wtorek, 29 marca 2016

Rozdział XLVII "Zawiedzione nadzieje"



          Późna pora wieczorowa. Podążałam spacerowym chodem po obrzeżach parku. Wpatrywałam się z uśmiechem w granat nieba i świetlistą biel zawieszonych gwiazd. Bezchmurnie, przyjemnie, chłodno. W lewej ręce trzymałam zabezpieczoną katanę, a w prawej zwiewną koszulę, którą wzięłam, żeby ją ubrać gdybym przypadkiem zmarzła. Stawiałam kroki w taki sposób, aby długością stopy zmieścić się na pojedynczych kostkach brukowych. Dziecięca zabawa. Dużo myślałam, miałam na to sporo czasu i równie tyle problemów oraz rozterek. Minęło kilka dni, od ostatecznego zabicia Edwarda, w tym czasie również nie spotkałam więcej wojownika. Ale co ja robiłam podczas tego tygodnia? Dzień w dzień polowałam na demony, eliminowałam, tropiłam, wyczekiwałam ich, zabijałam. Zabierałam całą robotę innym Mistrzom. Pełniłam swoje obowiązki aż nadto, czy to po prostu zwykłe samolubstwo i arogancja? Nie potrafię tego obiektywnie ocenić.
-Znowu milczysz! –Lucyfer przerwał błogą ciszę, która trwała od samego początku wędrówki od domu.
-Wybacz, zapomniałam się odzywać – mruknęłam, odrywając wzrok od nieba, a skupiając go tym razem na broni.
-Od kilku dni jesteś taka mało obecna – próbował zmienić temat rozmowy – Czy naprawdę wzięłaś sobie aż tak do serca słowa Davida? – otwarcie zapytał.
-Skądże – odparłam od razu, bez zastanowienia,  ściskając dłoń na rękojeści.
-Nie umiesz kłamać, a mową niewerbalną jeszcze to zawsze potwierdzasz – powiedział po głębokim wydechu. –Przejęłaś się tym.
-Dajże spokój – leniwie powiedziałam, obracając oczami i przyśpieszając krok bez celu.
-Z tobą to jak z dzieckiem, takie przeczące samemu sobie zachowanie i trudno cię rozgryźć – oznajmił mi to, co już kilkanaście razy uświadamiał.
-Robię to dla siebie. Chcę być pewna swoich możliwości. Chcę być w stanie zdać się na swoją siłę, ludzką siłę – ściszyłam ton głosu.
-Czy aby na pewno? – Podejrzliwie zapytał. – Czy może boisz się, że będziesz niepotrzebna? – Trafił w sedno.
Momentalnie przystałam, a oczy wbiłam w ziemię. Zaczęłam nasłuchiwać. Coś się krzątało w krzakach, po naszej lewej stronie. Przymknęłam powieki, wytężając słuch. Czuję i dostrzegam demona. Słabego, niezbyt myślącego. Raz-dwa i będzie po nim. Odblokowałam ostrze, wyciągając je przed siebie. Odliczałam w głowie sekundy. Zbliżał się, wyskoczy zapewne prosto na mnie. Nie ruszałam się, czekałam aż bezmyślnie nabije się na broń i rozsypie. Coraz bliżej. Trzy, dwa, jeden, idealnie wystawił się na ostrze. Jedynie delikatnie, bez wysiłku przesunęłam katanę ku górze, a jego chude ciało rozerwało się, ciemna krew znalazła ujście, a po chwili proch poniósł wiatr. Wyprostowałam się, a broń opuściłam. Poprawiłam włosy i wróciłam do spaceru, jak gdyby nigdy nic.
-Jak długo zamierzasz się jeszcze bezsensu wyżywać? – Sarkastycznie zapytał i w tej samej chwili powiedział: -Zacznę się  buntować  jak ty.
