środa, 29 lutego 2012

Przepraszam...

Otóż tak, moja wena jak na razie wzięła sobie urlop. Na pewien czas postanowiłam odpocząć  od pisania w sumie z każdym kolejnym rozdziałem szło mi coraz trudniej. Po za tym w życiu mam małe problemy. Nie, nie sercowe. Być może wrócę za 3 tygodnie bądź nawet miesiąc lub ponad. W tym czasie postaram się jakoś obmyślić następne rozdziały. Bardzo, ale to bardzo przepraszam Aoi-Chan! Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz i nie odwrócisz się ode mnie ;(
Tak więc nic tylko mi życzyć weny ; ) Pozdrawiam, Law ♥

piątek, 24 lutego 2012

Rozdział XVI

     Krew, krew i jeszcze raz krew! Całe ściany, podłogi są nią obryzgane. Ślady rąk, ślady oporu pozostawiane na nich. Widok okropny, lecz z każdym kolejnym krokiem naprzód gorszy. Idąc bardziej w głąb korytarza tym bardziej moje oczy mają dość. Ludzkie kończyny, głowy...porozrywane. Przechodząc obok nich czuję jakby wzrok tych ofiar na sobie. Istna rzeź. Trudno się nie domyślić kto tego dokonał. Zacisnęłam zęby. Gniew mną kierował. Stanowczym krokiem szłam dalej. Z krzyków wnioskowałam iż jestem coraz bliżej przyczyny. Prze de mną zobaczyłam czyjś cień i słyszałam jakby bieg. Nerwowo chwyciłam katanę. Po chwili zobaczyłam zza rogu jakąś osobę, najwyraźniej był to jeden z policjantów. Wystraszony, blady, cały we krwi. Stał kilka metrów ode mnie:
-Uciekaj stąd dziecko! Ona, ona...- W tej chwili jego głowa upadła na ziemię. Ciało jeszcze chwile drgało, ale po momencie z hukiem spadło. Krew się rozlewała, tryskała. Przerażona zaczęłam biec w stronę, z której biegła ofiara. Za zakrętem były żelazne drzwi, lekko uchylone. Bez zastanowienia z całej siły uderzyłam nogą w nie. Otworzyły się całkowicie. Stałam w progu skąd ujrzałam ją z uśmiechem na poplamionej krwią twarzy. Wokół niej leżało kilkanaście zmasakrowanych ciał. Kończąc rozrywać kolejną ofiarę zwróciła się ku mnie. Mina jej trochę spoważniała:
-Ty będziesz następna. -Odezwała się.
-Nie bądź taka pewna siebie. -Krzyknęłam wyciągając ostrze przed siebie. Opętała mnie niewiarygodna odwaga. Nie wiedziałam jak kontrolować te wektory, lecz teraz na naukę najlepszy czas. Ruszyła w moją stronę. Szybko odbiegłam w tył. Po drodze wszystko rozwalała. Próbowałam się zbliżyć, lecz na próżno. Za każdym razem odpychała mnie. Po parunastu próbach i obrażeniach udałam się w ucieczkę. Jeśli wyjdę przed budynek ktoś ucierpi, a jeśli tu zostanę zginę. I w tej samej chwili chwyciła mnie wektorem i z wielką siłą rzuciła w stronę okna. Starałam się uchronić kawałkami szkła. Poważnie skaleczona upadłam na chodnik przez budynkiem. Wstając syczałam z bólu. Rozglądnęłam się, a tam stało kilka jednostek policji, pogotowia i inne odziały pomocnicze. W tłumie zauważyłam Ryuuzakiego i resztę paczki. Nie odwracając się zbytnio do nich, wyprostowałam się i zaczęłam iść ku morderczyni. 
-Co Ty robisz?! Uciekaj! -Słyszę jakieś głosy.
Ignorowałam je. Po chwili stałam już na przeciwko niej. Moje oczy zmieniły kolor, a za plecami poczułam jakieś ruchy. Tak, to były wektory. Nie wiedziałam jak je kontrolować po mojej myśli, więc bałam się cokolwiek zrobić. Nagle w mojej głowie słyszałam tajemniczy głos, który mówił: "Wiesz jak tylko się boisz!" Momentalnie się wkurzyłam. Nie boję się, nie jestem tchórzem. Zacisnęłam silno pięści ze złości po czym niespodziewanie ją zaatakowałam. Uderzyła o ścianę. Upadła, ale się nie poddawała. Wstała i podchodziła bliżej. Widziałam każdy ruch jej wektorów. Nie ma ze mną szans. Swoimi wektorami chwyciłam moje scyzoryki i rzuciłam w jej stopy w celu unieruchomienia. Dwa odbiła, ale kolejne dwa wbiły jej się głęboko w stopy. Ryknęła przerażającym krzykiem bólu. Jeszcze jej mało...Postanowiłam z nią skończyć raz na zawsze. Już dość szkód wyrządziła. Czas położyć temu kres. Wzięłam katanę, przetarłam ostrze i powoli podchodziłam do niej. Próbowała wstać, ale nie mogła. Gdy stałam nad nią chciała zaatakować, lecz nie dała rady. Podniosłam ostrze o góry, wykonałam lekki zamach za głowę i miałam już wykonać ten decydujący ruch. W tym momencie usłyszałam liczne głosy triumfu. Jeden z nich rzucił mi się w ucho: "Zabij tego potwora!" Nagle coś we mnie jakby się obudziło. Potwora?! Ale, ale ja też jestem potworem! Takim jak ona! Jeśli ją zabiję to będzie znaczyć, że ja też powinnam zginać. Broń wypadła mi z rąk. Uklęknęłam. 
-Litujesz się nade mną? -Cicho powiedziała. 
-Zamknij się! -Krzyknęłam i ze stalowej ręki uderzyłam ją z całej siły w policzek. Zdziwiła się takiej reakcji. 
-Nie chcesz mnie zabić, bo masz dwa powody: pierwszy, jesteśmy podobne, a po drugie nie potrafisz kogoś zranić. 
-Podobne?! Ty zabijasz! 
-Zabijam, bo...zostali zabici na moich oczach moi rodzice.
-Twoi rodzice?! Ale tamte dziewczyny nie były winne! 
-To inna sprawa. Nate przypominał mi mojego ojca i chciałam być blisko niego, ale one nie pozwalały się do niego zbliżyć. 
-Można powiedzieć, że trochę rozumiem. 
-Nic nie rozumiesz! Nikt mnie nie rozumie! 
-Daj sobie pomóc! 
-Nie potrafię. -Z jej oczu pociekły łzy. Za plecami czułam, że ktoś się zbliża. 
-Odsuń się od niej! Mamy natychmiast ją zabić. 
-Że co?! Nie pozwolę! -Wstałam i rozłożyłam ręce by ją bronic. 
-To jest rozkaz! 
-Odmawiam jego wykonania! -Obróciłam się do niej i zauważyłam na jej szyi naszyjnik. Był podobny do mojego, tylko ona miała literę "K". Zerwałam jej go. Rzuciłam go na ziemię. Może to będzie ostatni ratunek! Wbiłam w niego ostrze, po czym rozleciał się na kawałki. Ona zemdlała. Obecni patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Kazałam ją odwieść do szpitala, grożąc, że jeśli coś jej zrobią, już nie żyją. 

