sobota, 4 października 2014

Rodział XXXIV "Moja kolej"

-Co to ma być?! -Lucyfer krzyknął, gdy stanął obok mnie i również ujrzał ten niecodzienny widok.
-Skąd? Jak? Gdzie? Po co? -wyrywało mi się tysiąc myśli z ust. Ciągle próbowałam ogarnąć sytuację. Chciałam żeby w takiej chwili to był głupi żart, ale jak widać, on nie jest nawet śmieszny. Moje źrenice pochłaniały widok ogromnej kreatury, o co najmniej 2 metrach wysokości, ale za to takiej samej szerokości. Ohydne z wyglądu, bardzo. Machało na wszystkie strony łapami, które były zakończone srebrzystymi pazurami. Gdzieś już podobne widziałam… Pamiętam! Tylko te są bardziej zaostrzone. Ale tym razem nie jestem sama i nie jest noc. Wokół niego zrobiło się zamieszanie. Przestraszeni uczniowie uciekali w krzyku. Dziwny widok, panika już ogarniała to miejsce, a przecież to wyspecjalizowana szkoła. Ciekawie. Gdzie są… Ano tak! Mistrzowie Broni! Czyżby to nie o mnie tutaj też chodziło? Ale, co ja tu mogę? Nie wiem jak zaatakować. Szybko musiałam podjąć jakąś decyzję. To nie było łatwe. Ten huk i hałas tylko pogarszał tę chwilę.
-Chodźmy! -krzyknęłam nagle, jedną nogą już wchodząc na parapet i chwytając się białej obramowki okna.
-Oszalałaś?! Nie przez okno! Nie masz wektorów, nie możesz ich używać, gdy jesteś zapieczętowana! -Lucyfer złapał mnie stanowczo, ale zarazem delikatnie za przedramię. -Poza tym, wyglądałabyś na samobójcę.
Faktycznie, nie mam wektorów, nawet nie mam tego uczucia, które mi towarzyszyło przy nich. Najpierw robię, potem bym pomyślała dopiero. Zeszłam z okna. Rozglądnęłam się, którędy by było najszybciej zejść na plac. W takim momencie chciałabym iść na tę łatwiznę i po prostu wyskoczyć z piętra.
-Wiem, podaj mi rękę! -nagle swoją dłonią objął moją i po chwili jego postać się rozmyła. Przemienił się.
-Super plan! Masz jakiś jeszcze? -sarkastycznie powiedziałam spoglądając z drwiną na ostrze i moje odbicie.
-Gdy od razu wparujesz tam z bronią to nie będziesz już miała czasu się wahać, czy walczyć, czy nie. Ruszysz od razu -odezwał się z dziwną ironią.
-Genialne! Tylko jak mam to coś obezwładnić? -ruszyłam ku schodom, przy których końcu znajdowało się wyjście ewakuacyjne.
-Nie narzekaj, lecimy -stanowczo odrzekł.
          Ścisnęłam dłonie i twardo stąpałam po każdym schodku w pośpiechu. Asekuracyjnie tylko wyciągałam dłoń w kierunku obręczy, by w razie czego móc się chwycić, aby nie zrobić sobie krzywdy i obciachu. Jednak uczucie niepokoju nie odchodziło. Bałam się po prostu. Teraz jeszcze bardziej z tą świadomością, że nie mogę użyć wektorów. Moja pewność siebie gasła. Byliśmy już przy wyjściu, gdy zobaczyłam ojca. Zatrzymałam się. Jest teraz tyle rzeczy, o które chcę go zapytać.
-Ta… -zaczęłam podenerwowanym głosem, gdy wtem on się uśmiechnął i energicznym pchnięciem, szeroko otworzył przede mną drzwi wyjściowe. Świeży, delikatny podmuch wiatru rozwiał mi włosy. Dało mi to przyjemne uczucie ochłodzenia.
-Słyszałem, że masz robotę -z podstępną miną powiedział, po czym popchnął mnie za próg.
Pochyliłam się za bardzo do przodu nadal stojąc w miejscu, przez co o mało nie straciłam równowagi. I tak oto znalazłam się niecałe 15 metrów od potwora. Drzwi się za mną zamknęły, a ja stanęłam jak wryta. Z góry wydawał się mniej straszny. Ewakuowani uczniowie schowali się pod dachem budynku w bezpiecznej odległości. Spoglądali tylko jakby z wątpliwością w moją stronę. Do tego jeszcze ta kreatura już mnie zauważyła. Wyprostowałam się i wzięłam głęboki wdech, który wydawał się niesamowicie ciężki.
-Drżysz.. -Lucyfer cicho powiedział jakby ze zdziwieniem z tego powodu.
