W mgnieniu oka noc mi minęła nadzwyczajnie spokojnym, głębokim snem. Późnym wieczorem jeszcze wymęczyliśmy z Lucyferem jedną grę na padach. Bawiłam się jak za starych, dobrych, dziecięcych czasów. Tylko pomijam fakt, że po kilku dogrywkach ostatecznie przegrałam. Myślałam i byłam pewna, że w klasyczną nawalankę będę lepsza od niego, ale okazało się inaczej. Tak jakieś 3 godziny nam zleciały podczas dość agresywnego dociskania siłą małych guziczków nawet całą dłonią. Dziwne, że się pod takim naciskiem nie złamały się w pół. Ale zawsze są zapasowe. Po jak zawsze sytym i wyśmienitym śniadaniu zebrałam się do ukochanej placówki edukacyjnej. Po 7 godzinach czeka mnie jeszcze trening. A co dzisiaj oferują w planie zajęć? Wszystko co możliwe! Od humanistycznych przedmiotów po ścisłe, idealny i wymarzony dzień. A na samym końcu upragniona godzina wychowania fizycznego. Jej się najbardziej obawiam, w starej szkole nic to nadzwyczajnego nie było, ale stare kąty to stare kąty. Wszyscy wiedzieli co i jak, a proteza nie była postrzegana źle. Wystarczy, że już jak przypadkowo zobaczyli inni moją sztuczną rękę to jeszcze bardziej zaczęli mnie unikać. W sumie, zwolnienia nie wyprosiłam od ojca, bo i tak jest mi zbędne. Chociaż i tak nie przepadam za tymi zajęciami.
Szkoła, damska szatnia…
Na ostatniej godzinie już byłam dość padnięta, fizycznie i psychicznie. Od rana byłam obiektem kpin w naszej małej paczce. A wszystko przez głupią spinkę. Przynajmniej dała ona jakiś skromny rezultat - nie byłam aż tak złowrogo postrzegana. Uczniowie dzisiaj przyglądali mi się dość obojętnie, ale jakby z lekką dezorientacją. Być może teraz się zastanawiają, że mogli się mylić lub coś naprawdę jest nie tak. Mam nadzieję, że nie. Zajęłam sobie jasny kąt w dużej, o dziwo, szatni. Była przestronna, mało zagracona, uporządkowana i przystosowana do płci żeńskiej. Lusterka były ogromne i każda znajdzie dość miejsca dla siebie. Przez wysoko umiejscowione okna wpadało do tego pomieszczenia dużo światła. One same były skromne wielkością, mniejsze prostokąty z żaluzjami, które można sobie zasłonić w każdej chwili. Nie miałyśmy ze sobą swoich rzeczy jak to bywa w typowych szkołach. Tuż obok drewnianych, jasnych ław do siedzenia stały nieduże, metalowe szafki pomalowane przyjemną, kremową farbą. Było ich tyle, ile dziewcząt. Oczywiście, osobno podpisane odpowiednimi nazwiskami. Niezbyt chętnie już spoglądałam na nie, bo wiedziałam, że na pewno są tam przygotowane, przymusowe szkolne stroje. I ich się obawiałam. Pewnie standardowa biała koszulka z logiem i być może tego samego koloru krótkie spodenki. Byleby tylko nie było gorzej, choć raz. Podeszłam do swojej półeczki, która jak zwykle była na końcu. Niepewnie ją otworzyłam swoim identyfikatorem, który otrzymaliśmy na początku przyjazdu tutaj. Przejechałam plastikowym kartonikiem po specjalnym pasku odbezpieczającym. Delikatny trzask i otwarte. Zerknęłam do pogrążonego w ciemnościach środka. Wyciągnęłam swój strój. Odetchnęłam z ulgą, a może i nawet ucieszona. Dłuższa, bawełniana, czarna koszulka z logiem tak jak myślałam. Do kompletu czarne spodenki o idealnej długości z niebieskimi wykończeniami. Do tego wszystkiego sportowe adidasy i ciemnoniebieska, cienka bluza z kapturem. A już myślałam, że będę musiała pofatygować się po swoją dresową bluzę, by odpędzić wzrok od ręki. Przeżyję, jest dobrze. Nim się obejrzałyśmy z Firm, Bel i Dzinks zostałyśmy już same w szatni. Inne dziewczyny szybko się przebrały i mimo, że jeszcze nie było dzwonka na lekcja, wyszły.
-Przypominają mi się stare czasy… - Dzinks usiadła, a raczej zajęła całą, wolną ławkę i zaczęła wiązać buty.
-Dokładnie. Teraz jeszcze tylko powinna wuefistka tutaj wparować i naszą paczkę ponaglić za ślamazarne ruchy - Bel dodała po tym przy lustrze poprawiała swoje długie, brązowe włosy, które usiłowała uformować w idealnego koczka.
-Właśnie, kto będzie naszym nauczycielem? Może jakiś przystojny, młody pan - Firm się zamyśliła, a może nawet już rozmarzyła.
-Oby nie - zaprzeczyłam. -Tacy są wymagający, a ja wolę jednak to nic nierobienie na lekcjach.
-Ty wiecznie sobie robisz długi odpoczynek na tych godzinach. Nawet całą lekcję wiążesz buta lub włosy - czerwonowłosa wytknęła mi jak to ma w zwyczaju moje ciągłe kombinowanie.
-Nieprawda Dinks - sarkastycznie się uśmiechnęłam. - Ja tylko nie robię tego, co nie ma sensu. Nikt mi nie zabroni - wzruszyłam ramionami.
-Ogólnie mnie dziwi, że jednak ćwiczysz. Nie przejmujesz się tym, że mogą się czepiać? -Firm już była gotowa do wyjścia na salę.
-Ich problem. Poza tym i tak będę dużo trenować, więc takie wspólne wychowanie fizyczne mi wskazane. A protezę będę przysłaniać bluzą. Gdy jej nie ma na wierzchu, nie można się zorientować, że mam sztuczną rękę. Ruchy, gesty mam płynne. Tylko są różnej grubości, ale to mało ważne. Chociaż i tak dużo osób już wie o tym mankamencie - w międzyczasie nałożyłam dresową górę przez głowę.
-Nawet lepiej, bo ta szkolna bluza jest bez zamka - dodałam.
-To masz jakąś inną. Moja jest na zamek. - Bel wyciągnęła swoją ze szafki i mi pokazała.
-Nasze z Firm też. - Dzinks wskazała palcem na siebie i w jej stronę.
-Trudno, nawet nie chcę wiedzieć dlaczego. Jest dobrze, tak jak jest. - związałam swoje suche włosy w wysokiego kucyka.
-Dobra, chodźmy. Nie chcę znowu zwracać na siebie uwagi, a naszymi spóźnieniami wiecznie to robimy. - Firm wzięła klucze, by zamknąć za nami szatnię.
