sobota, 16 lipca 2016

Rozdział LI "Rozterki i bankiet"



          Pośród dużej, zadbanej sali treningowej, zaopatrzonej w wielgachne lustra i przeróżne zestawy do ćwiczeń, znajdowałam się ja – rozzłoszczona, wściekła, pełna energii, nadpobudliwa, pragnąca się wyżyć jak najbardziej. W głowie miałam mnóstwo myśli, które kłębiły się i mnie tylko nakręcały i frustrowały poprzez brak odpowiedzi czy wyjaśnień. Posuwałam się do drogi z użyciem siły. Ręce, a raczej dłonie i nadgarstki, tak samo jak kostki i stopy, były mocno obwiązane elastycznymi, czarnymi bandażami. W sumie bardziej używam nóg niż kończyn górnych do maltretowania manekinów oraz worków, dlatego też je lepiej związałam. Boso najlepiej się trenuje. Z zaciśniętymi pięściami podnosiłam na zmianę nogi, wykonując przeróżne style kopnięć w sztywne, sztuczne ciała przede mną. Dawno nie robiłam sobie takiego „treningu”. Skok, wymach, obrót, kopniak – i tak w kółko. Czułam tylko jak pulsują mi mięśnie i skóra siniała pod wpływem ucisku materiałów, lecz to mi nie przeszkadzało. Zagryzałam co jakiś czas wargę, najczęściej podczas wysokich wyskoków z dobitnym przyłożeniem stopy z samej góry na głowę nieruchomego przeciwnika. Upadków jak dotąd – zero. Krtań, boki, kostki, uda, brzuch, gardło, klatka – maltretowałam lalkę jak chciałam. Moja twarz zamiast nabrać kolorów w odcieniach różu i czerwieni robiła na przekór – gorzej tylko bladłam, uwydatniając podkrążone, przymrużone oczy, suche i spichrzone usta i lodowaty czubek nosa. Na czole po dłuższej chwili wysiłku pojawiły się chłodne krople potu. Zniszczone, suche, podkręcone subtelnie włosy podrygiwały wraz ze mną podczas ruchów w luźnym, niedbałym, ale wygodnym kucyku. Ciągle zarzucałam gęstą grzywkę do tyłu, aby nie zakrywała mi twarzy. Dawno nie czułam takiej adrenaliny. W końcu podniosłam nogę z ziemi i prosto do góry ją skierowałam, celując idealnie w podbródek. W chwili zderzenia stopy z głową usłyszałam tylko ciche pęknięcie i poczułam brak oporu, przez co moja stopa się nie zatrzymała i nie znalazła bloku w ataku. Odchyliłam się bardzo w tył, wygięłam porządnie kręgosłup, dotknęłam dłońmi podłoża i przerzuciłam obie nogi za siebie. Stanęłam na równym nogach i zobaczyłam, jak głowa manekina toczyła się chwile w stronę drzwi. Rozwaliłam lalkę, bo widzę, że zabezpieczające mechanizmy były oderwane, a nie odczepione. W miejscu, w którym zatoczyła się ostatecznie makówka, padał cień, a potem dostrzegłam też czubki czarnych butów, męskich. Podniosłam wzrok wyżej wodząc nim po czarnych dresach, ciemnoszarej bojówce aż w końcu zatrzymując się na uśmiechniętej twarzy wojownika – Davida. Stał wyprostowany i powstrzymywał się od śmiechu.
-Czego tutaj szukasz? – Odezwałam się chłodno, odsuwając uszkodzonego przeciwnika na bok, aby odsłonić sobie całkowicie widok.
Mój głos jak i wyraz twarzy, oczy i mimika ogólna były w tejże chwili wyjątkowo odstraszające i okropne. Nie potrafię zapanować nad takimi emocjami w pełni, uczucia nakładały się, mieszały i przeplatały, tworząc przerażającą maskę.
-Przyszedłem potrenować – odparł niczym oaza spokoju – ja na pewno niczego nie zdemoluję – dogryzł, wsuwając czubek buta pod głowę i podrzucając sobie ją wprost do rąk.
-Zajęte. I akurat w teraz, w tej chwili i tutaj? – Z irytacją w głosie spytałam ciężko wzdychając i przewracając oczami.
-A tak serio to przyszedłem wykorzystać fakt, że jesteś wyjątkowo skora do walki – podszedł do reszty ciała i ręką przejechał po miejscu zbrodni  - faktycznie, urwane, nie da się tego po prostu zaczepić tak jak było, potrzebna będzie naprawa – dodał, odkładając łysą głowę na ręce innego manekina.
Popatrzyłam na niego z lekkim zdziwieniem, lecz po chwili potrząsnęłam głową, przeciągnęłam się i ziewnęłam:
-Jaka szkoda, że już skończyłam – mruknęłam sarkastycznie.
-Nie rób mi tego – uraczył mnie miną zbesztanego pieska – pozwól mi z tobą potrenować, na poważnie – maślanymi oczami spoglądał na mnie.
 -Przecież już ze sobą się zmierzyliśmy – powiedziałam, wymijając te jego kolorowe oczyska.
-Teraz masz okazję się porządnie wyżyć, chcę zobaczyć, na co cię stać, gdy masz taką werwę – z materiały, który dotychczas spoczywał na jego ramionach i plecach wyciągnął trzy długie, drewniane miecze. Dwa identyczne, a jeden dłuższy, węższy przypominał katanę. Moja broń i jego dwa oręże, którymi władał niesamowicie łatwo w walkach z demonami. Spojrzałam na niego znowu pytającym wzrokiem. Wcisnął mi broń do ręki, więc niechętnie ją trzymałam przed sobą.
-Nie rozumiem tej skwaszonej miny, masz okazję mnie uszkodzić, dać upust swojej złości, a nie cieszysz się z tego powodu – własne oręża równolegle ustawił ku mnie, cofnął jedną nogę i napiął mięśnie na rękach.
Czyli nie odpuści mi, nie ma zamiaru się wycofać sądząc po jego postawie i mowie ciała.
-Wolę trenować w ciszy, sama, bez nikogo, bez broni, na manekinach a ewentualnie wymierzając puste ciosy w powietrze – odparłam, przygotowując się do obrony.
-Nie musisz się powstrzymywać – powiedział podnosząc delikatnie ostrza – i tak twoje uderzenia to są jak zadrapania, słabe, lekkie, ledwo odczuwalne – dodał z dumnym uśmieszkiem, rzucając mi pogardliwe spojrzenie.
Kolejna osoba sobie ze mnie kpi, bez żadnego poczucia ogłady. Pewniej chwyciłam trzon katany, ugięłam nogi w kolanach, wystawiłam broń dalej od siebie. Nie widzi mi się taki sparing, nie jestem w pełni świadoma swoich ruchów, nie jestem w stanie stabilnym, miotają mną emocje. Wyprowadził pewny atak, a ja skutecznie przyblokowałam dwa skrzyżowane drewniane kije. Przypominają się czasy dzieciństwa i bitwy na patyki. Uśmiechnęłam się pod nosem na to miłe, niewinne wspomnienie, lecz po chwili znowu zmarszczyłam brwi i ścisnęłam szczękę, gdyż stawiany opór przez Davida był dość przytłaczający. Pusty odgłos uderzanych o siebie drewnianych, niezbyt ciężkich belek, nieprzyjemne uczucie trzymania w ręce także drewnianego trzonu, okropny kolor tych rekwizytów – irytujące są te składające się razem czynniki.
-Dowiedziałaś się czegoś nowego? – Wtrącił, gdy oderwał miecze, lecz po chwili ponownie nimi we  mnie cisnął. – Na temat tych słów tamtego lalkarza?
W oczach znowu zabłysnęła iskra gniewu. Ten temat jest dla mnie teraz zbyt podburzający.  Brak wskazówek, kompletny niedosyt informacji nawet, gdzie szukać punktu zaczepienia, to są źródła moich problemów rodzących złość. To jego pytanie podziałało na mnie jak płachta na byka. Napięłam mięście i zamiast wykonać unik – zaatakowałam go. Ominął katanę i skontrował mój ruch. Nie chcąc się tylko odsuwać ciągle wykonałam przewrót do tyłu w powietrzu i dotykając  już stopami podłogi, kucnęłam i ostrzem wymierzyłam w jego nogi, aby on stracił równowagę. Jednym mieczem zablokował mój, a drugi chciał podłożyć mi pod szyję, lecz nie udało mu się. Odskoczyłam i w gniewie zaciskałam pięści. Ręce mi drżały, a serce waliło jakby z ogromnego strachu.
-Zmuszę cię do poważnej walki, bo wiem, że i tak nie potrafisz dotkliwe wówczas kogoś zranić, jeśli oczywiście taką osobę znasz – David powiedział to ze stoickim spokojem, wyrównując poziomy dwóch oręży.