      Dzień następny...
Przyszłam z ekipą do szpitala pod nadzorem jednego ochroniarza. Weszliśmy na salę. Gdy usiedliśmy ona otworzyła oczy. Wystraszyłam się, bo może nas zaatakować. 
-Zniszczyłaś mój naszyjnik? -Zapytała.
-Tak, to był ostatni ratunek byś mogła żyć jak inni. 
-Nie...dla mnie już nie ma ratunku. -Odpowiedziała patrząc mi prosto w oczy. 
-Jak to nie?! -Przypomniałam sobie pewne słowa: " Jej nie da się już uratować, jej dusza jest na tamtym świecie..."
-Chcę się z tobą pożegnać. -Usiadła na łóżku wyciągając do mnie rękę. 
Nie wiedziałam co zrobić. Patrzyłam na nią ze zdziwieniem. Nagle sama ucisnęła moją rękę, a swoim wektorem wbiła sobie nóż w plecy. Mocno zaczęła krwawic. Powoli kładła się. Chwyciłam ją, ale nie wiedziałam co dalej zrobić. Na moment otworzyła jeszcze oczy:
-Dziękuję Ci...-Z trudem szepnęła po czym jej oczy całkowicie przykryły powieki.
Stałam w osłupieniu, a łzy same napłynęły mi do oczu. Zaczęłam płakać. Czułam się winna jej śmierci. Z tego wszystkiego zemdlałam. 

