niedziela, 19 czerwca 2016

Rozdział L "Opętanie i trudna walka"


          Tłum ludzi wokół nas, jeszcze więcej niż podczas mojej głośnej egzekucji. Stałam pośrodku specjalne wydzielonego placu, ogrodzonego stalową siatką wzmocnioną alchemią, niezbyt wysoką, lecz dobrze zabezpieczoną. Za nią znajdowali się widzowie i wszyscy inni zainteresowani w sumie samymi naszymi osobami aniżeli promocją. Co prawda, to oddzielenie było po to, aby po prostu nam, czyli mi i Mace dobitnie określić pole do popisu. Dużo miejsca mam, całe szczęście. Jak się tą swoją kosą zamachnie to muszę jakoś odskoczyć. A propos kosy, Maka stała w odległości około 10 metrów ode mnie z nią ułożoną na ramionach, którą sobie trzymała jakby była drewnianym kijem od miotły. Nie wiem, jakim ona cudem z taką lekkością dzierży tak ciężką i ogromną broń. Z zaciekawieniem spoglądałam na nią, a sama trzymałam katanę nisko przy ziemi bez gotowości. Jak ona może walczyć w spódnicy i tak długim płaszczu, mnie by coś trafiło w takim stroju podczas nawet ćwiczeń. Wodziłam wzrokiem po jej posturze.
-Przyglądasz się mi jakbyś mnie pierwszy raz widziała – krzyknęła do mnie z politowaniem i potrząsnęła kosą, poprawiając ją.
-Myślę, jak tu atakować, aby cię nadto nie uszkodzić -  z sarkazmem odparłam wiedząc doskonale, że pewnie będzie odwrotnie.
Wśród uczniów i zainteresowanych ogólną promocją szkoły rozległo się „uuu”, co zapewnie miało nas zmusić do dalszej pyskówki słownej.
-Bardzo pewna siebie jesteś – odpowiedziała, robiąc minimalny krok do przodu, zaciskając dłonie na stali i zarzucając kucyki za ramiona.
Jeszcze musiałyśmy i tak czekać, gdyż nasz występ miał nadzorować Break, który się już powoli, leniwym krokiem zbliżał do areny. Miał zająć miejsce wśród oglądających i w razie czego zainterweniować. Raczej nie przewiduję obrażeń, więc roboty mieć nie będzie. Śledziłam jego spacer aż do momentu, w którym usiadł zadowolony na ławeczce, wyciągnął lizaka, a w drugiej ręce podniósł do góry mikrofon.
-A teraz zapraszamy na jedyny w swoim rodzaju pokaz Mistrzów Broni naszej szkoły! Zasiądźcie i podziwiajcie, bo naprawdę, taka okazja się nigdy więcej nie powtórzy! – Radosnym tonem przemówił do zebranych.
Podniosłam broń wyżej, ustawiłam się w gotowości. Nie chcę zaczynać jako pierwsza, więc zajmę się obroną. Czekałam na znak, ona niecierpliwiła się jeszcze bardziej, bo przebierała palcami po trzonie kosy i z dumą się uśmiechała na boki, jak i do mnie, lecz pyszniej.
-Gotowe do konfrontacji? – Break uniósł lizaka ku górze. – Powodzenia! – dodał i machnął ręką na znak startu.
W ułamku sekundy wzrok z niego przeniosłam na Makę, która drastycznie zmniejszyła dystans miedzy nami. Kosę łukiem poprowadziła przed sobą chcąc mnie dość prosto złapać w ostrze, lecz skuliłam się, oddaliłam i wystawiłam katanę na wprost. Jeden unik już zrobiony, ciekawe ile jeszcze mnie owych czeka. Zbliżyłam się znacznie i tym razem skrzyżowałyśmy ostrze, że echo rozległo się dokoła nas. Stawiła mi spory opór, zapierałam się nogami o ubitą ziemię, aby mnie nie przesunęła naciskiem ostrza.
-Nie bój się zaatakować, w sumie tylko na to czekam – mruknęła do mnie, gdy oderwała kosę i zamierzała ponownie zaatakować otwarcie.
-Ona ma rację. Władaj mną jak należy – Lucyfer ukazał się twarzą w ostrzu i spojrzał na mnie groźnie a zarazem podnosząco na duchu.