Ma rację, lecz to nie o to teraz chodzi. Nie chcę walczyć z powodu swoich osobistych pobudek. To nie w moim stylu. Ruszył na mnie z przygotowanymi mieczami. Wymierzył ciosy, jeden za drugim, a potem razem dwa ostrza cisnął we mnie, a ja jedynie robiłam uniki, ewentualnie parowałam ataki. Przesuwałam się powoli do tyłu. Trzaski rozbrzmiewały mi w uszach, ale jego szybkość ruchów nie dawała mi zbyt wiele czasu na jakiekolwiek rozmyślania. Powinnam walczyć instynktownie, bez zastanowienia, on do tego wyraźnie dąży. Przekładałam katanę z ręki do ręki, ustawiałam ją z pozycji pionowej lub poziomej, zależnie od przyjętego ciosu na nią. Muszę wspomagać się wolną ręką, aby przytrzymywać jego miecze, by nie dać się uderzyć bezpośrednio w twarz, brzuch czy żebra. Zaczął ciężej oddychać, męczy się. Ja z kolei powoli traciłam czucie w rękach z tych uderzeń. Uważałam, aby nie podłożyć palców wprost pod jego ostrza. Dwa miecze są irytujące, jak chce ze mną walczyć to na moich warunkach. Pozbawię go tego jednego. Gdy tylko cofnął jeden z mieczy ode mnie, aby ponownie się zamachnąć, skoczyłam za niego i znalazłam się po stronie jego pleców. Chciałam złapać jego rękę wraz z mieczem. Chwyciłam jego przedramię i ile miałam sił, tyle podłożyłam jej w katanie, aby go choć trochę przeciągnąć. Z wielkim trudem mi to przeszło, jest zbyt masywny jak dla mnie. Stojąc do niego tyłem, stykałam się z nim plecami. Zmiana planów. Rękę przeniosłam na miecz bezpośrednio go łapiąc i ciągnąc do dołu, nie puszczając – z impetem uderzyłam stopą w sam środek. Drewno pękło, a ja zadowolona z siebie zniszczyłam jedną jego broń. Zwolniłam tym samym jego całą rękę, gdyż już nie trzymałam jej bowiem oderwana część została w mojej dłoni.  Skuliłam się po katanę, lecz on w tej samej chwili odwrócił się twarzą do moich tym razem pleców i oburącz podłożył swoje ręce pod moje pachy i skutecznie zablokował kończyny i kręgosłup. Poczułam tylko jak gruchotnęły mi kręgi i przestawiły się kości. Wyraźnie się tym przeraził i puścił od razu mnie, lecz tak naprawdę miał złudne wrażenie, że mnie uszkodził. Z łokcia wymierzyłam mu cios prosto pod prawe żebra a prawą piętą nadepnęłam mu na palce stóp. Szybko oddaliłam się od niego, aby mnie znowu nie złapał. Trzymał teraz tylko jeden miecz. Układ jego ręki jak i postawa delikatnie się zmieniły przez to, styl ataku pewnie też. Podniosłam wyżej katanę, przesunęłam stopę po podłodze. Wyrównałam oddech. Podniosłam oczy i szybko się zbliżyłam do niego. Celowałam w niego bronią, lecz też postanowiłam, że jednak większą część sił będę pokładać w nogach, do ataku jak i do dobrych uników. Wymachiwałam przed nim drewnianym kijem, z skupieniu oddawałam ciosy. Powoli spychałam go do tyłu i na boki. Ta pusta jego lewa dłoń była może mniej groźna niż przedtem, lecz napełniała mnie dziwnym strachem przed tym, że może ją użyć z ogromną siłą do ataku wręcz. Kątem oka cały czas miałam ją na uwadze. Blokował większość ataków spokojnie. Dotychczas mało się zrewanżował. W pewnym momencie wolną ręką złapał drewniane ostrze mojej katany, uniósł ku górze i tak trzymał. Natomiast mieczem uderzył z wyczuciem w nadgarstek i zaciśnięte palce powodując tym samym, że moje ścięgna od razu się rozluźniły i uwolniły trzon.
-Rewanż – odparł z ironicznym uśmieszkiem przenosząc katanę na swoją stronę i dalej posiadając dwa oręża, lecz teraz inne wielkością.
Prychnęłam pod nosem i próbowałam mu nogą podciąć jego kostki. Ominął to, ale gdy się tylko ruszył przy tym do przodu, ręce przecisnęłam do ziemi i z wybicia stopami przeleciałam mu bardzo blisko twarzy i nosa. To też zdołał cudem uniknąć, lecz się teraz zdziwił tym ruchem. Powracając do pionu musiałam uskoczyć jego trzem atakom. Kuliłam głowę a ręce trzymałam blisko siebie, chroniąc ciało. Bez broni też dam radę. Mając na uwadze to, że miecze są drewniane to mogę je sobie ocierać o skórę, lecz biorąc tę uwagę od strony bardziej profesjonalnego treningu powinnam je traktować jak normalne oręża. Poprzednio przyłożyłam rękę dobrą stroną do jego broni, więc teoretycznie bym się nie zraniła, gdyby była to stal. Bez tego kijka jestem mobilniejsza, zwinniejsza i szybsza po prostu.  Omijałam jego miecze, nogami zrobiłam kroki przed siebie dumnie, co jakiś czas wystawiając je bardziej na boki, lecz wtedy  David wyczuwał, że kombinuje coś związanego z atakiem zza pleców, więc asekuracyjnie wycofywał ostrza do siebie i rezygnował z ruchu. Cios ręką, zamach nogą, próba kolanem – blokował wszystko, lecz nie poddawałam się. Porzuciłam plan ataku z zaskoczenia, na cios frontalny. Jak pomyślę, tak zrobię i koniec. Wyceluję w niego dwoma nogami na raz – dawniej do upadłego uczyłam się tego triku. Na pierwszy rzut oka wydaje się niemożliwy. Prawie trącił mnie jednym mieczem pod żebra, lecz w ostatniej chwili zrobiłam przewrót do tyłu, powstałam i z wybicia wystawiłam obie ręce wyprostowane ku podłodze chcąc się odbić od niej i obunóż go zaatakować. Gdy już namierzyłam jego głowę po wybiciu nóg do góry, on zaskoczony dwa miecze skrzyżował nad sobą, chcąc mnie zablokować. Włożyłam niesamowicie dużo wysiłku już w ten ruch, od samego wybicia się, więc nie poddam się. Zetknęłam napięte stopy z drewnem. Ku mojemu zdziwieniu miecze pękły w połowach, dwa na raz, rozleciały się pod wpływem nacisku i siły. Już nie oderwę nóg od niego tak łatwo. Zamortyzował atak, lecz nie uchronił się do końca. Aby nie spalić mojego ruchu, oplotłam łydki wokół jego szyi, mając w ten sposób jakieś oparcie i punkt zaczepienia – dosłownie. Głową w dół zawisłam wzdłuż jego ciała. Jak nietoperz na gałęzi, który śpi. Szybko oparłam ledwo obie ręce na parkiecie – ta różnica wzrostu czasami jest irytująca. Oderwałam od niego nogi i powstałam. Powoli przywracałam sobie równowagę. Stałam plecami do niego – typowy błąd, więc obawiałam się, czy mnie zaatakuje. Zbliżył się do mnie z wystawionymi rękami, więc odruchowo cofnęłam jedną nogę, lecz wtedy zacisnęłam zęby z bólu. Tylko nie to, moje pięty są całe opuchnięte  i jeszcze sinieją! Po chwili te ręce uniósł ku górze, wygiął się, przeciągnął i leniwie westchnął przy tym.
-Poddaję się – dodał spokojnym głosem i z uśmiechem spoglądał na mnie.
Po chwili te ręce skierował ku mnie i mocno mnie objął w klatce. Ja natomiast byłam zmęczona i ciężko łapałam oddech. Skupiłam się na tym, aby ciężar ciała przenieść na palce stóp i odciążyć obolałe pięty. Jednak one też nienaruszone nie były – pękły mi kości. Nic nie zrobię bez stabilności w nogach, cholera. Zazgrzytałam zębami i w złości zacisnęłam pięści. Nie jestem w stanie się uwolnić z jego ucisku, jest zbyt silny.
-Co jakiś czas oczekuje takiego treningu – wtrącił między ciszą a moimi oddechami – chcę mieć pewność, że dasz sobie sama radę w walce, gdy nie będziesz razem z bronią.
-Nie jestem dzieckiem – odwarknęłam, odwracając wzrok od niego.
-Wolę być o ciebie spokojny – dodał z westchnieniem, przewracając oczami i jeszcze bardziej zaciskając ręce na mnie.
-Puść mnie, nienawidzę takich żartów – wycedziłam przez zęby, strzelając kośćmi palców u rąk. Przyznam, pozbawił mnie ciężaru, bo nie musiałam stykać pięt z podłogą, lecz to nie miało znaczenia.
-To nie żarty, jestem… szczery – odparł skupiając w zamyśleniu wzrok na mnie – teraz możesz się uspokoić – dodał szeptem.
-Cierpliwość mi się kończy, zabieraj ręce – powtórzyłam rozkaz, wychylając się do tyłu.
-Bądź już cicho, rzuć tę maskę i bądź wdzięczna, że pozwalam ci się ze mną odstresować. Wolisz w złości znowu rozwalić coś wokół siebie? Jak masz problem to możesz ze mną porozmawiać, nic złego ci nie zrobię, czyż nie? – Podniósł lekko ton głosu, a ja szerzej otworzyłam oczy ze zdziwienia.
Rozluźniłam mięśnie mimowolnie i uspokoiłam dech, serce już mi tak nie waliło, ogarnęło mnie zmęczenie. Ból regenerujących się obić mnie teraz męczył.
-Pojawiły się nowe wskazówki od ostatniego ataku demona na ciebie, a ja się o nich dowiedziałem. Pomogę ci, chcę ci pomóc, przyjmij to do wiadomości – powiedział już ciszej. -Widzisz, takie to trudne? – Zapytał, zauważywszy moją reakcję i poddanie się na te słowa. Przemyślałam wszystko na szybko.  Tak, nadzieja wróciła, lecz gdy czegoś nie mam podanego od razu pod nos to mnie nerwy biorą.
