wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział XLIV "Jeszcze człowiek, czy już demon? Balans na granicy"



          Siłą nakazano im wyciągnąć ręce wyprostowane przed siebie. Każdemu z osobna nacięto zewnętrzną stronę dłoni, powierzchownie, ale rozlegle, pozwalając krwi pokryć kształt okręgu, który zdobił białe, jedwabne rękawiczki. Czerwień, dobrze mi już znana. Skupienie na twarzach gościło u dorosłych. Kiedy rękawiczki w większej części były już zakrwawione od płynu, jasne światło mnie oślepiło. Przez lekko przymrużone powieki dostrzegłam wyróżniające się kolory tęczówek moich bliskich. Te barwy, jasne, jaskrawe, wyjątkowe – pamiętam, gdy opowiadali o podobnych oczach! Karmazyn, srebro, szmaragd, złoto. To są z ich snów barwy, które ukazywały się w odbiciu. Poważnie i z przerażeniem spoglądali w moją stronę. Nagle poczułam niesamowity ból, nagły i palący, ostry. Zacisnęłam mocno oczy. Uczucie, jakby ktoś je wydłubywał na gorąco. Zazgrzytałam zębami. Przez powieki przedostawało się to rażące światło. Do uszu dobiegały krzyki z tłumu. Czyżby rytuał się zaczął w pełni? Ciężej łapałam powietrze. Nie jestem jeszcze w stanie otworzyć tych cholernych oczu! Poczułam jak w kącikach zbierają się… Łzy? Nie, są zbyt gęste na łzy. Silno zagryzłam górną część ust zębami. Otworzyłam oczy. Podobne uczucie do tego, gdy znak uległ zmianie. Do tego mam również zmieniony sposób widzenia. Wyostrzony, wyczulony wzrok. Mogę dostrzec… dusze? Coś niedużego, mglistego widzę prawie u każdego z osobna. Prawie, bo u tych demonów ze szkoły nic podobnego nie zauważam. Są puści, ciemni, smętni. Po policzku spływała mi strużka podejrzanych łez, po chwili skapnęła na moje wybrudzone ubranie. Ciesz wsiąkła w materiał. Błękitne łzy? Nic podobnego nigdy nie widziałam. Moją uwagę przykuły teraz łuki, które pode mną nakreślały coś na wzór… Naszego znaku, tego, co widnieje w moich oczach. Również świetlisty odcień błękitu, mojego ulubionego koloru. Krąg naznaczał się powoli, dokładnie, równomiernie, a im bliżej linie były siebie, tym gorszy paraliż ciała mnie ogarniał i rwący ból. Chcę wydobyć jakikolwiek jęk z siebie, ale nie jestem w stanie. Ponownie zerknęłam na przyjaciół, a nauczyciele i ojciec mieli już całkowicie zakapturzone głowy i skrywali twarze. Natomiast Bel, Firm, Nate i Dzinks również odczuwali ból, byli przetrzymywani, lecz nienaturalnie się wyginali, kręcili, drgali. Ten widok był dołujący. Krąg się zarysował w całości. Po chwili również wokół nich się owy zatoczył, każdy z osobna miał pod stopami mniejszy wzór. Tępy ból się nasilał, stawałam już na palcach, a dłonie mocno ściskałam w pięści i ocierałam się o krzyż, do którego byłam przymocowana. Nieprzyjemny ucisk w gardle, uczucie