-Wszyscy tylko tego chcą, tak? – Prychnęłam pod nosem, kręcąc głową i uginając nogi w kolanach.
Maka chciała zamachnąć się kosą, lecz ja w tej samej chwili skoczyłam ku niej z nacelowaną bronią. Bardzo szybko się poruszałam i stawiałam u siebie głównie na zwinność i zręczność, gdyż fizycznie na pewno nie dam jej rady, orężem również. Skutecznie obroniła swój bok, lecz tuż po tym kopnęłam jedną nogą kosę, żeby nie mogła nią we trafić, a przez to rękę jej również przetrąciłam do tyłu. Odsłoniłam się delikatnie, lecz najprościej w świecie chciała mi się odwdzięczyć, więc podniosła nogę, abt mnie tak samo kopnąć. Na próżno – ominęłam jej buta, w dodatku masywnego i podnosząc wyżej ostrze ponownie zatrzymałam kosę. Nagle oderwała gwałtownie oręż ode mnie i trzonem sterując zatoczyła przed sobą krąg. Po trzech takich obrotach, wykonała półobrót i bezpośrednio z nabraną prędkością mnie zaatakowała. Zdziwiona się wycofałam. Ona natomiast raz za razem wykonywała groźne obroty, zamachy, szybkie przerzuty ostrzem tak, jak jej się tylko podobało. Jakim sposobem ona ma taki szeroki wachlarz ruchów przy masywnym orężu? Ona potrafi więcej z taką kosą niż ja mając w ręce mały nóż, czy smukłą katanę. Chyliłam głowę, chowałam ręce za siebie, uciekałam nogami do tyłu, aby mnie tylko nie drasnęła. Musi się kiedyś zmęczyć, wtedy to wykorzystam. Jednak, czy taka droga nie jest pójściem na łatwiznę, pogardą i nawet tchórzostwem? Miałam walczyć na poważnie, lecz to trudne, bardzo uciążliwe, gdy mam przeciwko sobie tak już znaną mi osobę i wspólnika z pracy. Przyglądałam się jeszcze uważniej obrotom. Znaleźć lukę… Mam! Bez zastanowienia pionowo wbiłam katanę między jednym a drugim ruchem kolistym ostrza tak, aby je znowu zatrzymać. Rękę, w której trzymałam broń, dość gwałtownie mi to naciągnęło. Postanowiłam puścić i zwolnić rękę, aby broń swobodnie się wydostała i bym mogła ją ponownie złapać. Maka w tym czasie musiała zmarnować czas na to, aby poprawić chwyt kosy, a ja w mgnieniu oka kucnęłam po upadającą katanę i będą za plecami blondynki wykorzystałam fakt, że trzymała w górze ręce. Poziomo tym razem katanę przełożyłam przez trzon jej oręża i zablokowałam jej kończyny, jak i kosę. Gładko poszło. Stałyśmy w rękami wyciągniętymi ku górze i przeciągałyśmy się wzajemnie ostrzami w dwie przeciwne strony w celu oswobodzenia. W końcu mocniej szarpnęłam ją i w międzyczasie zaplątałam swoje stopy o jej kostki. Straci równowagę, kosę wyrwę i podstawię ostrze pod szyję, więc to zakończy występ. Brzmi prosto i godnie. Podcięłam więc jej nogi i już normalni widziałam to zdarzenie przed oczami i w dodatku odetchnęłam z ulgą. Dotychczas twardo trzymaną kosę puściła i pozwoliła jej swobodnie upaść. Powoli się odwracałam twarzą do niej, lecz nagle odskoczyłam w szeroko otworzonymi oczami i nadstawiłam sztywno ostrze.
-Demoniczna aura! – Krzyknęłam w tej samej chwili, co Lucyfer, bo oboje poczuliśmy zapewne ten sam nieprzyjemny dreszcz.
Bacznie obserwowałam otoczenie, aż wreszcie zatrzymałam wzrok na Mace, która w mechaniczny sposób się podnosiła z pola walki. Bardzo nienaturalnie, pojedynczo zginała i prostowała stawy. W przerażeniu przyglądałam się i dostrzegłam, że dusza była wyraźnie zamglona i ewidentnie splugawiona przez demona.
-Lucyfer, co tu jest grane? – Powoli i w skupieniu zapytałam go, pewniej zaciskając palce na rękojeści.