Wyszłyśmy i szerokim, bladym korytarzem podążałyśmy w stronę sali gimnastycznej. Akurat przez przejściem przez próg rozbrzmiał dzwonek na lekcje. Idealne wyczucie czasu. Reszta dziewczyn już stała w szeregu na środku ogromnego sektora. Naprawdę, było to pomieszczenie ogromne i wysokie. A jakie zadbane. Zielone ściany, w większości miejsc obite specjalną gąbeczką, “opancerzone” drewnianymi drabinkami do ćwiczeń, obwieszone koszami, bramkami, wszystkiego tu pełno. Podłoga wyłożona dziwnie miękkimi panelami, które błyszczały się w sztucznym świetle, które dawały zawieszone pod sufitem kwadratowe lampy. W dodatku duszno tu nie było, ani też zimno. W sam raz.
Rozejrzałam się wokół siebie. Nasza sala była wydzielona. Świadczyła o tym ciemnozielona siatka, która sięgała od podłogi po sufit. Za nią były już widoczne błękitne ściany, a na tamtej połowie stali chłopcy z naszej klasy. Przez niewypełnione części ten jakby kurtyny dostrzegłam Edwarda i Nate’a. Jak zwykle się oboje wygłupiali. Czasami wstyd mi za nich. O uszy nagle obił mi się rześki, męski okrzyk “dzień dobry!”. Wyrwało mnie to z mojego ulubionego zajęcia, czyli obserwacji. Wyprostowałam się i wyrównałam swoje stopy z linią prostą utworzoną ze stóp reszty grupy.
-Dzień dobry - ładnie i grzecznie powtórzyłam z całym towarzystwem, by nie odstawać jak to miałam w zwyczaju.
Po odbitym przez sale echu naszego dziewczęcego, fałszującego chórku, spoczęłyśmy i nagle rozległy się luźne rozmowy. Zainteresowanie lekcją się skończyło? Spojrzałam na Firm lekko zdziwiona, bo ona też została nagle sama na środku sali i stała kołkiem jak ja. Po chwili podszedł do nas wysoki, dobrze zbudowany pan. Miał na krótko ostrzyżone, jasne włosy z delikatnie zaznaczonym irokezem. Ubrany był w obcisłą, białą bokserkę i długie, luźne, dresowe spodnie bez żadnych zbędnych znaków czy napisów. Jego masywne, rażąco zielono-czerwone buty rozśmieszały mnie. Rozumiem, że modne, ale bez przesady. W rękach trzymał coś, co przypominało pospolity dziennik, więc pewnie podszedł w sprawie naszej jeszcze “świeżości” w tej klasie. Zauważyłam, że zrobił już wrażenie na Firm, Dinks i Bel. Ja jedynie zmierzyłam go wzrokiem i nic ciekawego nie widziałam.
-A więc panny to Delaney, Clark, Ross i Lawrence. Witam was na mojej lekcji i mam nadzieję, że polubicie mój przedmiot -miłym tonem się przywitał i z uśmiechem uścisnął nam kolejno dłonie. -Na imię mi Brad.
-Nam też jest miło - Dzinks pierwsza wyrwała się do odpowiedzi,. Pośpiesznie zaczęła gestykulować coś rękoma.
-Dzień dobry - bez entuzjazmu burknęłam, a po chwili z Firm zaczęłyśmy przyglądać się chłopcom, którzy ćwiczyli po drugiej stornie siatki.
-A więc tak, tutaj mamy przeznaczoną salę do ćwiczeń. Najpierw robicie sobie same rozgrzewkę, a potem wybieracie jakąkolwiek grę zespołową. Czasami odgórnie mamy zaplanowany określony trening głównie z samoobrony, ale o takim czymś uprzednio was informuję. Lecz nie często takie są, choć ostatnio stopień zagrożenia ruszył ku górze i przewiduję, że następne zajęcia będą już należyte - rozgadał się, co mnie zaskoczyło. -Szczerze, to nie lubię tych treningów. Zbytnio są wymagające dla dziewczyn. Chłopaków to można gonić - dodał i uśmiechnął się.
Odwróciłam się do niego twarzą. Zainteresowała mnie jego informacja. Podeszłam nieco bliżej.
-Czyli trening w ramach szkolenia? - z dziwną nadzieją i usatysfakcjonowaniem zapytałam licząc na twierdzącą odpowiedź.
-Owszem, ale tutaj nie cieszą się popularnością. Najlepsi uczniowie potem są przydzielani do jednostek broniących. Zazwyczaj są nimi po prostu najwybitniejsi alchemicy, bo to alchemie wykorzystuje się głównie w walce - zaskoczony był moim nagłym pozytywnym zastawieniem.
-Alchemia… - już znudzona powtórzyłam z rozczarowaniem. Myślałam, że chodzi tu o siłę fizyczną. Chociaż i tak już jestem przymusowo Mistrzem Broni, więc musi mi wystarczyć. Z jego wyjaśnienia wnioskuję, że jest jeszcze jedna organizacja tutaj, która najwyraźniej broni szkołę, ale inną metodą.
-Coś nie tak? - zapytał zamykając granatowy dziennik ze złotymi napisami.
-Nie, nic - znowu zmieniłam stan na bierny i poszłam w stronę grupy dziewcząt, które już kończyły rozgrzewkę.
Przynajmniej poudaję, że coś robię. Mam pewność, że za nic nierobienie nie będzie miał problemów, bo sprawia wrażenie obojętnego co do tego. Dla pozorów kilka razy podniosłam ręce do góry, potem zrobiłam pełny skłon do ziemi. Kości mi strzelały jak u człowieka w podeszłym wieku. Zastałam się i rozleniwiłam. To źle. Dla uniknięcia niechcianych kontuzji porozciągałam się jednak porządnie. Robiłam swoje ćwiczenia, nie chciałam naśladować tamtych śmieszek, które cały czas sobie coś przez śmiech szeptały na ucho. Dinks i Bel również coś indywidualnie działały. A my z Firm dalej śledziłyśmy poczynania męskiej grupy klasy.
-Dobra dziewczyny, słyszałem, że gramy w siatkówkę dzisiaj. Wybierzcie dwie drużyny 6-osobowe, a 4 dziewczyny będą rezerwowe. Po dwie na grupę - nasze ciekawe pogawędki przerwał jego donośny głos, a po chwili w naszą stronę leciała żółto-granatowa, dobrze napompowana piłka.
Grupa najwyraźniej była ucieszona, bo w kilka sekund podzieliła się na drużyny, a nasza czwórka została na środku. Zdecydowały, że będziemy rezerwowymi, ale już nie ustaliły, w której drużynie. Przekreślenie już na początku. Przynajmniej miałyśmy swój stały skład.
-Mi to pasuje - szturchnęłam Firm w ramię.
-Jesteśmy nowe, nie ma się co dziwić, ale też nie narzekam - odpowiedziała ściszonym głosem.
-Dziewczyny, jesteście klasą. No już, wybrać proszę koleżanki do swoich drużyn - napomniał je wskazując na nas ręką.
-To my bierzemy tę czerwonowłosą i tę w brązowym koku - jedna z kapitanek odezwała się arogancko i wybrała Dzinks oraz Bel.
