sobota, 5 marca 2016

Rozdział XLVI "Nie masz serca - nabiera nowego znaczenia"



          Z zakłopotaniem spoglądałam raz na wojownika, raz na potwora. Stał taki pewny siebie, w zadumie, zakrwawiony, a krew była najwyraźniej jego jedyną bronią. Jak tutaj z nim walczyć jakimkolwiek mieczem? Toż to samobójstwo! W takich chwilach chyba alchemia by się przydała  albo magia. Tylko skąd ja magię wytrzasnę?
-Więc jak go drasnę tak tylko mu dam większą szansę na udaną spotęgowaną kontrę? – Odezwałam się do towarzysza.
-Krew formą obrony, możliwość jej kształtowania, tak, to ten typ nieumarłego. Stęskniłem się – znacząco się  uśmiechnął do siebie na stronie.
Teraz to jeszcze bardziej zdziwiona na niego patrzyłam, gdyż emanował niesamowitą euforią i ze spokojem wypowiadał informacje o potworze.
-Zatem, jaki masz plan? – Spytałam spontanicznie, dając mu pole do popisu, gdyż był w tym temacie widocznie obeznany.
-Już podkulasz ogonek? – Zaśmiał się, reagując w ten sposób na moje otwarte pytanie.
-Chciałbyś. Po prostu słyszę i widzę, że wiesz co trzeba robić – odparłam bez entuzjazmu. – Nie pcham się bezsensownie, gdy mogę poradzić się ciebie – dodałam ściszonym głosem.
-Czekaj, powiedziałaś, że będziesz na mnie polegać? – ożywił się i przeinaczał moją wypowiedź. Zwrócił się ku mnie twarzą.
-Znaczy… - mruknęłam. – Daj mi wskazówki a sobie poradzę! –Krzyknęłam,  chcąc wybrnąć w tej sytuacji i przerwać temat.
-Niech ci będzie – krótko wtrącił. –Jedynie ma co mamy uważać to to, żeby się tą krwią nie splamić. Zauważ, że on może i krew sobie kontroluje, lecz tylko zraniony może to robić. A najgorszą opcją dla nas, a najlepszą okazją dla niego będzie, gdy  jego krew znajdzie się na nas. Śmiało, wyobraź sobie, że w twoje ciało wbija się masa igieł. Straszna wizja, więc przede wszystkim uważaj,  aby się nie pobrudzić – tłumaczył  dość sensownie.
-Gdybym już podobnych odczuć nie miała… -jeszcze ciszej pod nosem mruknęłam, pewniej chwytając katanę.
-A i chcesz mi, najlepiej jak możesz, pomóc? –nagle zapytał z nowym podekscytowaniem.
-Nie, nie wycofam się! – Podniosłam ton głosu, robiąc kilka kroków do przodu chcąc zaatakować potwora.
Jednak Edward resztkę krwi z ręki strząsnął tuż pod moje nogi, ciecz zaplamiła ziemię, a po chwili z z kropel powstały kolce, na tyle długie, aby mogły przebić moje stopy bez problemu na wylot. Szybko odskoczyłam w bok, wymijając jak najdokładniej pułapkę. W tym czasie zza pleców moich naskoczył z brońmi wojownik, a ja zaatakowałam od drugiej strony potwora. Jego oręż zablokował tym krwawym mieczem, a mojemu ostrzu pozwolił się zatopić w ramieniu. Niedobrze! Krew uchodzi, zaraz pewnie coś wykombinuje! Zachowawczo się cofnęłam, szybko zabierając katanę od niego, ale jego krew znalazła się na żelastwie. Jeden pomysł mi w głowie zaświtał. Ciecz zaczęła już drgać. Cofnęłam rękę, wykonałam zamach i wymierzyłam w potwora.
-Odsuń się, natychmiast! – Krzyknęłam do czarnego sojusznika, a on wedle mojego życzenia się wycofał.
