sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział XVII



-Widziałeś, Edward? Z tego co pamiętam, po upadku kulała. Wszyscy byliśmy pewni, że coś się jej stało, ale teraz mi tu coś nie gra…-Przez szum, który stopniowo się neutralizował, słyszałam słaby głos Firm. Stawał się on coraz wyraźniejszy i zaczynałam otwierać opuchnięte oczy.
-Chyba się budzi, bo drgnęła ręką! –Nate krzyknął i po tym usłyszałam tupot stóp kilku osób wokół siebie.
Powoli podniosłam powieki. Spośród czarnych sylwetek, które rzucały cień na moją twarz, wyłaniały się ciepłe promienie słoneczne, które wpadały przez okno do pokoju i łaskotały mnie w świeżo przebudzone oczy. Zaczęłam nerwowo mrugać i krzywic się. Doskwierał mi potworny ból głowy. W uszach nadal piszczało. Jeszcze niezbyt świadomie chciałam podnieść rękę i przyłożyć do czoła.
-Na szczęście…żyjesz. –Edward z ulgą powiedział przykładając mi do czoła namoczony chłodną wodą ręcznik.
Otworzyłam szerzej oczy. Nade mną wszyscy się pochylali, zupełnie jakby nad zmarłym przy trumnie. Każdy miał zmieszaną miną, która powoli zmieniała się w uśmiech.
-Myśleliśmy, że…Może to trochę głupio zabrzmi, ale mieliśmy przeczucie, że popełniłaś samobójstwo. Leżałaś na ziemi, skulona, blada i zimna jak trup. W rękach kurczowo ściskałaś katanę. W dodatku twój puls był ledwo wyczuwalny, a serce biło jakby od niechcenia. –Z pośpiechem, szybko tłumaczyła Firm, ledwo łapiąc dech między słowami.
-Niezłego strachu nam napędziłaś. –Dodała Dzinks, przynosząc szklankę przygotowanej wcześniej wody i kolejny ręczniczek.
-Nie pamiętam. Nie pamiętam, co robiłam. Na pewno nie chciałam się zabić, nie siebie…-Popatrzyłam pustym wzrokiem w biały sufit.
-Wtedy, pierwszy raz zobaczyliśmy cię w takiej furii. W pewnej części nad nie zdziwiła twoja reakcja, bo też byliśmy wstrząśnięci tym co się dowiedzieliśmy. –Edward pomógł mi się podnieść bym mogła usiąść i napić się wody. –Boli cię noga? –Zapytał, patrząc na kostkę.
Przełknęłam mały łyk mineralnej. Zdezorientowana zauważyłam, że na kostce nie było żadnego śladu ubicia. Ręką objęłam ją. Ścisnęłam. Nie bolały…ale jak to możliwe? Przecież była cała opuchnięta i sina. Prawie pełną szklankę podałam Nate’owi. Szybko wstałam i zaczęłam mordować nogę ruchami. Próba wytrzymałości, gdy się niema pewności zawsze dobra. Po kilku tupnięciach, kręceniu nogą w tę i we tę, dałam sobie spokój. Usiadłam z powrotem na łóżku, wlepiając wzrok w ciemny dywan.
-Cud? Czy może jakaś magia? –Podejrzanie zapytał Nate, odstawiając moją szklankę na stół.
-Dobrze, że masz już na sobie naszyjnik. Przynajmniej tyle sama zrobiłaś. –Obok mnie usiadła Firm.
-Co naszyjnik ma z tym wspólnego? Ot, zwykły talizman. –Nie ściągając go, przyglądnęłam mu się ze znudzeniem.
-Wiemy tylko tyle, że twój tato kazał nam go tobie założyć jak najszybciej. –Dzinks podrapała się po głowie.
-Praktycznie zawsze go noszę, ale nie jest częścią mnie, więc o co chodzi? Najlepiej na naszyjnik zrzucić całą winę? Sprytnie. –Popatrzyłam na małe lusterko wiszące na ścianie.
-Aczkolwiek, nie zauważyłaś w tym czegoś dziwnego? Może naprawdę ten talizman kryje za sobą coś więcej? –Edward wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
-Nie mam pojęcia. –Westchnęłam głośno. –Dlaczego wszystko się tak skomplikowało? –Zrobiłam głupi uśmieszek.
-Po tym jak wybiegłaś, lekcje zostały odwołane,  a twój ojciec…Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. To nie było zwykłe zdenerwowanie. Coś na wzór bezradności i rozpaczy mieszanej z poczuciem winy. –Firm wzięła moją katanę do ręki.
-Ja…Ja nie panowałam nad sobą. Straciłam nad sobą kontrolę. –Otworzyłam jeszcze bardziej oczy. Opuściłam głowę i zaczęłam miętolić zniszczone końcówki włosów.