-Ja wybieram do swojej drużyny tę wysoką o miodowych włosach - szatynka z drugiej 6-tki wskazała Firm.
Przemilczałam komentarz, który mi się cisnął na usta. Również powstrzymywałam swój ironiczny śmiech. Nie wiem czy ja gryzę, pożeram, molestuję czy jaki problem mają?
-To mi się nie podoba w waszych zachowaniach - nauczyciel był widocznie poirytowany.
-Proszę pana, nie chcę grać z tą kaleką, jeszcze coś jej przypadkowo zrobimy - zaprotestowała z dziwną pewnością dziewczyna, która wybrała Firm.
-Nie jestem kaleką - przerwałam jej podniosły ton. -Prędzej ja przypadkowo wam… - rzuciłam cicho pod nosem.
-Przesadzacie - zainterweniował.
-Nie, nic się nie dzieje - wtrąciłam, gdy pan Brad chciał zwrócić jej kolejna uwagę, która i tak by nic nie dała. Z takim łagodnym podejściem nie dziwię się, że one go nie chcą słuchać. - Zawsze mogę grać z jedną ręką, gdy ta proteza tak was gryzie - sucho powiedziałam chwytając miejsce połączenia nerwów tuż przy ramieniu, które okrywała bluza. W każdej chwili mogłam je odłączyć a potem w piekielnym bólu podłączyć.
-Nie rób tego. Dobra. Grasz z nami na rezerwie. Zmieniamy się po każdej nieudanej zagrywce - nerwowo i jakby przestraszona tym co chciałam zrobić pośpiesznie ustaliła wszystko już bez marudzenia.
-Wiesz, że takie odrywanie sobie kończyn jest co najmniej straszne? - Firm szepnęła mi do ucha, gdy szłyśmy usiąść na ławkę pod ścianą.
-A jakie bolesne - krotko skomentowałam jeszcze towarzyszące tej czynności uczucia. -Wywyższają się, nie lubię tego - przegryzłam wargę przyglądając się jak dziewczyny rozstawiają swoje drużyny na boisku ciągle podnosząc głos.
-Nie wspomnę kto kiedyś krzyczał i rozkazywał podczas gry - wyraźnie dała do zrozumienia, że chodzi jej o mnie.
-Bo do was się inaczej nie dało nic powiedzieć. Cały czas się śmiałyście i głupimi tekstami rzucałyście - odwracałam kota ogonem.
-A ty wcale się z tego nie śmiałaś, wcale - sarkastycznie dodała.
-Iza, zmiana! - szefowa mojej naszej drużyny zawołała mnie dość szorstko na boisko.
Szybko minęły pozostałe 25 minut lekcji. Zagrałyśmy dwa zwycięskie sety, przy czym od chwili wejścia na boisko już na ławkę nie wróciłam. W sumie aż tak bardzo się nie starałam, choć gra z jedną zdrową ręką jest dość uciążliwe, bo nie mogłam kontrolować do końca siły z jaką odbijam. Wszystko leciało praktycznie na wyczucie. Przynajmniej proteza się doskonale sprawdziła, nie skrzypiała, nie zacinała się, bez zarzutów. A tak naprawdę to uważałam by jej nie uszkodzić, co często mi się zdarzało. Ale grało mi się przyjemnie. Trochę czasu zajęło mi ubieranie się. Poza tym jeszcze w szatni dziewczyny zaczęły ze mną normalnie rozmawiać, a raczej zainteresowały się jakim sposobem i kiedy nauczyłam się dobrze grać i to jeszcze z takim utrudnieniem. Z pomocą wymówki wyrwałam im się, bo jednak bycie ignorowanym przez nie było tak meczące. Po sukcesie i wyjściu wreszcie z budynku przeznaczonym głównie do wychowania fizycznego, przyśpieszonym krokiem zmierzałam na miejsce spotkania z Lucyferem. Miał on na mnie czekać pod jednym z automatów pod szkołą. Już z kilkunastu metrów nikogo nie widziałam. Czyżby poszedł beze mnie? Byłam spóźniona jakieś 10 minut. Przystałam obok maszyny. Rozglądnęłam się jeszcze dla pewności. Nie widziałam go. Przynajmniej jak już tu jestem to pokuszę się o zakup jakiejś butelki wody mineralnej. Pragnienie już doskwiera i zaschło mi w gardle. Wyciągnęłam z kieszeni drobne i wrzuciłam monetę do automatu. Wybrałam produkt i schyliłam się, aby go wziąć i odebrać groszową resztę. Odkręciłam błękitną nakrętkę i oparłam się plecami o ścianę obok. Plecak rzuciłam sobie pod nogi. Odetchnęłam i odgarnęłam grzywkę, która zasłaniała mi zbytnio oczy.
-A już myślałem, że nic nie widzisz - zamiast głosu Lucyfera usłyszałam… Break’a.
Łyk wody, który wzięłam na złość trafił nie tam gdzie trzeba przez co się zakrztusiłam. Odkaszlnęłam kilka razy pod rząd i po chwili z dezorientacją wyglądnęłam mu zza ramię z nadzieją, że przysłania mi celowo Lucyfera. Niestety, nikogo za nim nie było. Trochę mnie to zaniepokoiło, a jego obecnością nie byłam ucieszona.
-Nie ma go i nie będzie. To twój pierwszy trening, więc najważniejszy. Musimy zacząć od podstaw. I ja się tym zajmę osobiście - z szyderczym uśmieszkiem mówił jakby grał jakiegoś serialowego sadystę bądź psychopatę.
-Dlaczego… - wyrwało mi się zdegustowanym tonem. -Eee, muszę? - zrehabilitowałam się szybko łagodnym pytaniem.
-To będzie dla mnie istna przyjemność - jego odsłonięte, szkarłatne oko zabłysnęło złowrogo pod światło. Dodatkowo uniemożliwił mi wyminiecie go. Gestem dłoni zaprosił mnie bym poszła tuż za nim.
Wyczuwałam dobitny sarkazm, ale nie protestowałam, bo wiedziałam, że nie wygram. Odpuściłam sobie zbędne wymówki, bo w jego przypadku dawały mu one coraz większe pole do popisu do bycia przesadnie złośliwym. Jednak wyciągnęłam z niego jedną, korzystną informację dla mnie. Po tym czasie udręki w jego towarzystwie, będę trenować już z innymi. Podążałam za jego wysoką posturą. Utrzymywałam jednak pewną, stałą odległość. Również ciągle bacznie go obserwowałam. Ciekawiło mnie, gdzie idziemy, ale on milczał w tym temacie. Szłam tą drogą, lecz nie przypominałam sobie by coś konkretnego tu było. Cel tego spaceru był owiany tajemnicą. Wlepiłam wzrok w jego biały płaszcz, który powiewał z każdym jego krokiem.
-Może chcesz lizaka albo cukierka? Glukoza ci wzrośnie i będziesz milsza, a to ci dużo pomoże za chwilę - delikatnie obrócił głowę w moją stronę, a przede mną wymachiwał ogromnym, lukrowym lizakiem na plastikowym patyczku.
