niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział XXXIX "Chęci to za mało, a jedną nogą po drugiej stronie to już dużo"



-Więc co zrobimy? –Nate zapytał, przerywając dość długą ciszą panującą w pokoju dyrektora.
           Wszyscy siedzieliśmy ze smętnymi minami. Ja, ojciec, dyrektor, Firm, Lucyfer, Bel, Dzinks, Break i Gilbert. Niby razem fizycznie, ale myślami każdy był gdzieś indziej, mało kto coś mówił, ledwo pytał. Ciężki temat, trudna sprawa, niewyobrażalna sytuacja. Do tego miejsca zajęliśmy dość specyficznie: dyrektor przy biurku – norma, ale Gilbert stał oparty o ścianę przy drzwiach, tradycyjnie palił i irytował nas dymem, który kłębił się nad głowami i pod sufitem. Break siedział wyjątkowo na miękkim dywanie i jedynie cukierki z miseczki opróżniał. Ojciec zajął fotel, leżąc w sumie a nie siedząc. Nate i Dzinks oparli się o siebie plecami a siedzieli na jednej z kanap przy stole. Firm wybrała zwykłe krzesło przy regale z książkami i wzrokiem pochłaniała znajdujące się tam tytuły. Bel opierała się na przyczółku fotelika, który był pusty. Natomiast ja usiadłam na szerokim parapecie na oknie, z nogami wyłożonymi na ścianę. Lucyfer stał tuż obok mnie i również spoglądał na widok za oknem. Wpatrywałam się w bezchmurne niebo i obserwowałam loty ptaków. Od czasu do czasu zajmowałam się dziwnymi plamkami, które pojawiały mi się przez oczami, gdy zbyt długo skupiałam wzrok na błękicie nieba. Ciekawe zajęcie, naprawdę. Bawienie się spadającymi ślaczkami.
-Już to było przedyskutowane – dyrektor z ciężkim westchnieniem odpowiedział po namyśle.
-Czyli jednak… -ojciec wtrącił z bezradnością w głosie. Poprawił brązowe włosy i przetarł oczy.
-To było nieuniknione od początku. Mówiłem, że nie zmienimy losu. Teraz cierpienie jest gorsze, bo robiliście sobie nadzieje –Break wydawał się najbardziej opanowany a do tego mówił mądrze jak nigdy dotąd.
-Zamknij się – sucho mruknęłam w jego stronę. Nie powinnam tak mówić do niego z powodów czysto wynikających z kulturalnego zachowania i szacunku, ale nie panuje nad tym teraz.
-Iza, nie tak bezpośrednio. Mimo wszystko zachowuj jakieś granice – tato zwrócił mi uwagę, choć nie liczył na aprobatę z mojej strony.
-Nie da się, po prostu się nie da! –podniosłam ton głosu. –Czy to źle było mieć nadzieję? Dawać szansę? No powiedzcie!  Czy to takie łatwe kogoś takiego przekreślić? To nieludzkie… -mój głos już drżał coraz bardziej. Gestykulowałam rękoma podczas mówienia. Denerwuję się stopniowo z każdym kolejnym słowem tu wypowiedzianym.
-Cichaj ty też. Masz rację, ale to tylko łatwo jest mówić niestety –Gilbert przygasił peta spalonego już papierosa.
Zacisnęłam prawą pięść. Już coraz lepiej sobie nią radzę w poruszaniu. Powoli odzyskuję pełnię sił w niej. Ćwiczenia pomogły. Jednak coś czuję, że będzie ona jednak w pewnym stopniu słabsza od lewej. Długi czas to lewa ręka była tylko dyspozycyjna. Te ślady po wbitych paznokciach… Jeszcze chwila a będą one ranami.
-Ale to już nie jest Edward! Mamy dowody na to, w dodatku ja się o tym sama przekonałam. Zapłacą nam za to, ci, którzy się do tego przyczynili. Zbezcześcili jego imię, wykorzystują jego wizerunek, jego człowieczeństwo… -dość marnym, dławiącym głosem mówiłam, ale mimo to bardzo pewne siebie. Pogodziłam się z tym, czy może jestem o krok do ścieżki żądzy zemsty i szaleństwa?