podduszenia. Głowę wysoko zadarłam i z nie do końca zamkniętymi powiekami spoglądałam w niego. Słyszałam krzyk Firm, donośny i rozpaczliwy. Mieszał się z ironicznym śmiechem zarządców szkoły, głównych inicjatorów tej chorej zabawy. Od środka wszystko we mnie miotało, stan, w którym wydaje się jakby mnie zaraz miało rozerwać od środka. Trzymam się, lecz czy z nimi już nie jest bardzo źle? Zaczynając klękać, zginają się, nisko trzymają głowy. Widzę to, jakby przez mgłę, ale dostrzegam tą bezsilność w nich. Czy jestem w stanie coś zrobić? Jakim cudem mogłabym to przerwać i ich uratować? Czy w najgorszym wypadu dam radę się sama wykończyć nim coś im się stanie? Gdybym… Gdybym mogła użyć wektory. Uratowałabym ich. Nałożona na mnie pieczęć to uniemożliwia mi teraz. Nie zdjęli mi jej, wiedzieli, że to byłby zły pomysł i cios w ich stronę. Ciągle uchodzą z moich oczy te „królewskie” łzy. Oni już są na granicy wytrzymałości, kolana przytknięte do ziemi, ledwo się trzymają. Na nieszczęście znoszę ten ból, nie tracę świadomości. Moja wytrzymałość może ich zabić! Oderwałam wzrok od tego przykrego widoku i kątem oka spostrzegłam Lucyfera, który nie brał udziału w tym całym rytuale, jednak skuty kajdanami stał na uboczu, obserwując to wszystko. Miał załzawione oczy i grymas na twarzy. Żal nasilił się, gdy skupiłam na nim uwagę. On też jest bezradny w tej chwili. Rozchylił delikatnie wąskie, blade usta. Coś mówi, zaczęłam śledzić ruchy jego warg, dokładne, wolne. Swoimi zranionymi ustami próbowałam go naśladować, dla potwierdzenia tego, co odczytuję. „Zer-wij pie-częć”. Nie mylę się, to właśnie wymamrotał, patrząc mi prosto w oczy, bez mrugnięcia. Ożywiłam się. Czy to możliwe? Szybko ogarnęłam aktualny stan przyjaciół. Trzymają się, jeszcze dają radę, walczą. Nie miałam tego odczucia, które towarzyszyło mi przy zmianie znaku wskutek śmierci Edwarda – jednego z wierzchołka dawnego naszego zaprzysiężenia. Nikt nie zginął, nie stał się demonem. Złamać pieczęć, chciałabym uwolnić moc, wektory, to szansa na ratunek! Nagle przeszedł mnie dreszcz, a w głowie usłyszałam jej głos. Moje drugie „ja”, moja siostra bliźniaczka. Ciepły ton głosu, stonowana, głos jak wybawcy. „Podjęłaś decyzję?” Nawiązała tym pytaniem do wcześniejszej sytuacji, podczas której bardzo dużo mi wyjaśniła. Nie, nie zawaham się, nie mogę pozwolić sobie na to! Podświadomie znalazłam się przed nią. Białe otoczenie, pustka, wolna przestrzeń. Tylko ona i ja. Wyciągnęła kościstą dłoń do mnie. Jej delikatny, subtelny uśmiech ozdabiał jej bladą twarz.
-Łączymy siły? –Zapytała spokojnym tonem głosu.
-Zgadzam się! Uratujmy ich, przerwijmy to! – Chwyciłam jej dłoń i bez zastanowienia, mając na uwadze to, że czas leci nie ubłagalnie na moją niekorzyść.