-Opętał ją… - Odparł w głębokim niedowierzaniu, a jego twarz – zszokowana i poirytowana jednocześnie – ukazała się w błysku stali.
-Kiedy, jak, kto?! – Dukałam krótkie, podstawowe pytania, a po chwile kątem oka zerknęłam na sędziego.
Tłumy wokół uznały to za kolejny akt walki, bo w podekscytowaniu wiwatowali, popędzali i zachęcali do dalszej, zaciętej walki. Czyżby nie zauważyli tego, co my? Być może biorą to za coś niegroźnego, bo w sumie ja jako półdemon mogę negować inną aurę demona, który może być tutaj – wśród nas. Zmarszczyłam brwi i zagryzłam wargę. Gdzie on może być? I tak go dorwę. Break natomiast również spoważniał i odnalazł się w sytuacji. Powstał z miejsca i pokazał mi ręką swoją broń, którą skrywał pod biało-fioletowym płaszczem.  Wzrokiem podążył kilka metrów przede mną i kiwnął głową. Znak do walki. Czyli mam kontynuować szopkę? Tylko teraz nie mogę odpuścić sobie nawet odrobinę. Ale… Jak mam walczyć? Błazen po kilku sekundach ponownie chwycił mikrofon i wypowiedział donośne słowa do widzów.
-Cóż za zwrot akcji! Widać, że Maka teraz jeszcze bardziej, z większą premedytacją będzie usiłowała wykluczyć Izę z walki i nie pozwoli jej na zwycięstwo!
Ten dobór słów. To wyrazny wygnał, że coś ją opętało i będzie próbowała mnie zabić. Przez to wszystko zapomniałam oddychać i teraz łapczywie nabierałam powietrzu do płuc. Krzyki, oklaski. Ależ to irytujące. Oni nie zdają sobie sprawy z tego, że jest tutaj zagrożenie. Muszę to po cichu załatwić. Tylko zastanawia mnie to, że to nie była część jakiegoś planu.
-Nie, nie myśl tak nawet – Lucyfer od razu odgonił ode mnie te podejrzenia. – Opętanie ludzkiej duszy to nie zabawa i niewykonalna procedura dla alchemików.
-Przepraszam – mimo wszystko głupio mi się zrobiło. – Musimy zacząć działać, bo widzę, że ona zyskała dużo na sile i w energii.
Maka powstała całkowicie i podniosła swoją kosę. Jeszcze lżejsza i zgrabniejsza wydawała się teraz w jej dłoniach. Wiatr, który zawiał zza moich pleców, rozwiał jej płaszcz i prosto ściętą grzywkę, odkrywając jeszcze bardziej zielone, duże, szeroko otwarte i rozbawione oczy. Połyskiwały w świetle słońca, lecz po przyjrzeniu się były również zamglone i puste.
-Czy… Czy ją da się uratować? – Chciałam to wiedzieć, bo bez tego nie byłam w stanie podjąć jakichkolwiek kroków.
-Została opętana, lecz nie przemieniona – Lucyfer widocznie wiedział co nieco o sytuacji, więc mi na pewno dużo pomoże.
Szukałam jakiś widocznych jeszcze zmian w jej osobie. Oprócz tych ruchów… Właśnie ruchy! Dlaczego porusza się tak nienaturalnie? Rozglądałam się wokół niej. Co tu jest grane? Wytężyłam wzrok, polegając bardziej na znaku w prawej tęczówce. Dostrzegłam nadzwyczaj cieniutkie, lśniące żyłki, które oplatały jej całe ciało. Szczególnie dużo ich było przy stawach i twarzy. Wraz z ich drgnięciem, jej ciało się poruszało i posłusznie wykonywało ruch, podyktowany gest.
-Niczym marionetka, laleczka na sznureczkach – powiedziałam cicho mrugnąwszy i teraz lepiej widziałam te sznureczki obezwładniające.
-To bardzo ważny znak – z pewną ulgą wtrącił Lucyfer. –Jesteśmy w stanie ją odzyskać i wyrwać z sideł demona. Widocznie to ktoś z mocą kontrolowania ludzi, więc  nie przemienił i nie zabrał jej duszy, a  jedynie działa na własną korzyść wykorzystując innych.
