sobota, 30 czerwca 2012

Rozdział XI

    Autobus nie był taki jak dotychczas w mieście widziałam. Zadbany, czysty, bez najmniejszych zadrapań, rys. Lśnił w słońcu. Rzadko spotykane. Automatyczne, podwójne drzwi się rozsunęły, a w nich pojawił się wysoki, nieco starszy pan w czarnym garniturze ze srebrnymi, prostokątnymi guzikami. Spod jego siwych wąsów pod nosem, wyłaniał się uśmiech. Powoli zszedł z trzech schodków. Spacerkiem zmierzał ku nam. Ukłonił się, sciągając swój kapelusz. Staliśmy zadziwieni z zszokowani, bardzo blisko siebie jakby stał przed nami szaleniec z piłą mechaniczną i chciał nas zabić. Tajemniczy kierowca wyprostował się i stał naprzeciw nas.
-Nowi uczniowie Alchemist School? -Spokojnym, delikatnym głosem zapytał, nie przestając się uśmiechać.
Nikt nie zebrał odwagi w sobie i nie odpowiedział. Po chwili, lekko kiwnęliśmy głową na "tak". Zmierzyliśmy siebie wzajemnie pytającym wzrokiem. Po chwili wypuściłam długo trzymane, powietrze z płuc.
-Nie bójcie się. Jestem kierowcą, który zawodzi uczniów do szkoły. Mówcie mi "dziadek". -Zaśmiał się.
-Dziadek?! -Z niedowierzaniem, cicho powtórzyła Dzinks, odciągając od ust kubek.
-Owszem. Pozwólcie, że zabiorę wasze bagaże do autobusu. -Wziął pierwsze z brzegu walizki. Sprawnie znosił je do bagażnika.
-To my pomożemy! -Razem zbudzeni jakby ze sną, zakrzyknęli Edward i Nate. Podbiegli do starszego pana.
-Już teraz sądzę, że to będzie ciekawy rok szkolny. -Cicho pod nosem, sama do siebie szepnęłam ruszając do środka autobusu. Usiadłam na samym końcu, po środku czterech, złączonych siedzeń. Po moich obu stronach, usiadły Bel i Firm. W podwójnych siedzeniach przed nami, usiedli Dzinks i Nate. Edward po chwili postoju przed nami i szybkiego zastanowienia, poprosił bym usiadła przy prawym oknie. Sam usiadł obok mnie. Bel zamieniła się miejscem z Firm i również siedziała przy oknie. W ten sposób Firm i ja zostałyśmy rozdzielone od siebie na bezpieczną odległość. Sprytnie to sobie wymyślił. Dziadek zamknął pełny bagażnik i usiadł na miejscu za kierownicą. Ściągnął swój wysoki, czarny kapelusz i położył na siedzeniu obok.
-Ruszamy, przewidziany czas podróży to godzinka. -Powiedział, patrząc w lusterko nad swoim czołem, tak, że nas widział i nie musiał się odwracać. Nacisnął pewnie na gaz. Z początku nie jechaliśmy za szybko. Droga wiodła w większości po prostej, ciągnąc się za obrzeża miasta. Oparłam głowę o zimną szybę. Śledziłam wzrokiem szybko przejeżdżaną jezdnię. Od czasu do czasu, obok drogi stały znaki drogowe, szczerze mówiąc, niepotrzebnie.
-Jesteś zmęczona? -Cicho zapytał Edward, nachylając się do przodu, by zobaczyć moją bladą, zaspaną, szkaradną twarz.
-Nie. -Po prostu krótko odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od ulicy.
-A tak wyglądasz. Może, źle się czujesz? -Odetchnął ciężko, opierając się o oparcie siedzenia.
-A Ty co się tak martwisz? -Podejrzliwie zapytałam, zwracając się ku niemu.
-Tak po prostu. Co się stało, że naszyjnika nie założyłaś? Zazwyczaj się z nim nie rozstawałaś, był jak oczko w twojej głowie. -Zmienił temat.
-He?! Co? Nie mam go?! -Nerwowo położyłam rękę na szyi. Faktycznie, nie było go. Zaczęłam się szybko zastanawiac, gdzie może byc. Nie pamiętałam, czy go zakładałam. A co jeśli go zgubiłam? A może go zostawiłam niechcący w domu? Ale to mi się nie zdarzyło jeszcze...
-Spokojnie, nie panikuj. Sprawdź, może masz go w plecaku. -Wtrąciła Bel, wskazując palcem na mój plecak, który leżał pod moim siedzeniem. Popatrzyłam lekceważąco na niego. Wystawała z niego dziwna czarna chustka. Prawdopodobnie coś owijała. Podniosłam to coś i zaczęłam powoli rozwijać. Nie wierzyłam własnym oczom. Była to moja katana, a na niej zawinięty był naszyjnik. Nie przypominałam sobie, bym pakowała katanę, a w dodatku w tak nieostrożny, głupi sposób. Naszyjnika nigdy też bym tak nie zawiesiła. Zaczęłam powoli odplątywać talizman. Po jego ogarnięciu, zacisnęłam go w dłoni, snując domysły. Katanę zawinęłam s powrotem w czarną tkaninę i bardziej bezpiecznie ją schowałam.
-Widzisz, masz go. -Powiedział wesoło i z ulgą Edward, biorąc go do rąk szukając małego zapięcia. Kazał mi się odwrócić plecami i odgarnąć włosy. Delikatnie zapiął mi go na szyi. Z chwilą jego swobodnego zawiśnięcia na szyi, poczułam coś dziwnego. Gniew, zmartwienie, złość i inne negatywne uczucia mnie opuściły. Już ich nie odczuwałam. Siedziałam z szeroko otwartymi oczami. Puściłam włosy, przez chwilę się nie odwracałam.
-Ej, wszystko gra? -Zapytał zmartwiony Ed, kładąc rękę na moim ramieniu, bym spojrzała na niego.
-T-tak. -Wesoło odpowiedziałam, odwracając się z szerokim uśmiechem na twarzy. Moje poprzednio zmarszczone brwi, rozluźniły się. Przymrużone, nieprzyjemne oczy, nabrały błysku. Zwężone źrenice, rozszerzyły się. Na twarzy, policzki pokazały dołeczki od uśmiechu. Firm, która też nie miała za wesołego dnia, zwróciła się ku mnie zszokowana. Patrzyłyśmy na siebie z ogromnym zdziwieniem w oczach.
-Law, co się stało? -Drżącymi ustami zapytała Firm.
-Chciałabym wiedzieć. -Zerknęłam na podejrzany naszyjnik.
-Dlaczego tak się zachowywałam? Czułam jakby ktoś mną kierował. -Oparła się. Po chwili wyciągnęła butelkę wody.
-To tak samo jak ja odczuwałam. Co to mogło być? -Zacisnęłam stalową pięść.
-Omal nie urwałaś mi głowy wektorem. -Uśmiechnęła się.
-Taa...-Cicho mruknęłam. Nagle coś mi zaświtało. Zerwałam się. Usiadłam na skraju miękkiego, czerwonego, skórzanego siedzenia. Skupiłam wzrok na czarnej, gumowej podłodze antypoślizgowej, na której nie było najmniejszego okruszka. -Chcesz powiedzieć, że widziałaś mój wektor? -Podniosłam głowę.
Edward i Bel popatrzyli na mnie. -Czy to jest możliwe? -Zapytał.
-Sama nie wiem. -Zamyślona odparłam z zapytaniem w głosie.
-Widocznie tak, skoro ja go wyraźnie widziałam. -Firm odstawiła na bok w połowie pustą butelkę po wodzie mineralnej.
-My go nie widzieliśmy, co nie Ed? -Szturchnęła go zaciekawiona tematem Bel.
-Nie, nic. -Krótko odpowiedział, patrząc na nią.
-Miałam wtedy te drugie oczy, prawda? -Wtrąciłam nie odwracając uwagi od bardzo ciekawej podłogi.
-Powiedzmy...-Chrząknął Edward przytykając usta pięścią, jakby nie chciał dalej mówić.
-Jak to "powiedzmy"? -Popatrzyłam mu głęboko w oczy, by wymusić od niego dalszą wypowiedź.
-Były nieco inne. -Uległ krępującemu dla każdego spojrzeniu.
-Jakieś radykalne zmiany? -Drążyłam temat, by się jak najwięcej dowiedzieć.
-Trzeba było nie zarzucać na twarz, tej gęstej, czarnej grzywki, to bym ci powiedziała. -Dodała Bel.
-A tak poza nawiasem...to co mówiłam na przystanku, nie chciałam tak powiedzieć, nawet tak nie myślę. -Niepewnie wtrąciła Firm.
-Też chcę przeprosić. Powinnam zaprzestać jak najszybciej na pierwszym zdaniu, a ja wrez odwrotnie. Moje pyskowanie prowadziło to dalszej kłótni. Dobrze, że w ostatniej chwili opanowałam się. -Spokojnie mówiłam. Zabrałam powietrza do płuc i kontynuowałam. -Ale może...biorąc pod uwagę to, że mówiłyśmy coś co nie chcemy, myślę, że te słowa były szczerą prawdą pochodzącą z serca.
-Naprawdę tak sądzisz? -Zdziwiona zapytała Firm.
-To tylko przypuszczenia. Prawda zazwyczaj nie jest głośno mówiona, każdy ją skrywa. Niektórzy ludzie się jej po prostu boją i wolą żyć w kłamstwie. Więc, czemu by tak nie uważać? Oczywiście, możecie uważać, że teraz też nie mówię prawdy.
-Prawda chyba nie powinna ranić? -Odezwał się Edward.
-Niektóra jest okrutna. -Krótko i szorstko odpowiedziałam, wracając do oglądania przemijającego pejzażu.