-Dziękuję… - wymamrotałam nieśmiało ledwo słyszalnym głosem i błądząc wzrokiem wokół, byle nie na nim go skupić.
-Czy ty jesteś teraz miła? – Z sarkazmem zapytał, wprawiając mnie w jeszcze większe zakłopotanie.
-Cichaj – mruknęłam całkowicie oddając się w jego objęcie. 


           Niemalże wbiegłam przez zamknięte drzwi do mieszkania. Z różanymi policzkami zmierzałam tylko do wolnej łazienki. Prysznic, zimna woda, koniecznie, teraz. Będąc w przedpokoju, rzuciłam bluzę do swojego pokoju. Miała paść na łóżko, lecz zamiast tego dobiegł mnie szelest w chwili upadku materiały na pościel. Mimo wszystko, odwróciłam się i jednak zahaczyłam całkowicie o pokój. Zdezorientowana spoglądałam na długą, przezroczystą folię, która skrywała piękną, czarną suknię z błękitnymi wykończeniami. Delikatnie zdjęłam z niej bluzę i podniosłam wysoko wieszak z ubraniem. Długi tył, krótszy przód, rozkloszowana, mnóstwo falban, tiul od spodu, wiązany gorset, piękne ozdoby przy szyi i ramionach, błękitne róże ozdabiały całość. Do tego obok łóżka stały błękitne, niezbyt wysokie eleganckie, pełne buty. Przyglądałam się z zachwytem tej kreacji, lecz po chwili z zamyślenia wyrwał mnie sarkastyczny głos Lucyfera:
-Pięknie się prezentuje na wieszaku i w sumie tylko na nim tak będzie wyglądać – powiedział przekraczając próg moich czterech ścian.
Odwróciłam się twarzą do niego już obmyślając coś w zanadrzu, lecz oniemiałam. Stał zadowolony, ubrany w czarny, szykowny, schludny garnitur z białymi nitkami i w lakierowanych bucikach. W kieszeni miał wyeksponowaną różę, taką, jak te przy sukni. Włosy wyjątkowo ułożone, nienapuszone, wystylizowane stosownie do uroczystej widocznie okazji. Poprawiał błękitną muszkę pod szyją, gdy ja z uśmieszkiem wypaliłam:
-Znalazłeś wreszcie dziewczynę? – Zapytałam kpiąc z jego stroju.
-Przez ciebie każda mnie skreśla  i oznacza jako zajętego. Mylnie mnie z tobą parują – skrzywił się ze zrezygnowaniem.
-Tsh – prychnęłam i odłożyłam suknię na łóżko, uważając, aby jej nie zniszczyć.
-To jest dla ciebie, zakładaj ją, mamy zaproszenie – Lucyfer podniósł ją znowu i podał mi.
-Zaproszenie? – Zdziwiłam się kolejny raz. – Na co? – Dodałam, rozpakowując strój z folii ochronnej.
-Bankiet dla zaproszonych, selektywnie wybranych osobistości. Organizowany przez największego udziałowca w tym mieście. Z tego co wiem, to zostali zaproszeni głównie wybitni alchemicy, mistrzowie, osoby, które przyczyniły się w dużej mierze do tego miasta, jego dobra, ochrony i tym podobne – tłumaczył z niezbyt zadowoloną miną.
-Nie wydaje ci się to podejrzane? Jestem tylko uczennicą – odparłam.
-I demonem – nie zapomniał tego wtrącić.
-Nie przekonuje mnie to i to bardzo – zmarszczyłam brwi i spojrzałam na ścienny zegar, który wskazywał godzinę siedemnastą.
-Dlatego idę jako osoba towarzyszą, masz się trzymać blisko mnie i być ostrożna – spoważniał.
-A dopiero co narzekał na to… - rzuciłam pod nosem znowu kierując się w stronę  łazienki.
-I masz był miła, uśmiechasz się, zakładasz ukochaną swoją maskę i masz głowę wysoko uniesioną – kontynuował – Daje ci 15 minut, bo na osiemnastą mamy być w rezydencji.
-Jesteś chamski i wcale się z tym nie hamujesz – zwróciłam mu uwagę – i za mało czasu – dodałam.
-Czas leci, więc masz go jeszcze mniej – krótko odparł.
           Z niezbyt entuzjastycznym podejściem powoli i ostrożnie ubierałam suknię. Wektorami pomogłam sobie w zawiązaniu gorsetu oraz ułożeniu ozdób. Buty będą zmorą. Nienawidzę szpilek. Z grymasem wcisnęłam stopy w zakolanówkach w nie. Spojrzałam w wiszące podłużne lustro na ścianie w łazience. Taki strój odmienia mnie całkowicie. Włosy rozczesałam i zostawiłam takie, jakie są. W miarę wyjściowe. Jedynie podpięłam grzywkę ozdobnymi spinkami załączonymi do zestawu. Wymusiłam uśmiech na swojej bladej już twarzy. Teraz tak wytrzymać całą imprezę. Powoli stąpałam po podłodze. Wyszłam niepewnym krokiem z łazienki i skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych, gdzie stał już Lucyfer. Wyciągnął ku mnie otwartą dłoń.
-Przyzwyczaj się choć na ten czas, ten wieczór. To nas czeka – powiedział nalegając, abym złapała jego rękę.
-Życzę sobie powodzenia – odetchnęłam głęboko ledwo zahaczając palce o jego i podchodząc bliżej.
-Limuzyna już na nas czeka – dodał otwierając drzwi, które wyjątkowo głośno się zatrzasnęły za nami.


____________________
I kolejny. Szukam inspiracji, pomysłów, czegoś ciekawego i z sensem. Wybaczcie wszelkie błędy, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3

niedziela, 19 czerwca 2016

Rozdział L "Opętanie i trudna walka"


          Tłum ludzi wokół nas, jeszcze więcej niż podczas mojej głośnej egzekucji. Stałam pośrodku specjalne wydzielonego placu, ogrodzonego stalową siatką wzmocnioną alchemią, niezbyt wysoką, lecz dobrze zabezpieczoną. Za nią znajdowali się widzowie i wszyscy inni zainteresowani w sumie samymi naszymi osobami aniżeli promocją. Co prawda, to oddzielenie było po to, aby po prostu nam, czyli mi i Mace dobitnie określić pole do popisu. Dużo miejsca mam, całe szczęście. Jak się tą swoją kosą zamachnie to muszę jakoś odskoczyć. A propos kosy, Maka stała w odległości około 10 metrów ode mnie z nią ułożoną na ramionach, którą sobie trzymała jakby była drewnianym kijem od miotły. Nie wiem, jakim ona cudem z taką lekkością dzierży tak ciężką i ogromną broń. Z zaciekawieniem spoglądałam na nią, a sama trzymałam katanę nisko przy ziemi bez gotowości. Jak ona może walczyć w spódnicy i tak długim płaszczu, mnie by coś trafiło w takim stroju podczas nawet ćwiczeń. Wodziłam wzrokiem po jej posturze.
-Przyglądasz się mi jakbyś mnie pierwszy raz widziała – krzyknęła do mnie z politowaniem i potrząsnęła kosą, poprawiając ją.
-Myślę, jak tu atakować, aby cię nadto nie uszkodzić -  z sarkazmem odparłam wiedząc doskonale, że pewnie będzie odwrotnie.
Wśród uczniów i zainteresowanych ogólną promocją szkoły rozległo się „uuu”, co zapewnie miało nas zmusić do dalszej pyskówki słownej.
-Bardzo pewna siebie jesteś – odpowiedziała, robiąc minimalny krok do przodu, zaciskając dłonie na stali i zarzucając kucyki za ramiona.
Jeszcze musiałyśmy i tak czekać, gdyż nasz występ miał nadzorować Break, który się już powoli, leniwym krokiem zbliżał do areny. Miał zająć miejsce wśród oglądających i w razie czego zainterweniować. Raczej nie przewiduję obrażeń, więc roboty mieć nie będzie. Śledziłam jego spacer aż do momentu, w którym usiadł zadowolony na ławeczce, wyciągnął lizaka, a w drugiej ręce podniósł do góry mikrofon.
-A teraz zapraszamy na jedyny w swoim rodzaju pokaz Mistrzów Broni naszej szkoły! Zasiądźcie i podziwiajcie, bo naprawdę, taka okazja się nigdy więcej nie powtórzy! – Radosnym tonem przemówił do zebranych.
Podniosłam broń wyżej, ustawiłam się w gotowości. Nie chcę zaczynać jako pierwsza, więc zajmę się obroną. Czekałam na znak, ona niecierpliwiła się jeszcze bardziej, bo przebierała palcami po trzonie kosy i z dumą się uśmiechała na boki, jak i do mnie, lecz pyszniej.
-Gotowe do konfrontacji? – Break uniósł lizaka ku górze. – Powodzenia! – dodał i machnął ręką na znak startu.
W ułamku sekundy wzrok z niego przeniosłam na Makę, która drastycznie zmniejszyła dystans miedzy nami. Kosę łukiem poprowadziła przed sobą chcąc mnie dość prosto złapać w ostrze, lecz skuliłam się, oddaliłam i wystawiłam katanę na wprost. Jeden unik już zrobiony, ciekawe ile jeszcze mnie owych czeka. Zbliżyłam się znacznie i tym razem skrzyżowałyśmy ostrze, że echo rozległo się dokoła nas. Stawiła mi spory opór, zapierałam się nogami o ubitą ziemię, aby mnie nie przesunęła naciskiem ostrza.