      Tydzień później...
Zorganizowałam dla niej mały pogrzeb. Wybrałam piękne miejsce na nagrobek. Nad nim postanowiłam umieścić wielką rzeźbę czarnego anioła z pięknymi, dużymi skrzydłami. W prawdzie nie znałam jej tożsamości, więc na płycie widnieje napis: "Znikąd przyszła donikąd odeszła..." Zdecydowałam zacząć życie od nowa. Teraz z świadomością kim jestem. Nie ukrywam ciężko z tym jest. Tak więc nowy rozdział w moim życiu uważam na otwarty. 
                                                                                                           
                                                                                                          Koniec. 

--------
Zakończyłam pierwszą część opowiadania. Przez pewien czas zrobię sobie małą przerwę w pisaniu. Muszę ogarnąć pomysły, by napisać część II. Przepraszam za jakiekolwiek błędy, a zapewne są, nie ukrywam. Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law :)                         

piątek, 17 lutego 2012

Rozdział XV

-Cholera Law, uważaj! -Głośno i donośnie krzyczy Firm, lecz było już za późno. 
W ostatniej chwili zdołałam ich ochronić własnym ciałem, dostałam z ogromną prędkością i siłą w brzuch. Kilka metrów dalej upadłam na ostro zakończone kamyki. Przez moment z trudem łapałam powietrze, dusiłam się. W bezruchu leżałam żałośnie. Powoli otwierałam oczy, by ujrzeć sprawcę. Tam stała ona. Ta, która z zimną krwią zabijała. Szyderczo się uśmiechając, pewna siebie szła ku mnie. Z trudem wstałam. W głowie mi się kręciło. Ból z gniewem mieszał się we mnie. Była coraz bliżej. Serce było mi coraz szybciej i głośniej. Dusza moja wręcz paliła się z bólu chcąc zemsty. Co robić? Jeśli podejdę za blisko ponownie uderzy i być może już ze skutkiem śmiertelnym. Co ustaliłam przy pierwszym spotkaniu?! No tak, prawdopodobnie jej zasięg to 3 metry. Tych niewidzialnym rąk, a raczej wektorów ma tylko dwa. Cokolwiek rzucę z oddali ona odbije z podwojoną siłą. Więc nawet moje scyzoryki się nie przydadzą. Albo...raz kozie śmierć! Szybko biegnę naprzeciw niej. Jeśli dobrze to przemyślałam to, gdy się zbliżę będzie chciała zaatakować, ale kosztem tego odsłoni siebie i się nie obroni. Minęłam się z nią. Tak jak przewidywałam, wektorami mnie chwyciła, ale w tej samej chwili z ręki wyrzuciłam precyzyjnie z jej lewy bok 4 scyzoryki. Powbijały się jej w skórę. Przez to odsunęła się ode mnie. Korzystając z okazji, podbiegłam do reszty. 
-Nic wam nie jest?! 
-Law, Ty...Co tu się dzieje?!
-Sama nie wiem! Ale ja Was w to wpakowałam i ja Was stąd wyciągnę. -Odwróciłam się od nich, bo tamta się nie poddaje. Skrycie wyrzuciłam komórkę służbową pod nogi Firm. Miał on już wybrany numer Ryuuzakiego. Kiwnęłam do nich głową. Zapewne zrozumieli co mają robić. 
-Ty! Zabiję Cię! Nie oszczędzę na Tobie siły! Taki nędzny człowiek jak Ty nie będzie patrzeć na mnie z góry! -Z gniewem w swoich czerwonych oczach krzyczała do mnie. Koło moich nóg leżała katana. Chwyciłam ją po czym wyciągnęłam ostrze. W tej samym momencie dziwnie sie poczułam. Przez kości przeleciało nieprzyjemne uczucie. Oczy siłą się przymknęły. Upadłam na kolana wyjąc z bólu. 
-Law, co Ci jest?! -Z przerażeniem zapytała Firm. 
Nie odezwałam się. Lekko obróciłam głowę w jej stronę przy czym wstałam. 
-Jej oczy! -Wykrzyknęła Dzinks.
Nabrałam większej odwagi. Ból gwałtownie przeszedł, a ciało rwało się do walki. Morderczyni zrobiła krok do przodu, lecz gdy podniosła oczy na mnie, cofnęła się. Wyglądała to jakby się czegoś wystraszyła. Zaczęła się szybko oddalać. 
-Teraz to się boisz?! -Krzyknęłam za nią. 
Po tych słowach, upadła. Nie był to naturalny upadek, bardziej zamierzony. Nagle przez sobą zobaczyłam jakieś wstęgi. Przypominały te ze snu -wektory! Ale one nie idą od niej tylko ode mnie! Stojąc w osłupieniu z oddali słyszałam jakieś głosy. Czyżby oni już przyjechali. W mgnieniu oka została pojmana. Nie sprawiała kłopotów, gdyż za skutek upadku rozcięła lekko czaszkę przez co straciła przytomność. 
-Law nic Ci nie jest?! -Troskliwie pyta Ryuuzaki, lecz jego uwagę przykuły moje oczy. 
-Ja...J-ja...-Przerywanym głosem mamrotałam. Potem poczułam jakby taką lekkość. Duszno mi się zrobiło. Delikatnie zamknęłam oczy i niespodziewanie znalazłam się w jego ramionach. 