Wykonując łuk kataną, postanowiłam krew skierować w stronę Edwarda. Skoro kontrolował tę krew to podczas jej formowania mam jeszcze chwilę czasu na ruch. Wykorzystując jego własną broń przeciw niemu może uda mi się go zranić, a przynajmniej wytrącił z równowagi. Krew cała zeszła z ostrza i w postaci miniaturowych sztyletów leciała wprost na potwora. Zdziwił się. Ale też zareagował w czasie. Zmienił formę krwi powrotem w stan ciekły i jedynie płyn wsiąkł w ubranie. Potwierdzone jest to, że może kontrolować krew na różne sposoby i w tym samym czasie kilka jej części. To będzie dość kłopotliwe. Chociaż skoro żeby się bronić musi tracić krew to czy jak mu jej dużo ubędzie, to nie będzie przypadkiem musiał się posilić? Wspomniał o tym dyrektor po krótce. To może być słaby jego punkt, ale też my na tym byśmy znacznie ucierpieli gdybyśmy zdecydowali się na taki krok. Ranić i samemu zostać zranionym? Pomysł szalony, ale jednak wydaje się być jednym z lepszych.
-Dobre posunięcie, zaskoczyłaś mnie tym ruchem – o dziwo dostałam dość szczerą pochwalę od sojusznika.
-Eliminacja pytań o zdolności wroga to podstawa – odparłam, stając ponownie obok niego z przygotowaną kataną.
-Byle żeby on takiego pomysłu nam nie sprezentował, bo wtedy mielibyśmy marne szanse – dodałam przyglądając się Edwardowi.
-Ciągle wydajesz się zamyślona. Rozważasz różne możliwości ataku, czy może uczucia tobą kierują, przekonać cię próbują? –oderwał moją uwagę od potwora.
-Uczucia? – Powtórzyłam z ironią. –Nigdy więcej, to już dawno skończone – dokończyłam myśl poważnym tonem.
Wyprostowałam się i ponownie starannie analizowałam jego ruchy. Odwróciłam się w stronę wojownika.
-Zastanawiam się, jak bardzo niebezpiecznym posunięciem będzie dźganie go, ranienie, okaleczanie, maltretowanie i masakrowanie aż do limitów, które pewnie wynikają z jego potrzeby pożywiania się krwią – uśmiechnęłam się wystawiając ostrze daleko przez siebie.
-Dziwne, też nad tym rozmyślałem – jak gdyby nigdy nic powiedział, podciągając wyżej dwa miecze.
-Biorąc pod uwagę, że na pewnie nie da rasy w pełni kierować każdą najmniejsza kroplą krwi, może to go znacznie osłabić i dać nam więcej szans na zwycięstwo i zmniejszyć ryzyko groźnych powikłań – dodał.
-Kto będzie walczyć otwarcie z nim? Tę broń trzeba blokować również. Poza tym, proponuję atak, taki jak wcześniej, od dwóch stron równocześnie – mówiłam, a odpowiedzi się w sumie spodziewałam.
-Jeśli chodzi o siłę, mam jej więcej od ciebie, więc atak otwarty zostaw mi. Tobie dobrze wychodzą podstępne i nieczyste zagrania oraz ataki z zaskoczenia –ironicznie kontynuował, a jego kąciki ust były skierowane ku górze.
-Siłę nadrabiam spowolnieniem, zranieniem i ogólnym wykańczaniem, dobrze zrozumiałeś już? -zagryzłam zębami dolną wargę.
Poprawiłam broń, pewniej się ustawiłam, zaczęłam realizować plan i postępować według niego. Zaszłam potwora szybko od strony pleców, a sojusznik skrzyżował z nim swoje oręża. Przede wszystkim będę ograniczać mu pole manewru. Mając dwóch nacierających wrogów będzie musiał się skutecznie bronić, a żeby wykluczyć ucieczkę i zmniejszyć uniki trzeba zabrać mu przestrzeń. Za blisko też się trzymać nie mogę, aby nie przeszkadzać w ogólnej walce. Chciałam go ponownie zranić w rękę, w której trzymał broń, ale ku mojemu zdziwieniu, jego uszkodzona wcześniej kończyna była pokryta krwią i uformowana w ostrze. Tak długie było, jak dwukrotność długości od łokcia po palce, szerokie na dwie pięści i bardzo mobilne, gdyż ruszając ręką, władał tym ostrzem. Zablokował moją katanę. Znalazł się pomiędzy mną a wojownikiem. Dwie ręce wyprostowane, uzbrojone, blokujące nasze ataki. Może to ostrze nie jest takie trwałe. Pomyślałam i wyciągnęłam spod rękawa nóż.  