sobota, 18 maja 2013

Rozdział XXV



              Kot odskoczył w przeraźliwym miauku, a kawałek słodkiej bułki wyleciał mu z pyszczka. Zwinnie przebiegł między moimi płaskimi kostkami i schował się.  Ja, odbijając się od czegoś twardego, pokrytego jakby łuskami zachwiałam się do tyłu. Torba wyślizgując się z ucisku uderzyła połową zawartości o chodnik, bo reszta wypadła już w locie. Tuż za kawałkiem sklejonego papieru spadłam ja. Z ramienia zsunęła mi się materiałowa poszewka z kataną, którą miałam przewieszoną dla wygody. Siadając niezgrabnie na kości ogonowej, natrafiłam akurat na trzon i rękojeść broni. Siła, z którą ziemia przyciągnęła mnie tylko spotęgowała okropny ból. Na zamortyzowanie upadku rękoma było już za późno, bo od początku wraz z torbą beztrosko upadały. Zmarszczyłam brwi z bólu i ukradkiem syknęłam jak to już miałam w zwyczaju. Odgarniając jedną ręką włosy, które wtargnęły mi na twarz, a drugą masując sobie tylną część ciała próbowałam wstać. Gdy już sprawdziłam czy coś oprócz czterech liter sobie ubiłam, wkurzona podniosłam wzrok. Mimo woli  - pobladłam. Otworzyłam szerzej oczy, po części z przerażenia, a usta rozchyliły się ze zdziwienia. Serce mi zamarło. Płuca odmówiły posłuszeństwa. Nie wierzyłam w to co widziałam. Przede mną, a raczej tuż nade mną stało ponad dwumetrowe, wielkie, obdarte coś! Dosłownie „coś”! Było ciemnej karnacji, o ile mogę to tak nazwać. Jego masywne, obwisłe z każdej strony cielsko było w dużej mierze pokryte małymi odłamkami metalu, łuskami, kapslami? Sama nie wiedziałam. Ręce miało nienaturalnie długie i zakończone srebrzystymi ostrzami. Przypominały popularne u złych wiedźm z bajek paznokcie, a raczej szpony. Doglądałam się w nich mojego odbicia, któro przypominało zachowanie bezbronnej dziewczynki. Mój wzrok jechał coraz wyżej, lecz jakby z obawą. Zatrzymał się na głównym centrum dowodzącym – głowie. Była bardziej kanciasta niż owalna. Zakuta w metalową, dziurawą, wyszczerbioną maskę, przez którą wyglądały zielone ślepia wpatrzone w moją osobę. Zza blachy wystawały swobodnie posklejane kosmyki, a raczej resztki włosów. Przypominał typowego horrorowego psychopatę. Chyba wywołało to zamierzony efekt – moje nogi zdrętwiały i nie mogły ruszyc z miejsca.
-Znalazłem… - Odezwał się zachrypiałym, ciężkim głosem potwór, pocierając o siebie swoje szpony, które były zakrwawione, bo raczej dżemu to on nie jadł. Wydał nimi przeraźliwy i nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Ociężale zrobił krok w przód, ciągnąc po ziemi obdarte szmaty, którymi był odziany.
Drgnęłam nerwowo. Pierwszą myślą była ucieczka. Nie wiedziałam czym to jest i co potrafi, ale przyjaźnie nie wyglądało. Próbowałam niepostrzeżenie sięgnąć katanę, ale… Nie widziałam sensu. Co kawałek ostrza zrobi takiemu mięsu? Poza tym, co to coś ode mnie chce? Dlaczego nigdy nie mogę nawet normalnie zrobić zakupy? Zawsze ściągam na siebie kłopoty! Mimo, że serce rwało się do walki, mózg do żartów, struny głosowe do ich zużycia, a żołądek domagał się w takiej chwili jedzenia, próbowałam zebrać siły, by wziąć nogi za pas. Dokąd? Nieważne. Byle by ten koszmar się skończył, bo naprawdę zaczynam się bać. –Nie kupię żadnych tanich perfum, jeśli o to chodzi. – Sama sobie rzepkę skrobię. Nie potrafię zachować powagi, a takimi głupimi tekstami tylko sobie grabię. Nie ukrywam, rozluźniłam sobie takim bezsensem mięśnie i przygotowałam do uskoku i biegu przez siebie. Czekałam tylko na odpowiednią chwilę, a raczej odwagę, której mi teraz brakowało. Dawno nie odczuwałam takiego strachu i napięcia. Serce biło mi jak oszalałe. Do głowy napływało mi setki myśli. Najbardziej to chciało mi się jednak jeść. Najchętniej to zachowałabym się jak dziecko i zaczęła krzyczeć udając, że zabrano mi zabawkę.