-Dojeżdżamy, za 3 minuty wysiadamy. -Nagle powiedział poprzednio milczący kierowca.
-Szybko to minęło. -Skomentowała to Firm, chowając wodę.
-Ta, muszę jak najszybciej wyprostować kości. -Wyciągnęłam ręce do góry, rozciągając się.
-Godzinka siedzenia i już się zastał twój szkielet?  -Podejrzliwie zapytała Bel.
-Nie przyzwyczajona jestem do jazdy autobusem. -Spontanicznie odpowiedziałam tuż po ziewnięciu.
-Witam was w Alchemist City! -Radośnie krzyknął dziadek, zatrzymując autobus.
Wstaliśmy i poszliśmy po bagaże. Ociężale podniosłam swoje szpargały. Wydawały mi się cięższe niż przedtem. Odwróciłam się w stronę chodnika, który rozciągał, daleko przed siebie. Od razu rzuciły mi się w oczy bloki w odcieniu szarości. Były wysokie, wyglądały jak namalowane. W każdym oknie były zasłony różnego koloru. Trawy wokół były równo skoszone. Drzewa i krzewy dokładnie przycięte. Niektóre miały zamierzony, zwierzęcy kształt. Panował porządek. Zachwyciłam się tym. Powietrze nie było takie jak w naszym mieście. Auta nie hałasowały. Dzieci miały ogrodzony plac zabaw. Wypuściłam z rąk walizkę, a plecak z ramienia upadł na szary, płaski, niepopękany beton.
-Tu jest cudownie! -Krzyknęłam, okręcając się w wokół własnej osi z rozłożonymi do boku rękami.
-Spokojnie, to dopiero początek. -Podszedł do mnie dziadek.
-Wiem, ale i tak już uwielbiam to miasto. -Podniosłam rzeczy, przestając świrować.
-Podejdźcie bliżej do mnie. Chcę wam coś podarować. -Powiedział zaganiając nas ręką.
Z czarnego, długiego płaszcza, zakończonego jaskółczym ogonem, wyciągnął kilka kopert. Był beżowe i nieco wybrzuszone. Wyglądały jak takie z folią bąbelkową w środku dla ochrony bardziej delikatnych rzeczy. Było ich dokładnie 6. Tak jakby dla każdego z osobna. Bez zapytania o nazwiska, podał nam zaadresowane koperty, bez pomyłki. Każdy dostał właściwą, tak jakby nas znał. Zdziwiło mnie to. Patrzyłam na jego uśmiech, który praktycznie z jego twarzy nie schodził. Powoli, ostrożnie rozdzierałam palcem brzeg koperty. Trochę w niej było.
-To co tu otrzymaliście, to są wyjaśnienia, informacje i kilka wskazówek dotyczących, tego co tu spotkacie i co was czeka. Niestety chciałbym wam jeszcze poodpowiadac na wasze pytania, ale czas mnie goni. Nie martwcie się, poradzicie sobie. -Wyciągnął z kieszeni srebrny zegarek kieszonkowy. Ukłonił się zaczął wracać do autobusu.
-Przepraszam, ale jak mamy się tu odnaleźć?! Gdzie mamy iść?! -Krzyknął Nate chcąc go zatrzymać.
-Czasami odpowiedź jest bliżej niż wam się wydaje. -Odpowiedział zamykając drzwi i odjeżdżając.
-Baran z ciebie. Może byś tak skupił trochę uwagi na czytanie? Tu musi być wszystko. -Powiedziałam szturchając go w ramię.
-Co to są?! Klucze?! -Krzyknęła Firm, wyciągając parę kluczy na srebrnym breloczku, ze swojej koperty.
-Mhm, a do nich przyczepiona jest mała, kwadratowa karteczka z jakimś numerem 10. -Wtrąciła Dzinks.
-Chwila. Każdy z nas ma chyba ten numerek inny. Ja mam 13. To mnie już prześladuje. -Markotnie oznajmiłam.
-A ja wiem do czego one są. To numery naszych, nowych mieszkań tutaj. -Dumnie powiedziała Bel, wskazując kartkę, z której to wyczytała.
-Mieszkania?! Nasze własne?! Już mi się tu podoba! -Zafascynowała, podskoczyła Dzinks ściskając z radości klucze w dłoni.
-Super, tylko, który to blok? -Ironicznie zapytała Firm.
-Jak dobrze przeczytałam, to za nami powinien być ten blok. -Obróciłam się pokazując ręką budynek. Nazwa osiedla na tabliczce, która była na nim, zgadza się z tą w liście. Osiedle Szmaragdowe.
-Łaa, ale fajna nazwa. -Krótko z uśmiechem dopowiedziała Bel.
-Będziemy tak tu stać, czy idziemy? -Dodał niecierpliwie Nate.
-Idziemy! -Chwyciła swoje bagaże Firm i ruszyła przodem. Otworzyliśmy podwójne, czarne drzwi. Na środku miały wielką szybę. Klatka schodowa miała jasnofioletowe ściany, a każde drzwi były czarne. Rzadko spotykane. Wszyscy mieszkaliśmy na jednym piętrze, a takich pięter było 5. Budynek naprawdę był ogromny.
-Uff, no to otwierajmy nasze mieszkania. -Powiedziała Bel, zatrzymując się pod drzwiami ze swoim numerem.
-Ja będę się śmiała, gdy się pomyliliśmy i komuś zrobimy porządny wjazd na chatę.  -Zachichotała Dzinks.
-Raczej, chyba umiem czytać. -Cicho powiedziałam, wkładając klucz do zamka. -Eee, wiecie może, w którą stronię się przekręca, by otworzyć? -Słodkim głosikiem zapytałam, licząc na pomoc.
-Próbuj aż się uda. -Poradziła Firm.
Po chwilowym siłowaniem się z zamkiem, każdy otworzył drzwi. Wnieśliśmy swoje bagaże. Zaczęłam się rozglądać od razu po moich kątach. Wszędzie było czyściutko. Zaraz przy wejściu, znajdowała się jasnożółta kuchnia, połączona z jadalną i salonikiem w jednym? Stał tam duży stół, a pod ścianą duży telewizor. Przedpokój w dalszej części prowadził do dwóch małych pokoi oddzielonych łazienką. Mieszkanie ogółem mi się podobało. Wróciłam pod drzwi.
-Law, chodź, wszyscy zebraliśmy się na chwilę u Firm. Chcemy podyskutować. -Powiedziała pośpiesznie mi za plecami Dzinks.
-Zamknęłam drzwi i podbiegłam do mieszkania Firm. Nie różniło się pod względem architektonicznym. Tylko kolorystyka i dekoracje były inne. Usiedliśmy przy drewnianym stole. Każdy bez wyjątku miał uśmiech na twarzy. Delikatnie odsunęłam ciemno brązowe krzesło z bordowym, miękkim oparciem. Przeglądałam w chwilowym liczeniu swoje informacje.
-Dlaczego nie mieszkamy w jednym, dużym mieszkaniu? -Skomlała Dzinks robiąc maślane oczy do Nate'a.
-Nie sądzisz, że to by wyglądało dziwnie? Problemem by była łazienka, różne upodobania kulinarne i muzyczne. -Odpowiedziałam podpierając podbródek.
-Przynajmniej lodówka jest pełna. -Stojąc przy dużej, białej lodówce, powiedziała Firm, rzucając oko na produkty.
-Czy ja tam widzę kawę mrożoną?! -Ożywiłam się, robiąc oczy jak 5 złotych. Jak zahipnotyzowana wstałam i do niej podeszłam.
-Kawopijca. Nie dam ci, bo potem będziesz miała nader energii i nie wytrzymamy z tobą. -Szybko zabrała mi sprzed oczu kawę.
-Proooszę! -Słodziasny, dziecięcym głosikiem prosiłam, ładnie składając rączki.
-Nie. -Krótko powiedziała, sama ją pijąc.
-Zła mamusia. Ble Firm. -Odwróciłam się na pięcie z wystawionym językiem.
-Za karę zeżrę ci cały cukier. --Przyuważyłam cukierniczkę pełną prostokątnych kosteczek białego cukru. Wpakowałam jedną do gęby.
-Cukrzyk cholerny. -Złośliwie skomentowała.
Pokrzywiłam jej się w żartach. Zaczęłam iśc do tyłu. To był właśnie głupi błąd. Poczułam, że w kogoś niedelikatnie weszłam...



---------
Hyhyhy, napisałabym więcej, ale nie mam siały. Jest już po północy, a jeszcze chce tyle zrobic! Piątek, koniec roku, rozpoczęcie wakacji i nowy rozdzialik ;D Nic, tylko się cieszyc ;d Wybaczcie jakiekolwiek błędy, pisałam szybko, bo chciałam to jak najszybciej opublikowac. Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law :))
Ps. W osobnej stronie, zaraz pod nagłówkiem, obok 'Strony Głównej" są zdjęcia bohaterów. ;) W przyszłości dodam kolejne, bo dojdzie więcej postaci ;)    
     

