam do lodówki i wyjęłam z niej trzy serki topione, śmietankowe, bo tato je lubi. Dla siebie wzięłam Nutellę. Z koszykiem powędrowałam do kasy, wypakowałam na ladę zakupy. Na bok do reszty odłożyłam pusty koszyk. Sprzedawczyni, która z natury jest przemiła nadal patrzyła się mi w oczy. Po momencie opuściła wzrok i zaczęła liczyć produkty, a ja grzecznie czekałam.
-Izuniu, co się stało, że tak wcześnie Cię tu widzę? - Uśmiechnęła się i zaczęłam zamowolnie pakować moje zakupy do reklamówki.
Aaa, więc to oto chodziło! Przynajmniej to się szybko wyjaśniło.
-Dzisiaj ja chciałam zrobić śniadanie. - Wymusiłam uśmieszek.
-Dziękuje, dowidzenia! - Dodałam wesoło wychodząc z reklamówką ze sklepu. W podskokach wbiegłam na czwarte piętro. Przed drzwiami mieszkaniowymi, przystałam na chwilę. Zrobiłam kilka wdechów i wydechów. Ostatnie silne nabranie powietrza i otworzyłam drzwi. Bez pośpiechu ściągnęłam nieco zabrudzone glany. Wiadomo, tato jest już w domu, świadczą o tym drzwi, które były otwarte. Po cichu poszłam do swojego pokoju odłożyć księgę. Dreptałam do kuchni, lecz w przedpokoju zjawił się ojciec.
-Martwiłem się, gdzie byłaś? - Wyjątkowo spokojnie zapytał.
Nie wiedziałam co zrobić, co powiedzieć. Nie chciała ponownie go okłamywać. Ze spuszczoną głową odwróciłam się przodem do niego.
-Przepraszam...- Ze skruchą szepnęłam. - Zapomniałam Cię poinformować o moim nocnym wyjściu, ale wyleciało mi to kompletnie z głowy.
-Byłaś na imprezie?
-Ja? Nie. - Ze zdziwieniem odparłam.
-Przynajmniej masz poczucie winy, ale nie dziwię Ci się. Ja na Twoim miejscu dawno bym zwariował i się załamał. Tak więc nie przejmuj się już tym. Było, minęło, a teraz miło by było wiedzieć gdzie wędrowałaś. Jak chcesz oczywiście mówić. - Rozchmurzył się.
-Nie będę ukrywać. Ale najpierw coś zjemy i wypijemy kawę. - Poszłam do kuchni przygotować śniadanie. Jakiś czas opowiadałam co robiłam. Ojciec po minie nie był zadowolony, ale sam dał mi wolną rękę. Złożyłam sobie obietnicę i nie spocznę dopóki jej nie spełnię. Po pogaduszkach poszłam nadrobić wieczorno - poranną kąpiel. Zimna woda to jest to. Napełniłam nią prawie całą wannę. Z ulgą się w niej zanurzyłam. Po godzinnej kąpieli i 20 minutowym myciu włosów, poszłam do moich czterech kątów. Nadal był tam bajzel. Rozłożyłam się na dywanie i zaczęłam czytać. Kim są alchemicy? Na moje przetłumaczone to prawie normalni ludzie różniący się większą siłą woli i determinacji. Mają większą wytrzymałość i sprawność fizyczną jak i umysłową. Wydaję się to niewiele... Z czego składa się człowiek? Jak powstał? Człowiek, a alchemia. Cholera same trudne tematy. Sama tego nie ogarnę. Położyłam książkę obok. Strony dziwnie się przekartkowały i zatrzymały na rozdziale zatytułowanym: "Alchemicy i ich obowiązki oraz przeszkody". Zaciekawiło mnie to. Może tutaj znajdę coś na temat tego zadania, którego nie chciała wykonać mama. "Alchemikom zagrażają ogromne bestie[...]składające się z dusz ludzkich. [...]One polują na alchemików[...]ich duszę są dla nich pokarmem.[...]Są dość silne.[...]Jedynym sposobem na ich pozbycie się jest zabicie. [...]Jednak one same się nie tworzą. Aby całkowicie je unicestwić trzeba odnaleźć i zabić ich tak jakby rdzeń.[...]Nikomu się to jeszcze nie udało, jedynie zatrzymanie ich ataków na jakiś czas co kosztowało sporo energii i wysiłku.[...]Osoby po ich stronie, pomagający im porównują siebie do Boga...[...] To wszystko to prawda? Tak, najpierw sama przekonuje to wiedzy książek, a potem sama w nie wątpię. Jeśli oni pójdą do tej szkoły, tę księgę powierzę im. Na temat oczu i moich wektorów zapewne nic w niej nie znajdę. Nie mam co prosić ojca o pomoc, upierał się przy swoim, że nic o tym nie wie. "Radź sobie sama" Jego ulubione słowa. Położyłam się całkowicie na dywanie. Wyprostowane ręce rozłożyłam do boku. Słyszałam, że coś mi szeleści za uchem. Ręką wyciągnęłam spod głowy jakieś kartki. No tak! Miałam jeszcze sprawdzić tę szkołę i obejrzeć notatki mamy. Zerwałam się i usiadłam przy laptopie. Postanowiłam tak jakby włamać się na serwer biura, tam to jest dopiero zbiór informacji. Po wpisaniu tych istotnych danych, weszłam do systemu. Wpisałam do wyszukania najprostszą nazwę:" Alchemist School". Coś jest, ale czy to to? Przewijam stronę. Nie ma adresu, anie telefonu. Jest tylko duży napis:" Rekrutacja tylko dla wybranych". Czyli oni są wybrańcami. Dziwnie to brzmi. Zabrałam się za kontynuowanie lektury. W ten sposób minął mi w mgnieniu oka cały dzień.  Nieco się wzbogaciłam w wiedzę. Oczy mnie nieźle bolały. Najzwyczajniej w świecie walnęłam się na łóżko i zasnęłam...
