Późniejsze, luźniejsze rozmowy trwały aż
do wieczora. Dzięki nim, momentami zapominałam o tym, co się stało. Było miło, choć czasami dosadna szczerość
jasnowłosego – Breaka, mnie przerażała. Wątpię bym kiedyś przestała się go bać.
Niby niepozornie wygląda, ale w głębi niego siedzi coś, co tylko czeka na
odpowiedni moment, by dogryźć lub dobić. Przekonałam się o tym właśnie podczas
pogawędki z nim. Te cukierki, które daje „od serca” to tylko zachęta.
Z budynku wyszliśmy sami. Dorośli zostali jeszcze dłużej, tłumacząc, że muszą obmyślić kilka ważnych spraw i planów. Więcej zdradzić nie chcieli. Na dowidzenia dostaliśmy sporo słodyczy. Określając to jako „trochę”, skłamałabym. Po zejściu ze schodów, przystałam i popatrzyłam w piękne, granatowe niebo, które było przysłane tysiącami gwiazd. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Czułam taką wewnętrzną radość, którą uważałam za dawno straconą. Byłam niesamowicie pełna energii i entuzjazmu z podjętej, własnej decyzji. Zastanawiałam się co zrobić, by tę adrenalinę rozładować i zrobić przy tym jak najmniej szkód i by nie ucierpieli na tym inni, wliczając w to mnie. W dłoni ściskałam małe landrynki w różowych papierkach. Na złość tylko ja takie miałam.
-Hej, bardzo się tym przejęłaś? – Edward szturchnął mnie w ramię, ściągając mój umysł tym samym na ziemię.
-Szczerze to nie wiem, ale jednego jestem pewna. Nie jestem demonem. – Odwróciłam się do niego twarzą i z uśmiechem powiedziałam.
-Mi nawet tak jakoś ciężko o tym mówić. –Firm podeszła do nas, miętoląc pusty, brązowy papierek po czekoladce, którą dostała do herbatki.
-A ja muszę skoczyć po coś do mieszkania. Idzie ktoś ze mną? –Nate wyciągnął srebrne klucze i złapał pod rękę Dzinks.
-Tak, idę. – Krótko to skomentowała, drepcząc pośpiesznie za nim ku bramie.
-Zaraz wrócimy! –Nate krzyknął już za murami.
-Nie wiem po co on nas pytał jak i tak z nią poszedł. –Firm pokręciła głową i usiadła na drewnianej ławce z oparciem. -Jak myślicie, coś sobie wywnioskował z dzisiejszej rozmowy, czy jak zwykle będzie bujał beztrosko w obłokach? –Spytała zaciekawiona.
-Na pewno się przejął, ale się do tego nie przyzna. Mogłoby to zaszkodzić jego reputacji i zniszczyć wizerunek. –Sarkastycznie odpowiedział Edward.
-Tu był gdzieś automat…. –Obróciłam się wokół własnej osi. –O, tam jest! –Krzyknęłam, przyśpieszając kroku.
-A ta to już od razu za żarcie się bierze. –Firm wygodnie się rozsiadła.
Podeszłam do automatu, z którego rano również korzystałam. Wyciągnęłam drobne z tylnej kieszeni spodni. Szybko podniosłam rękę, by nacisnąć szary guziczek, który wyczaruje mi żelki – miśki. Popatrzyłam na bandaż, który był już lekko zniszczony i brzydko wyglądał. Nagle przypomniałam sobie słowa błazna, które powiedział mi na ucho, gdy już wychodziłam: „Zaraz ściągnij opatrunek, nie będzie ci potrzebny.” -Ciekawe co miał na myśli? –Burknęłam pod nosem. Wyciągnęłam paczkę soczyście wyglądających żelek i wróciłam do ławki.
-To co tam zjadłaś ci nie wystarczyło? –Edward złośliwie skomentował moje nieudane otwarcie głupiej torebki z miśkami.
-Potrzymaj i przy okazji otwórz, proszę. –Wcisnęłam mu do rąk opakowanie i narwanie zaczęłam ściągać dobrze zawiązany bandaż.
-Nie chcę na to patrzeć. –Firm odwróciła się, zasłaniając oczy rękoma.
