niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział XL "Ostatni gest"


          Ten czarny materiał imitował ogarniającą mnie ciemność, gdy mdlałam, lecz teraz byłam  w pełni świadoma. Żyję, zostałam uratowana. Cudem uniknęłam śmierci. Jeszcze trochę oszołomiona klęczałam bezradnie na ziemi. Pod palcami czułam lepką, ciepłą krew i rozerwane strzępki skóry. Nerwy nie są uszkodzone. Mam na szczęście czucie w prawej ręce. Ale jeśli nie zatamuje krwawienia to będzie źle. Wszystko sprowadza się do jednego końca! Trzask ścierających się stali zadzwonił mi w uszach. Po chwili Edward wycofał się nieśmiało do tyłu, a tajemniczy wybawiciel odszedł krok ode  mnie, odsłaniając mi tym samym otoczenie, które zalewało powoli światło i blask zachodzącego, pomarańczowego słońca. Delikatnie powstałam, chwiejąc się na boki i nie puszczając z ręki broni. Jednak muszę być czujna. Spojrzałam na niego. Wysoki, wyższy zdecydowanie ode mnie chłopak. Czarny płaszcz okrywał go od głowy do kostek. Spod niego tylko wystawały również czarne, masywne buty. Szeroki kaptur skrywał jego twarz. Na materiale było kilka kieszeni. Płaszcz nie wydawał się być z grubego materiały, gdyż powiewał subtelnie na wietrze. Gdyby nie taka postura to bym pomyślała, że to Maka, ale to na pewno nie ona. Stał plecami do mnie ciągle, a twarzą do Edwarda. On zaś lekko zdezorientowany, poruszył dłonią, w której trzymał broń. Po chwili postać delikatnie obróciła się. Kaptur nadal okrywał jego głowę, ale w prawej ręce zobaczyłam połyskujący miecz. Też kruczoczarny. Z białymi wykończeniami, długie ostrze, widać, że idealnie wyostrzone. Spod rękawa tylko wystawał kawałek rękojeści, a kształtem przypominała jakby dół i urywek ramion od krzyżyka. Zaokrąglone, wygładzone krańce. Jeśli tak łatwo powstrzymał w ułamku sekundy atak demona to musi być silny. Poczułam jak pod opuszkami coś jakby się poruszało. Odkryłam natychmiast ranę. Regeneruję się. Mięśnie, kości, naczynia przykrywa nowa skóra. To… Boli! Zagryzłam zęby, a rękę swobodnie puściłam wzdłuż ciała. Chciałam zrobić krok naprzód, bo mam sprawę do załatwienia. Jednak ku mojemu zdziwieniu skryty chłopak, nie odwracając się nadal, ręką zagrodził mi drogę. Na dłoni miał czarne, skórzane rękawice z wyciętymi miejscami na kości palców na zgięciach. Przystałam.
-Wycofaj się – odezwał się poważnym, stonowanym tonem. Nie było w nim nic niepokojącego, wręcz przeciwnie, barwa głosu była przyjemna.
-To ty nie powinieneś się dalej wtrącać, to moja sprawa –odparłam suchym, szorstkim głosem.
Fakt, gdyby nie on , teraz zapewne byłam już martwa lub cierpiała w męczarniach, ale chcę dokończyć to, czego się już podjęłam. Poza tym… Mógłby się odwrócić jak do mnie mówi, szacunek to też dobra cecha i kulturalna zarazem.
-Poddaj się. Dobrowolnie, czy siłą pomóc? Twój wybór –powiedział jakby z lekką ironią.
-Nie! Nie będziesz mi mówił co mam robić, za kogo ty się masz? –podniosłam ton głosu, gdyż się zirytowałam łatwo.
-Za osobę silniejszą od ciebie –krótko wtrącił, ale już na pewno z uśmieszkiem, bo po chwili dobiegł mnie cichy śmiech.
