Kot odskoczył w przeraźliwym miauku, a kawałek słodkiej bułki
wyleciał mu z pyszczka. Zwinnie przebiegł między moimi płaskimi kostkami i
schował się. Ja, odbijając się od czegoś
twardego, pokrytego jakby łuskami zachwiałam się do tyłu. Torba wyślizgując się
z ucisku uderzyła połową zawartości o chodnik, bo reszta wypadła już w locie.
Tuż za kawałkiem sklejonego papieru spadłam ja. Z ramienia zsunęła mi się
materiałowa poszewka z kataną, którą miałam przewieszoną dla wygody. Siadając niezgrabnie
na kości ogonowej, natrafiłam akurat na trzon i rękojeść broni. Siła, z którą
ziemia przyciągnęła mnie tylko spotęgowała okropny ból. Na zamortyzowanie upadku
rękoma było już za późno, bo od początku wraz z torbą beztrosko upadały.
Zmarszczyłam brwi z bólu i ukradkiem syknęłam jak to już miałam w zwyczaju.
Odgarniając jedną ręką włosy, które wtargnęły mi na twarz, a drugą masując
sobie tylną część ciała próbowałam wstać. Gdy już sprawdziłam czy coś oprócz
czterech liter sobie ubiłam, wkurzona podniosłam wzrok. Mimo woli - pobladłam. Otworzyłam szerzej oczy, po
części z przerażenia, a usta rozchyliły się ze zdziwienia. Serce mi zamarło.
Płuca odmówiły posłuszeństwa. Nie wierzyłam w to co widziałam. Przede mną, a
raczej tuż nade mną stało ponad dwumetrowe, wielkie, obdarte coś! Dosłownie „coś”!
Było ciemnej karnacji, o ile mogę to tak nazwać. Jego masywne, obwisłe z każdej
strony cielsko było w dużej mierze pokryte małymi odłamkami metalu, łuskami, kapslami?
Sama nie wiedziałam. Ręce miało nienaturalnie długie i zakończone srebrzystymi
ostrzami. Przypominały popularne u złych wiedźm z bajek paznokcie, a raczej
szpony. Doglądałam się w nich mojego odbicia, któro przypominało zachowanie
bezbronnej dziewczynki. Mój wzrok jechał coraz wyżej, lecz jakby z obawą.
Zatrzymał się na głównym centrum dowodzącym – głowie. Była bardziej kanciasta
niż owalna. Zakuta w metalową, dziurawą, wyszczerbioną maskę, przez którą
wyglądały zielone ślepia wpatrzone w moją osobę. Zza blachy wystawały swobodnie
posklejane kosmyki, a raczej resztki włosów. Przypominał typowego horrorowego
psychopatę. Chyba wywołało to zamierzony efekt – moje nogi zdrętwiały i nie
mogły ruszyc z miejsca.
-Znalazłem… - Odezwał się zachrypiałym, ciężkim głosem potwór, pocierając o siebie swoje szpony, które były zakrwawione, bo raczej dżemu to on nie jadł. Wydał nimi przeraźliwy i nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Ociężale zrobił krok w przód, ciągnąc po ziemi obdarte szmaty, którymi był odziany.
Drgnęłam nerwowo. Pierwszą myślą była ucieczka. Nie wiedziałam czym to jest i co potrafi, ale przyjaźnie nie wyglądało. Próbowałam niepostrzeżenie sięgnąć katanę, ale… Nie widziałam sensu. Co kawałek ostrza zrobi takiemu mięsu? Poza tym, co to coś ode mnie chce? Dlaczego nigdy nie mogę nawet normalnie zrobić zakupy? Zawsze ściągam na siebie kłopoty! Mimo, że serce rwało się do walki, mózg do żartów, struny głosowe do ich zużycia, a żołądek domagał się w takiej chwili jedzenia, próbowałam zebrać siły, by wziąć nogi za pas. Dokąd? Nieważne. Byle by ten koszmar się skończył, bo naprawdę zaczynam się bać. –Nie kupię żadnych tanich perfum, jeśli o to chodzi. – Sama sobie rzepkę skrobię. Nie potrafię zachować powagi, a takimi głupimi tekstami tylko sobie grabię. Nie ukrywam, rozluźniłam sobie takim bezsensem mięśnie i przygotowałam do uskoku i biegu przez siebie. Czekałam tylko na odpowiednią chwilę, a raczej odwagę, której mi teraz brakowało. Dawno nie odczuwałam takiego strachu i napięcia. Serce biło mi jak oszalałe. Do głowy napływało mi setki myśli. Najbardziej to chciało mi się jednak jeść. Najchętniej to zachowałabym się jak dziecko i zaczęła krzyczeć udając, że zabrano mi zabawkę.
