No tak, oczywiście wydusili ze mnie całe zdarzenie jakie zaszło 3 dni temu. Wszystko już wiedzą nawet najmniejsze szczegóły. Teraz boję się o Bel. Jeśli ona nadal będzie się koło niego kręcić albo on koło niej, może stać się kolejną ofiarą. Nie chcę przeżywać śmierci przyjaciółki. Oby to nigdy nie miało miejsca. Dzisiaj mam zamiar iść na trening. Oczywiście nie sama. Firm, Dzinks, Bel oraz Edward będą mi towarzyszyć. W sumie nie mieli wyjścia. Ach, jaka ja wredna. Tylko jeszcze przed sędziwą godziną czeka mnie wizyta w szpitalu i... Na samą myśl o tym mnie kończyny bolą. Proteza tam czeka, a przy jej podłączaniu, ból jest przeokropny. Z nudów, dla rozrywki do porannej kawy, wzięłam do ręki gazetę, którą rano babcia kupiła. Pierwsza strona, krwisto czerwony, duży napis: "MORDERCA NIE ODPUSZCZA". Rozgłaszają to, a gówno wiedzą. Takim to tylko w łeb dać, by wbić choć trochę rozumu do pustych głów. Ale cóż, nie ma się co dziwić, czymś muszą zabłysnąć.
Szpital, oddział chirurgiczny. Pokój bodajże numer 13, przypadek?! Pukam, po czym białe drzwi otwiera wysoki mężczyzna:
-Eee, dobry. -Patrząc na niego, mamroczę.
-Stalowa, to znaczy Iza. Mówili, że przyjdziesz, wchodź.
Pomału podążam za krokami lekarza. Pomieszczenie dość przyjazne, można powiedzieć, ale zaraz zacznie się tu horror. -Usiądź sobie, zaraz przyniesiemy protezę. -Uśmiechając się, idzie do sali obok. Ostrożnie siadam na czarnym fotelu. Obok niego stoi szafka a na niej: kilka par nożyczek, patyczków, prętów i Bóg wie co jeszcze. Owszem, lubię się bawić scyzorykami, ale bez przesady. Przychodzi ordynator:
-Witam. Popatrz na ten model protezy.
Uważnie się przyglądam. Jej srebrny blask aż bije po oczach.
-Jest lżejsza, ale przy tym mniej wytrzymała, więc nie szalej. -Zaczął się śmiać.
-Ta, będę uważać, albo się postaram.
-Coś widzę po twojej minie, że nie jesteś zadowolona. -Uśmiech jego powoli zanikał.
-Bo...nienawidzę podłączania nerwów z protezą. To jest koszmar. -Cicho i szorstko odparłam.
-Zdaję sobie sprawę z bólu, ale wiesz coś za coś.
-Niestety. -Odwracam głowę w stronę okna, by nie patrzeć na to co się stanie.
To samo co kiedyś. Przywiązali mnie jakimiś pasami. Nogi unieruchomione, sprawna ręka odchyloną w tył. I...Cholerny ból się zaczął. Tym razem już się nie wyrywałam zbytnio, ale oczywiście bez krzyku się nie obeszło.
-No i po sprawie. Wstań i spróbuj nią poruszać.
Przez moment testuję ją.
-Doskonała. Taka, taka lekka. -Ze zdziwieniem popatrzyłam na lekarzy.
-Mam rozumieć, że jesteś zadowolona?
-Oczywiście. -Zacisnęłam stalową pięść.
Wracając do domu, wstąpiłam do mojego ulubionego warzywniaka po jabłka. Szczęśliwa wchodzę w moje skromne progi. Pozostały mi 42 minuty do treningu. Trzeba pozbierać ekipę. Zadzwonię wpierw do Firm:
-Siema, za 5 minut przed moim blokiem.
-Sie wie, do zobaczenia.
Dobra...ta nowa stalowa ręka jest genialna. Ciekawa jestem jak będzie się sprawować w walce. Dzwonek domofonu, trzeba schodzić. Chowając komórkę do kieszeni nogą otwieram drzwi wejściowe do klatki, a tam...Przed moimi oczami ukazał się ostro zakończony patyk. Pierwsze moje wrażenie to " Co do cholery?" Łapię ten nędzny patyczek i łamię go w pół. Jedną z połówek trzymam w ręce.
-Hej. -Słodkim głosem odzywa się jego właściciel, Nate.
-Miłe powitanie. -Sarkastycznie odparłam.
Reszta grupy patrzyła na rozwój sytuacji ze zdziwieniem.
-Refleksu to Ty nie masz. -Dodaje jasnowłosy.
Nie odzywając się poszłam przodem. Po chwili gwałtownie się odwróciłam i wspomnianą połówką rzuciłam z całej siły w niego.
-Ty też. -Szorstko powiedziałam.
-To trochę bolało! -Zdenerwowany złapał się za czoło.
-Jakby to był scyzoryk już byś nie żył.
-Ej, tylko się nie pozabijajcie! -Wtrąca Firm.
-Sam zaczął. Powinien się spodziewać kontrataku z mojej strony. -Poważnym głosem odpowiedziałam.
-Dobra, chodźmy już normalnie, spokojnie. -Znudzona dodała Dzinks.
Wchodzimy na wielką salę. Oni siadają na ławce pod ścianą, a ja podchodzę do trenera.
-Dobry.
-Dzień Dobry. Widzę, że przyszłaś z przyjaciółmi. -Popatrzył na grupę młodzieży.
-Powiedzmy, że wszyscy to przyjaciele.
-Iza, jednak przyszłaś. -Przyszedł ojciec.
-Tak, niestety. -Fuknęłam trochę zdziwiona jego obecnością.
Przypomniałam sobie o naszyjniku, który zawsze ściągam przed treningiem. Szybko go zdejmuję i oddaję w ręce Firm. Tato w tym czasie wyciąga z obudowy katanę i mi ją podaje. Niepewnie chwytam ją. Trochę ciężka. Przyglądam się jej uważnie. Doskonale wykonana. Przyozdobiona dziwnymi motywami. Długie, srebrne ostrze, w którym się można przyglądnąć, delikatnie połyskuje. Przy końcu uchwytu zaczepione są dwie długie wstęgi. Jedna czarna, druga błękitna. Lecz nagle zauważyłam, że zdobią go niebieskie kryształki, które niby się świecą. Przypominają mi te z naszyjnika! Niepewnie zerknęłam na Firm i resztę. Mieli dziwne miny. Jakby nie wiedzieli co zrobić. Kryształki naszyjnika też lśnią!
-Schowaj go! -Krzyczę w ich stronę.
-Coś się stało? -Pyta trener.
-Nie, nic.
-Dobra, teraz sprawdzimy jak walczysz. -Trener do ręki wziął swój miecz po czym stanął na przeciwko mnie. Zdziwiona odwzajemniam gest i również wyciągam przed siebie broń. W takiej chwili ból głowy się wznowił. Moment później walka się rozpoczęła, pan Es pierwszy zaatakował. Ledwo co się obroniłam. Jako nowicjusz nie za bardzo idą mi manewry z kataną.
-Tylko na tyle Cię stać? Widocznie Cię przeceniłem. -Z uśmiechem się odezwał.
-Ja się dopiero rozgrzewam.
Kilka uników, ataków oraz bolesnych upadków. Trener nagle staje w miejscu.
-Teraz powalczysz z Nate'em. -Podał swoją broń synowi.
-Że co? Ale ja nie chcę! -Protestuję.
-Boisz się? -Wtrąca Nate.
Wkurzona odwróciłam się w jego stronę.
-Przegiąłeś!
Podbiega do mnie z ostrzem wymierzonym w twarz. Zdziwiona przystaję.
-Niech będzie. Zabawa się skończyła. -Cicho szepczę.
-Oni się pozabijają naprawdę! -Głośno i donośnie krzyczy Firm.
-Nie, chyba nie. -Odpowiada pan Es.
-Możliwe. -Odparłam.
Walka trwa. Jak na razie zero upadków. Nagle zaatakował mnie od strony pleców. To nie było fair. Upadłam z hukiem robiąc szybki unik. Katana spadając niemal mi się wbiła w nogę. Nade mną staje Nate. Śmieje sie. Szybko nogą podcinam jego nogi, dzięki czemu on traci równowagę. Wstaję, chwytając broń w dłoń. Koniec ostrza przykładam mu do gardła.
-I co teraz? -Ustawiłam się tak, że nie ma szans mnie zaatakować. Nikt się nie odzywa. Jasnowłosy patrzy na mnie oczami błagającego psa.
-Dobra...- Obracam oczami. Chowam katanę i poważnie pytam:
-Tyle na dziś?
-T-tak. -Odzywa się pan Es.
-To do widzenia! -Oddaję broń do rąk ojca.
-To weź ze sobą. -Odpowiada odsuwając ją.
-Z jakiej racji?
-Bo od teraz jest Twoja.
-Niezbyt z tego powodu jestem zadowolona.
Wracamy na osiedle. Cisza. Każdy nagle spoważniał. Firm po chwili zdobywa się na odwagę:
-Law, dlaczego...
---------------
Następny za nami. Za tydzień kolejny :) Miłego czytania, pozdrawiam, Law :)
piątek, 27 stycznia 2012
czwartek, 19 stycznia 2012
Rozdział XI
-Przepraszam, myślałem, że nie będziesz miała teraz gości. -Ryuuzaki przystaje, a w ręku trzyma pełną reklamówkę czerwonych jabłek.
Na twarzach zebranych, nieproszonych wcześniej gości zauważyłam zdziwioną minę.
-Nie przejmuj się, też tak myślałam. -Odparłam siadając na parapecie.
-Kto to jest? -Ojciec przybliżył się do mnie, wskazując ruchem oczu ciemnowłosego chłopaka.
-Nazywam się Ryuuzaki. -Odpowiedział, słysząc szept taty.
-A ja jestem tatą Izy. -Pośpiesznie dodał siadając na krześle.
-Law, chciałem z Tobą porozmawiać na temat tego wcześniejszego zdarzenia, ale to chyba nie jest odpowiedni moment. -Poważnie popatrzył na mnie. Wspomniane wcześniej jabłka, położył na stoliku obok łóżka.
-Może później.
-To może my już pójdziemy. -Niepewnie wtrącił pan Es.
-Tak chodźmy. Do zobaczenia młoda. -Poparł ojciec.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, odetchnęłam z ulgą.
-Przypuszczam, że nie za bardzo przepadasz za obecnością swojego ojca. -Spokojnym głosem mówił.
-Szczerze? Dobrze myślisz. Ostatnio mnie nie mile zaskakiwał to dlatego...
-Ach, rozumiem. -Usiadł na krześle, na przeciwko mnie. Patrząc mi w oczy, zapytał:
-Jak się czujesz?
-W miarę dobrze, ale chciałabym się dowiedzieć, co się stało po tym jak zemdlałam.
-Niestety, ale morderczyni uciekła. Ranną ofiarę, przewieziono do szpitala, ale po za miasto, kilkanaście kilometrów stąd. Twoją protezę znaleziono w jej domu. Została oddana w ręce ekspertów, być może są na niej jakieś ślady. Tylko nie wiem czy da się ją zreperować, bo trochę, nie, nie trochę, bardzo jest uszkodzona. Walczyłaś z nią? Więc może coś odkryłaś?
-Nie wiem czy to można nazwać walką. Gdy tam weszłam, ona stała 2 metry od ofiary i w jakiś sposób trzymała ją za ręce. Po chwili Luluś krzyknęła do mnie, a ta jedną jej rękę puściła, ale wtedy coś mnie chwyciło. Wywnioskowałam z tego, że być może ma jakieś niewidzialne ręce. W tym celu próbowałam podstępem wykryć jej ograniczenia. Wolną ręką rzuciłam w jej stronę wazon. Ofiarę całkowicie puściła i się obroniła, nie wykonując żadnych gestów. Po tym mnie odrzuciła i zatrzymałam się pod ścianą, a później to już wiesz...-Tłumaczyłam.
