niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział XXXI "Wspomnienia i pierwszy krok"

          Wieczorem leżałam sobie bezwładnie na łóżku, trzymając nogi na ścianie. Spoglądałam w stronę okna, gdzie na niebie mieniły się pomarańczowo-różowe barwy, a czerwone słońce zachodziło coraz niżej i niżej. Mój wzrok wbił się nieruchomo w ten zachwycający mnie widok. Piękny, jak zawsze. Tutaj nawet jest lepiej umiejscowiony blok niż ten w moim rodzinnym mieście. Tak bezczynnie wiodłam blade stopy po zimnej ścianie. Nic mi się nie chciało, dosłownie. Znowu mnie w coś wciągnięto. Nie wystarczy im, że i tak mam ciężko. Chociaż… Jako ich piesek mam zapewnioną jakąś ochronę, a to już coś. Jedynie ogranicza mnie niewidzialna smycz. Tylko, ja nie chcę walczyć. Myślałam, że tutaj choć trochę od tego odpocznę. Możliwe, że nawet odzwyczaiłam się od widoku krwi i zmasakrowanych wnętrzności. Dziwne, ale tak może być. Poza tym, jeszcze walczyć z tą świadomością, że moja katana to człowiek z krwi i kości. Ależ to krępujące! I jeszcze muszę współpracować z tą blondynką. Same nieszczęścia! Istny test wytrzymałości. Też jestem ciekawa, kiedy ostatecznie wybuchnę. Wszystko mnie irytuje, a dokładają mi na siłę zajęć. Potwór w ludzkiej skórze, ciekawe. Owe i podobne myśli kłębiły mi się w głowie. Po chwili dobiegło mnie delikatnie pukanie do drzwi, które miałam zamknięte.
-Proszę -odpowiedziałam bez entuzjazmu, automatycznie podnosząc się z pozycji leżącej do siedzącej.
-Coś leżało na dywanie w przedpokoju, to chyba tobie wyleciało -Lucyfer trzymał w ręce jakąś małą błyskotkę. -Zmieniasz styl? -podejrzliwie zapytał.
-A to to jest… -przerwałam, gdy dokładniej się przyjrzałam i przypomniałam sobie co to jest. Faktycznie, to moje było. Nieduża, błyszcząca, czarno-różowa spineczka do włosów. Na zapięciu znajdowała się miniatura małego kotka ze słodką kokardką przyozdobioną cyrkoniami. Break, gdy mi ją wręczał omal nie popłakał się ze śmiechu. Oczywiście, nie robił tego celowo, wcale. Ich zdaniem to pieczęć, która ma trochę ukrócić samowolę demona we mnie. Tylko dlaczego to jest w formie dziecięcej spinki? Ewidentnie sobie ze mnie żartują! I ja mam to nosić? Wolnego, nigdy! Chociaż ojciec napełnił mnie nadzieją, że w jak najkrótszym czasie opracują coś, by w moim naszyjniku umiejscowić inne zabezpieczenie, a raczej wzmocnić je, bo zauważyli, że on sam w sobie już taką pieczęcią jest. Ale do tego czasu powinnam to zakładać. Może gdzieś pod warstwą włosów to ukryję. Ta spineczka też ma za zadanie odgonić ode mnie wyczuwalną przez uczniów aurę. Tyle niby ma pomóc, ale dlaczego to jest takie tandetne?
-Dzięki, chciałam o tym przypadkowo zapomnieć -zrezygnowana powiedziałam biorąc moją ozdobę z jego kościstych dłoni.
-Widzę, że się do tego zmuszasz -uśmiechnął się, by choć trochę mnie rozchmurzyć.
-Ale sam widzisz jak to wygląda! -krzyknęłam wymachując rękami jak dziecko, które protestuje.
-Pasuje do twojego zachowania -zaśmiał się już zawczasu wycofując się do tyłu, gdyby miał oberwać jakąś poduszką czy inną, twardszą rzeczą.