-Chcesz powiedzieć, że ostatecznie wypełnisz zadanie? Definitywnie już się zgadzasz? Nie zawahasz się? Tylko ty jesteś na tyle silna, by stawić czoła temu demonowi –dyrektor zdjął nogi z blatu biurka.
Poruszenie wśród nad było bardzo odczuwalne. I ta niepewna chwila milczenia z mojej strony. Przełknęłam a spokojnie ślinę i jeszcze raz sobie to przemyślałam w ciszy. Wstałam z parapetu.
-Nie tyle co sama jestem demonem i mogę równo z walczyć. Nie chcę, aby ktoś z tu obecnych niósł to ciężkie brzemię, wolę to wziąć na siebie. Nie będzie to pierwsza śmierć, którą zobaczę –powoli i wyraźnie mówiłam. –Zabiję go… Nie Edwarda, bo to nie jest on. Zabiję jego zabójców, zemszczę się. A tym tropem znajdę resztę osób w to zaplątanych. Myślę, że za tym stoją osoby powiązane z tą szkołą, a do tego knują coś jeszcze gorszego –dobitnie wypowiedziałam te słowa.
Poczułam w tej samej chwili jak na ramieniu ktoś położył mi ciepłą rękę. Kątem oka zerknęłam i był to Lucyfer. Podniósł głowę powoli.
-Nie chcę abyś to robiła, ale jeśli taka jest twoja decyzja to podzielę z tobą tę odpowiedzialność jako twoja broń –spokojnie powiedział, po czym znowu opuścił wzrok.
-Pomścimy Edwarda, wszyscy. Nie będziesz sama z tym, pamiętaj. Nie możesz samotnie wszystkiego dokonać, to niemożliwe. Nie uchronisz każdego przez najgorszym, nie zbawisz świata. Okrutnie, ale prawdziwe. Tak więc każdy będzie czuł się współwinny za to, każdy z nas będzie cierpiał –Firm zabrała głos. Mówiła przejęcie, ciężko i bardzo obiektywnie przedstawiła sytuację.
-Racja, samotnie nie zdziałam nic –powtórzyłam jakby z ulgą na duchu, a wcześniejsze zdanie „Nie zbawisz świata” było mi już kiedyś dane usłyszeć, ale nie mogę sobie skojarzyć od kogo to wyszło. –Jestem słaba, za słaba – cicho dodałam pod nosem, a w kącikach oczu czułam jak kręci mi się mała łezka. –Żałosne –odwróciłam się w stronę okna.

2 godziny później…
           Postanowiliśmy pójść do Sali praktyk alchemicznych i opracować ewentualny plan działania na wypadek, gdyby nasz wróg przepuścił atak, ponowny. Mamy w zamyśle przede wszystkim wykorzystać fakt, że ci „z góry” mają coś z tym wspólnego. Skoro tak, musimy to jakoś jeszcze lepiej sprawdzić, ruszyć do przodu, w szkole poszpiegować. Ogólnie, ta sala była ogromna i bardzo ciekawa samym wyglądem. W powietrzu było czuć lekką nadnaturalną aurę, coś nowego dla mnie. Z zainteresowaniem przyglądałam się znakom, kręgom, symbolom na białym parkiecie. Stąpałam bardzo ostrożnie. Na ścianach wisiały przeróżne rysunki, plakaty, wskazówki i wyjaśnienia. Na jednej ze ścian była rozmieszczona na całą szerokość pokaźna meblościanka z ogromem ksiąg, które były poukładane idealnie i imponowały swoimi objętościami jak i wielkościami.
-Gdybyś była odpieczętowana to zapewne z pierwszym krokiem tutaj i znalezieniem się w którymś kręgu tutaj to już byś była aktywatorem ich –ojciec szepnął mi na ucho, a mnie aż dreszcze przeszedł.
-Nie byłaś tu wcześniej, prawda? –Nate podbiegł do mnie i zapytał ze zdziwieniem.
