-Jednak
to prawda, co ona zrobiła? –Nagle usłyszałam, tajemniczy, męski głos. Wydawało
mi się jakby ktoś to powiedział stojąc prze de mną, ale przecież nikogo nie ma
w domu oprócz mnie! Przez moment nerwowo ściskałam broń w dłoniach. Nie mogło
mi się to przesłyszeć. To było autentycznie realistyczne, takie prawdziwe,
takie wyraźne. Niemożliwe, że to tylko wyobraźnia płata mi figle.
Przestraszyłam się. Szybko schowałam katanę, rzuciłam ją na łóżko, które stało
nieco oddalone od kanapy i czym prędzej z sercem podchodzącym do gardła,
pobiegłam do pokoju. Po drodze pogasiłam okoliczne światła i na nieszczęście
uderzyłam się w małego palca u stopy o futrynę. Trzymając się za obolałego
strasznie palca, na jednej nodze skoczyłam do pokoju, zamykając gwałtownie za
sobą drzwi. Wskoczyłam na pościelone łóżko i po uczy zakryłam się ciepłą
kołdrą. Serce biło mi głośno i szybko. Bez słowa, jęku, niczego, przez godzinę
w bez ruchu próbowałam zasnąć.
Zrobiło mi się duszno. Wystawiłam stopy poza
kołdrę. Chłodek je otulił. Przez twardo zamknięte moje powieki, próbowało się
przedostać poranne słonko. Lekceważąco obróciłam się na bok. Wyciągnęłam
zdrętwiałą rękę, by zobaczyć na komórkę, która jest godzina. Po kilku
nieudanych próbach chwycenia go i podniesienia z podłogi, w końcu opuszkami
wyczułam jego duży ekran. Podniosłam go i przyciągnęłam pod nos. Na oślep
odblokowałam i zaspanymi oczami popatrzyłam na wyświetlacz. Myślałam, że mam
tylko zwidy, że jest po 9… Nagle zerwałam się na równe nogi. Przyjrzałam się
godzinie na zegarku powieszonym nad łóżkiem, a jednak, próbowałam wprowadzić
się w błąd. Przeklinałam siebie w duchu. Przecież o 10 ma być autobus na rynku.
Nałożyłam pierwsze, lepsze kapcie, nie sprawdzając czy są poprawnie założone i
pobiegłam do łazienki. Podłączyłam prostownicę, wyciągnęłam z wysoko położonego
kubka, moją szczoteczkę i pastę. Ochlapałam zimną wodą twarz. Wycierając ją,
zastanawiałam się, dlaczego jestem takim bez mózgiem. Wiedząc, że mam rano stąd
wyjechać, to nie nastawiłam sobie nędznego budzika. Mało tego! Przecież w nocy
ze strachu, po północy dopiero zasnęłam. Odłożyłam niedbale ręcznik i
wpakowałam do gęby niebieską szczoteczkę z dużą ilością miętowej pasty, która
żre w język. Szczotkowałam je energicznie, ale żeby nie tracić czasu, łaziłam
po pokoju wyciągając ubrania, które założę. Zostało mi jeszcze 10 minut zanim
ekipa po mnie wpadnie i razem pójdziemy pod ratusz. Wciągnęłam gacie i szłam
płukać usta, znaczy miałam taki zamiar. A przerwał mi go dzwonek telefonu.
Wróciłam się do pokoju i zwinęłam rozbrzmiewający telefon z łóżka. Dzwoniła
Firm. Odebrałam przykładając słuchawkę do ucha.
-H-halo?
– Z pełną gębą piany z pasty, powiedziałam mało zrozumiale.
-Eee?
Wyciąg te ciastka w ust, albo nie żryj jak odbierasz! – Krzyknęła do głośnika
Firm, aż odciągnęłam go od głowy.
-A się
czepiasz, nie mam czasu na jedzenie ciastek. – Wyciągnęłam szczoteczkę z buzi i
odruchowo połknęłam to co miałam.
-Niech
zgadnę, dopiero wstałaś? –Nieco wkurzona zapytała, ciężko oddychając.
-Niestety…-Cicho
odpowiedziałam i poszłam do łazienki.
-10
minut i masz być gotowa, bo jak nie to ci nakopię tak soczyście w tyłek.
