piątek, 11 stycznia 2013

Rozdział XVI



-Niemożliwe…-Firm odwróciła się pierwsza. Ze zdziwienia otworzyła usta.
-Law…-Podchodząc do mnie, Edward cicho powiedział.
Wszyscy wstając, jednogłośnie przywitali nauczyciela. Narobili nie małego huku szuraninią krzeseł. Po chwili usiedli i zwrócili wzrok ku naszej grupie. Zirytowana, niepewna, ciekawa, podekscytowana, powoli odwróciłam się w stronę tablicy. Pośród ciszy, słyszałam swoje niesłychanie głośne bicie serca. Nie tylko je wyraźnie słyszałam, ale też czułam ból jaki sprawia tymi uderzeniami. Uniosłam wzrok. Pobladłam. Moje ciało automatycznie się oziębiło. Oczy otworzyły się szeroko, a źrenice zwęziły, wpuszczając ogromną ilość światła do wnętrza. Serce bijące jak szaleńczy młot – zamarło. Nogi się ugięły i zrobiły jak z waty. Ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Wstrzymałam oddech. Rozwarłam delikatnie blade, spękane usta. Zebrało mi się na płacz.
-Ta…to…-Przerywanym, łkanym głosem wymamrotałam. Czułam ucisk w gardle.
Nic nie odpowiedział. Stał wyprostowany i wzrokiem próbował uciec z miejsca. Na twarzy miał wypisane przeprosiny.
Po klasie rozeszły się chichotania. Uczniowie pomiędzy sobą niezbyt cicho komentowali moją reakcję.
-No to pięknie. –Nate usiadł z wrażenia i odchylił  głowę w tył.
-Dla…czego…go…? –Jąkałam się, próbując powstrzymać płacz. Czułam się poniżona. Moje serce odrzuciło całą poprzednią radość. Zapełniło się bólem wraz z najgorszą nienawiścią. Radosny akcent w oczach zniknął. Mój wzrok był obojętny, pusty. Zniżyłam go do poziomu drewnianej podłogi. Włosy przykryły mi twarz, przymknęłam oczy.  Uroniłam jedną ciepłą łzę, która powoli spływała po chłodnym policzku. Po chwili bezlitośnie uderzyła o ziemię.
-Iza…-W końcu nabrał odwagi, by wypowiedzieć moje znienawidzone imię. Zrobił niepewny krok do przodu.
-Nienawidzę cię!!!-  Gwałtownie podniosłam głowę. Coś we mnie pękło. Krzyknęłam przeraźliwym, bardzo głośnym, wściekłym głosem. Włożyłam w niego całą swoją siłę i dech z płuc. Łzy poczęły leciec obficie. Chwyciłam szybko swój plecak. Chciałam jak najszybciej stąd uciec, jak najdalej…Ruszyłam czym prędzej w stronę drzwi.
-Nie rób nic głupiego, do cholery, Law! –Zakrzyknął za mną Edward, chcąc mnie złapać za rękę. Wymsknęłam mu się. Słyszałam wokół siebie mnóstwo komentarzy. Niektórzy wstali ze zdziwienia, chcąc wyjaśnień. Z hukiem, niedelikatnie otworzyłam drzwi Nie, dosłownie wpadłam na nie, ze złości chciałam je wyrwać z zawiasów. Zaczęłam biec, nie wiedziałam dlaczego, ale biegłam ile miałam sił w nogach. Na mną wybiegł tato. Przez szaleńczy pościg, wynikający z czystej złości, potknęłam się o własną sznurówkę. Boleśnie upadłam kilka metrów od niego. Czułam jak kostka, która przed momentem chrupnęła, pulsowała. Próbowałam nią ruszyc. Chęć ucieczki przezwyciężyła ból.
Tato z niepewną miną przyśpieszył ku mnie. Podniosłam się. Nie odwracałam głowy. Wyciągnął do mnie rękę. Nieumyślnie odrzuciłam ją wektorem. Szybko ją przyciągnął do siebie. Zdziwił  się.
-Wiem, że mnie teraz nie posłuchasz, ale proszę,  nie trać nad sobą kontroli! To się źle skończy dla ciebie! -  Zaczął masować ukradkiem rękę po uderzeniu. Zrobił  mały krok do tyłu. Przestraszona, tym co przed chwilą zrobiłam, zaczęłam delikatnym biegiem się oddalać. Tym razem kuśtykając.