Od dołu, z całej siły uderzyłam małą stalą o to jego prowizoryczne ostrze, chcąc je roztrzaskać. Celowałam bliżej czubka, gdyż było łatwiej w tym miejscu. A jednak, ta atrapa ostrej i trwałej broni się właśnie rozpadła, a na jej miejsce powróciła ręka, którą nieoczekiwanie mnie złapał za krawat od mundurka. Zrobił to tak z zaskoczenia, że nie dałam rady nawet go powstrzymać, wyminąć. Oderwał swój oręż od wojownika i skupił się tylko na mnie. Mocno szarpnął i przyciągnął do siebie ten długi kawał materiału, zawężając go niebezpiecznie na szyi. Znowu podduszenie, dalej to stosuje. Wstrzymałam oddech i usiłowałam się wyrwać. Na pomoc ruszył mi mój towarzysz. Rozdzielił nas, a ciężarem swojego ciała odtrącił potwora na znaczną odległość. Ma krzepę. Natomiast demon zachował odległość, lecz zaczął się sam do siebie śmiać. Chciałam rozluźnić krawat, ale zauważyłam, że jest on cały zakrwawiony. Zabrałam ręce od razu i spanikowałam. Nerwowo podniosłam oczy na wojownika i ujrzałam wystawione wprost na mnie błękitne ostrze, któro niebezpiecznie się zbliżało. Przymknęłam powieki, płytko wzięłam oddech, gdyż broń tak była kierowana, że wyglądała jakby był to jawny atak na mnie. Przez myśl przeszła mi już wizja tego, jak konam, a po kościach przeszywał mnie ból. Rozmyślałam na szybko, czy to będzie po prostu wypadek, który wyniknął z chęci uratowania mnie a presja czasu działała, czy celowy ruch. Po chwili poczułam ulgę, brak nacisku pod szyją. Już nie miałam skóry ściśniętej, mogłam swobodnie wziąć łapczywy wdech. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że on odciął krawat jednym ruchem, jeszcze zanim oręż mogła stać się narzędziem zbrodni na mnie. Dokonał tego tak niespodziewanie, ale pewnie i bezboleśnie. Sponiewierany materiał spadł na ziemię, a potwór widząc to, porzucił pomysł na wykorzystanie go i krew, którą na nim pozostawił nie przeformował. Szybko sprawdziłam, czy na marynarce lub koszuli nie mam jeszcze śladów. Nie, skupił się tylko na krawacie, na szczęście. Widocznie myślał, że będzie to najlepsza opcja, gdyż krawat oplatał szyję, a potem okrywał całą klatkę piersiową wzdłuż. Ogarnęłam się i powróciłam do stanu gotowości.
-Dziękuję – tylko tyle powiedziałam, spoglądając na czarnowłosego z podziwem i ulgą.
-Widziałam ten strach w twoich oczach, nie ufasz mi w pełni i bardzo szybko się poddajesz jak kogoś znasz – powiedział, wyciągając ponownie dwie bronie na raz.
-Skoro mówiłam, że wrogiem nie jestem to nie zabije cię wykorzystując do tego jakąkolwiek okazję – dodał jakby zawiedzionym tonem.
-Przepraszam – mruknęłam. – To przez ten nieoczekiwany ruch, zaskoczył mnie i jeszcze doszły głupie myśli – dodałam ściszonym głosem.
-Olśniło mnie to. Wiem, jak można go zabić raz, a dobrze. Trzeba uderzyć w serce. Serce pompuje krew, odcinając to główne źródło energii, on straci na sile, będzie stratny w krew. Lecz słowa są proste, a wykonanie trudniejsze – zmienił temat.
-Raniąc go w to miejsce, krew tryśnie i będzie bronią, a jak to jeszcze umiejętnie wykorzysta, będzie ciężko –kontynuował, nie wracając do poprzedniego tematu.
Raz już jego serce przeszyłam, drugi raz też może mi się udać. Trzeba go wykończyć, da z siebie wszystko.
-Zmieniamy taktykę. Atakujemy go na jednej linii, wymiennie, szybko i pewnie. Atak, asekuracja, tak na zmianę – powiedział stanowczo, zaczynając jako pierwszy.
