sobota, 23 marca 2013

Rozdział XXI



    Późniejsze, luźniejsze rozmowy trwały aż do wieczora. Dzięki nim, momentami zapominałam o tym,  co się stało.  Było miło, choć czasami dosadna szczerość jasnowłosego – Breaka, mnie przerażała. Wątpię bym kiedyś przestała się go bać. Niby niepozornie wygląda, ale w głębi niego siedzi coś, co tylko czeka na odpowiedni moment, by dogryźć lub dobić. Przekonałam się o tym właśnie podczas pogawędki z nim. Te cukierki, które daje „od serca” to tylko zachęta.
Z budynku wyszliśmy sami. Dorośli zostali jeszcze dłużej, tłumacząc, że muszą obmyślić kilka ważnych spraw i planów. Więcej zdradzić nie chcieli. Na dowidzenia dostaliśmy sporo słodyczy. Określając to jako „trochę”, skłamałabym. Po zejściu ze schodów, przystałam i popatrzyłam w piękne, granatowe niebo, które było przysłane tysiącami gwiazd. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Czułam taką wewnętrzną radość, którą uważałam za dawno straconą. Byłam niesamowicie pełna energii i entuzjazmu z podjętej, własnej decyzji. Zastanawiałam się co zrobić, by tę adrenalinę rozładować i zrobić przy tym jak najmniej szkód i by nie ucierpieli na tym inni, wliczając w to mnie. W dłoni ściskałam małe landrynki w różowych papierkach. Na złość tylko ja takie miałam.
-Hej, bardzo się tym przejęłaś? – Edward szturchnął mnie w ramię, ściągając mój umysł tym samym na ziemię.
-Szczerze to nie wiem, ale jednego jestem pewna. Nie jestem demonem. – Odwróciłam się do niego twarzą i z uśmiechem powiedziałam.
-Mi nawet tak jakoś ciężko o tym mówić. –Firm podeszła do nas, miętoląc pusty, brązowy papierek po czekoladce, którą dostała do herbatki.
-A ja muszę skoczyć po coś do mieszkania. Idzie ktoś ze mną? –Nate wyciągnął srebrne klucze i złapał pod rękę Dzinks.
-Tak, idę. – Krótko to skomentowała, drepcząc pośpiesznie za nim ku bramie. 
-Zaraz wrócimy! –Nate krzyknął już za murami.
-Nie wiem po co on nas pytał jak i tak z nią poszedł. –Firm pokręciła głową i usiadła na drewnianej ławce z oparciem. -Jak myślicie, coś sobie wywnioskował z dzisiejszej rozmowy, czy jak zwykle będzie bujał beztrosko w obłokach? –Spytała zaciekawiona.
-Na pewno się przejął, ale się do tego nie przyzna. Mogłoby to zaszkodzić jego reputacji i zniszczyć wizerunek. –Sarkastycznie odpowiedział Edward.
-Tu był gdzieś automat…. –Obróciłam się wokół własnej osi. –O, tam jest! –Krzyknęłam, przyśpieszając kroku.
-A ta to już od razu za żarcie się bierze. –Firm wygodnie się rozsiadła.
Podeszłam do automatu, z którego rano również korzystałam. Wyciągnęłam drobne z tylnej kieszeni spodni. Szybko  podniosłam rękę, by nacisnąć szary guziczek, który wyczaruje mi żelki – miśki. Popatrzyłam na bandaż, który był już lekko zniszczony i brzydko wyglądał. Nagle przypomniałam sobie słowa błazna, które powiedział mi na ucho, gdy już wychodziłam: „Zaraz ściągnij opatrunek, nie będzie ci potrzebny.” -Ciekawe co miał na myśli? –Burknęłam pod nosem. Wyciągnęłam paczkę soczyście wyglądających żelek i wróciłam do ławki.