      Dzień później. Ocknęłam się w swoim łóżku. Całe ciało miałam obolałe. Cicho i ostrożnie wstałam. Pomału doszłam do głównego pokoju, a tam siedzieli: Firm, Dzinks, Bel, Nate, Edward i ku mojemu zdziwieniu -Ryuuzaki. Po przekroczeniu progu ich głowy obróciły się w moją stronę. Twarze ich jakby pojaśniały. Usiadłam wśród nich nie odzywając się. Czułam, że coś jest nie tak. 
-Law, trochę sobie porozmawialiśmy. -Z uśmiechem odezwał się Ryuuzaki. 
-Hę...? -Ze zdumieniem odparłam.
-Nie mówiłaś nam wszystkiego, ale rozumiemy. -Dodała Firm. 
-Wiemy, co Ci się śniło, a Ryuuzaki wie co się wydarzyło. -Kontynuował Nate.
-Ja...przepraszam. -Cicho mruknęłam. 
-Za co? -Zdziwiła się Firm. 
-Za wszystko, same prze ze mnie kłopoty. 
Zaczęli mnie pocieszać, a bez wspólnego 'tulimy' się nie obeszło. Rozpłakałam się. Nie były to łzy rozpaczy, lecz szczęścia. 

     Po pewnym czasie zaczęły się poważniejsze rozmowy. 
-A co z tamtą? 
-Podali jej silne środki usypiające. Powiązali w kaftany. Jest pod stałą obserwacją. 
-Ale jeśli się przebudzi to grozi wielkie niebezpieczeństwo. 
-Wiem, ale nie możemy jej zabić. Nie dostaliśmy pozwolenia. 
Spojrzałam na niego trochę ze zdziwieniem. Po chwili opuściłam głowę przemyśliwając wszystko.
-A co z Tobą? Przecież podczas walki Twoje oczy dalej były inne. -Z zainteresowaniem zapytała Dzinks. 
-Ja nie wiem. To stało się niespodziewanie. 
-No tak. Oczy masz już normalne. Ale tamte sprawiały mi ciarki. -Wtrącił Nate. 
-Nie moja wina! -Zaprotestowałam.
-Tak na poważnie, nie czujesz już tego z wtedy? -Powiedział Ryuuzaki. 
-Nie...
-Mam dziwny pomysł, ale weź do rąk tą katanę, może to się powtórzy. -Niepewnie doradziła Firm. 
-Jesteś pewna? Tym razem może być inaczej, jak na moje oko to za duże ryzyko. -Popatrzył na mnie i Firm. 
-Wstałam, poszłam po broń. Wyciągnęłam i nic. Zero. 
-Nic się nie dzieje. Widocznie to może było jednorazowe, ale w to wątpię. 
-Może...-Odparłam cicho chowając ostrze po czym dodałam: -Jutro ją odwiedzę...
-Oszalałaś?! Nie pozwolimy Ci! -Krzyknęła Firm. 
-Nie muszę mieć pozwolenia. 
Ucichli...

   Następne południe. Wchodzę do budynku. Pilnie strzeżony. Ale w nim wydaję się jakby było wewnątrz małe zamieszanie. Odgłosy był strasznie, nie podobne do tego miejsca. Włączył się alarm. Ale sobie moment wybrałam. Szybko wbiegłam do środka, nim pozamykali drzwi. Rozglądałam się. Po chwili się odwróciłam:
-Co do cholery?! ...


--------
I następny za nami :) Może trochę przynudzam, ale nie mam pomysłów. Nie, źle to powiedziałam - nie mam jak ich scalić w całość. Więc będzie małe opóźnienie z następnym :) Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam Law :)       
               

piątek, 10 lutego 2012

Rozdział XIV

[...]

