piątek, 22 czerwca 2012

Rozdział X

     Przyglądając się tak w tym odbiciu całego pokoju, przyuważyłam, że na kanapie na moimi plecami leżała katana. Dawno jej w rękach nie miałam, a jeszcze dawniej trenowałam. Nie mogę wypaść z formy. Odłożyłam kubek i wstałam z krzesła. Podeszłam do beżowej, dużej kanapy i chwyciłam broń w dłoń. Wyciągnęłam ją ze zdobionej ochronki. Zaczęłam przyglądać się w srebrzystym ostrzu. Tato ostatnio mówił, że dał ją do podrasowania i przeglądu, bo rzekomo była lekko zarysowana i prawdopodobnie oszczerbiona. Nie pamiętam, bym aż tak nią wywijała do takiego stanu. Ja tu jakoś aktualnie nic nie widzę, ani usterek, ani śladów naprawy. Palcem wskazującym, lewej dłoni przejechałam po boku ostrza, nawet w tym miejscu jest ostry jak brzytwa, a nawet gorzej. Nie czułam żadnych uwypukleń i wgnieceń. Usiadłam sobie i na spokojnie kataną wymierzałam sobie w obraz przedstawiający kobietę, którą prowadzi śmierć.
-Jednak to prawda, co ona zrobiła? –Nagle usłyszałam, tajemniczy, męski głos. Wydawało mi się jakby ktoś to powiedział stojąc prze de mną, ale przecież nikogo nie ma w domu oprócz mnie! Przez moment nerwowo ściskałam broń w dłoniach. Nie mogło mi się to przesłyszeć. To było autentycznie realistyczne, takie prawdziwe, takie wyraźne. Niemożliwe, że to tylko wyobraźnia płata mi figle. Przestraszyłam się. Szybko schowałam katanę, rzuciłam ją na łóżko, które stało nieco oddalone od kanapy i czym prędzej z sercem podchodzącym do gardła, pobiegłam do pokoju. Po drodze pogasiłam okoliczne światła i na nieszczęście uderzyłam się w małego palca u stopy o futrynę. Trzymając się za obolałego strasznie palca, na jednej nodze skoczyłam do pokoju, zamykając gwałtownie za sobą drzwi. Wskoczyłam na pościelone łóżko i po uczy zakryłam się ciepłą kołdrą. Serce biło mi głośno i szybko. Bez słowa, jęku, niczego, przez godzinę w bez ruchu próbowałam zasnąć.
   Zrobiło mi się duszno. Wystawiłam stopy poza kołdrę. Chłodek je otulił. Przez twardo zamknięte moje powieki, próbowało się przedostać poranne słonko. Lekceważąco obróciłam się na bok. Wyciągnęłam zdrętwiałą rękę, by zobaczyć na komórkę, która jest godzina. Po kilku nieudanych próbach chwycenia go i podniesienia z podłogi, w końcu opuszkami wyczułam jego duży ekran. Podniosłam go i przyciągnęłam pod nos. Na oślep odblokowałam i zaspanymi oczami popatrzyłam na wyświetlacz. Myślałam, że mam tylko zwidy, że jest po 9… Nagle zerwałam się na równe nogi. Przyjrzałam się godzinie na zegarku powieszonym nad łóżkiem, a jednak, próbowałam wprowadzić się w błąd. Przeklinałam siebie w duchu. Przecież o 10 ma być autobus na rynku. Nałożyłam pierwsze, lepsze kapcie, nie sprawdzając czy są poprawnie założone i pobiegłam do łazienki. Podłączyłam prostownicę, wyciągnęłam z wysoko położonego kubka, moją szczoteczkę i pastę. Ochlapałam zimną wodą twarz. Wycierając ją, zastanawiałam się, dlaczego jestem takim bez mózgiem. Wiedząc, że mam rano stąd wyjechać, to nie nastawiłam sobie nędznego budzika. Mało tego! Przecież w nocy ze strachu, po północy dopiero zasnęłam. Odłożyłam niedbale ręcznik i wpakowałam do gęby niebieską szczoteczkę z dużą ilością miętowej pasty, która żre w język. Szczotkowałam je energicznie, ale żeby nie tracić czasu, łaziłam po pokoju wyciągając ubrania, które założę. Zostało mi jeszcze 10 minut zanim ekipa po mnie wpadnie i razem pójdziemy pod ratusz. Wciągnęłam gacie i szłam płukać usta, znaczy miałam taki zamiar. A przerwał mi go dzwonek telefonu. Wróciłam się do pokoju i zwinęłam rozbrzmiewający telefon z łóżka. Dzwoniła Firm. Odebrałam przykładając słuchawkę do ucha.