-Po raz pierwszy poznaję osobę, która oprócz Firm potrafi mi tak dogadywać -ze zdziwieniem stwierdziłam.
-Wybacz, ale aż się prosisz -zasłonił swoje usta, które ciągle ukazywały wesoły grymas.
-Śmiało, nie krępuj się, śmiej się do woli -sucho rzuciłam wstając z łóżka. Spinkę zacisnęłam w stalowej pięści. Obiecałam też sobie, że będę starała się robić wszystko. Podeszłam do wiszącego, dużego lustra, które wisiało na szafie. Ogarnęłam włosy i po prawej stronie, gdzie grzywka, na poziomie skroni zapięłam metalową ozdobę. Nic specjalnego się nie stało. Zero jakiejś niechcianej reakcji. Brak omdleń, zasłabnięć, rewolucji w żołądku. Żyję, ale wyglądam jak przerośnięte dziecko. Mała spinka, a tyle zmienia, tragedia.
-A może by tak to gdzieś indziej przypiąć lub schować do kieszeni? -zsunęłam ją w włosów i zaczęłam patrzeć na małe kieszonki w koszuli, która leżała na fotelu.
-Wtedy nici z tego. Nie będzie działać -Lucyfer wtrącił po czym wyszedł z pokoju i poszedł do kuchni.
-Ale naprawdę mogli sobie odpuścić taki wzór. Zrobili to celowo, a ten błazen to na pewno -podążyłam za nim, narzekając.
-Zrobił sobie z ciebie najwyraźniej nową ofiarę na jego sarkazmy, żarty i głupoty -wziął ze stojącego na stoliku koszyka średnie, czerwone jabłko.
-”Nową”, co chcesz przez to powiedzieć? -zdziwiona zaczęłam drążyć temat, bo jego wypowiedź mnie zaintrygowała, a dokładniej ta część.
-A-ano… -zająkał się jakby coś wyjawił za dużo. Ugryzł nerwowo swój owoc, zapełniając całe usta. -Ale pyszne jabłko, łap! -zmienił temat po czym rzucił w moją stronę drugie, nieco większe.
Bez problemu złapałam swój ulubiony owoc.  Spojrzałam na niego spode łba. Coś mi tu nie pasuje. Niespokojnie zareagował, dziwne. -I kto tu zmienia temat -sarkastycznie to skomentowałam, delektując się czerwoną słodyczą.
          Nastąpiła chwilowa, niezręczna cisza.
-Mogę wiedzieć o co chodzi, bo widzę, że coś ukrywasz. Proszę, powiedz -usiadłam naprzeciwko niego i błagająco spojrzałam w jego oczy.
-Wygrałaś… -próbował unikać kontaktu wzrokowego, ale wreszcie się poddał.
-Zawsze działa -szeroko się uśmiechnęłam po czym dokończyłam jabłko, a ogryzek rzuciłam centralnie do kosza stojącego kilka metrów ode mnie.
          Porozmawialiśmy sobie. Trochę się dowiedziałam i na pewno ten czas tylko wyszedł na dobre. Więcej teraz o nim wiem, łatwiej nam się rozmawia, lepiej. Już wiem, dlaczego tak bez problemów szybko zaklimatyzował się wśród otoczenia tego błazna, dyrektora, mojego ojca i reszty osób, które zostały zobowiązane tajemnicą o całej sprawie. Oni się od dawna znają. Szokujące, ale tak jest. Jeszcze zanim był “moją bronią”, był tutaj, chodził do szkoły, służył jako broń Mistrzowi. Więc jest w o wiele wygodniejszej sytuacji niż cała nasza szóstka. To by też wyjaśniało zachowanie Maki, gdy on się pojawił. Znali się i to doskonale, ale on nagle tajemniczo zniknął i zobaczyła go po pewnym czasie, dodatkowo w mojej obecności. Wtedy się wycofała, bo nie wiedziała co jest grane. Nieźle, czegoś takiego się nie spodziewałam. Przynajmniej będę miała w nim wsparcie. Zdeklarował się nauczyć mnie wszystkiego bym była jak najlepsza. Ciekawe, czy wstręt do tamtych kreatur też weźmie ode mnie na siebie. Zbytnio marzę, to niemożliwe.
