Ciche, spokojne ćwierkanie ptaków. Otulały one moje uszy
pięknym śpiewem. Odzyskałam świadomość i powoli, ostrożnie otworzyłam oczy.
Niestety, na jedno oko tylko było dane mi ujrzeć błękitny sufit i oświetlone
wnętrze przez słońce, które wpadało dwoma oszklonymi ścianami. Drugie oko
spowijała ciemność. Zdezorientowana od razu zmarszczyłam brwi. W głowie przywoływałam sobie to, co się
wydarzyło. Już pamiętam. Ale… ja żyję? Zdziwiona chciałam się podnieść z
pozycji leżącej, lecz przyblokowały mnie
pasy, którymi byłam przypięta do miękkiego łóżka. Do tego moje kończyny górne,
nogi, żebra, a nawet szyja były oplątane warstwami bandaży z wystającymi
opatrunkami z gazików. Niewygodnie mi. Zazgrzytałam zębami. Plastry mam nawet
na policzkach? Naprawdę tak się skatowałam? I jakim cudem przeżyłam? Przecież
on – przed oczami ukazał mi się ten obraz, jego, Davida i jego miecze – on mnie
zabił. Szerzej otworzyłam lewe oko. A może to sen? To tylko pośmiertna
wyobraźnia? Coś tylko powstałego w mojej głowie? Obróciłam się twarzą do okna.
Odbijałam się w nim bardzo niewyraźnie. Zamglona postać tylko jakby była
imitacją, hologramem. Na jednym oku dostrzegłam, że mam szeroki kawałek
plastra. W dodatku jest on przekrwawiony. Straciłam oko? Zaczęłam ściskać
obolałe, spuchnięte pięści, chcąc się wyrwać z pasów. Kto mnie tak załatwił?
Gorzej niż w szpitalu psychiatrycznym. A jeśli to szpital psychiatryczny?!
Dreszcz mnie przeszedł na samą głupią tą myśl. Nie jest tak źle jednak, nie
dokucza mi niewyobrażalny ból, rany może się pogoiły choć w części. Nie wiem,
ile czasu mogło minąć. Skierowałam teraz głowę w przeciwną stronę. Kark się
odezwał. Spostrzegłam, że na tle białych drzwi od tego pokoju pięknie
prezentowały się błękitne róże. Duży bukiet tych farbowanych kwiatów. Mimo wszystko,
są cudowne. Stały na szklanym stoliczku, w czarnym, porcelanowym wazonie.
Ciekawe od kogo je prawdopodobnie otrzymałam. Westchnęłam głęboko i przymknęłam
oko. Teraz nabrałam nosem powietrza napełniając całe płuca. Oddycham bez
problemu. Jakby się tu z tych pasów wydostać? Nawet przetrzeć twarzy nie mogę,
włosów odgarnąć z ust. Po plecach chodzą mi mrówki, jednak ciało odrętwiało, co
znaczy, że krótko tu nie leżę, tak przykuta. Powróciłam do gapienia się w
poprzednie okno, które było skierowane wprost na błękit nieba, czystego i bez
żadnej chmurki. Tak zachwycająco wygląda. Te odcienie, barwy i widoczne ledwo
korony drzew z jasnymi, zielonkawymi liśćmi. Poruszały się one subtelnie na
delikatnym wietrze i połyskiwały w słońcu. Schowałam brodę w szarą kołdrę.
Czuję się tak… Dziwnie swojo, swobodnie, jeśli chodzi o samą też psychikę. A
może to naprawdę jedynie kojący długi sen? Zamknęłam już całkowicie oczy, jeśli
tak to niech więc trwa. Nagle dobiegł mnie trzask otwieranych drzwi. Drgnęłam
mimowolnie. Niepewnie spojrzałam na odbicie pokoju. To David. Nieśmiało minął
próg. Więc to jednak nie sen, bo on w nim by na pewno nie był.
-Wiem, że już się wybudziłaś, więc czy mogę wejść? - Zapytał już w sumie po fakcie, bo wszedł bez pukania.
Odwróciłam się w jego stronę, ze zmieszaną i niepewną miną. Nie wiedziałam, czy mam mu podziękować za zabicie, czy może odpłacić się? Zacząć krzyczeć, płakać, majaczyć, zamęczać pytaniami, komplementami? Wbiłam w niego pusty wzrok, bez słowa. Po co i czego on tu szuka?
-To, co się wydarzyło… - zaczął niewinnym tonem głosu, ręką gładził włosy na czubku głowy. – Wyjaśnię ci – dodał zbliżając się.
Nerwowo zacisnęłam dłonie i moje ciało odruchowo chciało się podnieść i oddalić od niego. Jakbym w środku się go bała, taka reakcja. Widząc to, przystał na moment. Odetchnął głęboko i ponownie spojrzał na mnie.