-To co tam zjadłaś ci nie wystarczyło? –Edward złośliwie skomentował moje nieudane otwarcie głupiej torebki z miśkami.
-Potrzymaj i przy okazji otwórz, proszę. –Wcisnęłam mu do rąk opakowanie i narwanie zaczęłam ściągać dobrze zawiązany bandaż.
-Nie chcę na to patrzeć. –Firm odwróciła się, zasłaniając oczy rękoma.
Po małej szarpaninie, udało mi się ściągnąć większość, zakrwawionego, przyschniętego materiału. Nastawiałam się na ból, pieczenie,  okropne swędzenie, ale nic takiego nie odczułam. Nadgarstek był… Bez najmniejszej blizny. Otworzyłam szerzej oczy i rozchyliłam lekko usta. Nie tylko ze zdziwienia, ale również ze złości. Stałam w bezruchu i protezą ściskałam nieświadomie zrośniętą skórę.
-Zawinęłaś już?! Proszę cię! –Firm krzyknęła, bo chciała odczytać sms’a, którego właśnie dostała.
-Znowu… Znowu nie ma śladu po ranie. –Wymamrotałam, wyrzucając zużyty bandaż do śmietnika stojącego obok ławki.
-Wspominali coś o regeneracji drobnych obrażeń, ale w przypadku demonów… -Edward niepewnie wtrącił.
-Dupa nie demon! –Krzyknęłam, uderzając boleśnie zrośniętą ręką w drewno. Kości mi tylko delikatnie strzeliły, a we skórę powbijały się małe drzazgi.
Po chwili dostałam niedelikatnie w plecy czymś twardym. Zakrztusiłam się głową czerwonego miśka, którego właśnie przegryzłam i przełykałam. Zaczęłam kaszleć i łapczywie oddychać.  Biłam się w klatkę piersiową. Próbowałam spokojnie odetchnąć i się uspokoić.
-Trochę nie w porę… - Nate podszedł i ze skruszoną miną powiedział, powoli podnosząc pomarańczową piłkę do koszykówki.
-Ty masz jeszcze siłę grac? –Edward zapytał Nate’a po czym klepnął mnie porządnie w plecy.
-Obiecałem, że przez ten incydent, który kosztował nas sporo nerwów, odpłacę się Law. Gra w kosza będzie idealną zapłatą. –Nate wyciągnął do mnie piłkę.
-Naprawdę kosz? Jestem zła. Mam zbyt dużo siły. Wręcz mnie nosi… Dokopię ci. –Wyprostowałam się i szyderczo uśmiechnęłam, biorąc od niego piłkę.
-To idziemy na boisko po drugiej stronie szkoły i zobaczymy. –Obrócił się i zdecydowanym krokiem poszedł przodem.
Dużo nie przeszliśmy, zaledwie z 50 metrów. Za budynkiem szkoły było duże boisko. Naprawdę ogromne. Było całe z pomarańczowej gumy, po której się dobrze biegało, ale upadki bywały bolesne. Ten kolor gryzł w oczy strasznie. Weszliśmy poza zaznaczone, białe linie od boiska do kosza. Po dokładnym rozejrzeniu się, dostrzegłam jeszcze jedno, równie duże, boisko do piłki nożnej. Standardowo ogrodzone wysoką, zieloną siatką. Te obszerne place zostały doskonale oświetlone. Znalazły się tu nawet ławki do siedzenia. Minusem było to, że uczniowie i nauczyciele mieli też świetny widok z okien…
-Dobra, to wybieramy drużyny. –Nate zaczął cwaniacko kozłować piłką i skierował na nas palcem.
-To nie ma sensu. Składy już ustalone. Takie jak zawsze. – Edward się uśmiechnął i stanął obok niego.
-Tak? Chcesz przegrać? –Nate zaczął się śmiać. –Więc dobrze. Ja, Dzinks i Bel na ciebie, Law i Firm. –Odchrząknął przerywając śmiech.