Przełknęłam ślinę i otworzyłam szerzej oczy. To żart? Już go nie lubię, narcyz i pyszałek.
-Wycofujemy się? –Lucyfer zapytał niewinnie, lecz sam nie był do tego przekonany.
-Nie, nie znamy go. Jeśli to zwykły cywil to nawet z mojego obowiązku wynika, że mam go chronić. Nawet nie bacząc na to, ucieczka nie jest mi na rękę! –stanowczo powiedziałam, ale z taki naciskiem na słowa, żeby on je usłyszał bardzo wyraźnie.
-I sprawdziło się, że jak niskie to też uparte i wredne –ponownie ze śmiechem odparł i dobrze się najwyraźniej bawił.
-Dosyć… -zdążyłam tylko tyle powiedzieć, bo po chwili zauważyłam naskakującego podrzędnego demona, który wyłonił się bezszelestnie z krzaków. Leciał wprost na osobnika przede mną. Bez zawahania od razu kataną zablokowałam jego łapska tuż przy prawym boku zakapturzonego. Co prawda znalazłam się też pod jego już nastawionym ostrzem, ale nie tknął mnie nic nawet troszeczkę. Mały ten demon, ale obrzydliwy. Szary, siny, suchy, ale szybki. Znak miał nawet na widoku. Odepchnęłam go na niewielką odległość , by ostrzem wycelować w symbol. Nie musiałam dużo robić – potwór sam bezmyślnie nadział się na katanę i gładko go przeszyła na wylot. Przecięłam linie znaku, a z demona pozostał tylko pył, który ulatywał powoli. Delikatnie się odwróciłam za siebie, a jego już nie było przy mnie. Zrobiłam pełny obrót o 180stopni. Zobaczyłam jak skrzyżował miecz z Edwardem. Osłupiałam. Odwrócił moją uwagę! Wkurzona tupnęłam jedną nogą. Chciałam ruszyć do przodu, lecz jednak zatrzymałam się. Skupiłam uwagę na tej dwójce, która walczyła jak… równy z równym. Płynne ruchy, siła, precyzyjne ataki, zręczne uniki, jeden – tajemniczy, nie odkrywa twarzy, a drugi – miał coraz bardziej wyraziste błękitne tęczówki, a wzrok jeszcze bardziej chłodny. Czy ja do teraz właśnie podziwiam i zazdroszczę siły? Czy przyznaję się sama przed sobą, że o wiele lepiej radzi sobie z nim ode mnie? Świst przecinanego powietrza, echo żelastwa, moce, twarde, zdecydowane kroki, powiewający jego płaszcz. Połyskujące ostrze, tak, teraz widzę dokładnie, to krzyżyk, jeszcze piękniejsza rękojeść niż przedtem mi się wydawała. Mimo, że materiał od tego okrycia miał rozpięty i odkrywał swoje ubranie, które – o dziwo -też było ciemne, czyli męski podkoszulek bez ramiączek , lekko opadający na czarne, proste spodnie ze skóry to twarz nawet odrobinę nie ujrzała naturalnego światła. Jakim cudem? Przecież powiewa wiatr, porusza się dość gwałtownie, ale kaptur ani drgnie z jego głowy! Irytuje mnie to, ale jakiej to nadaje takiej wyjątkowości tej walce, która i tak wygląda na bardzo profesjonalną. Tak gładko mu idzie, z lekkością odpiera ataki Edwarda, przy których on wykonuje szerokie zamachy.
-Kim on jest… -wymamrotałam bezradnie, a katanę opuściłam nisko, stykając ją z ziemią.
-Nie mam pojęcia, nie kojarzę takiej postaci. Jednak to nie zmieni faktu, że nie jest na pewni byle kim –Lucyfer odpowiedział na moje pytanie, które mi się wyrwało niepostrzeżenie.