-Czyli możemy mieć pewność, że te takie niewidzialne ręce ma tylko dwie. To już jest wielka pomoc. -Odparł, zamyślając się.
-Tak, ale nadal nie wiemy czy ma jakieś ograniczenia co do ich zasięgu. -Zeskoczyłam z parapetu.
-Z czasem się dowiemy. Ale teraz nie ryzykuj na własną rękę! -Poważnym głosem rzekł.
-Tak wiem, przepraszam. -Cicho powiedziałam.
Ryuuzaki się uśmiechnął. Moment później usłyszałam kroki, jakby ktoś szedł w tą stronę. Miałam rację. Drzwi się uchyliły, a do sali wszedł ordynator.
-O Iza, długo się nie widzieliśmy. -Z uśmiechem powiedział.
-Wcale z tego powodu się nie cieszę.
-Widzę, że masz gościa. -Popatrzył się na Ryuuzakiego.
-Owszem, kiedy będę mogła iść do domu? -Zapytałam.
-Nawet dzisiaj. Tylko przed wypisem pogadamy na temat protezy.
-Rozumiem...
Dzień następny.
Wczoraj wieczorem wróciłam do domu. Na protezę muszę czekać do jutra. Dzisiaj pomęczę się bez niej. Najbardziej martwię się o Lulusia...Czyli wychodzi na to, że Nate też się jej podobał. Kurde, mogłam ją o to zapytać! Może do tego by nie doszło! Takie rzeczy przez głupią zazdrość. Cholera, w głowie mi się to nie mieści! Na całą głośność jaką może z siebie wydać z siebie mój złom, to znaczy telefon, rozlega się piosenka "Linkin Park - Don;t Stay" Z tego co pamiętam to na ten dzwonek ustawiłam numer kontaktu Firm.
Odbieram:
-Smarkaj... -Znudzona mówię.
-Ty to masz powitanie. Możemy do Ciebie wpaść? -Zapytała.
-Jak się Wam chce. -Odpowiadam.
-Okej, zaraz będziemy ha-ha-ha. -Radośnie kończy rozmowę.
Yhy, zaraz. Idę do łazienki trochę ogarnąć fryzurę. 10 minut później, pukanie do drzwi. Otwieram i aż mnie zamurowało...Czy ja dobrze widzę?! Tam koło Bel stoi...Nate?! Omg! I jeszcze głupio się uśmiecha. Zaraz mu ten uśmiech zetrę z tej gęby. Wszyscy weszli, pościągali buty i poszli do dużego pokoju.
-Law, od razu soory, to nie był mój pomysł tylko Bel. -Mówi Firm patrząc na jasnowłosego.
-Tak przypuszczałam. -Lekko wkurzona odparłam.
-Ale Ty mnie nie lubisz! -Wtrącił Nate.
-Coś Ty, wydaje ci się...-Sarkastycznie powiedziałam.
-Co ja Ci takiego zrobiłem?! -Zdezorientowany dodał.
-W sumie nic. Po prostu wtargnąłeś w moje życie.
Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju WTF.
-I jak? Zdecydowałaś czy będziesz trenować? -Pyta Dzinks.
-Niestety. Jeszcze będziecie widzieć mnie trenującą a przy okazji wkurzającą.
-Dalej będę się śmiać, bo ty tak fajnie, bardzo fajnie się wkurzasz! Ha-ha-ha! -Śmieje się Dzinks.
-Ładny naszyjnik. -Znudzony mówi Nate.
Dziękuje, ale się nie podlizuj. -Popatrzyłam na niego wrogo.
-O właśnie, nigdy nam nie mówiłaś skąd go masz. -Dodaje Bel.
-Po co miałam mówić? To chyba nie potrzebne.
-Oj tam, powiedz wreszcie!
-To trochę dziwna historia. Możecie mi nie uwierzyć. Ten naszyjnik z 'L' otrzymałam rok temu od starszej pani. Pamiętam, że w tym dniu miałam okropny humor. Ze łzami w oczach błąkałam się po mieście. Wieczorem przechodziłam koło Ratusza. Zatrzymała mnie staruszka. Trzymając mnie za rękę, wręczyła mi go mówiąc: "Weź go. Będzie Cię chronił. Dzięki niemu będziesz chronić swoich bliskich."
-Przyjęłaś go od razu? -Zaciekawiona zapytała Dzinks.
-Położyła mi go na dłoni, niczym się odezwałam, jej już nie było.
-Dziwne i takie tajemnicze...
------------
Kolejna drobna informacja: Postanowiłam pisać rozdziały w odstępie 5 dni. Mało czasu mam teraz. Tak tak, rozleniwiłam się, ale nie tylko. Dzięki za przeczytanie, Law :)
Na twarzach zebranych, nieproszonych wcześniej gości zauważyłam zdziwioną minę.
-Nie przejmuj się, też tak myślałam. -Odparłam siadając na parapecie.
-Kto to jest? -Ojciec przybliżył się do mnie, wskazując ruchem oczu ciemnowłosego chłopaka.
-Nazywam się Ryuuzaki. -Odpowiedział, słysząc szept taty.
-A ja jestem tatą Izy. -Pośpiesznie dodał siadając na krześle.
-Law, chciałem z Tobą porozmawiać na temat tego wcześniejszego zdarzenia, ale to chyba nie jest odpowiedni moment. -Poważnie popatrzył na mnie. Wspomniane wcześniej jabłka, położył na stoliku obok łóżka.
-Może później.
-To może my już pójdziemy. -Niepewnie wtrącił pan Es.
-Tak chodźmy. Do zobaczenia młoda. -Poparł ojciec.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, odetchnęłam z ulgą.
-Przypuszczam, że nie za bardzo przepadasz za obecnością swojego ojca. -Spokojnym głosem mówił.
-Szczerze? Dobrze myślisz. Ostatnio mnie nie mile zaskakiwał to dlatego...
-Ach, rozumiem. -Usiadł na krześle, na przeciwko mnie. Patrząc mi w oczy, zapytał:
-Jak się czujesz?
-W miarę dobrze, ale chciałabym się dowiedzieć, co się stało po tym jak zemdlałam.
-Niestety, ale morderczyni uciekła. Ranną ofiarę, przewieziono do szpitala, ale po za miasto, kilkanaście kilometrów stąd. Twoją protezę znaleziono w jej domu. Została oddana w ręce ekspertów, być może są na niej jakieś ślady. Tylko nie wiem czy da się ją zreperować, bo trochę, nie, nie trochę, bardzo jest uszkodzona. Walczyłaś z nią? Więc może coś odkryłaś?
-Nie wiem czy to można nazwać walką. Gdy tam weszłam, ona stała 2 metry od ofiary i w jakiś sposób trzymała ją za ręce. Po chwili Luluś krzyknęła do mnie, a ta jedną jej rękę puściła, ale wtedy coś mnie chwyciło. Wywnioskowałam z tego, że być może ma jakieś niewidzialne ręce. W tym celu próbowałam podstępem wykryć jej ograniczenia. Wolną ręką rzuciłam w jej stronę wazon. Ofiarę całkowicie puściła i się obroniła, nie wykonując żadnych gestów. Po tym mnie odrzuciła i zatrzymałam się pod ścianą, a później to już wiesz...-Tłumaczyłam.
-Czyli możemy mieć pewność, że te takie niewidzialne ręce ma tylko dwie. To już jest wielka pomoc. -Odparł, zamyślając się.
-Tak, ale nadal nie wiemy czy ma jakieś ograniczenia co do ich zasięgu. -Zeskoczyłam z parapetu.
-Z czasem się dowiemy. Ale teraz nie ryzykuj na własną rękę! -Poważnym głosem rzekł.
-Tak wiem, przepraszam. -Cicho powiedziałam.
Ryuuzaki się uśmiechnął. Moment później usłyszałam kroki, jakby ktoś szedł w tą stronę. Miałam rację. Drzwi się uchyliły, a do sali wszedł ordynator.
-O Iza, długo się nie widzieliśmy. -Z uśmiechem powiedział.
-Wcale z tego powodu się nie cieszę.
-Widzę, że masz gościa. -Popatrzył się na Ryuuzakiego.
-Owszem, kiedy będę mogła iść do domu? -Zapytałam.
-Nawet dzisiaj. Tylko przed wypisem pogadamy na temat protezy.
-Rozumiem...
Dzień następny.
Wczoraj wieczorem wróciłam do domu. Na protezę muszę czekać do jutra. Dzisiaj pomęczę się bez niej. Najbardziej martwię się o Lulusia...Czyli wychodzi na to, że Nate też się jej podobał. Kurde, mogłam ją o to zapytać! Może do tego by nie doszło! Takie rzeczy przez głupią zazdrość. Cholera, w głowie mi się to nie mieści! Na całą głośność jaką może z siebie wydać z siebie mój złom, to znaczy telefon, rozlega się piosenka "Linkin Park - Don;t Stay" Z tego co pamiętam to na ten dzwonek ustawiłam numer kontaktu Firm.
Odbieram:
-Smarkaj... -Znudzona mówię.
-Ty to masz powitanie. Możemy do Ciebie wpaść? -Zapytała.
-Jak się Wam chce. -Odpowiadam.
-Okej, zaraz będziemy ha-ha-ha. -Radośnie kończy rozmowę.
Yhy, zaraz. Idę do łazienki trochę ogarnąć fryzurę. 10 minut później, pukanie do drzwi. Otwieram i aż mnie zamurowało...Czy ja dobrze widzę?! Tam koło Bel stoi...Nate?! Omg! I jeszcze głupio się uśmiecha. Zaraz mu ten uśmiech zetrę z tej gęby. Wszyscy weszli, pościągali buty i poszli do dużego pokoju.
-Law, od razu soory, to nie był mój pomysł tylko Bel. -Mówi Firm patrząc na jasnowłosego.
-Tak przypuszczałam. -Lekko wkurzona odparłam.
-Ale Ty mnie nie lubisz! -Wtrącił Nate.
-Coś Ty, wydaje ci się...-Sarkastycznie powiedziałam.
-Co ja Ci takiego zrobiłem?! -Zdezorientowany dodał.
-W sumie nic. Po prostu wtargnąłeś w moje życie.
Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju WTF.
-I jak? Zdecydowałaś czy będziesz trenować? -Pyta Dzinks.
-Niestety. Jeszcze będziecie widzieć mnie trenującą a przy okazji wkurzającą.
-Dalej będę się śmiać, bo ty tak fajnie, bardzo fajnie się wkurzasz! Ha-ha-ha! -Śmieje się Dzinks.
-Ładny naszyjnik. -Znudzony mówi Nate.
Dziękuje, ale się nie podlizuj. -Popatrzyłam na niego wrogo.
-O właśnie, nigdy nam nie mówiłaś skąd go masz. -Dodaje Bel.
-Po co miałam mówić? To chyba nie potrzebne.
-Oj tam, powiedz wreszcie!
-To trochę dziwna historia. Możecie mi nie uwierzyć. Ten naszyjnik z 'L' otrzymałam rok temu od starszej pani. Pamiętam, że w tym dniu miałam okropny humor. Ze łzami w oczach błąkałam się po mieście. Wieczorem przechodziłam koło Ratusza. Zatrzymała mnie staruszka. Trzymając mnie za rękę, wręczyła mi go mówiąc: "Weź go. Będzie Cię chronił. Dzięki niemu będziesz chronić swoich bliskich."
-Przyjęłaś go od razu? -Zaciekawiona zapytała Dzinks.