-Świeża ofiara… Człowiek! Nie, pachnie jak demon. A przecież to mała, bezbronna dziewczynka. Głupieję. –Zachwiał się sepleniąc sobie pod nosem. –Ale wyjątkowe jeszcze lepsze! –Podniósł swoją wielką grabę i zatrzepotał szponami.
Jeden ruch i zostanę bez głowy, bo te ostrza są idealnie wyszlifowane i połyskują dumnie w moich przestraszonych oczach, śmiejąc się. W samą porę wyrwałam się ze stanu otumanienia. Podciągnęłam kolana i zwinnym ruchem zagarnęłam katanę w dłoń. Mięso pełnym wymachem przecięło powietrze. Za uchem usłyszałam tylko charakterystyczny świt i trzask uderzających o siebie pazurów. Ubite plecy i tyłek dawały we znaki. Samo uskoczenie z miejsca, by uniknąć ścięcia głowy wymagało ogromnej odporności na ból z mojej strony. Fizycznej i psychicznej, bo kiedyś ciężko było mi zachować trzeźwy umysł w trudnej sytuacji. Nie dam sobie zawiązać pętelki na szyi. Łapiąc równowagę, wyprostowałam się. Bałam się zatrzymać i odwrócić do tyłu. Nogi miałam jak z waty. Prze de mną rozciągała się słabo oświetlona ścieżka. Wszystko mi się zamazywało. Odczuwałam nieprzyjemne odrzuty w głowie, które deformowały mi widziany obraz.
-I tak cię dorwę! Nie wypuszczam takich zdobyczy z rąk! –Wściekły zaczął krzyczeć. Zdeptał moje zakupy swoją wielką stopą. Po chwili ze zdwojoną siłą ruszył ku mnie. Automatycznie zerwałam się z miejsca i ile miałam sił – uciekałam. Dodatkową męczarnią były ciągle powstające w mojej wyobraźni przeróżne myśli i nieudolne plany pokonania przeciwnika. Będąc pod wpływem presji zapomniałam oddychać. Powietrze jak już napełniło płuca – nie ulatniało się. Skupiłam się tylko na ciemnej, nierównej dróżce przede mną. Kamyczki, które przydeptywałam co krok, próbowały uprzykrzyć mi ruch i spowodować wypadek, co zdarzało mi się dosyć często. Za plecami czułam jego ciężki dech. W uszach rozbrzmiewały uderzenia stóp o twardą ziemię. Co chwile podejmował próby dosięgnięcia mnie szponami. Na szczęście ledwie zahaczał o moje zniszczone końcówki, które podcięte odpadały od reszty. Coraz trudniej było mi zapanować nad ciałem, a konkretnie nogami. Poruszały się już mimo woli. Wiedziałam, że długo tak nie pociągnę, mam słabą kondycję. W każdej chwili mogłam spodziewać się nieszczęsnej chwili słabości i braku sił. Zacisnęłam pieść, a katanę wysunęłam bardziej do przodu. Podniosłam wzrok i ujrzałam smugę światła, która robiła się coraz większa z każdym krokiem. Przez ułamek sekundy to światełko w tunelu zrobiło się czarne i zgubiło w otaczającym mnie mroku. Towarzyszył temu spory podmuch wiatru tuż nad moją czupryną. Jego kierunek był przeciwny do mojego morderczego biegu, przez co włosy zasłoniły mi część twarz. Jednak skutkiem tego był delikatny odrzut mnie w tył. Wszystko działo się tak szybko, że z dezorientacji zakręciło mi się w głowie. Ciężar ciała przerzucił się na nogi, które uginały się już same z siebie. W dość głośnym szumie, który ogarnął moją głowę przebijały się wrzaski i wysokie dźwięki uderzającego o siebie żelastwa. Korzystając z tego, że już się zatrzymałam, złapałam oddech. By zobaczyć co zaszło, odwróciłam się. Ku mojemu zdziwieniu, potwora już nie było. Został po nim proch, który delikatnie podążał za najsłabszym podmuchem. W świetle latarni stała plecami do mnie wysoka postać, która w ręku trzymała coś na wzór długiego kija. Opierała go o chodnik. Przetarłam oczy, by zwilżyć sobie gałki i przy okazji wyostrzyć obraz. Sylwetka i cień od układu włosów kogoś mi przypominał… Popatrzyłam jeszcze raz na jej posturę, tym razem już o wiele dokładniej, bo obróciła się twarzą, którą zalało bladożółte światło latarni. Tak, pamiętam ją. To ona siedziała wtedy pośród tych uczniów na boisku szkolnym. Ciemnoblond włosy, gładko związane w dwa kucyki, symetrycznie po obu stronach głowy. Sięgały jej poniżej linii obojczyków. Miała na sobie nawet koszulę z logiem szkoły, którą przykrywał długi, czarny, skórzany płaszcz zamiast charakterystycznej marynarki. Zapamiętałam też dobrze jej długie nogi, lekko opalone nogi, które wyeksponowała krótką, mundurkową spódniczką.