-Jeszcze będziesz płakał. –Firm podwinęła rękawy marynarki i związała włosy w wysokiego kucyka.
-Może w tym jestem lepszy od ciebie! –Nate rzucił mi piłkę prosto do rąk i odbiegł w drugą stronę.
-Nie dawaj mi forów! –Krzyknęłam za nim, odrzucając piłkę do Firm. Podbiegłam pod ich kosz, by być w gotowości na rzut.
-To tylko mała pomoc, byście mieli jakieś szanse! –Nate biegł pod nasz kosz dumnie kozłując odebraną piłkę.
-Chciałbyś! Schowaj tą swoją pomoc sobie w buty. –Edward skoczył ku niemu i wybił mu piłkę z rąk.
-Taką rywalizację to ja rozumiem. –Powiedziałam pod nosem, łapiąc piłkę i przygotowując się do rzutu. –Jest! 2:0! –Rzuciłam idealnie w tablicę i piłka centralnie wpadła do siatki. Wystawiłam zadowolona język do Nate’a.
-Dałem wam wolną rękę na dobry początek… -Odpowiedział z niesmakiem i podszedł pod kosz, by wyrzucić piłkę.
       Przez około godzinę, biegaliśmy jeszcze jak wariaci po boisku, co chwile przeszkadzając sobie w rzutach. Nawet wolnych. Leciały punkty za punktami, krzyki za krzykami. Co 5 minut ktoś z nas wymuszał przerwę, by napić się wody, poprawić włosy i zawiązać naprawdę przypadkowo rozwiązanego buta. Oczywiście gra nie obyła się bez sprzeczek. Najczęściej między mną, Edwardem i Nate’em. Każdy rzut był okazją do wyżycia się. Z całej siły rzucałam w tablicę. Nie zawsze celnie, ale te nietrafione mściły się, gdy z podwójną siłą wracały do mnie. W takich chwilach to tylko chowałam palce, by ich nie wybić. Od czasu do czasu z okien widzieliśmy machającego tatę, który wołał resztę i razem śmiali  z naszych kłótni o głupie kroki. Po pewnym czasie, gdy już mieliśmy się zbierać, zauważyliśmy, że na ławce ktoś siedzi i nas bacznie obserwuje. Delikatnie mnie to irytowało, ale w końcu boisko jest dla każdego. Krążą wokół połów, przyglądałam się postaciom na ławce. W oczy rzucał się mundurek, więc na pewno są uczniami tej szkoły. Zaczęłam coraz bardziej zwalniać tempo i kierować głowę w ich stronę. –Ja sobie robię przerwę… Albo nie, przestaję już grac. –Powiedziałam do Edwarda, podając mu piłkę.
-Za bardzo się nam przyglądają, prawda? –Zapytał, zatrzymując piłkę.
-Dokładnie… Jak chcecie to grajcie dalej, ja najwyżej wrócę wcześniej, sama do domu. –Włożyłam protezę do kieszeni i zeszłam z boiska.
-Daj mi 5 minut. Chcę skopać jeszcze trochę tyłek Nate’owi. –Dodał i pomknął, kozłując.
Głowy obserwatorów nagle się odwróciły. Zdziwiło mnie to. Jak gdyby nigdy nic, podeszłam do ławki, na której leżała moja marynarka. Wzięłam ją do rąk, ale nie założyłam. Zaczęli coś szepczesz między sobą. Wydawali się w moich oczach coraz bardziej podejrzani. Odruchowo dotknęłam prawej kieszeni spodni, by sprawdzić godzinę w telefonie… Po chwili dopiero zorientowałam się, że przecież go zniszczyłam.
-Dobra, koniec. Oficjalnie wygraliśmy. –Edward podszedł i również zgarnął swoje rzeczy.
-Zabawne… Fory wam cały czas dawałem. –Nate cicho to skomentował, niosąc piłkę.