           Ruszyłam tuż za nim z kataną. Atakowaliśmy tak, jak zaplanował. Odpierał nasze uderzenia, ale z każdym kolejnym się wycofywał coraz bardziej. Ciągle musiał utwardzać swój miecz, pompując w niego większe dawki krwi i samemu sobie zadając rany. Przy okazji starał się nas znowu ochlapać, lecz na to się już nie nabierzemy. Omijaliśmy zwinnie wszystkie sztuczki. Traci dużo płynów, a my sobie jakoś radzimy z różnymi formami ostrzy. W pewnym momencie zobaczyłam, że płaszcz sojusznika jest pozadzierany, podziurawiony, spodnie również. Gdyby nie ten wiatr, który rozwiał materiał, to bym tego nie zauważyła. Chwila, czy to przez ostrza? Musi więc cały czas blokować wszystko sam, a ja tego nie spostrzegłam nawet. Ciągle tak naprawdę bierze wszystko na siebie. Ranimy go oboje, lecz on stara się wziąć skutki dwóch posunięć stale na siebie! Nie tak miało być! „Pomogę ci, pozwól sobie użyć mocy, jesteś do tego zdolna.”  W głowie usłyszałam jej głos, głos Lisy. Przecież jestem zapieczętowana, więc jak… „A kto tu mówi o pieczęci? Same decydujemy o tym, co zrobimy, nie ktoś z zewnątrz.” Odpowiedziała na moje domysły. Stanęłam nagle jak wryta. Mogę ich użyć? Zatrzymałam się tuż przed atakującym potworem. Zasłoniłam wojownika, wystawiając się wprost na miecz, ot tak. Zanim zdążył zareagować na moje szokujące rozmyślenie i działanie, ja miałam rękę wyprostowaną na poziomie klatki piersiowej Edwarda. Otwarta dłoń, jedynie uformowana w lekki koszyczek.  Potwór był oddalony ode mnie właśnie na długość całej tej wystawionej kończyny. Cel zastygł, momentalnie porzucił natarczywość i chęć ataku. Zobaczyłam, że moja dłoń jest pusta i czysta, lecz wskazywała dziurę, z której obficie uchodziła krew. Rana w ciele jak po wbiciu mojej ręki, ale to nie ręka go przebiła, a wektor. Potwór odsunął się, w krzyku wysuwając się z zasięgu wektora, a oddalając ponownie ode mnie. Wektor był zakrwawiony przez co było widać tylko smugi krwi unoszące się w powietrzu. Natomiast w nim zostało jeszcze szybko bijące serce. Ludzkie serce. Krew, która przedtem się gotowała, teraz była już niegroźna. Potwór był tak zdezorientowany, że zajął się bezsensownym tamowaniem krwotoku. Chciał uciekać, lecz szło mu to kulawo. Nie był w stanie zapanować nad krwawiącym ciałem. Jego broń się rozpłynęła, a skóra zaczęła tracić kolory. Spowolnił chód, chciał się aż upadł, głośno uderzył o ziemię. Już się nie podniósł. Ja nadal stałam wyprostowana i z szokiem spoglądałam na nieruchomy mięsień. Już koniec? Jednym ciosem został powalony? Tak jak mówił, serce było tu rozwiązaniem. Wyrwałam mu serce, nie dotykając go. Potwór zabił potwora. Tak można ironicznie rzec tę sytuację. Resztą wektorów zasłoniłam się, zatrzymałam wojownika i zarazem go ochroniłam. W końcu ogarnęłam sytuację i nagle opuściłam serce pod swoje stopy, zasłaniając usta i się wycofując. Nie byłam w pełni tego świadoma, nie kontrolowałam się. Wojownik nie stracił zimnej krwi i wypowiadając niezrozumiałe dla mnie słowa, dwoma mieczami wykonał  krzyżowe cięcie na serce, pozwalając mu p tym soczyście rozlać się na ziemi. Z ciągłą gotowością patrzyłam czujnie na leżące ciało. Jego oczy to same białka! Brak źrenic, tęczówek. Kolejna dziura w klatce, nie zasklepiła się. Jego resztki krwi uchodziły leniwie z nowo pojawiających się ran. Rozpada się? Mogę śmiało stwierdzić, że jest już niegroźny. Teraz w ogóle nie przypomina nawet z ogólnego wyglądu Edwarda. Ale nie zaprzeczę, że był potężnym przeciwnikiem. Choć skończył jak poprzednik.
-To było dość – wojownik zaczął coś mówić odnośnie tego wydarzenia – dość nagłe – kontynuował – i lekkomyślne – sucho dokończył, chowając oręża w schowki na plecach.