-Położyła mi go na dłoni, niczym się odezwałam, jej już nie było.
-Dziwne i takie tajemnicze...
------------
Kolejna drobna informacja: Postanowiłam pisać rozdziały w odstępie 5 dni. Mało czasu mam teraz. Tak tak, rozleniwiłam się, ale nie tylko. Dzięki za przeczytanie, Law :)
piątek, 13 stycznia 2012
Rozdział X
Szybko biegnę pod adres domu, który podał mi Ryuuzaki. Jakaś kobieta dzwoniła na policje. Zgłosiła, że ktoś się włamał do jej domu i chce ją zabić. Powtarzając ciągle w myślach ten adres, próbowałam go skojarzyć. No tak! To przecież ulica, przy której mieszka Luluś! Zbieg okoliczności? Czyżby nasza morderczyni podjęła drugą próbę? Wygląda na to, że moja koleżanka musiała 'kręcić się' wokół Nate'a. Jak najszybciej muszę tam dobiec! Miałam czekać na Ryuuzakiego i resztę, przy czym dodatkowo obiecałam, że nie podejmę pochopnych decyzji. Nie chcę marnować czasu, ona nie poczeka. Już mogę się przygotować na porządny ochrzan z ich strony. Trudno.
Około 100 metrów od domu. Krzyki są aż tu słyszalne. Mnóstwo ludzi, policji, pogotowia, straży pożarnej. Nie mogę się już wycofać. Podchodzę bliżej:
-Stalowa! Stój! Ona Cię zabije!- Zatrzymuje mnie jeden z policjantów.
-Być może i zabije, ale to nie zmienia faktu, że nie jesteście od tej sprawy. Nie wtrącajcie się! -Poważnie odpowiadam omijając go.
-Oszalałaś! Nie bierz wszystkiego w swoje ręce! -Odzywa się kolejny.
Tłum ludzi z przerażeniem na mnie patrzy. Nie, nie ma takiej możliwości, nie odpuszczę.
-Odsuńcie się, jeśli ona potrafi zabijać nie używając rąk bądź narzędzi, zginiemy wszyscy! -Odwracam się w stronę drzwi.
-Wiem, że i tak Cię nie powstrzymam...to przynajmniej weź to. -Do rąk podaje mi pistolet.
-Pistolet? Ale...to służy do zabijania.
-Nie. To służy do ochrony swojego życia. -Popatrzył mi w oczy po czym się oddalił.
Delikatnie wsuwam broń to tylnej kieszeni.
-Teraz. -Szepczę sama do siebie.
Otwieram drzwi. Staram się opanować strach. Cicho wchodzę do przedpokoju. Serce głośno i szybko zaczęło bić. Nie wierzę! To ona!
-Iza! Pomóż mi! To boli! -Ciężkim głosem krzyczy Luluś. Jest cała we krwi.
-Luluś! -Odkrzykuje. -Strach wziął górę, co robić?!
Nagle dziewczyna w czarno-czerwonych włosach unosi głowę. Jej oczy...są krwisto czerwone! Nie odzywając się idzie w moją stronę. Po chwili poczułam jakby ktoś chwycił mocno za moją protezę i zaczął ją ciągnąć. Próbuję się wyrwać, ale mój wysiłek idzie na nic. Jak to możliwe?! Przecież ona stoi około 3 metry ode mnie. Jeśli zaraz nie puści, wyrwie mi nie tylko stalową protezę, ale także nerwy z nią połączone! Do myśli mi przychodzą dziwne i nie realne myśli. Czyżby miała jakieś 'niewidzialne ręce'? Ale jeśli tak to musi mieć jakieś ograniczenie! Na świecie nie ma czegoś takiego co się nie kończy! Może to być ograniczona ilość tych rak, albo ich zasięg. Albo to i to na raz! Nerwowo drugą ręką chwyciłam stojący za mną na szafce, dzbanek z wodą. Przemyślę to jeszcze raz. Jedną tą tak zwaną ręką, trzyma Lulusia, drugą najwyraźniej mnie. Jeśli rzucę i się obroni bez puszczenia którejś z nas, ma więcej niż dwie, ale jeśli puści, ma na pewno tylko dwie. Rzucam. Obroniła się, ale Lulusia puściła. Tu Cię mam! W tej samej chwili poczułam straszny ból, moje oczy automatycznie się przymknęły. Otwieram je. Czemu jestem teraz pod ścianą? Rzuciła mną czy co? Całe plecy mnie bolą, głowa zaraz mi pęknie! Staje nade mną:
-Boli? Tak karzę ludzi, którzy stają mi na drodze. -Szorstkim głosem odezwała się.
-Co Ty sobie, do cholery myślisz!
-Niech teraz one cierpią. Moje cierpienie się skończyło. -Dodała.
Patrzę w lewą stronę. Ktoś wyważył drzwi wejściowe. W progu stoją: pan Li, p.Ryszard, Adam i Ryuuzaki.
-Odsuńcie się! -Z przerażeniem w głosie krzyczę do nich, lecz za późno. Ona w tym czasie zdążyła ich zaatakować. Chwyciła pobliskie noże. Zapewne obronili się, ale kosztowało to ich upadek na ulicę.
-Pożałujesz tego! -Z trudem, szybko próbuje wstać. Zaczęłam biec w stronę ulicy, ale uciekając...wyrwała mi żywcem protezę. Z hukiem upadam na schodkach. Zbliża się.
-Nie stójcie tak, ratujcie się! -Wystraszony tłum osób, nie wiedząc co się dzieje, uciekali.
-Stalowa! -Chcąc mi pomóc podchodzi pan Ryszard.
-Mną się nie przejmujcie! Poradzę sobie! Ja ją zajmę, a pan wejdzie do środka domu i uratuje ranną! Proszę! -Podnoszę się i przyśpieszam kroku, by odciągnąć jej uwagę od pozostałych. Pan Ryszard poszedł już do rannej, jedno szczęście.
-Nie uciekniesz mi. -Wrogim wzrokiem na mnie patrzy.
Przystaję, odwracając się do niej.
-Czy przystaje na dziewczynę, zabijać z zazdrości, przez takiego nic nie wartego chłopaka?! -Patrzę jej prosto w czerwone oczy.
Ona wyraźnie się zdziwiła. Stoi w bezruchu. Jej oczy nie mają tyle gniewu co minutę temu. Odwróciła się i zaczęła szybko oddalała. Chciałam ją dogonić, lecz zauważyłam kałużę krwi przed stopami. Zrobiło mi się słabo. Ogarniając sytuację, zauważyłam, że krew leje się ze stalowego ramienia, a raczej jego resztek. Ręką trzymając je, próbuję zatamować choć troszeczkę krew. Nic nie pomaga. Z oddali widzę biegnących w moją stronę ratowników. Upadam tracąc przytomność...
Budzę się w szpitalnym łóżku. Dziwne, ale pamiętam wszystko do momentu omdlenia. Nerwowo patrzę na ramię. Zabandażowane. Ale protezy nie ma. Po chwili to sali wchodzą: ojciec, pan Es oraz ten Nate. Niezbyt jestem zadowolona z ich widoku. Każdy z nich ma zmieszaną minę, jakby mnie nie poznawali.
-Dalej się w coś wpakowałaś... -Gniewnie odezwał się ojciec.
Odwróciłam głowę w drugą stronę.
-Nie masz odwagi się odezwać?
-Zabawne...Nie będę się Tobie tłumaczyć. -Wkurzona patrzę mu prosto w oczy.
-Prawie zginęłaś.- Cicho dodał.
-I? Tak się tym przejmujesz? -Szorstko odpowiadam.
-Nie poznaję Ciebie.
-Trudno. -Wstaję i podchodzę do okna.
-Zdecydowałaś się już w sprawie treningów? -Wtrąca pan Es.
-Tak, ale nie jestem z siebie zadowolona. Będę trenować, chociaż mogę tego żałować.
-Przynajmniej teraz podjęłaś dobrą decyzję.
-Czy jest ona dobra, pokaże czas. -Cicho mówię pod nosem.
--------
I kolejny rozdział za nami. Przepraszam za jakiekolwiek błędy. Mam małą informację. Prawdopodobnie następny rozdział pojawi się dopiero za tydzień. Przepraszam Was, ale w tym tygodniu będę miała 2 trudne sprawdziany, nawet nie wiem czy wyrobię się z materiałem. Jest go mnóstwo! Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law :)
Około 100 metrów od domu. Krzyki są aż tu słyszalne. Mnóstwo ludzi, policji, pogotowia, straży pożarnej. Nie mogę się już wycofać. Podchodzę bliżej:
-Stalowa! Stój! Ona Cię zabije!- Zatrzymuje mnie jeden z policjantów.
-Być może i zabije, ale to nie zmienia faktu, że nie jesteście od tej sprawy. Nie wtrącajcie się! -Poważnie odpowiadam omijając go.
-Oszalałaś! Nie bierz wszystkiego w swoje ręce! -Odzywa się kolejny.
Tłum ludzi z przerażeniem na mnie patrzy. Nie, nie ma takiej możliwości, nie odpuszczę.
-Odsuńcie się, jeśli ona potrafi zabijać nie używając rąk bądź narzędzi, zginiemy wszyscy! -Odwracam się w stronę drzwi.
-Wiem, że i tak Cię nie powstrzymam...to przynajmniej weź to. -Do rąk podaje mi pistolet.
-Pistolet? Ale...to służy do zabijania.
-Nie. To służy do ochrony swojego życia. -Popatrzył mi w oczy po czym się oddalił.
Delikatnie wsuwam broń to tylnej kieszeni.
-Teraz. -Szepczę sama do siebie.
Otwieram drzwi. Staram się opanować strach. Cicho wchodzę do przedpokoju. Serce głośno i szybko zaczęło bić. Nie wierzę! To ona!
-Iza! Pomóż mi! To boli! -Ciężkim głosem krzyczy Luluś. Jest cała we krwi.
-Luluś! -Odkrzykuje. -Strach wziął górę, co robić?!
Nagle dziewczyna w czarno-czerwonych włosach unosi głowę. Jej oczy...są krwisto czerwone! Nie odzywając się idzie w moją stronę. Po chwili poczułam jakby ktoś chwycił mocno za moją protezę i zaczął ją ciągnąć. Próbuję się wyrwać, ale mój wysiłek idzie na nic. Jak to możliwe?! Przecież ona stoi około 3 metry ode mnie. Jeśli zaraz nie puści, wyrwie mi nie tylko stalową protezę, ale także nerwy z nią połączone! Do myśli mi przychodzą dziwne i nie realne myśli. Czyżby miała jakieś 'niewidzialne ręce'? Ale jeśli tak to musi mieć jakieś ograniczenie! Na świecie nie ma czegoś takiego co się nie kończy! Może to być ograniczona ilość tych rak, albo ich zasięg. Albo to i to na raz! Nerwowo drugą ręką chwyciłam stojący za mną na szafce, dzbanek z wodą. Przemyślę to jeszcze raz. Jedną tą tak zwaną ręką, trzyma Lulusia, drugą najwyraźniej mnie. Jeśli rzucę i się obroni bez puszczenia którejś z nas, ma więcej niż dwie, ale jeśli puści, ma na pewno tylko dwie. Rzucam. Obroniła się, ale Lulusia puściła. Tu Cię mam! W tej samej chwili poczułam straszny ból, moje oczy automatycznie się przymknęły. Otwieram je. Czemu jestem teraz pod ścianą? Rzuciła mną czy co? Całe plecy mnie bolą, głowa zaraz mi pęknie! Staje nade mną:
-Boli? Tak karzę ludzi, którzy stają mi na drodze. -Szorstkim głosem odezwała się.
-Co Ty sobie, do cholery myślisz!