-H-halo? – Z pełną gębą piany z pasty, powiedziałam mało zrozumiale.
-Eee? Wyciąg te ciastka w ust, albo nie żryj jak odbierasz! – Krzyknęła do głośnika Firm, aż odciągnęłam go od głowy.
-A się czepiasz, nie mam czasu na jedzenie ciastek. – Wyciągnęłam szczoteczkę z buzi i odruchowo połknęłam to co miałam.
-Niech zgadnę, dopiero wstałaś? –Nieco wkurzona zapytała, ciężko oddychając.
-Niestety…-Cicho odpowiedziałam i poszłam do łazienki.
-10 minut i masz być gotowa, bo jak nie to ci nakopię tak soczyście w tyłek. –Rozłączyła się.
Lekkim rzutem dołożyłam telefon na pralkę. Zaczęłam płukać zęby i szczoteczkę. Przy okazji napiłam się trochę kranówy, by zabić ten nie smak z połkniętej pasty. Szybko zaczęłam prostować włosy z grubsza, tylko do nieukładającej się grzywki przyłożyłam rękę. Przez bite 5 minut męczyłam się z nieznośną grzywką. Potem już w trymiga ubierałam się. Zostało mi 3 minuty. Miałam iść założyć buty, ale wychodząc z pokoju podejrzanie spojrzałam na biurko. Pacnęłam się w czoło, bo bym zapomniała o czymś bardzo, bardzo ważnym – o laptopie. Migiem któryś raz z kolei się cofnęłam przez moje zapominalstwo. Rzuciłam plecak na podłogę i otworzyłam szafkę. Wyciągnęłam z niej specjalną torbę na sprzęt. Podłączałam różne kolorowe kabelki od komputera. Wpakowałam go do folii bąbelkowej a potem do czarnej, podręcznej torby na zamek. Sprawdziłam w małej kieszonce czy znajduje się tam modem USB, służący do bezprzewodowego Internetu. Nie mam zamiaru taszczyć Radiówki ze sobą. Po kilku sekundach założyłam glany, tradycyjnie ich nie zawiązałam. Brak czasu. W zębach trzymałam klucz od mieszkania, bo gdy się tak krzątałam, zorientowałam się, że ojca nie ma. Złapałam za klamkę, ale ciągle miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam. Olałam to i mocno szarpnęłam za klamkę, szeroko otwierając drzwi. Dumnie ruszyłam przed siebie. Nim podniosłam wzrok, by trafić małym kluczem w zamek, poczułam mocne, bliskie zderzenie z kimś. Powoli uniosłam speszoną głowę i ujrzałam wysokiego bruneta. Szczęście w nieszczęściu, był to tato. Jak zwykle się uśmiechał.
-No cześć… -Cicho i niewinnie zaczęłam, wyciągając srebrny klucz z ust.
-Ale gonisz. Jeszcze chwila i bym już cię nie zobaczył, ani nie pożegnał. –Z uśmiechem mówił.
-Masz farta, bo niefortunnie dla mnie zaspałam, tak to by mnie już tu dawno nie było. –Obróciłam oczami i ścisnęłam metalowy uchwyt walizki. Dałam wyraźnie wrażenie niecierpliwości.
-Pomogę ci. –Chciał ściągnąć mi z pleców naładowany plecak.
-Nie trzeba, dam sobie radę. –Wyminęłam jego rękę.
Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. –To przynajmniej trzymaj tu trochę na razie, za 3 dni przywiozę więcej. –Zaczął grzebać w kieszeni po czym wyciągnął portfel, a z niego sporą sumkę. Podał mi ją.
 -Nie chcę. Mam ze sobą kartę do bankomatu ze swoimi środkami. –Ręką odsunęłam pieniądze i zrobiłam delikatny krok do przodu.
-Widzę, że się niecierpliwisz. Dobra, nie zatrzymuje cię już. Trzymaj się. –Uścisnął mnie mocno na pożegnanie. Dawno mnie tak nie przytulił. Zapomniałam już jakie to miłe uczucie. Milczałam. Zaczęłam powoli, schodek po schodku, schodzić z bagażami. Starałam się zachowywać jak najciszej. Przypomniałam sobie jego wczorajsze zachowanie i jeszcze wcześniejsze reakcje.