          W mgnieniu oka powróciłam Do rzeczywistości. Moje gardło, naruszyłam je sobie, gdyż zorientowałam się, że krzyknęłam to zdanie dość głośno i równocześnie otworzyłam oczy. Poczułam zsuwający się z szyi łańcuszek, uderzył o ziemię. Zerwał się. Pieczęć… Zdjęta. Po chwili też łańcuchy, które mnie okalały  również się roztrzaskały, wektory tu zadziałały. Ręce bezwładnie opadły wzdłuż ciała, kolana się ugięły pod moim ciężarem. Nastała błoga cisza, spokój. Krąg popękał a po tym rozmyłam się aż zniknął. „Byli już o krok od oddania duszy diabłom.” W myślach przeplatały się jej słowa. Próbowałam się ruszyć, na razie jest to trudne. Podniosłam wzrok na przyjaciół. Leżeli pod nogami naszej grupy, która zrzuciła kaptury i podejmowała próbę ocucenia ich. Ich znaki też się wymazały, rytuał przerwany! Tylko, co się dokładnie stało? Coś w sobie zmieniłam, coś straciłam, oddałam? Nadal widzę wszystko inaczej, ale dzięki temu mogę potwierdzić to, że ich dusze są na swoim należnym miejscu. Poza tym, przepełnia mnie taka energia, wracają moje siły nawet w nadmiarze, odżywam. Dawno nie miałam tego uczucia – obecności wektorów wokół siebie. Powracają wspomnienia sprzed zapieczętowania. Zrobiłam mały, ale pewny krok przed siebie. Zobaczyłam wyraźną ulgę na twarzach ojca i reszty. Podnieśli wyczerpanych i wsparli ich o siebie. Jednak po chwili na plac wbiegł organizator tego niedoszłego widowiska. Ten blond irokez, irytująca mnie fryzura.
-Zabić ją, nie pozwolę jej ujść z życiem! – Krzyknął a ręką wskazał na swoich towarzyszy, którzy dobywali już broni.
Już go strach obleciał, ciekawe. Taką reakcję tylko szybciej się wkopie i ujawni przy tłumem uczniów. Odwróciłam głowę w stronę Lucyfera, który wyrwał się z ucisku jednego ochroniarza i zmierzał ku mnie z bardzo zmieszaną miną. Podszedł bliżej, jego oczy były skupione na moich. Wydawało mi się, albo jego usta lekko dygoczą.
-Wszystko… Wszystko sobie przypomniałem, tak nagle – jego głos drżał. –Lisa… Dlatego tak mi ją przypominałaś –powiedział nostalgicznie.
Osłupiałam. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Dla niego to widocznie szok. Sprawiał wrażenie jakby zawiedzionego, smutnego. Lisa, czyżby to było jej imię? Wróciły mu wspomnienia. Coraz bardziej mnie nurtuje, co się zmieniło po tej mojej decyzji. Skoro siostry bliźniaczki, to podobieństwo nie jest niczym zaskakującym. Dbał, troszczył się, czuł widocznie pustkę w środku, bo wspominał z ojcem, że nie mogą sobie przypomnieć jednej osoby. Teraz się to wyjaśniło. Do głowy napływały mi pojedyncze, kolejne migawki z przeszłości. Widziałam obrazy, chwile z życia naszej trójki. Mnie, Lisy i Lucyfera. Lekko mnie to otumania, nie jest to dobry moment na takie powroty.
-Zawalczymy razem tak, jak za dawnych czasów? –Słowa z moich ust same płynęły, to nie była moja osobista wypowiedź!
-Tęskniłem za tym –Lucyfer znacząco się uśmiechnął i podał mi swoją ciepłą rękę.
Uścisnęłam dłoń, a on zmienił się błyskawicznie w srebrzystą katanę. Lśnił jak nigdy dotąd. Kolejne mgliste obrazy. Ona, katana, wspólna walka, uśmiechy i ja stojąca na uboczu i się przyglądająca. Ojciec skinął głową w moją stronę, on też wydawał się nieco inny. Być może też odzyskał pamięć? Odszedł z całą resztą na bok, chcąc uniknąć ewentualnej walki. Skoro zainteresowali się mną obecnie to mogą się wycofać bezpiecznie. Wśród tłumu było poruszenie wynikające z faktu, że nie rozumiano co się dzieje. Wokół mnie zebrało się kilku ochroniarzy. W moją stronę leciały już pierwsze strzały. Odbiłam je z pomocą broni. Muszę przyzwyczaić rękę do broni, jeszcze nie do końca panuję nad ciałem, a Lisa w pewnej części też ma teraz władzę. Nie widzę tego zbyt dobrze. Ponowny zgiełk na placu. Krzyki, bieganiny. Jeżeli mam walczyć to wolę, aby było jak najmniej świadków. Kto wie, czy w nich oni sobie ofiar przypadkiem nie upatrzą? Możliwym też jest, że znajdzie się grupa uczniów, którzy jeszcze będą im bardziej pomagać, a to też byłoby kłopotliwe dla mnie. Blond irokez zwrócił się do obecnych.