Zwolniłam rękę, puściłam ją wzdłuż ciała, a on zmienił formę i znalazł się już u mojego boku, chcąc spojrzeć mi w twarz, lecz ja unikałam kontaktu.
-Jeszcze mu pokażę – mruknęłam pod nosem, odwracając głowę. –Myli się, co do mnie, nie zna mnie osobiście – dodałam, robiąc coraz większe kroki naprzód.
-Angażujesz się w minimalizowanie zagrożeń, ale wiesz, że Mistrz Broni ma za zadanie chronić tylko placówkę – dalej ciągnął temat. – Dobra, ten jeden kilometr w każdą stronę od szkoły też należy do obowiązku, ale teraz jesteśmy oddaleni trzy razy tyle – dodał.
-Nie dasz sobie spokoju? –Znudzona zapytałam przeciągając się i już całkowicie opuszczając gardę, chcąc wrócić do domu.
-Po prostu wyciągam cię z obłędu – powiedział wyraźnie, popierając moją decyzję co do powrotu.
Szliśmy w ciszy, powoli, ciesząc się tą nocną atmosferą.  Można odetchnąć, jest idealnie.
-Lucyfer, zastanawiałeś się już? – Przerwałam spokój, zadając pytanie głosem jakby pełnym obaw.
-Nad czym? – Zdziwiony początkowo popatrzył na mnie, lecz w ułamku sekundy zorientował się, o co mi chodzi.
Mina mu zrzedła, opuścił oczy, nie spoglądał już na mnie, tylko obserwował okoliczne kamyki na ścieżce. Powstrzymałam się od kolejnego pytania. Wiem, że to ciężki temat, lecz nie możemy przed tym uciekać. Znalazł się sposób, aby rozdzielić mnie i Lisę. Skomplikowana transmutacja, lekkie poświęcenie, dużo wymagać, potrzebna precyzja i doświadczenie. Dyrektor obmyślił cały proces i ma pewność, że on się powiedzie. Rozmawialiśmy już o tym wszyscy, każdy z nas ma czas na oddanie głosu, gdyż do zrealizowania tego planu trzeba podjąć się wyzwania i dokonać wyboru. Cieszyłam się ogromnie z początku, lecz poznawszy warunki – teraz mam problemy. W sumie, nie tylko ja jestem w kropce. Wszyscy są. Jutro odbędzie się ostateczna narada i poznamy rezultat.
-Śmiało, powiedz jak myślisz, która opcja wygra i co sam postanowiłeś? – Z uśmiechem brnęłam w swoje.
-To nie jest takie proste, nie mów tego z taką lekkością, to boli – jego ton głosu zadrżał.
-Zaakceptujemy każdą myśl, nie obawiaj się być szczerym wobec mnie i przede wszystkim  względem siebie – zatrzymałam się przy jednej z pobliskich ławek na alei.
Zaproponowałam gestem ręki żebyśmy usiedli na niej na chwilę chociaż. Oczywiście nie potrafię usiąść kulturalnie tylko weszłam stopami na drewniane szczeble, pośladki umiejscowiłam na wysokim oparciu, a ręce położyłam na kolanach, trzymając się za rękawy koszuli. Lucyfer zajął miejsce tuż obok mnie, chcąc być na tej samej wysokości, usiadł tak nieelegancko jak ja. Poprawił włosy, odkrywając twarz.
-Nie wiem sam, czego chcę – niepewnie rozpoczął odpowiedź. – Nie pomyślałem nigdy, że sprawy mogą się tak potoczyć. Sam byłem bardzo za tym, aby was rozdzielić, bo długo byś nie pociągnęła już w takich okolicznościach.
-Ale to też jedna z możliwych opcji. Nie dokonując procesu podziału, pozostaniemy  w tym ciele jeszcze dłuższą chwilę, zawsze coś – odpowiedziałam spontanicznie.
-Dalej masz taki lekceważący ton głosu, a mówisz o poważnych rzeczach. To nie są żarty. Tu chodzi o życie i śmierć! – emocjonalnie wyraził ostatnie zdanie.