-A my graliśmy na poważnie. –Firm sarkastycznie odpowiedziała, klepiąc go pocieszająco w ramię.
-Na poważnie, to ja padam na twarz. Nie mam siły już na nic, chcę spać. –Głowę oparłam na lewym ramieniu .
-Mimo to i tak po przyjściu do domu odechce ci się, bo będziesz całą noc zadręczać… -Dzinks zaczęła mówic coraz głośniej.
-Taaak, każdy z nas się boi jutrzejszego sprawdzianu! –Edward dokończył za nią, kierując wzrokiem na ławkę z gośćmi.
-Spać! –Krzyknęłam i popchałam ich w stronę wyjścia.
    Wyszliśmy poza teren szkoły i leniwo wracaliśmy do domu. Szłam już naprawdę jak żywy trup. Czułam się bardzo osłabiona. Nogi miałam jak z waty i ledwo je kontrolowałam. Ręce bezwładnie wisiały wzdłuż ciała. Miałam tylko nadzieję, że wytrzymam i dojdę pod mieszkanie sama. Co chwilę ziewałam. Tuż po mnie, inni ziewali. I tak w kółko.
-Dobrze, że nas pośpieszyłaś, bo Dzinks rozluźnił się język, że tak się wyrażę. –Firm przyśpieszyła kroku.
-Nie zauważyłam tych agentów na ławce… Siedzieli cicho i byli mało widoczni. – Dzinks zaczęła marudzić i piskliwym głosem mówić, idąc przy tym jak pingwin.
-Tak poza tym Edward… Jutro jest sobota. –Z uśmieszkiem wtrąciłam, przecierając oczy.
-To było mówione na poczekaniu. – Podrapał się po głowie. –Trudno, może się nie zorientują. –Dodał.
-Na pewno żaden nastolatek nie wie, kiedy zaczyna się weekend. –Firm się rozciągnęła.
-Podejrzani… Bardzo podejrzani. –Opuściłam głowę i pod nosem szepnęłam do siebie.
-Mimo, że sobota to i tak jutro mamy kolejną, miłą pogawędkę z dyrektorem. –Edward znów zaczął drażniący mnie temat.
-Nic nie słyszę! Kompletnie nic! Zupełnie! Pustka! –Krzyczałam, zakrywając uszy i podbiegając do drzwi wejściowych.
-Próbujesz uciec od tego tematu. –Firm otworzyła drzwi i przelotnie powiedziała.
Odetkałam uszy i zniesmaczona szłam na końcu, chwiejąc się na boki, idąc po schodach. Odetchnęłam z ulgą, gdy byłam już pod drzwiami z dużą, srebrną trzynastką.
-To dobranoc! –Nate krzyknął, niosąc echo po całej klatce schodowej. Po chwili za nim, Dzinks, Firm i Bel zamknęły się drzwi.
Swoje otworzyłam i jeszcze przez chwilę stałam zamyślona. Przy okazji przysłuchiwałam się ciszy, by upewnić się, że w domu nikogo nie ma. „Oni cię wykorzystują. Nie uciekniesz przed prawdą, jesteś demonem. Jesteś doskonałym pionkiem do poruszania po szachownicy. Idealną przykrywką i bronią zarazem”.
-Law…? –Edward wychylił się jeszcze na moment i niepewnie odezwał.
-Nie prawda. –Rzuciłam i weszłam do środa, szybko zamykając za sobą drzwi. 




------------------------------------------------------------------------------------------
Za jakiekolwiek błędy, przepraszam. Znowu późno zabrałam się za pisanie i w połowie byłam już okropnie zmęczona. Głowa sama opadała na klawiaturę. Wracam do pisania ciekawszych rozdziałów - przynajmniej tak mi się wydaje. Za dwa tygodnie kolejny. Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law! ; ) 

sobota, 9 marca 2013

Rozdział XX



-Po tym zdarzeniu,  każdy z nas miał bodajże podobny sen. Różniły się prawdopodobnie tylko drobnymi szczegółami.  –Wtrącił Edward.