-Tato, cokolwiek zrobiłam, przepraszam. –Słabo powiedziałam nie podnosząc głowy do góry. W połowie te słowa zagłuszyła walizka, która kółeczkami uderzała o kamienne schodki. Czułam jego wzrok na plecach.
      Przyśpieszyłam kroku i sprawnie zeskakiwałam co kilka stopni. Przez szybę od drzwi wejściowych do klatki, widziałam przymierzającą się do zadzwonienia domofonem Firm. Przed naciśnięciem tego małego guzika, kopniakiem otworzyłam ciężkie drzwi.
-Jestem. –Z wesołą miną powiedziałam. Wszyscy mieli spore bagaże, a na twarzach widniały uśmiechy.
-Nareszcie, księżniczka za drewnianą piątkę. –Wkurzona Firm rzuciła w moją stronę, po czym wyszła na przód grupy, próbując się rozchmurzyć.
Chwile kminiłam co miała na myśli, ale po momencie ruszyłam i dołączyłam do wspólnych konwersacji. Weszliśmy na górkę, opuszczając osiedle. Znaleźliśmy się przed sklepem. Przystałam, wyciągając drobne z tylnej kieszeni spodni.
-Hej! Poczekajcie, nic nie jadłam i głodna jestem, idę do sklepu na dosłownie minutę, ok? –Krzyknęłam zatrzymując ekipę.
-Jakoś mnie to nie dziwi. Poczekamy, też bym coś kupiła, ale napchałam się w domu. –Powiedziała Dzinks, opierając się o parapet okna sklepowego.
Odstawiłam walizkę obok niej i podreptałam do sklepu. Tuż przy wejściu owiał mnie delikatny chłodek, który produkowała klimatyzacja. Standardowe ‘dzień dobry’. Poszłam na dział z jogurtami i takimi tam, ogółem mówiąc nabiał. Miałam na celu zakup pół litrowej butelki jogurtu pitnego, waniliowego, ale po obejrzeniu się do tyłu, w przeciwnej lodówce moją uwagę przykuła kawa mrożona. Wzięłam ją, chociaż wiedziałam, że ona nie zastąpi mi normalnej kawy, ale trudno. Następnie poszłam na pieczywo. Z koszyczka, do woreczka zapakowałam jednego, dużego pączka z lukrem. Zaczęłam zmierzać w stronę kasy, by zapłacić za moje skromne śniadanko. Z lekkim smutkiem wyszłam z chłodnego pomieszczenia do istnej duchoty. Na zewnątrz było ciepło, nawet bardzo. Nie znoszę takiej temperatury. Otworzyłam swoją kawusię mrożoną i zaczęłam powoli pic, z początku delektując się smakiem. Tak jak sądziłam, to nie smakuje jak kawa.
-Możemy isc, zahamowałam na razie swój głód. –Powiedziałam podnosząc bagaże. Dodatkowo przegryzałam między łykami, pączusia.
-Teraz całą drogę będzie: „Omnomnomnomon”. –Dzinks zaczęła się śmiać, podnosząc tyłek z parapetu.
-Całą? Ona nawet tego połowę drogi nie będzie mieć. Za moment to zniknie, zobaczymy magię. –Bez komentarza Bel się nie obeszło.
-Zabawne. –Maczając usta w kubku kawy, cicho burknęłam idąc przed siebie. Szliśmy nawet sprawnie. Ale kawałek drogi do przejścia był. Po drodze ludzie śledzili nad wzrokiem. Ja szłam tuż za paczką, na tyłach oczywiście i słuchałam sobie muzyki. Czułam jakby jakiś lęk, lecz jego powodu nie mogłam znaleźć. Powoli wgryzałam się w środek pączka. Jego nadzienie było pyszne. Delikatny jakby mus z owoców leśnych. Wypiłam już większą połowę tej lury. Miałam jeszcze ochotę na dużego szejka waniliowego. Mogłabym go kupić w budce niedaleko rynku, będzie po drodze. Po chwili przyśpieszyłam kroku i szłam równo z resztą. Byliśmy coraz bliżej. Dzieliły nas od celu zaledwie metry. Podniosłam wcześniej opuszczoną głowę i odetchnęłam, bo w końcu sobie przycupnę na ławeczce. Podeszliśmy nareszcie pod ratusz. Jako pierwsza podbiegłam na drewnianą ławkę, rozkładając się na niej i odchyliłam głowę w tył.