     Głośny dźwięk telefonu. Myślałam, że to we śnie, ale myliłam się. Nagłe przebudzenie. Przecieram oczy. Na ziemi leżała komórka. Od jej podświetlonego ekranu, cały pokój się rozjaśnił. Ledwo przytomna złapałam go ręką. Godzina trzecia nad ranem. Dzwoni...zastrzeżony. A odbiorę. Podnoszę głośnik od ucha.
-Tak? - Cicho pytam rozmówcę.
-I-I-Iza...- Jąkając się ktoś nerwowo odpowiedział.


-----
Kolejny za nami, tak przynudzam, ale ciężko mi idzie pisanie. Mogą byc błędy, bo jestem okropnie śpiąca, a chcę byc systematyczna ;D Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam Law ;)
Piątek 13-stego mój dzień ♥                  

piątek, 6 kwietnia 2012

Rozdział II

-Law, dobrze się czujesz? - Delikatnie Bel swoją ciepłą dłonią odgarnęła moją czarną grzywkę, by dotknąć bladego czoła w celu sprawdzenia czy nie mam gorączki.
Nie odzywałam się. Ze zdziwienia odebrało mi mowę. Gdy usłyszałam tą nazwę, moje serce jakby stanęło i przestało bić. "Czy to jakiś żart?!" Takie myśli krążyły mi w głowie. Ale jeśli to tylko pozory...może się mylę, niepotrzebne napalam? Poczekam na rozwój sytuacji, teraz nie podejmę żadnych pochopnych decyzji, bo będą one spowodowane tylko moimi uczuciami. Nimi nie warto się czasami kierować.
-Co jej jest? - Z trwoga zapytała Firm. Obecni stali nade mną jak nad umierającym. Nieco mnie to peszyło. Zastanawiałam się jak dobrać słowa, by móc coś z sensem wymamrotać.
-Nie, nic mi nie jest. - Powiedziałam najspokojniej jak w aktualnej chwili potrafiłam. Powoli wstałam poprawiając włosy. Odwróciłam się do nich z uśmiechniętą miną:
-Będziemy tak siedzieć czy może pójdziemy na lody? - Słodkim głosikiem powiedziałam, aż sama się wystraszyłam go.
-Nigdy nie przestaniesz nas zadziwiać. - Krótko skomentował to Edward.
Wszyscy ruszyliśmy ze swoich miejsc i poszliśmy do dużej lodziarni w centrum miasta, w której były przepyszne lody. Do wyboru, do koloru. Gdy już tam doszliśmy, zajęliśmy sobie ławki i stolik na tarasie, bo był upał. Chwile było stania przy ogromnej, zimnej lodówce, by upatrzeć swój ulubiony smak. Kompletnie nie wiedziałam, które wybrać.
-Ocho, Law, znam ten wzrok i minę! - Swoim uroczym, a zarazem rozbrajającym śmiechem zaszczyciła nas Dzinks.
-Za duże tego jest... - Przeciągającym głosem odparłam bez zastanowienia się. Ciągle wzrokiem mierzyłam po kilkadziesiąt razy po tych samych smakach. Powoli dostawałam oczopląsu.
-Pewnie jakby mogła to by to wszystko pochłonęła. - Firm też zaczęła się śmiać.
-Może...Ale już zdecydowałam co wezmę! - Odciągnęłam wzrok od szyby. Przez moment liczyłam liczbę moich gałek na palcach po cichu.
-Ooo, zaszczyć nas. - Wtrąciła Bel.