piątek, 22 czerwca 2012

Rozdział X

     Przyglądając się tak w tym odbiciu całego pokoju, przyuważyłam, że na kanapie na moimi plecami leżała katana. Dawno jej w rękach nie miałam, a jeszcze dawniej trenowałam. Nie mogę wypaść z formy. Odłożyłam kubek i wstałam z krzesła. Podeszłam do beżowej, dużej kanapy i chwyciłam broń w dłoń. Wyciągnęłam ją ze zdobionej ochronki. Zaczęłam przyglądać się w srebrzystym ostrzu. Tato ostatnio mówił, że dał ją do podrasowania i przeglądu, bo rzekomo była lekko zarysowana i prawdopodobnie oszczerbiona. Nie pamiętam, bym aż tak nią wywijała do takiego stanu. Ja tu jakoś aktualnie nic nie widzę, ani usterek, ani śladów naprawy. Palcem wskazującym, lewej dłoni przejechałam po boku ostrza, nawet w tym miejscu jest ostry jak brzytwa, a nawet gorzej. Nie czułam żadnych uwypukleń i wgnieceń. Usiadłam sobie i na spokojnie kataną wymierzałam sobie w obraz przedstawiający kobietę, którą prowadzi śmierć.
-Jednak to prawda, co ona zrobiła? –Nagle usłyszałam, tajemniczy, męski głos. Wydawało mi się jakby ktoś to powiedział stojąc prze de mną, ale przecież nikogo nie ma w domu oprócz mnie! Przez moment nerwowo ściskałam broń w dłoniach. Nie mogło mi się to przesłyszeć. To było autentycznie realistyczne, takie prawdziwe, takie wyraźne. Niemożliwe, że to tylko wyobraźnia płata mi figle. Przestraszyłam się. Szybko schowałam katanę, rzuciłam ją na łóżko, które stało nieco oddalone od kanapy i czym prędzej z sercem podchodzącym do gardła, pobiegłam do pokoju. Po drodze pogasiłam okoliczne światła i na nieszczęście uderzyłam się w małego palca u stopy o futrynę. Trzymając się za obolałego strasznie palca, na jednej nodze skoczyłam do pokoju, zamykając gwałtownie za sobą drzwi. Wskoczyłam na pościelone łóżko i po uczy zakryłam się ciepłą kołdrą. Serce biło mi głośno i szybko. Bez słowa, jęku, niczego, przez godzinę w bez ruchu próbowałam zasnąć.
   Zrobiło mi się duszno. Wystawiłam stopy poza kołdrę. Chłodek je otulił. Przez twardo zamknięte moje powieki, próbowało się przedostać poranne słonko. Lekceważąco obróciłam się na bok. Wyciągnęłam zdrętwiałą rękę, by zobaczyć na komórkę, która jest godzina. Po kilku nieudanych próbach chwycenia go i podniesienia z podłogi, w końcu opuszkami wyczułam jego duży ekran. Podniosłam go i przyciągnęłam pod nos. Na oślep odblokowałam i zaspanymi oczami popatrzyłam na wyświetlacz. Myślałam, że mam tylko zwidy, że jest po 9… Nagle zerwałam się na równe nogi. Przyjrzałam się godzinie na zegarku powieszonym nad łóżkiem, a jednak, próbowałam wprowadzić się w błąd. Przeklinałam siebie w duchu. Przecież o 10 ma być autobus na rynku. Nałożyłam pierwsze, lepsze kapcie, nie sprawdzając czy są poprawnie założone i pobiegłam do łazienki. Podłączyłam prostownicę, wyciągnęłam z wysoko położonego kubka, moją szczoteczkę i pastę. Ochlapałam zimną wodą twarz. Wycierając ją, zastanawiałam się, dlaczego jestem takim bez mózgiem. Wiedząc, że mam rano stąd wyjechać, to nie nastawiłam sobie nędznego budzika. Mało tego! Przecież w nocy ze strachu, po północy dopiero zasnęłam. Odłożyłam niedbale ręcznik i wpakowałam do gęby niebieską szczoteczkę z dużą ilością miętowej pasty, która żre w język. Szczotkowałam je energicznie, ale żeby nie tracić czasu, łaziłam po pokoju wyciągając ubrania, które założę. Zostało mi jeszcze 10 minut zanim ekipa po mnie wpadnie i razem pójdziemy pod ratusz. Wciągnęłam gacie i szłam płukać usta, znaczy miałam taki zamiar. A przerwał mi go dzwonek telefonu. Wróciłam się do pokoju i zwinęłam rozbrzmiewający telefon z łóżka. Dzwoniła Firm. Odebrałam przykładając słuchawkę do ucha.
-H-halo? – Z pełną gębą piany z pasty, powiedziałam mało zrozumiale.
-Eee? Wyciąg te ciastka w ust, albo nie żryj jak odbierasz! – Krzyknęła do głośnika Firm, aż odciągnęłam go od głowy.
-A się czepiasz, nie mam czasu na jedzenie ciastek. – Wyciągnęłam szczoteczkę z buzi i odruchowo połknęłam to co miałam.
-Niech zgadnę, dopiero wstałaś? –Nieco wkurzona zapytała, ciężko oddychając.
-Niestety…-Cicho odpowiedziałam i poszłam do łazienki.
-10 minut i masz być gotowa, bo jak nie to ci nakopię tak soczyście w tyłek. –Rozłączyła się.
Lekkim rzutem dołożyłam telefon na pralkę. Zaczęłam płukać zęby i szczoteczkę. Przy okazji napiłam się trochę kranówy, by zabić ten nie smak z połkniętej pasty. Szybko zaczęłam prostować włosy z grubsza, tylko do nieukładającej się grzywki przyłożyłam rękę. Przez bite 5 minut męczyłam się z nieznośną grzywką. Potem już w trymiga ubierałam się. Zostało mi 3 minuty. Miałam iść założyć buty, ale wychodząc z pokoju podejrzanie spojrzałam na biurko. Pacnęłam się w czoło, bo bym zapomniała o czymś bardzo, bardzo ważnym – o laptopie. Migiem któryś raz z kolei się cofnęłam przez moje zapominalstwo. Rzuciłam plecak na podłogę i otworzyłam szafkę. Wyciągnęłam z niej specjalną torbę na sprzęt. Podłączałam różne kolorowe kabelki od komputera. Wpakowałam go do folii bąbelkowej a potem do czarnej, podręcznej torby na zamek. Sprawdziłam w małej kieszonce czy znajduje się tam modem USB, służący do bezprzewodowego Internetu. Nie mam zamiaru taszczyć Radiówki ze sobą. Po kilku sekundach założyłam glany, tradycyjnie ich nie zawiązałam. Brak czasu. W zębach trzymałam klucz od mieszkania, bo gdy się tak krzątałam, zorientowałam się, że ojca nie ma. Złapałam za klamkę, ale ciągle miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam. Olałam to i mocno szarpnęłam za klamkę, szeroko otwierając drzwi. Dumnie ruszyłam przed siebie. Nim podniosłam wzrok, by trafić małym kluczem w zamek, poczułam mocne, bliskie zderzenie z kimś. Powoli uniosłam speszoną głowę i ujrzałam wysokiego bruneta. Szczęście w nieszczęściu, był to tato. Jak zwykle się uśmiechał.
-No cześć… -Cicho i niewinnie zaczęłam, wyciągając srebrny klucz z ust.
-Ale gonisz. Jeszcze chwila i bym już cię nie zobaczył, ani nie pożegnał. –Z uśmiechem mówił.
-Masz farta, bo niefortunnie dla mnie zaspałam, tak to by mnie już tu dawno nie było. –Obróciłam oczami i ścisnęłam metalowy uchwyt walizki. Dałam wyraźnie wrażenie niecierpliwości.
-Pomogę ci. –Chciał ściągnąć mi z pleców naładowany plecak.
-Nie trzeba, dam sobie radę. –Wyminęłam jego rękę.
Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. –To przynajmniej trzymaj tu trochę na razie, za 3 dni przywiozę więcej. –Zaczął grzebać w kieszeni po czym wyciągnął portfel, a z niego sporą sumkę. Podał mi ją.
 -Nie chcę. Mam ze sobą kartę do bankomatu ze swoimi środkami. –Ręką odsunęłam pieniądze i zrobiłam delikatny krok do przodu.
-Widzę, że się niecierpliwisz. Dobra, nie zatrzymuje cię już. Trzymaj się. –Uścisnął mnie mocno na pożegnanie. Dawno mnie tak nie przytulił. Zapomniałam już jakie to miłe uczucie. Milczałam. Zaczęłam powoli, schodek po schodku, schodzić z bagażami. Starałam się zachowywać jak najciszej. Przypomniałam sobie jego wczorajsze zachowanie i jeszcze wcześniejsze reakcje.
-Tato, cokolwiek zrobiłam, przepraszam. –Słabo powiedziałam nie podnosząc głowy do góry. W połowie te słowa zagłuszyła walizka, która kółeczkami uderzała o kamienne schodki. Czułam jego wzrok na plecach.
      Przyśpieszyłam kroku i sprawnie zeskakiwałam co kilka stopni. Przez szybę od drzwi wejściowych do klatki, widziałam przymierzającą się do zadzwonienia domofonem Firm. Przed naciśnięciem tego małego guzika, kopniakiem otworzyłam ciężkie drzwi.
-Jestem. –Z wesołą miną powiedziałam. Wszyscy mieli spore bagaże, a na twarzach widniały uśmiechy.
-Nareszcie, księżniczka za drewnianą piątkę. –Wkurzona Firm rzuciła w moją stronę, po czym wyszła na przód grupy, próbując się rozchmurzyć.
Chwile kminiłam co miała na myśli, ale po momencie ruszyłam i dołączyłam do wspólnych konwersacji. Weszliśmy na górkę, opuszczając osiedle. Znaleźliśmy się przed sklepem. Przystałam, wyciągając drobne z tylnej kieszeni spodni.
-Hej! Poczekajcie, nic nie jadłam i głodna jestem, idę do sklepu na dosłownie minutę, ok? –Krzyknęłam zatrzymując ekipę.