-Natomiast, jeśli podejmiemy się transmutacji to zmienimy ten obecny los. Tylko.. – Przerwałam wypowiedź, bo Lucyfer spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, abym przestała używać dotychczasowej barwy głosu.
-Tylko wówczas jedna z was będzie pełnym człowiekiem, zdrowym, bez skaz i zachowa wspomnienia, a druga demonem w ludzkiej skórze, lecz nie wiadomo z jaką naturą. Nie możemy tego ustalić, czy demon nie utraci świadomości – dokończył za mnie, ale bardzo smętnym tonem.
-A jeśli dokonacie egzorcyzmu na demonie to w 99% pozostanie człowiekiem – warzywkiem – Strzeliłam palcami u rąk.
-Idąc na taki układ, dużo ryzykujemy. Bo i tak źle, i tak niedobrze. Jedna z was będzie żyć, a druga… - nie dokończył tym razem, widocznie nie mogło mu to przejść przez gardło.
-Druga zostanie spisana na straty – prosto z mostu powiedziałam, puszczając zmięte i wymęczone rękawy.
-Nie rozumiem, jak możesz to tak sobie mówić. Tu chodzi o ciebie, wiesz? Masz tego świadomość? –Zirytował się.
-Przecież wiem, ale co mi da jak się teraz załamie? Skoro jest szansa to trzeba ją wykorzystać. Chyba, że wolisz, abym nie dawała żadnych szans sobie. Gdybym się tym nie przejmowałam w ani najmniejszym stopniu, to bym teraz o tym nie chciała rozmawiać, tylko cicho bym czekała aż osiągnę limit – wydukałam wszystko na jednym oddechu.
-Racja – krótko wtrącił, odchylając głowę do tyłu i spoglądając w kolor nocy.
-Od głosów zależy, która z wami zostanie – teraz głos mi się załamał, gdyż w głębi serca boję się, jaką podejmą decyzję.
-Nawet nie wiesz, jakie to okrutne – podniósł głos z bezradności. –Tyle mam wspomnień z Lisą, ale przywiązałem się też na nowo do ciebie. A teraz mam wybrać, która ma żyć? Paranoja! – Tupnął nogami, a ławka zadrżała.
Powstrzymałam się od komentarza. Każdy teraz posiada podobne odczucia. A mnie tak szczerze boli fakt, że mają wątpliwości. Tak, odzywa się we mnie egoizm. Typowe ludzkie zachowanie! Myślałam, że bez problemu opowiedzą się za mną, lecz… To by było subiektywne. Wróciły nam wspomnienia. Lisa też była ich przyjaciółką. Też bym chciała, abyśmy żyły jak dawniej, razem, powróciły to czasów bliźniaczek - nierozłączek. Była bliska Lucyferowi, jego partnerką. Ojciec zapewne odczuwa ból po stracie córki i teraz, gdy ma okazję ją odzyskać to ma już spory dylemat, bo musiałby poświęcić mnie. Dyrektor i inni… Znali i nauczali Lisę, przez wzgląd na naszą matkę pewnie też rozmyślają nad całą sprawą. Gdybym ich wszystkich przekonała do  siebie i nakazała w sumie wybrać mnie to by było to niesamowicie okrutne i niesprawiedliwe nawet wobec mnie samej. Tak, chcę żyć, ale też chcę, aby ona żyła. Niestety, tak się nie da, o tym doskonale już wiem. Ironia losu!
-Mój los, jak i jej, są zdane na waszą łaskę – po chwili własnych przemyśleń mruknęłam neutralnie.
-Gdybym wiedział, że dojdziemy do takiego typu sprawy to nie rozpoczynałbym w ogóle tego wszystkiego – mówił przez zęby.
-Tu nie masz też powodów, by być złym na siebie – wspierająco odpowiedziałam – Nikt o tym nie wiedział.