Po małej szarpaninie, udało mi się ściągnąć większość, zakrwawionego, przyschniętego materiału. Nastawiałam się na ból, pieczenie, okropne swędzenie, ale nic takiego nie odczułam. Nadgarstek był… Bez najmniejszej blizny. Otworzyłam szerzej oczy i rozchyliłam lekko usta. Nie tylko ze zdziwienia, ale również ze złości. Stałam w bezruchu i protezą ściskałam nieświadomie zrośniętą skórę.
-Zawinęłaś już?! Proszę cię! –Firm krzyknęła, bo chciała odczytać sms’a, którego właśnie dostała.
-Znowu… Znowu nie ma śladu po ranie. –Wymamrotałam, wyrzucając zużyty bandaż do śmietnika stojącego obok ławki.
-Wspominali coś o regeneracji drobnych obrażeń, ale w przypadku demonów… -Edward niepewnie wtrącił.
-Dupa nie demon! –Krzyknęłam, uderzając boleśnie zrośniętą ręką w drewno. Kości mi tylko delikatnie strzeliły, a we skórę powbijały się małe drzazgi.
Po chwili dostałam niedelikatnie w plecy czymś twardym. Zakrztusiłam się głową czerwonego miśka, którego właśnie przegryzłam i przełykałam. Zaczęłam kaszleć i łapczywie oddychać. Biłam się w klatkę piersiową. Próbowałam spokojnie odetchnąć i się uspokoić.
-Trochę nie w porę… - Nate podszedł i ze skruszoną miną powiedział, powoli podnosząc pomarańczową piłkę do koszykówki.
-Ty masz jeszcze siłę grac? –Edward zapytał Nate’a po czym klepnął mnie porządnie w plecy.
-Obiecałem, że przez ten incydent, który kosztował nas sporo nerwów, odpłacę się Law. Gra w kosza będzie idealną zapłatą. –Nate wyciągnął do mnie piłkę.
-Naprawdę kosz? Jestem zła. Mam zbyt dużo siły. Wręcz mnie nosi… Dokopię ci. –Wyprostowałam się i szyderczo uśmiechnęłam, biorąc od niego piłkę.
-To idziemy na boisko po drugiej stronie szkoły i zobaczymy. –Obrócił się i zdecydowanym krokiem poszedł przodem.
Dużo nie przeszliśmy, zaledwie z 50 metrów. Za budynkiem szkoły było duże boisko. Naprawdę ogromne. Było całe z pomarańczowej gumy, po której się dobrze biegało, ale upadki bywały bolesne. Ten kolor gryzł w oczy strasznie. Weszliśmy poza zaznaczone, białe linie od boiska do kosza. Po dokładnym rozejrzeniu się, dostrzegłam jeszcze jedno, równie duże, boisko do piłki nożnej. Standardowo ogrodzone wysoką, zieloną siatką. Te obszerne place zostały doskonale oświetlone. Znalazły się tu nawet ławki do siedzenia. Minusem było to, że uczniowie i nauczyciele mieli też świetny widok z okien…
-Dobra, to wybieramy drużyny. –Nate zaczął cwaniacko kozłować piłką i skierował na nas palcem.
-To nie ma sensu. Składy już ustalone. Takie jak zawsze. – Edward się uśmiechnął i stanął obok niego.
-Tak? Chcesz przegrać? –Nate zaczął się śmiać. –Więc dobrze. Ja, Dzinks i Bel na ciebie, Law i Firm. –Odchrząknął przerywając śmiech.
-Jeszcze będziesz płakał. –Firm podwinęła rękawy marynarki i związała włosy w wysokiego kucyka.
-Może w tym jestem lepszy od ciebie! –Nate rzucił mi piłkę prosto do rąk i odbiegł w drugą stronę.
-Nie dawaj mi forów! –Krzyknęłam za nim, odrzucając piłkę do Firm. Podbiegłam pod ich kosz, by być w gotowości na rzut.
-To tylko mała pomoc, byście mieli jakieś szanse! –Nate biegł pod nasz kosz dumnie kozłując odebraną piłkę.
-Chciałbyś! Schowaj tą swoją pomoc sobie w buty. –Edward skoczył ku niemu i wybił mu piłkę z rąk.
-Taką rywalizację to ja rozumiem. –Powiedziałam pod nosem, łapiąc piłkę i przygotowując się do rzutu. –Jest! 2:0! –Rzuciłam idealnie w tablicę i piłka centralnie wpadła do siatki. Wystawiłam zadowolona język do Nate’a.