-Opowiedzcie nam właśnie, co się dzieje po tej czynności. – Jasnowłosy wyjątkowo się ożywił. –Czy znajdujecie się pośród białej przestrzeni i zostajecie zasypywani setkami pytań przez tajemnicze lustro? Czy może w tym lustrze widzicie swoje prawdziwie odbicie? Lecz nie wszystko musi być kolorowe, może znaleźliście się w ciemnej, rozległej otchłani i czujecie ogromny ból, gdy nagle wszystkie wasze słabości dają we znaki? –Drążył temat, przedstawiając mówioną sytuację za pomocą cukierków w różnych opakowaniach.
-Dosyć dużo państwo wiedzą… -Firm podejrzliwie spoglądała na obecnych. Po chwili umilkła, bo dostała wystarczającą odpowiedź.
-Zajmujemy się takimi sprawami. Nie, źle to powiedziałem. Interesujemy się, a ci co sprawują władzę nad nami badają owe przypadki i zapisują wszystko w aktach. My nie wiemy dokładnie co oni poczynając z takimi osobami. Wszelkie informacje przed nami ukrywają. I dlatego tylko my tutaj wiemy o waszej sytuacji. –Cukierkożrący przysłonił usta palcem wskazującym.
-Gdyby oni się dowiedzieli czego się dopuściliście, najprawdopodobniej zostalibyście królikami doświadczalnymi albo zgładzili by was tak dyskretnie, że nikt by się nie zorientował. Chociaż śmierć zależy od tego, czy stalibyście się dla nich zagrożeniem, czy obiektem, którym mogli by się posługiwać. –Ciemnowłosy bez wzruszenia powiedział.
-Dlatego mamy wam wszystko wyśpiewać? Nie mamy stu-procentowej pewności, że można wam ufać.  –Przerwałam palaczowi, lekko podenerwowana.
-Czyżbyś miała coś do ukrycia? Coś co nie chcesz mówić, że tak ze złością i zniecierpliwieniem reagujesz? Wolisz nadstawić głowę pod kosę śmierci? Czy wolisz los zamkniętej i trutej lalki? My akurat sami zdecydowaliśmy się wam pomóc. Bez wtajemniczania w to innych. To wszystko co tu mówimy pozostanie tylko między nami. My też mamy swoje powody, dla których chcemy was wspomóc. –Jasnowłosy znów zmienił ton.
Zaskoczyła mnie jego odpowiedź. Ponownie pogrążyłam się w bezsensownych przemyśleniach, przeklinając to wszystko. Zacisnęłam pięści opatrzonej ręki.
-Dlaczego przewidujecie takie czarne scenariusze? Przecież nic się w nas nie zmieniło. Nie można by udawać, że nic się nie stało i żyć jak normalni uczniowie? –Edward niepewnie wypowiedział ostatnie zdanie.
-Jeśli można by tak było zrobić, nie siedzielibyście tutaj. –Siwowłosy cicho wtrącił.
-W tym śnie… Pośród białej przestrzeni było lustro. W nim ujrzeliśmy nasze nieco odmienione odbicia. Zazwyczaj z charakterystycznym kolorem oczu i jakimś atrybutem. –Firm przerwała milczenie.
-No proszę. Zobaczyliście „prawdę”. Ten kto ją zobaczy, zdobywa ogromną moc, ale płaci na to odpowiednią cenę. Z wcześniej nam słyszanych historii o transmutacjach w pojedynkę, taka osoba widzi prawdę, ale ona ją pochłania, przez co staje się demonem. Na nieszczęście takim, który posługuje się alchemią. Jeśli się owymi potworami nie staliście, to jak myślicie, ponieśliście zapłatę? –Sarkastycznie zapytał jasnowłosy, rzucając papierek na stół.