-Uczniowie, bez paniki! Macie przed sobą wyzwanie! Przyczyńcie się do zgładzenia tego demona! – Głośno krzyczał.
-Bzdura! –Zabrałam głos, niezupełnie po mojej myśli to było. –Radzę wam byście jak najszybciej opuścili ten teren! Jedynymi wrogami tutaj są oni, ich cała grupa! –dodałam, opuściwszy broń nisko a wskazując wolną ręką na grupę przede mną.
Szczerze to nie mam ani krzty nadziei, że mnie ktokolwiek posłucha. Przecież nie uwierzą ot tak mi, oficjalnie demonowi, a osobiście połowicznemu demonowi. Obejrzałam się na prawo i ledwo. Czyżby coś jednak do nich dotarło? Nie wszyscy śpieszą się do ucieczki, ale też nie widzę zbyt wielu uczniów, którzy by mieli zaraz mnie jakoś celowo zranić.
-Jak tam się prosisz to osobiście cię zgładzę. Zaprezentuje im jak się kończy z takimi jak ty –zrobił kilka kroków do przodu, a w jego lewej dłoni uformował się z ciemnego dymu na oko ciężki miecz.
Wydawał się smolisty, lecz pod światło słonecznie mienił się w odcieniach fioletu. Jego oczy zrobiły się szersze i groźnie rzucały spojrzenie. Usta przybrały szyderczy grymas. Zbliżał się, zdecydowanie i pewnie. Wolną ręką skinął do reszty swojej bandy, ale sobie mnie odpuściła. Cóż za arogancja.
„Pamiętam go. Spokojnie, damy mu radę, przez lata może i zdobył na sile, lecz Lucyfer nie jest byle jaką bronią i okaleczy go jak chce.”Ponownie usłyszałam jej głos. Rzuciłam włosy za ramiona, ale grzywka okryła moje jedno oko. Poprawiłam podarte ubranie i ustawiłam broń prostopadle do siebie. Nie czuję żadnego lęku, obawy, nic z tych rzeczy. Za to chciałam go jak najszybciej pokonać, zranić, zabić. Zemsta, tak! To idealne słowo podsumowujące te odczucia i pragnienia. Nie poddam się. Tłum się uspokoił i z zainteresowaniem i zaciekawieniem spoglądał w naszą stronę. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w ostrzu. Nie do końca wyglądam jak ja. Szczególnie oczy i tęczówki, są zaskakująco błękitne. Znak był jeszcze bardziej widoczny. Blada, szczupła twarz, zmęczone oczy, z sinymi workami, suche i zdarte usta. „Walcz swobodnie, obecnie dzielimy jedno ciało i równolegle możemy wykonywać ruchy, więc wektory zostaw mi. Operuj kataną. Na pewno czysto grać nie będzie, więc bądź ciągle czujna.” Dokładnie mnie poinstruowała. Może broń jego sojusznicy opuścili, lecz nadal stali jakby gotowi w każdej chwili do ataku. Osiem metrów  - siedem – sześć. Odliczałam jego kroki i nie spuszczałam z niego wzroku. Napięłam mięśnie w ręce. Trzy metry… Bicie serca dudniło mi w uszach, adrenalina idzie w górę. Zaatakował! Mieczem prosto wymierzył we mnie, otwarcie. Szybko się odsunęłam, a ostrze przesunęłam po swoim. Naprawdę ciężka broń i wielka siła pokładana w niej. Rozeszło się echo żelastwa.