-Dobrze, rozumiem. Usiądę w takiej odległości – spokojnie odparł biorąc do ręki stojące przy stoliku krzesełko drewniane i stawiając je w obecnym miejscu swoim, usiadł, zachowując ten dystans.
Moje mięśnie nadal były napięte, lecz już nie dygotałam ze zdenerwowania. Znacznie się uspokoiłam.
-Mam nazywać cię zabójcą, czy może wybawcą, Davidzie? – Odezwałam się poważnym głosem patrząc mu prosto w oczy.
-Nie miałem wyjścia. Gdybym wtedy nie przebił was to – przerwał – To byś nie przeżyła – dodał, opuszczając wzrok, a w ręce zaczął skręcać materiał czarnej, bawełnianej koszulki.
-To była walka pomiędzy mną a nią. Sama byłam gotowa ponieść klęskę, lecz nie poddawałam się łatwo, walczyłam.. Nic nie wskazywało na to, że ja ostatecznie przegram – tłumaczyłam z wyrzutami ujętymi w słowach.
-Mylisz się – krótko zaprzeczył – gdybyś jeszcze chwilę tak pociągnęła i w końcu przebiła jej serce tak jak wyczytałem z twoich ruchów, to byś dokonała egzekucji również na sobie – wyprostował się i oparł o obicie siedzenia.
-Taki był mój wybór, moja ostateczna decyzja, moje przeznaczenie! – Krzyknęłam w złości, bo jak zwykle nigdy nic nie idzie po mojej myśli.
-Jesteś głupia, niesamowicie głupia – powtórzył z naciskiem.
-Nie ty jesteś od oceniania mnie – odburknęłam – dlaczego? Dlaczego się wmieszałeś wtedy? Czego dokonałeś? Co się stało z Lisą?
-Abyś przetrwała musiałem dokonać osądu. Jestem… Łowcą demonów – odpowiedział cichym głosem, jakby się tego obawiał.
-Więc cały ten czas się kręciłeś przy mnie, bo miałeś w tym jakiś cel, tak? – Zacisnęłam miękką kołdrę w lewej ręce.
-Nie, w życiu bym na ciebie nie zapolował – pokręcił głową – wykorzystałem swoją umiejętność, aby ciebie uratować.
Podejrzliwie zmierzyłam go wzrokiem. Przebijając mnie, chciał pomóc? Naprawdę ciekawy sposób, wypróbuję.
-Zostałyście rozdzielone i obie miałyście ograniczony czas. W dodatku wiedziałem, kiedy ostatecznie opadniecie z sił, a gdy ryzyko przekroczyło ustalone moje granice to przystąpiłem do działania – mówił powoli i zrozumiale przyglądając się z odległości moim bandażom.
-Dalej, co się ze mną i nią stało? – Wtrąciłam mu, aby nie przerywał na tym wypowiedzi, gdyż frustrowała mnie obecna niewiedza.
-Gdybym nie zrobił tego to byś była martwa. Niestety, ale w ludzkim ciele jesteś skończona, więc poświęciłem Lisę, czyli pełnego demona, by umożliwić tobie dalsze życie – umilkł.
Wyrwałam jakimś cudem rękę z pasów i poluzowałam te, które mi starały się unieruchomić cały tors. Podniosłam się i nachyliłam nad podłogą. Zrobiłam to bardzo gwałtownie, prawie tracąc równowagę, lecz on mnie złapał i przetrzymał, abym nie zleciała.
-Że co zrobiłeś? – przez zaciśnięte zęby warknęłam na niego, przybliżając twarz do jego bladej cery i kremowych ust. Oparłam drugą rękę o jego kolano, wbijając się palcami w rzepkę.
-W chwili, gdy w tym samym czasie przebije moimi mieczami ludzkie ciało i demoniczne naczynie, to mogę przywrócić życie jednemu bytowi. W tym wypadku to było o wiele prostsze, gdyż byłyście bliźniaczkami. Dlatego też połączyłem was ponownie- on nawet nie mrugnął mówiąc, gdyż bardzo bliski dystans trzymałam do oporu, jeszcze bardziej wżynając się paznokciami w jego ciało przez materiał.
-Jak to połączyłeś? Że wszystko poszło na marne i jest po staremu? I dalej we mnie jest ona jako demon? – ożywiłam się i nawijałam jak zakręcona już.
-Nie – zaprzeczył po prostu – Abyś mogła tutaj teraz być i niebezpiecznie na mnie spogląda musiałem poświecić jej istnienie. Oddałem jej życie tobie. Nie, nie żyje w tobie, ani ty w niej – pomógł mi wrócić na swoje miejsce.
-Więc…? – Słabo odparłam tracąc już czucie w rękach i siadając wygodniej na łóżku.