-Tylko ludzi. Mówisz więc, że najwyraźniej ktoś  posłużył się Maką, bo nie dość, że jest w pełni człowiekiem, a mnie nie bezpośrednio nie można opętać, co mam cechy demona? – Pomyślałam nad tym chwile i wydawało mi się to sensowne.
-To stwierdzenie jest chyba odzwierciedleniem prawdy, którą później osobiście poznamy – Lucyfer przytaknął.  – W takim razie walcząc z nią musisz być ostrożniejsza, choć siłą będzie tuż za tobą, skoro jest opętana to zdolności regeneracyjne na pewno w pewnym stopniu są, lecz nie gwarantuję, że nie odniesie żadnych obrażeń już w oswobodzonej formie  - dodał.
-Jednostronna walka? Defensywa? Nie wiem, czy to się uda – pokiwałam delikatnie głową i ze zrezygnowaniem powróciłam do obserwowania jej zachowania.
-Bardziej ostrożna ofensywa, bo nie dam tobie pozwolenia na narażanie się na kolejne ryzyko – zaprzeczył.
-Jak mogę ją uratować, skutecznie i szybko? – z końcu z niecierpliwością zapytałam drgnąwszy, bo Maka niebezpiecznie się ruszyła do przodu.
           Te żyłeczki szybko zmieniły swoje położenie, tym samym Maka wysoko podniosła swój oręż i wymierzyła nim we mnie z zadowoleniem.
Czy to, że padła ofiarą opętania mogło mieć też pewną przyczynę w tym, że chciała mi dorównać lub nawet i wyładować na mnie złości, skoro tępi demony? Czy przecinając jakoś bardzo ostrożnie i precyzyjnie te żyłki, będę w stanie ją wyrwać z mocy demona? Czy tylko zaszkodzę? Ta presja czasu, okrzyki wokół, nieznane szczegóły działają na moją niekorzyść. Odsunęłam się w ostatniej chwili od ostrza, które przecięło powietrze, jeszcze bardziej gęste niż zwykle. Napięta atmosfera. Chciałam spróbować przerwać linie, więc wyciągnęłam małe ostrze spod zawiniętej na nadgarstku bandanki zamierzałam je przyłożyć do napiętego teraz i wystawionego miejsca – łokcia, lecz zamarłam w przerażeniu.
-Nie! – Lucyfer wydał z siebie donośny jęk. – Nie rób tego pod żadnym pozorem!
Cofnęłam dłoń z bronią i nim się zasłoniłam w obronie, przyjęłam porządny cios z tej właśnie odpuszczonej jej ręki. Przełożyła sobie trzon kosy do drugiej i postępując z nogi na nogę wykonała obrót ostrzem minimalnie odcinając mi końcówki włosów na grzywce, gdyż ledwo zdążyłam odsunąć nie tyle ciało, co lekko zakrwawioną twarz, gdyż atak z pięści odebrałam bardzo blisko nosa, a konkretnie pod nim, a pulsowanie objęto też górną wargę. Przetarłam skórę i czekałam na regenerację, na szczęście było to małe draśnięcie, więc po 3 sekundach śladu nie było a jedynie pozostało nieprzyjemnie, przytłaczające uczucie. Dobrze, że nie złamała mi nosa, to by było trochę bardziej uciążliwe. Przysłoniłam się ostrzem katany.
-Dlaczego nie mogę ciąć żyłek? Skoro one ją oplatają to mogę ich się pozbyć i ją uwolnić – powiedziałam z pretensjami w głosie.
-Ona jest tylko spętana ot tak? Te linki ją omotały od środka, połączyły się z nią i w dodatku skupiły się najbardziej przy sercu i punktach witalnych. Przyjrzyj się! – Również podniósł ton w zdenerwowaniu, bo kolejny jej atak cudem uniknęłam niezgrabnie, gdyż ciągle się wahałam i bałam teraz cokolwiek zrobić.
Wbiłam w nią ponownie swoją błękitną tęczówkę. Faktycznie, te linie wcinają się w skórę. Schowałam podręczny scyzoryk powrotem pod materiał. Nowy plan tutaj potrzebny, tamten już na starcie nie miał szans wypalić. Znowu! Zaatakowała nas bezpośrednio i to bez ładu i składu, raz za razem wymieniała ręce i miotała kosą. Jakby była w szale, agresywnie atakowała, a towarzyszący temu ciągły uśmiech na twarzy skrywał tak naprawdę wewnętrzny ból i cierpienie. Ten widok mnie przytłaczał. Skrzyżowałam swoją broń z jej. Spostrzegłam krew spływającą z kosy, leniwie, powoli i gęsto. Co to?
