piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział VII

-Ciekawie to brzmi jak wygląda, ale czy to ma sens? -Zapytałam robiąc zastanawiającą minę.
-Nie bardzo rozumiem, chcesz powiedzieć, że nasza przyjaźń nie przetrwa, czy to beznadziejny pomysł? -Pytaniem na pytanie odpowiedziała Firm.
-To, czy nasza przyjaźń przetrwa zdecyduje los i po części my, a czy to zapieczętowanie jest potrzebne, to własna kwestia gustu. -Wzięłam kartkę do ręki i przyglądałam jej się.
-Nie wycofuj się! Przecież razem podjęliśmy tą decyzję, znamy swoje tajemnice, marzenia, słabości, to dlaczego, by trochę nie pofantazjować i zrobić coś niecodziennego? -Wymieniała Dzinks machając rękoma.
-A, dobra. Zakończmy ten temat. -Nieco wkurzona odparłam.
-Ej, Dzinks, chyba już tyle tych planów. Teraz co robimy? -Spytała Bel.
-Teraz powinniśmy ponacinać puszki palców wskazujących u prawej ręki i na jakimś materiale zaczęli krwią rysować poszczególne elementy. -Tłumaczyła.
-A jaki to ma być materiał, a może miejsce? -Rozglądał się wokół Edward.
-Może...u mnie na ścianie, a potem przykryjemy nasze dzieło szklaną ramką, by nie uszkodzić tego? -Niepewnie powiedziałam, wskazując na ścianę nad łóżkiem.
-Dobry pomysł, moim zdaniem, ale co na to twoi rodzice? -Zapytała Firm.
-Nic. To mój pokój, mogę w nim robić co zechcę. A tak poza tym, musi to być palec wskazujący akurat prawej ręki? -Popatrzyłam na protezę.
-Teoretycznie tak, ale co się martwisz! Masz protezę, ale to nic nie zmienia. Zróbmy to po swojemu do końca! -Uśmiechnęła się Dzinks, klepiąc mnie nazbyt silno w plecy.
-No to bierzmy się do roboty! -Wyciągnęłam scyzoryki kładąc je przed nami.
-Teraz tak ci nagle ochota na to naszła? -Podejrzanie zapytał Nate.
-Ta, a co? Nic na tym nie stracimy, a będziemy mieć satysfakcje już zawsze i to będzie podstawą naszej przyjaźni. -Jeden z czerwonych, podręcznych narzędzi podałam Dzinks, która jako pierwsza miała zacząć mini ceremonię. -Nie martwcie się, mam plastry- Dodałam.
Każdy z nas pokolei krwią malował na ścianie swoją 'działkę'. Na ostatek dokończenia koła, które miało otaczać cały środek kręgu, zostałam ja. Mały odcinek. Następny raz nacięłam sobie puszkę bez najmniejszego syknięcia. Moja krew była najjaśniejsza i chyba najbardziej jakby rzadka. Gdy dokończyłam nasz krąg, ranę przykryłam chusteczką, bo ciągle krwawiła. Nastała chwila ciszy. Po minucie delikatnie szklaną ramką przykryłam dzieło. Pomału, by nie naruszyć kształtu. Po skończonej robocie siedzieliśmy, dyskutując na różne tematy. Głównie o tym co może nas czekać, czego się spodziewać i co będzie się uczyć. Wiedzieliśmy, że początkowo będziemy się wyróżniać. Cóż nowi to nowi. Nawet w normalnej szkole nowicjusze przechodzą obrzędy chrztu. Nigdy jeszcze sama żadnego, osobiście, na własnej skórze nie doświadczyłam, ale moi znajomi owszem. Nie zapomnę jak zawsze starsi szpanowali tym, że młodszego po maltretowali. Nie pojmowałam, czym oni się tak szczycą. Nie powiedziałabym, że bicie młodszego i słabszego daje satysfakcje. Chyba, że atakujący tylko udaje takiego koksa i chce się dowartościować kosztem innych.
-Nad czym tak dumasz? -Niespodziewanie zapytał mnie Edward.
Otrzeźwiałam wzrok. Dziwne jest takie uczucie, gdy się wyłączasz, a nagle ktoś ci przerwie jakimś pytaniem. Wtedy człowiek się zrywa i przestraszony nie wie co się dzieje.
-Nad niczym, po prostu układam myśli. -Spokojnie odpowiedziałam.
-Więc kiedy jedziemy?! -Wesoło i niecierpliwie Dzinks zapytała.
-Nawet jutro. -Niepewnie odezwał się Nate. -Chcę jak najszybciej tam być. -Dodał.
-Jutro! Za wcześnie! -Zaprotestowałam. -Za dwa dni najwcześniej. Trzeba się spakować, pozałatwiać sprawy z rodzicami i tym podobne. -Kontynuowałam. -I co najważniejsze, myślę, że ta szkoła nie ma chyba pokoi jak w akademikach, więc trzeba sobie znaleźć jakieś mieszkanko.
-To się załatwi, nie martw się. -Powiedział Edward, po czym zaczął się śmiać z Natem.
-Zapomnieliśmy o jeszcze bardziej ważnej rzeczy! -Pośpiesznie dopowiedziała Firm.
-Co takiego jeszcze jest do zrobienia? -Zdziwiona na nią popatrzyłam.
Wyciągnęła swoje zaproszenie, nieco wymięte. Rozerwała kopertę pokazując jej wewnętrzną stronę z jakimś numerem.
-To numer do tej szkoły? -Spytała Bel, przepisując go.
-A jak myślisz? Każdy ma go w zaproszenia, więc nie musisz go przepisywać.
-No to chyba wszystko zapięte na ostatni guzik. Dzisiaj każdy tam zadzwoni, a jutro zaczniemy się zbierać do wyjazdu. -Wstałam i symbolicznie klasnęłam w dłonie.
-Nie mogę się doczekać. -Zamyślona, cicho wtrąciła Bel.
-Zapewne tak jak wszyscy...-Również pogrążyłam się w myślach.