-Niech teraz one cierpią. Moje cierpienie się skończyło. -Dodała.
Patrzę w lewą stronę. Ktoś wyważył drzwi wejściowe. W progu stoją: pan Li, p.Ryszard, Adam i Ryuuzaki.
-Odsuńcie się! -Z przerażeniem w głosie krzyczę do nich, lecz za późno. Ona w tym czasie zdążyła ich zaatakować. Chwyciła pobliskie noże. Zapewne obronili się, ale kosztowało to ich upadek na ulicę.
-Pożałujesz tego! -Z trudem, szybko próbuje wstać. Zaczęłam biec w stronę ulicy, ale uciekając...wyrwała mi żywcem protezę. Z hukiem upadam na schodkach. Zbliża się.
-Nie stójcie tak, ratujcie się! -Wystraszony tłum osób, nie wiedząc co się dzieje, uciekali.
-Stalowa! -Chcąc mi pomóc podchodzi pan Ryszard.
-Mną się nie przejmujcie! Poradzę sobie! Ja ją zajmę, a pan wejdzie do środka domu i uratuje ranną! Proszę! -Podnoszę się i przyśpieszam kroku, by odciągnąć jej uwagę od pozostałych. Pan Ryszard poszedł już do rannej, jedno szczęście.
-Nie uciekniesz mi. -Wrogim wzrokiem na mnie patrzy.
Przystaję, odwracając się do niej.
-Czy przystaje na dziewczynę, zabijać z zazdrości, przez takiego nic nie wartego chłopaka?! -Patrzę jej prosto w czerwone oczy.
Ona wyraźnie się zdziwiła. Stoi w bezruchu. Jej oczy nie mają tyle gniewu co minutę temu. Odwróciła się i zaczęła szybko oddalała. Chciałam ją dogonić, lecz zauważyłam kałużę krwi przed stopami. Zrobiło mi się słabo. Ogarniając sytuację, zauważyłam, że krew leje się ze stalowego ramienia, a raczej jego resztek. Ręką trzymając je, próbuję zatamować choć troszeczkę krew. Nic nie pomaga. Z oddali widzę biegnących w moją stronę ratowników. Upadam tracąc przytomność...
Budzę się w szpitalnym łóżku. Dziwne, ale pamiętam wszystko do momentu omdlenia. Nerwowo patrzę na ramię. Zabandażowane. Ale protezy nie ma. Po chwili to sali wchodzą: ojciec, pan Es oraz ten Nate. Niezbyt jestem zadowolona z ich widoku. Każdy z nich ma zmieszaną minę, jakby mnie nie poznawali.
-Dalej się w coś wpakowałaś... -Gniewnie odezwał się ojciec.
Odwróciłam głowę w drugą stronę.
-Nie masz odwagi się odezwać?
-Zabawne...Nie będę się Tobie tłumaczyć. -Wkurzona patrzę mu prosto w oczy.
-Prawie zginęłaś.- Cicho dodał.
-I? Tak się tym przejmujesz? -Szorstko odpowiadam.
-Nie poznaję Ciebie.
-Trudno. -Wstaję i podchodzę do okna.
-Zdecydowałaś się już w sprawie treningów? -Wtrąca pan Es.
-Tak, ale nie jestem z siebie zadowolona. Będę trenować, chociaż mogę tego żałować.
-Przynajmniej teraz podjęłaś dobrą decyzję.
-Czy jest ona dobra, pokaże czas. -Cicho mówię pod nosem.
--------
I kolejny rozdział za nami. Przepraszam za jakiekolwiek błędy. Mam małą informację. Prawdopodobnie następny rozdział pojawi się dopiero za tydzień. Przepraszam Was, ale w tym tygodniu będę miała 2 trudne sprawdziany, nawet nie wiem czy wyrobię się z materiałem. Jest go mnóstwo! Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam, Law :)
wtorek, 10 stycznia 2012
Rozdział IX
Idę przez miasto. Oczywiście nie ot tak sobie tylko na obiad, ale można go porównać do spowiedzi. Niezbyt jestem zadowolona w tego powodu. Ciekawe o jakich to jeszcze tematach chce pogadać...
Podchodzę pod kamienicę. Wysoka, czteropiętrowa. Z zewnętrznej strony wydaję się nawet ładna. Serce zaczęło mi bić coraz szybciej. Delikatnie unoszę rękę by nacisnąć malutki guziczek domofonu. Zadzwoniło, drzwi się otworzyły. Powoli wchodzę po wielkich betonowych schodach. To już tu, drugie piętro. W momencie pukania do drzwi zbladłam. Po krótkiej chwili otwiera je ojciec:
-Wchodź, młoda. Już myślałem, że nie przyjdziesz.
Nie śpiesząc się, zdejmuję glany. Idąc za plecami ojca, wchodzimy do dużego pokoju. Przekraczając próg i podnosząc wzrok, zamurowało mnie. Przy dużym, prostokątnym stole siedzą: jego obecna dziewczyna i jej 10-letnia córeczka, pan Es i ten jasnowłosy.
-Witaj. -Obracając się do tyłu mówi pan Es.
-Dobry. -Nadal zdziwiona siadam przy stole. Najgorsze jest to, że akuratnie na przeciwko tego chłopaka. Normalnie świetnie. Zapadła niezręczna cisza. Przerywa ją tato z dość podstawowym pytaniem:
-Co tam u Ciebie?
-Durne pytanie. Normalnie. -Szorstko odpowiadam.
-Słyszałem od moich kolegów-policjantów, że prowadzisz sprawę morderstw w okolicy. -Z powagą patrzy mi w oczy. Jego dziewczyna i córka wyszły z pokoju.
-Owszem, czyli wychodzi na to, że masz taką małą kontrolę nad tym co robię? Cy masz w tym jakiś problem? -Próbuję ominąć to jego spojrzenie.
-Powiedzmy, że taką malutką kontrolę mam. Nie, nie mam żadnego problemu. To była Twoja decyzja. Jakieś ślady, tropy? -Przegryzł kawałek chleba.
-Tak, lecz nie będę ich tu ujawniać. Przepraszam, obietnica detektywa. -Rozglądam się po pokoju.
-To wy macie jakieś obietnice? -Wtrącił jasnowłosy.
-Od kiedy jesteśmy na 'Ty'? Wydaje Ci się to dziwne? - Wrogo na niego popatrzyłam.
-Powiedzmy, że tak. -Speszony odpowiedział.
-Ah, no tak. Nie przedstawiłem się. Na imię mi Nate. Nazwisko pewnie już znasz. -Dodał.
Jak to możliwe? Czyżby to ten 'Nori'? Ale mnie język świerzbi żeby go opieprzyć za przeproszeniem, za te jego flirtowanie z dziewczynami.
-Nate? A to ciekawe. -Powstrzymywałam się, ale długo nie wytrzymam.
-Dlaczego 'ciekawe'? -Ze zdziwieniem na mnie popatrzył.
-Nie wiem czy powinnam to mówić, ale mówi się trudno, złość się we mnie aż gotuje! Najprawdopodobniej wszystkie ofiary tych morderstw...były w Tobie zakochane. -Uniosłam głowę i ujrzałam zdumienie na twarzach zebranych.
-J-jak to możliwe? W moim synu? -Niespokojnie zapytał pan Es.
-Normalnie. Są na to dowody. Ofiary były tylko tym powiązane, że przed śmiercią kochały się w nim. -Bez przejęcia odpowiadam.
-Żarty sobie robisz. -Dodał Nate.
-Jakbym sobie robiła żarty to dawno bym już nie była detektywem. -Wkurzona odsunęłam talerz.
-Wracając do katany...-Ojciec przerwał temat.
-Już mówiłam. Nie będę nią walczyć.
-Musisz. Od teraz będziesz z nią trenować. Bez niej, możesz zaprzestać. -Wtrącił trener.
-Że co? -Zdziwiona patrze na niego.
-To co usłyszałaś. Albo z kataną albo w ogóle.
-To jest niesprawiedliwe. Dodatkowo wygląda mi na szantaż!
-Mogę z Tobą trenować, jak chcesz. -Z uśmiechem powiedział jasnowłosy.
-Podziękuje. -Nagle poczułam straszny ból głowy. Nie wiedziałam co się dzieje. Wszystko delikatnie się kręciło.
-Przepraszam, ale muszę iść. -Szybkim krokiem poszłam po buty. Założyłam je bez wiązania. Otwieram pośpiesznie drzwi:
-Poczekaj, odprowadzę Cię do domu. -Ręka Nate'a znalazła się na moim ramieniu.
-Nie, dziękuje. Trafię sama. -Wyrywam mu się spod ucisku.
-Do zobaczenia. -Wesoło krzyknął.
Wyszłam z kamienicy. To było trochę dziwne uczucie, ale już przestało. Czułam jakby coś chciało zawładnąć moim umysłem. I jeszcze ten Nate. Muszę go unikać. Inaczej ona by mnie dopadła. Ale w sumie...Mogłabym to wykorzystać i ją zwabić. Tylko muszę to przedyskutować z Ryuuzakim, ale wątpię czy się zgodzi. Jeszcze jest jeden problem. Nie chcę kończyć z treningami, ale nie chcę też walczyć z bronią. Jestem w kropce. Udam się teraz do biura. Może tam znajdę pomoc w podjęciu decyzji.
-Cześć wszystkim! -Udając, że nic nie zaszło, wchodzę do pomieszczenia.
-O Stalowa! -Zdziwiony pan Li popatrzył się w moją stronę.
-Przyszła Law? -Jeszcze bardziej zdziwiony odwrócił się Ryuuzaki.
-Tak, przyszłam, by coś powiedzieć, ale także się poradzić. -Usiadłam na moim ulubionym fotelu.
-Mów śmiało, wysłucham Cię.
-Otóż...wiem kim jest ten Nori, a raczej Nate. -Opuściłam głowę.
-Żartujesz? -Wtrącił pan Ryszard.
-Jest to syn mojego trenera. Byłam dzisiaj u ojca na obiedzie i on tam był.
-I co dalej? -Ryuuzaki popatrzył na mnie.
-Ze wstydem muszę się przyznać. Wypaliłam przy nim, że każda ofiara była w nim zakochana. Pewnie teraz zacznie siebie obwiniać. Wiem, że nie powinnam tego mówić, ale nie wytrzymałam. -Idę w stronę drzwi. Nastała cisza.
-Zrozumiem jeśli muszę teraz odejść, złamałam obietnicę.
-Nie! Nie odejdziesz! Zostań z nami! -Krzyknął Ryuuzaki.
-Ale...
--Żadnego 'ale'. Dobrze nawet zrobiłaś, może teraz jakoś będzie uważał co robi. -Dodał.
-Jesteś pewny?
-Na 54 procent. -Wstał i poszedł po kawę.
-Proszę, trzymaj. -Podał mi kubek.
-Dziękuje. -Odpowiedziałam.
-A teraz zapomnij o wcześniejszym. Powiedz w czym Ci pomóc?
-Chodzi o to, że jestem przed trudną dla mnie decyzją. Mogę dalej trenować z kataną, albo mam zaprzestać. -Tłumaczyłam nerwowo.
-Nie przestawaj. Zmarnujesz tylko swój talent. Ale wiem dlaczego się wahasz. Nie chcesz kogoś zranić, prawda?
-Tak, ale to nie wszystko. Miałam dziwne sny. W których niby ja, zabijałam bronią. Byłam podobna do tej morderczyni. Zazwyczaj takie sny kończyły się białą postacią, która pytała: "Czy chcesz do mnie dołączyć?" Ostatni sen miał nieco inne zakończenie, mianowicie: "Już czas" usłyszałam.
-Naprawdę dziwne. Wierzysz w to? -Uśmiechnął się.
-Tak, bo...ten sen nie jest taki jak inne. On jest bardziej realistyczny.