-Lucyfer, czy Soulowi coś się dzieje? – Z przejęciem, pomiędzy blokowaniem a kolejnym unikiem zapytałam.
-Soul nie jest demoniczną bronią, a broń jego pokroju w rękach demona jest zabójcza, lecz bardzo niebezpieczna dla samego oręża. Dotkliwie go to rani – odparł.
To priorytetem jest teraz oddzielenie jej od broni, tak jak przedtem, wytrącić z rąk, wyrwać, cokolwiek! Zmieniłam rękę na broni i teraz wykonałam kontrę. Celowałam w nadgarstek, bo chcę ją pozbawić zdolności utrzymania trzonu. Wykonała kolejny obrót ze zmienianiem na złość prowadzącej dłoni. Utrudniała mi sprawę. Bawi się ze mną. Skrzywiłam się i niewiele myśląc, złapałam ją za lewą rękę. Dół trzonu zatarł ziemię. Przyblokowałam go nogą przeciwną do tej, na której trzymałam resztę masy ciała. Druga ręką, w której trzymałam ostrze, zablokowałam jej kosę, która znalazła się bardzo blisko mojej głowy. Ścisnęła mnie za dłoń. Przyblokowałam nie tyle ją, o siebie samą. Jak tu teraz się ruszyć? Jeden zły ruch i oberwę, a jak zastosuję którąś z moich sztuczek to ją uszkodzę. Gdyby to był potwór – odcięłabym po prostu rękę, bez współczucia. Jestem taka ograniczona! Przesunę lewą nogę – zleci na mnie ostrze i będzie gilotynka! Wiem, wektory! Tak jak pomyślałam, tak je przywołałam, lecz własnym oczom nie mogłam uwierzyć. Ona je… Spętała linkami, przetrzymała i naderwała! Ze zdziwienia rozchyliłam usta. Wycofałam je z trudem, bo ciągnęła je do siebie. Pierwszy raz widzę jak ktoś stawił im tak skuteczny opór, pierwszy raz! A gdyby tak zaryzykować z tym obcięciem głowy? Zabrałam nogę i przesunęłam ją za siebie, przenosząc cały ciężar ciała na nią. W tym samym czasie zwolniłam jej dłoń i się odchyliłam pozwalając kosie paść przede mną i wykorzystując okazję i dobrze ułożone ostrze – końcówką prostopadle do ziemi i trzon poziomy, który trzymała i starała się podnieść- postawiłam najpierw jedną nogę na stali, a potem dostawiłam drugą i w ten sposób kucnęłam na trzonie. Z chwili wybiłam się i wyskoczyłam do góry. Maka jedynie oporem pomogła mi się uwolnić, puściła po tym kosę a ja przeskoczyłam nad nią i znalazłam się za jej plecami. Ostrze uderzyło o ziemię. Stanęłam na równe nogi. Jedną ze wstęg owinęłam jej wokół szyi. Z wyczuciem pociągnęłam katanę daleko przed siebie, tym samym zmuszając opętaną do poddania się sile przyciągania. Chciałam ją odciągnąć od kosy w  ten sposób. Już nie sięgała dłońmi po broń, lecz próbowała się wyrwać. Zaciskała przez to jeszcze bardziej wiązanie, więc chcąc nie chcąc, puściłam. Utrzymałam równowagę i od razu do defensywy, bo próbowała mnie zdzielić pięścią i kopniakiem, jednak ani tym, ani tym nie sięgnęła mnie. W walce wręcz z tymi linkami jest gorsza niż bez nich. Jej ruchy są chaotyczne, nieprzewidywalne, szalone, lecz pokładała w nich mnóstwo nadludzkiej siły. Podczas jednego z uników musiałam zmienić strony bo zbliżyłam się już za bardzo ku widowni. Przy kolejnym jej ataku rozdarłam jej białą, jedwabną rękawiczkę i znak poszedł na pół. Wówczas coś mi zaświtało. Skoro mogę ją odzyskać, to dlaczego nie zrobię tego sama, teraz, już? Mój pierwszy egzorcyzm? Tak, jestem w stanie to zrobić. W pewnym momencie zatrzymałam się w miejscu, nisko kucnęłam i wyciągnęłam jedną nogę ku niej. Wykonałam obrót i podcięłam jej kostki, przez co boleśnie musiała upaść na kość ogonową. Wcześniej to miejsce zakropiłam krwią, która rozlała się w potrzebny mi kształt kręgu. Ostrzem lekko rozcięłam sobie prawą rękę przy kciuku. Idealnie upadła na czerwieni. Po tym rzuciłam 5 małych ostrzy, które powbijały się kolejno w odpowiednie miejsca, tworząc odwrócony pentagram i przyblokowały jej ciało, gdyż mocno przygwoździły ubrania do ziemi.