Wieczór...
   Z numerem w ręku, w podskokach wyszłam z pokoju nucąc sobie pod nosem "Na, na, na, na" w pewnej, superowej piosenki. Zmierzałam do pokoju taty, by poprosić go żeby zadzwonił do szkoły w celu odpowiedzi na zaproszenie. Wydawało mi się, albo tato rozmawiał z kimś przez telefon, bo raczej sam do siebie, by nie gadał. Zwolniłam. Na paluszkach, tiptopem podreptałam pod same drzwi. Były przymknięte. A jednak, rozmawiał przez telefon. Wiedziałam, że to nie na miejscu podsłuchiwanie czyjejś rozmowy, ale ciekawość wzięła górę. Nadstawiłam ucho i się przysłuchiwałam.
-Co robić?! Jestem w kropce! -Tato nerwowo krzyczał do telefonu.
Już to mnie zdziwiło, czekałam dalej i chciałam się bardziej wkręcić w temat.
-Ach, dobra, dzięki. Cześć. -Po krótkiej ciszy odpowiedział odkładając komórkę.
Słyszałam, że idzie w stronę drzwi. Szybko uciekłam do pokoju jak gdyby nigdy nic. Zamknęłam za sobą drzwi i wskoczyłam na łóżko chwytając pierwszą, lepszą książkę do ręki. Otworzyłam ją na przypadkowej stronie i wlepiłam oczy w litery.
Po chwili drzwi się uchyliły, a za nimi stał tato. Wszedł i był jakby zdziwiony moim widokiem. Pierwsza moja myśl: "O co chodzi?".
-Dobrze się czujesz? -Zapytał niespokojnym głosem i poważną miną.
-Eee, no tak. -Jąkając się odpowiedziałam. Zastanawiałam się, czy chodzi o to co było 2 minuty temu.
-Masz wolne, a uczysz się chemii...-Wskazał na książkę.
Popatrzyłam na okładkę. Fakt, książka od chemii. Zły wybór.
-A, no tak! Chciałam tylko coś sprawdzić. -Z głupim uśmiechem odpowiedziałam.
-Niech ci będzie. -Obrócił oczami, po czym wyszedł. Odetchnęłam i wstałam. Poszłam za nim do kuchni. Usiadłam na stoliczku i dałam mu list.
-Tato, zadzwoń proszę. -Cicho powiedziałam, po czym wzięłam sobie kubek i nalałam soku.
-Jesteś tego absolutnie pewna? -Z zakłopotaniem zapytał.
-Tak na sto procent, a nawet sto jeden. -Podałam mu telefon.
Powoli przepisał numer, ale nie nacisnął zielonej słuchawki, tylko opuścił rękę z telefonem.
-Iza, na pewno? -Ponownie zadał pytanie. Z jego twarzy zakłopotanie nie schodziło.
-Tak, tato. -Nieco gniewnie, głośniej burknęłam. Nie lubiłam takich, powtarzających się pytań o to samo jak odpowiedź już dałam.
-Ale Iz...
-Tato! -Krzyknęłam nie dając mu dokończyć. Wstyd mi się momentalnie zrobiło. W końcu zadzwonił.
Nie stałam już przy nim jak kat, lecz poszłam do pokoju. Włączyłam sobie telewizję i czekałam aż tato coś powie. Minęło 20 minut. W końcu tato zjawił się w progu z dziwnym uśmieszkiem na twarzy.
-Miejsca zajęte. Nie przyjmą cię. -Powiedział spontanicznie, opierając się o futrynę.
Szczęka mi opadła, a miało być tak pięknie. Z szeroko otwartymi oczami, siedziałam.
-Hahaha! Ale masz minę! -Zaczął się śmiać.
Z początku nie wiedziałam o co mu chodzi. -Czy to żart? Tak? Nie mylę się? -Z nadzieją w słowach mówiłam.
-Tak! Mogłem ci zrobić zdjęcie na pamiątkę! Zapełniłbym album!
-Nie ładnie, tak sobie żartować! -Krzyknęłam i najbliższą poduszką rzuciłam w niego. Dostał w głowę. Poduszka upadła. Podniósł ją i wymierzył we mnie. Przesunęłam się i poczułam tylko delikatny powiew. Poduszka wylądowała na łóżkiem.
-Teraz jesteś szczęśliwa? -Usiadł na krześle.
-Co masz na myśli? -Wyłączyłam telewizor i odłożyłam pilota.
-Wszyscy jesteście, prawda? -Wziął do ręki jakieś zeszyty.
-Zaraz się dowiem, ale chyba tak.
-Kiedy jedziecie? -Zapytał i popatrzył na mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Mieliśmy zaplanowane za dwa dni, ale czy to wypali to nie wiem.