-Nie przejmuj się. Ty nie jesteś taka. Ty byś nikogo nie zabiła. -Przytulił mnie, a mi aż słabo się zrobiło. Nie wiedziałam co zrobić.
-Już lepiej? -Wesoło zapytał.
Nie odpowiadam.
-Przeczuwam, że tak, ale nagle zbladłaś.
-Dziękuje Ci. -Wymamrotałam z trudem. Do oczu napłynęły mi łzy.
Wracam do domu. Uśmiechając się sama do siebie. Posłucham rady. Będę trenować. Ale mam uprzedzenia. Czy aby na pewno sen się nie spełni? Czy nie będę taka jak ona? Głowa dalej zaczęła mnie dręczyć. Słyszę jakiś dzwonek. Nie to nie możliwe! Wyciągam telefon służbowy z tylnej kieszeni. On miał tylko być używany do ostateczności, gdyby coś dalej w obecnej sprawie znaleziono. Zdenerwowana odbieram:
-T-tak?
-Law, przepraszam, ale mamy problem...-Głos Ryuuzakiego.
-------
Kolejny rozdział napisany. Przepraszam za jakiekolwiek błędy. Dzięki, Law :)
Podchodzę pod kamienicę. Wysoka, czteropiętrowa. Z zewnętrznej strony wydaję się nawet ładna. Serce zaczęło mi bić coraz szybciej. Delikatnie unoszę rękę by nacisnąć malutki guziczek domofonu. Zadzwoniło, drzwi się otworzyły. Powoli wchodzę po wielkich betonowych schodach. To już tu, drugie piętro. W momencie pukania do drzwi zbladłam. Po krótkiej chwili otwiera je ojciec:
-Wchodź, młoda. Już myślałem, że nie przyjdziesz.
Nie śpiesząc się, zdejmuję glany. Idąc za plecami ojca, wchodzimy do dużego pokoju. Przekraczając próg i podnosząc wzrok, zamurowało mnie. Przy dużym, prostokątnym stole siedzą: jego obecna dziewczyna i jej 10-letnia córeczka, pan Es i ten jasnowłosy.
-Witaj. -Obracając się do tyłu mówi pan Es.
-Dobry. -Nadal zdziwiona siadam przy stole. Najgorsze jest to, że akuratnie na przeciwko tego chłopaka. Normalnie świetnie. Zapadła niezręczna cisza. Przerywa ją tato z dość podstawowym pytaniem:
-Co tam u Ciebie?
-Durne pytanie. Normalnie. -Szorstko odpowiadam.
-Słyszałem od moich kolegów-policjantów, że prowadzisz sprawę morderstw w okolicy. -Z powagą patrzy mi w oczy. Jego dziewczyna i córka wyszły z pokoju.
-Owszem, czyli wychodzi na to, że masz taką małą kontrolę nad tym co robię? Cy masz w tym jakiś problem? -Próbuję ominąć to jego spojrzenie.
-Powiedzmy, że taką malutką kontrolę mam. Nie, nie mam żadnego problemu. To była Twoja decyzja. Jakieś ślady, tropy? -Przegryzł kawałek chleba.
-Tak, lecz nie będę ich tu ujawniać. Przepraszam, obietnica detektywa. -Rozglądam się po pokoju.
-To wy macie jakieś obietnice? -Wtrącił jasnowłosy.
-Od kiedy jesteśmy na 'Ty'? Wydaje Ci się to dziwne? - Wrogo na niego popatrzyłam.
-Powiedzmy, że tak. -Speszony odpowiedział.
-Ah, no tak. Nie przedstawiłem się. Na imię mi Nate. Nazwisko pewnie już znasz. -Dodał.
Jak to możliwe? Czyżby to ten 'Nori'? Ale mnie język świerzbi żeby go opieprzyć za przeproszeniem, za te jego flirtowanie z dziewczynami.
-Nate? A to ciekawe. -Powstrzymywałam się, ale długo nie wytrzymam.
-Dlaczego 'ciekawe'? -Ze zdziwieniem na mnie popatrzył.
-Nie wiem czy powinnam to mówić, ale mówi się trudno, złość się we mnie aż gotuje! Najprawdopodobniej wszystkie ofiary tych morderstw...były w Tobie zakochane. -Uniosłam głowę i ujrzałam zdumienie na twarzach zebranych.
-J-jak to możliwe? W moim synu? -Niespokojnie zapytał pan Es.
-Normalnie. Są na to dowody. Ofiary były tylko tym powiązane, że przed śmiercią kochały się w nim. -Bez przejęcia odpowiadam.
-Żarty sobie robisz. -Dodał Nate.
-Jakbym sobie robiła żarty to dawno bym już nie była detektywem. -Wkurzona odsunęłam talerz.
-Wracając do katany...-Ojciec przerwał temat.
-Już mówiłam. Nie będę nią walczyć.
-Musisz. Od teraz będziesz z nią trenować. Bez niej, możesz zaprzestać. -Wtrącił trener.
-Że co? -Zdziwiona patrze na niego.
-To co usłyszałaś. Albo z kataną albo w ogóle.
-To jest niesprawiedliwe. Dodatkowo wygląda mi na szantaż!
-Mogę z Tobą trenować, jak chcesz. -Z uśmiechem powiedział jasnowłosy.
-Podziękuje. -Nagle poczułam straszny ból głowy. Nie wiedziałam co się dzieje. Wszystko delikatnie się kręciło.
-Przepraszam, ale muszę iść. -Szybkim krokiem poszłam po buty. Założyłam je bez wiązania. Otwieram pośpiesznie drzwi:
-Poczekaj, odprowadzę Cię do domu. -Ręka Nate'a znalazła się na moim ramieniu.
-Nie, dziękuje. Trafię sama. -Wyrywam mu się spod ucisku.
-Do zobaczenia. -Wesoło krzyknął.
Wyszłam z kamienicy. To było trochę dziwne uczucie, ale już przestało. Czułam jakby coś chciało zawładnąć moim umysłem. I jeszcze ten Nate. Muszę go unikać. Inaczej ona by mnie dopadła. Ale w sumie...Mogłabym to wykorzystać i ją zwabić. Tylko muszę to przedyskutować z Ryuuzakim, ale wątpię czy się zgodzi. Jeszcze jest jeden problem. Nie chcę kończyć z treningami, ale nie chcę też walczyć z bronią. Jestem w kropce. Udam się teraz do biura. Może tam znajdę pomoc w podjęciu decyzji.
-Cześć wszystkim! -Udając, że nic nie zaszło, wchodzę do pomieszczenia.
-O Stalowa! -Zdziwiony pan Li popatrzył się w moją stronę.
-Przyszła Law? -Jeszcze bardziej zdziwiony odwrócił się Ryuuzaki.
-Tak, przyszłam, by coś powiedzieć, ale także się poradzić. -Usiadłam na moim ulubionym fotelu.
-Mów śmiało, wysłucham Cię.
-Otóż...wiem kim jest ten Nori, a raczej Nate. -Opuściłam głowę.
-Żartujesz? -Wtrącił pan Ryszard.
-Jest to syn mojego trenera. Byłam dzisiaj u ojca na obiedzie i on tam był.
-I co dalej? -Ryuuzaki popatrzył na mnie.
-Ze wstydem muszę się przyznać. Wypaliłam przy nim, że każda ofiara była w nim zakochana. Pewnie teraz zacznie siebie obwiniać. Wiem, że nie powinnam tego mówić, ale nie wytrzymałam. -Idę w stronę drzwi. Nastała cisza.
-Zrozumiem jeśli muszę teraz odejść, złamałam obietnicę.
-Nie! Nie odejdziesz! Zostań z nami! -Krzyknął Ryuuzaki.
-Ale...
--Żadnego 'ale'. Dobrze nawet zrobiłaś, może teraz jakoś będzie uważał co robi. -Dodał.
-Jesteś pewny?
-Na 54 procent. -Wstał i poszedł po kawę.
-Proszę, trzymaj. -Podał mi kubek.
-Dziękuje. -Odpowiedziałam.
-A teraz zapomnij o wcześniejszym. Powiedz w czym Ci pomóc?
-Chodzi o to, że jestem przed trudną dla mnie decyzją. Mogę dalej trenować z kataną, albo mam zaprzestać. -Tłumaczyłam nerwowo.
-Nie przestawaj. Zmarnujesz tylko swój talent. Ale wiem dlaczego się wahasz. Nie chcesz kogoś zranić, prawda?
-Tak, ale to nie wszystko. Miałam dziwne sny. W których niby ja, zabijałam bronią. Byłam podobna do tej morderczyni. Zazwyczaj takie sny kończyły się białą postacią, która pytała: "Czy chcesz do mnie dołączyć?" Ostatni sen miał nieco inne zakończenie, mianowicie: "Już czas" usłyszałam.
-Naprawdę dziwne. Wierzysz w to? -Uśmiechnął się.
-Tak, bo...ten sen nie jest taki jak inne. On jest bardziej realistyczny.
-Nie przejmuj się. Ty nie jesteś taka. Ty byś nikogo nie zabiła. -Przytulił mnie, a mi aż słabo się zrobiło. Nie wiedziałam co zrobić.
-Już lepiej? -Wesoło zapytał.
Nie odpowiadam.
-Przeczuwam, że tak, ale nagle zbladłaś.
-Dziękuje Ci. -Wymamrotałam z trudem. Do oczu napłynęły mi łzy.
Wracam do domu. Uśmiechając się sama do siebie. Posłucham rady. Będę trenować. Ale mam uprzedzenia. Czy aby na pewno sen się nie spełni? Czy nie będę taka jak ona? Głowa dalej zaczęła mnie dręczyć. Słyszę jakiś dzwonek. Nie to nie możliwe! Wyciągam telefon służbowy z tylnej kieszeni. On miał tylko być używany do ostateczności, gdyby coś dalej w obecnej sprawie znaleziono. Zdenerwowana odbieram:
-T-tak?
-Law, przepraszam, ale mamy problem...-Głos Ryuuzakiego.
-------
Kolejny rozdział napisany. Przepraszam za jakiekolwiek błędy. Dzięki, Law :)
sobota, 7 stycznia 2012
Rozdział VIII
Mój kochany, mały pokoik. Jest w nim ponuro, szaro, ale czuję się w nim wspaniale. Do tego mięciutkie łóżeczko i kołderka. Nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba chyba, że pysznej kawusi. Leżę i myślę o tym co się zdarzyło wcześniej. Jak ojciec i trener mogli coś takiego zrobić?! "Bo w cięższej walce się przydaje..."-okropne słowa. Mam rozumieć, że żeby wygrać mam kogoś zranić bądź zabić? Czy jeśli jest się w trudnej sytuacji powinno się do czegoś takiego uciekać? Taka ma być cena? Jestem temu przeciwna. Czasami mam wrażenie jakby ta stalowa ręka była moim przekleństwem. Odkąd nie mam prawdziwej ręki w okolicy dzieją się dziwne rzeczy...Jakąś klątwę sprowadziłam czy co?
Nagle słyszę dźwięk wiadomości. Fatyguję się, by sięgnąć dłonią komórki. Czytam: "Przepraszamy...Prosimy Cię abyś przyszła na placyk zabaw teraz. Czekamy ja, Bel, Firm i Dzinks. -Od Edwarda.
Iść czy nie? Zastanawiam się. A idę! Co mam do stracenia, nic. Chyba, że trochę czasu i nerwów. Zaglądam pod łóżko, by wziąć glany. Powoli się ubieram i wychodzę.
-O co chodzi? -Pytam szorstko.
-Dzięki, że przyszłaś. -Firm odpowiada.
-Taa, co chcecie? -Nadal gniewnie mówię.