-No, naprawdę, musiałaś się bardzo zmęczyć. –Sarkastycznie powiedział Nate, małpując mój styl siedzenia.
-Zamknij się. Każdy inaczej radzi sobie z wysiłkiem. Ja mam anemię, więc jest mi jeszcze trudniej.
-Mamy jeszcze około 10 minut do 10. Wyrobiliśmy się. –Powiedziała Firm wyciągając komórkę z kieszeni.
-I jesteśmy przed czasem, bo goniliśmy jakbyśmy mieli motorki w tyłkach, a nie przepraszam, wy goniliście, ja próbowałam nadążyć. –Odpowiedziałam nie podnosząc głowy.
-Ty tak uważasz. Moim zdaniem szliśmy normalnie, nie za szybko, nie za wolno. –Wzruszyła ramionami.
-Zwał jak zwał. Idę po szejka, bo padnę. –Ociężale się podniosłam i powoli zmierzałam do oddalonego o 100 metrów budki.  Szłam na luzie, bez pośpiechu. Odruchowo chciałam już przygotować kasę. Na chwilę przystałam. Zastanawiałam się czy isc wybrać trochę pieniędzy z konta. Tam, gdzie jedziemy, nie będę miała pojęcia gdzie jest jakiś bankomat. Po kilkusekundowej po stójce na środku chodniczka, zmieniłam kierunek. Poszłam na lewo od budki. Z tego do pamiętałam tak jest bankomat. Nie myliłam się, był. Wyciągnęłam czarny portfel z plecaka. Niebieską kartę włożyłam do przeznaczonego na nią miejsca. Podstawy jak zawsze, kod PIN, kwota, która mnie interesuje, a przy końcu akceptacja transakcji. Wybrałam niemałą sumkę na wszelki wypadek. Zabrałam kartę i zadowolona poszłam w końcu po szejka. Miła pani, która je sprzedaje zawsze jest uśmiechnięta. Ta budka istnieje tu już od jakiś pięciu lat. Więc jeszcze jak byłam normalna i niczego nieświadoma i głupia, przychodziłam tu często z ojcem. Czasami tą starszą panią zastępuje jakaś młoda damulka, której nie trawię od zawsze. Ma nieprzyjemny wyraz twarzy, wzrok mordercy i jest nieco przy kości. Dawniej się jej bałam, ale teraz traktuję ją, a raczej staram się, jak normalną osobę. Po momencie z zakupionym szejkiem, szczęśliwa wracałam. Sprzedała mi go właśnie ta druga. Na szczęście nie zaczynała jakieś rozmowy. Po drugim, pełnym łyku, stwierdziłam, że był on przed chwilą robiony, bo czuć było nie rozmieszany, cukier w kryształkach. Cóż, przeżyję. Pijąc go przez przeźroczystą rurkę, doszłam do naszej ławki.
-Ty pękniesz, ja ci to mówię. –Żartobliwie, na mój widok powiedziała Bel, zajmując moje poprzednie miejsce.
-Ty już się o to nie martw. –Cicho odchrząknęłam, bo w gardle zaczęło mnie drapać od tego zimnego szejka.
-Jak możesz, daj łyka. –Powiedziała Dzinks wyciągając rękę i trzepocząc, pomalowanymi na czarno rzęsami.
-W sumie, masz już tą drugą połowę. –Przestałam siorbać i wyciągnęłam moją zgryzioną rurkę. Podałam jej kubek bez górnego wieka.
-Dziaa.- Krótko podziękowała popijając roztopione lody. Potem niewinnie usiadła blisko obok Nate’a i zaczęła z nim osobno gadać.
-Zaraz powinien przyjechać. –Wtrąciła Firm po czym wstała i patrzyła w dal ulicy.
-Ta, albo się spóźni tak jak co drugi autobus. –Szorstko pod nosem dodałam, sprawdzając godzinę.
-Wstałaś lewą nogą, czy mam tylko takie wrażenie? –Z niewesołą miną zwróciła się do mnie Firm.
-A która to lewa? Tak na poważnie, nigdy nie patrzę, którą nogą pierwszą dotykam podłogi. To nie ma żadnego znaczenia.
-Matko, to taka przenośnia. Wszystko bierzesz na poważnie. Powiedz co ci leży na sercu, a nie się buczysz od rana.