-Nie, dziękuję - skojarzyło mi się to ze sceną żywcem z życia wziętą, gdy pedofil częstuje dziecko słodyczami i prowadzi je ze sobą. Ciarki mnie przeszły, moje myśli mnie przerażają.
Po chwili moje oczy dostrzegły nieduży, w pastelowych kolorach, odnowiony budynek. Przechodziłam raz obok niego, gdy zabłądziłam i wracałam ze sklepu okrężną drogą. Przecież to… Przedszkole! A my zatrzymaliśmy się tuż pod białymi, przeszklonymi drzwiami wejściowymi.
-Co my tu robimy?! - spanikowanym i przestraszonym głosem zapytałam patrząc na niego ze złością wymalowaną na twarzy.
-Tu będzie twój trening. To podstawa u ciebie. Musisz nauczyć się panować nad sobą. Doskonale wiesz, że pieczęciami nie powstrzymamy tego, co siedzi w tobie. Twoja natura jest nieobliczalna. Sama musisz się kontrolować. A ja ci załatwiłem idealne zajęcie, które ci pomoże i wyjdzie na dobre. -zaśmiał się i jak zwykle, zagłuszył się rękawem.
-To żart, prawda? To żart - jak robot mówiłam z nadzieją. Nogi mi się ugięły. Tylko nie to.
-O, popatrz. Już tam na ciebie czeka wesoła gromadka 5-Latków. Są takie słodkie i urocze! Zabawa z nimi będzie samą przyjemnością! - pomachał żwawo i pierwszy poszedł ku nim.
-Powinnaś mi dziękować, że tak się postarałem dla kogoś takiego jak ty. Poprosiłem opiekunki, by na zaledwie trzy godziny pozwoliły ci się wykazać w ramach stażu, bo to twój wymarzony, przyszły zawód - pociągnął mnie lekko za rękę, bo zauważył, że coś kombinuje, by niepostrzeżenie uciec.
Pobladłam. Zabrakło mi słów. Głównie mnie strach sparaliżował. Nie lubię dzieci, nie cierpię, są straszne! Boję się ich. Mam jakąś fobię. Nie wiedziałam co robić. Bezradnie dałam się ciągnąć, bo sama się ruszyć nie mogłam.
-Ale… Przecież to ryzykowne! - olśniło mnie, że przecież tracąc nieoczekiwanie kontrolę nad sobą stwarzam potencjalne zagrożenie. Wykorzystałam jego wcześniejsze słowa jako wymówkę.
-O to się nie martw, po to tu jestem. Będę cię obserwować uważnie. Jeden twój niepewny ruch i bezproblemowo załatwię sprawę. Tak naprawdę, moim obowiązkiem powinno być zabicie ciebie, ale nie jestem obecnie pod rozkazami tych “z góry”. Mam inne wyjście. Ale, gdyby naprawdę już było ostatecznie źle, nie będę miał innego rozwiązania. I nie chcę stracić takiej zabawki, więc nie zmuszaj mnie do tego, dobrze? - to zabrzmiało z jego ust przerażająco.
Przestraszona przełknęłam ślinę. Byłam i czułam się jak w pułapce. Pełna mobilizacja jak widzę. Ale naprawdę się boję, nie chcę znowu sprawić problemów. Nagle doczepił mi do włosów dużą, różową kokardkę.
-Czyżby kolejna pieczęć? - jąkającym się głosem zapytałam.
-Nie, to już jako normalna ozdoba, trzeba cię trochę ubarwić - miał w zapasie jeszcze dwie następne. -A teraz powodzenia i nie zawiedź mnie. Chcę mieć jakąś rozrywkę! - popchnął mnie to środka różowego pokoiku, gdzie unosił się duszący zapach mlecznej kaszki. Wszędzie było pełno zabawek, poduszek, miśków. Gorzej niż w koszmarze. Na samą myśl, że czeka mnie 3 godziny, które się będą dłużyć, traciłam wiarę, że podołam. Popatrzyłam na dywan, gdzie siedziało kilkanaście dzieciaków w pstrokatych ubraniach i dziwacznych fryzurach. W głowie miałam tylko wizje krzyków, histerycznych płaczów, ślinienia się i targania za włosy. Śmiech tych małych potworów tylko to wszystko uzupełniał…
__________________________________________________
Kolejny, a jaki wyjątkowo długi. Może dlatego, że trochę przynudzałam na początku, ale za to ciekawa końcówka mi się udała. Wybaczcie wszelkie błędy, czytając samemu własny rozdział ciężko jest wyłapać nawet cokolwiek. Macie jakieś sugestie? Jeśli tak, proszę o komentarz. Nawet na najmniejsze wskazówki będę wdzięczna, bo to mi pomoże. Na pewno powinnam bardziej rozkręcać akcję. Postaram się! więc pod koniec wakacji będzie następny rozdział, a potem nadal będą się okazywały, ale trochę rzadziej. Nowa szkoła, nauka, wiecie, trochę do ogarnięcia będzie. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3
niedziela, 17 sierpnia 2014
niedziela, 3 sierpnia 2014
Rozdział XXXI "Wspomnienia i pierwszy krok"
Wieczorem leżałam sobie bezwładnie na łóżku, trzymając nogi na ścianie. Spoglądałam w stronę okna, gdzie na niebie mieniły się pomarańczowo-różowe barwy, a czerwone słońce zachodziło coraz niżej i niżej. Mój wzrok wbił się nieruchomo w ten zachwycający mnie widok. Piękny, jak zawsze. Tutaj nawet jest lepiej umiejscowiony blok niż ten w moim rodzinnym mieście. Tak bezczynnie wiodłam blade stopy po zimnej ścianie. Nic mi się nie chciało, dosłownie. Znowu mnie w coś wciągnięto. Nie wystarczy im, że i tak mam ciężko. Chociaż… Jako ich piesek mam zapewnioną jakąś ochronę, a to już coś. Jedynie ogranicza mnie niewidzialna smycz. Tylko, ja nie chcę walczyć. Myślałam, że tutaj choć trochę od tego odpocznę. Możliwe, że nawet odzwyczaiłam się od widoku krwi i zmasakrowanych wnętrzności. Dziwne, ale tak może być. Poza tym, jeszcze walczyć z tą świadomością, że moja katana to człowiek z krwi i kości. Ależ to krępujące! I jeszcze muszę współpracować z tą blondynką. Same nieszczęścia! Istny test wytrzymałości. Też jestem ciekawa, kiedy ostatecznie wybuchnę. Wszystko mnie irytuje, a dokładają mi na siłę zajęć. Potwór w ludzkiej skórze, ciekawe. Owe i podobne myśli kłębiły mi się w głowie. Po chwili dobiegło mnie delikatnie pukanie do drzwi, które miałam zamknięte.
-Proszę -odpowiedziałam bez entuzjazmu, automatycznie podnosząc się z pozycji leżącej do siedzącej.