-Nie stawiasz za dużego oporu –uśmiechnął się triumfalnie i przygotował do kolejnego ataku.
-Rozgrzewam się –mruknęłam, a po tym wyprzedziłam jego ruch i wycelowałam  w klatę piersiową. Jest ode mnie wyższy, ale 20centymetrów  różnicy to nie jest dużo, tak na oko patrząc. Walczyłam już z o wiele wyższymi przeciwnikami. Odskoczył, poprawił miecz i poziomo ostrzem chciał mnie ugodzić. Kucnęłam, nogę jedną prosto wystawiłam, przełożyłam broń do drugiej ręki i chciałam go zranić w nogi. Częsty ruch z mojej strony – okaleczanie i spowalnianie. Ale to demon, chcę się też zorientować jak szybko się regeneruje. Drasnęłam go ledwo co i momentalnie się zregenerował. Będzie zabawa. Powstałam i w międzyczasie zablokowałam jego atak. Na razie walczy czysto i naturalnie. Jednak nie chcę tego przeciągać za długo. Muszę się zmobilizować! Ścisnęłam dłonie na rękojeści, precyzyjnie i ze skupieniem wymierzyłam kilka ataków pod rząd. Byłam minimalnie szybsza od niego. Kilka zablokował, kilka kontr a reszta to uniki. Widzę, że się zdecydowanie hamuje. Nie używa nic nadnaturalnego, nie ujawnia demonicznych mocy oprócz regeneracji, która jest i tak słabo widoczna jak dotąd. Nadal zachowuje pozory.
-Nie jesteś taka zła –powiedział przy kolejnym ataku, spoglądając na mnie z góry, lekceważąco.
Zbliżył się na niewygodną dla  mnie odległość, więc z irytacją zamachnęłam się i nogą chciałam uderzyć go tuż pod żebrami, w miękkie i tkliwe miejsce. Gołą stopą to takie skuteczne może nie być. Chwila, przewidział to?! Chwycił dłonią mocno moją kostkę. Objął ją całą bez problemu. Nie traciłam równowagi. Wyrwanie nie ma sensu, wykręcanie też nie. Przypomniały mi się treningi. Mieczem chciał wykorzystać okazję i ugodzić mnie, lecz ja mocno się odchyliłam do tyłu, głowę nisko miałam przy ziemi. Zrobiłam aż za idealny mostek. Katanę położyłam na krótką chwilę pod sobą, ręce płasko przyłożyłam do kostki brukowej i wektorami sobie pomogłam, aby szarpnąć go razem z moją unieruchomioną nogą. Powinien zaliczyć glebę, przerzucę go nad sobą. Tego się już nie spodziewał. Z łatwością udało mi się zrealizować mój pomysł. Szybko podniosłam broń i chciałam się oddalić, aby zachować bezpieczna odległość, lecz nie mogłam się ruszyć. Moje ciało jakby zastygło. Spojrzałam na siebie. Widziałam takie smugi, ciemną mgłę, która się kształtowała i przypominała łańcuchy. To one mnie krępują! Nogi, kostki, kolana, biodra, ramiona, łokcie, nadgarstki, szyja, skuły mnie dokładnie.
-Koniec zabawy! –to zdanie dobiegło moich uszu, a odwrócić się nie mogłam.