-Wezmę po gałce śmietankowych, smerfowych, miętowych z kawałkami czekolady, kakaowych, i jabłkowo-miętowych, a do tego podwójną bitą śmietaną. - Powoli mówiłam, zastanawiając się czy nic nie pominęłam. Przez chwilę zapadła cisza. Ich zdziwione, wielkie oczy były wpatrzone we mnie jak w osobnika innego pochodzenia.
-Noo dobra, o nic już więcej nie pytam! - Odezwała się Firm po czym złożyła swoje zamówienie. Swoje złożyłam na końcu, ale mina babki była niezapomniana. Innych ludzi w sumie też. Uśmiechnięci z powodu zakupionych lodów poszliśmy na wcześniej zajęte miejsca. Z chwilą zaczęcia jedzenia lodów, sama siebie pytałam co ja sobie myślałam zamawiając taką porcję. Przez jakieś 10 minut obecni nie mogli ogarnąć śmiechu.  Taaak, byłam głównym obiektem zainteresowań.
-Mam już dość tych wszystkich głów skierowanych w naszą stronę... - Cicho, wkurzonym głosem powiedziałam. By nic już głupiego nie palnąć, zatkałam sobie usta zimnymi lodami. Z niewiadomych przyczyn, nabrałam wilczego apetytu. Po chwili całkowicie ogarneli śmiech i zaczęli normalniejsze rozmowy.
-Dobra, to teraz na poważnie. Pogadajmy o tej tajemniczej szkole. - Dyskusję zaczęła Firm odkładając na moment swój pucharek. Z kieszeni wyciągnęła ładnie poskładany w kwadracik list, który podała mi do rąk. Wzięłam go i otworzyłam. Powoli i wyraźnie go czytałam. Zdania były napisane na komputerze, ładnie ozdobioną czcionką. Widać, że się postarali. Przez parę minut myślałam nad każdym słowem. Nie wyglądało to jak pułapka.
-I co o tym sądzisz? - Zapytała Dzinks, uważnie się mi przyglądając.
-Wstępnie uważam, iż na 78% to nie jest podpucha. Pieczątka jest idealnie wykonana, wyraźna. - Odłożyłam rozwiniętą kartkę na środek drewnianego stolika.
-My mało będziemy mogli się o niej coś dowiedzieć. Czy mogłabyś sprawdzić jakieś informacje na jej temat? - Wtrącił Edward.
-Owszem. W biurze mam dostęp do każdej informacji. Po chwili dodałam: - Ale to jest w sumie niezła okazja, nic tylko jechać.
-Tak myślisz?! - Zdziwiona krzyknęła Bel.
-Tak, bo jeśli każdy się z tego postanowi wycofać, nie skorzystać i nawet nie oddzwonić, zaczną coś podejrzewać i mogą być ewentualne kłopoty.
-Co masz na myśli?
-W sumie sama nie wiem. Nie myślcie sobie, że Was wyganiam. - Mówiłam jakbym sama nie było w pełni do tego przekonana. Po momencie dodałam zastanawiającym głosem. - Zapewne po takiej ilości glukozy w tej niebezpiecznej bombie kalorycznej, będę miała nadzwyczaj dużo energii, która utrzyma się we mnie przez całą noc. - Trzymałam przed sobą łyżeczkę z nabranymi lodami i się przyglądałam jak delikatnie, samowolnie topnieją kropelka po kropelce spadając z powrotem do swoich 'braci i sióstr'.
-Z tego co wiem, to Ty i nawet bez takich bomb nie śpisz całą noc. - Uśmiechnęła się Firm.
-Powiedzmy, ale to już zależy od tego czy mam coś ważnego do zrobienia z czym nie mogę czekać. Zazwyczaj staram się kłaść spać o normalniejszych godzinach, lecz jest to trudne do wykonania.
-Więc co zamierzasz dzisiejszej nocy? - Zwrócił się do mnie Edward.
-Um...jeśli dam radę to poproszę o klucz do pilnie strzeżonej, najstarszej biblioteki w tym mieście i poszukam coś na temat tej nietypowej szkoły, przy okazji zasięgnę do źródeł w moim interesie.
-Naprawdę zrobiłabyś to?! - Nagle ożywiła się Dzinks.
-O jezu...co to za wyczyn? Po za tym poedukowac się nie zaszkodzi, świat nie może polegać tylko na wyszukiwarkach internetowych. Książki są lepsze, przynajmniej one są pewniejszymi źródłami. - Wzięłam już ostatnią łychę lodów do buzi. Byłam zdziwiona, że tak szybko się z tą porcją uporałam. Odłożyłam pusty pucharek na drugi koniec stolika. Z kieszeni wyciągnęłam pieniądze.
-Ja za wszystkich zapłacę. To był mój pomysł. - Wstałam by pójść do kasy.