-Nie bój się zaatakować, w sumie tylko na to czekam – mruknęła do mnie, gdy oderwała kosę i zamierzała ponownie zaatakować otwarcie.
-Ona ma rację. Władaj mną jak należy – Lucyfer ukazał się twarzą w ostrzu i spojrzał na mnie groźnie a zarazem podnosząco na duchu.
-Wszyscy tylko tego chcą, tak? – Prychnęłam pod nosem, kręcąc głową i uginając nogi w kolanach.
Maka chciała zamachnąć się kosą, lecz ja w tej samej chwili skoczyłam ku niej z nacelowaną bronią. Bardzo szybko się poruszałam i stawiałam u siebie głównie na zwinność i zręczność, gdyż fizycznie na pewno nie dam jej rady, orężem również. Skutecznie obroniła swój bok, lecz tuż po tym kopnęłam jedną nogą kosę, żeby nie mogła nią we trafić, a przez to rękę jej również przetrąciłam do tyłu. Odsłoniłam się delikatnie, lecz najprościej w świecie chciała mi się odwdzięczyć, więc podniosła nogę, abt mnie tak samo kopnąć. Na próżno – ominęłam jej buta, w dodatku masywnego i podnosząc wyżej ostrze ponownie zatrzymałam kosę. Nagle oderwała gwałtownie oręż ode mnie i trzonem sterując zatoczyła przed sobą krąg. Po trzech takich obrotach, wykonała półobrót i bezpośrednio z nabraną prędkością mnie zaatakowała. Zdziwiona się wycofałam. Ona natomiast raz za razem wykonywała groźne obroty, zamachy, szybkie przerzuty ostrzem tak, jak jej się tylko podobało. Jakim sposobem ona ma taki szeroki wachlarz ruchów przy masywnym orężu? Ona potrafi więcej z taką kosą niż ja mając w ręce mały nóż, czy smukłą katanę. Chyliłam głowę, chowałam ręce za siebie, uciekałam nogami do tyłu, aby mnie tylko nie drasnęła. Musi się kiedyś zmęczyć, wtedy to wykorzystam. Jednak, czy taka droga nie jest pójściem na łatwiznę, pogardą i nawet tchórzostwem? Miałam walczyć na poważnie, lecz to trudne, bardzo uciążliwe, gdy mam przeciwko sobie tak już znaną mi osobę i wspólnika z pracy. Przyglądałam się jeszcze uważniej obrotom. Znaleźć lukę… Mam! Bez zastanowienia pionowo wbiłam katanę między jednym a drugim ruchem kolistym ostrza tak, aby je znowu zatrzymać. Rękę, w której trzymałam broń, dość gwałtownie mi to naciągnęło. Postanowiłam puścić i zwolnić rękę, aby broń swobodnie się wydostała i bym mogła ją ponownie złapać. Maka w tym czasie musiała zmarnować czas na to, aby poprawić chwyt kosy, a ja w mgnieniu oka kucnęłam po upadającą katanę i będą za plecami blondynki wykorzystałam fakt, że trzymała w górze ręce. Poziomo tym razem katanę przełożyłam przez trzon jej oręża i zablokowałam jej kończyny, jak i kosę. Gładko poszło. Stałyśmy w rękami wyciągniętymi ku górze i przeciągałyśmy się wzajemnie ostrzami w dwie przeciwne strony w celu oswobodzenia. W końcu mocniej szarpnęłam ją i w międzyczasie zaplątałam swoje stopy o jej kostki. Straci równowagę, kosę wyrwę i podstawię ostrze pod szyję, więc to zakończy występ. Brzmi prosto i godnie. Podcięłam więc jej nogi i już normalni widziałam to zdarzenie przed oczami i w dodatku odetchnęłam z ulgą. Dotychczas twardo trzymaną kosę puściła i pozwoliła jej swobodnie upaść. Powoli się odwracałam twarzą do niej, lecz nagle odskoczyłam w szeroko otworzonymi oczami i nadstawiłam sztywno ostrze.
-Demoniczna aura! – Krzyknęłam w tej samej chwili, co Lucyfer, bo oboje poczuliśmy zapewne ten sam nieprzyjemny dreszcz.
Bacznie obserwowałam otoczenie, aż wreszcie zatrzymałam wzrok na Mace, która w mechaniczny sposób się podnosiła z pola walki. Bardzo nienaturalnie, pojedynczo zginała i prostowała stawy. W przerażeniu przyglądałam się i dostrzegłam, że dusza była wyraźnie zamglona i ewidentnie splugawiona przez demona.
-Lucyfer, co tu jest grane? – Powoli i w skupieniu zapytałam go, pewniej zaciskając palce na rękojeści.
-Opętał ją… - Odparł w głębokim niedowierzaniu, a jego twarz – zszokowana i poirytowana jednocześnie – ukazała się w błysku stali.
-Kiedy, jak, kto?! – Dukałam krótkie, podstawowe pytania, a po chwile kątem oka zerknęłam na sędziego.
Tłumy wokół uznały to za kolejny akt walki, bo w podekscytowaniu wiwatowali, popędzali i zachęcali do dalszej, zaciętej walki. Czyżby nie zauważyli tego, co my? Być może biorą to za coś niegroźnego, bo w sumie ja jako półdemon mogę negować inną aurę demona, który może być tutaj – wśród nas. Zmarszczyłam brwi i zagryzłam wargę. Gdzie on może być? I tak go dorwę. Break natomiast również spoważniał i odnalazł się w sytuacji. Powstał z miejsca i pokazał mi ręką swoją broń, którą skrywał pod biało-fioletowym płaszczem.  Wzrokiem podążył kilka metrów przede mną i kiwnął głową. Znak do walki. Czyli mam kontynuować szopkę? Tylko teraz nie mogę odpuścić sobie nawet odrobinę. Ale… Jak mam walczyć? Błazen po kilku sekundach ponownie chwycił mikrofon i wypowiedział donośne słowa do widzów.
-Cóż za zwrot akcji! Widać, że Maka teraz jeszcze bardziej, z większą premedytacją będzie usiłowała wykluczyć Izę z walki i nie pozwoli jej na zwycięstwo!
Ten dobór słów. To wyrazny wygnał, że coś ją opętało i będzie próbowała mnie zabić. Przez to wszystko zapomniałam oddychać i teraz łapczywie nabierałam powietrzu do płuc. Krzyki, oklaski. Ależ to irytujące. Oni nie zdają sobie sprawy z tego, że jest tutaj zagrożenie. Muszę to po cichu załatwić. Tylko zastanawia mnie to, że to nie była część jakiegoś planu.
-Nie, nie myśl tak nawet – Lucyfer od razu odgonił ode mnie te podejrzenia. – Opętanie ludzkiej duszy to nie zabawa i niewykonalna procedura dla alchemików.
-Przepraszam – mimo wszystko głupio mi się zrobiło. – Musimy zacząć działać, bo widzę, że ona zyskała dużo na sile i w energii.
Maka powstała całkowicie i podniosła swoją kosę. Jeszcze lżejsza i zgrabniejsza wydawała się teraz w jej dłoniach. Wiatr, który zawiał zza moich pleców, rozwiał jej płaszcz i prosto ściętą grzywkę, odkrywając jeszcze bardziej zielone, duże, szeroko otwarte i rozbawione oczy. Połyskiwały w świetle słońca, lecz po przyjrzeniu się były również zamglone i puste.
-Czy… Czy ją da się uratować? – Chciałam to wiedzieć, bo bez tego nie byłam w stanie podjąć jakichkolwiek kroków.
-Została opętana, lecz nie przemieniona – Lucyfer widocznie wiedział co nieco o sytuacji, więc mi na pewno dużo pomoże.
Szukałam jakiś widocznych jeszcze zmian w jej osobie. Oprócz tych ruchów… Właśnie ruchy! Dlaczego porusza się tak nienaturalnie? Rozglądałam się wokół niej. Co tu jest grane? Wytężyłam wzrok, polegając bardziej na znaku w prawej tęczówce. Dostrzegłam nadzwyczaj cieniutkie, lśniące żyłki, które oplatały jej całe ciało. Szczególnie dużo ich było przy stawach i twarzy. Wraz z ich drgnięciem, jej ciało się poruszało i posłusznie wykonywało ruch, podyktowany gest.
-Niczym marionetka, laleczka na sznureczkach – powiedziałam cicho mrugnąwszy i teraz lepiej widziałam te sznureczki obezwładniające.
-To bardzo ważny znak – z pewną ulgą wtrącił Lucyfer. –Jesteśmy w stanie ją odzyskać i wyrwać z sideł demona. Widocznie to ktoś z mocą kontrolowania ludzi, więc  nie przemienił i nie zabrał jej duszy, a  jedynie działa na własną korzyść wykorzystując innych.
-Tylko ludzi. Mówisz więc, że najwyraźniej ktoś  posłużył się Maką, bo nie dość, że jest w pełni człowiekiem, a mnie nie bezpośrednio nie można opętać, co mam cechy demona? – Pomyślałam nad tym chwile i wydawało mi się to sensowne.