-Więc jutro mamy pierwszy trening -Lucyfer z dziwnym uśmiechem oznajmił popijając aromatyczną kawę.
-Jaki trening? Gdzie? -zdezorientowana zapytałam odstawiając swój kubek z motywem kotów.
-To też zignorowałaś? -bezradnie, retorycznie zapytał. -Po lekcjach mamy się zjawić na sali gimnastycznej. Razem z Maką i Soulem sprawdzimy nasze umiejętności. Trzeba będzie też się rozgrzać, bo dawno nie używałaś katany w walce -spokojnie tłumaczył z wyraźnym naciskiem na konkretne słowa, bym je zapamiętała.
-Dobra już nie tak dobitnie -znudzona przerwałam obracając oczami. -Dawno, bo nie wiedziałam, że moja broń to człowiek! -dodałam pośpiesznie.
-Aż tak się teraz tego boisz? Przecież nic mi się nie stanie. Nie odnoszę żadnych fizycznych obrażeń, możesz śmiało mną rzucać, gdy będę w formie ostrza -zaśmiał się pogodnie.
-Na pewno nie! Nawet tak nie mów, nie mam zamiaru traktować cię jak zwykłą broń -zaprotestowałam.
-Wiem, już wcześniej nie obchodziłaś się ze mną jak tylko z kawałkiem żelastwa. Zanim zacząłem ingerować słownie, zanim wszystko się obróciło o pełny kat. Pamiętam jak wszędzie brałaś mnie ze sobą albo jak nie pozwalałaś nikomu mnie używać. To było dość troskliwe -ponownie się zaśmiał.
-Cichaj już -wymamrotałam pod nosem po czym przysłoniłam usta porcelanowym kubkiem.
-Nie złość się już -przedrzeźniał mnie. -Podaj mi rękę -po chwili nagle wyciągnął ku mnie dłoń przez szerokość stołu.
-P-po co? -zapytałam z dziwnym zawstydzeniem. Kurczowo zacisnęłam naczynie, by zająć ręce.
-Tylko podaj, to nic wielkiego -nalegał jeszcze bardziej nadwyrężając mięśnie.
Popatrzyłam na niego z dezorientacją. Nie miałam pojęcia o co może mu chodzić. Dowiem się, gdy też wyciągnę dłoń. Przez moment zastanawiałam się, co może zrobić, ale bezskutecznie.
-Mam nadzieję, ze to nie jakiś chamski żart -srogim tonem mruknęłam i wyprostowałam swoją zdrową rękę.
-Skądże -z zadowoloną miną odparł i… Jego postać spowiło oślepiające światło.
Przymknęłam oczy, bo ten blask był za jaskrawy i gryzący. Jednak uścisku nie zwolniłam, ale czułam jakby o się zmieniał. Coraz bardziej zanikało ciepło jego dłoni. Również sama jego obecność była mniej wyczuwalna. Po chwili błękitne światło znikło i nerwowo podniosłam wzrok. Popatrzyłam na puste miejsce przede mną. Nie ma go. Rozpłynął się, dosłownie. Z lekką obawą zaczęłam się rozglądać. Nagle uderzyłam łokciem o blat. Ręka ugięła się pod ciężarem… Katany! Automatycznie zerwałam się z krzesła. Wstałam jak na komendę. Czyżby celowo się zmienił, by przełamać moją wyraźną niechęć?
-Co ty zrobiłeś? Głupi! -krzyknęłam ustawiając ostrze prostopadle do mojej twarzy, ale z bezpieczną odległością. Nawet mówienie do broni było niekomfortowe.
-Haha, ale masz śmieszną minę. Było warto -ze srebrzystego ostrza wydobywał się jego wesoły ton głosu.
-To ty wszystko widzisz? Jak? -zaciekawiona i zaskoczona wypytywałam.