-Iza, przepraszamy! Nas w ro wkręcono. Chcieli abyśmy przy tym byli, bo może byśmy Cię przekonali do broni. -Tłumaczy Firm.
-Ach, tak? To dlaczego się zgodziliście?
Cisza. Nikt się nie odzywa.
-Zadam inne pytanie. Kim był ten chłopak w jasnych włosach? -Już trochę mniej nacisku ładuję w słowa.
-Sami dokładnie nie wiemy, ale to chyba syn Twojego trenera. -Niespokojnie odpowiada Dzinks.
-Mam dziwne przeczucia co do niego...- Mówię siadając na trawie.
-Dlaczego? Wydaje się normalny. -Wtrąca Bel.
-Nie umiem tego wytłumaczyć. -Cicho oznajmiłam.
-On nawet ładny jest. -Na twarzy Bel pojawił się marzycielski wyraz.
Coś mi zaświtało w głowie, a to rzadkość. Czy to ten tak zwany Nori? Nawet Bel uważa, że jest ładny, być może to ten, o którego jest zazdrosna nasza morderczyni. Ale to tylko moje myśli. Nie przedstawię ich dopóki nie będą dowody.
-Moim zdaniem, nie jest ładny. -Wypaliłam to co nie chciałam.
-Ooo, Law. Wraca Ci humor. -Dzinks oczywiście musiała to skomentować.
-Eee, no nie miałam zamiaru tego mówić na głos. -Speszona próbuje zmienić temat.
-Uuu, Law. Ja wiem jakich chłopaków lubisz, hahaha. -Nadal mnie dręczy Dzinks.
-Daj spokój! -Zrobiłam się czerwona.
-A widzę buraka? Ale dlaczego? Hahaha! -Kontynuuje.
-No to ja powiem, bo Dzinks nie może opanować śmiechu. Law lubi chłopaków z długimi blond włosami! -Krzyknęła Firm.
-Eee. -Odwróciłam się, nerwowo czegoś szukając w komórce.
-Edward, wiedz, że się jej podobasz! -Dodała Bel.
-A to ciekawe!- Rzekł Edward, czerwieniąc się i spuszczając głowę.
Wracam do domu. Tam już jest babcia. Oczywiście nie obeszło się od pytania: "Czy coś się stało?" Nie miałam ochoty o tym mówić, więc wiadome jaka była moje odpowiedź -bardzo wyczerpująca. -Jak ja teraz spojrzę Edwardowi w oczy? -mówiłam sama do siebie. Czy musiała to wykrzyczeć przy nim?! Cholera...Nie, nie mam jej tego za złe, ani nic w tym stylu. Chwilowo się zdenerwowałam i tyle.
Wracając do tej dziewczyny co minęłam na mieście. Czy to była ona na pewno? Pewności nie mam, ale jeśli naprawdę to ona? No to mi nie daje spokoju. I jeszcze ten jasnowłosy...
Dzień następny...
Ranek, kawusia i laptopek. Normalka. Telefon:
-Młoda, przyjdź dzisiaj do mnie. Pogadamy na spokojnie. -Głos ojca.
-Po co? Nie mamy o czym gadać. -Już na dzień dobry psuje mi humor.
-Mamy. Dużo tematów, by pogadać. -Wyraźnie spoważniał.
-Czyżby chodziło o wczorajszy dzień? -Pewnie trafiłam w sedno tej rozmowy.
- O tym też, ale nie tylko.
-O której mam być?
-Przyjdź na obiad, czyli na 14. -Rozłączył się.
Nie chcę się tłumaczyć. Nawet nie mam zamiaru! Z ciekawości pójdę tylko po to aby usłyszeć jego wykłady na mój temat...
--------
Przepraszam za jakiekolwiek błędy, pisałam na szybko, bo jutro nie będę miała czasu. Dzięki i pozdrawiam, Law :)
Nagle słyszę dźwięk wiadomości. Fatyguję się, by sięgnąć dłonią komórki. Czytam: "Przepraszamy...Prosimy Cię abyś przyszła na placyk zabaw teraz. Czekamy ja, Bel, Firm i Dzinks. -Od Edwarda.
Iść czy nie? Zastanawiam się. A idę! Co mam do stracenia, nic. Chyba, że trochę czasu i nerwów. Zaglądam pod łóżko, by wziąć glany. Powoli się ubieram i wychodzę.
-O co chodzi? -Pytam szorstko.
-Dzięki, że przyszłaś. -Firm odpowiada.
-Taa, co chcecie? -Nadal gniewnie mówię.
-Iza, przepraszamy! Nas w ro wkręcono. Chcieli abyśmy przy tym byli, bo może byśmy Cię przekonali do broni. -Tłumaczy Firm.
-Ach, tak? To dlaczego się zgodziliście?
Cisza. Nikt się nie odzywa.
-Zadam inne pytanie. Kim był ten chłopak w jasnych włosach? -Już trochę mniej nacisku ładuję w słowa.
-Sami dokładnie nie wiemy, ale to chyba syn Twojego trenera. -Niespokojnie odpowiada Dzinks.
-Mam dziwne przeczucia co do niego...- Mówię siadając na trawie.
-Dlaczego? Wydaje się normalny. -Wtrąca Bel.
-Nie umiem tego wytłumaczyć. -Cicho oznajmiłam.
-On nawet ładny jest. -Na twarzy Bel pojawił się marzycielski wyraz.
Coś mi zaświtało w głowie, a to rzadkość. Czy to ten tak zwany Nori? Nawet Bel uważa, że jest ładny, być może to ten, o którego jest zazdrosna nasza morderczyni. Ale to tylko moje myśli. Nie przedstawię ich dopóki nie będą dowody.
-Moim zdaniem, nie jest ładny. -Wypaliłam to co nie chciałam.
-Ooo, Law. Wraca Ci humor. -Dzinks oczywiście musiała to skomentować.
-Eee, no nie miałam zamiaru tego mówić na głos. -Speszona próbuje zmienić temat.
-Uuu, Law. Ja wiem jakich chłopaków lubisz, hahaha. -Nadal mnie dręczy Dzinks.
-Daj spokój! -Zrobiłam się czerwona.
-A widzę buraka? Ale dlaczego? Hahaha! -Kontynuuje.
-No to ja powiem, bo Dzinks nie może opanować śmiechu. Law lubi chłopaków z długimi blond włosami! -Krzyknęła Firm.
-Eee. -Odwróciłam się, nerwowo czegoś szukając w komórce.
-Edward, wiedz, że się jej podobasz! -Dodała Bel.
-A to ciekawe!- Rzekł Edward, czerwieniąc się i spuszczając głowę.
Wracam do domu. Tam już jest babcia. Oczywiście nie obeszło się od pytania: "Czy coś się stało?" Nie miałam ochoty o tym mówić, więc wiadome jaka była moje odpowiedź -bardzo wyczerpująca. -Jak ja teraz spojrzę Edwardowi w oczy? -mówiłam sama do siebie. Czy musiała to wykrzyczeć przy nim?! Cholera...Nie, nie mam jej tego za złe, ani nic w tym stylu. Chwilowo się zdenerwowałam i tyle.
Wracając do tej dziewczyny co minęłam na mieście. Czy to była ona na pewno? Pewności nie mam, ale jeśli naprawdę to ona? No to mi nie daje spokoju. I jeszcze ten jasnowłosy...
Dzień następny...
Ranek, kawusia i laptopek. Normalka. Telefon:
-Młoda, przyjdź dzisiaj do mnie. Pogadamy na spokojnie. -Głos ojca.
-Po co? Nie mamy o czym gadać. -Już na dzień dobry psuje mi humor.
-Mamy. Dużo tematów, by pogadać. -Wyraźnie spoważniał.
-Czyżby chodziło o wczorajszy dzień? -Pewnie trafiłam w sedno tej rozmowy.
- O tym też, ale nie tylko.
-O której mam być?
-Przyjdź na obiad, czyli na 14. -Rozłączył się.
Nie chcę się tłumaczyć. Nawet nie mam zamiaru! Z ciekawości pójdę tylko po to aby usłyszeć jego wykłady na mój temat...
--------
Przepraszam za jakiekolwiek błędy, pisałam na szybko, bo jutro nie będę miała czasu. Dzięki i pozdrawiam, Law :)
piątek, 6 stycznia 2012
Rozdział VII
Kolejny dzień...
Ranek. Oczywiście kawa. Nikogo w domu nie ma, każdy poszedł do pracy. Mi się nie śpieszy, mam czas. Nagle dzwoni telefon i przerywa moją sielankę:
-Stalowa, jak możesz bądź za godzinę w biurze. -Czyżbym słyszała głos Ryuuzakiego?
-Postaram się wyrobić w pół godziny. -Odpowiadam.
-Nie musisz się aż tak śpieszyć. -Spokojnie dodał i się rozłączył.
Dobra, teraz zadzwonię do trenera:
-Dzień Dobry, panie Es. -Tak "Es", ponieważ karze siebie tak nazywać.
-Ah, witaj Iza. Czy coś się stało? -Zapytał niespokojnie.
-Nie, nic. Chciałam się tylko zapytać czy miałby pan dzisiaj czas na trening? -Niepewnym głosem mówiłam.
-Ależ oczywiście, nie ma sprawy. Bądź na sali o godzinie 15. -Odpowiedział.
-Dziękuje panu. -Ucieszyłam się, bo nuda mnie zabija, a z chęcią bym potrenowała.
-To ja dziękuje...-Rozłączył się.
Dziękuje? Ale za co? Nie rozumiem. Koniec myślenia nad tym, czas się zbierać.
Idę ulicą główną. Przechodzę obok różnych ludzi, lecz jedna dziewczyna przechodząc obok mnie wydawała się jakaś dziwna. W chwilę minięcia jej miałam wrażenie jakby coś było nade mną. To było dziwne uczucie. Poczułam dreszcze. Odwróciłam się do tyłu, by się jej przyjrzeć. Tym razem ogarnął mnie strach. Ona, ona...pasuje do opisu, który podała Luluś! Te włosy, ten wzrost, ubiór. Czy to możliwe? A może jestem przewrażliwiona. Muszę trochę odpocząć. Poszłam w swoją stronę, a ona w swoją.
-Cześć Stalowa! Przyszłaś o 2 minuty przed czasem. -Przywitał mnie Ryuuzaki.
-No tak, śpieszyłam się. -Odpowiedziałam łapiąc dech.
-Poznaj resztę naszej drużyny. Będą nam pomagać. To jest pan Li. Najsilniejszy z nas. -Mówił wskazując gestem ręki wysokiego bruneta. -Obok niego stoi pan Ryszard. Zajmuje się identyfikacją śladów, ale nie tylko. A to pan Adam. Jest szpiegiem, potrafi wszędzie dojść, no prawie można powiedzieć. -Kończąc wskazał blondyna z irokezem.
-Eee, miło mi Was poznać. -Wymamrotałam.
-Cieszymy się, że możemy razem współpracować. -Chórem radośnie odpowiedzieli.
-Iza, czemu jesteś taka blada? -Zapytał podejrzliwie Ryuuzaki.
-To nic takiego, chyba...Co się stało, że powiedziałeś do mnie po imieniu? -Zdziwiona popatrzyłam na niego.
-O tak sobie. Ale teraz powiedz co się stało. -Spoważniał.
-Yyy, idąc tutaj, minęła mnie dziewczyna, która pasowała do opisu mordercy. Ale miałam dziwne uczucie. Jakby coś było w powietrzu, ale niewidoczne gołym okiem. -Zdenerwowana opowiadam.
-Być może chciała coś zrobić? -Wstał i podszedł do tablicy gdzie wisiały notatki tej sprawy.
-Zignorowała ją... Pomyślałam, że tylko mi się wydaje. -Niepewnie powiedziałam.