-Świeża ofiara… Człowiek! Nie, pachnie jak demon. A przecież to mała, bezbronna dziewczynka. Głupieję. –Zachwiał się sepleniąc sobie pod nosem. –Ale wyjątkowe jeszcze lepsze! –Podniósł swoją wielką grabę i zatrzepotał szponami.
Jeden ruch i zostanę bez głowy, bo te ostrza są idealnie wyszlifowane i połyskują dumnie w moich przestraszonych oczach, śmiejąc się. W samą porę wyrwałam się ze stanu otumanienia. Podciągnęłam kolana i zwinnym ruchem zagarnęłam katanę w dłoń. Mięso pełnym wymachem przecięło powietrze. Za uchem usłyszałam tylko charakterystyczny świt i trzask uderzających o siebie pazurów. Ubite plecy i tyłek dawały we znaki. Samo uskoczenie z miejsca, by uniknąć ścięcia głowy wymagało ogromnej odporności na ból z mojej strony. Fizycznej i psychicznej, bo kiedyś ciężko było mi zachować trzeźwy umysł w trudnej sytuacji. Nie dam sobie zawiązać pętelki na szyi. Łapiąc równowagę, wyprostowałam się. Bałam się zatrzymać i odwrócić do tyłu. Nogi miałam jak z waty. Prze de mną rozciągała się słabo oświetlona ścieżka. Wszystko mi się zamazywało. Odczuwałam nieprzyjemne odrzuty w głowie, które deformowały mi widziany obraz.
-I tak cię dorwę! Nie wypuszczam takich zdobyczy z rąk! –Wściekły zaczął krzyczeć. Zdeptał moje zakupy swoją wielką stopą. Po chwili ze zdwojoną siłą ruszył ku mnie. Automatycznie zerwałam się z miejsca i ile miałam sił – uciekałam. Dodatkową męczarnią były ciągle powstające w mojej wyobraźni przeróżne myśli i nieudolne plany pokonania przeciwnika. Będąc pod wpływem presji zapomniałam oddychać. Powietrze jak już napełniło płuca – nie ulatniało się. Skupiłam się tylko na ciemnej, nierównej dróżce przede mną. Kamyczki, które przydeptywałam co krok, próbowały uprzykrzyć mi ruch i spowodować wypadek, co zdarzało mi się dosyć często. Za plecami czułam jego ciężki dech. W uszach rozbrzmiewały uderzenia stóp o twardą ziemię. Co chwile podejmował próby dosięgnięcia mnie szponami. Na szczęście ledwie zahaczał o moje zniszczone końcówki, które podcięte odpadały od reszty. Coraz trudniej było mi zapanować nad ciałem, a konkretnie nogami. Poruszały się już mimo woli. Wiedziałam, że długo tak nie pociągnę, mam słabą kondycję. W każdej chwili mogłam spodziewać się nieszczęsnej chwili słabości i braku sił. Zacisnęłam pieść, a katanę wysunęłam bardziej do przodu. Podniosłam wzrok i ujrzałam smugę światła, która robiła się coraz większa z każdym krokiem. Przez ułamek sekundy to światełko w tunelu zrobiło się czarne i zgubiło w otaczającym mnie mroku. Towarzyszył temu spory podmuch wiatru tuż nad moją czupryną. Jego kierunek był przeciwny do mojego morderczego biegu, przez co włosy zasłoniły mi część twarz. Jednak skutkiem tego był delikatny odrzut mnie w tył. Wszystko działo się tak szybko, że z dezorientacji zakręciło mi się w głowie. Ciężar ciała przerzucił się na nogi, które uginały się już same z siebie. W dość głośnym szumie, który ogarnął moją głowę przebijały się wrzaski i wysokie dźwięki uderzającego o