-Zaczynam się gubić… -Nate pokręcił głową.
-Jeśli żadne z was nie miało drugiej wersji zdarzeń, a zapłata musiała zostać dokonana, to… - Dyrektor obrócił się ku mnie.
-Jestem pewny, że domyśliłaś się już  na początku tej rozmowy kim jesteś. –Błazen również spojrzał na mnie.
-Nie… Przecież powiedziałaś nam, że miałaś to co my! Iza do cholery, dlaczego ty zawsze wszystko w sobie dusisz?! –Firm krzyknęła na mnie. Była wściekła, a zarazem zawiedziona.
-Po prostu, lubię borykać się z własnymi problemami sama. –Uśmiechnęłam się głupio, próbując załagodzić sytuację i uniknąć soczystego liścia od innych.
-To w tobie nienawidzę. –Firm prychnęła nosem.
-Tylko… Ona nie poniosła zwyczajnej zapłaty. Dlatego nazwałem ją  „okazem”. –Opowiesz nam dokładnie co ujrzałaś? –Jasnowłosy zapytał, przysuwając w moją stronę całe pudełko cukierków.
-Nie jestem pewna, czy to co się stało to była ta wasza zapłata. –Zaczęłam mówić coraz bardziej przybitym głosem. –Znalazłam się pośród pustki. Była rozległa i ponura. Nie czułam żadnych emocji. Pod nogami nie czułam gruntu. Dryfowałam w nicości. Po pewnym czasie, uderzyłam o coś twardego. Taaak, to było to wasze rzekome lustro. –Z każdym słowem, mówiłam coraz bardziej od serca. Dziwiło mnie to.
-Czy od razu się tak obudziłaś? –Tato zapytał z dziwną nadzieją w głosie.
-Nie… Teraz sobie przypomniałam. Na początku pojawiłam się w jakiejś przestrzeni, gdzie leciałam w dół. Ostatecznie upadłam na coś. Tym czymś był nasz krąg, który nakreśliliśmy krwią. Po środku niego, w centralnym punkcie leżał mój naszyjnik. –Ciągnęłam dalej.
-Poczekaj. Czyli nie od razu byłaś po drugiej stronie… -Dyrektor poprawił swój kapelusz i się zamyślił.
-Z tego wynika, że naprawdę zapłata musi tkwic w naszyjniku. Wtedy na pewno go założyłaś, mam rację? –Cukierkożrący przegryzł lizaka.
-To prawda. –Uniosłam wzrok. –Wiecie coś o tym naszyjniku?
-Podejrzewamy, że jest on kluczem do twojej drugiej osobowości. Dość dużo o tobie wiemy, twój tato cię obserwował, a czasami nawet sami cię śledziliśmy, by sporządzić sprawozdania. –Dyrektor odchrząknął.
Ciekawe czy byli tak ubrani? Jeśli tak, to dobrze się ukryli, bo nikogo tak  ubranego jak oni nie widziałam. W sumie nie zmienia to faktu, że czasami miałam wrażenie jakby ktoś mnie obserwował. Teraz wiem dlaczego.  –Kluczem? Nie bardzo rozumiem waszego toku myślenia. Co to ma z nią wspólnego? –Poprzednie komentarze przemilczałam i kontynuowałam irytującą mnie delikatnie rozmowę.
-Wytłumaczę ci zaraz po tym jak skończysz swoją wypowiedź. –Jasnowłosy wygodnie usiadł na kanapie.
-Później… - Zaczęłam niepewnie. – Z tego kręgu wyłoniły się długie, czarne ręce ja zwór  wektorów. One wciągnęły mnie właśnie to tych ciemności. –Byłam coraz bliżej momentu, który na samą myśl sprawiał mi ból…
[…]
-Szczerze… Nie słyszałem nigdy podobnego przypadku zakazanej transmutacji. –Siwowłosy przygasił w połowie papierosa.