-Wykrztuś to z siebie! Wiem, że tego w głębi duszy chcesz! - Z jeszcze większym naciskiem w słowach przekonywała mnie.
-Przeczuwam, że nie mam innego wyjścia. Ja...zgadzam się! - Stanowczo wykrzyknęłam. Ta decyzja wydawała mi się jakby wymuszona ze mnie. 
-Nareszcie. 
Bez chwili zawahania podałam jej rękę. Później poczułam okropny ból. Oczy nagle zapiekły, a przez całe ciało przeszły dreszcze. Po chwili ustało. Wszystko zniknęło. Spadałam w głąb jakiegoś czarnego tunelu.
-Nie!!! - Wystraszona z trudem łapiąc dech obudziłam się. Nerwowo rozglądałam się po pokoju.  Dłońmi, delikatnie przetarłam zaspane oczy.
-Chyba to był tylko sen, a raczej realistyczny koszmar. -Sama do siebie cicho powiedziałam. Z ulgą odetchnęłam. Błoga cisza. Słyszę nawet cichutkie tykanie mojego zegarka kieszonkowego. Powoli wstałam i jak gdyby nigdy nic poszłam zrobić kawę. Usiadłam w pustym, dużym pokoju przy stole. Z nudów wzięłam do rąk poranną gazetę. Rzuciłam ją w kąt, żadnych nowości. Próbowałam sobie przypomnieć to co mi się śniło. Biała postać, krew, wektory, co to ma wspólnego ze mną? Przecież ja...Właśnie może ona ma miała rację? Może naprawdę udaję kogoś kim nie jestem. Głupie myśli. Ale jeśli się zgodziłam. Chyba nic w moim wyglądzie i zachowaniu nie uległo zmianie. W sumie nie jestem w stanie tego stwierdzić. Co się będę przejmować snem? Wstałam i poszłam odnieść kubek do kuchni. Minęłam lustro i automatycznie się w nim przy okazji przejrzałam. Przeszłam, ale...co to było? Moje oczy! Cofnęłam się. Ponownie się przyglądnęłam tym razem uważnie. Nie, wydawało mi się. Odeszłam. Chyba powinnam o tym z kimś porozmawiać. Komu mogłabym zaufać...Ryuuzaki! Szybko się zbiorę i zadzwonię do niego. Poszłam do pokoju, by wybrać ubrania. W kącie stała oparta o ścianę katana. 
-Działasz mi już na nerwy. - Rzuciłam na nią czarną chustę. 

     -Cześć Ryuuzaki! Dziękuje, że znalazłeś dla mnie czas. Zależało mi. 
- Dla Ciebie zawsze mam czas, ale nie wyglądasz dobrze. 
-Wiem. - Usiadłam naprzeciwko niego. - Mam Ci coś do opowiedzenia. Mam nadzieję, że wysłuchasz mnie i nie wyśmiejesz. 
-Nie przejmuj się, mów słucham. - Uśmiechnął się.
- Śniło mi się...- Długo opowiadałam o tym. Z jego miny wnioskowałam, że z zainteresowaniem słucha. Gdy skończyłam podniosłam na niego oczy. 
-To wygląda dziwnie, ale nic Ci nie jest, prawda? 
-Chyba nie. Przygnębia mnie to, że ona była moimi prawdziwymi pragnieniami, uczuciami...prawdziwą mną. - Smutnie odrzekłam po czym opuściłam lekko głowę.
-Nie, Ty taka nie jesteś. Teraz przede mną siedzi prawdziwa Law. Możliwe, że ona chciała Tobą manipulować. 
-Nie wiem, nie mam pojęcia. Najgorsze jest to, że zawarłam z nią tak jakby jakiś układ. 
-I nie wiem czy coś się stanie czy nie. Na razie się nie przejmuj. 
Podniosłam głowę i odwzajemniłam jego uśmiech. Chwilę później zaproponował wspólny wypad do kawiarenki. Chciałam się jakoś wymigać, ale nie dał wyboru. 


    Popołudniu, trochę weselsza wróciłam do domu. Czekał mnie trening. Ekipa chciała ze mną iść więc się zgodziłam. Najwyżej będą się nudzić. Katana w dłoń i poszliśmy. Podczas drogi śmialiśmy się. 