-Jakoś mnie to nie dziwi. Poczekamy, też bym coś kupiła, ale napchałam się w domu. –Powiedziała Dzinks, opierając się o parapet okna sklepowego.
Odstawiłam walizkę obok niej i podreptałam do sklepu. Tuż przy wejściu owiał mnie delikatny chłodek, który produkowała klimatyzacja. Standardowe ‘dzień dobry’. Poszłam na dział z jogurtami i takimi tam, ogółem mówiąc nabiał. Miałam na celu zakup pół litrowej butelki jogurtu pitnego, waniliowego, ale po obejrzeniu się do tyłu, w przeciwnej lodówce moją uwagę przykuła kawa mrożona. Wzięłam ją, chociaż wiedziałam, że ona nie zastąpi mi normalnej kawy, ale trudno. Następnie poszłam na pieczywo. Z koszyczka, do woreczka zapakowałam jednego, dużego pączka z lukrem. Zaczęłam zmierzać w stronę kasy, by zapłacić za moje skromne śniadanko. Z lekkim smutkiem wyszłam z chłodnego pomieszczenia do istnej duchoty. Na zewnątrz było ciepło, nawet bardzo. Nie znoszę takiej temperatury. Otworzyłam swoją kawusię mrożoną i zaczęłam powoli pic, z początku delektując się smakiem. Tak jak sądziłam, to nie smakuje jak kawa.
-Możemy isc, zahamowałam na razie swój głód. –Powiedziałam podnosząc bagaże. Dodatkowo przegryzałam między łykami, pączusia.
-Teraz całą drogę będzie: „Omnomnomnomon”. –Dzinks zaczęła się śmiać, podnosząc tyłek z parapetu.
-Całą? Ona nawet tego połowę drogi nie będzie mieć. Za moment to zniknie, zobaczymy magię. –Bez komentarza Bel się nie obeszło.
-Zabawne. –Maczając usta w kubku kawy, cicho burknęłam idąc przed siebie. Szliśmy nawet sprawnie. Ale kawałek drogi do przejścia był. Po drodze ludzie śledzili nad wzrokiem. Ja szłam tuż za paczką, na tyłach oczywiście i słuchałam sobie muzyki. Czułam jakby jakiś lęk, lecz jego powodu nie mogłam znaleźć. Powoli wgryzałam się w środek pączka. Jego nadzienie było pyszne. Delikatny jakby mus z owoców leśnych. Wypiłam już większą połowę tej lury. Miałam jeszcze ochotę na dużego szejka waniliowego. Mogłabym go kupić w budce niedaleko rynku, będzie po drodze. Po chwili przyśpieszyłam kroku i szłam równo z resztą. Byliśmy coraz bliżej. Dzieliły nas od celu zaledwie metry. Podniosłam wcześniej opuszczoną głowę i odetchnęłam, bo w końcu sobie przycupnę na ławeczce. Podeszliśmy nareszcie pod ratusz. Jako pierwsza podbiegłam na drewnianą ławkę, rozkładając się na niej i odchyliłam głowę w tył.
-No, naprawdę, musiałaś się bardzo zmęczyć. –Sarkastycznie powiedział Nate, małpując mój styl siedzenia.
-Zamknij się. Każdy inaczej radzi sobie z wysiłkiem. Ja mam anemię, więc jest mi jeszcze trudniej.
-Mamy jeszcze około 10 minut do 10. Wyrobiliśmy się. –Powiedziała Firm wyciągając komórkę z kieszeni.
-I jesteśmy przed czasem, bo goniliśmy jakbyśmy mieli motorki w tyłkach, a nie przepraszam, wy goniliście, ja próbowałam nadążyć. –Odpowiedziałam nie podnosząc głowy.
-Ty tak uważasz. Moim zdaniem szliśmy normalnie, nie za szybko, nie za wolno. –Wzruszyła ramionami.
-Zwał jak zwał. Idę po szejka, bo padnę. –Ociężale się podniosłam i powoli zmierzałam do oddalonego o 100 metrów budki.  Szłam na luzie, bez pośpiechu. Odruchowo chciałam już przygotować kasę. Na chwilę przystałam. Zastanawiałam się czy isc wybrać trochę pieniędzy z konta. Tam, gdzie jedziemy, nie będę miała pojęcia gdzie jest jakiś bankomat. Po kilkusekundowej po stójce na środku chodniczka, zmieniłam kierunek. Poszłam na lewo od budki. Z tego do pamiętałam tak jest bankomat. Nie myliłam się, był. Wyciągnęłam czarny portfel z plecaka. Niebieską kartę włożyłam do przeznaczonego na nią miejsca. Podstawy jak zawsze, kod PIN, kwota, która mnie interesuje, a przy końcu akceptacja transakcji. Wybrałam niemałą sumkę na wszelki wypadek. Zabrałam kartę i zadowolona poszłam w końcu po szejka. Miła pani, która je sprzedaje zawsze jest uśmiechnięta. Ta budka istnieje tu już od jakiś pięciu lat. Więc jeszcze jak byłam normalna i niczego nieświadoma i głupia, przychodziłam tu często z ojcem. Czasami tą starszą panią zastępuje jakaś młoda damulka, której nie trawię od zawsze. Ma nieprzyjemny wyraz twarzy, wzrok mordercy i jest nieco przy kości. Dawniej się jej bałam, ale teraz traktuję ją, a raczej staram się, jak normalną osobę. Po momencie z zakupionym szejkiem, szczęśliwa wracałam. Sprzedała mi go właśnie ta druga. Na szczęście nie zaczynała jakieś rozmowy. Po drugim, pełnym łyku, stwierdziłam, że był on przed chwilą robiony, bo czuć było nie rozmieszany, cukier w kryształkach. Cóż, przeżyję. Pijąc go przez przeźroczystą rurkę, doszłam do naszej ławki.
-Ty pękniesz, ja ci to mówię. –Żartobliwie, na mój widok powiedziała Bel, zajmując moje poprzednie miejsce.
-Ty już się o to nie martw. –Cicho odchrząknęłam, bo w gardle zaczęło mnie drapać od tego zimnego szejka.
-Jak możesz, daj łyka. –Powiedziała Dzinks wyciągając rękę i trzepocząc, pomalowanymi na czarno rzęsami.
-W sumie, masz już tą drugą połowę. –Przestałam siorbać i wyciągnęłam moją zgryzioną rurkę. Podałam jej kubek bez górnego wieka.
-Dziaa.- Krótko podziękowała popijając roztopione lody. Potem niewinnie usiadła blisko obok Nate’a i zaczęła z nim osobno gadać.
-Zaraz powinien przyjechać. –Wtrąciła Firm po czym wstała i patrzyła w dal ulicy.
-Ta, albo się spóźni tak jak co drugi autobus. –Szorstko pod nosem dodałam, sprawdzając godzinę.
-Wstałaś lewą nogą, czy mam tylko takie wrażenie? –Z niewesołą miną zwróciła się do mnie Firm.
-A która to lewa? Tak na poważnie, nigdy nie patrzę, którą nogą pierwszą dotykam podłogi. To nie ma żadnego znaczenia.
-Matko, to taka przenośnia. Wszystko bierzesz na poważnie. Powiedz co ci leży na sercu, a nie się buczysz od rana.
-Nic mi nie leży na sercu, każdy może mieć zły dzień, nie sądzisz?! –Krzyknęłam choć nie chciałam.
-Odnoszę wrażenie, że jesteś o coś zazdrosna. Twoje zachowanie to zdradza. –Cicho powiedziała jakby chciała, bym się domagała o powtórzenie jej zdania.
-Niby o co? –Uniosłam jedną brew i zrobiłam podejrzliwą minę. W myślach zastanawiałam się co nam odbija. Nie chciałam się z nią kłócić, a moje pyskówki tylko do tego prowadziły. Co się ze mną dzieje?
-O to, że już nie będziesz taką gwiazdeczką w naszych oczach. –Z zadowoloną początkowo miną to powiedziała, ale po chwili przyłożyła sobie rękę do ust, jakby chciała się powstrzymać od dalszych argumentów.
-Gwiazdeczką? Co do cholery, masz na myśli? –Zagryzłam wargę, tłumiąc w sobie narastający gniew. Zacisnęłam komórkę z ręce.
-Nie tylko Ty teraz będziesz miała możliwość użycia nadnaturalnych zdolności. Twoje 5 minut minęło. –Odkryła usta, ale ponownie je zatkała. Miała przestraszone oczy. Zaczęła kiwać głową, jakby chciała przez to przeprosić.
-Tak sądzisz? –Wkurzona odpowiedziałam, prostując się. Czułam, że tracę nad sobą kontrolę. Ciało mnie nie słuchało, tym bardziej wektory. Jeden sam się pojawił. –Mam tego dość. Nie jestem zazdrosna, jakbym chciała, pozbyłam bym się każdego, kto by chciał mnie przewyższyć! –Wykrzyknęłam groźnie, a wektor ruszył prosto na Firm. Nie wiedziałam co się dzieje. Nie chciałam tego powiedzieć, a tym bardziej zrobić! Złapałam się za głowę. Skuliłam się, próbując powstrzymać to co mną kieruje. Gdy ten wektor mierzył w nią, czułam straszny ból, jakby ktoś rozdzierał mi serce na pół. W ostatniej chwili wektor chybił i zniknął. Udało mi się nad nim zapanować. Ból minął, odetchnęłam. –Nie podchodźcie na razie do mnie, proszę. –Ze skruchą powiedziałam. Dzinks i Nate obserwowali całe zajście, przez co przestali być weseli. Edward patrzył z niedowierzaniem, a Bel ucichła. Nie wiedziałam co się ze mną działo. Od kiedy jestem tak wrażliwa na zdenerwowanie i głupie żarty? Ze wstydu opuściłam głowę i zacisnęłam zęby. Grzywka przykryła mi oczy i część twarzy. Wsadziłam ręce do kieszeni. Chciałam by ten autobus jak najszybciej przyjechał. Nikt z nas nie próbował nawiązać rozmowy. Pogrążyliśmy się w ciszy. Generalnie wyjeżdżając jesteśmy zdani na siebie. Dwa dni temu i o wiele wcześniej nie kłóciliśmy się. A teraz jakby pojawiła się między nami przepaść. Tylko co stworzyło tą przepaść? Nagle usłyszałam, że ktoś zatrąbił. Podniosłam głowę i zobaczyłam czarno-czerwony autobus…