              Zapadła niezręczna cisza. Prócz szumu liści, nic nie było słychać. Stałyśmy w pewnej odległości od siebie. Ona z pewną siebie postawą, ja – zdyszana i zmęczona. Do tego brzuch znowu zaczął się upominać. Strachem się nie najadł, a szkoda. Zagryzłam dolną wargę i zwilżyłam osuszone podniebienie resztką śliny. Mimo, że za tym nie przepadałam, postanowiłam pierwsza się odezwać.
Ciężka sytuacja. Coś mnie goniło, ona chyba to zlikwidowała. Jak zacząć?
-Dz-dziękuję. –Wycedziłam przez zęby, unikając kontaktu wzrokowego, bo moja nieśmiałość wzięła górę. Poza tym, zapachniało mi to tanim filmem amerykańskim, gdzie ofiara dziękuje swojemu wybawcy.
-Ts, nie wysilaj się, bo nie miałam zamiaru cię ratować. –Odpowiedziała arogancko przekręcając głowę.
Dosłownie zapomniałam języka w gębie. Popatrzyłam z lekkim niedowierzaniem. Czy tutaj to jest na porządku dziennym?!  Pozbierałam szczękę z ziemi. – Grzeczność tego wymagała. –Krótko, sucho rzuciłam. Może niezbyt taktownie. Wyprostowałam się, wyłaniając tym samym z cienia. Ledwo podniosłam głowę, gdy już pod szyją miałam ogromny kawał metalu, w którym widziałam swoje marne odbicie… 


------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny za nami. Z góry przepraszam za słaby rozdział i liczne powtórzenia jak i błędy! Pisałam to już na w pół śpiąca. Wyspanie się nie idzie w parze ze szkołą, a szkoda. Dzięki za przeczytanie. Btw, lubię jak ktoś pisze co myśli o danym rozdziale. Więc... Pozdrawiam, Law! 

sobota, 4 maja 2013

Rozdział XXIV



            Spóźniliśmy się na kolejną lekcję. Samo szukanie sali, gdzie miał odbyć się język angielski zajęło nam około 5 minut. Poza tym trzeba było Firm ściągnąć za ziemię, bo rozmarzona chodziła, a w sumie jakby unosiła się nad ziemią. Jej stopy ledwo ją dotykały. Dzinks idąc po mojej lewej stronie uważnie mnie obserwowała, a ja starałam się ogarnąć myśli. Nate jak zwykle rozglądał się, szukając dziewczyn, których akurat po dzwonku nie było widać na korytarzu. Ciągle ze zdenerwowaniem sprawdzałam czy spinka trzyma się na mojej głupiej czuprynie. Tak, moja ogromna wada. Nigdy nie przyznaję się do błędu dobrowolnie i szukam zawzięcie ofiary, którą bym się przysłoniła i usprawiedliwiła. Po chwili wreszcie trafiliśmy pod właściwe drzwi, a doprowadziły nas do niej głośne śmiechy i rozmowy uczniów. Zdziwiło mnie to. Przecież wcześniej wszyscy poważni siedzieli i rozmawiali ewentualnie szeptem, ale to też nie często. Z drugiej strony jestem ciekawa kto pozwoliłby sobie na taką swobodną atmosferę podczas lekcji. Albo po prostu w klasie nie ma jeszcze nauczyciela, a to zmienia postać rzeczy. Jak zwykle, był dylemat dotyczący osoby, która jako pierwsza by otworzyła drzwi. Zazwyczaj w takich chwilach Firm była tą mądrzejszą i załatwiała sprawę, pomijając jakiekolwiek kłótnie. Teraz jest to niemożliwe z jej strony. Tym razem ja byłam kozłem ofiarnym. Z resztą, czego tu się bać, prawda? Głównie w spóźnianiu się na lekcje nie lubię tego, że po przekroczeniu progu sali wzrok każdego skupia się na tobie, czemu towarzyszą bzdurne komentarze, które nic nie wnoszą, a tylko sprawiają, że nauczyciel przykuwa większą uwagę i najczęściej bierze do pytania.
