[...]Wymieniliśmy się spojrzeniami. Ja definitywnie miałam dość na dzisiaj wrażeń. I byłam pewna, że nie zdziwiłby mnie nawet tygrys, pofarbowany na różowo, ubrany w zieloną, poliestrową sukienkę i na stopach miałby żółte baleriny zawiązane pod samą szyję i do tego uczący matematyki w tej szkole. Ta szkoła ogólnie jest dziwna. W sumie...ja też jestem tą 'inną', więc idealna dla mnie. Snując swoje bezmyślne, wewnętrzne monologi, siedziałam wlepiając wzrok w fioletowy dywanik. Po chwili spostrzegłam, że nikt obok mnie nie siedzi, zrobiło się dziwnie luźno. Zapadła cisza, którą zakłócały krótkie, częste chichoty Dzinks. Odwróciłam się i niespodziewanie zastraszyłam. Zagryzłam wargi, by nie przeklnąc głośno.
-Nie wyspała się panienka? - Z uśmiechem zapytał ów pan Sebastian, będąc w małej, bardzo małej odległości od mojej twarzy.
-Patrzył mi w oczy. Mimo, że był pogodny, wydawał się przerażający. Pobladłam. Wytrzeszczyłam swoje szaro-niebieskie oczęta. Stałam jak wryta.
-Przepraszam! - Z paniką w głosie, krzyknęłam, pochylając głowę w dół. Szybko się wyprostowałam i podbiegłam do reszty, która była już w progu.
-Mam nadzieję, że spodoba wam się w szkole! - Powiedział, nadal się uśmiechając.
-Zobaczymy...- Pod nosem mruknęłam idąc tuż koło Edwarda, na końcu grupy. -Um, gdzie idziemy? -Zapytałam, szepcząc mu do ucha.
-Naprawdę coś dzisiaj z tobą nie tak. -Zrobił zmartwioną minę. -Teraz idziemy na nasze niby lekcje.
-Już? -Delikatnie się zdziwiłam. -A co z tym całym zwiedzaniem? Jak my się tu odnajdziemy?! -Niechcacy, trochę głośniej zapytałam.
-Nie martwcie się o to. Tuż po przedstawieniu się kolegom i koleżankom, ktoś z nauczycieli was oprowadzi. -Wesoło oznajmił dyrektor, delikatnie skręcając głowę w naszą stronę.
Nie powiem, słuch ma dobry albo te ściany mają uszy. Szliśmy długim korytarzem. Duże okna, od stóp do sufitu w stylu barokowym, wpuszczały ogromną ilość światła. Do tego jasne ściany...Ewidentnie dla mnie za jasno. Stąpałam delikatnie po lakierowanym, brzozowym parkiecie. Dosłyszalne były słabe, ciche jęki drewna. Czułam się dziwnie. Jakbym na bank kiedyś tutaj była, przechadzała się, choć to niemożliwe. Zazwyczaj w całkiem nowym dla mnie miejscu, odczuwam lekkie podekscytowanie, niepewność, delikatną euforię. A tutaj? Teraz idąc nic nie czuję. Ot, wielki budynek, do którego będzie mi dane uczęszczac codziennie, w godzinach porannym, najpewniej w kiepskim humorze, kształcić się intelektualnie i najprawdopodobniej doprowadzac nauczycieli do kiepskiego stanu psychicznego. W ręce ściskałam swoją legitymację z okropnym zdjęciem. Paznokciami zaczęłam szczerbić jego równiutkie, plastikowe końce.
-Gotowi? Bo ja chcę jak najszybciej pochwalić się nowymi zdobyczami. -Chwycił mosiężne klamki od metalowych drzwi.
Podniosłam głowę i przymknęłam delikatnie oczy. Światło łaskotało mnie po źrenicach.
Po chwili wycofałam się na sam koniec i starałam się iść jak najwolniej. Przekroczyliśmy próg, nawet ja. Nie ominęło mnie to. Dyrektor podszedł do wysokiego, szczupłego mężczyzny, ubranego w długi, biały fartuch. Przypominał ten szpitalny, pomijając fakt, że był nadzwyczaj pozszywany agrafkami. Dziwiłam się, że w ogóle ten fartuszek się nie rozpada ze względu na taką ilość ściegów, w dodatku jeden na drugim. Jego smukłe nogi świetnie eksponowały rurko podobne spodnie w ciemnoszarym kolorze i również pozadzieranych. Buty już nie były tak wyjątkowe. Zwykłe, ciemne adidasy nie robiły wrażenia. Byłam ciekawa jego twarzy. Pech chciał, że stał do nas plecami, gdyż prowadził cichą konwersację z dyrektorem. Zza pleców Edwarda rozglądałam się po dużej sali. Ławki nie były rozstawione jak w normalnej szkole. W sumie, to nie przypominało normalnych ławek. Były to ogromne, drewniane ławy, które pięły się ku górze. Przypominały te takie typowo sejmowe, lecz na każdym siedzeniu nie było mega wypasionego tabletu z włączonym super, fajnym pasjansem.