-Nie dało się tego nie zauważyć. Ale to nie twoja wina…Po prostu jesteś bardzo delikatną osobą jeśli chodzi o uczucia. –Nate cicho i niepewnie mówił, sprawdzając swój telefon.
-Nie rozumiesz! –Nagle się podniosłam. –Nigdy nie byłam tak rozdarta emocjonalnie. Nigdy nie czułam się tak jak wtedy, jedna część mnie chciała zemsty, była rządna mordu, a druga chciała uciec. Od środka niszczyła mnie nienawiść do ojca. Nie panowałam nad wektorami. To było szczęście w nieszczęściu, że odtrąciłam tylko jego rękę. –Zaczęłam mówić pośpiesznie, trzęsąc się i łapiąc na głowę, słyszałam jej irytujący śmiech.
-Hej, znowu się zerwał! Naszyjnik! –Edward się szybko podniósł i zatrzymując mnie, zawiesił literkę na łańcuszku.
Śmiech ustał, a ja się od razu uspokoiłam. Przestałam drżeć, rozluźniłam pięści. –A więc jednak…on coś tutaj więcej znaczy. On działa jakby dziwnie uspokajająco na mnie, tak jak na dziecko kolor niebieski. –Zdziwiona mówiłam. –To śmieszne. –Dodałam.
-Może to był jeden z powodów, dla którego tak mu zależało byśmy ci go przywiesili. –Edward wyciągnął komórkę i coś nerwowo sprawdzał.
-A wy co tak sprawdzacie i torturujecie te telefony? –Podejrzliwie na nich popatrzyłam. Po chwili przypomniałam sobie, że coś rozwaliłam przedtem. Zauważyłam, że pod kaloryferem leży mój telefon…roztrzaskany na kawałki. Prawdopodobnie jej nie odratuję. Podeszłam do złomu. Zaczęłam dłonią je mieszać. Ekran był najbardziej poszkodowany.
-Twój tato do nas wydzwania, martwi się, bo twój telefon nie odpowiada. –Powiedziała po krótkiej ciszy Firm.
W stalowej pięści, ścisnęłam garstkę szkła. Wydało to nieprzyjemny dla ucha dźwięk. –Tutaj jest mój telefon. –Otworzyłam przed nimi pięść z resztkami.
-A więc ta kupka śmieci to twój telefon?! –Zdziwiony krzyknął Nate podbiegając do mnie.
-Co ty z nim zrobiłaś?! –Za nim krzyknęła Firm.
-A bo ja wiem. –Głupio się uśmiechnęłam.  –Przynajmniej nie dzwoni. –Dodałam, wyrzucając resztki przez okno. –Jak ja mu spojrzę w oczy? Jak? –Moją rękę za oknem otulił przyjemny, letni wiaterek, który wiał, zabierając moją komórkę.
-On się teraz o ciebie martwi. Lepiej żebyś z nim porozmawiała, na spokojnie. Przecież to nie twoja wina! –Stanowczo i z politowaniem mówiła Dzinks.
-Łatwo powiedzieć. –Powoli zamknęłam okno. Oparłam się o biały, szeroki parapet, zaginając śnieżnobiałą, gęstą firankę.
-Może teraz będzie nam łatwiej, bo twój tato jest chyba tutaj tą bardziej szanowaną osobą. Na pewno pomoże tobie i nam w odnalezieniu się w tym wszystkim. Co prawda, to prawda, mógł nie zatajać przed nami, że pracuje w tej szkole lub cokolwiek i niej wie. Od początku mógł być szczery, szczególnie wobec ciebie, Law. –Bel mówiła przejętym głosem, ale spokojnie. –To tylko moje zdanie o tym wszystkim i moje wyciągnięcie pozytywów z całej tej sytuacji. –Dodała, wstając z krzesła.
-Kiedyś…Prawdopodobnie bym w takiej sytuacji uciekła. Poddałabym się i dręczyła wszystkim przez długi czas, stojąc w tym samym miejscu i nie zrobiłabym żadnego kroku naprzód. Tak, byłoby tak, ale teraz nie będzie. To dałoby jej satysfakcję, a tego nie chcę. –Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Czuję, że walczysz sama ze sobą. Nie jesteś wciąż pewna swoich uczuć. –Cicho dodał Edward.
-Dobrze przeczuwasz. Zresztą to się nigdy u mnie nie zmieni, ale to mnie nie powstrzyma. Nie chcę stać w miejscu i płakać jak głupia.
-Naprawdę? Jesteś na to gotowa? –Ze zdziwieniem zapytał Edward.
-Ona ma racje, nie możemy uciekać. Ustaliliśmy sobie cel i chcemy go zrealizować, nic nie jest dla nas przeszkodą. Jedynymi płotkami na naszej ścieżce są nasze słabości. –Poważnie mówiła Dzinks, podchodząc do Nate’a.
Popatrzyłam na nich. Mieli zdecydowane miny. Sama też sobie nie wierzyłam. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości, że tak przed chwilą powiedziałam.