-Nie, nigdy. Tutaj mieliście już nie raz zajęcia z alchemii? –odsunęłam się od ojca, bo mnie już dosyć przestraszył.
-Tak i to tutaj w sumie się dowiedzieliśmy, co potrafimy. Naprawdę dużo już potrafimy, bardzo dużo –Firm wtrąciła, poprawiając swoją rękawiczkę, którą każdy z nas dostał na samym początku.
-Odczułam to na własnej skórze –ironicznie odparłam na wspomnienie co się działo ze mną, gdy oni szaleli.
-Naprawdę nie możesz używać alchemii? –Nate z jakby rozczarowaniem wtrącił.
-Może, ale to będzie dla niej nawet i śmiertelne. Jako demon alchemia to coś równemu śmierci. Nawet pieczęć tego nie rozwiąże. Chociaż może nie będzie to tak dotkliwe, ale to nie jest potwierdzone, a takie doświadczenie jest zbyt ryzykowne –tato założył też swoje rękawiczki.
-A my przez to możemy z niej korzystać aż nadto, pomijając zasadę równowartej wymiany, czyli nie poświęcamy żadnej rzeczy materialnej na cel alchemii, ale za to ty słabniesz, bo wykorzystywana jest twoja energia. Ciągle mnie to gryzie. Dlatego ta moc mnie jakby przeraża i odpycha –Firm stanęła w westchnęła.
-Działanie fajne, miłe, ale używanie męczy sumienie, fakt – Nate przytaknął.
-Zazdroszczę, chciałabym też umieć coś tak fascynującego – z nostalgią mruknęłam, przypominając sobie to, co opowiadał mi ojciec o mojej mamie.
Nagle drzwi do sali się otworzyły. Zdziwieni, odwróciliśmy się, a w progu ujrzeliśmy tego samego gościa, który był wtedy, gdy walczyłam z demonem na placu szkoły. Tak, to on. Pamiętam te włosy, tę twarz. Niepewnie się cofnęłam, bardziej chowając się za plecami ojca, który był niezbyt zadowolony, gdyż zdradzała to jego mimika. Niespodziewany gość. Spoglądaliśmy na siebie wzajemnie. Coś jest nie tak, on tutaj, teraz?
-O proszę, cała elita. Jakieś specjalnie ćwiczenia dodatkowe? –blondyn w eleganckim garniturze przekroczył próg.  -Pod nadzorem pana Aleksandra, to  na pewno coś ważnego i ciekawego – dodał z uśmiechem.
-Dzień dobry, a cóż to za niezwykłe spotkanie. Czy coś pana do nas sprowadza, pani Akari? –ojciec mówił opanowanie jak gdyby nigdy nic, ale zdziwienie jego było dość duże.
-Tak sobie zarezerwowałem chwilę czasu i podglądam jak sprawują się uczniowie, grono pedagogiczne i czy nic się nie dzieje wśród społeczności –elegant dumnie się wyprostował i prawił.
-Cóż za zaszczyt – ojciec zachował zimną krew i stonowanie odpowiadał.
-Może coś zaprezentujecie? Z przyjemnością zobaczę, co potraficie –poprawił krawat i rękawy od koszuli. –Nawet mamy tutaj twoją sławną córkę. Jeszcze nie widziałem jej używającej alchemii. Może odziedziczyła talent po rodzicach? –wskazał ręką na mnie a z dziwnym zadowoleniem stwierdził.
Rodzicach? Przejęzyczenie czy celowe stwierdzenie? Ale nie mogę nic po sobie zdradzić, zupełnie nic! Muszę pozostać niewzruszona. Zaraz z tego wybrnę. Tylko coś wymyślę. Ostrożnie się wychyliłam zza pleców taty. Z pogodną miną podniosłam głowę.
-Myślę, że taki talent szkoda bez celu marnować i bawić się mocą bezsensu. Dlatego też do minimum ograniczyłam swoją aktywność w tej kwestii –uprzejmie na tyle, ile potrafiłam, a umiem bardzo dobrze udawać, zaczęłam tłumaczyć, chcąc wyjść bez szwanku z tego zapytania.