 -----
Napisałam! Jea! :D Szczerze, ten rozdział podobał mi się, co jest rzadkością! :D Gomen za błędy i takie tam :) 
Za tydzień kolejny jak zawsze. Akurat, zakończenie roku szkolnego, świadectwo dostaniecie na na deserek moje opowiadanie ;d Żartuję :D Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam Law :))   Ps. Głupi Word. ;/ 

piątek, 15 czerwca 2012

Rozdział IX

    Obudziłam się. Pomału otworzyłam oczy. Ręką delikatnie je przetarłam. Zza oknem było bezchmurne, błękitne niebo, a na nim wysoko wisiało słońce, które promieniami łaskotało mnie w zaspane oczy. Popatrzyłam niepewnie na ścianę nad łóżkiem, gdzie wisiał nasz krąg. Wraz z jego kształtem przypomniał mi się ten okropny sen. Odruchowo przyłożyłam lewą rękę na ranę, która była we śnie. Żadnego śladu, plamki, rysy, krwi nic, kompletnie. Szybko wstałam i pobiegłam jak oparzona do łazienki. Przejrzałam się w lustrze, odbicie było. Poza moją bladą, zaspaną twarzą, rozczochranymi włosami to nic się nie zmieniło. Oparłam się o kant wanny. Był ochlapany wodą przez co zmoczyłam sobie lekko gacie. Czułam się tak dziwnie inaczej. Ten krąg musi mieć coś z tym wspólnego. Po chwili w przedpokoju zjawił się tato niosący kubek z poranną kawą i gazetę codzienną. Z początku był z uśmiechem zaczytany w prasę, ale gdy uniósł wzrok na mnie, uśmiech zniknął. Jego oczy wyraziły zdumienie, pobladł na twarzy. Lewa dłoń, która trzymała silno kubek, rozluźniła się. Naczynie lecąc w dół, opróżniło się z zawartości. Następnie uderzyło o parkiet, a przez siłę uderzenia - rozbiło się. Jego kawałki leżały w wielkiej plamie ciemnej kawy z fusami. Ten donośny, ostry dźwięk rozbijającego się porcelanowego, masywnego kubka, rozbudził mnie całkowicie. Patrzyliśmy na siebie ze wzajemnym zdziwieniem. Co się mu tak nagle stało? Wstałam i z górnej szafki wyciągnęłam pierwszą, lepszą szmatkę po czym ją zmoczyłam chłodną wodą.
-Tato, co ci? - Podchodząc powoli, tip topem, zapytałam.
-Ach, n-nic. - Wziął szybko szmatkę z moich rąk i zaczął wycierać zapaćkaną podłogę.
-Przecież widzę, że coś się musiało stać. Nie na co dzień rozbijasz jakąkolwiek rzecz, a w szczególności swoje ulubione kubki. - Podejrzanie kontynuowałam.
-Nic takiego. Po prostu nagle przeszedł mi impuls elektryczny przez całą rękę i tak jakoś wyszło. Zawsze robisz z igły widły. -Zaczął się na przymus uśmiechać.
-Widły są fajne. - Cicho powiedziałam, po czym go ominęłam bez dalszego komentarza, by nie ciągnąc dalej tematu. Podreptałam do pokoju i włączyłam laptopa. Po połączeniu się z internetem, weszłam na gadu. Miałam jedną nieodebraną wiadomość. Napisana była dzisiaj o 10 z minutami. Spojrzałam na prawy, dolny róg ekranu. Godzina 10:45, czyli nie tak dawno Firm napisała. Zaczęłam czytać niedługą treść. Podejrzewałam, że chodzi o jutro lub jakąś głupotę, z której byśmy obie tyrały. Jednak nie...Przy drugim zdaniu nieco się przeraziłam. Wychodzi na to, że dziwny, tajemniczy sen, a raczej koszmar, nawiedził nie tylko mnie. Obawiam się, że to będzie jakaś grubsza sprawa. Pytanie tylko jaka. Ten sen tylko przysporzył więcej pytań, problemów i zagadek. Chwilę popisałam z Firm, a po kilku minutach dołączyła do nas Dzinks i Bel. Wymieniłyśmy zaledwie kilka, krótkich zdań, bo uznałyśmy, że to nie jest rozmowa na odległość. Ustaliłyśmy późniejszą godzinę na spotkanie i spokojne omówienie tego co nas trapi. Miałam sporo wolnego czasu, więc postanowiłam, że zajmę się pakowaniem bagażu na jutrzejszy wyjazd. Wstałam od komputera, ale go nie wyłączyłam. Dla umilenia tego żmudnego zajęcia, uruchomiłam odtwarzacz muzyki i zapuściłam moje ulubione kawałki. Poszłam do przedpokoju, poruszając się w rytm muzyki. Talentu tanecznego to ja nie mam, ale w domu nikt nie widzi co robię, więc hulaj dusza. Na podłodze nie było śladu po rozbitym kubku, ale dmuchałam na zimne i uważnie stawiałam każdy krok, bo w moje zimne, bose stópki nie wbił się jakiś zaczajony kawałek porcelany, który tylko czeka by wbić mi się w cienką skórę i narobić bólu. Otworzyłam lewą stronę szafy, w której była nie za wielka, czarna walizka na kółkach. Wyglądała na niedawno odświeżoną co ułatwi mi sprawę. Wyciągnęłam ją i powoli suwakiem ją rozsunęłam, by sprawdzić czy nic w niej nie ma, jakby coś było, ewentualnie był to najnormalniej walnęła w kąt. Niestety, nie będę mieć tej przyjemności, bo jest pusta w środku. Nogą przesuwałam ją aż do pokoju, gdzie postawiłam ją otwartą na środku pokoju. Pootwierałam wszelkie szafki z ubraniami i stanęłam przed nimi, zagrywając wargę. Najpotrzebniejsze rzeczy...Hm, trudno będzie, ja wszystko potrzebuję. Zniżyłam wzrok i przykułam go do dolnych szafek. Szatańskie półki, z szatańskimi spodniami. Wyciągnęłam jedną parę, zwykłych czarnych rurek, drugą skórzanych również czarnych rurek, trzecią podartych celowo dżinsów i na ostatek niewinną parę krwisto czerwonych, materiałowych rurek. Z wyższej półki ściągnęłam dwie pary krótkich spodenek, jedna była czarna z dużą ilością srebrnych zamków, a druga z flagą Ameryki czy innego tam słitaśnego państwa - prezent od macochy. Po dłuższym zastanowieniu dodałam do zestawu jeszcze jedną parę poszarpanych rurek materiałowych. Z wieszaków pościągałam trzy czarne bluzy zakładane przez głowę -moje ulubione. Dodatkowo zdjęłam trzy koszule na guziki, jedną czarną na krótki rękaw, a dwie pozostałe czarno-białe w kratę na długi rękaw. Następnie z najwyższych szafek powybierałam kilka koszulek. W większości były czarne i z nadrukami nazw zespołów rockowych i metalowych, żadna nowość. Wybrane ubrania starannie przez kilka minut składałam elegancko w kostkę i układałam w walizce. Dokładnie zagospodarowałam miejsce, by zmieścić w niej jeszcze bieliznę i kilka mniejszych szpargałów takie jak kaputki, szlafroczek i piżamkę. Resztę rzeczy spakuję do plecaka. Gdy zasunęłam z drobnym problemem, naładowaną walizkę, usiadłam na niech i rozglądałam się po pokoju. Ponownie mój wzrok skupiłam w jednym punkcie - na kręgu. Zastanawiałam się co my zrobiliśmy. Przecież to tylko zwykła przysięga. Czyżby to ona rozpoczęła kolejną przygodę? Jeśli tak, to co nas czeka? Moje rozmyślenia przerwał głośny dźwięk domofonu. Szybko ruszyłam moje cztery litery i podbiegłam do niego. Otworzyłam drzwi od mieszkania i wyjrzałam na klatkę schodową i wpatrywałam się w dół, sprawdzając czy domofon wykonał swoje zadanie i wpuścił gości. Po usłyszeniu  głosów i kroków, które pięły się w górę, wróciłam do pokoju, bu założyć skarpetki lub przynajmniej mięciutkie, puchate kapcie z mordką słodkiego, niebieskiego króliczka.Powróciłam pod drzwi i z wesołą miną powitałam ich w progu. Gdy smętnie odpowiedzieli mi zwyczajne młodzieżowe słówka, przestałam również udawać, że mam piękny dzień i razem weszliśmy do moich kątów. Każdy rozłożył się na swoim ulubionym miejscu z trzymał puszkę Pepsi w ręce.
-Hej Law, to dla ciebie. - Krzyknęła Firm, rzucając mi puszkę tego cudnego napoju.
-Dz-dzięki. -Odpowiedziałam, otwierając puszkę. Wstrząśnięty przy rzucie napój, po otwarciu, trysną mi prosto w twarz z dużą siłą. Była zimna. Na oślep złapałam jakąś koszulkę i przetarłam szybko oczy. W tle słyszałam śmiechy. Szczerze mówiąc orzeźwiło mnie to, ale również zirytowało. Prosta grzywka została zmoczona, co spowodowało jej pokręcenie. Po powycieraniu twarzy, mokrą koszulkę odłożyłam na bok i wysiorpałam z powierzchni puszki krople czarnej wody. Gdy Firm i Dzinks troszkę mniej zwariowanie się rechotały, usiadły normalnie i starały opanować. Wydawało jakby się krztusiły własną śliną przez śmiech.
-Hahaha, dobra, dobra, już ogar! Haha! - Dzinks próbowała coś więcej powiedzieć, ale wziąż się brechtała.
-Nie, no poważniejemy. Haha, albo jeszcze moment! - Firm zaczęła mówić spokojniej, ale ponownie się zaczęła się miotać ze śmiechu. Pasuje tu określenie: "Miota nią jak szatan!".
-Poczekamy...-Podejrzliwie się uśmiechnęłam i rozglądnęłam. Bel, Nate i Edward prawdopodobnie wiedzieli o co mi chodzi, bo odwzajemniali mój uśmiech. Otóż wektorem podczas, gdy one nie widziały postanowiłam się odwdzięczyć wybuchającą Pepsi.
Wstrząsnęłam kilka razy puszki i jak gdyby nigdy nic, odstawiłam na ich miejsce. Spokojnie czekałam.
-Już koniec, bo mnie brzuch boli! Haha! -Powiedziała Firm i zabrała się za otwieranie swojej puszki. Efekt był lepszy niż za moim razem. Czarna woda wystrzeliła szybciej i bardziej wszechstronnie, oblewając ją praktycznie całą i okazyjnie Dzinks, która siedziała obok, a miała ją teoretycznie przed sobą tą puszkę, bo Firm odruchowo wyprostowała rękę w stawie łokciowym, odsuwając od siebie wulkan.
-No dobra, odpłaciłaś się. -Wkurzona Firm wyciągnęła chusteczki i przetarła twarz.
-Ja nic nie zrobiłam. -Zaczęłam się śmiać razem z Edwardem, Bel i Nate'm. Poszłam do łazienki po suche ręczniki i jedną szmatkę, bo Pepsi pokapało trochę na dywan i okoliczne meble oraz łóżko. Przy okazji odniosłam do prania pobrudzoną prze ze mnie koszulkę. Firm i Dzinks się wycierały, a ja latałam w tę i z powrotem ogarniając sytuację. W końcu usiadłam na miejscu i odetchnęłam. Wszyscy spoważnieliśmy. Trudno było zacząć rozmowę.
-To od początku...Wnioskujemy, że ten sen miał na pewno coś wspólnego ze wczorajszą zabawą? -Zapytałam.
-Owszem, mój się zaczął tak: była biała przestrzeń...-Zaczęła opowiadać Firm, sięgając wzrokiem w myślach.
-Wydawała się bez końca, ale nagle znalazła swój koniec, na ziemi był jakiś wielki krąg. -Wypowiedź Firm uzupełniła Dzinks.
-Tak! Podczas, gdy na tym się zatrzymałam, zastanawiałam się co to za wielkie coś. -Zamyślona, cicho mówiła Bel.
-Zapewne, po obczajeniu tego, zauważyłyście, że  to coś to nic innego jak nasz wymyślony, krwią zdobiony, krąg? -Niepewnie zapytał Edward.
Jak na razie siedziałam cicho, nie przerywając ich relacji. Na razie wszystko jest takie samo jak u mnie.
-Potem przez moment nic się nie działo. Ale po chwili, nagle linie na nim zabłysnęły, a do środka wciągnęły mnie białe wstęgi. -Dodał Nate, pokazując rękoma te rzekome wstęgi.
-Białe?! -Zdziwiona wtrąciłam miedzy ich wypowiedzi, zrywając się z zamyślenia. Popatrzyli na mnie podejrzliwie.
-Tak, przypominały twoje wektory, które kiedyś nam narysowałaś jak zapytaliśmy jak wyglądają. Ty miałaś inne we śnie? -Zapytała Firm nie odrywając ode mnie wzroku.
-Nie, teraz sobie przypomniałam! Tak, tak, były białe i kształtem podobne do wektorów! -Chciałam odciągnąć uwagę od tego tematu, bo u mnie były inne i nie wiedziałam dlaczego.
-No więc kontynuując, potem znalazłam się w nadal białym pomieszczeniu, ale już z ograniczoną przestrzenią. -Mówiła Dzinks.
-Dokładnie! Ja po chwili za sobą zauważyłam wielkie lustro ze srebrnym obramowaniem, ślicznie wyrzeźbionym. - Powiedziała z zachwytem Bel.
-Tia, fajnie by było mieć takie w pokoju. No i oczywiście zaczęłam się w nim przeglądać. Z początku mnie ono bawiło, bo odzwierciedlało moje głupie miny, ale potem się wystraszyłam, bo moje odbicie jakby zastygło. W lustrze było jakby moje odbicie, ale jakby to powiedzieć, niecałkowicie przypominało mnie. W nim miałam ładne, złoto-żółte oczy, a z zaciśniętych pięści odchodziły dziwne, jaskrawe iskry? Następnie jedna pięść się rozluźniła. Ręka się wyprostowała, a dłoń wyszła na granice lustra, zupełnie jakby to odbicie chciało mi podać rękę. -Ciekawie i emocjonalnie opowiadała Dzinks.
Wciąż milczałam. Ona miała coś innego w tym śnie. Jak to możliwe? Jeden, wspólny krąg sześciu osób. Pięć podobnych snów różniących się szczegółami wynikające z różnym osobowości i jeden odmienny koszmar. Zupełnie jak stado białych owiec i jedna pomyłka -czarna owca. Dlaczego tak?
-Moje odbicie też było inne od mojego prawdziwego. Miało czerwone oczy i płomień w ręku, również wyciągnęła do mnie rękę. -Odstawiając pustą puszkę po napoju, powiedziała Firm.
 -A moje zielone, bardzo przyjemnego, uspokajającego koloru, można go porównać do odcienia młodej, zielonej, wiosennej trawki. -Wysiliła się Bel ze swoim porównaniem.
-Moje odbicie nie było płci żeńskiej, tylko męskiej tak dla wstępu. Miał on chłodne spojrzenie, błękitne tęczówki. Nie, nie taki sam jak Law, inny, bardziej zimny. -Wtrącił Edward patrząc mi w oczy.
Opuściłam wzrok. Nie miałam rumieńca i nie chciałam go ukryć. Byłam zaniepokojona. Kolejne zagadki prawdopodobnie nie do rozwiązania. Myślami wróciłam do scen ze snu. Był okropny. Nie życzyłabym takiego nikomu, nawet najgorszemu wrogowi.
-Nie będę inny, też się pochwalę. Otóż kolor oczu mojego pięknego odbicia przypominał wypolerowaną stal. W pięści miał ściśnięty łańcuch, był on krótki i niesamowicie błyszczący. -Dumnie mówił Nate.
-Każdy inne miał odbicie, ale mnie to aż tak nie dziwi. Bardziej zastanawia mnie co mogło ono oznaczać. Po tym geście wyciągniętej dłoni, ogarną mnie spokój. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale podałam rękę i ucisnęłam lekko dłoń. W tym samym momencie przez ciało przeleciał mi dreszcz. Wydawało mi się jakby coś weszło do mojego wnętrza, do duszy. Po chwili lustro mnie wciągnęło do wewnątrz. Biała przestrzeń normalnie mnie prześladowała. Wokół były dziwne linie, które szybko pędziły. -Opowiadała Firm.
-A na tych liniach widziałaś jakby jakieś kadry z filmu? Bo ja postąpiłam tak samo jak ty i też weszłam do lustra. Wydawało mi się jakbym przed oczami miała całe swoje życie. -Za Firm dokończyła Dzinks.
Opowiadały to tak, że wyobrażałam sobie w myślach ich sny. Jest jedna rzecz co łączy to wszystko i w stu procentach jest taka sama, tą rzeczą są lustra. I chyba nic więcej. Ja w swoich odbicia nie widziałam, ale swojego, ani tego dziwnego. Teraz się tak zastanawiam, że może to odbicie było, ale ja go nie potrafiłam dostrzec? Ale czy to by było możliwe? Och, przydałaby się zaufana osoba, która by wszystko na ten temat wiedziała!
-Ej, Law, ty jeszcze swojego snu nie opowiedziałaś. -Niedelikatnie trąciła mnie w ramię Firm.
-Eeem, ja...Nie opowiadałam, bo wszystko powiedzieliście za mnie. -Jąkałam się, ale nie chciałam dać znać po sobie, że coś ukrywam.
 -Pisałaś, że twój był jak koszmar. -Wtrąciła podejrzliwie Dzinks.
-Bo to dla mnie był koszmar, nie na co dzień śni mi się takie coś. -Chciałam się wywinąć od drążenia tematu.
-Tylko, co on może oznaczać... -Zamyślona, cicho szepnęła Bel, po czym przeszła do weselszego tematu.
Wieczór...
    Leżałam na środku dywanu z rękami rozłożonymi do boku. Lewą ręką miętoliłam zwisające z łóżka prześcieradło. Gniotłam je, skręcałam, pogrążając się w myślach. Jutro stąd wyjadę, a zamiast wszystko pozałatwiać i pojechać z czystym kontem, nabawiłam się kolejnych problemów. Przez okna wpadały mi do pokoju promienie zachodzącego słońca. Zatrzymały się na ścianach i powoli, powoli stawały się coraz mniejsze aż w końcu zniknęły całkowicie. Słońce zaszło, a na jego miejscu zawisł półksiężyc z niezliczoną ilością gwiazd rozwieszonych na granatowym niebie. Przypomniałam sobie moje postanowienie, z którym przysięgłam sobie, że dowiem się co się stało z moją prawdziwą mamą. Gdyby ona teraz tu była...rozwiała, by moje wątpliwości i oświeciła zamglony mój umysł. Wskazała właściwą drogę. Jako alchemiczka z pewnością potrafiłaby mi wszytko wytłumaczyć. Przez to zamyślenie nie zauważyłam, że prześcieradło całkowicie ściągnęłam z łóżka. Wstałam i poprawnie, od początku zaścieliłam je. Poprawiłam poduszki i złożyłam kołdrę. Wyszłam z pokoju i podreptałam do kuchni zrobić sobie nocną kawę. Gdy już ją zrobiłam, poszłam do dużego pokoju. Światło było zgaszone. Po omacku, ręką, jechałam po ścianie, by je włączyć. Po krótkiej chwili w końcu na nie natrafiłam. Triumfująco je zapaliłam. Postawiłam duży kubek napełniony po brzegi pyszną kawusią, na stole. Obok popielniczki leżała ładnie poskładana kartka. Wzięłam ją i otworzyłam. "Wezwano mnie do pracy, to było pilne, musiałem natychmiast pojechać. Nie czekaj na mnie do późnej godziny. Rano jeszcze przez wyjazdem się zobaczymy. Tato.". Usiadłam na krześle. Pilne wezwanie, akurat...Nie chce mi się wierzyć. Tato, nie jesteś ze mną szczery. Wzięłam porządny łyk kawy. Na zegarku wskazówki zbliżały się o 22.30. Spojrzałam na odbicie z szklanej szafce. Każdy miał inne odbicie? -Mówiłam sama do siebie...                  