-To stwierdzenie jest chyba odzwierciedleniem prawdy, którą później osobiście poznamy – Lucyfer przytaknął.  – W takim razie walcząc z nią musisz być ostrożniejsza, choć siłą będzie tuż za tobą, skoro jest opętana to zdolności regeneracyjne na pewno w pewnym stopniu są, lecz nie gwarantuję, że nie odniesie żadnych obrażeń już w oswobodzonej formie  - dodał.
-Jednostronna walka? Defensywa? Nie wiem, czy to się uda – pokiwałam delikatnie głową i ze zrezygnowaniem powróciłam do obserwowania jej zachowania.
-Bardziej ostrożna ofensywa, bo nie dam tobie pozwolenia na narażanie się na kolejne ryzyko – zaprzeczył.
-Jak mogę ją uratować, skutecznie i szybko? – z końcu z niecierpliwością zapytałam drgnąwszy, bo Maka niebezpiecznie się ruszyła do przodu.
           Te żyłeczki szybko zmieniły swoje położenie, tym samym Maka wysoko podniosła swój oręż i wymierzyła nim we mnie z zadowoleniem.
Czy to, że padła ofiarą opętania mogło mieć też pewną przyczynę w tym, że chciała mi dorównać lub nawet i wyładować na mnie złości, skoro tępi demony? Czy przecinając jakoś bardzo ostrożnie i precyzyjnie te żyłki, będę w stanie ją wyrwać z mocy demona? Czy tylko zaszkodzę? Ta presja czasu, okrzyki wokół, nieznane szczegóły działają na moją niekorzyść. Odsunęłam się w ostatniej chwili od ostrza, które przecięło powietrze, jeszcze bardziej gęste niż zwykle. Napięta atmosfera. Chciałam spróbować przerwać linie, więc wyciągnęłam małe ostrze spod zawiniętej na nadgarstku bandanki zamierzałam je przyłożyć do napiętego teraz i wystawionego miejsca – łokcia, lecz zamarłam w przerażeniu.
-Nie! – Lucyfer wydał z siebie donośny jęk. – Nie rób tego pod żadnym pozorem!
Cofnęłam dłoń z bronią i nim się zasłoniłam w obronie, przyjęłam porządny cios z tej właśnie odpuszczonej jej ręki. Przełożyła sobie trzon kosy do drugiej i postępując z nogi na nogę wykonała obrót ostrzem minimalnie odcinając mi końcówki włosów na grzywce, gdyż ledwo zdążyłam odsunąć nie tyle ciało, co lekko zakrwawioną twarz, gdyż atak z pięści odebrałam bardzo blisko nosa, a konkretnie pod nim, a pulsowanie objęto też górną wargę. Przetarłam skórę i czekałam na regenerację, na szczęście było to małe draśnięcie, więc po 3 sekundach śladu nie było a jedynie pozostało nieprzyjemnie, przytłaczające uczucie. Dobrze, że nie złamała mi nosa, to by było trochę bardziej uciążliwe. Przysłoniłam się ostrzem katany.
-Dlaczego nie mogę ciąć żyłek? Skoro one ją oplatają to mogę ich się pozbyć i ją uwolnić – powiedziałam z pretensjami w głosie.
-Ona jest tylko spętana ot tak? Te linki ją omotały od środka, połączyły się z nią i w dodatku skupiły się najbardziej przy sercu i punktach witalnych. Przyjrzyj się! – Również podniósł ton w zdenerwowaniu, bo kolejny jej atak cudem uniknęłam niezgrabnie, gdyż ciągle się wahałam i bałam teraz cokolwiek zrobić.
Wbiłam w nią ponownie swoją błękitną tęczówkę. Faktycznie, te linie wcinają się w skórę. Schowałam podręczny scyzoryk powrotem pod materiał. Nowy plan tutaj potrzebny, tamten już na starcie nie miał szans wypalić. Znowu! Zaatakowała nas bezpośrednio i to bez ładu i składu, raz za razem wymieniała ręce i miotała kosą. Jakby była w szale, agresywnie atakowała, a towarzyszący temu ciągły uśmiech na twarzy skrywał tak naprawdę wewnętrzny ból i cierpienie. Ten widok mnie przytłaczał. Skrzyżowałam swoją broń z jej. Spostrzegłam krew spływającą z kosy, leniwie, powoli i gęsto. Co to?
-Lucyfer, czy Soulowi coś się dzieje? – Z przejęciem, pomiędzy blokowaniem a kolejnym unikiem zapytałam.
-Soul nie jest demoniczną bronią, a broń jego pokroju w rękach demona jest zabójcza, lecz bardzo niebezpieczna dla samego oręża. Dotkliwie go to rani – odparł.
To priorytetem jest teraz oddzielenie jej od broni, tak jak przedtem, wytrącić z rąk, wyrwać, cokolwiek! Zmieniłam rękę na broni i teraz wykonałam kontrę. Celowałam w nadgarstek, bo chcę ją pozbawić zdolności utrzymania trzonu. Wykonała kolejny obrót ze zmienianiem na złość prowadzącej dłoni. Utrudniała mi sprawę. Bawi się ze mną. Skrzywiłam się i niewiele myśląc, złapałam ją za lewą rękę. Dół trzonu zatarł ziemię. Przyblokowałam go nogą przeciwną do tej, na której trzymałam resztę masy ciała. Druga ręką, w której trzymałam ostrze, zablokowałam jej kosę, która znalazła się bardzo blisko mojej głowy. Ścisnęła mnie za dłoń. Przyblokowałam nie tyle ją, o siebie samą. Jak tu teraz się ruszyć? Jeden zły ruch i oberwę, a jak zastosuję którąś z moich sztuczek to ją uszkodzę. Gdyby to był potwór – odcięłabym po prostu rękę, bez współczucia. Jestem taka ograniczona! Przesunę lewą nogę – zleci na mnie ostrze i będzie gilotynka! Wiem, wektory! Tak jak pomyślałam, tak je przywołałam, lecz własnym oczom nie mogłam uwierzyć. Ona je… Spętała linkami, przetrzymała i naderwała! Ze zdziwienia rozchyliłam usta. Wycofałam je z trudem, bo ciągnęła je do siebie. Pierwszy raz widzę jak ktoś stawił im tak skuteczny opór, pierwszy raz! A gdyby tak zaryzykować z tym obcięciem głowy? Zabrałam nogę i przesunęłam ją za siebie, przenosząc cały ciężar ciała na nią. W tym samym czasie zwolniłam jej dłoń i się odchyliłam pozwalając kosie paść przede mną i wykorzystując okazję i dobrze ułożone ostrze – końcówką prostopadle do ziemi i trzon poziomy, który trzymała i starała się podnieść- postawiłam najpierw jedną nogę na stali, a potem dostawiłam drugą i w ten sposób kucnęłam na trzonie. Z chwili wybiłam się i wyskoczyłam do góry. Maka jedynie oporem pomogła mi się uwolnić, puściła po tym kosę a ja przeskoczyłam nad nią i znalazłam się za jej plecami. Ostrze uderzyło o ziemię. Stanęłam na równe nogi. Jedną ze wstęg owinęłam jej wokół szyi. Z wyczuciem pociągnęłam katanę daleko przed siebie, tym samym zmuszając opętaną do poddania się sile przyciągania. Chciałam ją odciągnąć od kosy w  ten sposób. Już nie sięgała dłońmi po broń, lecz próbowała się wyrwać. Zaciskała przez to jeszcze bardziej wiązanie, więc chcąc nie chcąc, puściłam. Utrzymałam równowagę i od razu do defensywy, bo próbowała mnie zdzielić pięścią i kopniakiem, jednak ani tym, ani tym nie sięgnęła mnie. W walce wręcz z tymi linkami jest gorsza niż bez nich. Jej ruchy są chaotyczne, nieprzewidywalne, szalone, lecz pokładała w nich mnóstwo nadludzkiej siły. Podczas jednego z uników musiałam zmienić strony bo zbliżyłam się już za bardzo ku widowni. Przy kolejnym jej ataku rozdarłam jej białą, jedwabną rękawiczkę i znak poszedł na pół. Wówczas coś mi zaświtało. Skoro mogę ją odzyskać, to dlaczego nie zrobię tego sama, teraz, już? Mój pierwszy egzorcyzm? Tak, jestem w stanie to zrobić. W pewnym momencie zatrzymałam się w miejscu, nisko kucnęłam i wyciągnęłam jedną nogę ku niej. Wykonałam obrót i podcięłam jej kostki, przez co boleśnie musiała upaść na kość ogonową. Wcześniej to miejsce zakropiłam krwią, która rozlała się w potrzebny mi kształt kręgu. Ostrzem lekko rozcięłam sobie prawą rękę przy kciuku. Idealnie upadła na czerwieni. Po tym rzuciłam 5 małych ostrzy, które powbijały się kolejno w odpowiednie miejsca, tworząc odwrócony pentagram i przyblokowały jej ciało, gdyż mocno przygwoździły ubrania do ziemi.
-Na pewno chcesz to zrobić? Nigdy nie próbowałaś sama, wiesz o tym doskonale, że ryzykujesz? – Lucyfer niepewnie wtrącił.
-Nie zaryzykuję to się nie dowiem. Nie chcę tego przeciągać – odpowiedziałam, wyciągając spod koszulki krzyżyk.
Krew pod nią i zakrwawione ostrza nad nią weszły w interakcję. Została całkowicie już unieruchomiona. Kręgi się aktywowały. Wypowiedziałam ciąg słów, niezbyt głośno, lecz wyraźnie. Półdemon wypędza demona z człowieka, cóż za ironia.