siebie żelastwa. Korzystając z tego, że już się zatrzymałam, złapałam oddech. By zobaczyć co zaszło, odwróciłam się. Ku mojemu zdziwieniu, potwora już nie było. Został po nim proch, który delikatnie podążał za najsłabszym podmuchem. W świetle latarni stała plecami do mnie wysoka postać, która w ręku trzymała coś na wzór długiego kija. Opierała go o chodnik. Przetarłam oczy, by zwilżyć sobie gałki i przy okazji wyostrzyć obraz. Sylwetka i cień od układu włosów kogoś mi przypominał… Popatrzyłam jeszcze raz na jej posturę, tym razem już o wiele dokładniej, bo obróciła się twarzą, którą zalało bladożółte światło latarni. Tak, pamiętam ją. To ona siedziała wtedy pośród tych uczniów na boisku szkolnym. Ciemnoblond włosy, gładko związane w dwa kucyki, symetrycznie po obu stronach głowy. Sięgały jej poniżej linii obojczyków. Miała na sobie nawet koszulę z logiem szkoły, którą przykrywał długi, czarny, skórzany płaszcz zamiast charakterystycznej marynarki. Zapamiętałam też dobrze jej długie nogi, lekko opalone nogi, które wyeksponowała krótką, mundurkową spódniczką.
Zapadła niezręczna cisza. Prócz szumu liści, nic nie było słychać. Stałyśmy w pewnej odległości od siebie. Ona z pewną siebie postawą, ja – zdyszana i zmęczona. Do tego brzuch znowu zaczął się upominać. Strachem się nie najadł, a szkoda. Zagryzłam dolną wargę i zwilżyłam osuszone podniebienie resztką śliny. Mimo, że za tym nie przepadałam, postanowiłam pierwsza się odezwać.
-Znalazłem… - Odezwał się zachrypiałym, ciężkim głosem potwór, pocierając o siebie swoje szpony, które były zakrwawione, bo raczej dżemu to on nie jadł. Wydał nimi przeraźliwy i nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Ociężale zrobił krok w przód, ciągnąc po ziemi obdarte szmaty, którymi był odziany.
Drgnęłam nerwowo. Pierwszą myślą była ucieczka. Nie wiedziałam czym to jest i co potrafi, ale przyjaźnie nie wyglądało. Próbowałam niepostrzeżenie sięgnąć katanę, ale… Nie widziałam sensu. Co kawałek ostrza zrobi takiemu mięsu? Poza tym, co to coś ode mnie chce? Dlaczego nigdy nie mogę nawet normalnie zrobić zakupy? Zawsze ściągam na siebie kłopoty! Mimo, że serce rwało się do walki, mózg do żartów, struny głosowe do ich zużycia, a żołądek domagał się w takiej chwili jedzenia, próbowałam zebrać siły, by wziąć nogi za pas. Dokąd? Nieważne. Byle by ten koszmar się skończył, bo naprawdę zaczynam się bać. –Nie kupię żadnych tanich perfum, jeśli o to chodzi. – Sama sobie rzepkę skrobię. Nie potrafię zachować powagi, a takimi głupimi tekstami tylko sobie grabię. Nie ukrywam, rozluźniłam sobie takim bezsensem mięśnie i przygotowałam do uskoku i biegu przez siebie. Czekałam tylko na odpowiednią chwilę, a raczej odwagę, której mi teraz brakowało. Dawno nie odczuwałam takiego strachu i napięcia. Serce biło mi jak oszalałe. Do głowy napływało mi setki myśli. Najbardziej to chciało mi się jednak jeść. Najchętniej to zachowałabym się jak dziecko i zaczęła krzyczeć udając, że zabrano mi zabawkę.