-To wszystko wina tych schodów… -Rzuciłam pod nosem i przycisnęłam metalową klamkę ciemnych drzwi. Uniosłam wzrok, by zobaczyć jak wygląda klasa. Pierwsze co mi się w oczy rzuciło było normalne biurko, które stało na środku klasy pod czarną tablicą. Wokół niego była grupka uczniów, którzy mieli najwyraźniej wyśmienity humor, bo nawijali non stop do… Ponowne zdziwienia. Stałam jak słup soli i wpatrywałam się z niedowierzaniem w ciemnowłosego nauczyciela. Tak, to był ten od papierosa i kapelusza, który przysłaniał jego smukłą twarz. Teraz jego czarne nakrycie głowy, które było przyozdobione granatową wstążeczką, leżało beztrosko obok niego, a on sam wygodnie siedział na rogu biurka. W ręce nie trzymał już dymiącego się papierosa, ale dłonie nadal skrywał pod białymi rękawiczkami, które praktycznie nosił każdy z rady pedagogicznej w tej szkole. Również inaczej się zachowywał. Przy rozmowach był cichy, skryty, a tutaj wręcz emanuje radością. Do tego nawija angielszczyzną jakby był rodzonym anglikiem, bo akcent ma niezły.
-Przepraszamy za spóźnienie, ale chyba niewiele nas ominęło. –Nate spontanicznie powiedział idąc do upatrzonej przez siebie ławki.
Popatrzył na nas swoimi złocistymi oczami, które idealnie komponowały się z czarnymi, dłuższymi lokami.
-Chcecie przyłączyć się do rozmowy? W ten sposób łatwiej się zaklimatyzujecie w tej szkole i nauka będzie prostsza. –Zapytał, przerywając swoją pogawędkę z grupą.
-A czy nie można… Wolę siedzieć w ławce i robić jakieś ćwiczenia, nawet nudne. – Nate odpowiedział nie wykazując żadnego entuzjazmu.
-Za to daję niższe oceny. Poza tym, ćwiczenia nie dają takich efektów jak żywa rozmowa. Come on. It’s not hard. –Powiedział to takim przyjemnym dla ucha głosem, wykonując wyraźny gest rękoma, byśmy podeszli.
-Tak, też tak sądzę. –Firm przytaknęła głową i powędrowała do ostatniej ławki pod oknem. Nigdy nie wykazywała zbytniego zainteresowania tym językiem. Na lekcjach wolała zajmować się zadaniami z innych przedmiotów. Za samo siedzenie na lekcji spokojnie i posiadanie książek miała gwarantowane
dwa na koniec roku. Wyższego stopnia nie potrzebowała. -Nie lubię angielskiego. –Krótko podsumowałam swoje myśli, które kłębiły mi się w głowie.
-Why? Justify. –Zwrócił się całkowicie twarzą do mnie i z uśmieszkiem zapytał.
O dziwo zrozumiałam co powiedział, bo posługuje się krótkimi słówkami, celowo? –I don’t like English because I prefer German. –Bez zająknięcia się wydukałam moje uzasadnienie. Jednak kilka lekcji nie poszło na marne.
-Okay, okay. –Kiwnął głową. - Ale mam nadzieję, że choć trochę wykażesz zainteresowania tym językiem i na poważnie potraktujesz moje lekcje. Niestety, tutaj nie ma języka niemieckiego.
-I właśnie nad tym ubolewam. To, że czegoś nie lubię nie oznacza, że będę za wszelką cenę uprzykrzać się temu. Poza tym, nie miało by to sensu i nudziłabym się te 45 minut dwa razy w tygodniu. –Wzruszyłam ramionami.
-Zdrowe podejście. –Powrócił do swoich konwersacji, a ja w końcu wypuszczając powietrze z płuc mogłam odetchnąć.