-Dobrze się składa. Za dwa dni o 10 rano pod ratuszem zajedzie wasz autobus i was zawiezie do szkoły. -Dumnie powiedział.
-Skąd wiesz? -Zdziwiłam się, że wie takie rzeczy.
-Em, powiedzieli mi. -Nerwowo dodał, odkładając zeszyty.
-He? -Krótko pisnęłam siedząc w osłupieniu.
-O rety, przypomniałem sobie, że mam iść jeszcze kupić mleko. -Wstał i wyszedł z pokoju. Zachowywał się dziwnie. Po chwili usłyszałam tylko trach i drzwi się zamknęły, wyszedł do sklepu. To dziwne, ale zaczynam być podejrzliwa wobec własnego ojca. Popatrzyłam na nasz znak na ścianie i od razu humor mi się poprawił. Po paru minutach dostałam sms-a od Firm, z prośbą bym weszła na gadu, bo robią konferencję. Ok, odpaliłam kompa i po dwóch minutach uczestniczyłam już w rozmowie.
    O pierwszej w nocy postanowiłam pójść już spać. Długo rozmawialiśmy. Prawie wszystko gotowe. Tylko, co jest z tatą? Zachowuje się, jakby to ując, sztucznie. To do niego niepodobne. Jutro trzeba się spakować. W sumie wielkiego bagażu brać nie muszę. Na pewno wezmę katanę...właśnie katana! Od kilku dni jej nie widziałam. Może tato coś z nią robi? Zapytam rano. Ale wątpię, bym mogła z nim normalnie porozmawiać. Jak mu dalej coś odbije, to po rozmowie. Lepiej się położę, bo wstanę i dalej będę wyglądała jak trup. Przed ułożeniem się wygodnie do snu, ściągnęłam jak co dzień naszyjnik. Miałam go umieścić tam gdzie zawsze, czyli na biurku koło laptopa, ale zmieniłam zdanie. Od ramki, gdzie jest ona przywieszona na ścianie, wystaje mały gwóźdź. Przyszło mi do głowy, żebym na nim powiesiła mój talizman. Tak też zrobiłam, przewiesiłam go. Ułożył się równiutko, literką w środku kręgu. Fajnie to wyglądało. Zostawiłam to tak jak jest, zgasiłam światło i zasnęłam.
    Biała przestrzeń. Pustka bez końca. Leciałam w dół, plecami do dołu. Czy ja śnię? Nie wiem. Spadałam z początku wolno, a teraz coraz szybciej. Obróciłam się, by widzieć co jest na dole. W końcu zaczęłam coś dostrzegać. Z każdą sekundą to coś zaczęło być coraz wyraźniejsze. Nagle upadłam obok jakiejś rzeczy z kamienia. Powoli wstałam i podeszłam do cosia. Przetarłam oczy. Kilka razy obeszłam dziwne coś o równomiernym kształcie. Po dokładniejszym przyglądnięciu się wydawało mi się, że to przypomina nasz krąg! Pośrodku leżał mój naszyjnik. Bez namysłu, szybko weszłam na krąg i podniosłam moją własność. Tak, to mój naszyjnik. Zapięłam go na szyi. Nagle linie, które łączyło wszystko ze sobą zabłysnęły jakimś dziwnym niebieskim kolorem. Wypełniły je płyn. Wystraszyłam się. Co jest grane?! Przez średnicę koła przeszła osobna linia. Rozdzieliło je na dwie równe części. Po chwili te części otworzyły się do dołu. Poślizgnęłam się i wpadłam do szczeliny. Z niej wyszły dziwne czarne wstęgi. Wyglądały jak wektory. Silnie mnie wciągnęły głębiej. Chciałam się wydostać, lecz na próżno. Szamotałam się bez skutku. Skrzydła kręgu zamknęły się przed moją dłonią...



--------
Po pierwsze przepraszam na błędy! :D Osobiście ostatnio moje rozdziały mi się nie podobają. Ale pisać nie przestanę, chce jeszcze żyć! Za tydzień kolejny, więc dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law ;)                                            

2 komentarze:

  1. Suuuuuuuper! :D Tak masz rację jak chcesz żyć to nie przerywaj :D :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam tak sobie wstać w sobotę rano i czytać kolejny rozdział. A więc nie przestawaj pisać! :D Jak przestaniesz będziesz już martwa ^^

    OdpowiedzUsuń

Wszystko przeżyję.