-Ale skromna – zaśmiał się głośno. –Chcę wiedzieć na czym stoję i na kim mogę polegać, gdy coś mojej placówce zagrozi. Do tego opinia o szkole nie może podupaść i trzeba perełki i najwybitniejszych pokazywać, aby zawstydzić konkurencję –dalej nalegał na swoją prośbę.
-Myślę, że miał pan już dowód w zupełności potwierdzający, co można się po mnie spodziewać jak i po moich przyjaciołach. Jestem Mistrzem Broni i tylko te umiejętności chcę prezentować –odparłam, wymuszając fałszywy uśmiech.
Nieoczekiwanie światła, które oświetlały salę zmieniły barwę z białej na rażąco czerwoną. Rozległ się donośny alarm. Ten dźwięk, ten sygnał świetlny… Zagrożenie o ataku demona w pobliżu! A ten komunikat ma na celu zebranie Mistrzów i ponaglenie ich do działania. Od razu zrzuciłam maskę i zagryzłam dolną wargę.
-Czyżby atak na szkołę? –Akari się zdziwił. –Mistrzowie Broni do powinności są wzywani. Panie Aleksandrze, proszę pójść ze mną i ewakuować pozostałych uczniów w szkole i na jej terenie. Do tego będzie potrzebne wzmocnienie barier ochronnych –zaczął kierować i wydawać rozkazy.
-Lucyfer, gotowy? –powiedziałam na stronie do niego. On bez wahania skinął głową.
-Zastanawia mnie co tak czyha –ojciec mnie na chwilę zatrzymał wraz z Lucyferem. –Jeśli to będzie on, daj mi jakikolwiek znak. Pomożemy wam –z troską powiedział.
-Obiecuje… -westchnęłam żałośnie, bo jeśli najczarniejszy scenariusz się sprawdzi teraz to będzie to decydujący moment dla wszystkich.
-Dopilnuję tego – Lucyfer dodał, by potwierdzić, że nie olejemy ich w potrzebie.
-Trzymajcie się –tato cicho mruknął, gdy my już się zaczęliśmy oddalać w stronę wyjścia ewakuacyjnego.
Oni też teraz mieli swoje zadania. Na koniec tylko każdy z nich nam ręką zagestykulował, że trzymają kciuki w razie gdyby było źle. Wyjście było po lewej stronie od gościa „z góry”. Musieliśmy się z nim niestety minąć. Pośpiesznym krokiem szliśmy, a Lucyfer jeszcze dzwonił do Maki z zapytaniem gdzie się mamy spotkać. Myślałam i zastanawiałam się, co nas tam czeka. Minęłam w dość niewielkiej odległości pana Akariego. Poczułam jakieś zbyt intensywne, drażniące perfumy.
-Nie zgiń – usłyszałam, jak cicho i delikatnie ruszył ustami i wypowiedział te dwa słowa.
Nie zatrzymując się, udałam, że tego nie usłyszałam, lecz serce mi mocniej zabiło. Dodatkowo Lucyfer mnie złapał za rękaw od koszuli i również nie puścił, tylko ciągnąc za sobą. Ta złowroga aura, duma, ironia, dystans, taka wypowiedź…  Miał coś na myśli głębszego! Po otworzeniu metalowych drzwi, ujrzeliśmy piasek na placyku. Zgiełk był widoczny, alarm się wzmagał.
-Gdzie oni są? –zapytałam, poprawiając pasek od spodni, potem nogawki i w końcu włosy.
-Będą tu zaraz, a w sumie już powinni być – Lucyfer rozejrzał się wokół siebie z niecierpliwością.
Popatrzyłam się w stronę bram szkoły. Powoli się zamykały. Dziwne… Czyżby atak z zewnątrz a nie tylko wewnątrz? Ostatnio nie zamykali brak, a teraz są one zablokowywane. Wreszcie w moim polu widzenia znalazła się blondyneczka z kucykami wraz z Soulem. Podbiegli do nas z niezbyt dobrymi minami.