-Nie trzeba, nie wygłupiaj się. - Powiedziała szybko Firm, lecz ja zdążyłam się już oddalić.
Wróciwszy, razem powędrowaliśmy do parku, spokojnie usiąść na ławkę. Długo ten spokój nie zastał. Po paru minutach Dzinks, Firm i Bel poszły się pokręcić na karuzeli. Oczywiście wrobiły Firm, by ona kręciła. Na żółtej, odnowionej ławce zostaliśmy ja i Edward. Siedzieliśmy po obu jej końcach ze spuszczonymi głowami w milczeniu. Ciągle miałam wrażenie jakby ktoś mnie od chwili pobytu w lodziarni obserwował. Powoli dostawałam szału.
-Ej Law, Edward! Dołączcie do nas! - Krzyczała z rozkręconej karuzeli Dzinks. Bel już wysiadła i nie mogąc oddychać ze śmiechu, leżała na trawie.
-Ja odpadam. - Znudzona odparłam nie podnosząc głowy. Całkowicie straciłam jakiekolwiek chęci i to było dziwne. Ciągle myślałam o tym co ojciec mi opowiedział, co mi się śniło do tego doszła jeszcze ta szkoła. Nagle usłyszałam, że coś się w naszą stronę zbliża. Nerwy mi puściły. Nie odwracając się w tył, by sprawdzić kto podąża, bezmyślnie wektorem wymierzyłam wprost w jednego osobnika. Słysząc jak z hukiem upada, wrzeszcząc z bólu, postanowiłam się odwrócić. Między krzakami leżał chłopak, ubrany w czarne rurki, czarny podkoszulek w paski, trampki biało-czarne w kratkę oraz w rękawiczki bez palców, które miał nałożone na dłonie. Miał czarne włosy. Wokół niego stało jeszcze dwóch podobnie ubranych chłopców i trzy dziewczyny, wystrojone jak na maskaradę. Z kamienną twarzą stałam i czekałam jak kaleka podniesie głowę. Z placu przybiegły dziewczyny, a Edward już stał obok mnie. Tajemniczy powstał przy pomocy swoich przyjaciół i zbliżył się do mnie.
-Wiedziałem, że to Ty, jak zawsze czujna. - Powiedział cicho, nie unosząc głowy.
-Ten głos... Nate?! - Krzyknęłam ze zdziwieniem. Reszta za mną również zdębiała.
-Już starego przyjaciela nie poznajesz? -Wreszcie pokazał twarz. Zaczął się uśmiechać, a jego kolczyk we brwi połyskiwał w promieniach słońca, odbijając je.    
-Coś Ty z sobą zrobił... - Zmierzyłam go od stóp do głów.
-Masz jakiś problem do jego wyglądu?! - Ozwała się dziewczyna zza jego pleców.
-Po pierwsze, nie jesteśmy na Ty. Po drugie zamilcz i się nie wtrącaj, a po trzecie idź poszukaj lusterka i zmyj szminkę z zębów. - Wkurzona rzuciłam w jej stronę.
Tamta jak poparzona zaczęła nerwowo grzebać w swojej torebce. Płytka jest jak nic...
-Wyostrzyłaś sobie język. - Z uśmiechem odezwał się Nate.
Miałam ochotę mu solidnie przywalić. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w stronę wyjścia parku.
-Law, gdzie idziesz?! - Krzyknęła Firm.
-Spotkanie dawnych przyjaciół zakończone jak dla mnie. - Lekko obróciłam głowę w ich stronę. Po mojej minie można było sadzić, że mam dość i lepiej mnie zostawić. Żegnając się z nimi, poszłam w stronę biblioteki. Idąc słuchałam muzyki. Wsłuchiwałam się w nią, w małym stopniu zapominając o rzeczywistości. Robiło się coraz ciemniej i chłodniej. Słońce powoli chowało się zostawiając po sobie piękne, bezchmurne niebo przysłane gwiazdami. Byłam coraz bliżej starej, zabytkowej biblioteki. Gdy stanęłam przed jej ogromnymi, drewnianymi drzwiami poczułam jakby ulgę. Delikatnie włożyłam klucz do zamku. Przekręciłam po czym rękoma je pchnęłam. Drgnęły, zaskrzypiały, otworzyły się. Już przy wejściu było czuć zapach ksiąg. Weszłam zamykając za sobą drzwi, a w ręku trzymałam zapalniczkę...


----
W końcu napisałam, ale ciężko było. Może nie jest ciekawe, ale ważne, że coś :)
Tak po za tym: Zdrowych, Wesołych Świąt Wielkanocnych, spędzonych w miłym, rodzinnym gronie. Smacznego jajka i mokrego Dyngusa! To tak ode mnie, pozdrawiam, Law :) ♥