Kątem oka widziałam jak jego miecz zmierza ku nie. Ani drgnę! W ułamku sekundy, gdy już czułam na sobie to, że mnie na pewno trafił, wektory zatrzymały atak i też rozerwały te łańcuchy. Wykorzystałam okazję i katanę wbiłam idealnie w jego bok, ostrze zatopiło się, a ciemna krew pociekła. Jego ręce były wyprostowane, gdyż wektorami jak je chwyciłam podczas ataku, tak ich nie puściłam. Skrzywił się i głęboko odetchnął. Nie traciłam czasu i ostrzem starałam się go jeszcze bardziej zranić. Płasko przesuwałam ostrze wewnątrz ciała. Wyrwał się z ucisku wektorów i od razu chciał się zemścić, lecz wycofałam się, przy okazji brudząc się jego krwią, która obficie uchodziła. Nadmiar strzepałam z katany. Chwycił się mocno za lewy bok, szeroką dłonią zakryć głęboką ranę. Groźnie chrząknął i splunął krwią. „Rany zadane przez broń taką jak Lucyfer są dla demonów wręcz zabójcze.” Kolejna wskazówka od niej. To dlatego aż tak to podziałało, jego regeneracja zawodzi tutaj, bo długo zajmuje mu zasklepienie tej części ciała. Uśmiechnęłam się do siebie, poprawiłam broń i szykowałam się do kolejnego trafnego ataku. Ruszyłam, lecz gwałtownie się zatrzymałam. Teraz zupełnie sama z siebie. Co on robi?! Wyprostował się i wykonał dziwny jest dłonią zaplamioną na ciemnoczerwony odcień. Na jego dłoni zakreślił się pentagram, po czym lekko zabłysnął , gryząc w oczy. Pośród tłumu rozległ się krzyk. Dziewczęcy głos. Odwróciłam się, bo krzyk dobiegał mnie zza pleców. Zobaczyłam jak uczniowie w jednym miejscu zrobili dość sporą przestrzeń, a w centrum znajdowała się uczennica w schludnym, pełnym mundurku. Długie, brązowe włosy, wysoka. Kojarzę ją z zajęć, na których wydawała się dość błyskotliwa i utalentowana. Ręce miała opuszczone wzdłuż ciała, jej stopy drżały, a ciało się chwiało. Wyglądała, jakby coś ją przetrzymywało. Znak szkoły, który  miała na marynarce również się podświetlił. Wydawała z siebie taki krzyk, który przypominał błaganie osoby obdzieraną ze skóry. Nastała panika. Jej oczy były zamglone, a po chwili uwydatnił się w nich ten sam znak, co ja jego dłoni. Dziewczyna po kilku sekundach nadwyrężania gardła i ust, upadła bezsilnie na ziemię. Czyżby wykorzystał ją do zregenerowana się?! Zdezorientowana spojrzałam na niego z nowo wzbudzoną wściekłością. Aż taką władzę sobie zagwarantował w tej szkole? „Ona jest już stracona”. Natomiast on widocznie jej kosztem zyskał na sile, zdecydowanie. Po ranie śladu, a jego postura się zmodyfikowała. Włosy zmienione, wydłużone, rogi pośród kosmków powyginane dość mocno, wyeksponowane mięśnie na rękach, nogach, torsie. Jego paznokcie stały się pazurami, zęby wyglądały jak małe siekacze, a oczy ukazywały piękno koloru fioletowego, lecz w tym przypadku zwiastował on coś złego, a nie był tylko tajemniczą i zachwycającą barwą. Nieprzytomną dziewczynę próbowano bezskutecznie obudzić, a wśród uczniów już narastało wrogie nastawienie do tych „z góry”. Wokół ręki, w której dzierżył miecz, wiły się łańcuchy, już zmaterializowane, te same, które mnie uprzednio skrępowały. Zabawa naprawdę się skończyła.
-Zmusiłaś mnie do ujawnienia się, teraz musisz zdechnąć –ochrypłym głosem wydukał, a ku mnie ruszyły jego łańcuchy.