–Rozłączyła się.
Lekkim
rzutem dołożyłam telefon na pralkę. Zaczęłam płukać zęby i szczoteczkę. Przy
okazji napiłam się trochę kranówy, by zabić ten nie smak z połkniętej pasty.
Szybko zaczęłam prostować włosy z grubsza, tylko do nieukładającej się grzywki
przyłożyłam rękę. Przez bite 5 minut męczyłam się z nieznośną grzywką. Potem
już w trymiga ubierałam się. Zostało mi 3 minuty. Miałam iść założyć buty, ale
wychodząc z pokoju podejrzanie spojrzałam na biurko. Pacnęłam się w czoło, bo
bym zapomniała o czymś bardzo, bardzo ważnym – o laptopie. Migiem któryś raz z kolei
się cofnęłam przez moje zapominalstwo. Rzuciłam plecak na podłogę i otworzyłam
szafkę. Wyciągnęłam z niej specjalną torbę na sprzęt. Podłączałam różne
kolorowe kabelki od komputera. Wpakowałam go do folii bąbelkowej a potem do
czarnej, podręcznej torby na zamek. Sprawdziłam w małej kieszonce czy znajduje
się tam modem USB, służący do bezprzewodowego Internetu. Nie mam zamiaru taszczyć
Radiówki ze sobą. Po kilku sekundach założyłam glany, tradycyjnie ich nie
zawiązałam. Brak czasu. W zębach trzymałam klucz od mieszkania, bo gdy się tak
krzątałam, zorientowałam się, że ojca nie ma. Złapałam za klamkę, ale ciągle
miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam. Olałam to i mocno szarpnęłam za
klamkę, szeroko otwierając drzwi. Dumnie ruszyłam przed siebie. Nim podniosłam
wzrok, by trafić małym kluczem w zamek, poczułam mocne, bliskie zderzenie z
kimś. Powoli uniosłam speszoną głowę i ujrzałam wysokiego bruneta. Szczęście w
nieszczęściu, był to tato. Jak zwykle się uśmiechał.
-No cześć…
-Cicho i niewinnie zaczęłam, wyciągając srebrny klucz z ust.
-Ale
gonisz. Jeszcze chwila i bym już cię nie zobaczył, ani nie pożegnał. –Z uśmiechem
mówił.
-Masz
farta, bo niefortunnie dla mnie zaspałam, tak to by mnie już tu dawno nie było.
–Obróciłam oczami i ścisnęłam metalowy uchwyt walizki. Dałam wyraźnie wrażenie niecierpliwości.
-Pomogę
ci. –Chciał ściągnąć mi z pleców naładowany plecak.
-Nie
trzeba, dam sobie radę. –Wyminęłam jego rękę.
Popatrzył na mnie ze
zdziwieniem. –To przynajmniej trzymaj tu trochę na razie, za 3 dni przywiozę
więcej. –Zaczął grzebać w kieszeni po czym wyciągnął portfel, a z niego sporą
sumkę. Podał mi ją.
-Nie
chcę. Mam ze sobą kartę do bankomatu ze swoimi środkami. –Ręką odsunęłam
pieniądze i zrobiłam delikatny krok do przodu.
-Widzę,
że się niecierpliwisz. Dobra, nie zatrzymuje cię już. Trzymaj się. –Uścisnął mnie
mocno na pożegnanie. Dawno mnie tak nie przytulił. Zapomniałam już jakie to
miłe uczucie. Milczałam. Zaczęłam powoli, schodek po schodku, schodzić z
bagażami. Starałam się zachowywać jak najciszej. Przypomniałam sobie jego wczorajsze
zachowanie i jeszcze wcześniejsze reakcje.
-Tato, cokolwiek
zrobiłam, przepraszam. –Słabo powiedziałam nie podnosząc głowy do góry. W
połowie te słowa zagłuszyła walizka, która kółeczkami uderzała o kamienne
schodki. Czułam jego wzrok na plecach.
Przyśpieszyłam
kroku i sprawnie zeskakiwałam co kilka stopni. Przez szybę od drzwi wejściowych
do klatki, widziałam przymierzającą się do zadzwonienia domofonem Firm. Przed
naciśnięciem tego małego guzika, kopniakiem otworzyłam ciężkie drzwi.
-Jestem.