-Coś leżało na dywanie w przedpokoju, to chyba tobie wyleciało -Lucyfer trzymał w ręce jakąś małą błyskotkę. -Zmieniasz styl? -podejrzliwie zapytał.
-A to to jest… -przerwałam, gdy dokładniej się przyjrzałam i przypomniałam sobie co to jest. Faktycznie, to moje było. Nieduża, błyszcząca, czarno-różowa spineczka do włosów. Na zapięciu znajdowała się miniatura małego kotka ze słodką kokardką przyozdobioną cyrkoniami. Break, gdy mi ją wręczał omal nie popłakał się ze śmiechu. Oczywiście, nie robił tego celowo, wcale. Ich zdaniem to pieczęć, która ma trochę ukrócić samowolę demona we mnie. Tylko dlaczego to jest w formie dziecięcej spinki? Ewidentnie sobie ze mnie żartują! I ja mam to nosić? Wolnego, nigdy! Chociaż ojciec napełnił mnie nadzieją, że w jak najkrótszym czasie opracują coś, by w moim naszyjniku umiejscowić inne zabezpieczenie, a raczej wzmocnić je, bo zauważyli, że on sam w sobie już taką pieczęcią jest. Ale do tego czasu powinnam to zakładać. Może gdzieś pod warstwą włosów to ukryję. Ta spineczka też ma za zadanie odgonić ode mnie wyczuwalną przez uczniów aurę. Tyle niby ma pomóc, ale dlaczego to jest takie tandetne?
-Dzięki, chciałam o tym przypadkowo zapomnieć -zrezygnowana powiedziałam biorąc moją ozdobę z jego kościstych dłoni.
-Widzę, że się do tego zmuszasz -uśmiechnął się, by choć trochę mnie rozchmurzyć.
-Ale sam widzisz jak to wygląda! -krzyknęłam wymachując rękami jak dziecko, które protestuje.
-Pasuje do twojego zachowania -zaśmiał się już zawczasu wycofując się do tyłu, gdyby miał oberwać jakąś poduszką czy inną, twardszą rzeczą.
-Po raz pierwszy poznaję osobę, która oprócz Firm potrafi mi tak dogadywać -ze zdziwieniem stwierdziłam.
-Wybacz, ale aż się prosisz -zasłonił swoje usta, które ciągle ukazywały wesoły grymas.
-Śmiało, nie krępuj się, śmiej się do woli -sucho rzuciłam wstając z łóżka. Spinkę zacisnęłam w stalowej pięści. Obiecałam też sobie, że będę starała się robić wszystko. Podeszłam do wiszącego, dużego lustra, które wisiało na szafie. Ogarnęłam włosy i po prawej stronie, gdzie grzywka, na poziomie skroni zapięłam metalową ozdobę. Nic specjalnego się nie stało. Zero jakiejś niechcianej reakcji. Brak omdleń, zasłabnięć, rewolucji w żołądku. Żyję, ale wyglądam jak przerośnięte dziecko. Mała spinka, a tyle zmienia, tragedia.
-A może by tak to gdzieś indziej przypiąć lub schować do kieszeni? -zsunęłam ją w włosów i zaczęłam patrzeć na małe kieszonki w koszuli, która leżała na fotelu.
-Wtedy nici z tego. Nie będzie działać -Lucyfer wtrącił po czym wyszedł z pokoju i poszedł do kuchni.
-Ale naprawdę mogli sobie odpuścić taki wzór. Zrobili to celowo, a ten błazen to na pewno -podążyłam za nim, narzekając.
-Zrobił sobie z ciebie najwyraźniej nową ofiarę na jego sarkazmy, żarty i głupoty -wziął ze stojącego na stoliku koszyka średnie, czerwone jabłko.
-”Nową”, co chcesz przez to powiedzieć? -zdziwiona zaczęłam drążyć temat, bo jego wypowiedź mnie zaintrygowała, a dokładniej ta część.
-A-ano… -zająkał się jakby coś wyjawił za dużo. Ugryzł nerwowo swój owoc, zapełniając całe usta. -Ale pyszne jabłko, łap! -zmienił temat po czym rzucił w moją stronę drugie, nieco większe.
Bez problemu złapałam swój ulubiony owoc. Spojrzałam na niego spode łba. Coś mi tu nie pasuje. Niespokojnie zareagował, dziwne. -I kto tu zmienia temat -sarkastycznie to skomentowałam, delektując się czerwoną słodyczą.
Nastąpiła chwilowa, niezręczna cisza.
-Mogę wiedzieć o co chodzi, bo widzę, że coś ukrywasz. Proszę, powiedz -usiadłam naprzeciwko niego i błagająco spojrzałam w jego oczy.
-Wygrałaś… -próbował unikać kontaktu wzrokowego, ale wreszcie się poddał.
-Zawsze działa -szeroko się uśmiechnęłam po czym dokończyłam jabłko, a ogryzek rzuciłam centralnie do kosza stojącego kilka metrów ode mnie.
Porozmawialiśmy sobie. Trochę się dowiedziałam i na pewno ten czas tylko wyszedł na dobre. Więcej teraz o nim wiem, łatwiej nam się rozmawia, lepiej. Już wiem, dlaczego tak bez problemów szybko zaklimatyzował się wśród otoczenia tego błazna, dyrektora, mojego ojca i reszty osób, które zostały zobowiązane tajemnicą o całej sprawie. Oni się od dawna znają. Szokujące, ale tak jest. Jeszcze zanim był “moją bronią”, był tutaj, chodził do szkoły, służył jako broń Mistrzowi. Więc jest w o wiele wygodniejszej sytuacji niż cała nasza szóstka. To by też wyjaśniało zachowanie Maki, gdy on się pojawił. Znali się i to doskonale, ale on nagle tajemniczo zniknął i zobaczyła go po pewnym czasie, dodatkowo w mojej obecności. Wtedy się wycofała, bo nie wiedziała co jest grane. Nieźle, czegoś takiego się nie spodziewałam. Przynajmniej będę miała w nim wsparcie. Zdeklarował się nauczyć mnie wszystkiego bym była jak najlepsza. Ciekawe, czy wstręt do tamtych kreatur też weźmie ode mnie na siebie. Zbytnio marzę, to niemożliwe.
-Więc jutro mamy pierwszy trening -Lucyfer z dziwnym uśmiechem oznajmił popijając aromatyczną kawę.
-Jaki trening? Gdzie? -zdezorientowana zapytałam odstawiając swój kubek z motywem kotów.
-To też zignorowałaś? -bezradnie, retorycznie zapytał. -Po lekcjach mamy się zjawić na sali gimnastycznej. Razem z Maką i Soulem sprawdzimy nasze umiejętności. Trzeba będzie też się rozgrzać, bo dawno nie używałaś katany w walce -spokojnie tłumaczył z wyraźnym naciskiem na konkretne słowa, bym je zapamiętała.
-Dobra już nie tak dobitnie -znudzona przerwałam obracając oczami. -Dawno, bo nie wiedziałam, że moja broń to człowiek! -dodałam pośpiesznie.