Dalej śledziłam z uwagą każdy jego najmniejszy ruch. Edward był wyraźnie zdezorientowany, jakby coraz bardziej próbował się od niego oddalić, aby uniknąć po prostu tej zaciętej walki. Nic dziwnego, trafił teraz na porządnego rywala. Zapadł zmrok, ciemność otaczała nas i pochłaniała. Jeszcze chwila, a tylko światło latarni będzie nas oświetlać i umożliwiać lepsze widzenie. Chłód, robi się przyjemnie zimniej. Poza tym, moje stłuczenia i siniaki już zanikają, ciało, skora powraca do stanu bez skaz. Niestety, ból ciągle temu towarzyszy. Coś za coś, jak zwykle. Do tego, czuje się tutaj zbędna.
          Nieoczekiwanie przeszedł po moim ciele dreszcz, jakiś impuls, ale taki bardzo dziwny. Nie, to coś niepokojącego, gdyż się jakby przestraszyłam, takie odczucie. Moją uwagę przykuł miecz Edwarda, Właśnie teraz zaatakował, ale jego przeciwnik zablokował ostrze, ale… Miecz jakby nagle się poszerzył?! Tak, widzę to, powierzchnia stali się zwiększyła. Szerokość była o wiele większa. Chciałam krzyknąć do tajemniczego osobnika, żeby uważał, ale nie było to potrzebne. Ledwo otworzyłam usta, a on sam zareagował ku mojemu zdziwieniu. W jednej ręce blokował mieczem ostrze, bliższe niemu, ale spod płaszcza nagle wyłonił drugi miecz, który też skrzyżował z ogromnym ostrzem, które było wycelowane na poziomie jego szyi. Piękne, biało-srebrzyste żelastwo, które w oczach mieniło się jakby w odcieniu błękitu, ale bardzo jasnego. Broń była tej samej długości co jego drugi oręż, lecz z węższym ostrzem. Mimo to, oręż zachwycał, a zdobienie rękojeści, która była w postaci rozpostartych skrzydeł, dodawało ten broni unikalności. Dwa miecze, dwie bronie, potężne żelastwa. Jak to możliwe? Przecież to jest mało spotykane, bardzo rzadko! Czy to człowiek? Na pewno, bo gdyby nie był człowiekiem zapewne wyczułabym tę aurę, podobną do Edwarda i do tej, którą wokół siebie roztaczałam, gdy nie byłam zapieczętowana. Zdumiewające umiejętności jak na zwykłego cywila. Zwinnie uwolnił się spod ostrza Edwarda, dumnie wystawił dwie stale w obu dłoniach przed siebie. Wyprostował się, zarzucił płaszcz do tyłu, a potem utrzymywał go w ruchu wiejący wiatr. Edward był już jakby zrezygnowany, lecz nie wyglądał jakby stracił na sile – a wręcz przeciwnie. Od teraz jego ostrze  było szerokie i o wiele cięższe niż, gdy ja z nim walczyłam. Gdybym taką bronią oberwała – kończyny odcięte bez problemu. Stali od siebie znacznie oddaleni. Cisza przed burzą? Nie, nie zostawię tego tak! Poprawiłam ułożenie palców na rękojeści. Powiewające dotąd wstęgi, ciasno okręciłam wokół ręki a szczególnie nadgarstka. Zawroty ustały, do porządku się przywołałam, ustabilizowałam oddech, rozluźniłam mięśnie.
-Na pewno dasz radę dalej walczyć? –Lucyfer z wątpliwością w głosie zapytał,  lecz spodziewał się odpowiedzi zapewne.
-Powinnam już być martwa, a skoro dostałam szansę to ją wykorzystam –odrzuciłam część włosów do tyłu.