-Na pewno chcesz to zrobić? Nigdy nie próbowałaś sama, wiesz o tym doskonale, że ryzykujesz? – Lucyfer niepewnie wtrącił.
-Nie zaryzykuję to się nie dowiem. Nie chcę tego przeciągać – odpowiedziałam, wyciągając spod koszulki krzyżyk.
Krew pod nią i zakrwawione ostrza nad nią weszły w interakcję. Została całkowicie już unieruchomiona. Kręgi się aktywowały. Wypowiedziałam ciąg słów, niezbyt głośno, lecz wyraźnie. Półdemon wypędza demona z człowieka, cóż za ironia.
-Niegodnyś tego ciała demonie, oswobodźże duszę ludzką i poddaj się wypędzeniu – Lucyfer wspierał mnie i razem ze mną mówił formułki.
Maka zaczęła wrzeszczeć, lecz przez przerażający jęk demona już przebijał się jej dziewczęcy głos. Ja natomiast ściskałam krzyż w ręce, gdyż odczuwałam niesamowity ból prawego oka. Instynktownie je przymknęłam, ale nie przerywałam rytuału egzorcyzmu. Po kilku sekundach szamotaniny i usiłowania wyrwania się, dostrzegłam, jak żyłki dotychczas wplątane mocno w jej ciało oderwały się od niej, napięły i ledwo trzymały się jej. Podniosłam drugą ręką katanę i jednym, pewnym ruchem przerwałam linki i w tej sposób uwolniłam ją od demona. Dusza powróciła do pierwotnego stanu, Maka opadła z sił i bezwładnie leżała na tej ziemi, a ja odetchnęłam z ulgą, otwierając zamknięte wcześniej oko. Było jakby sklejone, a widziałam przez nie bardzo dziwnie, w innych odcieniach. Łzy? Przetarłam już zrośniętą dłonią oko i spojrzałam na nią, krew? Nie, to nie ta z ręki, płakałam krwią? Przyglądałam się w szoku. Jedna smuga czerwonej cieczy spływała po policzku. Zdziwiona czekałam na jakąś wskazówkę od Lucyfera.
-To była więc zapłata za to, że demon dokonał egzorcyzmu – krótko doparł nie zmieniając formy.
Za moimi plecami coś się gwałtownie zbliżało. Nieprzyjemny, kolejny dreszcz mnie przeszedł – to ta aura! Instynktownie się odwróciłam wystawiając przed siebie katanę. Nie musiałam być ostrożna, gdyż wyczułam zagrożenie od razu. Ostrze natknęło się na te wkurzające linki od marionetek. Przecięłam je zdecydowanym ruchem i szukałam źródła w złości. Okryty w płaszcz koloru granatowego, dobrej postury mężczyzna ze ściągniętym kapturem i odsłoniętą jakby zmarnowaną twarzą. Blady, oczy szeroko otwarte, grymas na ustach. Dyszał zmęczony i zaciskał pięści, którymi robił dziwne gesty. Jego dłuższe, karmelowe włosy były przyozdobione żyłkami, które tworzyły pojedyncze kosmki włosów z warkoczyków. Demon, te czerwonawe oczy, gniewne tęczówki na mnie spoglądały. To pewnie on za tym stoi, bo żyłki pochodzą od niego. Zaatakował mnie też nimi. Tylko dlaczego wydaje się tak słaby? Niby kategoria A, bo ludzka pustać, lecz nie jest na tyle silny.
-Wydaje mi się, że jest już skończony, gdyż opanowanie duszy, kierowanie nim znacznie go nadwyrężyło, a jeszcze egzorcyzm do dobił. Taka moc jest potężna, lecz kosztowna, cierpi razem z marionetkami – Lucyfer wplótł mi tę informację między moje myśli.