-Aż tak się teraz tego boisz? Przecież nic mi się nie stanie. Nie odnoszę żadnych fizycznych obrażeń, możesz śmiało mną rzucać, gdy będę w formie ostrza -zaśmiał się pogodnie.
-Na pewno nie! Nawet tak nie mów, nie mam zamiaru traktować cię jak zwykłą broń -zaprotestowałam.
-Wiem, już wcześniej nie obchodziłaś się ze mną jak tylko z kawałkiem żelastwa. Zanim zacząłem ingerować słownie, zanim wszystko się obróciło o pełny kat. Pamiętam jak wszędzie brałaś mnie ze sobą albo jak nie pozwalałaś nikomu mnie używać. To było dość troskliwe -ponownie się zaśmiał.
-Cichaj już -wymamrotałam pod nosem po czym przysłoniłam usta porcelanowym kubkiem.
-Nie złość się już -przedrzeźniał mnie. -Podaj mi rękę -po chwili nagle wyciągnął ku mnie dłoń przez szerokość stołu.
-P-po co? -zapytałam z dziwnym zawstydzeniem. Kurczowo zacisnęłam naczynie, by zająć ręce.
-Tylko podaj, to nic wielkiego -nalegał jeszcze bardziej nadwyrężając mięśnie.
Popatrzyłam na niego z dezorientacją. Nie miałam pojęcia o co może mu chodzić. Dowiem się, gdy też wyciągnę dłoń. Przez moment zastanawiałam się, co może zrobić, ale bezskutecznie.
-Mam nadzieję, ze to nie jakiś chamski żart -srogim tonem mruknęłam i wyprostowałam swoją zdrową rękę.
-Skądże -z zadowoloną miną odparł i… Jego postać spowiło oślepiające światło.
Przymknęłam oczy, bo ten blask był za jaskrawy i gryzący. Jednak uścisku nie zwolniłam, ale czułam jakby o się zmieniał. Coraz bardziej zanikało ciepło jego dłoni. Również sama jego obecność była mniej wyczuwalna. Po chwili błękitne światło znikło i nerwowo podniosłam wzrok. Popatrzyłam na puste miejsce przede mną. Nie ma go. Rozpłynął się, dosłownie. Z lekką obawą zaczęłam się rozglądać. Nagle uderzyłam łokciem o blat. Ręka ugięła się pod ciężarem… Katany! Automatycznie zerwałam się z krzesła. Wstałam jak na komendę. Czyżby celowo się zmienił, by przełamać moją wyraźną niechęć?
-Co ty zrobiłeś? Głupi! -krzyknęłam ustawiając ostrze prostopadle do mojej twarzy, ale z bezpieczną odległością. Nawet mówienie do broni było niekomfortowe.
-Haha, ale masz śmieszną minę. Było warto -ze srebrzystego ostrza wydobywał się jego wesoły ton głosu.
-To ty wszystko widzisz? Jak? -zaciekawiona i zaskoczona wypytywałam.
-Oczywiście. Jeśli się przyjrzysz dokładnie też zobaczysz część mojej twarzy. Część, bo tylko kawałek czupryny, oczy i brodę wraz z szyją.
Niepewnie przybliżyłam broń do twarzy. Zmrużyłam oczy. Faktycznie, widać jego postać. Ciągle się uśmiechał od ucha do ucha. Irytujące.
-Przyzwyczaisz się, pierwszy krok zrobiony. Potraktuj to tak jak swoje pierwsze chwile z kataną. Kiedyś też się początkowo wkurzałaś, ale ci przeszło. Teraz też tak będzie. Chwila czasu upłynie i moja przemiana będzie dla ciebie oczywista i naturalna -pogodnie tłumaczył.
-Zapewne… -krotko to skomentowałam, bo powiedział prawdę.
-A popatrz co jeszcze umiem! -zmienił temat.
W mgnieniu oka z rękojeści wyłoniła się koścista dłoń, ale forma nadal pozostawała bez zmian. Wystraszyłam się, bo wyglądało to przerażająco. Rozluźniłam dłoń i upuściłam katanę. Sama delikatnie uskoczyłam. Lecz równocześnie przypomniałam sobie, że to nie jest zwykła rzecz, przecież to on jest w tej broni! A ja jego odrzuciłam w nagłym szoku!
-Szlag! -krzyknęłam próbując go jeszcze w powietrzu chwycić, ale było za późno. Przecięłam tylko pustą przestrzeń rękoma. Rozległ się odgłos uderzenia żelastwa o płytki. Ten huk rozbrzmiewał mi w głowie z potężnym echem. Zamilkłam i bezradnie rozluźniłam mięśnie. Zstąpiłam z nogi na nogę i oczekiwałam, ze Lucyfer pierwszy coś powie. Tak, nie lubię pierwsza robić kroku. Minęła dłuższa chwila, zaczęłam się niepokoić. Zero najmniejszego odzewu z jego strony. Czyżby to było kłamstwo, że nic nie odczuwa? Dość potężnie uderzyła ta katana. Podeszłam bliżej.
-Hej, powiedz coś -niewinnie powiedziałam przyglądając się w ostrzu. Nie otrzymałam odpowiedzi, a jego postaci nawet nie dostrzegałam. -Lucyfer, to nie jest śmieszne -jeszcze bardziej przybitym głosem mówiłam. Znowu to samo, nic. -Lucyfer! -krzyknęłam już kucając bardzo nisko przy ziemi. Drżącymi rękami wzięłam broń. Ponowna cisza. Zaczęłam mieć coraz gorsze myśli. To już mnie nie bawiło, nawet nie irytowało. Przestraszyłam się.
-Żartowałem -nagle moje odbicie przysłoniła jego ucieszona twarz. Tak beztrosko to powiedział. Miałam już delikatne świeczki w oczach, bo nie tylko myślałam, że coś zrobiłam, ale również chamsko sobie zażartował.
-A niech cię! -wstałam i z przytupem poszłam w stronę swojego pokoju.
-Widziałem ten uśmieszek, tak naprawdę teraz się śmiejesz i dlatego uciekasz -przybrał ludzką formę.
-Nigdy więcej tak nie rób -odwróciłam się i z dziwną ulgą odetchnęłam.
-Nie obiecuję -z sarkastycznym przeciągnięciem liter odparł.
______________________________________________
Kolejny. Powoli wracam do formy. Pisanie idzie mi nawet przyjemniej niż kiedyś, ale obawiam się, że chyba bardziej przynudzam. Postaram się bardziej rozwijać akcje, a nie zapychać tylko niepotrzebnie wszystko. Przepraszam z góry na błędy, wiem, że są, ale ciężko mi je samej wyłapał, choć mam nadzieję, ze nie przeszkadzają one w czytaniu. Dziękuję za wcześniejsze komentarze, milej się robi dzięki nim! Pozdrawiam, Law! < 3
-Proszę -odpowiedziałam bez entuzjazmu, automatycznie podnosząc się z pozycji leżącej do siedzącej.