-Dałem wam wolną rękę na dobry początek… -Odpowiedział z niesmakiem i podszedł pod kosz, by wyrzucić piłkę.
Przez około godzinę, biegaliśmy jeszcze jak wariaci po boisku, co chwile przeszkadzając sobie w rzutach. Nawet wolnych. Leciały punkty za punktami, krzyki za krzykami. Co 5 minut ktoś z nas wymuszał przerwę, by napić się wody, poprawić włosy i zawiązać naprawdę przypadkowo rozwiązanego buta. Oczywiście gra nie obyła się bez sprzeczek. Najczęściej między mną, Edwardem i Nate’em. Każdy rzut był okazją do wyżycia się. Z całej siły rzucałam w tablicę. Nie zawsze celnie, ale te nietrafione mściły się, gdy z podwójną siłą wracały do mnie. W takich chwilach to tylko chowałam palce, by ich nie wybić. Od czasu do czasu z okien widzieliśmy machającego tatę, który wołał resztę i razem śmiali z naszych kłótni o głupie kroki. Po pewnym czasie, gdy już mieliśmy się zbierać, zauważyliśmy, że na ławce ktoś siedzi i nas bacznie obserwuje. Delikatnie mnie to irytowało, ale w końcu boisko jest dla każdego. Krążą wokół połów, przyglądałam się postaciom na ławce. W oczy rzucał się mundurek, więc na pewno są uczniami tej szkoły. Zaczęłam coraz bardziej zwalniać tempo i kierować głowę w ich stronę. –Ja sobie robię przerwę… Albo nie, przestaję już grac. –Powiedziałam do Edwarda, podając mu piłkę.
-Za bardzo się nam przyglądają, prawda? –Zapytał, zatrzymując piłkę.
-Dokładnie… Jak chcecie to grajcie dalej, ja najwyżej wrócę wcześniej, sama do domu. –Włożyłam protezę do kieszeni i zeszłam z boiska.
-Daj mi 5 minut. Chcę skopać jeszcze trochę tyłek Nate’owi. –Dodał i pomknął, kozłując.
Głowy obserwatorów nagle się odwróciły. Zdziwiło mnie to. Jak gdyby nigdy nic, podeszłam do ławki, na której leżała moja marynarka. Wzięłam ją do rąk, ale nie założyłam. Zaczęli coś szepczesz między sobą. Wydawali się w moich oczach coraz bardziej podejrzani. Odruchowo dotknęłam prawej kieszeni spodni, by sprawdzić godzinę w telefonie… Po chwili dopiero zorientowałam się, że przecież go zniszczyłam.
-Dobra, koniec. Oficjalnie wygraliśmy. –Edward podszedł i również zgarnął swoje rzeczy.
-Zabawne… Fory wam cały czas dawałem. –Nate cicho to skomentował, niosąc piłkę.
-A my graliśmy na poważnie. –Firm sarkastycznie odpowiedziała, klepiąc go pocieszająco w ramię.
-Na poważnie, to ja padam na twarz. Nie mam siły już na nic, chcę spać. –Głowę oparłam na lewym ramieniu .
-Mimo to i tak po przyjściu do domu odechce ci się, bo będziesz całą noc zadręczać… -Dzinks zaczęła mówic coraz głośniej.
-Taaak, każdy z nas się boi jutrzejszego sprawdzianu! –Edward dokończył za nią, kierując wzrokiem na ławkę z gośćmi.
-Spać! –Krzyknęłam i popchałam ich w stronę wyjścia.
Wyszliśmy poza teren szkoły i leniwo wracaliśmy do domu. Szłam już naprawdę jak żywy trup. Czułam się bardzo osłabiona. Nogi miałam jak z waty i ledwo je kontrolowałam. Ręce bezwładnie wisiały wzdłuż ciała. Miałam tylko nadzieję, że wytrzymam i dojdę pod mieszkanie sama. Co chwilę ziewałam. Tuż po mnie, inni ziewali. I tak w kółko.
-Dobrze, że nas pośpieszyłaś, bo Dzinks rozluźnił się język, że tak się wyrażę. –Firm przyśpieszyła kroku.
-Nie zauważyłam tych agentów na ławce… Siedzieli cicho i byli mało widoczni. – Dzinks zaczęła marudzić i piskliwym głosem mówić, idąc przy tym jak pingwin.