-Przynajmniej mam już gotową odpowiedź na swoje pytanie, które męczyło mnie od początku. –Tato wtrącił nadal zszokowany. –Tak naprawdę zapłatę poniosło to coś w tobie. –Z ulgą dodał.
-Podobnie wywnioskowałem, ale nie ukrywam, że to dla mnie nadal pozostaje w pewnej części zagadką, której rozwiązanie przyniesie ze sobą ryzyko. To „coś” poświęciło się po to, by stać się w pełni demonem. –Jasnowłosy zagryzł wargę.
-Ale spójrz na to inaczej. Czy to na pewno świadomie się poświęciło? Może nie wiedziało, że nie osiągnie celu? –Dyrektor położył kapelusz na biurku.
-To ma raczej płeć żeńską… -Cicho wtrąciłam, bo zaczęłam czuć się dziwnie nieswojo. –Poza tym to oznacza, że ja też jestem demonem? –Zapytałam zaciskając pięści.
-Na pewno nie! –Edward gorączkowo krzyknął, chcąc mi najwyraźniej dodać otuchy.
-Pół na pół. Tak naprawdę to teraz od ciebie zależy kim będziesz. Wybierzesz drogę demona i nastawisz się na ciągłą walkę, czy może będziesz szła łeb w łeb z innymi tutaj, to tylko twoja decyzja.-Siwowłosy założył ręce na klatkę piersiową.
-Jedno jest pewne – to co zrobiliście jest nieodwracalne. Musicie się z tym pogodzić. Przygotujcie się na wiele nieprzyjemnych sytuacji. Mówię teraz poważnie, ale nie przesadnie. –Cukierkożrący złapał patyczek pod lizaku.
-My… Przez własną głupotę i niewiedzę spowodowaliśmy taki ciąg wydarzeń. –Edward opuścił głowę.
-Dlatego chcemy wam pomóc. Pomyślcie o tym jak o współpracy pasożytniczej! My wykorzystamy was, a wy nas. –Jasnowłosy się uśmiechnął szaleńczo.
-W jaki sposób możemy się wam przydać?!  Co to w ogóle za chory rodzaj współpracy?! –Nate lekko zdezorientowany zerwał się z miejsca.
-Oj, nie unoś się. –Pomachał do niego lekceważąco ręką. –Po prostu czasem będziemy was potrzebować. Nie będziecie nawet wiedzieć kiedy. Na przykład już bardzo wzbogaciliśmy się wiedzą. A wy nas możecie użyć jako  informację. –Uśmiechnął się od ucha do ucha.
-Ale mi to sprawiedliwość. –Dzinks obróciła oczami.
-Dodatkowo, tylko my będziemy wiedzieli o naszym wspólnym sekrecie. –Puścił oko, śmiejąc się.
-Jak zwykle żeruje na innych i słabszych. Nigdy się nie zmienisz, Break. –Ciemnowłosy w kapeluszu odezwał się, wydychając dym przez usta.
-Można by współpracować. To byłoby też na naszą korzyść, nie sądzicie? –Firm pewnie zapytała.
-W sumie nie macie wyjścia. –Dyrektor nagle przerwał. –Jesteśmy już zobowiązani dotrzymać waszego sekretu, a wy naszego. –Dodał.