-Nie chcę stracić też ciebie!  -Wykrzyknął za mną  z żalem w głosie. Zostawiając klasę samą, oddalił się i wyciągnął komórkę. Z trudem doszłam do najbliższego zakrętu. Tuż za nim, usłyszałam, że ktoś się zbliża. Zaczęłam ponownie uciekać. Zignorowałam ból, który mi doskwierał. Dodatkową udręką był rozsznurowany but który nie usztywniał opuchniętej kości, przez co miała wolne pole do popisu. Gdy wyleciałam z drzwi głównych, bezmyślnie zeskoczyłam ze schodów. Upadłam dość zgrabnie. Dwoma rękami zamortyzowałam upadek, czyli na tak zwane cztery łapy. Miałam wrażenie, że ktoś mnie ciągle śledzi i obserwuje.  Gdy wyszłam z bram, to uczucie nie znikało. Nadal biegłam. Czułam, że powoli tracę dech. Z trudem oddychałam. Moje samopoczucie było nie do opisania. Łudziłam się że to tylko jeden z moich złych snów, że to tylko moja wyobraźnia, to tylko wizja świata alternatywnego. Nadzieja matką głupich. W biegu, do głowy napływało mi setki myśli. Nagle się zatrzymałam.
- Dlaczego uciekam? Może najlepszym sposobem byłoby zaakceptowanie wszystkiego? –Popatrzyłam w błękitne niebo, głośno rozmyślając. –Nie, zawsze będę uciekać. –Łzy spłynęły mi po gardle.
Ruszyłam przed siebie, już spacerkiem. Obolałą nogą szurałam po betonowym chodniku, co jeszcze bardziej zwalniało mój chód. Szłam z opuszczoną głową i nadal cicho łkałam. Próbowałam ustabilizować oddech. Zapadnięcie się pod ziemie, nie byłoby rozwiązaniem problemów. Moje ciało całe drgało wewnątrz od nerwów. Gardło nadal było ściśnięte. Ślinę z trudem przełykałam.  Mój organizm powoli się osłabiał. Nie miałam sił na rozmyślanie. Miałam pustkę, nicość w głowie. Wlepiając przerażone oczy w chodnik, kierowałam się do domu.
     Po zamknięciu się w pokoju, usiadłam pod ścianą z kolanami podciągniętymi pod brodę. Mój ulubiony sposób siedzenia. Rękoma je oplotłam, a głowę nisko schyliłam. Patrzyłam w jeden punkt. Tym punktem był czarny materiał, do którego zawsze chowałam katanę. Leżał rozwiązany na podłodze, pod równoległą ścianą.
-Ile jeszcze rzeczy nie znam? Ile jeszcze czeka mnie niemiłych niespodzianek? Ile jeszcze…będę starać się na darmo? –Dławiącym się głosem, prowadziłam głośny monolog. Z każdym słowem, łzy nasilały się. Zaczęłam czuć się coraz gorzej. Jakbym traciła nad sobą kontrolę. Jakby ktoś zastępował moje miejsce, a ja stawała się obserwatorem samej siebie. Oczy miałam już podpuchnięte od łez, które same z siebie napływały. Przymknęłam zmęczone powieki. Zagryzłam wargi. Wsłuchałam się w płacz własnej duszy.
-Znów Cię okłamał…-Pośród bezgranicznej ciemności, rozległ się tajemniczy głos.
-Zamknij się…-Nie myśląc co, gdzie i jak, wymamrotałam, jeszcze bardziej skrywając twarz.
-A tak obiecywał, tak zapewniał…-Znów arogancki głos się rozległ, otaczając mnie w każdej strony.
-Zamknij się! –Stanowczo krzyknęłam przez ciepłe łzy, które wsiąkały w materiał marynarki.
-Niestety, od prawy nie uciekniesz, choćby nie wiem co. –Teraz byłam pewna. Ten zarozumiały akcent w głosie…tak to ona.
-Tak się starałaś, postawiłaś sobie cel, chciałaś go za wszelką cenę zrealizować, a on…A on stał z boku i przyglądał się jak ładnie dajesz z siebie wszystko, mimo że mógł ci pomóc. Cóż za piękny dramat, haha! –Złowieszczo się roześmiała, a jej śmiech odbijał się o uszy i powracał z echem.
-Za…mknij się. –Już słabym, zmęczonym głosem odparłam. Niestety, miała rację. Było tak jak mówi.
-Najwyraźniej nie ma tu dla ciebie miejsca. Nie pasujesz tutaj. Robisz sobie nadzieje. Kryjesz prawdziwą siebie za grubą maską, przyozdobioną najpiękniejszymi kłamstwami.  Mówiłam ci już, nigdy nie będziesz taka jak inni. –Ostatnie zdanie wypowiedziała najbardziej dobitnie.
-Nie prawda. Jestem sobą. Słabą istotą która sama sobie nie poradzi. Kimś, kogo można nakarmić kłamstwami, by był szczęśliwszy. –Powoli mówiłam, bez załamania w głosie.
-Ładnie to powiedziałaś! Nawet w chwili załamania, na skraju wytrzymałości ku bram szaleństwa, masz poczucie humoru! Haha! –Ponownie się zaśmiała. –Moja oferta jest nadal aktualna, pamiętaj. –Po chwili dodała z powagą w głosie. To nie było normalne przypomnienie. Powiedziała to tak jakby chciała mnie zmusić do postępowania jakiego ona chce.