-Mamy duży problem. Demony nadchodzą zza murów szkoły. Dziwne, ze z każdej ze stron. W dodatku jest ich trochę. Jedna drużyna już zajęła się południową stroną. Wschód pilnuje alchemiczna jednostka, wspomagana przez najlepszych uczniów. My z Soulem weźmiemy zachód, damy spokojnie radę, gdyż demony nie wychodzą poza klasę c –Maka mówiła śpiesznym tempem.
-Więc my mamy oczyścić północną część? –zastanawiałam się jak to wygląda od strony już walczących.
-Poradzicie sobie? –Soul nie z sarkazmem, lecz z jakby poczuciem pewnej odpowiedzialności za nas zapytał.
-Musimy i damy radę na pewno –odpowiedziałam stanowczo, a czułam jak powoli ogarniała mnie już wola walki.
-Trzymamy za słowo. A właśnie, od północy jeszcze żaden potwór nie przekroczył promienia 200m od szkoły. Proszę, bądźcie czujni i ciągle obserwujcie ten teren –Maka założyła biała rękawiczki i założyła płaszcz na siebie.
-Uważajcie też na siebie –Lucyfer dodał, a po chwili oni oddalili się, by zająć swoją pozycję.
-Zdążymy? Od naszej strony jeszcze brama się nie zamknęła, więc możemy przebiec przez furtkę zanim się zatrzaśnie –pokazałam na wysokie mury i długie kraty.
-Jeszcze przed tym się lepiej uzbrój, nigdy nic nie wiadomo –Powiedział i po chwili jego postać się rozpłynęła, a ja złapałam do ręki rękojeść katany. Wspaniałe uczucie, gdy swoją ręką mogę dzierżyć broń.
           Biegiem ruszyłam w stronę mi wskazaną. Zdążę spokojnie przejść za mury. Idealnie zmieściłam się w czasie, a po moim przebiegnięciu brama akurat się zatrzasnęła. Wyostrzyłam zmysły i uważnie nasłuchiwałam. Jeszcze słyszę delikatny dźwięk alarmu, ale już słabnie. Poza tym, nie widzę nic niepokojącego. Ostrze schowałam za siebie.
-Niby pusto –powiedziałam cicho, tak by tylko Lucyfer mógł mnie usłyszeć w postaci broni.
-Bądź czujna. Nigdy nic nie jest pewne, a cicha woda brzegi rwie –odparł z powagą.
-Tak jest –przytaknęłam oficjalnie, a po tym powoli, krok za krokiem, ruszyłam przed siebie. Było już popołudnie. Słońce już tak na niebie wysoko nie wisiało. Niedługo będzie się ściemniać. Stopniowo i z piękną paletą barw. Ta droga, o ile dobrze pamiętam, prowadzi do jednego z parków, w którym można iść na specjalnie przystosowany plan do jazdy na rolkach, desce, wrotkach i tak dalej. Czuję się dziwnie nieswojo, niespokojnie, niepewnie. Denerwuje się tym, co się może stać, ale jednocześnie chcę walczyć, chcę wyrżnąć w pień te potwory. Czysta żądza żeby się wyżyć, tak porządnie. Wzięłam głęboki wdech i regulowałam nierówny dotąd oddech. Trzeba się ogarnąć, unormować. Nagle usłyszałam jakby krzyk, który brzmiał „pomocy”. Dobiegł mnie od lewej strony. Przystałam na moment.
-Też to słyszałeś, prawda? –zapytałam dla pewności, bo może miałam bardzo dobry przesłuch.
-Tak, z lewej strony w oddali. Głos kobiety. Czyżby demon się tam pojawił? –Lucyfer potwierdził moje domysły.
-Chodźmy tam, szybko –ruszyłam w stronę, z której prawdopodobnie pochodził odgłos. Twardo stawiałam kroki i ciągle miałam wzrok skupiony na park w oddali. Mijałam coraz więcej krzewów, ławek, koszy na śmieci i im dalej biegłam – tym bardziej kurzyłam sobie buty piachem i kopałam małe kamyczki po drodze. Zapuszczam się w głąb parku. Był on dość rozległy. Nie słyszałam ponownego głosu, a biegnę w sumie na czuja, więc nie mam potwierdzenia, że się dobrze kieruję. Zwolniłam delikatnie tempo. Rozglądałam się też wokół się. Niby nic.