-Coś leżało na dywanie w przedpokoju, to chyba tobie wyleciało -Lucyfer trzymał w ręce jakąś małą błyskotkę. -Zmieniasz styl? -podejrzliwie zapytał.
-A to to jest… -przerwałam, gdy dokładniej się przyjrzałam i przypomniałam sobie co to jest. Faktycznie, to moje było. Nieduża, błyszcząca, czarno-różowa spineczka do włosów. Na zapięciu znajdowała się miniatura małego kotka ze słodką kokardką przyozdobioną cyrkoniami. Break, gdy mi ją wręczał omal nie popłakał się ze śmiechu. Oczywiście, nie robił tego celowo, wcale. Ich zdaniem to pieczęć, która ma trochę ukrócić samowolę demona we mnie. Tylko dlaczego to jest w formie dziecięcej spinki? Ewidentnie sobie ze mnie żartują! I ja mam to nosić? Wolnego, nigdy! Chociaż ojciec napełnił mnie nadzieją, że w jak najkrótszym czasie opracują coś, by w moim naszyjniku umiejscowić inne zabezpieczenie, a raczej wzmocnić je, bo zauważyli, że on sam w sobie już taką pieczęcią jest. Ale do tego czasu powinnam to zakładać. Może gdzieś pod warstwą włosów to ukryję. Ta spineczka też ma za zadanie odgonić ode mnie wyczuwalną przez uczniów aurę. Tyle niby ma pomóc, ale dlaczego to jest takie tandetne?
-Dzięki, chciałam o tym przypadkowo zapomnieć -zrezygnowana powiedziałam biorąc moją ozdobę z jego kościstych dłoni.
-Widzę, że się do tego zmuszasz -uśmiechnął się, by choć trochę mnie rozchmurzyć.
-Ale sam widzisz jak to wygląda! -krzyknęłam wymachując rękami jak dziecko, które protestuje.
-Pasuje do twojego zachowania -zaśmiał się już zawczasu wycofując się do tyłu, gdyby miał oberwać jakąś poduszką czy inną, twardszą rzeczą.
-Po raz pierwszy poznaję osobę, która oprócz Firm potrafi mi tak dogadywać -ze zdziwieniem stwierdziłam.
-Wybacz, ale aż się prosisz -zasłonił swoje usta, które ciągle ukazywały wesoły grymas.
-Śmiało, nie krępuj się, śmiej się do woli -sucho rzuciłam wstając z łóżka. Spinkę zacisnęłam w stalowej pięści. Obiecałam też sobie, że będę starała się robić wszystko. Podeszłam do wiszącego, dużego lustra, które wisiało na szafie. Ogarnęłam włosy i po prawej stronie, gdzie grzywka, na poziomie skroni zapięłam metalową ozdobę. Nic specjalnego się nie stało. Zero jakiejś niechcianej reakcji. Brak omdleń, zasłabnięć, rewolucji w żołądku. Żyję, ale wyglądam jak przerośnięte dziecko. Mała spinka, a tyle zmienia, tragedia.
-A może by tak to gdzieś indziej przypiąć lub schować do kieszeni? -zsunęłam ją w włosów i zaczęłam patrzeć na małe kieszonki w koszuli, która leżała na fotelu.
-Wtedy nici z tego. Nie będzie działać -Lucyfer wtrącił po czym wyszedł z pokoju i poszedł do kuchni.
-Ale naprawdę mogli sobie odpuścić taki wzór. Zrobili to celowo, a ten błazen to na pewno -podążyłam za nim, narzekając.
-Zrobił sobie z ciebie najwyraźniej nową ofiarę na jego sarkazmy, żarty i głupoty -wziął ze stojącego na stoliku koszyka średnie, czerwone jabłko.
-”Nową”, co chcesz przez to powiedzieć? -zdziwiona zaczęłam drążyć temat, bo jego wypowiedź mnie zaintrygowała, a dokładniej ta część.
-A-ano… -zająkał się jakby coś wyjawił za dużo. Ugryzł nerwowo swój owoc, zapełniając całe usta. -Ale pyszne jabłko, łap! -zmienił temat po czym rzucił w moją stronę drugie, nieco większe.
Bez problemu złapałam swój ulubiony owoc. Spojrzałam na niego spode łba. Coś mi tu nie pasuje. Niespokojnie zareagował, dziwne. -I kto tu zmienia temat -sarkastycznie to skomentowałam, delektując się czerwoną słodyczą.
Nastąpiła chwilowa, niezręczna cisza.
-Mogę wiedzieć o co chodzi, bo widzę, że coś ukrywasz. Proszę, powiedz -usiadłam naprzeciwko niego i błagająco spojrzałam w jego oczy.
-Wygrałaś… -próbował unikać kontaktu wzrokowego, ale wreszcie się poddał.
-Zawsze działa -szeroko się uśmiechnęłam po czym dokończyłam jabłko, a ogryzek rzuciłam centralnie do kosza stojącego kilka metrów ode mnie.
Porozmawialiśmy sobie. Trochę się dowiedziałam i na pewno ten czas tylko wyszedł na dobre. Więcej teraz o nim wiem, łatwiej nam się rozmawia, lepiej. Już wiem, dlaczego tak bez problemów szybko zaklimatyzował się wśród otoczenia tego błazna, dyrektora, mojego ojca i reszty osób, które zostały zobowiązane tajemnicą o całej sprawie. Oni się od dawna znają. Szokujące, ale tak jest. Jeszcze zanim był “moją bronią”, był tutaj, chodził do szkoły, służył jako broń Mistrzowi. Więc jest w o wiele wygodniejszej sytuacji niż cała nasza szóstka. To by też wyjaśniało zachowanie Maki, gdy on się pojawił. Znali się i to doskonale, ale on nagle tajemniczo zniknął i zobaczyła go po pewnym czasie, dodatkowo w mojej obecności. Wtedy się wycofała, bo nie wiedziała co jest grane. Nieźle, czegoś takiego się nie spodziewałam. Przynajmniej będę miała w nim wsparcie. Zdeklarował się nauczyć mnie wszystkiego bym była jak najlepsza. Ciekawe, czy wstręt do tamtych kreatur też weźmie ode mnie na siebie. Zbytnio marzę, to niemożliwe.
-Więc jutro mamy pierwszy trening -Lucyfer z dziwnym uśmiechem oznajmił popijając aromatyczną kawę.
-Jaki trening? Gdzie? -zdezorientowana zapytałam odstawiając swój kubek z motywem kotów.
-To też zignorowałaś? -bezradnie, retorycznie zapytał. -Po lekcjach mamy się zjawić na sali gimnastycznej. Razem z Maką i Soulem sprawdzimy nasze umiejętności. Trzeba będzie też się rozgrzać, bo dawno nie używałaś katany w walce -spokojnie tłumaczył z wyraźnym naciskiem na konkretne słowa, bym je zapamiętała.