-Oczywiście. Jeśli się przyjrzysz dokładnie też zobaczysz część mojej twarzy. Część, bo tylko kawałek czupryny, oczy i brodę wraz z szyją.
Niepewnie przybliżyłam broń do twarzy. Zmrużyłam oczy. Faktycznie, widać jego postać. Ciągle się uśmiechał od ucha do ucha. Irytujące.
-Przyzwyczaisz się, pierwszy krok zrobiony. Potraktuj to tak jak swoje pierwsze chwile z kataną. Kiedyś też się początkowo wkurzałaś, ale ci przeszło. Teraz też tak będzie. Chwila czasu upłynie i moja przemiana będzie dla ciebie oczywista i naturalna -pogodnie tłumaczył.
-Zapewne… -krotko to skomentowałam, bo powiedział prawdę.
-A popatrz co jeszcze umiem! -zmienił temat.
W mgnieniu oka z rękojeści wyłoniła się koścista dłoń, ale forma nadal pozostawała bez zmian. Wystraszyłam się, bo wyglądało to przerażająco. Rozluźniłam dłoń i upuściłam katanę. Sama delikatnie uskoczyłam. Lecz równocześnie przypomniałam sobie, że to nie jest zwykła rzecz, przecież to on jest w tej broni! A ja jego odrzuciłam w nagłym szoku!
-Szlag! -krzyknęłam próbując go jeszcze w powietrzu chwycić, ale było za późno. Przecięłam tylko pustą przestrzeń rękoma. Rozległ się odgłos uderzenia żelastwa o płytki. Ten huk rozbrzmiewał mi w głowie z potężnym echem. Zamilkłam i bezradnie rozluźniłam mięśnie. Zstąpiłam z nogi na nogę i oczekiwałam, ze Lucyfer pierwszy coś powie. Tak, nie lubię pierwsza robić kroku. Minęła dłuższa chwila, zaczęłam się niepokoić. Zero najmniejszego odzewu z jego strony. Czyżby to było kłamstwo, że nic nie odczuwa? Dość potężnie uderzyła ta katana. Podeszłam bliżej.
-Hej, powiedz coś -niewinnie powiedziałam przyglądając się w ostrzu. Nie otrzymałam odpowiedzi, a jego postaci nawet nie dostrzegałam. -Lucyfer, to nie jest śmieszne -jeszcze bardziej przybitym głosem mówiłam. Znowu to samo, nic. -Lucyfer! -krzyknęłam już kucając bardzo nisko przy ziemi. Drżącymi rękami wzięłam broń. Ponowna cisza. Zaczęłam mieć coraz gorsze myśli. To już mnie nie bawiło, nawet nie irytowało. Przestraszyłam się.
-Żartowałem -nagle moje odbicie przysłoniła jego ucieszona twarz. Tak beztrosko to powiedział. Miałam już delikatne świeczki w oczach, bo nie tylko myślałam, że coś zrobiłam, ale również chamsko sobie zażartował.
-A niech cię! -wstałam i z przytupem poszłam w stronę swojego pokoju.
-Widziałem ten uśmieszek, tak naprawdę teraz się śmiejesz i dlatego uciekasz -przybrał ludzką formę.
-Nigdy więcej tak nie rób -odwróciłam się i z dziwną ulgą odetchnęłam.
-Nie obiecuję -z sarkastycznym przeciągnięciem liter odparł.



______________________________________________
Kolejny. Powoli wracam do formy. Pisanie idzie mi nawet przyjemniej niż kiedyś, ale obawiam się, że chyba bardziej przynudzam. Postaram się bardziej rozwijać akcje, a nie zapychać tylko niepotrzebnie wszystko. Przepraszam z góry na błędy, wiem, że są, ale ciężko mi je samej wyłapał, choć mam nadzieję, ze nie przeszkadzają one w czytaniu. Dziękuję za wcześniejsze komentarze, milej się robi dzięki nim! Pozdrawiam, Law! < 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystko przeżyję.