-Niegodnyś tego ciała demonie, oswobodźże duszę ludzką i poddaj się wypędzeniu – Lucyfer wspierał mnie i razem ze mną mówił formułki.
Maka zaczęła wrzeszczeć, lecz przez przerażający jęk demona już przebijał się jej dziewczęcy głos. Ja natomiast ściskałam krzyż w ręce, gdyż odczuwałam niesamowity ból prawego oka. Instynktownie je przymknęłam, ale nie przerywałam rytuału egzorcyzmu. Po kilku sekundach szamotaniny i usiłowania wyrwania się, dostrzegłam, jak żyłki dotychczas wplątane mocno w jej ciało oderwały się od niej, napięły i ledwo trzymały się jej. Podniosłam drugą ręką katanę i jednym, pewnym ruchem przerwałam linki i w tej sposób uwolniłam ją od demona. Dusza powróciła do pierwotnego stanu, Maka opadła z sił i bezwładnie leżała na tej ziemi, a ja odetchnęłam z ulgą, otwierając zamknięte wcześniej oko. Było jakby sklejone, a widziałam przez nie bardzo dziwnie, w innych odcieniach. Łzy? Przetarłam już zrośniętą dłonią oko i spojrzałam na nią, krew? Nie, to nie ta z ręki, płakałam krwią? Przyglądałam się w szoku. Jedna smuga czerwonej cieczy spływała po policzku. Zdziwiona czekałam na jakąś wskazówkę od Lucyfera.
-To była więc zapłata za to, że demon dokonał egzorcyzmu – krótko doparł nie zmieniając formy.
Za moimi plecami coś się gwałtownie zbliżało. Nieprzyjemny, kolejny dreszcz mnie przeszedł – to ta aura! Instynktownie się odwróciłam wystawiając przed siebie katanę. Nie musiałam być ostrożna, gdyż wyczułam zagrożenie od razu. Ostrze natknęło się na te wkurzające linki od marionetek. Przecięłam je zdecydowanym ruchem i szukałam źródła w złości. Okryty w płaszcz koloru granatowego, dobrej postury mężczyzna ze ściągniętym kapturem i odsłoniętą jakby zmarnowaną twarzą. Blady, oczy szeroko otwarte, grymas na ustach. Dyszał zmęczony i zaciskał pięści, którymi robił dziwne gesty. Jego dłuższe, karmelowe włosy były przyozdobione żyłkami, które tworzyły pojedyncze kosmki włosów z warkoczyków. Demon, te czerwonawe oczy, gniewne tęczówki na mnie spoglądały. To pewnie on za tym stoi, bo żyłki pochodzą od niego. Zaatakował mnie też nimi. Tylko dlaczego wydaje się tak słaby? Niby kategoria A, bo ludzka pustać, lecz nie jest na tyle silny.
-Wydaje mi się, że jest już skończony, gdyż opanowanie duszy, kierowanie nim znacznie go nadwyrężyło, a jeszcze egzorcyzm do dobił. Taka moc jest potężna, lecz kosztowna, cierpi razem z marionetkami – Lucyfer wplótł mi tę informację między moje myśli.
-Dość dużo wiesz –zwróciłam na to uwagę.
-Widziałam podobnego demona z taką siłą. Piękna i wykańczająca – odparł.
Po chwili kolejne nowy linki nadciągały ku mnie. Kilka uników, wymiana pustych ciosów w celu rozerwania ich. Jest sponiewierany, słaby, jego aura gaśnie.
-Zgińże wreszcie! Mój plan był idealny! – Odezwał się ochrypłym głosem ukazując srebrny aparat na zębach.
-Pożałujesz tego, że opętałeś niewłaściwą osobę. Znowu ktoś z mojego otoczenia został splugawiony przez demona – przez zęby wycedziłam, celując w jego klatkę piersiową.
Znak musi gdzieś tam być, płaszcz jedynie go skrywa, ale to żadna przeszkoda. Potnę go jak będzie taka konieczność, całego. Zatrzymał moją rękę tuż przed przyjęciem celnego ciosu i z trudem usiłował ją cofnąć do tyłu. Mimo, że wbił mi żyłki w skórę, to nie powstrzymał mnie. Chciał też spętać drugą rękę, lecz podniosłam lewą nogę wysoko i pionowo do góry, przykładając ją do jego szyi i z premedytacją ściągnęłam go z zamachem w dół. Był przytknięty twarzą do ziemi, więc szybko kładąc mu kolana na plecach, przyblokowałam go. Przełożyłam ostrze pod głową i przyłożyłam do krtani. Uwierałam go kolanami w umięśnione i twarde ciało. Nachyliłam się nad jego lekko spiczastym uchem:
-A teraz mów, kto cię przysłał, czy może wolno działasz? – Szepnęłam cichym tonem głosu, ocierając stal o zimną skórę.
-Nic ci nie powiem! – Wykrztusił, nadziewając się tylko przez to na broń i brudząc mi ją ciemną krwią.
W tej samej chwili wypuścił ku mnie swoje żyłeczki, chwytając i splątując moje dwie ręce, podniósł mnie z pozycji siedzącej do pionu i tuż po tym związał też moje nogi. Zrobił to tak podstępnie i szybko, że nie zdążyłam na to zareagować. Z rozciągniętymi kończynami stałam naprzeciwko niego, a on szybko przebierał palcami, chcąc mnie jeszcze bardziej uwiązać. Z jego szyi spływała krew, lecz rana już się goiła. Westchnęłam z politowaniem i dwoma wektorami rozerwałam jego niteczki. Twardo stawiałam kroki zbliżając się szybko do niego. Bez zastanowienia przebiłam jego tors na wylot kataną. Połączyłam ten ruch z alchemia płomieni spalając materiał ubrań, odkrywając ciało chcąc zobaczyć znak. Tuż przy sercu. Gruchot kości, trysnęła krew, zalewając mi nią ubranie i ciało. Próbował mnie znowu spętać, lecz na darmo.
-Wiesz, że zginiesz i tak? Więc milczenie, czy nie nic nie zmieni – powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.
-Gdyby nie ten pieprzony egzorcyzm! Kto by się spodziewał, że taka połówka jak ty włada taką umiejętnością – z jego ust z każdym słowem uchodziła krew. – Zabij mnie, nic nie uzyskasz ode mnie – dodał z dumą.
Zacisnęłam pięści i przejechałam niżej kataną po ciele, aby znaleźć się na poziomie znaku. Z trudem łamałam jego wnętrzności. Niemały wysiłek włożyłam w ten manewr i bardzo się ubrudziłam.
Przecinałam znak, a on tylko jęczał żałośnie i zacisnął słabo ręce na katanie. Podniósł wzrok na mnie:
-Jak nie teraz to zginiesz z rąk własnej matki – szepnął z ogromnym trudem po czym zastygnął i zaczął się rozsypywać.
Stałam zamurowana i zamyślona, czy może się przypadkiem nie  przesłyszałam. Te słowa… Co one miały znaczyć?

______________________________________________
Poślizg, ale jest. Nadal brak weny towarzyszy, tak to jest, gdy się koncepcje opowiadania zmienia w trakcie pisania. Wybaczcie za błędy, dziękuję za przeczytanie. Pozdrawiam, Law! < 3


sobota, 14 maja 2016

Rozdział XLIX "Wybawca czy oprawca?"



          Ciche, spokojne ćwierkanie ptaków. Otulały one moje uszy pięknym śpiewem. Odzyskałam świadomość i powoli, ostrożnie otworzyłam oczy. Niestety, na jedno oko tylko było dane mi ujrzeć błękitny sufit i oświetlone wnętrze przez słońce, które wpadało dwoma oszklonymi ścianami. Drugie oko spowijała ciemność. Zdezorientowana od razu zmarszczyłam brwi.  W głowie przywoływałam sobie to, co się wydarzyło. Już pamiętam. Ale… ja żyję? Zdziwiona chciałam się podnieść z pozycji leżącej, lecz przyblokowały mnie pasy, którymi byłam przypięta do miękkiego łóżka. Do tego moje kończyny górne, nogi, żebra, a nawet szyja były oplątane warstwami bandaży z wystającymi opatrunkami z gazików. Niewygodnie mi. Zazgrzytałam zębami. Plastry mam nawet na policzkach? Naprawdę tak się skatowałam? I jakim cudem przeżyłam? Przecież on – przed oczami ukazał mi się ten obraz, jego, Davida i jego miecze – on mnie zabił. Szerzej otworzyłam lewe oko. A może to sen? To tylko pośmiertna wyobraźnia? Coś tylko powstałego w mojej głowie? Obróciłam się twarzą do okna. Odbijałam się w nim bardzo niewyraźnie. Zamglona postać tylko jakby była imitacją, hologramem. Na jednym oku dostrzegłam, że mam szeroki kawałek plastra. W dodatku jest on przekrwawiony. Straciłam oko? Zaczęłam ściskać obolałe, spuchnięte pięści, chcąc się wyrwać z pasów. Kto mnie tak załatwił? Gorzej niż w szpitalu psychiatrycznym. A jeśli to szpital psychiatryczny?! Dreszcz mnie przeszedł na samą głupią tą myśl. Nie jest tak źle jednak, nie dokucza mi niewyobrażalny ból, rany może się pogoiły choć w części. Nie wiem, ile czasu mogło minąć. Skierowałam teraz głowę w przeciwną stronę. Kark się odezwał. Spostrzegłam, że na tle białych drzwi od tego pokoju pięknie prezentowały się błękitne róże. Duży bukiet tych farbowanych kwiatów. Mimo wszystko, są cudowne. Stały na szklanym stoliczku, w czarnym, porcelanowym wazonie. Ciekawe od kogo je prawdopodobnie otrzymałam. Westchnęłam głęboko i przymknęłam oko. Teraz nabrałam nosem powietrza napełniając całe płuca. Oddycham bez problemu. Jakby się tu z tych pasów wydostać? Nawet przetrzeć twarzy nie mogę, włosów odgarnąć z ust. Po plecach chodzą mi mrówki, jednak ciało odrętwiało, co znaczy, że krótko tu nie leżę, tak przykuta. Powróciłam do gapienia się w poprzednie okno, które było skierowane wprost na błękit nieba, czystego i bez żadnej chmurki. Tak zachwycająco wygląda. Te odcienie, barwy i widoczne ledwo korony drzew z jasnymi, zielonkawymi liśćmi. Poruszały się one subtelnie na delikatnym wietrze i połyskiwały w słońcu. Schowałam brodę w szarą kołdrę. Czuję się tak… Dziwnie swojo, swobodnie, jeśli chodzi o samą też psychikę. A może to naprawdę jedynie kojący długi sen? Zamknęłam już całkowicie oczy, jeśli tak to niech więc trwa. Nagle dobiegł mnie trzask otwieranych drzwi. Drgnęłam mimowolnie. Niepewnie spojrzałam na odbicie pokoju. To David. Nieśmiało minął próg. Więc to jednak nie sen, bo on w nim by na pewno nie był.