-Ale jeśli byśmy… - chciał dalej wymyślać, ale nie pozwoliłam mu na to.
-Żadnego ale! Gdybyście nie szukali razem rozwiązania to bym już była stracona! A jeszcze wracając do wcześniejszych wydarzeń. Zapewne też uważasz, że chwila egzekucji i połączenia sił z Lisą też tutaj dużo zaważyła? Owszem, przyczyniła się do dalszych działań, lecz wiedz też to, że gdyby nie tamta decyzja to bym tutaj teraz nie siedziała, nie rozmawiała, a jedyną opcją „poobcowania”  ze mną byłby zapewne czarny, duży grób – mówiłam w nerwach, z przerwami, gdyż nie byłam w stanie się opanował raz a porządnie.
-Iza… - wydukał w szoku, ale nie zaprzeczył żadnemu słowu z mojej wypowiedzi.
-Jak widzisz, taki jest mi przypisany los. Skutki wszystkich decyzji się zbiegły. Zmiana jakiejkolwiek jedynie by opóźniła nastąpienie ostatecznego końca. I nie żałuję, że połączyłam z nią siły, bo dzięki temu wszystko odzyskali utraconą prawdę, w tym ja.
Ja powinnam zostać skreślona. Nie zasługuję, aby żyć. Nie mogę po tym wszystkim zająć twojego miejsca”. W myślach przebijał się jej głos. Taki nijaki, bez charakteru, bez jakiegokolwiek zaangażowania. „Miałam nadzieję, że uda nam się wrócić do normalności, ale skoro to jest uznane za niemożliwe, to nie chcę zabierać ci miejsca”. Ponownie się odezwała, lecz tym razem jakby ze smutkiem w głosie.
-Przestań mówić głupoty… - pod nosem do niej skierowałam te słowa, a sama twarz skryłam w dłoniach.

Dzień później, w szkole.
           Przechadzałam się samotnie po korytarzu, śledząc wzrokiem każdy swój krok, a nie zważając w ogóle na to, co może być przede mną. Była jeszcze chwila czasu do początku lekcji. Odziana w szkolny mundurek, mijałam uczniów, którym dawałam przykład na to, jak powinni wyglądać, gdyż niektórzy na swoje własne sposoby nosili obowiązujące stroje. Nikt nie zaczepiał mnie, całe szczęście. Zstępując  nogi na nogę, kierowałam się do gabinetu nauczycielskiego, w sumie tak miałam się zgłosić już chwilę temu. Dreptałam, nie spiesząc się. Pokonałam już jedno piętro, zostały mi dwa. Przeszłam kolejne stopnie. Teraz prosto do kolejnych schodów, bo z nich będzie bliżej do pokoju. Słońce od rana jest wysoko zawieszone na niebie i zalewało światłem cały korytarz. Na chwilę podniosłam głowę, aby spojrzeć jaka odległość dzieli mnie jeszcze od schodów. Mignęła mi znajoma postać… David?! Od razu się ożywiłam i przyspieszyłam kroku, a po chwili już biegłam. Złapię go w tym tempie zaraz przy ostatnim stopniu. Włosy rozwiały się, niezapięta marynarka powiewała wraz z moim biegiem. Rytmicznie wskakiwałam po schodkach i w końcu znalazłam się na piętrze, tuż za plecami wojownika. A jednak, dobrze widziałam jeszcze z takiej odległości. Wyciągnęłam rękę, aby go zatrzymać, bo nie zainteresował się tym, że ktoś biegł za nim. Już prawie miałam dłoń na jego lewym barku, gdy on nieoczekiwanie szybko się odwrócił, chwytając mój nadgarstek, kuląc się nisko i drugą ręką objął mnie w pasie, podnosząc ku górze. Przerzucił mnie z łatwością na swoje plecy, a mnie wygięło. Stanął na równych nogach. Łapczywie oddychałam, a po chwili dopiero wydałam z siebie poirytowany głos:
-Oszalałeś?! – Z chrypką wydobyłam jedno słowo na razie, spoglądając  oświetlony, beżowy sufit, bo z takiej wysokości i w takim układzie tylko tyle widziałam.