Na pierwszy rzut oka, klasa wydawała się liczna. Możliwe, że wcale taka nie była, bo dla mnie 20 osób to już masakra. Uczniowie siedzieli z lekko zmieszanymi minami. Gdzieniegdzie pary psiapsiółek szeptały sobie ploteczki lub komentrze na nasz temat. Większość dziewczyn sprawiała wrażenie sweet dziewczynek - typowym plastików. Chłopców nie było dużo. Wydawało mi się, że jest ich mniej niż żeńskiej części. Po chwili straszny nauczycieli dyrektor odwrócili się do nas twarzami. Od prostokątnych szkiełek biły promienie słoneczne. Jego szare tęczówki i zimny wzrok, zmierzyły nas od stóp do głów. Blada, smukła twarz była obojętna, nie ukazywała żadnej emocji. Dumnie poprawił dłonią swoje szaro-siwe włosy. Odwrócił się do klasy.
-Ta grupa nieśmiałych osób to od dzisiaj uczniowie naszej szkoły i członkowie tej klasy. - Z szyderczym uśmiechem powiedział.
-Bądźcie dla nich mili, a ja się żegnam. -Dodał dyrektor po czym wyszedł.
Lekko się zdezorientowaliśmy. Nie chcieliśmy zostawać z tym wariatem w klasie. Nieuważnie się cofnęliśmy.
-Chodźcie bliżej, chcę zobaczyć dokładniej wasze buźki. -Kątem oka na nas spoglądał i wskazywał ręką na miejsce koło biurka.
Powoli podeszliśmy do niego. Stanęliśmy przed czarną tablicą, zajmującą całą ścianę. Staliśmy jeden koło drugiego. Oczywiście, ja kończyłam 'wężyk' i zajęłam miejsce najbliższe drogi ucieczki. Tak na wszelki wypadek. Nigdy nic nie wiadomo. -Czuję się jak w pierwszej klasie...tylko wtedy miałam jeszcze łzy w oczach. -Cicho szepnęłam.
-Moglibyście się przedstawić.? -Chrząknął i odsunął się na bok.
Na pierwszy ogień wystawiliśmy Firm. Zagotowało się w niej, bo jak zwykle ona musi wszystko robić. Ja niewinnie przysłuchiwałam jak się im głosik łamie z nerwów podczas mówienia. Chwila minęła.
-A ty? -Poaptrzył na mnie nauczyciel, jakby chciał mnie zachęcić siłą do jedzenia.
-Lawrence. -Cicho rzuciłam bez zbędnego gadania. Po chwili w klasie zrobiło się małe poruszenie. Tym razem wszyscy wymieniali między sobą zdania. Niektórzy patrzyli na mnie z jakby obrzydzeniem, a wyjątki z przerażeniem w oczach i starali się odwrócić od siebie uwagę.
-Jak myślisz, o co im chodzi. -Szturchnęła mnie w kościste ramię Firm, ściszonym głosem zapytała.
-Ja nie myślę, to po pierwsze. Po drugie, nie chcę nic o tym wiedziec, bo się zdenerwuje i pożałują tego. -Odsunęłam się z nią jakby na stronę.
-Co to ma znaczyć?! Uspokójcie się! Po lekcji jest czas na pogawędki. -Podniósł głos, widocznie zdenerwowany zaistniałą sytuację. -Zajmijcie miejsca. Ostatnie ławki są wolne. -Zwrócił się do nas już spokojny.
Tym razem jako pierwsza ruszyłam w stronę upatrzonego dla siebie miejsca. Była to ława najdalej wysunięta i miała najlepszy widok za okno. Miałam przeczucie, że Firm i Dzinks już szykują na mnie napad, bo one też tak prawdopodobnie wlepiały wzrok. Jak się zdenerwują to są straszne. Czułam ich oddech na szyi.
-Eee, ładna dzisiaj pogoda... - Z uśmiechem powiedziałam, odwracając się do nich. Plecak zsunęłam z pleców i trzymałam w rękach za sobą.
-Ja tam siedzę! -Firm i Dzinks krzyknęły równocześnie i szybko podbiegły kawałek dalej.
-Nie, bo ja! -Rzuciłam swoim lekkim plecakiem, który idalnie ułożył się na drewnianej ławeczce.
-Żadna z was tu nie będzie siedzieć. -Nate zrzucił mój plecak na ziemię i pokręcił głową.
-Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, powiadasz? -Edward usiadł koło niego na moim miejscu, wystawiając mi język.
Dając za wygraną, udiadłam zaraz obok Edwarda. Za mną siadły Dzinks, Firm i Bel. Rozglądnęłam się po klasie, inni zaczęli się już pakować. Czyżby tak długo się kłóciliśmy o miejsce?
-Hej, co teraz mamy?! -Zakrzyknął Nate za ostatnią dziewczyną, która wychodziła z klasy.
-Teraz mamy długą przerwę. Trwa 20 minut. Tuż po niej jest godzina wychowawcza. -Odwróciła się na moment i popatrzyła na mnie.
-Ale gdzie?! -Wstał, by iść ją jeszcze zatrzymać. Niestety, przyśpieszyła i uciekła.
-Podryw ci nie wyszedł. -Powiedział Edward, klepiąc go po plecach. -Wszyscy się tu dziwnie zachowują. -Tym razem poważnie oznajmił wychodząc na korytarz.
-Dopiero teraz to stwierdzasz? -Sarkastycznie na bąknął Nate podążając za nim.
Nagle zaburczało mi głośno w brzuchu. Rękoma oplętłam go robiąc niesmaczną minę. -Ano...przerwa jest, chodźmy poszukać jakiejś budki z jedzonkiem. -Nieśmiało zapytałam.