-Czyżbyśmy się spóźnili? –Lucyfer drżącym tonem zapytał z nadzieją, że powiem „nie”.
-Nawet tak nie myśl – Krótko mruknęłam, podwijając rękaw koszuli na prawej ręce. „Pomocy”, ponownie usłyszeliśmy krzyk, lecz już bardzo wyraźny. Gwałtownie się obróciłam za siebie. Widziałam w promieniu 40m kobietę, która leżała przerażona, bezradnie na ziemi, a nad nią kołyszącego się potwora. Kościsty, mojego wzrostu może nawet. Mało odziany, klasa c. Pentagram na wierzchu.
-Łatwy cel –powiedziałam z małym uśmieszkiem i już chciałam ruszyć na niego z przygotowanym ostrzem, lecz nagle za swoimi plecami poczułam ruch.
-Iza, uważaj! –Lucyfer głośno krzyknął a ja automatycznie się zerwałam z miejsca i chciałam zorientować się co się dzieje. Cudem uniknęłam długiego, czarnego ostrza, które tylko przecięło powietrze tuż nad moimi ramionami. Ten miecz…  To on! Podniosłam wzrok i się nie myliłam. Demon w ciele Edwarda. Zdeterminowany, porywczy, bezwzględny. Dumnie cofnął z powrotem bliżej siebie ostrze i spojrzał mi w oczy otwarcie. Błękit, zimny błękit. Wzrok, od którego bije złowroga aura, negatywne uczucia. Oczy, które nie znają jakichkolwiek wartości i nie poznają swoich bliskich. Łzy mi się cisnęły na samą myśl o tym. Do tego… sparaliżowana jestem! Moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Nie, tylko nie to! Obiecałam! Przekonałam się przecież! Mięśnie mam jak z waty, ciężar ciała mnie teraz dobija.
-Co jest? Iza? –Lucyfer ze zdziwieniem zapytał. –Ty… Się boisz? –ciszej dodał jakby z politowaniem.
-Nieprawda –zaprzeczyłam od razu. –Nie boję się! –dodałam, już krzycząc.
-Jeśli nie jesteś gotowa to się wycofaj. Nie zmuszaj się –ze spokojem powiedział.
-Nie… To jest wróg, muszę go zabić? –odparłam, uspokajając się i stabilniej trzymając broń.
-Edward…? –odezwałam się do niego z głupią nadzieją, że mi odpowie.
-Jeszcze nie zdechłaś? –odparł niby głosem Edwarda, ale bardzo groźnym i niższym.
Szerzej otworzyłam oczy. Takie zdanie z jego ust, bolesne. Coś mnie ścisnęło w gardle przez to. Muszę odłożyć emocje na bok, nie mam innego wyjścia. Potrząsnęłam głową i odkaszlnęłam. Wyciągnęłam ostrze przed siebie, idealnie w czas, gdyż on mnie zaatakował tuż po tym. Dźwięk, który rozbrzmiewał w głowie. Odgłos ścierających się ze sobą żelastw. Dwie siły. Dwa demony przeciw sobie. Nawet przygotowana jestem słabsza od niego. Jeden jego prosty atak, a ja mimo, że blokuje to muszę zapierać się silno nogami. Przejechałam kataną po długości ostrza, by się odsunąć od niego.
-Silny jest… -usłyszałam Lucyfer, który sam był zszokowany, że dzierży taką moc.