-Jesteś pół demonem, pół człowiekiem. Mimo wszystko, nie jest tak jak kiedyś, że demon tylko trwał w twoim ciele, tylko ty sama nim jesteś – te słowa rozbrzmiały mi echem w głowie.
Ugryzłam się w język i przełknęłam ciężko ślinę. Może źle coś usłyszałam, może się zamyśliłam? Mrugnęłam kilka razy, za każdym razem patrząc prosto na jego usta, które pozostawały niewzruszone.
-Dla naukowców byłabyś zupełnie nowym typem broni żywej, lecz dla mnie liczy się to, że mogłem cię zachować przy życiu, niestety, ale ja nie widziałem innego możliwego wyjścia, ale nie jestem też do końca z tego dumny – próbował załagodzić sytuację.
-Z tejże drogi, już nie ma odwrotu, prawda? – Z zażenowaniem spytałam odwracając głowę w stronę słonecznego widoku.
-Twój stan był krytyczny, ale dzięki regeneracji demona ustabilizował się. Może szybko to nie nastąpiło, ale jest dobrze. Nadużyłaś alchemii, otrzymywałaś rany, przesadziłaś – dalej brnął w swoje.
-Ona nie żyje, już nawet duszą we mnie. Stąd to uczucie, pełne, swoje, własne –mówiłam jakby do siebie – Alchemia nadal mi nieprzeznaczona? Ponownie będę zagrożeniem dla innych? A może zostanę oddana jako obiekt badań?
-Nie, nie i nie. Alchemię będziesz mogła używać, lecz w zaostrzonym warunkach. Do tego od teraz ty decydujesz, kiedy użyjesz demonicznych umiejętności i zauważysz, że są one też ograniczone – odparł, biorąc małe lusterko do ręki, które było oparte o ścianę obok łóżka.
Po chwili wstał i wyciągnął ku mnie dłoń. Zdezorientowana siedziałam i spoglądałam na niego w ciszy. Odgarnął moje włosy za ucho. Odsłonił plaster z opatrunkiem. Powoli luzował okład, po czym zdarł go pewnym ruchem, nie zadając najmniejszego bólu. Oślepiło mnie na moment. Za jasno, naprawdę. Zamknęłam odkryte oko tak szybko, jak je otworzyłam. Podał mi lusterko. Wzięłam je do rąk i ustawiłam przed twarzą. Spojrzałam w swoje słabe odbicie. Blada jak zwykle, smętna cera, nic nowego.
-Sugerujesz, że coś się zmieniło we mnie? Ja nic nie widzę poza gorzej zmarnowaną miną – rzuciłam pomiędzy trwającą ciszą.
-Otwórz prawe oko – powiedział powracając na swoje poprzednie miejsce, ale tym razem przybliżył krzesło do krawędzi łóżka śmielej.
Powoli zastosowałam się polecenia. Osłupiałam. Znak, pentagram, widoczny na całej, błękitnej, mieniącej się tęczówce. Zacisnęłam dłonie na obramowaniu zwierciadła. Wszystko to prawda, poważnie jestem połowicznym istnieniem. Ten znak to potwierdza. Nawet nie znika, jest samo z siebie. Teraz grzywka na tę stronę będzie miała sens, głębszy cel. W moich oczach pojawiły się łzy. Ciepłe krople spłynęły po zimnych policzkach, ot tak, po prostu.
-Pozostaje mi tylko się z tym pogodzić, czyż nie? – Z wymuszonym uśmiechem wydukałam, odkładając niedbale lusterko. –Poza tym, należą ci się jednak podziękowania, które i tak nie wynagrodzą tego, czego dokonałeś do uratowania mnie.
-Gdy tak to mówisz to tylko potęgujesz we mnie niesłuszne poczucie winy – jego głos zmiękł zdecydowanie. –A żeby je ponownie zminimalizować chyba będę musiał to odpracować, pomagając tobie – przerwał – nie, opiekując się tobą – dokończył z uśmiechem.
Osłupiałam ponownie. Przetarłam łzy z żuchwy, dając im wsiąknąć w czerwono-białe bandaże. Teraz odczuwam minimalne bóle stawów, kości, mięśni. Dają we znaki, lecz nie mam już tych głębokich ran otwartych, wygoiły się. Zrzuciłam kołdrę z siebie. Opatrunki aż po palce u stóp. Jestem jak mumia. Zaczęłam oswobadzać kostki z pasów. Gdy już jedne zerwałam to reszta puszczała bez problemu.
-Nie – po dłuższej chwili rozplątywania się odparłam – Nie jesteś niczemu winny. Straciłam matkę, przyjaciela, a teraz Lisę. Czy to już nie za dużo znaków, które wskazują na to, że pora na mój ruch? Za dużo sobie dawałam wolnego czasu i wypoczynku, za bardzo się wahałam – mruknęłam.