-Nate, przeszło Ci już? - Przerywając zapytałam. 
-Tak, na przyszłość Cię nie zdenerwuję, ale słodko się wkurzasz. - Uśmiechnął się. 
-O widzisz, już kolejna osoba tak uważa! - Wtrąciła Dzinks. 
-Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa. - Również się uśmiechnęłam. 
-Pogodziliście się? - Zdziwiona zapytała Firm. 
-Czy ja wiem? - Szybko odpowiedziałam. 
-Wszystko w porządku? - Spytał Edward. 
-Tak, wszystko. - Speszona szybko odpowiedziałam. 
-Ej, chciałabym poznać tego Twojego kolegę z pracy! - Wesoło, zmieniając temat powiedziała Dzinks.
-Eee? -Przystałam na chwilę. 
-Ta, ja też chcę, wszyscy chcemy! - Dodała Firm.
-Może kiedyś...
-Kiedyś?! Ja chcę jak najszybciej! 
-Zapomnij! - Zaczęłam iść dalej. Doszliśmy. Tym razem nie będzie niespodzianek. 
Komórkę odłożyłam na ławkę koło reszty. Rozpoczęłam krótką rozgrzewkę. Przy okazji jeszcze chwilę z nimi gadałam. Później odeszłam od nich. Zajęłam się walką. Po chwili Firm wzięła do ręki mojego złoma. Olałam to, nic nie dzwoniło więc, pewnie patrzy na muzykę. Potem zaczeli coś między sobą szeptać. Przez moją nieuwagę trener swoim mieczem wytrącił mi moją katanę. Próbując ją złapać, chwyciłam całą otwartą dłonią ostrze. Przez zaciśnięcie pięści ostrze przecięło skórę. Rana mocno krwawiła. Odskoczyłam w tył. 
-Nie uważasz. Odetchnij sobie, a ja pójdę po apteczkę. - Poważnie odrzekł pan Es. 
-Nie trzeba, to nic. 
-Jak nie trzeba?! Przecież to mocno krwawi. -Przyśpieszył kroku. 
-Law, nic Ci nie jest? - Z troską zapytała Firm. 
-To tylko lekka rana, nic poważnego. -Odparłam podnosząc katanę. Lekko się wkurzyłam na siebie, sama jestem sobie winna. Niepotrzebnie się rozglądałam. Przejrzałam się w ostrzu. Moje oczy! Czyżby powtórka z rana? Pobladłam, ale nie dałam po sobie poznać mojego zdziwienia i niepokoju. Trener pojawił się z apteczką. Usiedliśmy. Delikatnie przemywał ranę wodą utlenioną. Cholernie piekło. Założył solidny opatrunek. 
-Dziękuje. - Cicho powiedziałam. 
-Nie ma za co, wystraszyłaś mnie. Teraz idź do domu, odpocznij. 
-Dobrze. 
Wyszłam z innymi.
-Trzymaj Law. - Firm podała mi komórkę. 
-Ach, no tak. Komórka. Już o niej zapomniałam. Bez pośpiechu wracaliśmy. Zdziwienie z mojej twarzy nie schodziło. Przechodząc obok jakiegokolwiek auta, przyglądałam się w szybie. Zdawałam sobie sprawę jak to musiało wyglądać. Myśląc tylko o tym zapomniałam się i przez to zaciskałam pięść przez co bardziej krwawiła rana. Po paru minutach bandaż całkowicie przesiąkł. Krople krwi powoli spadały na ziemię. 
-Law, rozluźnij rękę. Opatrunek za chwilę się już nie nada, albo już się nie nadaje. - Powiedziała Firm. 
Lekko zamyślona przystałam. Popatrzyłam na to i aż mi się słabo z tego widoku zrobiło. 
-Faktycznie. -Bez żadnego przejęcia odrzekłam. 
-Nie boli Cię to? - Zdziwiona zapytała Dzinks. 
-Nie. To tylko mała otwarta rana. 
-Co Ci się stało? Nie zachowujesz się normalnie. - Wtrącił Nate.
Te słowa przerwały moje przemyślenia, a zarazem dobiły. Opamiętałam się. Z kieszeni wyciągnęłam chusteczkę i przyłożyłam ją do rany. Nie, nie powiem im co zaszło, nie teraz. Nie odważę się.
-Wydaje Ci się. -Siłą na mojej twarzy wymusiłam uśmieszek. Oni patrzyli ma mnie zdziwionymi oczami. Z początku myślałam, że chodzi o mnie, ale po chwili...