      Znowu wyłączyłam się i siedziałam ze wzrokiem unieruchomionych na czarnym dywanie, który wsiąknął poprzednio cieknącą krew. Już wiem dlaczego tak reagowała na ten temat. Nie chciała bym się dowiedziała prawdy, choć tak tego nie mogę nazwać. Nie do końca wierzę w ich przemyślenia i argumenty. Mam co do nich wątpliwości. Można powiedzieć, że wytłumaczyli mi to bardziej encyklopedycznie niż doświadczeniowo. Czuję jakąś dziwną ulgę, a zarazem ból w sercu. To, że się otworzyłam dodało jakiegoś ciepła, tchu, świeżości do tego „tykającego zegarka”. Niestety, to czego się dowiedziałam, znalazło idealnie w nim miejsce do sprawiania bólu. Tylko dlaczego się tym zbytnio nie przejęłam? Czyżbym już nawet nie widziała w tym żadnego problemu? Zachowuję się jakby to nie było dla mnie nowością. To boli, ale nie gnębi. Dlaczego? To nie jest miłe…
-Mam nadzieję, że również zechcesz współpracować. Jestem pewny, że nie zaakceptujesz tego losu i ogółem całej tej sytuacji. –Tato pieszczotliwie rozczochrał mi włosy. Zawsze tak robił, gdy chciał mnie pocieszyć i przy okazji dokuczyć. –Jeśli chcesz żebyśmy ci pomogli, musisz sama tego chcieć. –Dodał, zostawiając w spokoju kosmyki.
-Przeczuwam, że ten twój naszyjnik pieczętuje tą drugą ciebie, lecz z tego co zauważyliśmy, staje się coraz słabszy. Zastanawia mnie, dlaczego? –Jasnowłosy wskazał na wisiorek.
-Na pewno. –Krótko odparłam. –Przekonałam się o tym nie raz. Za każdym jego ściągnięciem, ona miała większy wpływ na moje czyny, słowa, myśli. –Kontynuowałam. –Czy jest możliwość, by go jakoś wzmocnić? –Zapytałam, a w oczach znów pojawił się ten „błysk”.
-To pytanie traktuję jako zgodę. –Dyrektor klasnął w dłonie, co robił dość często z tego co zauważyłam.
-Nie, to nie tylko zgoda. –Zaprzeczyłam. –Ma dość jej! Nie jestem demonem i jestem tego pewna! Nie pozwolę jej dłużej wpływać na moje zachowanie. I zrobię wszystko, by te słowa potwierdzić. –Zaczęłam mówić coraz odważniej i od serca.
-To mi się podoba! To będzie moja najlepsza współpraca i chyba najprzyjemniejsza… -Jasnowłosy wyrzucił pusty papierek po cukierku na stół.
-Więc może zaczniemy od początku? Przedstawmy się sobie. Taka długa rozmowa, a nawet nie wiecie kim są ci panowie. –Dyrektor wskazał na ciemnowłosego, jasnowłosego, siwowłosego i chichoczącego mężczyznę w długim kapeluszu. –Małomówiący pan w czarnych lokach i kapeluszu zaciągniętym tak, by nie było widać jego oczu i ciągle palący papierosa to pan Gilbert Nightray.
-Sam mogłem się przedstawić. –Nerwowo się odezwał, odwracając głowę, by uniknąć naszego wzroku.
-Ohoho, czyżbyś się zawstydził? –Jasnowłosy zasłonił uśmieszek szerokim rękawem płaszcza.
-A ten oto wesoły, który nałogowo pochłania słodycze to Xerxes Break. –Dyrektor jeden jego papierek miał przed sobą i spoglądał na niego lekko zirytowany.
-We własnej osobie. Dla was  - Wielki pan Break. –Powiedział, lekceważąco gestykulując ręką.
-Mi mówcie Stein. –Siwowłosy uśmiechnął się szyderczo.
-A ja lubię koty. –Tajemnicza postać, która od początku mnie ciekawiła, cicho się odezwała i podniosła głowę…



----------------------------------------------------------
Kolejny nudny rozdział, który nic nie wnosi i marnuje wasz cenny czas? Jeśli tak, wielkie przepraszam. Za liczne błędy, powtórzenia, literówki również. Mam słabość do robienia z dramatu, żartu. Mam nadzieję, że tak zróżnicowane postacie choć trochę umiliły wam te flaki z olejem. Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law. ; )
Btw, spóźnione wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet, mam nadzieję, że klasowi koledzy was nie załamali prezentami.