-Tak poza tym Edward… Jutro jest sobota. –Z uśmieszkiem wtrąciłam, przecierając oczy.
-To było mówione na poczekaniu. – Podrapał się po głowie. –Trudno, może się nie zorientują. –Dodał.
-Na pewno żaden nastolatek nie wie, kiedy zaczyna się weekend. –Firm się rozciągnęła.
-Podejrzani… Bardzo podejrzani. –Opuściłam głowę i pod nosem szepnęłam do siebie.
-Mimo, że sobota to i tak jutro mamy kolejną, miłą pogawędkę z dyrektorem. –Edward znów zaczął drażniący mnie temat.
-Nic nie słyszę! Kompletnie nic! Zupełnie! Pustka! –Krzyczałam, zakrywając uszy i podbiegając do drzwi wejściowych.
-Próbujesz uciec od tego tematu. –Firm otworzyła drzwi i przelotnie powiedziała.
Odetkałam uszy i zniesmaczona szłam na końcu, chwiejąc się na boki, idąc po schodach. Odetchnęłam z ulgą, gdy byłam już pod drzwiami z dużą, srebrną trzynastką.
-To dobranoc! –Nate krzyknął, niosąc echo po całej klatce schodowej. Po chwili za nim, Dzinks, Firm i Bel zamknęły się drzwi.
Swoje otworzyłam i jeszcze przez chwilę stałam zamyślona. Przy okazji przysłuchiwałam się ciszy, by upewnić się, że w domu nikogo nie ma. „Oni cię wykorzystują. Nie uciekniesz przed prawdą, jesteś demonem. Jesteś doskonałym pionkiem do poruszania po szachownicy. Idealną przykrywką i bronią zarazem”.
-Law…? –Edward wychylił się jeszcze na moment i niepewnie odezwał.
-Nie prawda. –Rzuciłam i weszłam do środa, szybko zamykając za sobą drzwi.
Z budynku wyszliśmy sami. Dorośli zostali jeszcze dłużej, tłumacząc, że muszą obmyślić kilka ważnych spraw i planów. Więcej zdradzić nie chcieli. Na dowidzenia dostaliśmy sporo słodyczy. Określając to jako „trochę”, skłamałabym. Po zejściu ze schodów, przystałam i popatrzyłam w piękne, granatowe niebo, które było przysłane tysiącami gwiazd. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Czułam taką wewnętrzną radość, którą uważałam za dawno straconą. Byłam niesamowicie pełna energii i entuzjazmu z podjętej, własnej decyzji. Zastanawiałam się co zrobić, by tę adrenalinę rozładować i zrobić przy tym jak najmniej szkód i by nie ucierpieli na tym inni, wliczając w to mnie. W dłoni ściskałam małe landrynki w różowych papierkach. Na złość tylko ja takie miałam.
-Hej, bardzo się tym przejęłaś? – Edward szturchnął mnie w ramię, ściągając mój umysł tym samym na ziemię.
-Szczerze to nie wiem, ale jednego jestem pewna. Nie jestem demonem. – Odwróciłam się do niego twarzą i z uśmiechem powiedziałam.
-Mi nawet tak jakoś ciężko o tym mówić. –Firm podeszła do nas, miętoląc pusty, brązowy papierek po czekoladce, którą dostała do herbatki.
-A ja muszę skoczyć po coś do mieszkania. Idzie ktoś ze mną? –Nate wyciągnął srebrne klucze i złapał pod rękę Dzinks.
-Tak, idę. – Krótko to skomentowała, drepcząc pośpiesznie za nim ku bramie.
-Zaraz wrócimy! –Nate krzyknął już za murami.
-Nie wiem po co on nas pytał jak i tak z nią poszedł. –Firm pokręciła głową i usiadła na drewnianej ławce z oparciem. -Jak myślicie, coś sobie wywnioskował z dzisiejszej rozmowy, czy jak zwykle będzie bujał beztrosko w obłokach? –Spytała zaciekawiona.
-Na pewno się przejął, ale się do tego nie przyzna. Mogłoby to zaszkodzić jego reputacji i zniszczyć wizerunek. –Sarkastycznie odpowiedział Edward.
-Tu był gdzieś automat…. –Obróciłam się wokół własnej osi. –O, tam jest! –Krzyknęłam, przyśpieszając kroku.