           Pewnym krokiem ruszyłam przed siebie. Znajdę się pomiędzy nimi, że nie przeszkodzi mi już kolejny raz. Edward zauważył, że zmierzam ku niemu i również z szerokim uśmiechem na twarzy przygotował na mnie ostrze. Nowy wojownik chciał go powstrzymać, żeby nie sięgnął mnie mieczem, lecz na próżno. Pojawiłam się tuż przed jego postacią, przez co gdyby wyciągnął ostrze to by mnie zranił. Dokładnie, podłożyłam się specjalnie, bo byłam pewna, że nie zaryzykuje i mnie nie dźgnie. Zablokowałam oręż Edwarda. Teraz z nową, lepszą nadzieją wierzyłam, że dam radę, czuję, że nie jestem tak słaba. Czyżby kubeł zimnej wody pomógł? Chyba tak.
-Interesują mnie tylko twoje zwłoki –Edward odezwał się wyniośle, a jego oczy aż błysnęły ze wściekłości.
-Nie plącz się pod nogami mi!! –Tajemniczy wybawiciel  krzyknął jakby z irytacją na mnie.
-Zapomnij – krótko odparłam z uniesionymi kącikami ust i zza ramienia spojrzałam na niego. W tej samej chwili kaptur z jego twarzy został zwiany. W końcu zobaczyłam jego oblicze. Niezbyt blada cera, lekkie jakby rumieńce na ostro zarysowanych policzkach, mocno uwydatniona szczęka, a wąskie usta wyrażały zdziwienie i być może niezadowolenie. Nasze oczy się spotkały. Skupiłam się na jego barwnych tęczówkach. Zielony kolor dominował, lecz źrenice otaczały brązowe kręgi, a na granicy białka i tęczówki znalazł się kolor niebieski. Jego oczy błyszczały i miały niesamowicie ciepłe spojrzenie. Co za dziwne odczucie… Nagle on zaciągnął kaptur z powrotem na twarz i bardzo szybko się wycofał. Oddalał się. Zdezorientowana tylko patrzyłam jak jego ciemna sylwetka się ulatnia w mroku. Co się mu stało? Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Lucyfera, który zmobilizował mnie do działania, bo zostałam na polu bitwy. Przed oczami miałam ciągle ten widok – jego twarz, te oczy, poważne, dojrzale oblicze, dłuższe, proste ciemno brązowe włosy, które opadały częściowo na czoło, brwi a nieliczne kosmyki były skierowane ku górze. Taki zadbany nieład. Poprawiłam katanę, zacisnęłam pięści. On uciekł, ale ja tu jestem, ten też tu został. Mam coś do skończenia. To teraz moja chwila. Edward stał pewny siebie, a na jego twarzy dalej malował się szyderczy uśmiech. Kiedyś to jego osoba potrafiła mnie tak zatrzymać na moment, lecz ten uciekinier przed chwilą dokonał tego samego.
-Gotowa wreszcie zginąć? –odezwał się ponurym tonem, a szeroki miecz schylił ku ziemi, rozpraszając kurz podmuchem wokół swoich stóp.
-Czy zginąć? Raczej nie. Mam jeszcze trochę planów do zrealizowania –z optymizmem na ustach spokojnie odparłam. Zmieniłam strategię. Będę stonowana, opanowana, nie będę działać pochopnie.
-Łatwo zdechniesz, nie masz ze mną szans –zaśmiał się, a rękojeść mocniej i pewniej chwycił i drgnął.
-Skoro tak to po co taka agresja? –ironicznie wtrąciłam. –To, że stałam się słabsza nie czyni ciebie silniejszym –spojrzałam na niego spod grzywki, którą okryłam niemal połowę twarzy.
Delikatnie, ale umyślnie jedną nogę cofnęłam i ugięłam. Katanę wystawiłam przed siebie.
-Gotowy? –szepnęłam do Lucyfera, a jego odbicie pojawiło się na ostrzu bardzo wyraźne.