-Nie zamierzam uciekać się ciągle do obrony –zacisnęłam zęby i z obrotu wykonałam szeroki zamach kataną celując w jego szyję. Tuż przy skórze zablokował ostrze, ale z taką łatwością… Zdezorientowana od razu wycofałam się i odskoczyłam. Czy naprawdę jest aż taka różnica między nami? Lekko zamyślona i zawiedziona uniknęłam kolejnego ataku. Wymijając skierowaną we mnie broń, lewą nogą próbowałam podkręcić jego, aby stracił równowagę. Na złość to wyczuł i krok ode mnie zrobił. Skupiając jego uwagę na poziomie nóg, przełożyłam katanę do drugiej ręki i wycelowałam końcówką ostrza w lewy jego bok. Nieoczekiwanie gołą ręką po prostu złapał broń, ot tak! Chciałam wyrwać z ucisku ją, ale na próżno. Mimo, że przeciął sobie wewnętrzną stronę dłoni, by zatrzymać żelastwo to nie puścił tak łatwo. Ciemna krew zaczęła spływać cienką strużką po ostrzu. Nienaturalnie wygięłam dłoń i rękę, w której trzymałam broń. Podniosłam prawą nogę, zgięłam ją w kolanie i ze złością wymierzyłam w jego brzuch. Odsunął się, puścił ostrze, ja nogą zakreśliłam łuk, a na drugiej utrzymywałam równowagę. Zanim się wyprostowałam, on ruszył znowu z mieczem na mnie. Przykucnęłam i wykonałam przewrót do tyłu po czym szybko powstałam. Jest za szybki! W mgnieniu oka zmienił poprzedni ruch i ledwo zatrzymałam ostrze tuż przed prawym barkiem, gdyż w ułamku sekundy wysunęłam z rękawa jeden scyzoryk i krzyżując go z kataną, stawiłam opór. Aż mi się gorąco zrobiło.
-Było tak blisko… -Lucyfer z ulgą odetchnął, ale był zdenerwowany i również się przestraszył.
Czy ja naprawdę będąc zapieczętowana, jestem tak słaba? Ręce zaczęły mi drżeć pod naciskiem. Muszę wezwać pomoc, nie poradzę sobie bez wsparcia, tak przyznaję to sama przed sobą. Zebrałam się w sobie i z całych sił odepchnęłam go, a ostrze skierowałam ku górze, przesuwając je między moimi brońmi. Tuż po tym rzuciłam ten scyzoryk w jego kostkę, by go spowolnić oraz zranić. Trafiłam, lecz go drasnęłam, nawet nie ugiął kolana po tym. Szubko sięgnęłam do kieszeni spodni po telefon.
-Masz w nim alarm, wyślij tylko sygnał jednym kliknięciem –Lucyfer krzyknął pośpiesznie, ale w tej samej chwili telefon został wybity z mojej ręki, a potem roztrzaskany o ziemię. Tylko nie to! Akurat teraz sama chcę pomocy! Zanim zdążyłam to ogarnąć w myślach, on znowu doskoczył do mnie i zamachnął się mieczem. Ledwo zdążyłam zablokować kataną jego atak. W dość nietypowy i niezbyt zalecany sposób trzymałam broń przez co musiałam przetrzymać drugą ręką, a dokładniej częścią ręki od nadgarstka do łokcia ostrze od swojej strony.
-Trzymaj się, proszę – Lucyfer błagalnym tonem wtrącił, gdyż widział, że jesteśmy w ciężkiej sytuacji.