-Racja, też bym zjadła jakiegoś batonika. -Podeszłą do mnie Firm i razem poszłyśmy na zewnątrz.
Dzinks i Bel szły tym razem najwolniej i przeglądały w komórkach allegro. Norma. Edward i Nate komentowali...Nie, Nate komentował dziewczyny, a bezradny Edward przytakiwał.
Na ławkach siedziało mnóstwo ludzi. Przechodząc obok nich, patrzyli się na mnie i szeptali komentarze, ale nie robili już takich min jak przy pierwszym spotkaniu. Po chwili zapomniałam o nich, a oczy mi się zaświeciły, gdy zobaczyłam w oddali małą budkę. Podbiegłam do niej, zostawiając zdezorientowaną Firm w tyle. Wyciągnęłam piątaka z kieszeni. Z ulgą nacisnęłam mały guzik, który spowodował wyrzucenie mojego upragnionego wielkiego batonika, oblanego białą czekoladą. Szybko, niezgrabnie go otworzyłam i ugryzłam. Taak, cukier, tego mi było trzeba było. Firm do mnie dołączyła, lecz wybrała czipsy o smaku chili. A potem będzie jęczec, że ostre. Jeśli myślała, że mnie zniechęci do jedzenia ich to się myliła, sama będzie cierpiec. Usiadłyśmy na chłodnym murku po turecku i zajadałyśmy. Tak nam minęła przerwa.
Wróciłyśmy do klasy jako ostatnie. Wszyscy już siedzieli na miejscach. Jak nigdy nic poszłyśmy na swoje siedzenia. Mijałam już ostatnią obcą mi dziewczynę. W chwili, gdy przeszłam usłyszałam od niej:
-A za chwilę będziesz się wymądrzała...
Zdziwiona, odwróciłam się do niej, by upewnic się, że do mnie mówiła. Kilka osób już śledziło sytuację, a ona siedziała zadowolona. Przemilczałam komentarz. Chciałam isc już siadac, gdy ktoś wszedł do klasy i zakmnął za sobą drzwi.
-Dzień dobry...-Usłyszałam bardzo znajomy mi męski głos...
------
Przepraszam od razu na błędy! Blogger coś świruje, ucinał mi tekst, przestawał pisać...masakra. Ogarnęłam to jak tylko mogłam. Rozdział taki sobie, wiem, ale chciałam jeszcze nie zdradzać ciągu dalszego, za szybko. :D Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law! :)
piątek, 28 grudnia 2012
poniedziałek, 24 grudnia 2012
24 grudnia | Law poeta.
Dzisiaj 24 grudnia, Wigilia, więc coś wypada napisać.
Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia, mile spędzonych chwil w rodziną, w szkole samych pozytywnych ocen, mnóstwa pieniędzy oraz samych sukcesów w grach czy tam w życiu prywatnym. :) Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! < 3
Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia, mile spędzonych chwil w rodziną, w szkole samych pozytywnych ocen, mnóstwa pieniędzy oraz samych sukcesów w grach czy tam w życiu prywatnym. :) Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! < 3
Law poeta.
Mam nadzieję, że nadchodzący Nowy Rok przyniesie Wam samych radości. A dzisiaj przy
Wigilijnym stole, puścicie w niepamięć wszystkie przykrości i będziecie się radować w
rodzinnym gronie.
Ten rysunek to spontan. Wiem, beznadziejny, ale rysowałam go dla przyjemności. :)
Btw. Blog ma już rok! < 3
Tak więc, Wesołych Świąt życzy Law! :)
piątek, 14 grudnia 2012
Rozdział XIV
-Ano... - Ciągnęłam, wymyślając wymówkę. - Tosta? - Z wymuszonym uśmiechem od ucha do ucha, wyciągnęłam do niej talerz z jeszcze ciepłym chlebem, na którym roztopionym ser żółty spływał na naczynie.
-Podziękuje, a ty się lepiej zbieraj, bo nie chcemy się spóźnić w pierwszy dzień. -Odwróciła się i pomaszerowała w stronę wyjścia.
-Taaak i mówi to ta co w poprzedniej szkole opuszczała pierwsze lekcje. -Obróciłam oczami odkładając talerz na szklany stół.
-Słyszałam! -Krzyknęła, a po chwili zatrzasnęły się za nią drzwi.
-Za głośno myślę. -Poszłam do pokoju, by wyciągnąć ubranie i znaleźć prostownicę. Otworzyłam szafę i rzucając wzrokiem po wieszakach, rozmyślałam. Nie ubiorę przecież spódnicy, bo...nie. Konstruktywny argument na wszystko. Wyciągnęłam ładnie złożone w kostkę, czarne rurki, moim zdaniem w miarę eleganckie. Przynajmniej nie poprzecierane. Z prostownicą pobiegłam do łazienki. Wcześniej się jej nie przyglądałam. Myślałam, że będzie taka zwykła szara, ale się myliłam. Wyłożona była błękitnymi, kwadratowymi kafelkami. Na ścianie po lewej stronie drzwi, wisiało ogromne lustro, w którym można się przejrzeć od stóp do głów. Tuż obok niego był przymocowany no wysokości mojego brzucha, błękitna umywalka w kształcie łezki. Za dziwną umywalką stała biała komoda z kilkoma szufladami. Pod przeciwną ścianą stała ogromna, biała wanna ozdobiona błękitnymi kryształkami. W kącie stał prysznic. Obudowany, szczelnie zamykany, lekko prześwitujący. Ogółem...łazienka jak w hotelu 5-cio gwiazdkowym. Po lekkim szoku, w podskokach zaciągałam spodnie na tyłek. Zaczęłam szybko myc zęby. Szorując je energicznie, zatapiałam się we własnych myślach. Pustym, naćpanym wzrokiem patrzyłam w swoje nędzne odbicie. Do glinianego kubeczka, który stał na komodzie, nalałam ciepłej wody z kranu, by przepłukać usta. Wzięłam łyk i odruchowo połknęłam przypominając sobie wczorajsze niby wspomnienia. Zaczęłam litrami napełniać usta wodą z bieżącego strumienia, by zapić okropny posmak pasty. Po porządnym, bezsensownym napełnieniu żołądka płynem, poszłam ubierać górną część mundurka. Przechodząc przez kuchnię, nie mogłam się oprzeć magicznemu śniadaniu.