-Jestem z tobą. –Usłyszałam cichy szept w swojej głowie. Brzmiał podobnie do tego z tamtej chwili. Wtedy, gdy ktoś mi zasłonił oczy…To krótkie, obce mi zdanie, zapełniło mnie odwagą i pewnością siebie. –Nie wiem kim jesteś, ale dziękuję. –Cicho powiedziałam, pod nosem, robiąc krok do przodu.
-To co, wracamy tam rządni wyjaśnień? –Zapytała pewna siebie Firm, podnosząc swoją torbę z podłogi.
-Ta, zapominamy o tym głupim incydencie i idziemy. –Powiedziałam biorąc katanę do ręki i wyciągając ją przed siebie.
-A potem zagramy w kosza, by dać wycisk Law za to, że nas tak nastraszyła. –Powiedział Nate, wskazując na mnie palcem.
-Idealne wyczucie czasu Nate, nie ma co. –Edward zrobił typowego ‘FacePalm’a’.
         Przez całą drogę skrywałam twarz i szłam pomiędzy Edwardem a Firm. Nie chciałam by ktokolwiek mnie widział. Ręce delikatnie dygotały mi ze strachu. Na suchych ustach czułam małe, piekące rany, bo ciągle je zagryzałam. Przekroczyliśmy bramę. Pusta wszędzie, żywej duszy nie widać.
-Spokojnie, na pewno nie ma tu nikogo z uczniów. –Specjalnie nad wyraz głośno, powiedziała Firm.
-Nigdy nie widomo. –Ściszyłam głos i nadal szłam skulona w kierunku schodów, które wydawały się ciągnąc w nieskończoność.
-Nie rozumiem tego. Bardziej się boisz co powiedzą o tobie inni niż o własne życie. Dziwak z ciebie. –Nate przyśpieszył kroku.
-Odezwał się drugi dziwak, który zafarbował śliczne, śnieżnobiałe włosy na czarno i zmienił styl, by się dowartościować i pokazać innym jaki to on nie jest super.  –Prychnęłam.
-Proszę, nie przypominaj mi o tym. –Zakrył grzywką poczerwieniałą twarz. –I to twoja kolejna wada, jak jesteś zdenerwowana to jesteś niemiła. –Dodał zgorzkniało.
-Nikt nie jest idealny. –Krótko odpowiedziałam, wzruszając ramionami. Podeszłam jako pierwsza do drzwi wejściowych. –Nie ucieknę. –Szepnęłam pod nosem, chwytając mocno klamkę i pociągając do siebie. Moje włosy rozwiał delikatny, klimatyzacyjny podmuch z wnętrza.
-Gabinet dyrektora był chyba na lewo. –Powiedział Edward skręcając. –Z resztą, fiolet nad zaprowadzi. –Dodał, zwracając uwagę na fioletowy dywanik w oddali.
-To idziemy. –Powiedziałam dziwnym, dziecięcym głosem. W trakcie wypowiedzenia strasznie mi się załamał. Przysłoniłam usta ręką.
-Jak się denerwujesz to zawsze masz taki słodki głosik, haha. –Złośliwie powiedziała Dzinks, zjadając ostatni kęs batonika.
-Jesteśmy o krok od drzwi. Idź i otwórz. –Edward zawrócił i zrobił mi drogę wolną.
Rozluźniłam mięsnie, a nogi zrobiły mi się jak z waty.
-No idźże! –Rozkazała mi Firm, niedelikatnie uderzając mnie w plecy, a dokładniej w między łopatki, co wydało pusty dźwięk i pchnęło mnie do przodu.
Popatrzyłam na nich moją miną błagającego kota. Czułam jakby wzrokiem mnie chcieli tam wrzucić na zbity pysk. Odwróciłam się i podeszłam do drzwi. Podniosłam wzrok na poziom równy przewierconej, srebrnej plakietki z nazwiskiem.
-No dalej, klamka nie gryzie. –By mnie bardziej przygnębić dopowiedziała Bel. 

Wyciągnęłam protezę i chciałam ją już przełożyć do ciemnobrązowego drewna, by krótko zapukać. Nie zdążyłam. Srebrna klamka się zapadła i wydała głośny trzask. Zastygłam. Drzwi się energicznie otworzyły… 


------------------------------------------------------------
"Znowu taki krótki?! No, ale Law, leniu jeden, co ty robisz? Co ty sobie myślisz, co?!" Taaak, zapewne tak mnie w myślach hejtujecie. : > Miał być dłuższy, o dosyc spory kawałek, ale...nie. Lubię trzymac w napięciu i dlatego znowu urwałam w takim momencie. ; 3 Jeśli znowu zanudzam, przepraszam, ale ostatnio brakuje mi weny na pisanie i to tego jeszcze mam sporo nauki w szkole, a do ferii jeszcze trochę. Dzięki za poświęcenie swojego czasu i przeczytanie kolejnego niewypału. Pozdrawiam, Law. ; ) 

1 komentarz:

  1. Kocham Cię zioom <3.. a dokładniej twojego bloga ;)
    Pisz szybciej :D

    OdpowiedzUsuń

Wszystko przeżyję.