Skinął głową po czym żelastwo zalśniło. Wzięłam wdech. Pokonam go, wierzę w swoje możliwości. Nie, nasze możliwości. A później… Znajdę tego chłopaka. Mam do niego kilka pytań. Ramię się całe zregenerowało. Brak ran. Ból minął. Zaatakował. Silnie tak jak przedtem, ale już mniej precyzyjnie, gdyż dzierżył dużo cięższą broń. Zablokowałam cios. Szybko odsunęłam się od niego, wykonałam zamach i wycelowałam w jego szyję. Spodziewałam się kontry, lecz nie chodziło mi o to, by go ugodzić, tylko odwrócić uwagę. Chcę sprawdzić, czy też ma znak ten, który  mają plugawe demony i dzięki któremu mogę je zabijać. W drugiej ręce miałam znowu scyzoryk i szybko, gdy on siłował się z moją kataną, małym ostrzem, gładkim brzegiem przejechałam po szarej, cienkiej bluzie z kapturem, bez zamków. Z niewielką trudnością szło mi rozcinanie materiału, ale nie chciałam jednak mocniej przykładać nożyka do ciała, to nie był mój cel. Rozdarłam wąskie pasmo, lecz oderwałam prędko scyzoryk od niego, gdyż się wyraźnie rozwścieczył. Skrzyżowałam swoje ostrza. Tak też mogę walczyć. Co prawda to tylko nożyk, ale daje radę. Czekałam na atak. Jednak on chwycił za swoje uszkodzone ubranie. Zauważyłam też, że znaku tam nie ma. Zdziwiona wpatrywałam się w bladą skórę bez żadnego śladu. Więc co jest? Nie zabiję go jak demona tylko jak człowieka?
-Ty też nie masz znaku na ciele –Lucyfer cicho wtrącił, gdyż też widział to, co ja odkryłam.
Kiwnęłam głową i ponownie skupiłam uwagę na jego ruchach. Edward wysoko uniósł broń. To mi się nie podoba. Nagle z zaangażowaniem cisnął we mnie nią. Odskoczyłam na bok, a ostrze zagłębiło się w ziemi, między kamyczkami. Zablokował sobie miecz, lecz może go i tak użyć! Chciałam go uprzedzić, lecz on z taką łatwością wyrwał oręż i pierwszy zaatakował, blokując mój atak. Katana odbiła się od jego ostrza. Odrzuciło to moją rękę do tyłu. Kości w barku mi strzeliły. W tym samym momencie rzuciłam scyzoryk lewą ręką, celując w jego oko. Nie pozwolę mu teraz zaatakować, może jakimś cudem uda mi się to okaleczyć, by nie widział za dobrze. Prawie mi się udało. Ostrze trafiło go w łuk brwiowy, z którego puściła się strużka ciemnoczerwonej krwi i spłynęła po jego lewej stronie twarzy. Wygląda koszmarnie, jak z horroru. Zasłonił dłonią oko. Ale po sekundzie otwarta rana zasklepiła się, brzegi wyrównane, śladu nie ma. Regeneracja – mogłam się spodziewać. Zwróciłam uwagę na jego miecz, powrócił do poprzedniej formy. Widocznie stwierdził, że nie ma sensu mnie atakować takim szerokim mieczem. Lepiej dla mnie… Albo i nie – gorzej. Będzie dalej szybszy. I kolejny atak ku mnie. Podniosłam katanę i zablokowałam bez problemu. Osłabł? Takie odnoszę wrażenie. Może zmęczyła go poprzednia walka? To w ogóle możliwe? Odsunęłam się kawałek od niego. Ponownie poprawił dłoń na broni i znowu w niego wymierzyłam. Wymieniliśmy kilka ataków. Każdy ruch był przemyślany, stabilny, zaangażowany. Powietrze jakby gęstniało wokół nas, wiatr rozwiewał nam włosy. Miecze połyskiwały w świetle lamp, a nasze oczy pochłaniały każdy najmniejszy