Tost wygrał. Podbiegłam do stołu i wpakowałam go do gęby. Następnie podreptałam prostować grzywkę. Mimo iż nie jadłam nigdy śniadań, ten tost wyjątkowo mi smakował. Skończywszy się nim delektować, poleciałam po spakowany wcześniej plecak i z kluczem w ręce, wyszłam. Zamykając za sobą drzwi, chusteczką wycierałam, lekko tłuste usta. Gdy się obróciłam, zobaczyłam całą piątkę przed sobą. Każdy poważny, przyodziany w mundurek. Komicznie to wyglądało.
-A spódniczka gdzie? -Podejrzanie zapytał Naye, robiąc chytrą minę.
-W szkole się na inne napatrzysz. Powinno ci to wystarczyć. -Poprawiając plecak, lekceważąco odpowiedziałam.
-No ty chyba sobie jaja robisz! -Gniewnie wybuchła krzykiem Dzinks, uderzając Nate'a, czarną, ozdobioną agrafkami torbą.
-No tak, żartowałem tylko! To bolało! -Broniąc się, tłumaczył.
-Chodźmy...Trampki muszę jak najszybciej rozchodzić. -Wychodząc naprzód, mruknęłam.
Wyszliśmy z bloku i prostym chodnikiem podążaliśmy do szkoły. Okoliczne krzaki na wykoszonych trawnikach były równiutko przycięte. Kwiaty nie rosły 'dziko', wręcz przeciwnie, były jakby posortowane kolorami i posadzone w symetryczne koła. Nie byliśmy jedyną grupką, która 'wyszła za pięć dwunasta'. Po różnych stronach ulic, szli uczniowie tej szkoły w tych charakterystycznych mundurkach. Szłam tuż za resztą, wlepiając wzrok w szarą ścieżkę. Oni prowadzili żywą dyskusję, a ja dreptałam cichutko, nie słuchając ich. Znaleźliśmy się pod chwili pod murami szkoły. Była ogromna! Składała się z jednego, największego budynku, który piął się wysoko ku górze. Po obu jego stronach były dwa równie duże budynki. Do głównych drzwi wejściowych, prowadziły kamiennie schody i dość niskich stopniach. Budynek otaczał mały ogród, który w sobie krył mnóstwo ławek. Idealnie miejsce do spędzania przerw. Ogółem ta szkoła nie była szara i bez wyrazu. Z zewnątrz była w jasnych, pastelowych kolorach, ciekawił mnie środek. Gdy tak jeszcze stałam, patrząc w około, reszta poszła do przodu. Dopiero, gdy się zorientowałam, że jestem mały kawałek z tyłu, a stałam jeszcze w bramie, przyśpieszyłam kroku. Oni czekali na mnie na schodach. Było mnóstwo ludzi, w końcu szkoła. Z opuszczoną głową, jak najszybciej starałam się przemknąć między nimi niezauważona. Na szczęście, nikt nie zwracał na mnie większej uwagi.
-Law, chodź! Budki z kawą poszukasz później! -Odwracając się w moją stronę, krzyknęła Firm.
Wtedy, uwaga tych wszystkich uczniów, skupiła się na mojej niewinnej osobie. Rozumiem, nowa twarz, ale żeby tak się chamsko patrzeć i komentować? Ich miny były straszne. Już po nich sądziłam, że nie są przyjaźnie nastawieni. Zacisnęłam zęby i podbiegłam do przyjaciół.
Szybko weszłam do szkoły i gdy Edward zamknął za nami drzwi, odetchnęłam z ulgą, opierając się o chłodną blado-żółtą ścianę z wielkim znakiem nakazu wyciszenia komórki.
-Widzieliście to?! Patrzyli na Law jakby chcieli ją zabić, a co najmniej poderznąć gardło! -Z lekkim szokiem mieszanym ze zdenerwowaniem a zarazem podekscytowaniem powiedziała Dzinks. Z zapałem w oczach, oglądała to co się dzieje za szybą.
-To było straszne...-Wymamrotałam, przypominając sobie w myślach ich okropne twarze.
Staliśmy jeszcze przez moment w zamyśleniu. Każdy z nas snuł swoją nieprawdopodobną teorię, która by wyjaśniała zaistniałą sytuację.
-Dzień dobry! Jesteście nawet przed czasem! Jakich mam dobrych uczniów. -Ktoś za nami radośnie wykrzykiwał.