-Świeża ofiara… Człowiek! Nie, pachnie jak demon. A przecież to mała, bezbronna dziewczynka. Głupieję. –Zachwiał się sepleniąc sobie pod nosem. –Ale wyjątkowe jeszcze lepsze! –Podniósł swoją wielką grabę i zatrzepotał szponami.
Jeden ruch i zostanę bez głowy, bo te ostrza są idealnie wyszlifowane i połyskują dumnie w moich przestraszonych oczach, śmiejąc się. W samą porę wyrwałam się ze stanu otumanienia. Podciągnęłam kolana i zwinnym ruchem zagarnęłam katanę w dłoń. Mięso pełnym wymachem przecięło powietrze. Za uchem usłyszałam tylko charakterystyczny świt i trzask uderzających o siebie pazurów. Ubite plecy i tyłek dawały we znaki. Samo uskoczenie z miejsca, by uniknąć ścięcia głowy wymagało ogromnej odporności na ból z mojej strony. Fizycznej i psychicznej, bo kiedyś ciężko było mi zachować trzeźwy umysł w trudnej sytuacji. Nie dam sobie zawiązać pętelki na szyi. Łapiąc równowagę, wyprostowałam się. Bałam się zatrzymać i odwrócić do tyłu. Nogi miałam jak z waty. Prze de mną rozciągała się słabo oświetlona ścieżka. Wszystko mi się zamazywało. Odczuwałam nieprzyjemne odrzuty w głowie, które deformowały mi widziany obraz.
-I tak cię dorwę! Nie wypuszczam takich zdobyczy z rąk! –Wściekły zaczął krzyczeć. Zdeptał moje zakupy swoją wielką stopą. Po chwili ze zdwojoną siłą ruszył ku mnie. Automatycznie zerwałam się z miejsca i ile miałam sił – uciekałam. Dodatkową męczarnią były ciągle powstające w mojej wyobraźni przeróżne myśli i nieudolne plany pokonania przeciwnika. Będąc pod wpływem presji zapomniałam oddychać. Powietrze jak już napełniło płuca – nie ulatniało się. Skupiłam się tylko na ciemnej, nierównej dróżce przede mną. Kamyczki, które przydeptywałam co krok, próbowały uprzykrzyć mi ruch i spowodować wypadek, co zdarzało mi się dosyć często. Za plecami czułam jego ciężki dech. W uszach rozbrzmiewały uderzenia stóp o twardą ziemię. Co chwile podejmował próby dosięgnięcia mnie szponami. Na szczęście ledwie zahaczał o moje zniszczone końcówki, które podcięte odpadały od reszty. Coraz trudniej było mi zapanować nad ciałem, a konkretnie nogami. Poruszały się już mimo woli. Wiedziałam, że długo tak nie pociągnę, mam słabą kondycję. W każdej chwili mogłam spodziewać się nieszczęsnej chwili słabości i braku sił. Zacisnęłam pieść, a katanę wysunęłam bardziej do przodu. Podniosłam wzrok i ujrzałam smugę światła, która robiła się coraz większa z każdym krokiem. Przez ułamek sekundy to światełko w tunelu zrobiło się czarne i zgubiło w otaczającym mnie mroku. Towarzyszył temu spory podmuch wiatru tuż nad moją czupryną. Jego kierunek był przeciwny do mojego morderczego biegu, przez co włosy zasłoniły mi część twarz. Jednak skutkiem tego był delikatny odrzut mnie w tył. Wszystko działo się tak szybko, że z dezorientacji zakręciło mi się w głowie. Ciężar ciała przerzucił się na nogi, które uginały się już same z siebie. W dość głośnym szumie, który ogarnął moją głowę przebijały się wrzaski i wysokie dźwięki uderzającego o siebie żelastwa. Korzystając z tego, że już się zatrzymałam, złapałam oddech. By zobaczyć co zaszło, odwróciłam się. Ku mojemu