-A ta to już od razu za żarcie się bierze. –Firm wygodnie się rozsiadła.
Podeszłam do automatu, z którego rano również korzystałam. Wyciągnęłam drobne z tylnej kieszeni spodni. Szybko podniosłam rękę, by nacisnąć szary guziczek, który wyczaruje mi żelki – miśki. Popatrzyłam na bandaż, który był już lekko zniszczony i brzydko wyglądał. Nagle przypomniałam sobie słowa błazna, które powiedział mi na ucho, gdy już wychodziłam: „Zaraz ściągnij opatrunek, nie będzie ci potrzebny.” -Ciekawe co miał na myśli? –Burknęłam pod nosem. Wyciągnęłam paczkę soczyście wyglądających żelek i wróciłam do ławki.
-To co tam zjadłaś ci nie wystarczyło? –Edward złośliwie skomentował moje nieudane otwarcie głupiej torebki z miśkami.
-Potrzymaj i przy okazji otwórz, proszę. –Wcisnęłam mu do rąk opakowanie i narwanie zaczęłam ściągać dobrze zawiązany bandaż.
-Nie chcę na to patrzeć. –Firm odwróciła się, zasłaniając oczy rękoma.
Po małej szarpaninie, udało mi się ściągnąć większość, zakrwawionego, przyschniętego materiału. Nastawiałam się na ból, pieczenie, okropne swędzenie, ale nic takiego nie odczułam. Nadgarstek był… Bez najmniejszej blizny. Otworzyłam szerzej oczy i rozchyliłam lekko usta. Nie tylko ze zdziwienia, ale również ze złości. Stałam w bezruchu i protezą ściskałam nieświadomie zrośniętą skórę.
-Zawinęłaś już?! Proszę cię! –Firm krzyknęła, bo chciała odczytać sms’a, którego właśnie dostała.
-Znowu… Znowu nie ma śladu po ranie. –Wymamrotałam, wyrzucając zużyty bandaż do śmietnika stojącego obok ławki.
-Wspominali coś o regeneracji drobnych obrażeń, ale w przypadku demonów… -Edward niepewnie wtrącił.
-Dupa nie demon! –Krzyknęłam, uderzając boleśnie zrośniętą ręką w drewno. Kości mi tylko delikatnie strzeliły, a we skórę powbijały się małe drzazgi.
Po chwili dostałam niedelikatnie w plecy czymś twardym. Zakrztusiłam się głową czerwonego miśka, którego właśnie przegryzłam i przełykałam. Zaczęłam kaszleć i łapczywie oddychać. Biłam się w klatkę piersiową. Próbowałam spokojnie odetchnąć i się uspokoić.
-Trochę nie w porę… - Nate podszedł i ze skruszoną miną powiedział, powoli podnosząc pomarańczową piłkę do koszykówki.
-Ty masz jeszcze siłę grac? –Edward zapytał Nate’a po czym klepnął mnie porządnie w plecy.
-Obiecałem, że przez ten incydent, który kosztował nas sporo nerwów, odpłacę się Law. Gra w kosza będzie idealną zapłatą. –Nate wyciągnął do mnie piłkę.
-Naprawdę kosz? Jestem zła. Mam zbyt dużo siły. Wręcz mnie nosi… Dokopię ci. –Wyprostowałam się i szyderczo uśmiechnęłam, biorąc od niego piłkę.
-To idziemy na boisko po drugiej stronie szkoły i zobaczymy. –Obrócił się i zdecydowanym krokiem poszedł przodem.
Dużo nie przeszliśmy, zaledwie z 50 metrów. Za budynkiem szkoły było duże boisko. Naprawdę ogromne. Było całe z pomarańczowej gumy, po której się dobrze biegało, ale upadki bywały bolesne. Ten kolor gryzł w oczy strasznie. Weszliśmy poza zaznaczone, białe linie od boiska do kosza. Po dokładnym rozejrzeniu się, dostrzegłam jeszcze jedno, równie duże, boisko do piłki nożnej. Standardowo ogrodzone wysoką, zieloną siatką. Te obszerne place zostały doskonale oświetlone. Znalazły się tu nawet ławki do siedzenia. Minusem było to, że uczniowie i nauczyciele mieli też świetny widok z okien…
-Dobra, to wybieramy drużyny. –Nate zaczął cwaniacko kozłować piłką i skierował na nas palcem.