Odbiłam je kataną. Po zetknięciu się z nią, one rozsypywały się i śladu po nich nie było, lecz pojawiały się kolejne. Wektorami ponownie je rozpraszałam. Cóż za utrapienie. Trzymanie się na odległość nie ma w tym wypadku sensu. Zmniejszę dystans miedzy nami i będę walczyć w zwarciu, bez taryf ulgowych. Skoro to demon, który przypomina człowieka, roztacza wokół siebie ponurą aurę, wspomaga się ludzkimi życiami, to będzie on ciężkim przeciwnikiem. Zbliżyłam się, jednak od pierwszy wykonał ruch. Ostrza otarły się o siebie. Naprawdę silny, nawet powietrze wokół nas było gęstsze i przecinane wraz z atakiem. Nogi tworzyły kurz, gdy oboje przesuwaliśmy stopy po podłożu. Napinał wszystkie mięśnie i ścięgna, jego szyja wyglądała przerażająco, uwidoczniły się żyły. Zza katany spoglądałam w jego oczy. Istny demon. Taki pusty wzrok, zupełnie jak… Mój.
-Ten styl walki, ta katana, ta aura. Teraz zaczynam cię kojarzyć – powiedział, cisnąć we mnie kolejny atak.
-To dobrze mnie tym razem zapamiętam, by nie mieć wątpliwości. Wyryj sobie w pamięci twarz swojego zabójcy –odparłam, zwinnie wymijając miecz i wychodząc do przodu z nadstawioną kataną.
Wyprowadziłam kilka ataków pod rząd, znowu. On również. Zadał mi pomniejsze obrażenia, ale głównie wynikały z moich uników. Rozdarłam mu ubranie na klatce piersiowej. Znak tam musi być, czyż nie? Jeśli tak to wiem jak i gdzie celować. Przy kolejnym zamachu udało mu się drasnąć mnie boleśniej ostrzem. Gładko przejechał po barku. Trochę zapiekło i krew uszła, lecz po chwili poza rozdartym ubraniem nic nie było. Skoro widzę jego łańcuchy to zapewne on jest w stanie dostrzec moje wektory. Niezbyt mi to na rękę, ale wydaje się to sprawiedliwe. Chociaż lepiej by było, gdyby były dla niego niezauważalne. A gdyby ta odciąć mu ręce? Dłoń, nawet jedną, tak, aby miecz stracił na moment i nie mógł nim operować. Muszę się tak wystawić, żeby zainicjować atak, lecz potem ostrze ustawić nisko i od dołu zacząć jechać po nadgarstku, przecinając skórę. Kości tak łatwo nie połamię. Musiałabym jednak unieruchomić rękę jego, aby mieć oparcie dla ostrza. Pomyślałam szybko. To musi się udać! Gdy zamierzał mnie zaatakować, odsłoniłam się. Pozwoliłam mu zatopić ostrze w lewym ramieniu. Wbił się głęboko, przebił na wylot. Zrobiło mi się dziwnie, zakręciło w głowie momentalnie i do tego straciłam trochę na równowadze. Moje kości pogruchotały się w mgnieniu oka. Nie wiem, czy to był dobry pomysł, ale już jest po fakcie. Miecz utknął w ciele. Zaczęłam dalej realizować plan. Prawą ręką porządnie wymierzyłam w jego dłoń, którą przetrzymywał swój oręż. Pewnym ruchem odcięłam część kończyny. Krew trysnęła, odcięta część odpadła, a miecz został w ramieniu. Odsunęłam się w miarę szybko. Działaj, masz szansę, Iza! Zasłonił się łańcuchami i wyraźnie czekał na regeneracje. Zagryzłam usta i wyrwałam tą ręką, którą mi uszkodził jego miecz z ciała. To już bolało, bardzo nawet. Zakrwawiona już jestem w połowie. Połamane kości, uszkodzone mięśnie, rozerwana skóra, naruszyłam to wszystko jeszcze bardziej, bezmyślnie. Samo trzymanie broni jest już wyczynem w tym wypadku. Oszołomiona jestem, słyszę wszystko ciszej, bardziej echo dobiegła mych uszu. Chwieję się. Skupiłam