szczegół. Chłód, przyjemnie niska temperatura niżeli w dzień, dawał ukojenie. Ciężej łapałam oddech. To bezcelowe. Teraz jakby walczymy na wytrzymałość, kto pierwszy padnie z wykończenia. Zwolniłam delikatnie tempo i chciałam jakoś znaleźć jego słaby punkt, może to mi da przewagę. Znowu okaleczyć może, a potem… Zabić. Na tę myśl od razu przeszedł mnie dreszcz i fatalnie się sama potknęłam o małą gałązkę leżącą na ziemi. Tylko nie to, znowu! Zachwiałam się, lecz nie upadłam. Niepostrzeżenie przedtem uwiązana na ręce wstęga katany się rozluźniła i zawinęła się subtelnie wokół mojego ciała. Zdawała i tak test, gdyż dobrze się trzymała i umacniała chwyt. Nim się obejrzałam i chciałam po raz drugi zawinąć wstęgę, Edward znalazł się za mną, bardzo blisko i chwycił za miękki materiał i ciasno owinął wokół szyi. Trzymał tę wstęgę dość mocno i ciągle ściskał. Z zadowoleniem próbował mnie udusić. Mimo woli oparłam się o niego plecami. Był taki zimny. Czułam jego płytki oddech na karku. Krztusiłam się i do tego byłam zaskoczona tym ruchem. Zgięłam ręce w łokciach i próbowałam rozluźnić pętlę. Bezskutecznie. Szybciej sobie wbiję paznokcie w skórę niż uda mi się pod pasek wsunąć rękę i zapobiec uciskowi. Mocno szarpał do tyłu. Traciłam już dech. Zrobiło mi się nieprzyjemnie gorąco. Czuję, że jestem już zapewne purpurowa na twarzy. Odniosłam wrażenie, że materiał już tak jest zaciśnięty na szyi, że mnie rani. Co robić? Mogę odciąć wstęgi? Ale czy Lucyfer na tym nie ucierpi? Nie jest rzeczą, jest prawdziwym, żywym człowiekiem. Tracę świadomość, słabo mi…
-Odetnij je! –Lucyfer wyczytał w moich myślach co rozpatrywałam i stanowczo krzyknął.
-N-nie! –wykrztusiłam z bólem. Miałam suche, spękane usta. Przecież na pewno coś mu się stanie! Nie chcę go ranić.
-Tnij, proszę! –z desperacją w głosie i ogromnym przejęciem ponownie rozkazał.
Presja chwili, muszę działać. Uległam, będę tego żałować. Scyzorykiem jednym pociągnięciem odcięłam materiał. Odłączony pasek od broni, poluzował wiązane na szyi i powoli zsunął się z niej. Z ulgą złapałam oddech. Edward natomiast dobył miecza. Do tego usłyszałam bardzo cichy syk bólu. Wiedziałam, że coś się stanie. Lucyfer poświecił się bym mogła się uwolnić. Teraz on mnie ratuje…
-Nie przejmuj się, walcz. Skończmy to –zobaczyłam w ostrzu jego twarz z troskliwym uśmiechem. Dodało mi to otuchy. Opamiętałam się szybko i obroniłam się. Ogarnęła mnie dodatkowa chęć zemsty za Lucyfera. Za to, że chciał mnie po prostu udusić do tego perfidnie wykorzystując moją broń, jej część. Ta żądza, przyjemne uczucie, ale także równie niebezpieczne. Teraz ze zdecydowaną przewagą go atakowałam. Był zdezorientowany, gdyż nie spodziewał się, że zrobię coś takiego.
-Przygotowana? –powiedział nagle, gdy miał przy twarzy moje ostrze, które zdołał przyblokować.
Spojrzałam na niego z lekkim zdumieniem. Głos jego jednak nie brzmiał jak dotąd, tak wrogo. Bardziej jak ton dawnego Edwarda… Od razu starałam się wyrzucić tę myśl z głowy. To podstęp, na pewno! Granie na uczuciach – nie teraz takie numery.