-Całkowicie odbiegłaś od tematu, który ja zacząłem przed chwilą, wiesz? – sarkastycznie już zwrócił na to uwagę.
Tydzień później…
Siedziałam nad kubkiem kawy przy szklanym stole w kuchni. Kręciłam kółeczka kostkami, strzelając tym samym stawami. Rytmicznie mieszałam zredukowaną już zawartość naczynia. Okrężnymi ruchami dłoni, które obejmowały pełnym uciskiem porcelanę, przelewałam ciepłą ciecz ogrzewając się. Spoglądałam w brązowe odbicie swojej twarzy. Naprzeciw mnie siedział Lucyfer. Pił swój napój pochłaniając przy okazji poranną gazetę. Głównie przeglądał nowości w kinach oraz przepisy kulinarne. Nie przerywałam mu lektury i zajęłam się przelewaniem cieczy. Od czasu do czasu wodziłam wzrokiem po kolorowych literkach, znajdujących się na okładce. Nadal jednak dochodziłam do siebie po tym wszystkim. Dużo się zmieniło, we mnie, w zachowaniu, relacjach. Z Lucyferem coraz mniej rozmawiamy, większość czasu spędzamy może w swojej obecności, lecz zajmując się indywidualnymi sprawami. Aktualnie pracuję nad tym, aby znaleźć równowagę pomiędzy moimi zdolnościami. Wiem już, że używając alchemii w tym samym czasie nie mogę użyć demonicznych mocy, które i tak nie są takie, jakie były. Owszem posiadam wektory, lecz dwa, czyli zmniejszone o połowę do tego są wyczuwalne bardziej niż kiedyś. Regeneracja również nie działa natychmiast i tak skutecznie. Znak na oku ukrywa, wyrównując kolory tęczówek specjalna soczewka. Została zaprojektowana dla mnie. Noszę ją, lecz równie dobrze mogę się obyć bez niej, gdyż mnie istnienie tajemnicą nie jest. Cena za używanie alchemii przez przyjaciół już całkowicie spoczęła na mnie, gdyż ja jestem półdemonem we własnej osobie. A jeśli chodzi o kwestię katany… On jest demonem. Nasze połączenie jest bardzo korzystne, gdyż natury są podobne, lecz ludzka część mnie podczas nadmiernego użycia broni może bardzo ucierpieć. Muszę się nauczyć bardzo dużo i przede wszystkim uważać, aby nie narazić siebie samej na niebezpieczeństwo przez te granice. Jestem szkolona przez każdego po kolei: Break’a, Gilberta, dyrektora, ojca, Stein’a, Sebastiana. Każdy mnie odnajduje w swojej specjalności.
-To dzisiaj są te sparingi, które mają za zadanie wypromować naszą szkołę? – Przerwałam ciszę, pukając mu w gazetę.
-Tak – kiwnął głową, ale nie oderwał wzroku od druku. Jedynie siorbnął kawę z dużego kubka.
-Dlaczego akurat ja z Maką? Przecież ona mnie uszkodzi korzystając z okazji – westchnęłam marnie.
-Jesteś najbardziej rozpoznawalną i intrygującą wizytówką naszej placówki. Przyciągniesz nowych uczniów – rozgadał się o dziwo – wiesz, taki okaz to perełka – dodał sarkastycznie.
-Wiesz, że nie lubię tego typu określeń – mruknęłam pod nosem, wracając do ogrzewania palców o kubek.
-Aczkolwiek z chęcią zmierzę się ponownie z bratem – dodał w zamyśleniu – kilka lat nie skrzyżowaliśmy ostrzy.
-Zweryfikuję swoje umiejętności z Maką. Też jestem ciekawa, jak to jest być przeciwko niej, nie mogę się doczekać tak trochę – dopiłam ostatni łyk napoju.
-Czy… - zaczęłam mówić lekko drgającym głosem, gdyż jeszcze zastanawiałam się, czy pytać go o pewne rzeczy.
-Nadal będę twoją bronią, nic się nie zmieniło w tej kwestii, zapamiętaj – wtrącił bez zastanowienia, odkładając gazetę. -Jej widok, ten ostatni, był taki kojący, ujrzałem ją, tyle mi wystarczy – uśmiechnął się z rozmarzeniem na te słowa sam do siebie.
Spojrzałam na niego z jakby współczuciem. Taki widok przyprawia mnie o ból, nie wiem i nie rozumiem dlaczego, ale to może z tego faktu, że znam go i wiem, że w środku bardzo cierpi po jej stracie. Zapewne moja obecność mu nie pomaga, a wręcz przeciwnie – mogę przywoływać smutne wspomnienia, ale on się do tego nie przyzna.
-Kłamca – szepnęłam obok niego, gdy wstałam, aby umyć kubek i zebrać się do wyjścia.