Odwróciliśmy się gwałtownie. Przedwcześnie stwierdziłam, że zdumienie dzisiaj z naszych twarzy nie zejdzie. Przed naszymi oczami, ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna w czarno-fioletowych włosach, który wystawały spod czarnego, ogromnego kapelusza, przyozdobionego czarnymi krzyżami. Ubrany był w fioletową, skórzaną marynarkę i czarne również skórzane spodnie, który były szerokie na biodrach. Do zestawu był czarne lakierki z fioletowymi szpicami. Na dłoniach godnie reprezentowały się złote pierścienie z fioletowymi kryształami. Po tym już można stwierdzić - ubóstwia kolor fioletowy z połączeniu z czernią.
Nikt z nasze grupki nie wydał nawet najmniejszego chrząknięcia. Przemilczaliśmy komentarze. Staliśmy ze wzrokiem wlepionym w jego osobę.
-Aj, nie przedstawiłem się i na dodatek tak nagle na was naskoczyłem. Nazywam się Kevin Pheles, jestem dyrektorem tej wspaniałej szkoły! Witajcie w Alchemist School! -Rozkładają dumnie ręce do doku, wesoło pokrzykiwał.
-Dzień-dzień dobry...-Jąkając się wymamrotała nieświadomie Dzinks.
-Nie tak oficjalne, bo czuje się staro. -Uśmiechnął się. -Nie stójmy tak w drzwiach, chodźmy do mojego gabinetu. -Odwrócił się i zaczął iść. Dopiero po chwili ruszyliśmy za nim.
-Oprowadzaniem zajmiemy się później, najpierw załatwimy ważniejsze rzeczy. -Nie schodząc z miłego tonu, otworzył drzwi od swojego gabinetu z wielkim napisałem: "Dyrektor - Kevin Pheles". Zostawił je szeroko otwarte, zapraszając nas do środka. Wnętrze nie było bardzo zawalone tak jak to była w przeciętnych gabinetach. Po środku białego pokoju, stało biurko, a na nim panował porządek - rzadko spotykany. Za biurkiem stało kilka regałów z kilkunastoma segregatorami. Pod ścianą po naszej lewej stronie stała komoda z ekspresem do kawy oraz z z kilkoma kubkami z obrazkami...kotów. Przed biurkiem, zamiast twardego krzesła dla gości, stała wielka kanapa w kolorze fioletowym, czemu mnie to nie zdziwiło?
-Rozgośćcie się i usiądźcie wygodnie. -Wskazując ręką na kanapkę, usiadł na swoim czarnym fotelu.
-Wydaje mi się, że się mnie boicie. Sądzę tak po waszych minach. -Popatrzył nam w oczy.
-T-to nie tak. Po prostu to miejsce jest dla nas nowością. -Odezwała się niepewnie Firm.
-Tak? Mam nadzieję, że taka zmiana wyjdzie wam na dobre. -Wziął do rąk kilka kartek.
-Elizabeth Clark, Rita Delaney, Caroline Ross, Nate River, Edward Elric i Isabell Lawrence. -Wymienił nasze nazwiska tak jak siedzieliśmy. Po chwili uniósł wzrok nad kartki i popatrzył na mnie z trochę zdziwioną miną. Potem na kartkę i znowu na mnie. I powtórzył to jeszcze raz.
-Coś nie tak? -Niskim głosem zapytałam, przerywając niezręczną ciszę.
-Ach, przepraszam! Po prostu nie pasujesz mi do opisu na kartce. -Jedną z nich odwrócił w naszą stronę. -Te kartki to takie jakby wasze mini CV. Mam tutaj wasze zdjęcia, daty urodzenia, miejsca, inne dane, zainteresowania, osiągnięcia, wady, zalety i cechy charakteru i takie tam mniej ważne, ale ciekawe.
Popatrzyliśmy na niego z niepokojem. Skąd on miał takie dane? Przeraziliśmy się, a mi przypominał on trochę jakiegoś psychopatę.
-I właśnie tutaj mam napisane, że na co dzień chodzisz w glanach, porozdzieranych, ciemnych spodniach i szerokich koszulkach z ulubionymi zespołami. -Kontynuując, spojrzał na mnie od stóp do głów.
Osłupiałam. Dlaczego akurat mnie się przyczepił?
-W końcu to szkoła, a szkoła jak każda inna, ma swoje zasady. A ja jako człowiek mam swoją kulturę i przestrzegam regulaminów...Jak tylko daję radę. -Nieśmiało tłumaczyłam.
-Delikatnie je łamiesz, ale nie przeszkadza mi to, nie ja wymyślałem te zasady. -Wesoło powiedział, odkładając kartki.
Nic już nie dopowiedziałam. Odwróciłam głowę z stronę okna i wpatrywałam się w krajobraz.
-Tutaj macie swoje identyfikatory. -Nagle zmienił temat i wyciągnął z szuflady stosik plastikowych kart.
Wstaliśmy i wzięliśmy je. Zawierały tylko imię, nazwisko, małą miniaturkę zdjęcia legitymacyjnego i jakiś numer.
-Przez pierwsze dni, musicie je mieć przy sobie, najlepiej w kieszeni, której najczęściej używacie. Niektórzy ze starszych klas mogą was zaczepiać i brać za intruzów, więc wtedy musicie się wylegitymować. -Popił kawę z kubka z niebieskookim kotkiem.