-------
Tak, kolejny za nami! :D Trochę taki dziwny ten rozdział, ale cóż, staram się jak mogę (albo i nie staram, bo mam lenia). Dzinks ta pepsi...dzień później po tym jak to napisałam, w szkole była podobna sytuacja, nieprawdaż? ;) Łaaaa, jestem inspiracją, ale to fajnie brzmi! :D Law ma zaciesz :D Za tydzień kolejny nudny rozdział! Zapraszam i dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law~! :D Dzinks, Zuza, Ulka, kocham Was ♥ <3

piątek, 8 czerwca 2012

Rozdział VIII

    Ręce wciągały mnie coraz głębiej. Widziałam tylko ciemność. Nadal nie odczuwałam żadnych emocji, tak jakbym się ich wyzbyła przebywając tutaj.  W duszy zapanował niezwykły spokój, jak nigdy. Nie tak dawno temu czytałam, że taki spokój osiąga się tylko w miejscu, w którym powinniśmy spędzić ostatnie chwile, czyli miałoby być ono naszym końcem. Mam w to wierzyć? Ta przestrzeń oznacza mój koniec? Moją śmierć? Tak wcześnie… Po chwili te wektory mnie puściły i same pomknęły w głąb. Ja jakby wisząc w powietrzu, zastanawiałam się co to za miejsce. Co ja tu robię? Zaczęłam się odpychać nogami w tym gęstym powietrzu w tył. Cały czas patrzyłam przed siebie. Gdyby chociaż tu była mała, zapalona świeca. Rozglądając się tak nagle o coś plecami uderzyłam. Było to coś dużego rozmiaru, twardego i jakby płaskiego? Przestraszyłam się. Dotychczas nic tu podobnego nie widziałam. Niepewnie się odwróciłam. Odetchnęłam. Ten przedmiot to tylko zwyczajnie wyglądające lustro. Pierwsze co przykuło moją uwagę to brak mojego odbicia w nim. Przecież to niemożliwe! Złapałam protezą nadgarstek lewej ręki. Nie, moje ciało to nie iluzja. Więc jak? Po momencie przyłożyłam otwartą dłoń do niego. Oparłam się. Nagle moja ręka dosłownie zanurzyła się w nim. Uczucie takie, jak się włoży rękę do wody. Chciałam ją wyciągnąć, lecz na darmo. Coś wciągało mnie coraz bardziej. Szarpanina nic nie dawała. Po paru sekundach znalazłam się po drugiej stronie tajemniczego lustra. Czarna przestrzeń zniknęła. Nie, raczej jakby zamieniła się w coś innego. Kolorystyka została ta sama, lecz pojawiło się więcej rzeczy, łudząco przypominający jakieś meble. Wydawało mi się, że znajduję się w jakimś dziwnym pokoju. Były cztery ściany koloru ciemnoszarego. Na każdej ze ścian wisiało wielkie lustro w srebrnym obramowaniu. Na podłodze znajdowała się czarna wykładzina. Niekomfortowo się czułam pośród tych luster, tamten spokój przeminął. Nawet na suficie ono widniało. Lecz nadal w żadnym nie było mojego odbicia. Zrobiłam mały krok do przodu. Za mną coś trzasnęło. Gwałtownie się obróciłam. Zobaczyłam jakieś dziwne, czarne drzwi, które się zamknęły, a po chwili rozsypały w proch, a na ich miejscu pojawiło się kolejne lustro. Co tu jest grane?! Nawet nie wiem jak stąd wyjść! Podeszłam do najbliższego lustra i rękoma zaczęłam w nie bić. Nawet nie drgnęło. Zaprzestałam dalszego działania i stałam z opuszczoną głową.
-Już tak szybko chcesz iść? –Ktoś odezwał się za moimi plecami.
Strach mnie obleciał. W ciszy nadal stałam i myślałam czy może mi się to przesłyszało.
-Nawet się nie przywita. Szkoda, będę smutna. –Ponownie ktoś coś powiedział, ale nieco spokojniejszym głosem.
Na pięcie się odwróciłam, podniosłam wzrok. Nie wierzyłam własnym oczom, czy aby to ona?! Jak?!
-Z-znowu ty?! –Wydusiłam patrząc na nią ze zdumieniem. Nie wyglądała tak jak przy pierwszym spotkaniu. Białe, skrwawione bandaże zastąpiła czarna, długa, poszarpana niby suknia z plamami krwi. Oczy jej były podkrążone i jak poprzednio biły błękitnym blaskiem. Wydawała się być bardziej pewna siebie. Nie trzęsłam się jak kiedyś, wręcz przeciwnie, stałam jak nigdy wyprostowana. Tylko…dlaczego znowu ją widzę? O co tu chodzi?!
-Od razu tak szorstko...Może choćby jakieś cześć, siema lub coś w tym stylu? Ale jeśli nie to nie. –Obróciła oczami i założyła rękę na rękę. Wlepiła we mnie swoje oczy, jakby na coś czekała.
-Co się dzieje?! Dlaczego tu jestem i dlaczego to tu jesteś?! W ogóle co to za miejsce? –Przestraszonym głosem zadawałam pytania wykonując gesty rękoma. Miałam już dość tego wszystkiego.
-Robisz coś, nie wiedząc jakie są tego konsekwencje? Idiotka! Hahaha! –Zaczęła się śmiać. Jej śmiech był głośny i przerażający. Śmiała się jak opętana.
-Co ja takiego zrobiłam?! Jakie konsekwencje?! –Zdenerwowanie krzyczałam.
-Hahaha! Nic, nic nie wie! Wszystko trzeba ci tłumaczyć i pokazywać byś zrozumiała?
-Zamknij się i skończ tą pogrywajkę ze mną! –Najgłośniej jak w danej chwili mogłam wydarłam się.
Uciszyła się. Opuściła głowę, którą dotychczas wysoko trzymała. Rozluźniła ręce.
-Nawet złości i gniewu trzeba cię uczyć. –Cicho pod nosem burknęła. –Ty na poważnie nie masz pojęcia co zrobiłaś. Już dawno przestałam mieć nadzieję, że zdecydujesz się podjąć tę decyzję, która do ciebie należała, ale zwlekałaś z tym. A tu proszę, teraz sama, z własnej woli tego się dopuściłaś. Oddałaś swoją duszę demonowi. Niespodzianka! I co teraz już czujesz wewnątrz siebie co zrobiłaś?! –Zapytała wskazując na mnie ręką. Zatkało mnie. Że co ja niby zrobiłam?! Oddałam duszę?! Demonowi?! Jak, kiedy?! Ugięły mi się nogi. Czy to prawda? Zapatrzyłam się w czarny dywan. W głowie myśli ze sobą się kłóciły.
-Dlaczego? W jaki sposób? –Głośno, słabym głosem powtarzałam to samo.
-Nikogo za to nie wiń. Trzeźwo myślałaś. Powinnaś wiedzieć, że zrobienie takiego kręgu transmutacyjnego wiąże się z odpowiednią ceną. Coś za coś. Ty aktywowałaś ten krąg swoją krwią i naszyjnikiem, więc to ty ponosisz karę. Zapłatą za to jest twoja dusza. Teraz możesz w pełni używać swoich możliwości.  –Łagodnym głosem mówiła delikatnie się przy tym uśmiechając.
-Możliwości? O czym ty mówisz? –Odskakując od niej, pytałam.
-Nie zdawałaś sobie sprawy, że z chwilą połączenia się ze mną, nie masz już nikogo równego sobie, ale teraz możesz być jeszcze lepsza!
-Nie chcę być lepsza! Chcę być normalna, jak dawniej… -Popatrzyłam na protezę, a potem w boczne lustro.
-Twoje serce pragnie czegoś innego. Dokończ to co zaczęłaś! –Zaczęła się ponownie opętanie śmiać.  –No dalej, jeśli mam w posiadaniu twoja duszę, to do kompletu potrzebne mi jeszcze ciało. –Stanęła nade mną i szyderczo się uśmiechała. 
Przeraziłam się. Nie wiedziałam co robić. Ciało do kompletu? Głupoty gada! Podsunęłam się w kąt lustrzanych ścian. Milczałam.
-Długo się zastanawiasz, w dodatku na darmo.  I tak nie uciekniesz przed tym co cię czeka. Zawczasu się poddaj. Przyznaj, beze mnie sobie nie poradzisz. Mylę się? –Nadal szyderczo się uśmiechała.
Poddać się?  W życiu! Musi być sposób by ją uciszyć i stąd uciec! Tam gdzie jest wyjście musi być i wyjście! Zacisnęłam żeby i rozglądałam się wkoło.
-Pamiętasz tamtego niedoświadczonego demona? Tą co chciałaś tak bardzo zabić? Boki zrywałam ze śmiechu, przez to, że się powstrzymałaś, ale potem pięknie ją zabiłyśmy!
Zabiłyśmy?! O czym ona gada?! Przecież ona sama się zabiła! Ja jej nie tknęłam!
-Widzę po twojej minie, że nie uświadomiłaś sobie jeszcze, że to twój wektor trzymał ten nóż i wbił jej w plecy? Hahaha! To jak krwawiła, twój beznadziejny płacz, nasza robota! Ach, to było cudowne! Ale co jak co, to ja pokierowałam tym wektorem, ty mi służyłaś jako marionetka! –Podekscytowanie wymieniała i przerywającym śmiechem urozmaicała swją wypowiedź.
Marionetka?! Mam tego dość! Ten śmiech…doprowadzał mnie do szału! Już powoli zaczynam rozumieć! Tak jak wtedy, ona wykorzystuje moje słabości. Żywi się nimi! Wykorzystam jej broń przeciwko niej samej. Wstałam i z opuszczoną głową i oczami zakrytymi przez grzywkę zaczęłam się śmiać tym przeraźliwym śmiechem. Nie było mi na rękę tak się zachowywać, to było nadzwyczaj sztuczne, do mnie nie podobne.
-Skąd masz tą pewność? Może to ja jednak kierowałam tym wektorem, a ty głupia myślałaś, że masz nade mną kontrolę? –Blefowałam by wyjść na korzyść. Zauważyłam, że jej mina zrzedła. Patrzyła na mnie jak ja przedtem na nią. Role się na moment odwróciły. Próbowałam utrzymać ten stan jak najdłużej mogłam.
-Rozwijasz się szybciej niż przypuszczałam. Dołącz do mnie! Razem będziemy niedopokonania!  -Również powstała i wyciągnęła do mnie rękę.
Nie ufam jej. Nagle usłyszałam jakby jakieś delikatnie trzaśnięcie. Z początku nie wiedziałam co to może być. Kątem oka zauważyłam kawałek czarnych drzwi, tych co poprzednio. Wyjście! Powoli się odsuwałam, kierując się do nich. Nie dało się ukryć, ona też je widziała. 
-Co jest?! Gdzie twoje szaleństwo? Przeszło?! A może nigdy go nie było?! -Jej oczy zabłysnęły, a w nich pojawił się dziwny kształt, którego nigdy dotąd nie przyuważyłam. 