-Dobra już nie tak dobitnie -znudzona przerwałam obracając oczami. -Dawno, bo nie wiedziałam, że moja broń to człowiek! -dodałam pośpiesznie.
-Aż tak się teraz tego boisz? Przecież nic mi się nie stanie. Nie odnoszę żadnych fizycznych obrażeń, możesz śmiało mną rzucać, gdy będę w formie ostrza -zaśmiał się pogodnie.
-Na pewno nie! Nawet tak nie mów, nie mam zamiaru traktować cię jak zwykłą broń -zaprotestowałam.
-Wiem, już wcześniej nie obchodziłaś się ze mną jak tylko z kawałkiem żelastwa. Zanim zacząłem ingerować słownie, zanim wszystko się obróciło o pełny kat. Pamiętam jak wszędzie brałaś mnie ze sobą albo jak nie pozwalałaś nikomu mnie używać. To było dość troskliwe -ponownie się zaśmiał.
-Cichaj już -wymamrotałam pod nosem po czym przysłoniłam usta porcelanowym kubkiem.
-Nie złość się już -przedrzeźniał mnie. -Podaj mi rękę -po chwili nagle wyciągnął ku mnie dłoń przez szerokość stołu.
-P-po co? -zapytałam z dziwnym zawstydzeniem. Kurczowo zacisnęłam naczynie, by zająć ręce.
-Tylko podaj, to nic wielkiego -nalegał jeszcze bardziej nadwyrężając mięśnie.
Popatrzyłam na niego z dezorientacją. Nie miałam pojęcia o co może mu chodzić. Dowiem się, gdy też wyciągnę dłoń. Przez moment zastanawiałam się, co może zrobić, ale bezskutecznie.
-Mam nadzieję, ze to nie jakiś chamski żart -srogim tonem mruknęłam i wyprostowałam swoją zdrową rękę.
-Skądże -z zadowoloną miną odparł i… Jego postać spowiło oślepiające światło.
Przymknęłam oczy, bo ten blask był za jaskrawy i gryzący. Jednak uścisku nie zwolniłam, ale czułam jakby o się zmieniał. Coraz bardziej zanikało ciepło jego dłoni. Również sama jego obecność była mniej wyczuwalna. Po chwili błękitne światło znikło i nerwowo podniosłam wzrok. Popatrzyłam na puste miejsce przede mną. Nie ma go. Rozpłynął się, dosłownie. Z lekką obawą zaczęłam się rozglądać. Nagle uderzyłam łokciem o blat. Ręka ugięła się pod ciężarem… Katany! Automatycznie zerwałam się z krzesła. Wstałam jak na komendę. Czyżby celowo się zmienił, by przełamać moją wyraźną niechęć?
-Co ty zrobiłeś? Głupi! -krzyknęłam ustawiając ostrze prostopadle do mojej twarzy, ale z bezpieczną odległością. Nawet mówienie do broni było niekomfortowe.
-Haha, ale masz śmieszną minę. Było warto -ze srebrzystego ostrza wydobywał się jego wesoły ton głosu.
-To ty wszystko widzisz? Jak? -zaciekawiona i zaskoczona wypytywałam.
-Oczywiście. Jeśli się przyjrzysz dokładnie też zobaczysz część mojej twarzy. Część, bo tylko kawałek czupryny, oczy i brodę wraz z szyją.
Niepewnie przybliżyłam broń do twarzy. Zmrużyłam oczy. Faktycznie, widać jego postać. Ciągle się uśmiechał od ucha do ucha. Irytujące.
-Przyzwyczaisz się, pierwszy krok zrobiony. Potraktuj to tak jak swoje pierwsze chwile z kataną. Kiedyś też się początkowo wkurzałaś, ale ci przeszło. Teraz też tak będzie. Chwila czasu upłynie i moja przemiana będzie dla ciebie oczywista i naturalna -pogodnie tłumaczył.
-Zapewne… -krotko to skomentowałam, bo powiedział prawdę.
-A popatrz co jeszcze umiem! -zmienił temat.
W mgnieniu oka z rękojeści wyłoniła się koścista dłoń, ale forma nadal pozostawała bez zmian. Wystraszyłam się, bo wyglądało to przerażająco. Rozluźniłam dłoń i upuściłam katanę. Sama delikatnie uskoczyłam. Lecz równocześnie przypomniałam sobie, że to nie jest zwykła rzecz, przecież to on jest w tej broni! A ja jego odrzuciłam w nagłym szoku!
-Szlag! -krzyknęłam próbując go jeszcze w powietrzu chwycić, ale było za późno. Przecięłam tylko pustą przestrzeń rękoma. Rozległ się odgłos uderzenia żelastwa o płytki. Ten huk rozbrzmiewał mi w głowie z potężnym echem. Zamilkłam i bezradnie rozluźniłam mięśnie. Zstąpiłam z nogi na nogę i oczekiwałam, ze Lucyfer pierwszy coś powie. Tak, nie lubię pierwsza robić kroku. Minęła dłuższa chwila, zaczęłam się niepokoić. Zero najmniejszego odzewu z jego strony. Czyżby to było kłamstwo, że nic nie odczuwa? Dość potężnie uderzyła ta katana. Podeszłam bliżej.
-Hej, powiedz coś -niewinnie powiedziałam przyglądając się w ostrzu. Nie otrzymałam odpowiedzi, a jego postaci nawet nie dostrzegałam. -Lucyfer, to nie jest śmieszne -jeszcze bardziej przybitym głosem mówiłam. Znowu to samo, nic. -Lucyfer! -krzyknęłam już kucając bardzo nisko przy ziemi. Drżącymi rękami wzięłam broń. Ponowna cisza. Zaczęłam mieć coraz gorsze myśli. To już mnie nie bawiło, nawet nie irytowało. Przestraszyłam się.
-Żartowałem -nagle moje odbicie przysłoniła jego ucieszona twarz. Tak beztrosko to powiedział. Miałam już delikatne świeczki w oczach, bo nie tylko myślałam, że coś zrobiłam, ale również chamsko sobie zażartował.
-A niech cię! -wstałam i z przytupem poszłam w stronę swojego pokoju.
-Widziałem ten uśmieszek, tak naprawdę teraz się śmiejesz i dlatego uciekasz -przybrał ludzką formę.
-Nigdy więcej tak nie rób -odwróciłam się i z dziwną ulgą odetchnęłam.
-Nie obiecuję -z sarkastycznym przeciągnięciem liter odparł.
______________________________________________
Kolejny. Powoli wracam do formy. Pisanie idzie mi nawet przyjemniej niż kiedyś, ale obawiam się, że chyba bardziej przynudzam. Postaram się bardziej rozwijać akcje, a nie zapychać tylko niepotrzebnie wszystko. Przepraszam z góry na błędy, wiem, że są, ale ciężko mi je samej wyłapał, choć mam nadzieję, ze nie przeszkadzają one w czytaniu. Dziękuję za wcześniejsze komentarze, milej się robi dzięki nim! Pozdrawiam, Law! < 3
Subskrybuj:
Posty (Atom)