zdziwieniu, potwora już nie było. Został po nim proch, który delikatnie podążał za najsłabszym podmuchem. W świetle latarni stała plecami do mnie wysoka postać, która w ręku trzymała coś na wzór długiego kija. Opierała go o chodnik. Przetarłam oczy, by zwilżyć sobie gałki i przy okazji wyostrzyć obraz. Sylwetka i cień od układu włosów kogoś mi przypominał… Popatrzyłam jeszcze raz na jej posturę, tym razem już o wiele dokładniej, bo obróciła się twarzą, którą zalało bladożółte światło latarni. Tak, pamiętam ją. To ona siedziała wtedy pośród tych uczniów na boisku szkolnym. Ciemnoblond włosy, gładko związane w dwa kucyki, symetrycznie po obu stronach głowy. Sięgały jej poniżej linii obojczyków. Miała na sobie nawet koszulę z logiem szkoły, którą przykrywał długi, czarny, skórzany płaszcz zamiast charakterystycznej marynarki. Zapamiętałam też dobrze jej długie nogi, lekko opalone nogi, które wyeksponowała krótką, mundurkową spódniczką.
Zapadła niezręczna cisza. Prócz szumu liści, nic nie było słychać. Stałyśmy w pewnej odległości od siebie. Ona z pewną siebie postawą, ja – zdyszana i zmęczona. Do tego brzuch znowu zaczął się upominać. Strachem się nie najadł, a szkoda. Zagryzłam dolną wargę i zwilżyłam osuszone podniebienie resztką śliny. Mimo, że za tym nie przepadałam, postanowiłam pierwsza się odezwać.
Ciężka sytuacja. Coś mnie goniło, ona chyba to
zlikwidowała. Jak zacząć?
-Dz-dziękuję. –Wycedziłam przez zęby, unikając kontaktu wzrokowego, bo moja nieśmiałość wzięła górę. Poza tym, zapachniało mi to tanim filmem amerykańskim, gdzie ofiara dziękuje swojemu wybawcy.
-Ts, nie wysilaj się, bo nie miałam zamiaru cię ratować. –Odpowiedziała arogancko przekręcając głowę.
Dosłownie zapomniałam języka w gębie. Popatrzyłam z lekkim niedowierzaniem. Czy tutaj to jest na porządku dziennym?! Pozbierałam szczękę z ziemi. – Grzeczność tego wymagała. –Krótko, sucho rzuciłam. Może niezbyt taktownie. Wyprostowałam się, wyłaniając tym samym z cienia. Ledwo podniosłam głowę, gdy już pod szyją miałam ogromny kawał metalu, w którym widziałam swoje marne odbicie…
-Dz-dziękuję. –Wycedziłam przez zęby, unikając kontaktu wzrokowego, bo moja nieśmiałość wzięła górę. Poza tym, zapachniało mi to tanim filmem amerykańskim, gdzie ofiara dziękuje swojemu wybawcy.
-Ts, nie wysilaj się, bo nie miałam zamiaru cię ratować. –Odpowiedziała arogancko przekręcając głowę.
Dosłownie zapomniałam języka w gębie. Popatrzyłam z lekkim niedowierzaniem. Czy tutaj to jest na porządku dziennym?! Pozbierałam szczękę z ziemi. – Grzeczność tego wymagała. –Krótko, sucho rzuciłam. Może niezbyt taktownie. Wyprostowałam się, wyłaniając tym samym z cienia. Ledwo podniosłam głowę, gdy już pod szyją miałam ogromny kawał metalu, w którym widziałam swoje marne odbicie…
------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny za nami. Z góry przepraszam za słaby rozdział i liczne powtórzenia jak i błędy! Pisałam to już na w pół śpiąca. Wyspanie się nie idzie w parze ze szkołą, a szkoda. Dzięki za przeczytanie. Btw, lubię jak ktoś pisze co myśli o danym rozdziale. Więc... Pozdrawiam, Law!