-Cichaj, wydaje ci się -burknęłam i jeszcze bardziej ścisnęłam dłonie na rękojeści. Wbijałam paznokcie w swoją skórę dłoni. -Masz może jakiś pomysł? Jak zacząć, gdzie celować? -zapytałam uważnie obserwując posturę potwora, który się chwiał.
-To jest demony typu “C”, nie bardzo silny, ale już myślący, czyli cięższy do pokonania niż te typowe, bezmózgie “D” czy “E”. Będzie cię próbował przeciąć ostrzami, ale źle trafił.  Też posługujesz się ostrzem i to o wiele smuklejszym i ostrzejszym. Musisz uważać, by cię nie pozbawił kończyć czy też głowy -rozwinął temat, a czas leciał.
-Do rzeczy Lucyfer! On tu zmierza! -podniosłam zdenerwowany głos, bo potwór niebezpiecznie i coraz szybciej zbliżał się ku nam, trzepocząc przy tym pazurami.
-Najpierw spróbujmy odciąć mu te łapska! -krzyknął i tuż po tym uskoczyłam z miejsca, a bestia się szeroko zamachnęła, bo próbowała celować w moją głowę. Przy uniku ustawiłam pionowe katanę chcąc wykorzystać jego atak do pozbawienia go przy tym ramienia. Udało mi się. Żelastwo z łatwością przeszło przez z pozoru twardą, grubą skórę i przełamało kości, odrywając je od barków. Kończyna z lejącą się brunatną krwią, uderzyła o ziemię. Przebiegłam kilka kroków do przodu, by utrzymać pewną odległość od okaleczonego potwora. Spojrzałam na katanę. Ociekała tą cuchnącą i nienaturalnego koloru cieczą. Z obrzydzeniem patrzyłam na ten widok.
-Współczuję ci, to jest okropne -mruknęłam po czym przecięłam powietrze ostrzem, by nadmiar krwi po prostu bez dotykowo usunąć. Już czułam nieprzyjemny nacisk na żołądek.
-Ludzka krew ci nie przeszkadzała -krotko to skomentował, a jego twarz przez chwilę błysnęła w ostrzu.
-To co innego! -zaprotestowałam, przygotowując się do następnego kontrataku, bo demon zaryczał przeraźliwie i odwrócił się w naszą stronę. Jego gęba przybrała rozgniewaną i niezadowoloną minę.
-Nie widzę sensu w kolejnym odcinaniu ręki. Na pewno ma jakiś słaby punkt. Nie wiem, stopa, kark, oko? -mówiłam, wzrokiem podążając pod tych miejscach.
-Ma. Każdy demon ma na ciele znak. To pentagram. Jest on umiejscowiony na klatce piersiowej. Odpowiada to miejsce jakby ludzkiej duszy lub sercu. Trzeba w  niego wycelować i precyzyjnie przeciąć w pół. Wtedy demon ostatecznie wypada z gry. Można rzec żartobliwie, że umiera po raz drugi -powiedział mi kolejne, istotne informacje.
-Pentagram, powiadasz? To trzeba go pozbawić tych szmat na torsie -pewna siebie powiedziałam i ruszyłam ku niemu pierwsza.
-To dziwnie brzmi, ale nie postępuj tak nierozważnie! -pośpiesznie dodał, gdy ja już ostrzem próbowałam zahaczyć w bliskim starciu o skrawek jego łachmana, którym się okrywał. Jednak to nie było takie łatwe jak mi się wydawało. Gdy się niebezpiecznie zbliżyłam i prawie sięgnęłam celu i zablokowałam jego atakującą, sprawną rękę, nagle odrosła w miejscu odciętej mu nowa!
-Co do cholery?! Kur... -wyrwało mi się z zaskoczenia. Skuliłam głowę i w przysiadzie przełożyłam broń do drugiej ręki. Z tej pozycji zrobiłam prawie idealny przewrót tuż pod jego nogami. Szybko wstałam i wykorzystując jego opóźnioną reakcję, przejechałam ostrzem po całej długości powyginanego kręgosłupa. Materiał odpadł od razu, ale również krew trysnęła  z tego powodu. Odsunęłam się od niego. Jak zwykle musiałam się nią pobrudzić. Pedantyzm wziął znowu górę, niestety. Otrzepałam zakolanowki z prochu, który zebrałam, gdy kucałam. Będę miała ubite kolana na pewno, bo już mnie bolą jak dotykam.
-Bądź ostrożniejsza, proszę cię -Lucyfer poważnym tonem się odezwał.
-Nie spodziewałam się tego, że mu łapa odrośnie! Mało brakowało, a by mnie o makówkę skrócił! -ze zdziwieniem krzyknęłam.