Usiadłam w przedostatniej ławce pod oknem. Zaczęłam przyglądać się ciemnowłosemu ze zainteresowaniem. Mimo woli, chłonęłam każde jego słowo, które uchodziło z jego ust. Tutaj odnosiłam wrażenie, że on czuje się jak ryba w wodzie. Uśmiechał się, wesoło gawędził. Gdy pierwszy raz go zobaczyłam, miałam go za nudziarza, palacza i skrytego osobnika. Teraz zmieniłam swój pogląd. Wlepiając swoje paczadełka w jego postać, rozmyślałam dlaczego aż tak nie lubię tego języka. Przecież go rozumiałam. Co innego jakbym miała problemy z najprostszymi rzeczami.  I weź tu się ogarnij.
-Podobnie sądzę. Tak nie lubisz, a potrafisz. Geniusz. –Firm przychyliła się do przodu, bym usłyszała. –Ty tak zawsze.
-Czepiasz się. Czekaj, czekaj, ty czytasz w myślach czy jaka cholera? –Zapytałam ją, bo uświadomiłam sobie, że przed chwilą nad tym samym główkowałam.
-Wspominałam ci już, że za głośno myślisz? –Poprawiła włosy, zarzucając je do tyłu, by jej nie przeszkadzały.
-No nie mów, że znowu coś na głos palnęłam? Naprawdę jestem aż tak roztargniona? –Z nadzieją oczekiwałam przeczącej odpowiedzi z jej strony.
-Nie zaprzeczę, ale czasami w ten sposób mogę się wiele ciekawych rzeczy dowiedzieć.
-Zamilcz! –Krzyknęłam i zapaliłam malutkiego buraczka, bo obawiałam się, że usłyszała to co nie powinna albo gorzej, bo mogła przyuważyć. –To ma zostać między nami, jasne? –Pogroziłam jej jak dziecko palcem.
-Jesteśmy kwita. Masz pewność, że ze schodów cię nie zrzucę. Prędzej byś te schody rozwaliła niż o nie uderzyła. Ale… Za to masz mi odrabiać zadania z anglika. –Rzuciła mi swój zeszyt na ławkę.
Spojrzałam na nią bezradna. Uśmiechała się triumfalnie, bo znalazła robola. –Dobra. –Powiedziałam niezbyt zadowolona, ale to i tak mała cena jak na jej możliwości. –Niech stracę swój ciągle brakujący mi czas. 


               Nim się obejrzałam, na niebie tworzyły się już kolorowe smugi od zachodzącego leniwo słońca. Po długim dni w szkole, poszliśmy jeszcze do miejskiego parku tuż obok budynku. Mimo, że byłam już wyczerpana, nie protestowałam. Spacer nikomu nigdy nie zaszkodził, a do domu mi się nie śpieszyło. W parku było nawet przyjemnie. Wiatr był orzeźwiający, a ławki były dość wygodne choć drewniane. Przynajmniej miały oparcie i ich stan ogólny był dobry. Nie ozdabiały ich różnorodne podpisy, wiązanki ani nie były obdarte lub wybrakowane. Lecz poza gromadką dzieci i wrzeszczących rodziców nic ciekawego nie miało miejsca. Firm dotrzymując mi towarzystwa, ciągle ze mnie szydziła. Dlaczego ona zawsze podsłucha moje głupie szepty pod nosem? Jak chcę jej coś powiedzieć celowo, to mnie zlewa. Uważa, że przynudzam i wszystko wyolbrzymiam. Może trochę, ale to nie zmienia faktu, że to co mówię nie jest ważne. Potem właśnie takie moje burknięcia same do sobie wykorzystuje przeciwko mnie. W sumie… Ja też tak robię. Po energicznym spacerku wróciłam do mieszkanka. Pierwsze co zrobiłam po przekroczeniu drzwi, skierowałam się w stronę kuchni. Już w parku burczało mi cichutko w brzuchu, ale teraz coraz efektywniej domagał się pożywienia. Żołądek wręcz piszczał. Otworzyłam srebrną lodówkę i rzuciłam wzrokiem na każdy zakamarek. Jedzenia nie brakowało, ale jak dla mnie nic nie było. Zaczęłam ręką przesuwać zawartości. Szynka, ser żółty, masło, margaryna, musztarda, mleko, dżem, jajka, pomidory, ogórek, papryka… Mogłabym sobie zrobić kanapkę, ale nie przepadam za chlebem, a bułki nigdzie na szafce nie widzę. Z jajek mogę usmażyć sobie jajecznicę z różnymi dodatkami. Aczkolwiek nie chcę, bo nie przepadam za nią. A może bym wreszcie zrobiła sobie coś normalnego? Coś w stylu obiadokolacji. O, ryż z warzywami nie jest trudny