-To o której i gdzie zaczynami lekcje? - Z lekkim zniecierpliwieniem zapytał Nate.
Nie doczekał się odpowiedzi, bo za naszymi plecami usłyszeliśmy otwierające się drzwi.
Odwróciliśmy się, naturalnie wyczekując kolejnej niespodzianki. Ujrzeliśmy wysokiego, młodego mężczyznę, ubranego w czarny garnitur. Jego czarne, dłuższe włosy, połyskiwały w promieniach słońca Jego jasna cera dodawała mu mrocznego akcentu. Stał wyprostowany rękoma wzdłuż ciała. Po chwili ukłonił się, wyciągając dłonie w białych, jedwabnych rękawiczkach do przodu.
-Dzień dobry, panie dyrektorze. -Łagodnym głosem i szerokim uśmiechem powiedział, prostując się i otwierając oczy.
Gdy mu się przyjrzałam, dostrzegłam, że jego tęczówki są...krwistoczerwone! Zbieg okoliczności, czy może specjalne soczewki? Nie mogłam teraz wyciągać pochopnych wniosków. Spokojnie, nie dając nic po sobie poznać, siedziałam.
-Witam, witam. Chyba wywarł pan na nich dobre pierwsze wrażenie, panie Sebastianie. -Powiedział dyrektor wstając i podchodząc do niego.
-Mam taką nadzieję. -Jego uśmiech nie schodził ze smukłej twarzy...
-------------
Łaaa, kolejny rozdział za nami. Jak zwykle - przepraszam za błędy, ale pisanie w nocy nie wychodzi mi na dobre, a weekend mam zawalony nauką i nadrabianiem zaległości w szkole. Postanowiłam, że jednak rozdziały będą co dwa tygodnie, ale jeśli znajdę czas to będę pisać co tydzień. :) Akcja praktycznie teraz się będzie rozwijać...znaczy, postaram się o to. Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law. :)
-Podziękuje, a ty się lepiej zbieraj, bo nie chcemy się spóźnić w pierwszy dzień. -Odwróciła się i pomaszerowała w stronę wyjścia.
-Taaak i mówi to ta co w poprzedniej szkole opuszczała pierwsze lekcje. -Obróciłam oczami odkładając talerz na szklany stół.
-Słyszałam! -Krzyknęła, a po chwili zatrzasnęły się za nią drzwi.
-Za głośno myślę. -Poszłam do pokoju, by wyciągnąć ubranie i znaleźć prostownicę. Otworzyłam szafę i rzucając wzrokiem po wieszakach, rozmyślałam. Nie ubiorę przecież spódnicy, bo...nie. Konstruktywny argument na wszystko. Wyciągnęłam ładnie złożone w kostkę, czarne rurki, moim zdaniem w miarę eleganckie. Przynajmniej nie poprzecierane. Z prostownicą pobiegłam do łazienki. Wcześniej się jej nie przyglądałam. Myślałam, że będzie taka zwykła szara, ale się myliłam. Wyłożona była błękitnymi, kwadratowymi kafelkami. Na ścianie po lewej stronie drzwi, wisiało ogromne lustro, w którym można się przejrzeć od stóp do głów. Tuż obok niego był przymocowany no wysokości mojego brzucha, błękitna umywalka w kształcie łezki. Za dziwną umywalką stała biała komoda z kilkoma szufladami. Pod przeciwną ścianą stała ogromna, biała wanna ozdobiona błękitnymi kryształkami. W kącie stał prysznic. Obudowany, szczelnie zamykany, lekko prześwitujący. Ogółem...łazienka jak w hotelu 5-cio gwiazdkowym. Po lekkim szoku, w podskokach zaciągałam spodnie na tyłek. Zaczęłam szybko myc zęby. Szorując je energicznie, zatapiałam się we własnych myślach. Pustym, naćpanym wzrokiem patrzyłam w swoje nędzne odbicie. Do glinianego kubeczka, który stał na komodzie, nalałam ciepłej wody z kranu, by przepłukać usta. Wzięłam łyk i odruchowo połknęłam przypominając sobie wczorajsze niby wspomnienia. Zaczęłam litrami napełniać usta wodą z bieżącego strumienia, by zapić okropny posmak pasty. Po porządnym, bezsensownym napełnieniu żołądka płynem, poszłam ubierać górną część mundurka. Przechodząc przez kuchnię, nie mogłam się oprzeć magicznemu śniadaniu.
Tost wygrał. Podbiegłam do stołu i wpakowałam go do gęby. Następnie podreptałam prostować grzywkę. Mimo iż nie jadłam nigdy śniadań, ten tost wyjątkowo mi smakował. Skończywszy się nim delektować, poleciałam po spakowany wcześniej plecak i z kluczem w ręce, wyszłam. Zamykając za sobą drzwi, chusteczką wycierałam, lekko tłuste usta. Gdy się obróciłam, zobaczyłam całą piątkę przed sobą. Każdy poważny, przyodziany w mundurek. Komicznie to wyglądało.
-A spódniczka gdzie? -Podejrzanie zapytał Naye, robiąc chytrą minę.
-W szkole się na inne napatrzysz. Powinno ci to wystarczyć. -Poprawiając plecak, lekceważąco odpowiedziałam.
-No ty chyba sobie jaja robisz! -Gniewnie wybuchła krzykiem Dzinks, uderzając Nate'a, czarną, ozdobioną agrafkami torbą.