–Z wesołą miną powiedziałam. Wszyscy mieli spore bagaże, a na twarzach widniały
uśmiechy.
-Nareszcie,
księżniczka za drewnianą piątkę. –Wkurzona Firm rzuciła w moją stronę, po czym
wyszła na przód grupy, próbując się rozchmurzyć.
Chwile kminiłam
co miała na myśli, ale po momencie ruszyłam i dołączyłam do wspólnych
konwersacji. Weszliśmy na górkę, opuszczając osiedle. Znaleźliśmy się przed
sklepem. Przystałam, wyciągając drobne z tylnej kieszeni spodni.
-Hej! Poczekajcie,
nic nie jadłam i głodna jestem, idę do sklepu na dosłownie minutę, ok? –Krzyknęłam
zatrzymując ekipę.
-Jakoś
mnie to nie dziwi. Poczekamy, też bym coś kupiła, ale napchałam się w domu. –Powiedziała
Dzinks, opierając się o parapet okna sklepowego.
Odstawiłam
walizkę obok niej i podreptałam do sklepu. Tuż przy wejściu owiał mnie
delikatny chłodek, który produkowała klimatyzacja. Standardowe ‘dzień dobry’.
Poszłam na dział z jogurtami i takimi tam, ogółem mówiąc nabiał. Miałam na celu
zakup pół litrowej butelki jogurtu pitnego, waniliowego, ale po obejrzeniu się
do tyłu, w przeciwnej lodówce moją uwagę przykuła kawa mrożona. Wzięłam ją,
chociaż wiedziałam, że ona nie zastąpi mi normalnej kawy, ale trudno. Następnie
poszłam na pieczywo. Z koszyczka, do woreczka zapakowałam jednego, dużego
pączka z lukrem. Zaczęłam zmierzać w stronę kasy, by zapłacić za moje skromne
śniadanko. Z lekkim smutkiem wyszłam z chłodnego pomieszczenia do istnej
duchoty. Na zewnątrz było ciepło, nawet bardzo. Nie znoszę takiej temperatury.
Otworzyłam swoją kawusię mrożoną i zaczęłam powoli pic, z początku delektując
się smakiem. Tak jak sądziłam, to nie smakuje jak kawa.
-Możemy
isc, zahamowałam na razie swój głód. –Powiedziałam podnosząc bagaże. Dodatkowo
przegryzałam między łykami, pączusia.
-Teraz
całą drogę będzie: „Omnomnomnomon”. –Dzinks zaczęła się śmiać, podnosząc tyłek
z parapetu.
-Całą?
Ona nawet tego połowę drogi nie będzie mieć. Za moment to zniknie, zobaczymy
magię. –Bez komentarza Bel się nie obeszło.
-Zabawne.
–Maczając usta w kubku kawy, cicho burknęłam idąc przed siebie. Szliśmy nawet
sprawnie. Ale kawałek drogi do przejścia był. Po drodze ludzie śledzili nad
wzrokiem. Ja szłam tuż za paczką, na tyłach oczywiście i słuchałam sobie
muzyki. Czułam jakby jakiś lęk, lecz jego powodu nie mogłam znaleźć. Powoli
wgryzałam się w środek pączka. Jego nadzienie było pyszne. Delikatny jakby mus
z owoców leśnych. Wypiłam już większą połowę tej lury. Miałam jeszcze ochotę na
dużego szejka waniliowego. Mogłabym go kupić w budce niedaleko rynku, będzie po
drodze. Po chwili przyśpieszyłam kroku i szłam równo z resztą. Byliśmy coraz
bliżej. Dzieliły nas od celu zaledwie metry. Podniosłam wcześniej opuszczoną
głowę i odetchnęłam, bo w końcu sobie przycupnę na ławeczce. Podeszliśmy
nareszcie pod ratusz. Jako pierwsza podbiegłam na drewnianą ławkę, rozkładając
się na niej i odchyliłam głowę w tył.
-No,
naprawdę, musiałaś się bardzo zmęczyć. –Sarkastycznie powiedział Nate, małpując
mój styl siedzenia.
-Zamknij
się. Każdy inaczej radzi sobie z wysiłkiem. Ja mam anemię, więc jest mi jeszcze
trudniej.