Trzymał mnie jak jakieś dziecko podczas szamańskiego rytuału. Było to żenujące i upokarzające. Zaczęłam się wiercić i wymachiwać wolnymi, zwisającymi do dołu nogami.
-To ty ludzi od tyłu zachodzisz i nie wiadomo z jakim zamiarem – podenerwowanym tonem odparł, unikając moich kopnięć.
-Postaw mnie, nie wiem na co czekasz! – Piskliwym głosem dokazywałam, chcąc dotknąć stopami podłogi.
Postawił mnie do pionu, a ja od razu zaczęłam się poprawiać. Włosy, ubranie, układanie poszło na marne.
-Chciałam cię po prostu zatrzymać, bo dawno cię nie wiedziałam – po chwili ciszy wtrąciłam, podciągając zakolanówki wyżej niż miałam dotychczas.
-Stęskniłaś się? – Z ironicznym uśmiechem zapytał, patrząc na mnie kątem oka.
-Chciałbyś! – Momentalnie odkrzyknęłam, tupiąc nogą i obijając sobie tym samym piętę, gdyż podeszwy trampek były wyjątkowo twarde.
-Ale nawet w takiej sytuacji mało uważasz. Powinnaś być bardziej czujna i reagować. Jak ja. Widzisz, wystarczyło, że ci tylko rękę złapałem, przerzuciłem i już byłaś zdana na moją łaskę – zaśmiał się.
-Gdybym brała to na poważnie, to na pewno bym cię uszkodziła przy tym – mruknęłam, zaciskając materiał spódnicy w ręce.
-Nabierz masy to może coś kiedyś zdziałasz – dogryzł mi. – Lizaczka na osłodę? – Z kieszeni skórzanych spodni wyjął dwa kuliste lizaki w czerwonych opakowaniach.
Z grzeczności wzięłam ostrożnie jednego za plastikowy, biały patyczek i rozwinęłam z folii. Truskawkowy, mój ulubiony. Z małym uśmiechem wpakowałam słodycz do ust i od razu wbiłam w niego zęby.
-Co się stało, że w szkole jesteś? – Zadałam pytanie tuż po tym jak ruszyliśmy do przodu.
Udał, że nie usłyszał, zignorował moje pytanie. Zdziwiłam się, ale nie dałam za wygraną. Zmierzaliśmy w tym samym kierunku z tego co widzę, więc ponownie zabrałam głos, jeszcze bardziej wychodząc mu naprzeciw i blokując drogę.
-Jestem tu w tym samym celu, co ty – odparł wymijająco, przewracając oczami, a ręce wkładając do kieszeni.
Kolejny raz lekko uniosłam brwi, ale dałam sobie już spokój. Powróciłam do jego tempa i szłam z nim równo, będąc po jego lewej stronie. Rytuał rozdzielenia i oczyszczenia, dręczyło mnie to. Jak ta transmutacja przebiegnie? Zaraz w sumie się powinno wszystko zacząć. Starałam się odpędzić zbędne myśli, bo im więcej wagi to tego przywiązywałam, tym gorzej m było zaakceptować wszystko.
Przegryzłam lizaka w pół. Dwie połówki po chwili całkowicie rozdrobniłam szczęką i połknęłam. Pustym patyczkiem zasysałam powietrze. Zagryzałam plastik, powyginałam aż w końcu znudziło mi się to i wyjęłam patyczek z ust.
-Będziesz zatem przy całym zamieszaniu jedynie obserwatorem, stalkerze? –Sarkastycznie powiedziałam, zginając w pół pozostałość po lizaku i rzucając go do kosza pod oknem.
-W tym wypadku chciałbym – mruknął ściszonym głosem. – Teraz będę pełnił inną rolę – dodał.