Po krótkiej ciszy, nagle przypomniałam sobie poprzednie spotkanie. I to co zrobiła…Nabrałam ponownej złości. Nie, nie pozwolę, by znów się ze mnie naśmiewała. Nie zasmakowała tego bólu co ja. Powinna odczuć to samo. Otworzyłam oczy. Moje źrenice znów wyrażały wypływającą ze mnie, długo tłumioną nienawiść. Powoli wstałam. Czułam się słaba, wykończona. Stanie prosto sprawiało mi trudność. Chwiałam się.
-Och, czyżbyś się zdecydowała? Naprawdę?! Ha, teraz wszyscy pożałują! –Jej głos coraz mniej odbijał się echem. Podekscytowana, pytała jak psychopatka.
Stałam z opuszczoną głową. Ręce drżały mi ze złości. Zastanawiałam się, jak rozegrać, by wyszło na moje.
-Wszystko mi jedno…-Cicho powiedziałam.
-Cóż za zmiana w tobie zaszła! –Usłyszałam już wyraźnie jej głos za swoimi plecami. –Podejdź do mnie, ze mną już nikt cię nie skrzywdzi. Razem będziemy niepokonane. –Dodała.
Delikatnie się odwróciłam. Ten widok co kiedyś. Podobna sytuacja. Ja oszukana, bez silna, ona – pewna siebie, nachalna. Stała uśmiechnięta z ręką wyprostowaną i wyciągniętą ku mnie.
We mnie pojawiła się nagła niepewność. Zatrzymałam się. Coś sprawiało, że chcę, chcę rzucić wszystko i przestać zamartwiać się tym co będzie. Tym czymś, był ból i żal do ojca. To uczucie mnie kusiło. Zaczęłam w myślach rozwiewać niepewności. Sama nie wiedziałam co robić. Nie wiedziałam czego pragnę, gubiłam się we własnych pragnieniach. Czego tak naprawdę chcę? Czego tak bardzo pragnę? Za co bym poświęciła życie?
-Długo się zastanawiasz…Niecierpliwię się. Pomogę ci. Pomyśl na kim chcesz się zemścić. Kto wyrządził ci krzywdę? Kto cię zranił? Kto zaczął twoje błędne koło? –Z ironicznym uśmiechem popatrzyła na mnie.
Otworzyłam szerzej oczy. Zrobiłam pewny krok do przodu. Przypomniałam sobie fragmenty wspomnień. To ciepło jakie wtedy one na mnie wywierały. Chciałam powrócić do tamtych chwil. Do chwil, gdy beztrosko żyłam we własnym świecie, ciągle czegoś się ucząc. Ucząc się na własnych błędach. Do chwil, w których nie przyszło mi na myśl, splamić sobie kiedykolwiek ręce krwią. Do matczynego ciepła…
-Osobą, która mnie skrzywdziła…-Cicho zaczęłam, chwiejąc się na boki. Zacisnęłam pięści.
-Tak, powiedz to! Przez niego cierpisz! On cię oszukiwał! –Zaczęła wrzeszczeć coraz bardziej podekscytowana.
-Tą osobą…jesteś ty!!! –Z całej siły zaczęłam krzyczeć. –Ty! Ty, to przez ciebie to wszystko się skomplikowało! To przez ciebie zostałam wytykana palcami! To przez ciebie! –Wywierając całą wściekłość na słowa. Wymierzyłam w nią wektorami. Kierowały się moim gniewem. Na jej twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek.
Nagle moje oczy spowiły mrok. Czułam, że ktoś je osłonił rękoma, ciepłymi dłońmi. Wektory rozeszły się. Nogi mi się ugięły. Nieświadomie zachwiałam się do tyłu, w czyjeś ramiona. Ten ktoś złapał mnie, ale nadal nie odkrywał oczu. Poczułam nagłą niemoc.
-Nie rób tego. Nie możesz…-Usłyszałam delikatny głos młodego chłopaka nad swoim uchem.
Nie mogłam nic powiedzieć ani się ruszyc. Moje ciało się rozluźniło. Podświadomość zaczęła odpływać. Straciłam przytomność…


-------------
Tak, znowu taki krótszy. Brakuje mi pomysłów. Poza tym, co za dużo to niezdrowo. Trochę chaotyczny rozdział, nie? Wiem, możliwe, że jest słaby. Cóż...Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law. ;) 

4 komentarze:

  1. Lucy Lucy Night Fever! :3 Taka mała schizofrenia XD Fajny rozdział, nawet jeśli nie najdłuższy. Początek przypomina mi koniec 10 tomu FMA.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie czytałam całej mangi FMA, ale jeśli przypomina, to trudno. ; )

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Wszystko przeżyję.