Nogi ponownie się ugięły, ręce trzęsły. Na nowo się bałam. Ten kształt w jej oczach przypominał…pentagram! Tak, pięcioramienna gwiazda otoczona symetrycznym kołem! Nie mylę się. Chciałam ruszyć przed siebie, potem pomyślałam by biec na oślep byle do drzwi. Nie zważać na nic i mknąc na ile nogi pozwolą. Tak jak obmyślałam, tak zrobiłam. Zerwałam się z miejsca i biegłam do drzwi. Ona nic nie próbowała zrobić. Gdy już miałam położyć dłoń na srebrną klamkę od drzwi one…zniknęły. Rozsypały się. Dłoń przeszła przez czarny pył, który po momencie się rozpłynął. Osłupiałam. Ręce coraz bardziej drżały, głos odmówił posłuszeństwa. Ciężko przełknęłam głośno ślinę. Było źle, bardzo źle. Niech one się pojawią! Proszę! Uderzyłam zaciśniętą pięścią w szkło. Z chwilą uderzenia poczułam silny ból w klatce piersiowej. To było uczucie, jakby ktoś mi wbijał szpilki w serce. Upadłam na kolana, syczałam z bólu. Nigdy nic mnie jeszcze tak nie bolało, nie tak nagle…
-Cierpisz? Walczysz sama ze sobą, takie są skutki. Powtarzam się, ale oddaj swoje ciało. Na nic twój marny, uparty charakter. Co ma być, będzie. Nic nie zmienisz. –Stałam plecami do mnie, ale patrzyła się w lustro i widziałam jak jej usta dumnie wymawiają każde słowo.
Ból nie przestawał mnie gnębić. Z każdym moim tchem, wzmacniał się. Po chwili poczułam jakby ktoś mnie zlał ciepłą wodą. Coś od klatki piersiowej spływało mi po brzuchu, a potem w połowie po nogach, a w połowie spływało na ziemię. Otworzyłam zdezorientowane oczy. Na dywanie była krew. Bez pośpiechu kapała na czarny dywan. Lewą rękę przyłożyłam sobie  do szybko bijącego serca. Ciepłe, mokre. Na pewno to krew. Moja krew. Ciekła z rany. Ale jak? Nagle coś się w tej ranie wbiło głębiej. Zobaczyłam skrwawiony wektor, który wbił się w plecy i  przebił klatkę piersiową. Popatrzyłam w lustro. To jej wektor przeszył moje ciało. Stała z szerokim uśmiechem i patrzyła na mnie z pogardą. Wektor chwilowo nie grzebał się jeszcze bardziej. To było nieprzyjemne uczucie. Nie odczuwałam fizycznego bólu, to mnie dziwiło.
-Zaskoczona? Ale przygotuj się na to. Dam ci małą radę, zaciśnij zęby! –Nagle gwałtownie z całej siły szarpnęła wektorem tkwiącym we mnie. Wydarła go z ciała. Krew tryskała. Ciemno czerwony kolor zalał pomieszczenie. Zaczęłam wrzeszczeć z bólu. Teraz go poczułam. Był potężny. Co najdziwniejsze nadal nie był to fizyczny ból. Ten ból był w mojej głowie. Załzawione oczy same mi się przymknęły. Przegryzłam wargę. Zakrwawione ręce oparłam o podłogę. Nachyliłam się i wyplułam sporą ilość krwi. Krwawiłam nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz. Po chwili pojawiły się czarne wektory, te same co wcześniej. Chwyciły mnie mocno za kończyny i ciągnęły w lustro pode mną. Każdy ruch sprawiał mi gorszy ból. W połowie zanurzyłam się w lustrze. Popatrzyłam na nią. Stała zadowolona z siebie.
-Jeszcze się spotkamy, do zobaczenia. –Powiedziała i zaczęła się śmiać pod nosem.
     Nie miałam siły niczego wymówić. Ręce całkowicie mnie wciągnęły. Nie docierało do mnie co się stało i dlaczego. Starałam się powoli oddychać. Oczy rzadko mrugały. W większości czasu pozostawały szeroko otwarte. Śledziły krew, która cały czas obficie uchodziła z dziury. Czarne wektory spokojnie wiodły mnie w głąb ciemnego, długiego korytarza. Płakałam z bólu, który mnie męczył. Ból psychiczny. Myśli ciągle mi odtwarzały obrazy przeszłości. Same złe chwile, wydarzenia, przypominały mi się. Gnębiły mnie. Jeszcze ona, jej słowa. A teraz nawet czyny!  Dlaczego nie potrafię sobie tego sama po swojemu wytłumaczyć?! Przecież ona to może tylko mój wytwór wyobraźni, a ja w niego wierzę i staję się niewolnicą? Ale czy wyobraźnia może być tak realistyczna? Nagle zauważyłam, że przestrzeń się delikatnie rozjaśnia. Odwróciłam się głową w kierunku, gdzie się kierowałam. Ujrzałam jasny punkt. Powoli się do niego zbliżałam. Po chwili jasna wstęga, bladego światła zaślepiła mi oczy. Poprzednie wektory puściły. Zatrzymałam się. Zastanawiałam się czy isc dalej. Popatrzyłam na swoje splamione własną krwią ubranie. Gdy powoli, własnymi siłami chciałam wejść w tą jasną stronę, tajemnicza jasna  ręka się wyłoniła. Ciepłą dłonią złapała mnie na rękę i pociągnęła do siebie…  



-----
Gomen za błędy. Pisałam to na Word'zie i jakoś dziwnie mi się kopiowało a potem wklejało tutaj. W pewnym fragmencie cześć tekstu jest mniejsza chyba od pozostałej, ale starałam się to naprawić, ale nie chciało współpracować ze mną. -.- No trudno, odpuściłam sobie. Może przynudzam, ale staram się pisać i nie przerywać opowiadania ;) Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law ;)

piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział VII

-Ciekawie to brzmi jak wygląda, ale czy to ma sens? -Zapytałam robiąc zastanawiającą minę.
-Nie bardzo rozumiem, chcesz powiedzieć, że nasza przyjaźń nie przetrwa, czy to beznadziejny pomysł? -Pytaniem na pytanie odpowiedziała Firm.
-To, czy nasza przyjaźń przetrwa zdecyduje los i po części my, a czy to zapieczętowanie jest potrzebne, to własna kwestia gustu. -Wzięłam kartkę do ręki i przyglądałam jej się.
-Nie wycofuj się! Przecież razem podjęliśmy tą decyzję, znamy swoje tajemnice, marzenia, słabości, to dlaczego, by trochę nie pofantazjować i zrobić coś niecodziennego? -Wymieniała Dzinks machając rękoma.
-A, dobra. Zakończmy ten temat. -Nieco wkurzona odparłam.
-Ej, Dzinks, chyba już tyle tych planów. Teraz co robimy? -Spytała Bel.
-Teraz powinniśmy ponacinać puszki palców wskazujących u prawej ręki i na jakimś materiale zaczęli krwią rysować poszczególne elementy. -Tłumaczyła.
-A jaki to ma być materiał, a może miejsce? -Rozglądał się wokół Edward.
-Może...u mnie na ścianie, a potem przykryjemy nasze dzieło szklaną ramką, by nie uszkodzić tego? -Niepewnie powiedziałam, wskazując na ścianę nad łóżkiem.
-Dobry pomysł, moim zdaniem, ale co na to twoi rodzice? -Zapytała Firm.
-Nic. To mój pokój, mogę w nim robić co zechcę. A tak poza tym, musi to być palec wskazujący akurat prawej ręki? -Popatrzyłam na protezę.
-Teoretycznie tak, ale co się martwisz! Masz protezę, ale to nic nie zmienia. Zróbmy to po swojemu do końca! -Uśmiechnęła się Dzinks, klepiąc mnie nazbyt silno w plecy.
-No to bierzmy się do roboty! -Wyciągnęłam scyzoryki kładąc je przed nami.
-Teraz tak ci nagle ochota na to naszła? -Podejrzanie zapytał Nate.
-Ta, a co? Nic na tym nie stracimy, a będziemy mieć satysfakcje już zawsze i to będzie podstawą naszej przyjaźni. -Jeden z czerwonych, podręcznych narzędzi podałam Dzinks, która jako pierwsza miała zacząć mini ceremonię. -Nie martwcie się, mam plastry- Dodałam.
Każdy z nas pokolei krwią malował na ścianie swoją 'działkę'. Na ostatek dokończenia koła, które miało otaczać cały środek kręgu, zostałam ja. Mały odcinek. Następny raz nacięłam sobie puszkę bez najmniejszego syknięcia. Moja krew była najjaśniejsza i chyba najbardziej jakby rzadka. Gdy dokończyłam nasz krąg, ranę przykryłam chusteczką, bo ciągle krwawiła. Nastała chwila ciszy. Po minucie delikatnie szklaną ramką przykryłam dzieło. Pomału, by nie naruszyć kształtu. Po skończonej robocie siedzieliśmy, dyskutując na różne tematy. Głównie o tym co może nas czekać, czego się spodziewać i co będzie się uczyć. Wiedzieliśmy, że początkowo będziemy się wyróżniać. Cóż nowi to nowi. Nawet w normalnej szkole nowicjusze przechodzą obrzędy chrztu. Nigdy jeszcze sama żadnego, osobiście, na własnej skórze nie doświadczyłam, ale moi znajomi owszem. Nie zapomnę jak zawsze starsi szpanowali tym, że młodszego po maltretowali. Nie pojmowałam, czym oni się tak szczycą. Nie powiedziałabym, że bicie młodszego i słabszego daje satysfakcje. Chyba, że atakujący tylko udaje takiego koksa i chce się dowartościować kosztem innych.
-Nad czym tak dumasz? -Niespodziewanie zapytał mnie Edward.
Otrzeźwiałam wzrok. Dziwne jest takie uczucie, gdy się wyłączasz, a nagle ktoś ci przerwie jakimś pytaniem. Wtedy człowiek się zrywa i przestraszony nie wie co się dzieje.
-Nad niczym, po prostu układam myśli. -Spokojnie odpowiedziałam.
-Więc kiedy jedziemy?! -Wesoło i niecierpliwie Dzinks zapytała.
-Nawet jutro. -Niepewnie odezwał się Nate. -Chcę jak najszybciej tam być. -Dodał.
-Jutro! Za wcześnie! -Zaprotestowałam. -Za dwa dni najwcześniej. Trzeba się spakować, pozałatwiać sprawy z rodzicami i tym podobne. -Kontynuowałam. -I co najważniejsze, myślę, że ta szkoła nie ma chyba pokoi jak w akademikach, więc trzeba sobie znaleźć jakieś mieszkanko.
-To się załatwi, nie martw się. -Powiedział Edward, po czym zaczął się śmiać z Natem.
-Zapomnieliśmy o jeszcze bardziej ważnej rzeczy! -Pośpiesznie dopowiedziała Firm.
-Co takiego jeszcze jest do zrobienia? -Zdziwiona na nią popatrzyłam.
Wyciągnęła swoje zaproszenie, nieco wymięte. Rozerwała kopertę pokazując jej wewnętrzną stronę z jakimś numerem.
-To numer do tej szkoły? -Spytała Bel, przepisując go.
-A jak myślisz? Każdy ma go w zaproszenia, więc nie musisz go przepisywać.
-No to chyba wszystko zapięte na ostatni guzik. Dzisiaj każdy tam zadzwoni, a jutro zaczniemy się zbierać do wyjazdu. -Wstałam i symbolicznie klasnęłam w dłonie.
-Nie mogę się doczekać. -Zamyślona, cicho wtrąciła Bel.
-Zapewne tak jak wszyscy...-Również pogrążyłam się w myślach.