-Mamy
jeszcze około 10 minut do 10. Wyrobiliśmy się. –Powiedziała Firm wyciągając
komórkę z kieszeni.
-I
jesteśmy przed czasem, bo goniliśmy jakbyśmy mieli motorki w tyłkach, a nie
przepraszam, wy goniliście, ja próbowałam nadążyć. –Odpowiedziałam nie
podnosząc głowy.
-Ty tak
uważasz. Moim zdaniem szliśmy normalnie, nie za szybko, nie za wolno. –Wzruszyła
ramionami.
-Zwał
jak zwał. Idę po szejka, bo padnę. –Ociężale się podniosłam i powoli zmierzałam
do oddalonego o 100 metrów budki. Szłam
na luzie, bez pośpiechu. Odruchowo chciałam już przygotować kasę. Na chwilę
przystałam. Zastanawiałam się czy isc wybrać trochę pieniędzy z konta. Tam,
gdzie jedziemy, nie będę miała pojęcia gdzie jest jakiś bankomat. Po
kilkusekundowej po stójce na środku chodniczka, zmieniłam kierunek. Poszłam na
lewo od budki. Z tego do pamiętałam tak jest bankomat. Nie myliłam się, był.
Wyciągnęłam czarny portfel z plecaka. Niebieską kartę włożyłam do przeznaczonego
na nią miejsca. Podstawy jak zawsze, kod PIN, kwota, która mnie interesuje, a
przy końcu akceptacja transakcji. Wybrałam niemałą sumkę na wszelki wypadek.
Zabrałam kartę i zadowolona poszłam w końcu po szejka. Miła pani, która je
sprzedaje zawsze jest uśmiechnięta. Ta budka istnieje tu już od jakiś pięciu
lat. Więc jeszcze jak byłam normalna i niczego nieświadoma i głupia,
przychodziłam tu często z ojcem. Czasami tą starszą panią zastępuje jakaś młoda
damulka, której nie trawię od zawsze. Ma nieprzyjemny wyraz twarzy, wzrok
mordercy i jest nieco przy kości. Dawniej się jej bałam, ale teraz traktuję ją,
a raczej staram się, jak normalną osobę. Po momencie z zakupionym szejkiem,
szczęśliwa wracałam. Sprzedała mi go właśnie ta druga. Na szczęście nie
zaczynała jakieś rozmowy. Po drugim, pełnym łyku, stwierdziłam, że był on przed
chwilą robiony, bo czuć było nie rozmieszany, cukier w kryształkach. Cóż,
przeżyję. Pijąc go przez przeźroczystą rurkę, doszłam do naszej ławki.
-Ty
pękniesz, ja ci to mówię. –Żartobliwie, na mój widok powiedziała Bel, zajmując
moje poprzednie miejsce.
-Ty już
się o to nie martw. –Cicho odchrząknęłam, bo w gardle zaczęło mnie drapać od
tego zimnego szejka.
-Jak
możesz, daj łyka. –Powiedziała Dzinks wyciągając rękę i trzepocząc,
pomalowanymi na czarno rzęsami.
-W
sumie, masz już tą drugą połowę. –Przestałam siorbać i wyciągnęłam moją
zgryzioną rurkę. Podałam jej kubek bez górnego wieka.
-Dziaa.-
Krótko podziękowała popijając roztopione lody. Potem niewinnie usiadła blisko
obok Nate’a i zaczęła z nim osobno gadać.
-Zaraz powinien
przyjechać. –Wtrąciła Firm po czym wstała i patrzyła w dal ulicy.
-Ta,
albo się spóźni tak jak co drugi autobus. –Szorstko pod nosem dodałam,
sprawdzając godzinę.
-Wstałaś
lewą nogą, czy mam tylko takie wrażenie? –Z niewesołą miną zwróciła się do mnie
Firm.
-A która
to lewa? Tak na poważnie, nigdy nie patrzę, którą nogą pierwszą dotykam
podłogi. To nie ma żadnego znaczenia.
-Matko,
to taka przenośnia. Wszystko bierzesz na poważnie. Powiedz co ci leży na sercu,
a nie się buczysz od rana.
-Nic mi
nie leży na sercu, każdy może mieć zły dzień, nie sądzisz?! –Krzyknęłam choć nie
chciałam.