-Zabiję cię –przez zęby z uśmiechem odparłam, zabierając katanę i ponownie się zamachując. Wycelowałam tym razem w jego klatkę piersiową. Byłam gotowa na blok, lecz… On nagle opuścił ręce wzdłuż ciała, puścił wolno miecz i nachylił się do mnie, prosto nadziewając się na długie ostrze. Przeszyłam go. Przebiłam serce. Tak nagle… Zamarłam. Na rękach poczułam ciepłą krew, sączyła się gęsto, szybko, pulsowała jakby. W szoku zacisnęłam zakrwawione dłonie na katanie. Nogi się pode mną ugięły, razem, oboje uklękliśmy. Ja- sztywno, on natomiast oparł się o moje ramię głową. Myślałam, że to może kolejna sztuczka, lecz nie – nie tym razem. Szeroko otworzyłam oczy, rozchyliłam usta. Wbiłam pusty wzrok w gwieździste niebo. Nie potrafię ogarnąć sytuacji. To przeszło moje najśmielsze oczekiwania. On sam się dał zabić. Chwila! Ja go teraz, w tym momencie zabiłam! Dotarła do mnie ta wiadomość. Drgnęłam, do oczu napłynęło mi łzy. Chcę się odezwać – nie mogę. Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu. Po chwili jego ręce mnie objęły. Tak czule ścisnęły. Poczułam w sercu ból. Nie, to nie ból zdany, to mój własny ból – psychiczny. Opuściłam głowę i spojrzałam na jego włosy, które gładko się ułożyły. Pusta w myślach, totalna nicość.
-Dziękuję… -z jego ust uchodziła krew, a on ciężko dysząc to szepnął mi do ucha.
To był głos Edwarda. Tego jestem teraz pewna! To on… To on! Rozpłakałam się. Czy ja go zabiłam naprawdę? Edwarda? Przyjaciela? Spanikowałam. Po chwili jego ucisk się rozluźnił. Ciężar swojego ciała przeniósł do tyłu. Zakrwawiona katana wysunęła się z jego klatki piersiowej. Przy tym dodatkowo go zraniłam. Dobiegło mnie głuche uderzenie o ziemię. Upadł. Ostrożnie, ze strachem spojrzałam na niego. Zamknięte powieki, mnóstwo krwi, kałuża wokół niego się poszerzała. Brak ruchu, nie oddycha. Twardo wbijałam kolana w kamieniste podłoże. Nadal trzymałam przed sobą broń. Drżałam, cała. Łzy mimowolnie spływały mi po policzkach. Emocje się we mnie kumulowały.
-Dał się zabić… -Lucyfer cicho wymamrotał w międzyczasie, jednak zamilkł.
           Nie wiedziałam co mam robić. Bezczynnie tkwiłam w tej pozycji. Nagle wokół mnie wyczułam zbliżające się demony. Wyłaniały się spośród ciemności. Mają mnie za łatwy cel teraz? Zawładnęła mną potężna chęć mordu. Napięłam wszystkie mięśnie. Spojrzałam za siebie. Widzę  je, demony. Powstałam. Nie kontroluję się. Nie panuję nad sobą. Ogarnia mnie szaleństwo. Przygotowałam się do natarcia na nie.
-Nie zbliżajcie się… -mruknęłam pod nosem załamanym głosem. Po chwili jednego potwora przeszyłam w
pół jednym ruchem, krzycząc przy tym ile tylko miałam sił w płucach, a słone łzy się wzmogły…


_________________________
Kolejny dłuższy rozdział za nami. Może być nieco chaotyczny,lecz myślę, ze jest ciekawy i trzymający w napięciu. Tak mi się przynajmniej zdaje, gdyż jestem wyjątkowo zadowolona z tej części. Przepraszam za wszelkie występujące błędy w poście. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystko przeżyję.