-To nie ma sensu. Składy już ustalone. Takie jak zawsze. – Edward się uśmiechnął i stanął obok niego.
-Tak? Chcesz przegrać? –Nate zaczął się śmiać. –Więc dobrze. Ja, Dzinks i Bel na ciebie, Law i Firm. –Odchrząknął przerywając śmiech.
-Jeszcze będziesz płakał. –Firm podwinęła rękawy marynarki i związała włosy w wysokiego kucyka.
-Może w tym jestem lepszy od ciebie! –Nate rzucił mi piłkę prosto do rąk i odbiegł w drugą stronę.
-Nie dawaj mi forów! –Krzyknęłam za nim, odrzucając piłkę do Firm. Podbiegłam pod ich kosz, by być w gotowości na rzut.
-To tylko mała pomoc, byście mieli jakieś szanse! –Nate biegł pod nasz kosz dumnie kozłując odebraną piłkę.
-Chciałbyś! Schowaj tą swoją pomoc sobie w buty. –Edward skoczył ku niemu i wybił mu piłkę z rąk.
-Taką rywalizację to ja rozumiem. –Powiedziałam pod nosem, łapiąc piłkę i przygotowując się do rzutu. –Jest! 2:0! –Rzuciłam idealnie w tablicę i piłka centralnie wpadła do siatki. Wystawiłam zadowolona język do Nate’a.
-Dałem wam wolną rękę na dobry początek… -Odpowiedział z niesmakiem i podszedł pod kosz, by wyrzucić piłkę.
Przez około godzinę, biegaliśmy jeszcze jak wariaci po boisku, co chwile przeszkadzając sobie w rzutach. Nawet wolnych. Leciały punkty za punktami, krzyki za krzykami. Co 5 minut ktoś z nas wymuszał przerwę, by napić się wody, poprawić włosy i zawiązać naprawdę przypadkowo rozwiązanego buta. Oczywiście gra nie obyła się bez sprzeczek. Najczęściej między mną, Edwardem i Nate’em. Każdy rzut był okazją do wyżycia się. Z całej siły rzucałam w tablicę. Nie zawsze celnie, ale te nietrafione mściły się, gdy z podwójną siłą wracały do mnie. W takich chwilach to tylko chowałam palce, by ich nie wybić. Od czasu do czasu z okien widzieliśmy machającego tatę, który wołał resztę i razem śmiali z naszych kłótni o głupie kroki. Po pewnym czasie, gdy już mieliśmy się zbierać, zauważyliśmy, że na ławce ktoś siedzi i nas bacznie obserwuje. Delikatnie mnie to irytowało, ale w końcu boisko jest dla każdego. Krążą wokół połów, przyglądałam się postaciom na ławce. W oczy rzucał się mundurek, więc na pewno są uczniami tej szkoły. Zaczęłam coraz bardziej zwalniać tempo i kierować głowę w ich stronę. –Ja sobie robię przerwę… Albo nie, przestaję już grac. –Powiedziałam do Edwarda, podając mu piłkę.
-Za bardzo się nam przyglądają, prawda? –Zapytał, zatrzymując piłkę.
-Dokładnie… Jak chcecie to grajcie dalej, ja najwyżej wrócę wcześniej, sama do domu. –Włożyłam protezę do kieszeni i zeszłam z boiska.
-Daj mi 5 minut. Chcę skopać jeszcze trochę tyłek Nate’owi. –Dodał i pomknął, kozłując.
Głowy obserwatorów nagle się odwróciły. Zdziwiło mnie to. Jak gdyby nigdy nic, podeszłam do ławki, na której leżała moja marynarka. Wzięłam ją do rąk, ale nie założyłam. Zaczęli coś szepczesz między sobą. Wydawali się w moich oczach coraz bardziej podejrzani. Odruchowo dotknęłam prawej kieszeni spodni, by sprawdzić godzinę w telefonie… Po chwili dopiero zorientowałam się, że przecież go zniszczyłam.
-Dobra, koniec. Oficjalnie wygraliśmy. –Edward podszedł i również zgarnął swoje rzeczy.
-Zabawne… Fory wam cały czas dawałem. –Nate cicho to skomentował, niosąc piłkę.
-A my graliśmy na poważnie. –Firm sarkastycznie odpowiedziała, klepiąc go pocieszająco w ramię.