-Nie powinnaś tego tak zostawiać. -Poważnie na mnie spojrzał.
-Tak wiem, przepraszam. -Cicho szepnęłam i opuściłam wzrok, patrząc na podłogę.
-Nie masz za co przepraszać. -Z uśmiechem powiedział.
-I jak wiesz już kim jest osoba o ksywce Nori? Usiadł na krześle.
-Nie, niestety.
-Ja coś już wiem, ale to nadal mało. Na imię mu Nate. -Rzekł.
-Nate? To nie jest Polskie imię -Zdziwiona usiadłam przy laptopie.
-Owszem, lecz to nic nie zmienia. Musimy go znaleźć jak najszybciej. -Mruknął.
-Tak, tylko to chyba nie będzie aż takie trudne. -Stwierdziłam.
-Tak uważasz? Mi się wydaje to odwrotne. -Zaczął jeść ciasteczka.
-Pierwszy raz myślimy inaczej. -Z uśmiechem powiedziałam.
-Też mnie to zdziwiło.
Godzina 15. Wchodzę na salę. I co tam widzę? A raczej kogo? Otóż stoją tam: Pan Es, mój tatulek, Bel, Firm, Dzinks, Edward i jakiś chłopak o jasnych włosach, ubrany w białą koszule i szare jeansy. Tylko...co oni tu robią?
-Dobry. -Szorstko mówię.
-Iza, jak widzisz, dzisiaj na treningu masz gości. -Wesoło rzekł pan Es.
-Zauważyłam, tylko po co? -Wkurzona stoję i zakładam rękę na rękę.
-Mamy dla Ciebie małą niespodziankę. -Nadal z entuzjazmem kontynuował.
-Ciekawe...- Znudzona szepczę.
Tato mi podaje jakiś dziwny, podłużny futerał.
-Co to jest? -Pytam.
-Otwórz to się dowiesz. -Tato opowiada.
Niechętnie otwieram futerał. Co do cholery? Katana? Po co?
-Co to ma znaczyć? -Zdenerwowana zamykam z powrotem i kładę na ziemi.
-To katana. Wykonana specjalnie dla Ciebie. Nosi nazwę: Lucyfer13. -Tłumaczył ojciec.
-To wiem, tylko dlaczego dla mnie? Niby po co? -Moje źrenice wyraźnie się pomniejszyły ze złości.
-Abyś była jeszcze silniejsza i lepsza w walce. -Wtrącił pan Es.
-Ale dlaczego to tego jest mi potrzebna broń? -Gniew wzrasta.
-Bo w cięższej walce się przydaje. -Dodał.
-Nie, w tej kwestii się nie zgodzę z panem. Nie przyjmuję tej broni. -Stanowczo mówię.
-Owszem, przyjmujesz. Nie masz wyjścia! -Wyprowadzony z równowagi ojciec patrzy na mnie wrogo.
-To sobie sam nią walcz. -Odwracam się na pięcie i idę w stronę drzwi.
-Iza! -Krzyczy Bel.
-Law nie idź! -Za nią krzyczy Firm.
-Bo...? Chyba już wszystko jasne. Nie będę walczyć bronią. -Rzucam w ich stronę i wychodzę.
-Przeczuwałem, że tak będzie. -Powiedział ojciec dodając, że mam jego charakter.
Nagle jasnowłosy chłopak się odzywa:
-Źle zrobiliśmy. Mogliśmy inaczej postąpić.
-Może lepiej w ogóle ją nie zmuszać? -Wtrącił Edward.
-Oszalałeś? Ja już ją przekonam. -Poważnym głosem powiedział pan Es.
------------
No kolejny rozdział jest. Z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy. Dzięki za przeczytanie. Law :)
Ranek. Oczywiście kawa. Nikogo w domu nie ma, każdy poszedł do pracy. Mi się nie śpieszy, mam czas. Nagle dzwoni telefon i przerywa moją sielankę:
-Stalowa, jak możesz bądź za godzinę w biurze. -Czyżbym słyszała głos Ryuuzakiego?
-Postaram się wyrobić w pół godziny. -Odpowiadam.
-Nie musisz się aż tak śpieszyć. -Spokojnie dodał i się rozłączył.
Dobra, teraz zadzwonię do trenera:
-Dzień Dobry, panie Es. -Tak "Es", ponieważ karze siebie tak nazywać.
-Ah, witaj Iza. Czy coś się stało? -Zapytał niespokojnie.
-Nie, nic. Chciałam się tylko zapytać czy miałby pan dzisiaj czas na trening? -Niepewnym głosem mówiłam.
-Ależ oczywiście, nie ma sprawy. Bądź na sali o godzinie 15. -Odpowiedział.
-Dziękuje panu. -Ucieszyłam się, bo nuda mnie zabija, a z chęcią bym potrenowała.
-To ja dziękuje...-Rozłączył się.
Dziękuje? Ale za co? Nie rozumiem. Koniec myślenia nad tym, czas się zbierać.
Idę ulicą główną. Przechodzę obok różnych ludzi, lecz jedna dziewczyna przechodząc obok mnie wydawała się jakaś dziwna. W chwilę minięcia jej miałam wrażenie jakby coś było nade mną. To było dziwne uczucie. Poczułam dreszcze. Odwróciłam się do tyłu, by się jej przyjrzeć. Tym razem ogarnął mnie strach. Ona, ona...pasuje do opisu, który podała Luluś! Te włosy, ten wzrost, ubiór. Czy to możliwe? A może jestem przewrażliwiona. Muszę trochę odpocząć. Poszłam w swoją stronę, a ona w swoją.
-Cześć Stalowa! Przyszłaś o 2 minuty przed czasem. -Przywitał mnie Ryuuzaki.
-No tak, śpieszyłam się. -Odpowiedziałam łapiąc dech.
-Poznaj resztę naszej drużyny. Będą nam pomagać. To jest pan Li. Najsilniejszy z nas. -Mówił wskazując gestem ręki wysokiego bruneta. -Obok niego stoi pan Ryszard. Zajmuje się identyfikacją śladów, ale nie tylko. A to pan Adam. Jest szpiegiem, potrafi wszędzie dojść, no prawie można powiedzieć. -Kończąc wskazał blondyna z irokezem.
-Eee, miło mi Was poznać. -Wymamrotałam.
-Cieszymy się, że możemy razem współpracować. -Chórem radośnie odpowiedzieli.
-Iza, czemu jesteś taka blada? -Zapytał podejrzliwie Ryuuzaki.
-To nic takiego, chyba...Co się stało, że powiedziałeś do mnie po imieniu? -Zdziwiona popatrzyłam na niego.
-O tak sobie. Ale teraz powiedz co się stało. -Spoważniał.
-Yyy, idąc tutaj, minęła mnie dziewczyna, która pasowała do opisu mordercy. Ale miałam dziwne uczucie. Jakby coś było w powietrzu, ale niewidoczne gołym okiem. -Zdenerwowana opowiadam.
-Być może chciała coś zrobić? -Wstał i podszedł do tablicy gdzie wisiały notatki tej sprawy.
-Zignorowała ją... Pomyślałam, że tylko mi się wydaje. -Niepewnie powiedziałam.
-Nie powinnaś tego tak zostawiać. -Poważnie na mnie spojrzał.
-Tak wiem, przepraszam. -Cicho szepnęłam i opuściłam wzrok, patrząc na podłogę.
-Nie masz za co przepraszać. -Z uśmiechem powiedział.
-I jak wiesz już kim jest osoba o ksywce Nori? Usiadł na krześle.
-Nie, niestety.
-Ja coś już wiem, ale to nadal mało. Na imię mu Nate. -Rzekł.
-Nate? To nie jest Polskie imię -Zdziwiona usiadłam przy laptopie.
-Owszem, lecz to nic nie zmienia. Musimy go znaleźć jak najszybciej. -Mruknął.
-Tak, tylko to chyba nie będzie aż takie trudne. -Stwierdziłam.
-Tak uważasz? Mi się wydaje to odwrotne. -Zaczął jeść ciasteczka.
-Pierwszy raz myślimy inaczej. -Z uśmiechem powiedziałam.
-Też mnie to zdziwiło.
Godzina 15. Wchodzę na salę. I co tam widzę? A raczej kogo? Otóż stoją tam: Pan Es, mój tatulek, Bel, Firm, Dzinks, Edward i jakiś chłopak o jasnych włosach, ubrany w białą koszule i szare jeansy. Tylko...co oni tu robią?
-Dobry. -Szorstko mówię.
-Iza, jak widzisz, dzisiaj na treningu masz gości. -Wesoło rzekł pan Es.
-Zauważyłam, tylko po co? -Wkurzona stoję i zakładam rękę na rękę.
-Mamy dla Ciebie małą niespodziankę. -Nadal z entuzjazmem kontynuował.
-Ciekawe...- Znudzona szepczę.
Tato mi podaje jakiś dziwny, podłużny futerał.
-Co to jest? -Pytam.
-Otwórz to się dowiesz. -Tato opowiada.
Niechętnie otwieram futerał. Co do cholery? Katana? Po co?
-Co to ma znaczyć? -Zdenerwowana zamykam z powrotem i kładę na ziemi.
-To katana. Wykonana specjalnie dla Ciebie. Nosi nazwę: Lucyfer13. -Tłumaczył ojciec.
-To wiem, tylko dlaczego dla mnie? Niby po co? -Moje źrenice wyraźnie się pomniejszyły ze złości.
-Abyś była jeszcze silniejsza i lepsza w walce. -Wtrącił pan Es.
-Ale dlaczego to tego jest mi potrzebna broń? -Gniew wzrasta.
-Bo w cięższej walce się przydaje. -Dodał.
-Nie, w tej kwestii się nie zgodzę z panem. Nie przyjmuję tej broni. -Stanowczo mówię.
-Owszem, przyjmujesz. Nie masz wyjścia! -Wyprowadzony z równowagi ojciec patrzy na mnie wrogo.
-To sobie sam nią walcz. -Odwracam się na pięcie i idę w stronę drzwi.
-Iza! -Krzyczy Bel.
-Law nie idź! -Za nią krzyczy Firm.
-Bo...? Chyba już wszystko jasne. Nie będę walczyć bronią. -Rzucam w ich stronę i wychodzę.
-Przeczuwałem, że tak będzie. -Powiedział ojciec dodając, że mam jego charakter.
Nagle jasnowłosy chłopak się odzywa:
-Źle zrobiliśmy. Mogliśmy inaczej postąpić.
-Może lepiej w ogóle ją nie zmuszać? -Wtrącił Edward.
-Oszalałeś? Ja już ją przekonam. -Poważnym głosem powiedział pan Es.
------------
No kolejny rozdział jest. Z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy. Dzięki za przeczytanie. Law :)
wtorek, 3 stycznia 2012
Rozdział VI
Już jest pewny trop...dziewczyna o czarno - czerwonych włosach, niska. Można wnioskować, że będzie się charakterystycznie się ubierać. Trzeba sprawdzić co łączy ze sobą ofiary, tym zajmie się Ryuuzaki, albo przepuszczam, że już to zrobił. Dalej miałam ten sen. Tylko teraz skończył się nieco inaczej, usłyszałam: "Już czas..." Co to ma znaczyć?
Postanowiłam zadzwonić do Ryuuzakiego:
-Cześć Ryuu...- Nie dokończyłam, gdyż mi przerwał.
- O cześć! Miło, że dzwonisz. Zapewne chcesz abym sprawdził co łączy ze sobą ofiary? -Wesoło zapytał.
-Owszem...Czy Ty czytasz w myślach? -Zdziwiona odpowiadam.
- Nie, ale chciałbym. -Radośnie powiedział, po czym dodał:
-Koniec na razie żartów. Sprawdziłem już wcześniej. Każda z nich chodzi lub chodziła do tej samej szkoły.