------
Dzięki za przeczytanie. Z kolejnym rozdziałem mam mały problem, więc może się pojawić z małym opóźnieniem. Pozdrawiam, Law :) 
Ps. Przepraszam za jakiekolwiek błędy :D


piątek, 3 lutego 2012

Rozdział XIII

...
- Co dlaczego? -Odwracam się w jej stronę. 
-To było dziwne, Twój naszyjnik, ta katana...co to było? -Popatrzyła mi prosto w oczy. 
-Nic nie było. To od światła. -Wzruszam ramionami. 
-Ale to nie wszystko. Z chwilą, gdy przyłożyłaś ostrze do gardła Nate'a, Twoje oczy też były inne, a zarazem pełne gniewu. Jakbyś nie była sobą. - Głos jej drżał, zdenerwowana czekała na moją reakcje. 
-Że, jak?! -Ze zdziwienia przystaję, by to przemyśleć.
-Myślałem, że mnie zabijesz. -Wtrącił Nate.
Moment później coś mnie jakby tknęło. Ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą. Prześladuje mnie myśl, czy ten sen nie staje się jawą? Albo czy nie był przepowiednią? Przecież ja nie chcę nikogo skrzywdzić, ale jeśli tak potraktowałam Nate'a...
-Chyba muszę odpocząć. -Spokojnie odparłam dotykając czoła zimną ręką. 
-Źle się czujesz? -Z troską w słowach zapytał Edward. 
-Trochę, ból głowy nie daje mi spokoju. 
-Odprowadzimy Cię. -Dodał Nate. 
-Nie. Zrobimy inaczej. Zostaniemy z nią w domu, bo sama jest ja zwykle, a boję się o nią. Po czymś takim może jej odbić. -Powiedziała Firm.
-Nie trzeba. -Żywo ruszyłam przed siebie.
-Trzeba, trzeba, nie wymigasz się. 
-Nie chcę Wam zawracać głowy, same prze ze mnie problemy. -Cicho szepnęłam jakby do siebie. 
-Właśnie, zapomniałabym. Mam Twój naszyjnik. -Firm podała mi go. 
-Dzięki. -Katanę na moment położyłam na ziemi po czym delikatnie zapięłam na szyi talizman. 
Dzinks ją podniosła, by się jej przyjrzeć. 
-Nie tykaj tego lepiej. -Poradził jej Nate.
-A dlaczego? Nic się nie stanie, ale w sumie nie wygląda jak normalna broń, ma w sobie to 'coś'. 
-Może i ma, ale jej nie wyciągaj. Znajdujemy się w miejscu publicznym, a to tak czy siak jest bronią. -Powoli wzięłam ją z rąk Dzinks. W tej samej chwili, poczułam okropny ból, jakby ktoś w ogromną siłą uderzył mnie w głowę. Straciłam przytomność.


      -Śpiąca królewno. -Słyszę jakiś głos. Delikatnie otwieram oczy, mrużąc je. Na de mną stała Dzinks z jakąś nawilżoną chustą w rękach. 
-Co się stało? -Ledwo przytomna zadaje jej pytanie. 
-Ej! Obudziła się! -Odwracając się w stronę otwartych drzwi, radośnie krzyknęła. Po chwili reszta grupy była już w pokoju. 
-Dobrze się czujesz? -Pośpiesznie zapytała Firm.
-Chyba...tak. -Wstaję i pochodzę do stoliczka. 
-Ale nas wystraszyłaś. -Wtrącił Nate.
-Nie chciałam. Nie wiedziałam co się dzieje. 
-Z chwilą, gdy chwyciłaś katanę, Twe oczy jakby zabłysnęły takim błękitnym kolorem, ale chwilę potem upadłaś. -Tłumaczyła Firm, podając mi kubek herbaty. 
-Herbata? Ble. -Odsunęłam kubek. 
-No tak, zapomniałam. Nienawidzisz herbaty. -Uśmiechnęła się. 
-To nie jest normalnie...-Odezwałam się. 
-Co nie jest normalnie? To, że zapomniałam, że nie lubisz herbaty? -Zdziwiona popatrzyła na mnie. 
-Nie. To co się stało. Ta przeklęta katana. -Ze złości zacisnęłam zęby. -I jeszcze jedna moja prośba do Was. To co dzisiaj zaszło, nikomu nie mówcie. -Ze szczególnym naciskiem w ostatnich słowach popatrzyłam na Nate'a.
-Okej, okej. -Przytaknął. 


       Wieczór. Tamci już poszli. Siedzę sobie na łóżku, zastanawiając się co to było. Jak to możliwe? Źle się nie czułam, a nagle zemdlałam. Ta katana, naszyjnik, moje oczy, ja..."Lucyfer 13". -Z oddali odczytuje wytłoczony na broni napis. Mój naszyjnik to sama literka "L", ozdobiona niebieskimi kryształkami, takimi samymi jak katana. Może coś je łączy? Nie, głupia jestem. To nie realne. Ale dlaczego upadłam tracąc przytomność, tego nie potrafię z niczym powiązać. Na treningu nią walczyłam potem...No właśnie! Nie miałam naszyjnika na sobie, a potem go założyłam. Jednak musi coś z nimi być! Położyłam się wzdłuż łóżka. Uniosłam stalową rękę do góry, przyglądam się jej.
-Ale jeśli tak, to co? -Cicho szepnęłam, moment później ze zmęczenia przysnęłam. 