-Na poważnie, to ja padam na twarz. Nie mam siły już na nic, chcę spać. –Głowę oparłam na lewym ramieniu .
-Mimo to i tak po przyjściu do domu odechce ci się, bo będziesz całą noc zadręczać… -Dzinks zaczęła mówic coraz głośniej.
-Taaak, każdy z nas się boi jutrzejszego sprawdzianu! –Edward dokończył za nią, kierując wzrokiem na ławkę z gośćmi.
-Spać! –Krzyknęłam i popchałam ich w stronę wyjścia.
Wyszliśmy poza teren szkoły i leniwo wracaliśmy do domu. Szłam już naprawdę jak żywy trup. Czułam się bardzo osłabiona. Nogi miałam jak z waty i ledwo je kontrolowałam. Ręce bezwładnie wisiały wzdłuż ciała. Miałam tylko nadzieję, że wytrzymam i dojdę pod mieszkanie sama. Co chwilę ziewałam. Tuż po mnie, inni ziewali. I tak w kółko.
-Dobrze, że nas pośpieszyłaś, bo Dzinks rozluźnił się język, że tak się wyrażę. –Firm przyśpieszyła kroku.
-Nie zauważyłam tych agentów na ławce… Siedzieli cicho i byli mało widoczni. – Dzinks zaczęła marudzić i piskliwym głosem mówić, idąc przy tym jak pingwin.
-Tak poza tym Edward… Jutro jest sobota. –Z uśmieszkiem wtrąciłam, przecierając oczy.
-To było mówione na poczekaniu. – Podrapał się po głowie. –Trudno, może się nie zorientują. –Dodał.
-Na pewno żaden nastolatek nie wie, kiedy zaczyna się weekend. –Firm się rozciągnęła.
-Podejrzani… Bardzo podejrzani. –Opuściłam głowę i pod nosem szepnęłam do siebie.
-Mimo, że sobota to i tak jutro mamy kolejną, miłą pogawędkę z dyrektorem. –Edward znów zaczął drażniący mnie temat.
-Nic nie słyszę! Kompletnie nic! Zupełnie! Pustka! –Krzyczałam, zakrywając uszy i podbiegając do drzwi wejściowych.
-Próbujesz uciec od tego tematu. –Firm otworzyła drzwi i przelotnie powiedziała.
Odetkałam uszy i zniesmaczona szłam na końcu, chwiejąc się na boki, idąc po schodach. Odetchnęłam z ulgą, gdy byłam już pod drzwiami z dużą, srebrną trzynastką.
-To dobranoc! –Nate krzyknął, niosąc echo po całej klatce schodowej. Po chwili za nim, Dzinks, Firm i Bel zamknęły się drzwi.
Swoje otworzyłam i jeszcze przez chwilę stałam zamyślona. Przy okazji przysłuchiwałam się ciszy, by upewnić się, że w domu nikogo nie ma. „Oni cię wykorzystują. Nie uciekniesz przed prawdą, jesteś demonem. Jesteś doskonałym pionkiem do poruszania po szachownicy. Idealną przykrywką i bronią zarazem”.
-Law…? –Edward wychylił się jeszcze na moment i niepewnie odezwał.
-Nie prawda. –Rzuciłam i weszłam do środa, szybko zamykając za sobą drzwi.
------------------------------------------------------------------------------------------
Za jakiekolwiek błędy, przepraszam. Znowu późno zabrałam się za pisanie i w połowie byłam już okropnie zmęczona. Głowa sama opadała na klawiaturę. Wracam do pisania ciekawszych rozdziałów - przynajmniej tak mi się wydaje. Za dwa tygodnie kolejny. Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law! ; )
Ty kobieto się kładź spać a nie piszesz! xD Potem zmęczona będziesz i zaśpisz do szkoły :3 Notka jak zwykle fajnaaaa, przepraszam ze mam jeden dzień opóźnienia w komentowaniu :)
OdpowiedzUsuńJak pójdę spać, to kto napisze rozdzialik? : 3 Mi nie przeszkadza kiedy ktoś komentuje, ja doceniam to, że w ogóle zagląda tutaj i zostawia ślad po sobie. : )
UsuńRozdział jak zawsze super :D ale może nie zarywaj nocek na pisanie coo? Zresztą to już twoja sprawa ;). Czekam na następny mam nadzieję, że będzie tak samo świetny jak ten i poprzednie :D
OdpowiedzUsuń