Odwrócił się. Od razu w oczy rzucił mi się czarny, wydziarany jakby krąg z pięcioramienną gwiazdą. Był na poziomie mostka. Teraz powinnam ostrze wbić centralnie w to miejsce, tak by było najprościej, ale musiałabym wysoko trzymać ręce, bo nie jestem jego wzrostu. Kreatura wymachiwała w wściekłości swoimi rękoma, a ta, która mu odrosła miała wyraźnie mniejsze szpony.
-Kończmy to -syknęłam, podnosząc broń znowu do góry i celując na poziom jego klatki. Stanowczo i z zaciśniętymi zębami, ruszyłam. Miałam na uwadze idealnie środek znaku. Pewnym pchnięciem zatopiłam ostrze w cielsku. Kości gruchnęły na skutek siły, którą pokładałam w ataku. W chwili naruszenia znaku, demon został sparaliżowany w większej części. To w pewnym sensie uchroniło mnie od ewentualnych zadrapań, bo idąc wprost na niego już małą uwagę przekuwałam do uniku czy obrony. Poszłam na całość. Dłonie pod wpływem nacisku ześlizgnęły mi się lekko z rękojeści. Poprawiłam chwyt i z ponownym, jeszcze silniejszym parciem z góry w dół przesunęłam ostrze. Rozcinającemu się mięsu, łamanym kościom i wylewającej się krwi towarzyszył wypalający się, zniszczony znak demona. Przymknęłam oczy i jednym pociągnięciem wyciągnęłam broń z rozpadającego się potwora. Łapiąc równowagę, odsunęłam się i z obrzydzeniem spoglądałam na jego krwawiące ciało. Po chwili te kawałki zmieniły się w szarawy proch i rozpłynęły się w powietrzu, na niosącym je wietrze. Rozluźniłam mięśnie, które przez napięcie już mnie bolały. Odetchnęłam głęboko i wlepiłam wzrok w swoje buty. Brudne, umoczone w tej ohydnej cieczy. Skrzywiłam się z niesmakiem. Podeszwą przejechałam po odcinku czystej kostki. Zostawiam za sobą ślady, tak się ubrudziłam. Jak tak to ma za każdym razem wyglądać to podziękuję. Moje dłonie też się lepią. Ciekawe, ile zajmie mi wyszorowanie paznokci i wyczyszczenie protezy. Ale - udało mi się.
-Lucyfer, daliśmy radę -z uśmiechem powiedziałam, rozchmurzając się.
-T-tak, to było dość… Zdumiewające. Powrócę do swojej ludzkiej formy, raczej innych ten widok nie zadziwi -odparł jakby ze zmieszaniem i zaskoczeniem.
-Tego można było się spodziewać po naszych Mistrzach Broni, gratuluję! -nagle za naszymi plecami usłyszeliśmy donośny krzyk i pojedyncze klaśnięcia w dłonie.
Nie słyszałam chyba wcześniej tego głosu, bo nie mogłam sobie z nikim go skojarzyć. Zaciekawiona, odwróciłam się. Ujrzałam wysokiego mężczyznę w krótkim, blond irokezie. Był on dodatkowo ułożony na żelu. Z rękoma w górze przemawiał coś do grupy uczniów, która komentowała żywo zaistniałą sytuację. Jego granatowy garnitur rzucał się w oczy. Kim może być tak elegancka osoba? Czyżby to jeden z wizytatorów, ale… Chyba nie mieli się oni tak wyróżniać. Bez słowa chciałam zrobić krok do przodu, ale zachwiałam się w stronę przeciwną. Zakręciło mi się w głowie. Odruchowo chwyciłam się ramienia Lucyfera, który również w zamyśleniu przyglądał się owej osobie. Jednak jego mina nie wydawała się zadowolona.
-Co się dzieje? -zapytał, przybliżając się bym miała stabilniejsze oparcie.
-Słabo się poczułam, tak nagle opadłam z sił -ze zdziwieniem odparłam, próbując czystym nadgarstkiem poprawić niesforne włosy, które nachodziły mi na oczy. -Jeszcze wybrudziłam cię krwią, wybacz -dodałam, bo zauważyłam, że odbiłam mu pociągłą piątkę na jasnej koszuli.
-Tak przeczuwałem -ściszonym głosem mruknął, podając mi drugą rękę.
-Co masz na myśli? -podniosłam lekko zamglony wzrok na jego zmartwioną twarz.
-Z chwilą zapieczętowania automatycznie zostałaś osłabiona. W dodatku twoje siły spadły nawet poniżej normy przeciętnego człowieka. A dzierżawienie mnie w formie broni wymaga dużej ilości energii, bo jestem świętą bronią. Najprościej jak mogłem to ci teraz to wytłumaczyłem.