-Ofiary? – Z uśmieszkiem drążyłam temat, lecz on się nie rozchmurzył, tylko jeszcze bardziej spoważniał.
-Dostałem tylko jedno zadanie, zabić cię, gdy coś wymknie się spod kontroli – zatrzymał się pod drzwiami dyrekcji i delikatnie pociągnął za klamkę do dołu, aby je otworzyć.
Brak zszokowania z mojej strony, tak samo nic nie mruknęłam. Puścił mnie pierwszą przed próg, więc przeszłam niewzruszona.
-Ale wiedz, że tego nie zamierzam – szepnął do mnie schylając głowę, aby ustami być na linii moich uszu, po czym zamknął drzwi.
Skinęłam głową, lecz się nie odwróciłam. Podeszłam do następnego oddzielonego drzwiami pokoju, gdzie byli już inni zgromadzeni. Ogromne pomieszczenie, sterylne, jasne. Dyrektor, ojciec, Sebastian, Lucyfer i przyjaciele. Reszta zajęła się sprawami w szkole, ale i tak tutaj została wybrana garstka najlepszych. Na białym parkiecie było mnóstwo nakreślonych symboli. Znaki, litery, cyfry, sentencje, kto wie co to i dokładnie po co. Firm, Bel, Nate i Dzinks nałożyli jedwabne rękawiczki na dłonie. Lucyfer stal z poważną miną spoglądając na mnie i Davida. Ojciec miał w rękach notes, w którym coś zapisywał na bieżąco podczas rozmowy z dyrektorem. Dawno nie widziałam pana Sebastiana, ciekawe jakie on ma zadanie w tym wszystkim. Przywitałam się i podeszłam ostrożnie do miejsca, gdzie nie było nic narysowanego.
-Zapomniałem coś powiedzieć. Sebastian jest najlepszym egzorcystą spośród nas, więc on wywoła wilka z lasu, że tak to nazwę – dyrektor poprawił swój kapelusz na fioletowych włosach, które wydawały mi się nieco krótsze i bardziej proste niż zwykle.
-Polonista egzorcystą? – Uśmiechnęłam się subtelnie spoglądając na niego.
-Wypędziłem i wykończyłem więcej demonów, niż ci się może wydawać, Izabelo – zaakcentował to znienawidzone przeze mnie imię aż mnie dreszcz przeszedł po całym ciele.
-Plan wygląda tak, alchemicy zwolnią swoje pieczęcie na tobie, a raczej uwolnią swoje moce, wyzwalając również twoje. Po tym zaczniemy rytuał. Sebastian odprawi swoje czary-mary i rozdzieli dwie osobowości na dwa ciała. Jeśli to się uda, to będzie już sukces. A dalej wiecie, jak mogą potoczyć się sprawy i jakie mogę być scenariusze. Wtedy będziecie decydować – Kevin rozstawił każdego w wyznaczone miejsca. Sam natomiast zapalił jednym ruchem ręki kilkanaście świec wokół głównego kręgu na środku.
Niebieskie płomienie, cóż za piękny widok. Skupiłam wzrok na tym zjawisku. David ostrożnie i z wyczuciem  pchnął mnie do przodu, abym nie tyle, co się wpatrywała w to wszystko, ale też wypełniła swoją część. Teraz nastąpiła kumulacja wszystkich wątpliwości. Obojętność i spokój przeminęły. Zaczęłam rozmyślać, ale na odwrót było już za późno. Analizowałam wszystko po kolei. Skoro mają zerwać pieczęcie to pewnie postąpią podobnie jak podczas nieudanej egzekucji. Więc już nastawię się na ból. Przez przypadek zagryzłam i przegryzłam wargę. Ręce mi drżały, czy ja się boję? W sumie nie wiem, czego mam się ostatecznie spodziewać. Demonem będę ja  czy ona? Przeżyję czy zginę? Ta szaleńcza ciekawość. Jakie uczucia wezmą górę, gdy zobaczę Lisę na żywo? Co zwycięży? Jak sama na to zareaguję? Zaczęłam zaciskać pięści i wyczekująco rozglądać się wokół.