-Próbuję… -wymamrotałam przez zęby, a ręka już mnie bolała od nacisku. Nogi zaczęły mi podjeżdżać do przodu, a tors przechylał się do tyłu. Niespodziewanie zabrał gwałtownie swój miecz ode mnie, ale w tym samym momencie kopnął mnie w brzuch, przez co od razu straciłam równowagę, gdyż nie byłam tak zręczna i nie zdążyłam zareagować. Płasko upadłam na kamyki. Dotkliwie uderzyłam się w kręgosłup i tył głowy. Przez przymknięte lekko powieki zobaczyłam, że mam przed sobą jego miecz. Niewiele myśląc kataną zamachnęłam się, aby odbić ostrze na bok. Ku mojemu zdziwieniu sam po tym zabrał miecz, ale energicznie przykucnął, jedną ręką podparł się po mojej lewej stronie głowy, a do prawej dłoni wziął wyciągnięty właśnie długi nóż, połyskujący, z idealnie gładkim ostrzem i długim szpicem. Nachylając się nad moją bladą twarzą, wbił czubek noża w prawie ramię. Poczułam niesamowity ból, nawet nie zdążyłam zareagować jakkolwiek. Ostrze zagłębiało się w ciele bez problemu. Byłam za mało czujną, bo prawe ramię już nie było metalowe! A teraz to ludzka ręka, więc ból, krew, są prawdziwe. Nie osłoniłam się, głupia ja! Zaczęłam kląć w myślach, a on zaczął we mnie coraz bardziej cisnął nożem, przekręcał go, wbiłam, mocno trzymał, a krew coraz bardziej wypływała. Spojrzałam na niego, był tak blisko mnie. Bez mrugnięcia okiem wpatrywał się w mój grymas, którym próbowałam ukryć fakt, że mnie to boli. On się w ogóle uśmiechał, szyderczo. Pod wpływem boli i tego, jak się znęcał nad tym barkiem, niekontrolowanie moje ciało się szarpało i podnosiło. Nogi mi przyblokował, tors też. Czy tak szybko stracę rękę, którą dopiero odzyskałam?
-Iza! –Lucyfer w przerażeniu bezradnie krzyknął.
Ścisnęłam szczękę, aż mnie bolała. Syknęłam i próbowałam na leżąco zmienić stronę katany w drugiej ręce, której mi nie przyblokował. Na końcu rękojeści miałam niewielkie ostrze. Z ostatnią nadzieją, aby się wydostać i wyciągnąć nóż z ciała, zgięłam rękę w łokciu i tym samym ostrzem ugodziłam go w lewy bok. Poczułam ciepło na ręce. Przebiłam skórę, wbiłam się w ciało. Zwolnił rękę, którą trzymał nóż i złapał się za bok. Łapiąc dech, zrzuciłam go na bok, a sama niezdarnie wstałam. Zakręciło mi się w głowie. Jak to cholernie boli. Bez zastanowienia jednym pewnym ruchem chwyciłam za rączkę i wyrwałam ostrze z ciała. Całe zakrwawione. Powinnam to zostawić, ale nie, bo by mi przeszkadzało i gorzej jeszcze godziło. Czuję mrowienie w palcach. Nie straciłam czucia, całe szczęście. Ta czerwień, kolor mojej krwi, dawno tego nie widziałam. Krwawię, dość poważnie. Nogi się pode mną ugięły. Znowu zawrót w głowie. Nie mogę skupić wzroku. Muszę się szybko zregenerować, muszę! Chęci przerosły możliwości w tym momencie. Niekontrolowanie się skuliłam, a kolanami oparłam o ziemię. Szybko podniosłam głowę i spojrzałam na Edwarda. Zmierzał ku mnie znowu z mieczem. Prosto w serce, a mój wzrok wirował.
-Lucyfer… Zginę –wymamrotałam z dużym przerażeniem i żałością w głosie, a ostrze było coraz bliżej. Pochłaniałam wzrokiem czerń miecza. Już czułam ten kolejny ból, widziałam w głowie ten obraz, chwilę jak on przeszywa mnie całą na wylot.
           Nagle bardzo blisko mnie, a pomiędzy mną a Edwardem pojawiła się postać. Czarny, długi płaszcz zasłonił mi całe pole widzenia. Najpierw się przestraszyłam, że to już koniec, ale jednak nie, gdy ten ktoś mnie… Obronił. Otworzyłam usta ze zdziwienia. Niewyobrażalna ulga, nigdy jeszcze takiego uczucia nie doznałam.
-Kim i dlaczego… -Lucyfer wyszeptał, jąkając się, a ja z wrażenia zapomniałam o rwącym bólu…


________________
Taki długi rozdział, brawo ja. Napisałam tyle, gdyż stwierdziłam, ze początek wieje nudą i muszę jakoś to zmienić. Wybaczcie wszelkie błędy, a są i to na pewno nie w małej ilości! Miłego czytania, pozdrawiam, Law! < 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystko przeżyję.