-David postąpił bardzo rozsądnie – nagle temat zjechał na jego osobę, co mnie zszokowało, że aż zakręciłam wodę w kranie. – Wybrał najlepszą opcję, gdyż inne możliwości mogły być bardziej tragiczne – zasunął za nami krzesła.
-Dla niego to takie jest cierpienie, nie zaplanował tego ani nic – odłożyłam opłukany kubek na suszarkę obok zlewu. –Zmieniłeś zdanie co do niego?
-Jako broń demona wolę mieć z nim pokojowe stosunki – przeciąganym głosem odpowiedział zabierając się do zmieniania ciepłych kapci na buty. -Nie przebierasz się w mundurek? – zapytał zaciekawiony będąc gotowym już do wyjścia.
-Przecież mam go na sobie. Na tę okazję zażyczyłam sobie specjalny strój, lecz zachowany w stylu mundurka, ale w zestawie z leginsami. Podczas walk, nawet tych udawanych, muszę mieć komfort ruchów – dodałam wiążąc dokładnie trampki.
-To już za 10 minut się zaczyna?! – Krzyknęłam, gdyż zobaczyłam godzinę na zegarku.
-To się rusz! – dodał machając rękami w stronę drzwi wyjściowych. – Nie pilnowałaś czasu.
-Bo to twoja fucha! – Prychnęłam z grymasem na twarzy. – Ale ktoś mnie słuchał i ignorował cały czas – ironicznie podniosłam ton głosu.
Odwrócił się, idąc już na klatkę schodową bez słowa, ale po chwili się obrócił lekko z uśmiechem:
-Mówiłaś coś? – próbował nie zaśmiać się głośno, lecz tylko utrzymać zwyczajny uśmieszek.
___________________________________
Opóźnienie, ale jest. Brak weny, mam pomysł na następny rozdział na szczęście. Ten jest bardziej przegadany, trzeba zachowywać równowagę pomiędzy akcją a zwykłymi dialogami, czyż nie? następny za jakieś 2-3 tygodnie, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3
-Wiem, że już się wybudziłaś, więc czy mogę wejść? - Zapytał już w sumie po fakcie, bo wszedł bez pukania.
Odwróciłam się w jego stronę, ze zmieszaną i niepewną miną. Nie wiedziałam, czy mam mu podziękować za zabicie, czy może odpłacić się? Zacząć krzyczeć, płakać, majaczyć, zamęczać pytaniami, komplementami? Wbiłam w niego pusty wzrok, bez słowa. Po co i czego on tu szuka?
-To, co się wydarzyło… - zaczął niewinnym tonem głosu, ręką gładził włosy na czubku głowy. – Wyjaśnię ci – dodał zbliżając się.
Nerwowo zacisnęłam dłonie i moje ciało odruchowo chciało się podnieść i oddalić od niego. Jakbym w środku się go bała, taka reakcja. Widząc to, przystał na moment. Odetchnął głęboko i ponownie spojrzał na mnie.
-Dobrze, rozumiem. Usiądę w takiej odległości – spokojnie odparł biorąc do ręki stojące przy stoliku krzesełko drewniane i stawiając je w obecnym miejscu swoim, usiadł, zachowując ten dystans.
Moje mięśnie nadal były napięte, lecz już nie dygotałam ze zdenerwowania. Znacznie się uspokoiłam.
-Mam nazywać cię zabójcą, czy może wybawcą, Davidzie? – Odezwałam się poważnym głosem patrząc mu prosto w oczy.
-Nie miałem wyjścia. Gdybym wtedy nie przebił was to – przerwał – To byś nie przeżyła – dodał, opuszczając wzrok, a w ręce zaczął skręcać materiał czarnej, bawełnianej koszulki.
-To była walka pomiędzy mną a nią. Sama byłam gotowa ponieść klęskę, lecz nie poddawałam się łatwo, walczyłam.. Nic nie wskazywało na to, że ja ostatecznie przegram – tłumaczyłam z wyrzutami ujętymi w słowach.
-Mylisz się – krótko zaprzeczył – gdybyś jeszcze chwilę tak pociągnęła i w końcu przebiła jej serce tak jak wyczytałem z twoich ruchów, to byś dokonała egzekucji również na sobie – wyprostował się i oparł o obicie siedzenia.
-Taki był mój wybór, moja ostateczna decyzja, moje przeznaczenie! – Krzyknęłam w złości, bo jak zwykle nigdy nic nie idzie po mojej myśli.
-Jesteś głupia, niesamowicie głupia – powtórzył z naciskiem.
-Nie ty jesteś od oceniania mnie – odburknęłam – dlaczego? Dlaczego się wmieszałeś wtedy? Czego dokonałeś? Co się stało z Lisą?
-Abyś przetrwała musiałem dokonać osądu. Jestem… Łowcą demonów – odpowiedział cichym głosem, jakby się tego obawiał.