wzrok na nim. Jego dłoń powoli odrastała, lecz ja też się regenerowałam. Wspomogłam się wektorami i ruszyłam na wprost niego z wymierzonymi ostrzami. Celuję w klatkę, tak, dwoma na raz. Nasunął mi się na myśl on, wojownik z dwoma owrężami. Łańcuchy w biegu odbiłam, bronie trzymałam prosto, nastawione. Wbiłam się, wektorami docisnęłam miecze w ciało, sama za wiele już sił nie mam. Osłabił mnie tym atakiem. Udało się! Przebiłam go! Ugodziłam go w dwa równoległe miejsca na torsie. Zmieniając układ rąk, przesunęłam ciężko ostrza, aby połamać żebra i tym samym uszkodzić znak. Mnóstwo krwi już tracił, jego krzyk nadwyrężał mój słuch. Miotał się, szarpał, był już na straconej pozycji. Skrzyżowałam cięcia, jednak ciało stawiało niesamowity opór. Nie przypominam sobie żebym wcześniej kiedykolwiek podobnie kogoś raniła. Nowe doświadczenie, ale za to jakie miłe. Na bieżąco się regenerował, dlatego coraz trudniej operowałam ostrzami. Ciepła krew kapała ze mnie jak i obficie z niego. Powoli zastygała na dłoniach. Jego dłoń ponownie znalazła się na swoim miejscu. Puściłam jego miecz, a katanę szarpnęłam i wyrwałam z ciała, odskakując do tyłu. Całkowicie rozszarpane ubranie, całe zalane krwią, pieczęć przerwana, a on chwiał się, przeklinając moją osobę. Liczył na jakąś pomoc. Chciał dobyć swojego oręża, lecz kierując w niego wektor, oderwałam mu całą górna kończynę.
-Pora umrzeć –mruknęłam, patrząc na jego żałosne zachowanie.
           Jego ciało zaczęło jakby zastygać, skóra traciła barwę, szarzała. Ruchy miał podobne do robota. Jego łańcuchy się rozpłynęły w powietrzu. Oczy traciły początkowy blask. Nie rozpadał się, lecz tracił równowagę i upadł z hukiem na plecy. Leżał w ogromnej kałuży własnej krwi. Otwarte usta, bezruch. Na klatce piersiowej po pieczęci wypadła dziura. Jakby coś go wyżarło od środka. Całkowicie przestał się ruszać, nawet nie drgał. Nie wyczuwałam już żadnego zagrożenia z jego strony. Koniec? Pokonałam go? Jednego z moich wrogów? Błoga cisza. Uczniowie stali zaszokowani, niektórzy skrywali oczy na tej widok, makabryczny. Wyprostowałam się. Katanę zniżyłam, blisko ziemi ostrze trzymałam. Zerknęłam na ochroniarzy. Nie byli zbyt chętni teraz do interwencji. Tak samo reszta tych demonów. Stali w znacznej odległości i od początku tylko śledzili walkę. Odwróciłam się w ich stronę. W zakrwawionym, rozdartym ubraniu, umoczonych w krwi włosach, przymrużonych oczach, z gojącymi się jeszcze ranami. Zebrałam się w sobie, gdyż chciałam coś wykrztusić z siebie.
-Który następny gotów zapłacić za dotychczasowe życie? – Powiedziałam ponurym tonem, ale z małą nutką sarkazmu wynikającą z zadowolenia po wygranej bitwie.


_________________________________
Kolejny za nami. Musiała wena mnie najść, myślę, że tak tragicznie nie piszę. Coś się dzieje, coś ruszyło do przodu. Sugestie? Pomysły? Ciekawa jestem. Kursywa przy zdaniach w cudzysłowach są celowe. Skoro dwie siostry są połączone jednym ciałem to żeby rozróżnić ich wypowiedzenia, postawiłam na takie małe rozwiązanie.Następny rozdział również za jakieś mniej więcej dwa tygodnie. Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam, Law! < 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystko przeżyję.