-Nic mi nie leży na sercu, każdy może mieć zły dzień, nie sądzisz?! –Krzyknęłam choć nie chciałam.
-Odnoszę wrażenie, że jesteś o coś zazdrosna. Twoje zachowanie to zdradza. –Cicho powiedziała jakby chciała, bym się domagała o powtórzenie jej zdania.
-Niby o co? –Uniosłam jedną brew i zrobiłam podejrzliwą minę. W myślach zastanawiałam się co nam odbija. Nie chciałam się z nią kłócić, a moje pyskówki tylko do tego prowadziły. Co się ze mną dzieje?
-O to, że już nie będziesz taką gwiazdeczką w naszych oczach. –Z zadowoloną początkowo miną to powiedziała, ale po chwili przyłożyła sobie rękę do ust, jakby chciała się powstrzymać od dalszych argumentów.
-Gwiazdeczką? Co do cholery, masz na myśli? –Zagryzłam wargę, tłumiąc w sobie narastający gniew. Zacisnęłam komórkę z ręce.
-Nie tylko Ty teraz będziesz miała możliwość użycia nadnaturalnych zdolności. Twoje 5 minut minęło. –Odkryła usta, ale ponownie je zatkała. Miała przestraszone oczy. Zaczęła kiwać głową, jakby chciała przez to przeprosić.
-Tak sądzisz? –Wkurzona odpowiedziałam, prostując się. Czułam, że tracę nad sobą kontrolę. Ciało mnie nie słuchało, tym bardziej wektory. Jeden sam się pojawił. –Mam tego dość. Nie jestem zazdrosna, jakbym chciała, pozbyłam bym się każdego, kto by chciał mnie przewyższyć! –Wykrzyknęłam groźnie, a wektor ruszył prosto na Firm. Nie wiedziałam co się dzieje. Nie chciałam tego powiedzieć, a tym bardziej zrobić! Złapałam się za głowę. Skuliłam się, próbując powstrzymać to co mną kieruje. Gdy ten wektor mierzył w nią, czułam straszny ból, jakby ktoś rozdzierał mi serce na pół. W ostatniej chwili wektor chybił i zniknął. Udało mi się nad nim zapanować. Ból minął, odetchnęłam. –Nie podchodźcie na razie do mnie, proszę. –Ze skruchą powiedziałam. Dzinks i Nate obserwowali całe zajście, przez co przestali być weseli. Edward patrzył z niedowierzaniem, a Bel ucichła. Nie wiedziałam co się ze mną działo. Od kiedy jestem tak wrażliwa na zdenerwowanie i głupie żarty? Ze wstydu opuściłam głowę i zacisnęłam zęby. Grzywka przykryła mi oczy i część twarzy. Wsadziłam ręce do kieszeni. Chciałam by ten autobus jak najszybciej przyjechał. Nikt z nas nie próbował nawiązać rozmowy. Pogrążyliśmy się w ciszy. Generalnie wyjeżdżając jesteśmy zdani na siebie. Dwa dni temu i o wiele wcześniej nie kłóciliśmy się. A teraz jakby pojawiła się między nami przepaść. Tylko co stworzyło tą przepaść? Nagle usłyszałam, że ktoś zatrąbił. Podniosłam głowę i zobaczyłam czarno-czerwony autobus…


 -----
Napisałam! Jea! :D Szczerze, ten rozdział podobał mi się, co jest rzadkością! :D Gomen za błędy i takie tam :) 
Za tydzień kolejny jak zawsze. Akurat, zakończenie roku szkolnego, świadectwo dostaniecie na na deserek moje opowiadanie ;d Żartuję :D Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam Law :))   Ps. Głupi Word. ;/ 

3 komentarze:

  1. UAUAUAUAUAUAUAUA ;D Wiesz, z czego mam zaciesz ;33 Omnomnomnom! <33 *-* No ale dobra, dobra xD Kiedy dasz zdjęcia postaci? ;D Będą w osobnej stronie, czy w poście? ;]
    Czekamm, gwiazdko xD ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nie wiem, powinny byc gdzieś dzisiaj wieczorem ;)

      Usuń
  2. Weź mi wytłumacz, czemu mnie tak dawno tu nie było :< ~~
    Idę czytać...

    *po przeczytaniu*
    WOAH! Ale chyba żałuję, że wektor nie tknął Firm ;/

    OdpowiedzUsuń

Wszystko przeżyję.