-Ale skuteczne – z wymuszonym uśmiechem odpowiedziałam, odwracając się do niego twarz a,
-Dałbym sobie radę też, nie takich się wykańczało – dumnie odparł.
-Sam nie zbawisz świata – mruknęłam – Ja się tego wciąż uczę, tobie to może też pomoże – dodałam spontanicznie.
-Mundurek ci się poniszczył, który to już z kolei? – Sarkastycznie zapytał, ściągając swój płaszcz, który nie był w lepszym stanie.
-Szkoła w tej kwestii zapewni za każdym razem nowy zestaw – odparłam bez przejęcia.
Spostrzegłam, że na jego podkoszulce, po stronie serca miał wyszyte malutkie logo. Skupiłam wzrok. To znak naszej placówki!
-Jesteś również uczniem szkoły? –Zapytałam z zaciekawieniem. – Dlaczego cię nie widziałam? –podeszłam bliżej.
-Ano – zająkał się – tak jakoś wyszło – krotko odpowiedział, wymijająco.
-Tak poza tym… Nawet nie wiem jak masz na imię, a już dwa razy uratowałeś mi życie – nieśmiało wtrąciłam.
Walczyłam z nim, współpracowaliśmy a jego personalia jest mi obca, zupełnie. Nie przedstawił się, a ja również tego nie zrobiłam. Milczał i wodził wzrokiem wokół mnie, spoglądając wszędzie, byle nie w moje oczy.
-Więc jak mam cię nazywać, wojowniku? –Przerwałam tę niezręczną ciszą i zagrodziłam mu pogląd na otoczenie.
-David – wreszcie odezwał się, zdradzając najprawdopodobniej swoje imię, lecz kontaktu wzrokowego nie nawiązał.
-I to takie trudne było? –Zapytałam, ściągając rękawiczkę z prawej ręki – Iza, miło poznać – powiedziałam, wyciągając otwartą dłoń.
Odwzajemnił i uścisnął moją dłoń. Miał ręce duże większe od moich i zapewne jednym porządniejszym chwytem byłby w stanie pogruchotać mi kosteczki.
-Ja o tobie wiem bardzo dużo, a ty jak na razie znasz aż moje imię – zgryźliwie powiedział, puszczając rękę.
-To, że jestem demonem jest już tu jawne i powszechne. Imię, nazwisko, adres może każdy już podejrzeć – zaczęłam wymieniać, licząc na palach u ręki powiedziane rzeczy.
-Nie jesteś demonem – wtrącił a mnie aż to zadziwiło – jesteś za słaba – poważnie dodał, kończąc myśl.
Nic nie odpowiedziałam. Jedynie wbiłam w niego swoje zamyślone oczy, ale po chwili zmarszczyłam brwi i przymrużyłam powieki. Zwolniłam uchwyt dłoni na rękojeści, dając znak Lucyferowi, że może powrócić do ludzkiej formy. Podniosłam bron lekko ku górze, ostrze zabłysnęło, a po chwili pojawił się Lucyfer.
-Lucyfer, miło poznać, Davidzie – odezwał się uroczystym tonem, skinając głową, a grzywka przykryła mu jedno oko.
-Wzajemnie, jesteś bratem Soul’a, prawda? – Dawid jest odwzajemnił i przyglądał mu się uważnie.
-Niestety, ale jak coś to mnie z nim nie kojarz, wstyd mi – Lucyfer od razu zmienił ton.
Znowu doskwiera mi ten nadzwyczajny ból oczu i głowy. Uczucie wypalania, wydzierania, okropne.
-Kończy nam się czas, widzę to po tobie coraz bardziej – Lucyfer położył mi rękę na ramieniu.
-O co chodzi, jaki czas? –Podniosłam wzrok na niego, starając się zamaskować emocje.
Mam wyostrzony obraz, zapewne oczy ze znakiem są widoczne. Skorzystam z okazji i potwierdzę to, czy David na pewno jest człowiekiem. Przyjrzałam się. Widzę duszę, ludzką duszę. Więc to naprawdę człowiek, który mnie przewyższa siłą? Zamyśliłam się…


_______________________
Wybaczcie błędy. Z opóźnieniem, ale napisałam. Krócej niż ostatnio, brak weny. Za jakieś znowu 2 tygodnie kolejna część. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystko przeżyję.