-Odnoszę
wrażenie, że jesteś o coś zazdrosna. Twoje zachowanie to zdradza. –Cicho powiedziała
jakby chciała, bym się domagała o powtórzenie jej zdania.
-Niby o
co? –Uniosłam jedną brew i zrobiłam podejrzliwą minę. W myślach zastanawiałam
się co nam odbija. Nie chciałam się z nią kłócić, a moje pyskówki tylko do tego
prowadziły. Co się ze mną dzieje?
-O to,
że już nie będziesz taką gwiazdeczką w naszych oczach. –Z zadowoloną początkowo
miną to powiedziała, ale po chwili przyłożyła sobie rękę do ust, jakby chciała
się powstrzymać od dalszych argumentów.
-Gwiazdeczką?
Co do cholery, masz na myśli? –Zagryzłam wargę, tłumiąc w sobie narastający gniew.
Zacisnęłam komórkę z ręce.
-Nie
tylko Ty teraz będziesz miała możliwość użycia nadnaturalnych zdolności. Twoje
5 minut minęło. –Odkryła usta, ale ponownie je zatkała. Miała przestraszone
oczy. Zaczęła kiwać głową, jakby chciała przez to przeprosić.
-Tak sądzisz? –Wkurzona odpowiedziałam,
prostując się. Czułam, że tracę nad sobą kontrolę. Ciało mnie nie słuchało, tym
bardziej wektory. Jeden sam się pojawił. –Mam tego dość. Nie jestem zazdrosna,
jakbym chciała, pozbyłam bym się każdego, kto by chciał mnie przewyższyć! –Wykrzyknęłam
groźnie, a wektor ruszył prosto na Firm. Nie wiedziałam co się dzieje. Nie
chciałam tego powiedzieć, a tym bardziej zrobić! Złapałam się za głowę.
Skuliłam się, próbując powstrzymać to co mną kieruje. Gdy ten wektor mierzył w
nią, czułam straszny ból, jakby ktoś rozdzierał mi serce na pół. W ostatniej
chwili wektor chybił i zniknął. Udało mi się nad nim zapanować. Ból minął,
odetchnęłam. –Nie podchodźcie na razie do mnie, proszę. –Ze skruchą
powiedziałam. Dzinks i Nate obserwowali całe zajście, przez co przestali być weseli.
Edward patrzył z niedowierzaniem, a Bel ucichła. Nie wiedziałam co się ze mną
działo. Od kiedy jestem tak wrażliwa na zdenerwowanie i głupie żarty? Ze wstydu
opuściłam głowę i zacisnęłam zęby. Grzywka przykryła mi oczy i część twarzy.
Wsadziłam ręce do kieszeni. Chciałam by ten autobus jak najszybciej przyjechał.
Nikt z nas nie próbował nawiązać rozmowy. Pogrążyliśmy się w ciszy. Generalnie
wyjeżdżając jesteśmy zdani na siebie. Dwa dni temu i o wiele wcześniej nie kłóciliśmy
się. A teraz jakby pojawiła się między nami przepaść. Tylko co stworzyło tą przepaść?
Nagle usłyszałam, że ktoś zatrąbił. Podniosłam głowę i zobaczyłam
czarno-czerwony autobus…-----
Napisałam! Jea! :D Szczerze, ten rozdział podobał mi się, co jest rzadkością! :D Gomen za błędy i takie tam :)
Za tydzień kolejny jak zawsze. Akurat, zakończenie roku szkolnego, świadectwo dostaniecie na na deserek moje opowiadanie ;d Żartuję :D Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam Law :)) Ps. Głupi Word. ;/
UAUAUAUAUAUAUAUA ;D Wiesz, z czego mam zaciesz ;33 Omnomnomnom! <33 *-* No ale dobra, dobra xD Kiedy dasz zdjęcia postaci? ;D Będą w osobnej stronie, czy w poście? ;]
OdpowiedzUsuńCzekamm, gwiazdko xD ;3
Właśnie nie wiem, powinny byc gdzieś dzisiaj wieczorem ;)
UsuńWeź mi wytłumacz, czemu mnie tak dawno tu nie było :< ~~
OdpowiedzUsuńIdę czytać...
*po przeczytaniu*
WOAH! Ale chyba żałuję, że wektor nie tknął Firm ;/