-Wiem, że już się wybudziłaś, więc czy mogę wejść?  - Zapytał już w sumie po fakcie, bo wszedł bez pukania.
Odwróciłam się w jego stronę, ze zmieszaną i niepewną miną.  Nie wiedziałam, czy mam mu podziękować za zabicie, czy może odpłacić się? Zacząć krzyczeć, płakać, majaczyć, zamęczać pytaniami, komplementami? Wbiłam w niego pusty wzrok, bez słowa. Po co i czego on tu szuka?
-To, co się wydarzyło… - zaczął niewinnym tonem głosu, ręką gładził włosy na czubku głowy. – Wyjaśnię ci – dodał zbliżając się.
Nerwowo zacisnęłam dłonie i moje ciało odruchowo chciało się podnieść i oddalić od niego. Jakbym w środku się go bała, taka reakcja. Widząc to, przystał na moment. Odetchnął głęboko i ponownie spojrzał na mnie.
-Dobrze, rozumiem. Usiądę w takiej odległości – spokojnie odparł biorąc do ręki stojące przy stoliku krzesełko drewniane i stawiając je w obecnym miejscu swoim, usiadł, zachowując ten dystans.
Moje mięśnie nadal były napięte, lecz już nie dygotałam ze zdenerwowania. Znacznie się uspokoiłam.
-Mam nazywać cię zabójcą, czy może wybawcą, Davidzie? – Odezwałam się poważnym głosem patrząc mu prosto w oczy.
-Nie miałem wyjścia. Gdybym wtedy nie przebił was to – przerwał – To byś nie przeżyła – dodał, opuszczając wzrok, a w ręce zaczął skręcać materiał czarnej, bawełnianej koszulki.
-To była walka pomiędzy mną a nią. Sama byłam gotowa ponieść klęskę, lecz nie poddawałam się łatwo, walczyłam.. Nic nie wskazywało na to, że ja ostatecznie przegram – tłumaczyłam z wyrzutami ujętymi w słowach.
-Mylisz się – krótko zaprzeczył – gdybyś jeszcze chwilę tak pociągnęła i w końcu przebiła jej serce tak jak wyczytałem z twoich ruchów, to byś dokonała egzekucji również na sobie – wyprostował się i oparł o obicie siedzenia.
-Taki był mój wybór, moja ostateczna decyzja, moje przeznaczenie! – Krzyknęłam w złości, bo jak zwykle nigdy nic nie idzie po mojej myśli.
-Jesteś głupia, niesamowicie głupia – powtórzył z naciskiem.
-Nie ty jesteś od oceniania mnie – odburknęłam – dlaczego? Dlaczego się wmieszałeś wtedy? Czego dokonałeś? Co się stało z Lisą?
-Abyś przetrwała musiałem dokonać osądu. Jestem… Łowcą demonów – odpowiedział cichym głosem, jakby się tego obawiał.
-Więc cały ten czas się kręciłeś przy mnie, bo miałeś w tym jakiś cel, tak? – Zacisnęłam miękką kołdrę w lewej ręce.
-Nie, w życiu bym na ciebie nie zapolował – pokręcił głową – wykorzystałem swoją umiejętność, aby ciebie uratować.
Podejrzliwie zmierzyłam go wzrokiem. Przebijając mnie, chciał pomóc? Naprawdę ciekawy sposób, wypróbuję.
-Zostałyście rozdzielone i obie miałyście ograniczony czas. W dodatku wiedziałem, kiedy ostatecznie opadniecie z sił, a gdy ryzyko przekroczyło ustalone  moje granice to przystąpiłem do działania – mówił powoli i zrozumiale przyglądając się z odległości moim bandażom.
-Dalej, co się ze mną i nią stało? – Wtrąciłam mu, aby nie przerywał na tym wypowiedzi, gdyż frustrowała mnie obecna niewiedza.
-Gdybym nie zrobił tego to byś była martwa. Niestety, ale w ludzkim ciele jesteś skończona, więc poświęciłem Lisę, czyli pełnego demona, by umożliwić tobie dalsze życie – umilkł.
Wyrwałam jakimś cudem rękę z pasów i poluzowałam te, które mi starały się unieruchomić cały tors. Podniosłam się i nachyliłam nad podłogą. Zrobiłam to bardzo gwałtownie, prawie tracąc równowagę, lecz on mnie złapał i przetrzymał, abym nie zleciała.
-Że co zrobiłeś? – przez zaciśnięte zęby warknęłam na niego, przybliżając twarz do jego bladej cery i kremowych ust. Oparłam drugą rękę o jego kolano, wbijając się palcami w rzepkę.
-W chwili, gdy w tym samym czasie przebije moimi mieczami ludzkie ciało i demoniczne naczynie, to mogę przywrócić życie jednemu bytowi. W tym wypadku to było o wiele prostsze, gdyż byłyście bliźniaczkami. Dlatego też połączyłem was ponownie- on nawet nie mrugnął mówiąc, gdyż bardzo bliski dystans trzymałam do oporu, jeszcze bardziej wżynając się paznokciami w jego ciało przez materiał.
-Jak to połączyłeś? Że wszystko poszło na marne i jest po staremu? I dalej we mnie jest ona jako demon? – ożywiłam się i nawijałam jak zakręcona już.
-Nie – zaprzeczył po prostu – Abyś mogła tutaj teraz być i niebezpiecznie na mnie spogląda musiałem poświecić jej istnienie. Oddałem jej życie tobie. Nie, nie żyje w tobie, ani ty w niej – pomógł mi wrócić na swoje miejsce.
-Więc…? – Słabo odparłam tracąc już czucie w rękach i siadając wygodniej na łóżku.
-Jesteś pół demonem, pół człowiekiem. Mimo wszystko, nie jest tak jak kiedyś, że demon tylko trwał w twoim ciele, tylko ty sama nim jesteś – te słowa rozbrzmiały mi echem w głowie.
Ugryzłam się w język i przełknęłam ciężko ślinę. Może źle coś usłyszałam, może się zamyśliłam? Mrugnęłam kilka razy, za każdym razem patrząc prosto na jego usta, które pozostawały niewzruszone.
-Dla naukowców byłabyś zupełnie nowym typem broni żywej, lecz dla mnie liczy się to, że mogłem cię zachować przy życiu, niestety, ale ja nie widziałem innego możliwego wyjścia, ale nie jestem też do końca z tego dumny – próbował załagodzić sytuację.
-Z tejże drogi, już nie ma odwrotu, prawda? – Z zażenowaniem spytałam odwracając głowę w stronę słonecznego widoku.
-Twój stan był krytyczny, ale dzięki regeneracji demona ustabilizował się. Może szybko to nie nastąpiło, ale jest dobrze. Nadużyłaś alchemii, otrzymywałaś rany, przesadziłaś – dalej brnął w swoje.
-Ona nie żyje, już nawet duszą we mnie. Stąd to uczucie, pełne, swoje, własne –mówiłam jakby do siebie – Alchemia nadal mi nieprzeznaczona? Ponownie będę zagrożeniem dla innych? A może zostanę oddana jako obiekt badań?
-Nie, nie i nie. Alchemię będziesz mogła używać, lecz w zaostrzonym warunkach. Do tego od teraz ty decydujesz, kiedy użyjesz demonicznych umiejętności i zauważysz, że są one też ograniczone – odparł, biorąc małe lusterko do ręki, które było oparte o ścianę obok łóżka.