-No tak, żartowałem tylko! To bolało! -Broniąc się, tłumaczył.
-Chodźmy...Trampki muszę jak najszybciej rozchodzić. -Wychodząc naprzód, mruknęłam.
Wyszliśmy z bloku i prostym chodnikiem podążaliśmy do szkoły. Okoliczne krzaki na wykoszonych trawnikach były równiutko przycięte. Kwiaty nie rosły 'dziko', wręcz przeciwnie, były jakby posortowane kolorami i posadzone w symetryczne koła. Nie byliśmy jedyną grupką, która 'wyszła za pięć dwunasta'. Po różnych stronach ulic, szli uczniowie tej szkoły w tych charakterystycznych mundurkach. Szłam tuż za resztą, wlepiając wzrok w szarą ścieżkę. Oni prowadzili żywą dyskusję, a ja dreptałam cichutko, nie słuchając ich. Znaleźliśmy się pod chwili pod murami szkoły. Była ogromna! Składała się z jednego, największego budynku, który piął się wysoko ku górze. Po obu jego stronach były dwa równie duże budynki. Do głównych drzwi wejściowych, prowadziły kamiennie schody i dość niskich stopniach. Budynek otaczał mały ogród, który w sobie krył mnóstwo ławek. Idealnie miejsce do spędzania przerw. Ogółem ta szkoła nie była szara i bez wyrazu. Z zewnątrz była w jasnych, pastelowych kolorach, ciekawił mnie środek. Gdy tak jeszcze stałam, patrząc w około, reszta poszła do przodu. Dopiero, gdy się zorientowałam, że jestem mały kawałek z tyłu, a stałam jeszcze w bramie, przyśpieszyłam kroku. Oni czekali na mnie na schodach. Było mnóstwo ludzi, w końcu szkoła. Z opuszczoną głową, jak najszybciej starałam się przemknąć między nimi niezauważona. Na szczęście, nikt nie zwracał na mnie większej uwagi.
-Law, chodź! Budki z kawą poszukasz później! -Odwracając się w moją stronę, krzyknęła Firm.
Wtedy, uwaga tych wszystkich uczniów, skupiła się na mojej niewinnej osobie. Rozumiem, nowa twarz, ale żeby tak się chamsko patrzeć i komentować? Ich miny były straszne. Już po nich sądziłam, że nie są przyjaźnie nastawieni. Zacisnęłam zęby i podbiegłam do przyjaciół.
Szybko weszłam do szkoły i gdy Edward zamknął za nami drzwi, odetchnęłam z ulgą, opierając się o chłodną blado-żółtą ścianę z wielkim znakiem nakazu wyciszenia komórki.
-Widzieliście to?! Patrzyli na Law jakby chcieli ją zabić, a co najmniej poderznąć gardło! -Z lekkim szokiem mieszanym ze zdenerwowaniem a zarazem podekscytowaniem powiedziała Dzinks. Z zapałem w oczach, oglądała to co się dzieje za szybą.
-To było straszne...-Wymamrotałam, przypominając sobie w myślach ich okropne twarze.
Staliśmy jeszcze przez moment w zamyśleniu. Każdy z nas snuł swoją nieprawdopodobną teorię, która by wyjaśniała zaistniałą sytuację.
-Dzień dobry! Jesteście nawet przed czasem! Jakich mam dobrych uczniów. -Ktoś za nami radośnie wykrzykiwał.
Odwróciliśmy się gwałtownie. Przedwcześnie stwierdziłam, że zdumienie dzisiaj z naszych twarzy nie zejdzie. Przed naszymi oczami, ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna w czarno-fioletowych włosach, który wystawały spod czarnego, ogromnego kapelusza, przyozdobionego czarnymi krzyżami. Ubrany był w fioletową, skórzaną marynarkę i czarne również skórzane spodnie, który były szerokie na biodrach. Do zestawu był czarne lakierki z fioletowymi szpicami. Na dłoniach godnie reprezentowały się złote pierścienie z fioletowymi kryształami. Po tym już można stwierdzić - ubóstwia kolor fioletowy z połączeniu z czernią.
Nikt z nasze grupki nie wydał nawet najmniejszego chrząknięcia. Przemilczaliśmy komentarze. Staliśmy ze wzrokiem wlepionym w jego osobę.
-Aj, nie przedstawiłem się i na dodatek tak nagle na was naskoczyłem. Nazywam się Kevin Pheles, jestem dyrektorem tej wspaniałej szkoły! Witajcie w Alchemist School! -Rozkładają dumnie ręce do doku, wesoło pokrzykiwał.
-Dzień-dzień dobry...-Jąkając się wymamrotała nieświadomie Dzinks.
-Nie tak oficjalne, bo czuje się staro. -Uśmiechnął się. -Nie stójmy tak w drzwiach, chodźmy do mojego gabinetu. -Odwrócił się i zaczął iść. Dopiero po chwili ruszyliśmy za nim.