-Dość dużo wiesz –zwróciłam na to uwagę.
-Widziałam podobnego demona z taką siłą. Piękna i wykańczająca – odparł.
Po chwili kolejne nowy linki nadciągały ku mnie. Kilka uników, wymiana pustych ciosów w celu rozerwania ich. Jest sponiewierany, słaby, jego aura gaśnie.
-Zgińże wreszcie! Mój plan był idealny! – Odezwał się ochrypłym głosem ukazując srebrny aparat na zębach.
-Pożałujesz tego, że opętałeś niewłaściwą osobę. Znowu ktoś z mojego otoczenia został splugawiony przez demona – przez zęby wycedziłam, celując w jego klatkę piersiową.
Znak musi gdzieś tam być, płaszcz jedynie go skrywa, ale to żadna przeszkoda. Potnę go jak będzie taka konieczność, całego. Zatrzymał moją rękę tuż przed przyjęciem celnego ciosu i z trudem usiłował ją cofnąć do tyłu. Mimo, że wbił mi żyłki w skórę, to nie powstrzymał mnie. Chciał też spętać drugą rękę, lecz podniosłam lewą nogę wysoko i pionowo do góry, przykładając ją do jego szyi i z premedytacją ściągnęłam go z zamachem w dół. Był przytknięty twarzą do ziemi, więc szybko kładąc mu kolana na plecach, przyblokowałam go. Przełożyłam ostrze pod głową i przyłożyłam do krtani. Uwierałam go kolanami w umięśnione i twarde ciało. Nachyliłam się nad jego lekko spiczastym uchem:
-A teraz mów, kto cię przysłał, czy może wolno działasz? – Szepnęłam cichym tonem głosu, ocierając stal o zimną skórę.
-Nic ci nie powiem! – Wykrztusił, nadziewając się tylko przez to na broń i brudząc mi ją ciemną krwią.
W tej samej chwili wypuścił ku mnie swoje żyłeczki, chwytając i splątując moje dwie ręce, podniósł mnie z pozycji siedzącej do pionu i tuż po tym związał też moje nogi. Zrobił to tak podstępnie i szybko, że nie zdążyłam na to zareagować. Z rozciągniętymi kończynami stałam naprzeciwko niego, a on szybko przebierał palcami, chcąc mnie jeszcze bardziej uwiązać. Z jego szyi spływała krew, lecz rana już się goiła. Westchnęłam z politowaniem i dwoma wektorami rozerwałam jego niteczki. Twardo stawiałam kroki zbliżając się szybko do niego. Bez zastanowienia przebiłam jego tors na wylot kataną. Połączyłam ten ruch z alchemia płomieni spalając materiał ubrań, odkrywając ciało chcąc zobaczyć znak. Tuż przy sercu. Gruchot kości, trysnęła krew, zalewając mi nią ubranie i ciało. Próbował mnie znowu spętać, lecz na darmo.
-Wiesz, że zginiesz i tak? Więc milczenie, czy nie nic nie zmieni – powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.
-Gdyby nie ten pieprzony egzorcyzm! Kto by się spodziewał, że taka połówka jak ty włada taką umiejętnością – z jego ust z każdym słowem uchodziła krew. – Zabij mnie, nic nie uzyskasz ode mnie – dodał z dumą.
Zacisnęłam pięści i przejechałam niżej kataną po ciele, aby znaleźć się na poziomie znaku. Z trudem łamałam jego wnętrzności. Niemały wysiłek włożyłam w ten manewr i bardzo się ubrudziłam.
Przecinałam znak, a on tylko jęczał żałośnie i zacisnął słabo ręce na katanie. Podniósł wzrok na mnie:
-Jak nie teraz to zginiesz z rąk własnej matki – szepnął z ogromnym trudem po czym zastygnął i zaczął się rozsypywać.
Stałam zamurowana i zamyślona, czy może się przypadkiem nie  przesłyszałam. Te słowa… Co one miały znaczyć?

______________________________________________
Poślizg, ale jest. Nadal brak weny towarzyszy, tak to jest, gdy się koncepcje opowiadania zmienia w trakcie pisania. Wybaczcie za błędy, dziękuję za przeczytanie. Pozdrawiam, Law! < 3


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystko przeżyję.