Po chwili wstał i wyciągnął ku mnie dłoń. Zdezorientowana siedziałam i spoglądałam na niego w ciszy. Odgarnął moje włosy za ucho. Odsłonił plaster z opatrunkiem. Powoli luzował okład, po czym zdarł go pewnym ruchem, nie zadając najmniejszego bólu. Oślepiło mnie na moment. Za jasno, naprawdę. Zamknęłam odkryte oko tak szybko, jak je otworzyłam. Podał mi lusterko. Wzięłam je do rąk i ustawiłam przed twarzą. Spojrzałam w swoje słabe odbicie. Blada jak zwykle, smętna cera, nic nowego.
-Sugerujesz, że coś się zmieniło we mnie? Ja nic nie widzę poza gorzej zmarnowaną miną – rzuciłam pomiędzy trwającą ciszą.
-Otwórz prawe oko – powiedział powracając na swoje poprzednie miejsce, ale tym razem przybliżył krzesło do krawędzi łóżka śmielej.
Powoli zastosowałam się polecenia. Osłupiałam. Znak, pentagram, widoczny na całej, błękitnej, mieniącej się tęczówce. Zacisnęłam dłonie na obramowaniu zwierciadła. Wszystko to prawda, poważnie jestem połowicznym istnieniem. Ten znak to potwierdza. Nawet nie znika, jest samo z siebie. Teraz grzywka na tę stronę będzie miała sens, głębszy cel. W moich oczach pojawiły się łzy. Ciepłe krople spłynęły po zimnych policzkach, ot tak, po prostu.
-Pozostaje mi tylko się z tym pogodzić, czyż nie? – Z wymuszonym uśmiechem wydukałam, odkładając niedbale lusterko. –Poza tym, należą ci się jednak podziękowania, które i tak nie wynagrodzą tego, czego dokonałeś do uratowania mnie.
-Gdy tak to mówisz to tylko potęgujesz we mnie niesłuszne poczucie winy – jego głos zmiękł zdecydowanie. –A żeby je ponownie zminimalizować chyba będę musiał to odpracować, pomagając tobie – przerwał – nie, opiekując się tobą – dokończył z uśmiechem.
Osłupiałam ponownie. Przetarłam łzy z żuchwy, dając im wsiąknąć w czerwono-białe bandaże. Teraz odczuwam minimalne bóle stawów, kości, mięśni. Dają we znaki, lecz nie mam już tych głębokich ran otwartych, wygoiły się. Zrzuciłam kołdrę z siebie. Opatrunki aż po palce u stóp. Jestem jak mumia. Zaczęłam oswobadzać kostki z pasów. Gdy już jedne zerwałam to reszta puszczała bez problemu.
-Nie – po dłuższej chwili rozplątywania się odparłam – Nie jesteś niczemu winny. Straciłam matkę, przyjaciela, a teraz Lisę. Czy to już nie za dużo znaków, które wskazują na to, że pora na mój ruch? Za dużo sobie dawałam wolnego czasu i wypoczynku, za bardzo się wahałam  – mruknęłam.
-Całkowicie odbiegłaś od tematu, który ja zacząłem przed chwilą, wiesz? – sarkastycznie już zwrócił na to uwagę.

Tydzień później…
           Siedziałam nad kubkiem kawy przy szklanym stole w kuchni. Kręciłam kółeczka kostkami, strzelając tym samym stawami. Rytmicznie mieszałam zredukowaną już zawartość naczynia. Okrężnymi ruchami dłoni, które obejmowały pełnym uciskiem porcelanę, przelewałam ciepłą ciecz ogrzewając się. Spoglądałam w brązowe odbicie swojej twarzy. Naprzeciw mnie siedział Lucyfer. Pił swój napój pochłaniając przy okazji poranną gazetę. Głównie przeglądał nowości w kinach oraz przepisy kulinarne. Nie przerywałam mu lektury i zajęłam się przelewaniem cieczy. Od czasu do czasu wodziłam wzrokiem po kolorowych literkach, znajdujących się  na okładce. Nadal jednak dochodziłam do siebie po tym wszystkim. Dużo się zmieniło, we mnie, w zachowaniu, relacjach. Z Lucyferem coraz mniej rozmawiamy, większość czasu spędzamy  może w swojej obecności, lecz zajmując się indywidualnymi sprawami. Aktualnie pracuję nad tym, aby znaleźć równowagę pomiędzy moimi zdolnościami. Wiem już, że używając alchemii w tym samym czasie nie mogę użyć demonicznych mocy, które i tak nie są takie, jakie były. Owszem posiadam wektory, lecz dwa, czyli zmniejszone o połowę  do tego są wyczuwalne bardziej niż kiedyś. Regeneracja również nie działa natychmiast i tak skutecznie. Znak na oku ukrywa, wyrównując kolory tęczówek specjalna soczewka. Została zaprojektowana dla mnie. Noszę ją, lecz równie dobrze mogę się obyć bez niej, gdyż mnie istnienie tajemnicą nie jest. Cena za używanie alchemii przez przyjaciół już całkowicie spoczęła na mnie, gdyż ja jestem półdemonem we własnej osobie. A jeśli chodzi o kwestię katany… On jest demonem. Nasze połączenie jest bardzo korzystne, gdyż natury są podobne, lecz ludzka część mnie podczas nadmiernego użycia broni może bardzo ucierpieć. Muszę się nauczyć bardzo dużo i przede wszystkim uważać, aby nie narazić siebie samej na niebezpieczeństwo przez te granice. Jestem szkolona przez każdego po kolei: Break’a, Gilberta, dyrektora, ojca, Stein’a, Sebastiana. Każdy mnie odnajduje w swojej specjalności.
-To dzisiaj są te sparingi, które  mają za zadanie wypromować naszą szkołę? – Przerwałam ciszę, pukając mu w gazetę.
-Tak – kiwnął głową, ale nie oderwał wzroku od druku. Jedynie siorbnął kawę z dużego kubka.
-Dlaczego akurat ja z Maką? Przecież ona mnie uszkodzi korzystając  z okazji – westchnęłam marnie.
-Jesteś najbardziej rozpoznawalną i intrygującą wizytówką naszej placówki. Przyciągniesz nowych uczniów – rozgadał się o dziwo – wiesz, taki okaz to perełka – dodał sarkastycznie.
-Wiesz, że nie lubię tego typu określeń – mruknęłam pod nosem, wracając do ogrzewania palców o kubek.
-Aczkolwiek z chęcią zmierzę się ponownie z bratem – dodał w zamyśleniu – kilka lat nie skrzyżowaliśmy ostrzy.
-Zweryfikuję swoje umiejętności z Maką. Też jestem ciekawa, jak to jest być przeciwko niej, nie mogę się doczekać tak trochę – dopiłam ostatni łyk napoju.
-Czy… - zaczęłam mówić lekko drgającym głosem, gdyż jeszcze zastanawiałam się, czy pytać go o pewne rzeczy.
-Nadal będę twoją bronią, nic się nie zmieniło w tej kwestii, zapamiętaj – wtrącił bez zastanowienia, odkładając gazetę.  -Jej widok, ten ostatni, był taki kojący, ujrzałem ją, tyle mi wystarczy – uśmiechnął się z rozmarzeniem na te słowa sam do siebie.
Spojrzałam na niego z jakby współczuciem. Taki widok przyprawia mnie o ból, nie wiem i nie rozumiem dlaczego, ale to może z tego faktu, że znam go i wiem, że w środku bardzo cierpi po jej stracie. Zapewne moja obecność mu nie pomaga, a wręcz przeciwnie – mogę przywoływać smutne wspomnienia, ale on się do tego nie przyzna.
-Kłamca – szepnęłam obok niego, gdy wstałam, aby umyć kubek i zebrać się do  wyjścia.
-David postąpił bardzo rozsądnie – nagle temat zjechał na jego osobę, co mnie zszokowało, że aż zakręciłam wodę w kranie. – Wybrał najlepszą opcję, gdyż inne możliwości mogły być bardziej tragiczne – zasunął za nami krzesła.
-Dla niego to takie jest cierpienie, nie zaplanował tego ani nic – odłożyłam opłukany kubek na suszarkę obok zlewu. –Zmieniłeś zdanie co do niego?
-Jako broń demona wolę mieć z nim pokojowe stosunki – przeciąganym głosem odpowiedział zabierając się do zmieniania ciepłych kapci na buty.  -Nie przebierasz się w mundurek? – zapytał zaciekawiony będąc gotowym już do wyjścia.
-Przecież mam go na sobie. Na tę okazję zażyczyłam sobie specjalny strój, lecz zachowany w stylu mundurka, ale w zestawie z leginsami. Podczas walk, nawet tych udawanych, muszę  mieć komfort ruchów – dodałam wiążąc dokładnie trampki.
-To już za 10 minut się zaczyna?! – Krzyknęłam, gdyż zobaczyłam godzinę na zegarku.
-To się rusz! – dodał machając rękami w stronę drzwi wyjściowych. – Nie pilnowałaś czasu.
-Bo to twoja fucha! – Prychnęłam z grymasem na twarzy. – Ale ktoś mnie słuchał i ignorował cały czas – ironicznie podniosłam ton głosu.
Odwrócił się, idąc już na klatkę schodową bez słowa, ale po chwili się obrócił lekko z uśmiechem:
-Mówiłaś coś? – próbował nie zaśmiać się głośno, lecz tylko utrzymać zwyczajny uśmieszek.


___________________________________
Opóźnienie, ale jest. Brak weny, mam pomysł na następny rozdział na szczęście. Ten jest bardziej przegadany, trzeba zachowywać równowagę pomiędzy akcją a zwykłymi dialogami, czyż nie? następny za jakieś 2-3 tygodnie, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3