i nie zajmuje dużo czasu. Wykonalne danie jak na moje możliwości. Wystarczy, że skoczę do marketu po mięso, konkretnie filetu z piersi kurczaka i warzywa na patelnię. Dla pewności otworzyłam jeszcze górną szafkę nad zlewem. Tak jak myślałam. Ryż jest. Jeśli się pośpieszę to nazwę to spokojnie kolacją. Pobiegłam do pokoju i ze stolika wzięłam kartę. Bezpieczniej było dla mnie używać karty niż płacić gotówką. Kawałek plastiku jest wygodniejszy od hałasujących drobnych w kieszeni. Z błękitno-czarną kartą w zębach ubierałam buty. W miedzy czasie przeczesałam szczotką włosy, by wyglądać jak człowiek. Burczenie w brzuchu nasilało się, więc biegiem pokonywałam schody. Idąc już prostym chodnikiem, uważnie zapamiętywałam każdy szczegół wokół mnie. Ostatnia moja wyprawa z Firm do sklepu nauczyła mnie orientacji w terenie. Najzwyczajniej w świecie się zgubiłyśmy. Nasz powrót do domu trwał dłużej od samego pobytu w sklepie. A to wszystko przez to, że łaziłyśmy jeszcze po cukierni, kawiarni, piekarni i fastfoodowni. „A tutaj ciasteczka”, „O, chodź tam!”, „Zjadłabym drożdżówkę”… Takie zachcianki wprowadziły nas w pole. Na szczęście wtedy tamtędy przechodził tato. Ze śmiechem nas odprowadził pod blok. Cóż, nie dziwię mu się.              Z pełną, papierową torbą wracałam szybkim krokiem do mieszkania. Miałam kupić tylko produkty na obiad, a wyszły mi aż dwie reklamówki zakupów. Sprzedawcy specjalnie tak robią. Gdy już masz zamiar isc do kasy, na twojej drodze nagle ukazują się różnorodne produkty w „atrakcyjnych” cenach. W moim przypadku tak było. Nie tyle interesowała mnie cena co na widok jabłek bądź truskawek robiłam się głodna. W ten sposób nazbierał się koszyk. Ale od przybytku głowa nie boli. Nagle za lewym uchem usłyszałam jakieś miauczenie. Z początku pomyślałam, że to mój żołądek, a coś mi się tylko przesłyszało. Usłyszałam coś po raz drugi. Nie, to nie mój brzuch. Jakiś kot naprawdę żałośnie miauczał. Siłą rzeczy, odwróciłam się to tyłu. Miauki dochodziły ze słabo oświetlonej ścieżki, która nie wiem do czego prowadziła. Obiecałam sobie, że już nigdy nie podążę za jakimś hałasem. Z przyczyn wiadomych, ale teraz miękkie serce wzięło górę. Cichutko podeszłam do niewysokiego krzaka. Miauczenie się nasiliło. Między ciemnozielonymi liśćmi siedział skulony, czarny kotek. Do takich miałam szczególną słabość. Ostrożnie przykucnęłam i wyciągnęłam rękę do niego. –Kici, kici, kici. –Starałam się nie wykonywać gwałtownych ruchów ręką. W odpowiedzi usłyszałam krótkie „Miau”. Nic nowego, bo przecież od razu nie podejdzie, proste. Z torby wyciągnęłam bułkę maślaną i urwałam kawałek dla sierściucha. –Chodź, zjedz coś boś pewnie głodny jak ja. –Najprostszy sposób na przekonanie do siebie kota – jedzenie. Nie spodziewałam się, że od razu podejdzie, ale tak było. Wyłonił się z między gałązek i łapczywie zagarnął bułkę z moich palców. Korzystając z okazji, pogłaskałam go. Miał taką przyjemnie miękką sierść, a jego ogon ciągnął się po chodniku. –Jesteś nieostrożny. –Palcem wskazującym dotknęłam jego chłodnego noska.
Chciałam wstać, by nie pobrudzić sobie ciemnych spodni. Z uśmiechem ciągle patrzyłam na koteczka, który kończył już kawałek wypieczonego ciasta. Podniosłam oczy i nagle o coś uderzyłam, w coś twardego i na pewno nie był to słup…




-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny. Wydaje mi się, że w większej części tego rozdziału znajdują się przemyślenia głównej bohaterki. Myślę, że jak na jakiś czas będą przeważały takie formy, ale nie często, bo możliwe, że to zanudza. Jak zwykle, przepraszam za jakiekolwiek błędy i dziękuję za przeczytanie. Pozdrawiam, Law. ; )