-Oprowadzaniem zajmiemy się później, najpierw załatwimy ważniejsze rzeczy. -Nie schodząc z miłego tonu, otworzył drzwi od swojego gabinetu z wielkim napisałem: "Dyrektor - Kevin Pheles". Zostawił je szeroko otwarte, zapraszając nas do środka. Wnętrze nie było bardzo zawalone tak jak to była w przeciętnych gabinetach. Po środku białego pokoju, stało biurko, a na nim panował porządek - rzadko spotykany. Za biurkiem stało kilka regałów z kilkunastoma segregatorami. Pod ścianą po naszej lewej stronie stała komoda z ekspresem do kawy oraz z z kilkoma kubkami z obrazkami...kotów. Przed biurkiem, zamiast twardego krzesła dla gości, stała wielka kanapa w kolorze fioletowym, czemu mnie to nie zdziwiło?
-Rozgośćcie się i usiądźcie wygodnie. -Wskazując ręką na kanapkę, usiadł na swoim czarnym fotelu.
-Wydaje mi się, że się mnie boicie. Sądzę tak po waszych minach. -Popatrzył nam w oczy.
-T-to nie tak. Po prostu to miejsce jest dla nas nowością. -Odezwała się niepewnie Firm.
-Tak? Mam nadzieję, że taka zmiana wyjdzie wam na dobre. -Wziął do rąk kilka kartek.
-Elizabeth Clark, Rita Delaney, Caroline Ross, Nate River, Edward Elric i Isabell Lawrence. -Wymienił nasze nazwiska tak jak siedzieliśmy. Po chwili uniósł wzrok nad kartki i popatrzył na mnie z trochę zdziwioną miną. Potem na kartkę i znowu na mnie. I powtórzył to jeszcze raz.
-Coś nie tak? -Niskim głosem zapytałam, przerywając niezręczną ciszę.
-Ach, przepraszam! Po prostu nie pasujesz mi do opisu na kartce. -Jedną z nich odwrócił w naszą stronę. -Te kartki to takie jakby wasze mini CV. Mam tutaj wasze zdjęcia, daty urodzenia, miejsca, inne dane, zainteresowania, osiągnięcia, wady, zalety i cechy charakteru i takie tam mniej ważne, ale ciekawe.
Popatrzyliśmy na niego z niepokojem. Skąd on miał takie dane? Przeraziliśmy się, a mi przypominał on trochę jakiegoś psychopatę.
-I właśnie tutaj mam napisane, że na co dzień chodzisz w glanach, porozdzieranych, ciemnych spodniach i szerokich koszulkach z ulubionymi zespołami. -Kontynuując, spojrzał na mnie od stóp do głów.
Osłupiałam. Dlaczego akurat mnie się przyczepił?
-W końcu to szkoła, a szkoła jak każda inna, ma swoje zasady. A ja jako człowiek mam swoją kulturę i przestrzegam regulaminów...Jak tylko daję radę. -Nieśmiało tłumaczyłam.
-Delikatnie je łamiesz, ale nie przeszkadza mi to, nie ja wymyślałem te zasady. -Wesoło powiedział, odkładając kartki.
Nic już nie dopowiedziałam. Odwróciłam głowę z stronę okna i wpatrywałam się w krajobraz.
-Tutaj macie swoje identyfikatory. -Nagle zmienił temat i wyciągnął z szuflady stosik plastikowych kart.
Wstaliśmy i wzięliśmy je. Zawierały tylko imię, nazwisko, małą miniaturkę zdjęcia legitymacyjnego i jakiś numer.
-Przez pierwsze dni, musicie je mieć przy sobie, najlepiej w kieszeni, której najczęściej używacie. Niektórzy ze starszych klas mogą was zaczepiać i brać za intruzów, więc wtedy musicie się wylegitymować. -Popił kawę z kubka z niebieskookim kotkiem.
-To o której i gdzie zaczynami lekcje? - Z lekkim zniecierpliwieniem zapytał Nate.
Nie doczekał się odpowiedzi, bo za naszymi plecami usłyszeliśmy otwierające się drzwi.
Odwróciliśmy się, naturalnie wyczekując kolejnej niespodzianki. Ujrzeliśmy wysokiego, młodego mężczyznę, ubranego w czarny garnitur. Jego czarne, dłuższe włosy, połyskiwały w promieniach słońca Jego jasna cera dodawała mu mrocznego akcentu. Stał wyprostowany rękoma wzdłuż ciała. Po chwili ukłonił się, wyciągając dłonie w białych, jedwabnych rękawiczkach do przodu.
-Dzień dobry, panie dyrektorze. -Łagodnym głosem i szerokim uśmiechem powiedział, prostując się i otwierając oczy.
Gdy mu się przyjrzałam, dostrzegłam, że jego tęczówki są...krwistoczerwone! Zbieg okoliczności, czy może specjalne soczewki? Nie mogłam teraz wyciągać pochopnych wniosków. Spokojnie, nie dając nic po sobie poznać, siedziałam.
-Witam, witam. Chyba wywarł pan na nich dobre pierwsze wrażenie, panie Sebastianie. -Powiedział dyrektor wstając i podchodząc do niego.
-Mam taką nadzieję. -Jego uśmiech nie schodził ze smukłej twarzy...
-------------
Łaaa, kolejny rozdział za nami. Jak zwykle - przepraszam za błędy, ale pisanie w nocy nie wychodzi mi na dobre, a weekend mam zawalony nauką i nadrabianiem zaległości w szkole. Postanowiłam, że jednak rozdziały będą co dwa tygodnie, ale jeśli znajdę czas to będę pisać co tydzień. :) Akcja praktycznie teraz się będzie rozwijać...znaczy, postaram się o to. Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law. :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)