-Więc cały ten czas się kręciłeś przy mnie, bo miałeś w tym jakiś cel, tak? – Zacisnęłam miękką kołdrę w lewej ręce.
-Nie, w życiu bym na ciebie nie zapolował – pokręcił głową – wykorzystałem swoją umiejętność, aby ciebie uratować.
Podejrzliwie zmierzyłam go wzrokiem. Przebijając mnie, chciał pomóc? Naprawdę ciekawy sposób, wypróbuję.
-Zostałyście rozdzielone i obie miałyście ograniczony czas. W dodatku wiedziałem, kiedy ostatecznie opadniecie z sił, a gdy ryzyko przekroczyło ustalone moje granice to przystąpiłem do działania – mówił powoli i zrozumiale przyglądając się z odległości moim bandażom.
-Dalej, co się ze mną i nią stało? – Wtrąciłam mu, aby nie przerywał na tym wypowiedzi, gdyż frustrowała mnie obecna niewiedza.
-Gdybym nie zrobił tego to byś była martwa. Niestety, ale w ludzkim ciele jesteś skończona, więc poświęciłem Lisę, czyli pełnego demona, by umożliwić tobie dalsze życie – umilkł.
Wyrwałam jakimś cudem rękę z pasów i poluzowałam te, które mi starały się unieruchomić cały tors. Podniosłam się i nachyliłam nad podłogą. Zrobiłam to bardzo gwałtownie, prawie tracąc równowagę, lecz on mnie złapał i przetrzymał, abym nie zleciała.
-Że co zrobiłeś? – przez zaciśnięte zęby warknęłam na niego, przybliżając twarz do jego bladej cery i kremowych ust. Oparłam drugą rękę o jego kolano, wbijając się palcami w rzepkę.
-W chwili, gdy w tym samym czasie przebije moimi mieczami ludzkie ciało i demoniczne naczynie, to mogę przywrócić życie jednemu bytowi. W tym wypadku to było o wiele prostsze, gdyż byłyście bliźniaczkami. Dlatego też połączyłem was ponownie- on nawet nie mrugnął mówiąc, gdyż bardzo bliski dystans trzymałam do oporu, jeszcze bardziej wżynając się paznokciami w jego ciało przez materiał.
-Jak to połączyłeś? Że wszystko poszło na marne i jest po staremu? I dalej we mnie jest ona jako demon? – ożywiłam się i nawijałam jak zakręcona już.
-Nie – zaprzeczył po prostu – Abyś mogła tutaj teraz być i niebezpiecznie na mnie spogląda musiałem poświecić jej istnienie. Oddałem jej życie tobie. Nie, nie żyje w tobie, ani ty w niej – pomógł mi wrócić na swoje miejsce.
-Więc…? – Słabo odparłam tracąc już czucie w rękach i siadając wygodniej na łóżku.
-Jesteś pół demonem, pół człowiekiem. Mimo wszystko, nie jest tak jak kiedyś, że demon tylko trwał w twoim ciele, tylko ty sama nim jesteś – te słowa rozbrzmiały mi echem w głowie.
Ugryzłam się w język i przełknęłam ciężko ślinę. Może źle coś usłyszałam, może się zamyśliłam? Mrugnęłam kilka razy, za każdym razem patrząc prosto na jego usta, które pozostawały niewzruszone.
-Dla naukowców byłabyś zupełnie nowym typem broni żywej, lecz dla mnie liczy się to, że mogłem cię zachować przy życiu, niestety, ale ja nie widziałem innego możliwego wyjścia, ale nie jestem też do końca z tego dumny – próbował załagodzić sytuację.
-Z tejże drogi, już nie ma odwrotu, prawda? – Z zażenowaniem spytałam odwracając głowę w stronę słonecznego widoku.
-Twój stan był krytyczny, ale dzięki regeneracji demona ustabilizował się. Może szybko to nie nastąpiło, ale jest dobrze. Nadużyłaś alchemii, otrzymywałaś rany, przesadziłaś – dalej brnął w swoje.
-Ona nie żyje, już nawet duszą we mnie. Stąd to uczucie, pełne, swoje, własne –mówiłam jakby do siebie – Alchemia nadal mi nieprzeznaczona? Ponownie będę zagrożeniem dla innych? A może zostanę oddana jako obiekt badań?
-Nie, nie i nie. Alchemię będziesz mogła używać, lecz w zaostrzonym warunkach. Do tego od teraz ty decydujesz, kiedy użyjesz demonicznych umiejętności i zauważysz, że są one też ograniczone – odparł, biorąc małe lusterko do ręki, które było oparte o ścianę obok łóżka.