-Gotowa? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos ojca, który poprawił mi troskliwie włosy i odgarnął je z mojej bladej twarzy.
-Nie mogę się doczekać – odparłam pogodnie, przytakując głową i odsuwając się na swoje miejsce. W ostatniej chwili wbiegł Gilbert, który chciał pomóc w zerwaniu jego pieczęci w naszyjniku, lecz ja pokiwałam przecząco i dumnie sama zerwałam łańcuszek z szyi i puściłam go wolno na podłogę. W tym samym czasie wokół mnie zabłysnęły jeszcze bardziej świece, a przyjaciele upuszczając krople swojej krewi z palców wskazujących, aktywowali kręgi na rękawiczkach. Atmosfera się zagęściła. Sebastian zaczął coś mówić, na początku cicho, lecz z kolejnymi słowami coraz głośniej. W odbiciu szyby jednej z regałów będących pod ścianą widziałam swoje rozświetlone tęczówki i iskrzący się znak o pięciu ramionach, już w sumie od dawna będący pentagramem. Wpatrując się w ten swój słaby obraz nagle zauważyłam jej postać. Mrugnęłam nerwowo, lecz z chwilą zamknięcia powiek i ich ponownego otworzenia, nie byłam już w tamtym miejscu. Znalazłam się pośród białej przestrzeni. Drgnęłam i rozglądnęłam się. Odwróciłam się za siebie i poczułam jak delikatny, przyjemny, jedwabny materiał otarł się o moje ciało. Śnieżnobiała sukienka? Poprawiłam jej prosty krój rękoma. Niezbyt długa, wyżej znacznie od kolan, zwiewna. Na cieńszych ramiączkach, przez co znaczna część ramion, barków, łopatek i obojczyków była odsłonięta. Spoglądając na swoje ubranie przyuważyłam suche, blade stopy oddalone jakieś 2 metry ode mnie.  Podniosłam wzrok, to Lisa. Wygląda jak ja, lecz sukienkę  miała czarną. Nawiązanie do jednego ze wspomnień? Ręce miała opuszczone wzdłuż ciała, a na jej twarzy gościł pogodny uśmiech. Odgarnęła swoje ciemne włosy za siebie. Po  tym wyciągnęła te trupie ręce do mnie, jakby z zamiarem objęcia mnie. Nie stawiłam oporu. Przybliżyła się, a ja oparłam brodę o jej kościste ramię. Chłodna, bardzo chłodna, ale bije od niej wewnętrzne ciepło, które zalewa moje serce. Dlaczego mimo tego czuję w nim kłucie?
-To pożegnanie – powiedziała powoli i spokojnie, uwalniając mnie z uścisku i patrząc w moje oczy.
-Co masz na myśli? – Zaciekawiona zapytałam nie odrywając od niej wzroku. Jej oczy, były takie nieskazitelnie błękitne.
-Nikt nie będzie decydować, która ma przeżyć – zaczęła poważniejszym tonem. – Więc niech uczciwa walka to rozwiąże – dodała.
-Walka?! – Podniosłam ton głosu, odsuwając się do tyłu.
-To nasza tragedia, my przedstawimy zakończenie – powiedziała stanowczo, lecz jej głos już zaczynał być coraz bardziej przydławiony.
Obraz się rozmazał, oczy spowił blask a potem mrok. Nie zdążyłam już nic więcej powiedzieć, nie byłam w stanie…


__________________________________
Następny za nami, z trudem szukam weny na pisanie, co chyba widać po poziomie tych ukazujących się rozdziałów. Wybaczcie błędy. Dziękuję za poświęcony czas na czytanie i pozdrawiam, Law! < 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystko przeżyję.