-Chodźmy do środka szkoły, nie chcę tu stać i opierać się ciągle o ciebie -zaproponowałam, stawiając delikatne kroki w tym kierunku.
-A gdzie nasi bohaterowie uciekają? Zaczekajcie -ponownie ta osoba się odezwała, ale tym razem do nas.
Przystaliśmy. Nadal podtrzymywał mnie mój “przyszywany brat”, bo moja koordynacja ciągle szalała.
-Przedstawię się, jestem jednym z głównych kierowników i opiekunów tej szkoły. Mówcie mi Akari, miło mi -uśmiechnął się, a jego błękitne oczy mieniły się  w padających na niego promieniach słońca. -Słyszałem, że mamy w naszych progach nowe okazy, ale nie spodziewałem się, że aż takie utalentowane -dodał, uważnie się nam przyglądając. Dziwnie wpatrywał się w Lucyfera.
-Dzień dobry. To zaszczyt, że tak ważna osobistość zachwyciła nas swoją obecnością a nawet swoją pochwałą -za nas dwoje mówił bardzo poważnie i jakby ostrożnie. W międzyczasie, trzy razy palcem wskazującym, przypominając zapukanie, dotknął przedramienia mojej ręki, którą i tak silniej przytrzymywał, bym nieoczekiwanie nie przytuliła się nosem do ziemi.
-Lucyfer, pamiętam cię! Tyle czasu minęło, a nadal do mnie tak formalnie mówisz, nigdy się nie zmienisz -poklepał go przyjacielsko po ramieniu.
Zdziwiłam się. Nie przyszłoby mi do głowy, że on może znać tych “z góry”. Chociaż zasygnalizował mi bym z niczym się nie wyrywała i, że coś tutaj nawet jemu nie pasuje. Zgodnie z ostrzeżeniem, nie odezwałam się nieproszona. Przyglądałam się mu. Jego ton głosu, słowa, które dobierał, wydawały się mi trochę sztuczne. Jakoś stojąc tuż przed nim odczuwałam niepokój.
-Nie wypada mi zwracać się do pana nieoficjalnie, jestem również uczniem -spokojnie odparł utrzymując z nim kontakt wzrokowy.
-Daj już spokój, to ja mógłbym do ciebie mówić jakimś tytułem, w końcu jesteś cenioną osobą -spojrzał nagle na mnie.  -A ta młoda dama to zapewne córka naszego Aleksandra? Zdradź mi swe imię, proszę.
-Izabela Lawrence -krótko odpowiedziałam próbując zachować jednolity ton głosu, bo do osłabienia doszła senność, w skutek czego mój głos się załamywał i był coraz słabszy. Nie jest ze mną dobrze.
-Taką perłę skrywał tak długo, nie ładnie z jego strony -przeszył mnie wzorkiem, ale najuważniej spoglądał mi w oczy.
Po chwili wypastował się i spojrzał za siebie. Jednak w ułamku sekundy widziałam jak zmarszczył brwi, ale zaraz zmienił wyraz twarzy.
-Teraz będziecie mieli pewnie mnóstwo pytań od innych. Ja już was opuszczam, obowiązki wzywają. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy i spokojnie porozmawiamy, ale nie w takich okolicznościach -skinął głową i odszedł.
          Spojrzeliśmy na siebie z Lucyferem, a nasza mimika mówiła to samo. O co tutaj chodzi? Inni się rozeszli i całe szczęście, spokój znowu nastał, a do nas najwyraźniej nikt nie chciał podejść, bo nie wyglądaliśmy teraz zbyt przyjaźnie. Być usmarowanym krwią i człowieka już się boją.
Po chwili ktoś nas zagarną od tyłu. Odwróciliśmy się. O dziwo był to tato.
-Chodźcie, coś dziwnego się tutaj wyprawia -powiedział poważnym tonem i podążyliśmy w kierunku bocznego wejścia.
-Więc moje podejrzenia mogą być trafne? Nie podoba mi się -Lucyfer chyba po raz pierwszy miał taką minę…



___________________________________________________
Trochę minęło, ale jak jest szkoła to czas leci, a mniej się pisze. Niestety, ale mam nadzieję, że coś ciekawszego się wreszcie dzieje. I postaram się taki poziom trzymać, ba, muszę. Następny rozdział zapewne znowu pojawi się z małym poślizgiem, ale nie chcę pisać na szybko i byle czego. Lepiej poczekać i coś treściwszego przeczytać. Wybaczcie standardowo błędy. Tak więc dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam Law!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystko przeżyję.