Po chwili wstał i wyciągnął ku mnie dłoń. Zdezorientowana siedziałam i spoglądałam na niego w ciszy. Odgarnął moje włosy za ucho. Odsłonił plaster z opatrunkiem. Powoli luzował okład, po czym zdarł go pewnym ruchem, nie zadając najmniejszego bólu. Oślepiło mnie na moment. Za jasno, naprawdę. Zamknęłam odkryte oko tak szybko, jak je otworzyłam. Podał mi lusterko. Wzięłam je do rąk i ustawiłam przed twarzą. Spojrzałam w swoje słabe odbicie. Blada jak zwykle, smętna cera, nic nowego.
-Sugerujesz, że coś się zmieniło we mnie? Ja nic nie widzę poza gorzej zmarnowaną miną – rzuciłam pomiędzy trwającą ciszą.
-Otwórz prawe oko – powiedział powracając na swoje poprzednie miejsce, ale tym razem przybliżył krzesło do krawędzi łóżka śmielej.
Powoli zastosowałam się polecenia. Osłupiałam. Znak, pentagram, widoczny na całej, błękitnej, mieniącej się tęczówce. Zacisnęłam dłonie na obramowaniu zwierciadła. Wszystko to prawda, poważnie jestem połowicznym istnieniem. Ten znak to potwierdza. Nawet nie znika, jest samo z siebie. Teraz grzywka na tę stronę będzie miała sens, głębszy cel. W moich oczach pojawiły się łzy. Ciepłe krople spłynęły po zimnych policzkach, ot tak, po prostu.
-Pozostaje mi tylko się z tym pogodzić, czyż nie? – Z wymuszonym uśmiechem wydukałam, odkładając niedbale lusterko. –Poza tym, należą ci się jednak podziękowania, które i tak nie wynagrodzą tego, czego dokonałeś do uratowania mnie.
-Gdy tak to mówisz to tylko potęgujesz we mnie niesłuszne poczucie winy – jego głos zmiękł zdecydowanie. –A żeby je ponownie zminimalizować chyba będę musiał to odpracować, pomagając tobie – przerwał – nie, opiekując się tobą – dokończył z uśmiechem.
Osłupiałam ponownie. Przetarłam łzy z żuchwy, dając im wsiąknąć w czerwono-białe bandaże. Teraz odczuwam minimalne bóle stawów, kości, mięśni. Dają we znaki, lecz nie mam już tych głębokich ran otwartych, wygoiły się. Zrzuciłam kołdrę z siebie. Opatrunki aż po palce u stóp. Jestem jak mumia. Zaczęłam oswobadzać kostki z pasów. Gdy już jedne zerwałam to reszta puszczała bez problemu.
-Nie – po dłuższej chwili rozplątywania się odparłam – Nie jesteś niczemu winny. Straciłam matkę, przyjaciela, a teraz Lisę. Czy to już nie za dużo znaków, które wskazują na to, że pora na mój ruch? Za dużo sobie dawałam wolnego czasu i wypoczynku, za bardzo się wahałam – mruknęłam.
-Całkowicie odbiegłaś od tematu, który ja zacząłem przed chwilą, wiesz? – sarkastycznie już zwrócił na to uwagę.
Tydzień później…
Siedziałam nad kubkiem kawy przy szklanym stole w kuchni. Kręciłam kółeczka kostkami, strzelając tym samym stawami. Rytmicznie mieszałam zredukowaną już zawartość naczynia. Okrężnymi ruchami dłoni, które obejmowały pełnym uciskiem porcelanę, przelewałam ciepłą ciecz ogrzewając się. Spoglądałam w brązowe odbicie swojej twarzy. Naprzeciw mnie siedział Lucyfer. Pił swój napój pochłaniając przy okazji poranną gazetę. Głównie przeglądał nowości w kinach oraz przepisy kulinarne. Nie przerywałam mu lektury i zajęłam się przelewaniem cieczy. Od czasu do czasu wodziłam wzrokiem po kolorowych literkach, znajdujących się na okładce. Nadal jednak dochodziłam do siebie po tym wszystkim. Dużo się zmieniło, we mnie, w zachowaniu, relacjach. Z Lucyferem coraz mniej rozmawiamy, większość czasu spędzamy może w swojej obecności, lecz zajmując się indywidualnymi sprawami. Aktualnie pracuję nad tym, aby znaleźć równowagę pomiędzy moimi zdolnościami. Wiem już, że używając alchemii w tym samym czasie nie mogę użyć demonicznych mocy, które i tak nie są takie, jakie były. Owszem posiadam wektory, lecz dwa, czyli zmniejszone o połowę do tego są wyczuwalne bardziej niż kiedyś. Regeneracja również nie działa natychmiast i tak skutecznie. Znak na oku ukrywa, wyrównując kolory tęczówek specjalna soczewka. Została zaprojektowana dla mnie. Noszę ją, lecz równie dobrze mogę się obyć bez niej, gdyż mnie istnienie tajemnicą nie jest. Cena za używanie alchemii przez przyjaciół już całkowicie spoczęła na mnie, gdyż ja jestem półdemonem we własnej osobie. A jeśli chodzi o kwestię katany… On jest demonem. Nasze połączenie jest bardzo korzystne, gdyż natury są podobne, lecz ludzka część mnie podczas nadmiernego użycia broni może bardzo ucierpieć. Muszę się nauczyć bardzo dużo i przede wszystkim uważać, aby nie narazić siebie samej na niebezpieczeństwo przez te granice. Jestem szkolona przez każdego po kolei: Break’a, Gilberta, dyrektora, ojca, Stein’a, Sebastiana. Każdy mnie odnajduje w swojej specjalności.