Wieczór...
   Z numerem w ręku, w podskokach wyszłam z pokoju nucąc sobie pod nosem "Na, na, na, na" w pewnej, superowej piosenki. Zmierzałam do pokoju taty, by poprosić go żeby zadzwonił do szkoły w celu odpowiedzi na zaproszenie. Wydawało mi się, albo tato rozmawiał z kimś przez telefon, bo raczej sam do siebie, by nie gadał. Zwolniłam. Na paluszkach, tiptopem podreptałam pod same drzwi. Były przymknięte. A jednak, rozmawiał przez telefon. Wiedziałam, że to nie na miejscu podsłuchiwanie czyjejś rozmowy, ale ciekawość wzięła górę. Nadstawiłam ucho i się przysłuchiwałam.
-Co robić?! Jestem w kropce! -Tato nerwowo krzyczał do telefonu.
Już to mnie zdziwiło, czekałam dalej i chciałam się bardziej wkręcić w temat.
-Ach, dobra, dzięki. Cześć. -Po krótkiej ciszy odpowiedział odkładając komórkę.
Słyszałam, że idzie w stronę drzwi. Szybko uciekłam do pokoju jak gdyby nigdy nic. Zamknęłam za sobą drzwi i wskoczyłam na łóżko chwytając pierwszą, lepszą książkę do ręki. Otworzyłam ją na przypadkowej stronie i wlepiłam oczy w litery.
Po chwili drzwi się uchyliły, a za nimi stał tato. Wszedł i był jakby zdziwiony moim widokiem. Pierwsza moja myśl: "O co chodzi?".
-Dobrze się czujesz? -Zapytał niespokojnym głosem i poważną miną.
-Eee, no tak. -Jąkając się odpowiedziałam. Zastanawiałam się, czy chodzi o to co było 2 minuty temu.
-Masz wolne, a uczysz się chemii...-Wskazał na książkę.
Popatrzyłam na okładkę. Fakt, książka od chemii. Zły wybór.
-A, no tak! Chciałam tylko coś sprawdzić. -Z głupim uśmiechem odpowiedziałam.
-Niech ci będzie. -Obrócił oczami, po czym wyszedł. Odetchnęłam i wstałam. Poszłam za nim do kuchni. Usiadłam na stoliczku i dałam mu list.
-Tato, zadzwoń proszę. -Cicho powiedziałam, po czym wzięłam sobie kubek i nalałam soku.
-Jesteś tego absolutnie pewna? -Z zakłopotaniem zapytał.
-Tak na sto procent, a nawet sto jeden. -Podałam mu telefon.
Powoli przepisał numer, ale nie nacisnął zielonej słuchawki, tylko opuścił rękę z telefonem.
-Iza, na pewno? -Ponownie zadał pytanie. Z jego twarzy zakłopotanie nie schodziło.
-Tak, tato. -Nieco gniewnie, głośniej burknęłam. Nie lubiłam takich, powtarzających się pytań o to samo jak odpowiedź już dałam.
-Ale Iz...
-Tato! -Krzyknęłam nie dając mu dokończyć. Wstyd mi się momentalnie zrobiło. W końcu zadzwonił.
Nie stałam już przy nim jak kat, lecz poszłam do pokoju. Włączyłam sobie telewizję i czekałam aż tato coś powie. Minęło 20 minut. W końcu tato zjawił się w progu z dziwnym uśmieszkiem na twarzy.
-Miejsca zajęte. Nie przyjmą cię. -Powiedział spontanicznie, opierając się o futrynę.
Szczęka mi opadła, a miało być tak pięknie. Z szeroko otwartymi oczami, siedziałam.
-Hahaha! Ale masz minę! -Zaczął się śmiać.
Z początku nie wiedziałam o co mu chodzi. -Czy to żart? Tak? Nie mylę się? -Z nadzieją w słowach mówiłam.
-Tak! Mogłem ci zrobić zdjęcie na pamiątkę! Zapełniłbym album!
-Nie ładnie, tak sobie żartować! -Krzyknęłam i najbliższą poduszką rzuciłam w niego. Dostał w głowę. Poduszka upadła. Podniósł ją i wymierzył we mnie. Przesunęłam się i poczułam tylko delikatny powiew. Poduszka wylądowała na łóżkiem.
-Teraz jesteś szczęśliwa? -Usiadł na krześle.
-Co masz na myśli? -Wyłączyłam telewizor i odłożyłam pilota.
-Wszyscy jesteście, prawda? -Wziął do ręki jakieś zeszyty.
-Zaraz się dowiem, ale chyba tak.
-Kiedy jedziecie? -Zapytał i popatrzył na mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Mieliśmy zaplanowane za dwa dni, ale czy to wypali to nie wiem.
-Dobrze się składa. Za dwa dni o 10 rano pod ratuszem zajedzie wasz autobus i was zawiezie do szkoły. -Dumnie powiedział.
-Skąd wiesz? -Zdziwiłam się, że wie takie rzeczy.
-Em, powiedzieli mi. -Nerwowo dodał, odkładając zeszyty.
-He? -Krótko pisnęłam siedząc w osłupieniu.
-O rety, przypomniałem sobie, że mam iść jeszcze kupić mleko. -Wstał i wyszedł z pokoju. Zachowywał się dziwnie. Po chwili usłyszałam tylko trach i drzwi się zamknęły, wyszedł do sklepu. To dziwne, ale zaczynam być podejrzliwa wobec własnego ojca. Popatrzyłam na nasz znak na ścianie i od razu humor mi się poprawił. Po paru minutach dostałam sms-a od Firm, z prośbą bym weszła na gadu, bo robią konferencję. Ok, odpaliłam kompa i po dwóch minutach uczestniczyłam już w rozmowie.
    O pierwszej w nocy postanowiłam pójść już spać. Długo rozmawialiśmy. Prawie wszystko gotowe. Tylko, co jest z tatą? Zachowuje się, jakby to ując, sztucznie. To do niego niepodobne. Jutro trzeba się spakować. W sumie wielkiego bagażu brać nie muszę. Na pewno wezmę katanę...właśnie katana! Od kilku dni jej nie widziałam. Może tato coś z nią robi? Zapytam rano. Ale wątpię, bym mogła z nim normalnie porozmawiać. Jak mu dalej coś odbije, to po rozmowie. Lepiej się położę, bo wstanę i dalej będę wyglądała jak trup. Przed ułożeniem się wygodnie do snu, ściągnęłam jak co dzień naszyjnik. Miałam go umieścić tam gdzie zawsze, czyli na biurku koło laptopa, ale zmieniłam zdanie. Od ramki, gdzie jest ona przywieszona na ścianie, wystaje mały gwóźdź. Przyszło mi do głowy, żebym na nim powiesiła mój talizman. Tak też zrobiłam, przewiesiłam go. Ułożył się równiutko, literką w środku kręgu. Fajnie to wyglądało. Zostawiłam to tak jak jest, zgasiłam światło i zasnęłam.
    Biała przestrzeń. Pustka bez końca. Leciałam w dół, plecami do dołu. Czy ja śnię? Nie wiem. Spadałam z początku wolno, a teraz coraz szybciej. Obróciłam się, by widzieć co jest na dole. W końcu zaczęłam coś dostrzegać. Z każdą sekundą to coś zaczęło być coraz wyraźniejsze. Nagle upadłam obok jakiejś rzeczy z kamienia. Powoli wstałam i podeszłam do cosia. Przetarłam oczy. Kilka razy obeszłam dziwne coś o równomiernym kształcie. Po dokładniejszym przyglądnięciu się wydawało mi się, że to przypomina nasz krąg! Pośrodku leżał mój naszyjnik. Bez namysłu, szybko weszłam na krąg i podniosłam moją własność. Tak, to mój naszyjnik. Zapięłam go na szyi. Nagle linie, które łączyło wszystko ze sobą zabłysnęły jakimś dziwnym niebieskim kolorem. Wypełniły je płyn. Wystraszyłam się. Co jest grane?! Przez średnicę koła przeszła osobna linia. Rozdzieliło je na dwie równe części. Po chwili te części otworzyły się do dołu. Poślizgnęłam się i wpadłam do szczeliny. Z niej wyszły dziwne czarne wstęgi. Wyglądały jak wektory. Silnie mnie wciągnęły głębiej. Chciałam się wydostać, lecz na próżno. Szamotałam się bez skutku. Skrzydła kręgu zamknęły się przed moją dłonią...



--------
Po pierwsze przepraszam na błędy! :D Osobiście ostatnio moje rozdziały mi się nie podobają. Ale pisać nie przestanę, chce jeszcze żyć! Za tydzień kolejny, więc dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law ;)