-Eee, to trochę mało, masz coś więcej? -Uważnie słuchałam, być może jest coś jeszcze.
-Hm, powiedzmy. Moglibyśmy się spotkać i pogadać na spokojnie. -Rzekł.
-No jeśli to konieczne. Ustal gdzie i o której. -Zmieszana powiedziałam.
-Może teraz? Chyba daleko od siebie nie jesteśmy, więc moglibyśmy gdzieś pójść. -Dziwnie powiedział.
-Teraz?! -Niepewnie powtórzyłam.
-O ile się nie mylę to wysoka, szczupła dziewczyna o granatowo-czarnych włosach, ubrana w czarne glany, czarne skórzane spodnie oraz czarną, szeroką, luźną koszulkę z napisem "Slayer" to zapewne Ty stoisz pod blokiem numer 9, przy ulicy Przejściowej? -Sarkastycznie scharakteryzował.
Odwróciłam się do tyłu, a tam stał on...
-Od kiedy tam tak stoisz? -Lekko wkurzona powiedziałam.
-Od początku naszej rozmowy telefonicznej. -Wesoło rzekł.
Rozłączyłam się i podeszłam do niego. Zaproponował wspólną rozmowę w najbliższej cukierni.
-No więc tak, wiemy coś jeszcze na ten temat? -Spokojnie zapytałam siedząc już przy stoliku.
-Czego nie jesz ciasta? -Smutnie zapytał.
-Hę? -Zdziwiona popatrzyłam na niego.
-Nie lubisz słodyczy? -Zapytał ponownie.
-Nie to nie tak. Jestem cukrzykiem i muszę uważać co jem. -Pośpiesznie odpowiedziałam.
-Przepraszam, nie wiedziałem. -Dodał.
-Nie ma za co przepraszać, mówi się trudno. -Powiedziałam.
-Wróćmy do tematu. Te ofiary prawdopodobnie uganiały się, że tak powiem, za pewnym chłopakiem o ksywce: Nori. -Kontynuował rozmowę.
-Nori? Skądś kojarzę to przezwisko. Możliwe, że nasz morderca, a raczej morderczyni, jest zazdrosna. -Głośno myślałam.
-Być może. Czytałem Twoje raporty, więc to możliwe. -Poparł.
-Czyli czytałeś relacje świadka, który też był ofiarą, ale sprawca odpuścił jej? -Niespokojnie zapytałam.
-Tak.- Odpowiedział.
-I co o tym myślisz? -Popatrzyłam mu się prosto w oczy.
-To co Ty, wierzę w te informacje, w sumie to by się wiązało z Twoimi i moimi przeczuciami co do czegoś paranormalnego. -Z powagą odpowiedział.
-Aha. -Krótko przytaknęłam.
-Zapewne jeszcze nie wiesz, ale nasze działania w tej sprawie zostały przeniesione do innego biura w tym mieście. Masz adres: Ul. Detektywistyczna 13, od teraz tam przychodź w razie pomocy lub innych przypadków, ale mam nadzieję, że będziesz tam codziennie wpadać. -Uśmiechnął się.
-Dziękuje, postaram się. -Cicho odpowiedziałam.
Po pożegnaniu się z Ryuuzakim poszłam na boisko koło szkoły. Z oddali widziałam już całą ekipę: Bel, Firm, Dzinks i Edward. Coś mało dziś osób jest tu. Może przez te morderstwa. Trzeba szybko położyć im kres. Podchodzę bliżej i siadam na ławce koło reszty i się witam:
-Siema. -Mówię.
-O cześć, nie myśleliśmy, że przyjdziesz. -Zdziwiona Firm odpowiada.
-No w sumie ja też. Sama siebie zaskoczyłam. -Zaczęłam się śmiać.
-Jak ja dawno słyszałam Twój śmiech! -Krzyknęła Dzinks po czym sama zaczęła się z siebie śmiać.
-Nie aż tak dawno. -Dodałam.
-I jak idą sprawy? -Zapytał Edward.
-Można powiedzieć, że nawet dobrze. Trochę informacji już mam. -Odpowiedziałam.
-Nie boisz się, że możesz zginać? Przecież to coś zabiło już dużo osób. -Niepewnie zapytała tym razem Bel.
- Szczerze? Nie. Nie boję się aż tak. -Poważnie rzekłam.
-Zadziwiasz mnie. -Dodała Firm.
-A jak tam treningi? -Tym razem zapytała Dzinks.
-Dobrze, już sobie w miarę radzę z protezą, ale nadal chcę umieć więcej.-Odpowiedziałam.
-Walczysz z bronią? -Podekscytowana powiedziała Bel.
-Nie, wolę walkę w ręcz. W protezie mam ukryty mini miecz, ale go nie używam. -Odpowiedziałam po czym dodałam:
-I muszę Was ostrzec. To coś co zabija, to dokładnie jest dziewczyną. Nie potrafię powiedzieć ile ma lat. Ma czarno-czerwone włosy, ubiera się też na czarno. Możliwe, że jej wygląd może Was zmylić, po czym uwierzycie, że ona to ja.
-Ciebie nie da się pomylić! -Krzyknęła Dzinks.
-Jesteś pewna? -Zapytałam.
-Tak! Tylko Ty nosisz srebrny łańcuszek z literką 'L', którą ozdabiają niebieskie kryształki cyrkonu. Dodatkowo jesteś wyjątkowo szczupła i wysoka. -Dodała.
- Nie wiedziałam, że mnie doskonale znasz. -Powiedziałam.
-------------------
No i kolejny rozdział. Za niedługo będzie następny. Tak więc, dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law :)
Postanowiłam zadzwonić do Ryuuzakiego:
-Cześć Ryuu...- Nie dokończyłam, gdyż mi przerwał.
- O cześć! Miło, że dzwonisz. Zapewne chcesz abym sprawdził co łączy ze sobą ofiary? -Wesoło zapytał.
-Owszem...Czy Ty czytasz w myślach? -Zdziwiona odpowiadam.
- Nie, ale chciałbym. -Radośnie powiedział, po czym dodał:
-Koniec na razie żartów. Sprawdziłem już wcześniej. Każda z nich chodzi lub chodziła do tej samej szkoły.
-Eee, to trochę mało, masz coś więcej? -Uważnie słuchałam, być może jest coś jeszcze.
-Hm, powiedzmy. Moglibyśmy się spotkać i pogadać na spokojnie. -Rzekł.
-No jeśli to konieczne. Ustal gdzie i o której. -Zmieszana powiedziałam.
-Może teraz? Chyba daleko od siebie nie jesteśmy, więc moglibyśmy gdzieś pójść. -Dziwnie powiedział.
-Teraz?! -Niepewnie powtórzyłam.
-O ile się nie mylę to wysoka, szczupła dziewczyna o granatowo-czarnych włosach, ubrana w czarne glany, czarne skórzane spodnie oraz czarną, szeroką, luźną koszulkę z napisem "Slayer" to zapewne Ty stoisz pod blokiem numer 9, przy ulicy Przejściowej? -Sarkastycznie scharakteryzował.
Odwróciłam się do tyłu, a tam stał on...
-Od kiedy tam tak stoisz? -Lekko wkurzona powiedziałam.
-Od początku naszej rozmowy telefonicznej. -Wesoło rzekł.
Rozłączyłam się i podeszłam do niego. Zaproponował wspólną rozmowę w najbliższej cukierni.
-No więc tak, wiemy coś jeszcze na ten temat? -Spokojnie zapytałam siedząc już przy stoliku.
-Czego nie jesz ciasta? -Smutnie zapytał.
-Hę? -Zdziwiona popatrzyłam na niego.
-Nie lubisz słodyczy? -Zapytał ponownie.
-Nie to nie tak. Jestem cukrzykiem i muszę uważać co jem. -Pośpiesznie odpowiedziałam.
-Przepraszam, nie wiedziałem. -Dodał.
-Nie ma za co przepraszać, mówi się trudno. -Powiedziałam.
-Wróćmy do tematu. Te ofiary prawdopodobnie uganiały się, że tak powiem, za pewnym chłopakiem o ksywce: Nori. -Kontynuował rozmowę.
-Nori? Skądś kojarzę to przezwisko. Możliwe, że nasz morderca, a raczej morderczyni, jest zazdrosna. -Głośno myślałam.
-Być może. Czytałem Twoje raporty, więc to możliwe. -Poparł.
-Czyli czytałeś relacje świadka, który też był ofiarą, ale sprawca odpuścił jej? -Niespokojnie zapytałam.
-Tak.- Odpowiedział.
-I co o tym myślisz? -Popatrzyłam mu się prosto w oczy.
-To co Ty, wierzę w te informacje, w sumie to by się wiązało z Twoimi i moimi przeczuciami co do czegoś paranormalnego. -Z powagą odpowiedział.
-Aha. -Krótko przytaknęłam.
-Zapewne jeszcze nie wiesz, ale nasze działania w tej sprawie zostały przeniesione do innego biura w tym mieście. Masz adres: Ul. Detektywistyczna 13, od teraz tam przychodź w razie pomocy lub innych przypadków, ale mam nadzieję, że będziesz tam codziennie wpadać. -Uśmiechnął się.
-Dziękuje, postaram się. -Cicho odpowiedziałam.
Po pożegnaniu się z Ryuuzakim poszłam na boisko koło szkoły. Z oddali widziałam już całą ekipę: Bel, Firm, Dzinks i Edward. Coś mało dziś osób jest tu. Może przez te morderstwa. Trzeba szybko położyć im kres. Podchodzę bliżej i siadam na ławce koło reszty i się witam:
-Siema. -Mówię.
-O cześć, nie myśleliśmy, że przyjdziesz. -Zdziwiona Firm odpowiada.
-No w sumie ja też. Sama siebie zaskoczyłam. -Zaczęłam się śmiać.
-Jak ja dawno słyszałam Twój śmiech! -Krzyknęła Dzinks po czym sama zaczęła się z siebie śmiać.
-Nie aż tak dawno. -Dodałam.
-I jak idą sprawy? -Zapytał Edward.
-Można powiedzieć, że nawet dobrze. Trochę informacji już mam. -Odpowiedziałam.
-Nie boisz się, że możesz zginać? Przecież to coś zabiło już dużo osób. -Niepewnie zapytała tym razem Bel.
- Szczerze? Nie. Nie boję się aż tak. -Poważnie rzekłam.
-Zadziwiasz mnie. -Dodała Firm.
-A jak tam treningi? -Tym razem zapytała Dzinks.
-Dobrze, już sobie w miarę radzę z protezą, ale nadal chcę umieć więcej.-Odpowiedziałam.
-Walczysz z bronią? -Podekscytowana powiedziała Bel.
-Nie, wolę walkę w ręcz. W protezie mam ukryty mini miecz, ale go nie używam. -Odpowiedziałam po czym dodałam:
-I muszę Was ostrzec. To coś co zabija, to dokładnie jest dziewczyną. Nie potrafię powiedzieć ile ma lat. Ma czarno-czerwone włosy, ubiera się też na czarno. Możliwe, że jej wygląd może Was zmylić, po czym uwierzycie, że ona to ja.
-Ciebie nie da się pomylić! -Krzyknęła Dzinks.
-Jesteś pewna? -Zapytałam.
-Tak! Tylko Ty nosisz srebrny łańcuszek z literką 'L', którą ozdabiają niebieskie kryształki cyrkonu. Dodatkowo jesteś wyjątkowo szczupła i wysoka. -Dodała.
- Nie wiedziałam, że mnie doskonale znasz. -Powiedziałam.
-------------------
No i kolejny rozdział. Za niedługo będzie następny. Tak więc, dzięki za przeczytanie i pozdrawiam, Law :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)