 -Gdzie ja jestem? -Otwieram oczy, a wokół mnie czarna przestrzeń. Gdzieniegdzie stoją jakby jakieś manekiny. 
-Czy ja śnie?
-Owszem, można to nazwać snem. -Słyszę zza pleców tajemniczy głos. 
Nerwowo się odwracam:
-Co do...? -Ujrzałam pośród ciemności postać jakby ludzką. Była blada, budową ciała podobną do mnie. Nie miała na sobie ubrań, zamiast nich owinięta była z zakrwawione bandaże. Moją uwagę przykuły błękitne oczy, które mocno biły blaskiem. Ostrożnie się odsunęłam. 
-Czemu się boisz? -Jeszcze bardziej się przybliżyła. 
-K-kim Ty jesteś?! -Wystraszona, łamliwym głosem zadaję pytanie. 
-Powiedzmy, że jestem...Tobą. -Wskazała na mnie palcem.
-Jak to mną?! 
-Ściślej jestem tym, co nazywasz nienawiścią, złem, gniewem...
-Niemożliwe! -Krzyczę.
-Nie ma rzeczy niemożliwych. Wymienione prze ze mnie cechy są w Twoim sercu. Przeważają dobro. 
-Nie, nie znasz mnie! Nie wiesz jaka jestem! Moje serce nie jest złe! Ja nie jestem zła! 
-Uparta jesteś. Nie masz odwagi zaakceptować prawdy. Boisz się prawdziwej siebie. 
Chwilę stałam nieruchowo, zamyślając się. Czy ona jest postacią z moich wcześniejszych snów? Ale...czy ja naprawdę udaję kogoś innego? Kogoś innego niż jestem? Czy to ona jest prawdziwą mną? 
-Nie wierzę Ci! -Wrogo na nią popatrzyłam. 
-A powinnaś, masz w posiadaniu ten naszyjnik. Osoba, która go posiada, otrzymuje wielką moc. Pokażę Ci ją. -Zza jej pleców wyłoniły się jakieś 4 wstęgi zakończone jakby kształtem ludzkiej dłoni. Były prawie przeźroczyste. 
-To są wektory. W Twoim świecie są niewidocznie. Mają daleki zasięg. Będą od teraz należeć do Ciebie.
-Ale, ja nie chcę! 
-Żeby Cię jeszcze przekonać pokażę Ci je w praktyce. -Stanęła i nie wykonując żadnych gestów, wzięła jednego z manekinów. Po dwóch sekundach został rozerwany na strzępy, z których polała się krew. Widząc to, nie wiedziałam co robić.
-I jak, podoba się?! 
-Nie! -Odkrzykuje. 
-Nie wiesz co tracisz. Nie masz zamiaru się zemścić na tych, którzy Cię skrzywdzili? Na tych, którzy skrzywdzili również Twoich bliskich? Na tych, co pozbawili Cię normalnego życia?
W tej chwili trafiła w sedno. Przypomniałam sobie dzień, w którym straciłam rękę. Dzień, gdy Luluś mało nie zginęła. Opuściłam głowę, próbując powstrzymać łzy. 
-Zabij mnie. -Odezwałam się. 
-Dlaczego? Chcesz od tego uciec? Staw czoło wszystkiemu! -Zaczęła coraz bardziej podekscytowanie mówić. 
-Nie, ja nie dam rady. -Przypomniała mi się ta morderczyni. Co jeśli będę taka jak ona? 
-Jej też się odpłacisz! -Popatrzyła mi w oczy. 
-Skąd wiesz?! 
-Ona się urodziła z tą mocą. Jest gorsza od Ciebie. Ona musi zginać, jeśli nie zginie, świat pogrąży się we krwi. 
-Musi?!
-Nadal będziesz się upierać? -Wyciągnęła do mnie rękę. 
-Nie wiem już sama...
-Nie masz się co zastanawiać! Nie upadniesz do takiego poziomu jak ona! Jej nie da się już uratować, dusza jej jest na tamtym świecie. 
Zapadła cisza. W głowie roiło mi się od myśli:
-Ja...