-To dzisiaj są te sparingi, które mają za zadanie wypromować naszą szkołę? – Przerwałam ciszę, pukając mu w gazetę.
-Tak – kiwnął głową, ale nie oderwał wzroku od druku. Jedynie siorbnął kawę z dużego kubka.
-Dlaczego akurat ja z Maką? Przecież ona mnie uszkodzi korzystając z okazji – westchnęłam marnie.
-Jesteś najbardziej rozpoznawalną i intrygującą wizytówką naszej placówki. Przyciągniesz nowych uczniów – rozgadał się o dziwo – wiesz, taki okaz to perełka – dodał sarkastycznie.
-Wiesz, że nie lubię tego typu określeń – mruknęłam pod nosem, wracając do ogrzewania palców o kubek.
-Aczkolwiek z chęcią zmierzę się ponownie z bratem – dodał w zamyśleniu – kilka lat nie skrzyżowaliśmy ostrzy.
-Zweryfikuję swoje umiejętności z Maką. Też jestem ciekawa, jak to jest być przeciwko niej, nie mogę się doczekać tak trochę – dopiłam ostatni łyk napoju.
-Czy… - zaczęłam mówić lekko drgającym głosem, gdyż jeszcze zastanawiałam się, czy pytać go o pewne rzeczy.
-Nadal będę twoją bronią, nic się nie zmieniło w tej kwestii, zapamiętaj – wtrącił bez zastanowienia, odkładając gazetę. -Jej widok, ten ostatni, był taki kojący, ujrzałem ją, tyle mi wystarczy – uśmiechnął się z rozmarzeniem na te słowa sam do siebie.
Spojrzałam na niego z jakby współczuciem. Taki widok przyprawia mnie o ból, nie wiem i nie rozumiem dlaczego, ale to może z tego faktu, że znam go i wiem, że w środku bardzo cierpi po jej stracie. Zapewne moja obecność mu nie pomaga, a wręcz przeciwnie – mogę przywoływać smutne wspomnienia, ale on się do tego nie przyzna.
-Kłamca – szepnęłam obok niego, gdy wstałam, aby umyć kubek i zebrać się do wyjścia.
-David postąpił bardzo rozsądnie – nagle temat zjechał na jego osobę, co mnie zszokowało, że aż zakręciłam wodę w kranie. – Wybrał najlepszą opcję, gdyż inne możliwości mogły być bardziej tragiczne – zasunął za nami krzesła.
-Dla niego to takie jest cierpienie, nie zaplanował tego ani nic – odłożyłam opłukany kubek na suszarkę obok zlewu. –Zmieniłeś zdanie co do niego?
-Jako broń demona wolę mieć z nim pokojowe stosunki – przeciąganym głosem odpowiedział zabierając się do zmieniania ciepłych kapci na buty. -Nie przebierasz się w mundurek? – zapytał zaciekawiony będąc gotowym już do wyjścia.
-Przecież mam go na sobie. Na tę okazję zażyczyłam sobie specjalny strój, lecz zachowany w stylu mundurka, ale w zestawie z leginsami. Podczas walk, nawet tych udawanych, muszę mieć komfort ruchów – dodałam wiążąc dokładnie trampki.
-To już za 10 minut się zaczyna?! – Krzyknęłam, gdyż zobaczyłam godzinę na zegarku.
-To się rusz! – dodał machając rękami w stronę drzwi wyjściowych. – Nie pilnowałaś czasu.
-Bo to twoja fucha! – Prychnęłam z grymasem na twarzy. – Ale ktoś mnie słuchał i ignorował cały czas – ironicznie podniosłam ton głosu.
Odwrócił się, idąc już na klatkę schodową bez słowa, ale po chwili się obrócił lekko z uśmiechem:
-Mówiłaś coś? – próbował nie zaśmiać się głośno, lecz tylko utrzymać zwyczajny uśmieszek.
___________________________________
Opóźnienie, ale jest. Brak weny, mam pomysł na następny rozdział na szczęście. Ten jest bardziej przegadany, trzeba zachowywać równowagę pomiędzy akcją a zwykłymi dialogami, czyż nie? następny za jakieś 2-3 tygodnie, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wszystko przeżyję.