czwartek, 19 stycznia 2012

Rozdział XI

   -Przepraszam, myślałem, że nie będziesz miała teraz gości. -Ryuuzaki przystaje, a w ręku trzyma pełną reklamówkę czerwonych jabłek.
Na twarzach zebranych, nieproszonych wcześniej gości zauważyłam zdziwioną minę.
-Nie przejmuj się, też tak myślałam. -Odparłam siadając na parapecie. 
-Kto to jest? -Ojciec przybliżył się do mnie, wskazując ruchem oczu ciemnowłosego chłopaka.
-Nazywam się Ryuuzaki. -Odpowiedział, słysząc szept taty. 
-A ja jestem tatą Izy. -Pośpiesznie dodał siadając na krześle. 
-Law, chciałem z Tobą porozmawiać na temat tego wcześniejszego zdarzenia, ale to chyba nie jest odpowiedni moment. -Poważnie popatrzył na mnie. Wspomniane wcześniej jabłka, położył na stoliku obok łóżka.
-Może później.
-To może my już pójdziemy. -Niepewnie wtrącił pan Es.
-Tak chodźmy. Do zobaczenia młoda. -Poparł ojciec.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, odetchnęłam z ulgą.
-Przypuszczam, że nie za bardzo przepadasz za obecnością swojego ojca. -Spokojnym głosem mówił.
-Szczerze? Dobrze myślisz. Ostatnio mnie nie mile zaskakiwał to dlatego...
-Ach, rozumiem. -Usiadł na krześle, na przeciwko mnie. Patrząc mi w oczy, zapytał:
-Jak się czujesz? 
-W miarę dobrze, ale chciałabym się dowiedzieć, co się stało po tym jak zemdlałam. 
-Niestety, ale morderczyni uciekła. Ranną ofiarę, przewieziono do szpitala, ale po za miasto, kilkanaście kilometrów stąd. Twoją protezę znaleziono w jej domu. Została oddana w ręce ekspertów, być może są na niej jakieś ślady. Tylko nie wiem czy da się ją zreperować, bo trochę, nie, nie trochę, bardzo jest uszkodzona. Walczyłaś z nią? Więc może coś odkryłaś? 
-Nie wiem czy to można nazwać walką. Gdy tam weszłam, ona stała 2 metry od ofiary i w jakiś sposób trzymała ją za ręce. Po chwili Luluś krzyknęła do mnie, a ta jedną jej rękę puściła, ale wtedy coś mnie chwyciło. Wywnioskowałam z tego, że być może ma jakieś niewidzialne ręce. W tym celu próbowałam podstępem wykryć jej ograniczenia. Wolną ręką rzuciłam w jej stronę wazon. Ofiarę całkowicie puściła i się obroniła, nie wykonując żadnych gestów. Po tym mnie odrzuciła i zatrzymałam się pod ścianą, a później to już wiesz...-Tłumaczyłam. 
-Czyli możemy mieć pewność, że te takie niewidzialne ręce ma tylko dwie. To już jest wielka pomoc. -Odparł, zamyślając się. 
-Tak, ale nadal nie wiemy czy ma jakieś ograniczenia co do ich zasięgu. -Zeskoczyłam z parapetu. 
-Z czasem się dowiemy. Ale teraz nie ryzykuj na własną rękę! -Poważnym głosem rzekł.
-Tak wiem, przepraszam. -Cicho powiedziałam. 
Ryuuzaki się uśmiechnął. Moment później usłyszałam kroki, jakby ktoś szedł w tą stronę. Miałam rację. Drzwi się uchyliły, a do sali wszedł ordynator. 
-O Iza, długo się nie widzieliśmy. -Z uśmiechem powiedział. 
-Wcale  z tego powodu się nie cieszę.
-Widzę, że masz gościa. -Popatrzył się na Ryuuzakiego. 
-Owszem, kiedy będę mogła iść do domu? -Zapytałam. 
-Nawet dzisiaj. Tylko przed wypisem pogadamy na temat protezy. 
-Rozumiem...


Dzień następny. 
    Wczoraj wieczorem wróciłam do domu. Na protezę muszę czekać do jutra. Dzisiaj pomęczę się bez niej. Najbardziej martwię się o Lulusia...Czyli wychodzi na to, że Nate też się jej podobał. Kurde, mogłam ją o to zapytać! Może do tego by nie doszło! Takie rzeczy przez głupią zazdrość. Cholera, w głowie mi się to nie mieści! Na całą głośność jaką może z siebie wydać z siebie mój złom, to znaczy telefon, rozlega się piosenka "Linkin Park - Don;t Stay" Z tego co pamiętam to na ten dzwonek ustawiłam numer kontaktu Firm.
Odbieram: 
-Smarkaj... -Znudzona mówię.
-Ty to masz powitanie. Możemy do Ciebie wpaść? -Zapytała.
-Jak się Wam chce. -Odpowiadam.
-Okej, zaraz będziemy ha-ha-ha. -Radośnie kończy rozmowę. 
Yhy, zaraz. Idę do łazienki trochę ogarnąć fryzurę. 10 minut później, pukanie do drzwi. Otwieram i aż mnie zamurowało...Czy ja dobrze widzę?! Tam koło Bel stoi...Nate?! Omg! I jeszcze głupio się uśmiecha. Zaraz mu ten uśmiech zetrę z tej gęby. Wszyscy weszli, pościągali buty i poszli do dużego pokoju.
-Law, od razu soory, to nie był mój pomysł tylko Bel. -Mówi Firm patrząc na jasnowłosego.
-Tak przypuszczałam. -Lekko wkurzona odparłam.
-Ale Ty mnie nie lubisz! -Wtrącił Nate.
-Coś Ty, wydaje ci się...-Sarkastycznie powiedziałam.
-Co ja Ci takiego zrobiłem?! -Zdezorientowany dodał.
-W sumie nic. Po prostu wtargnąłeś w moje życie. 
Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju WTF.
-I jak? Zdecydowałaś czy będziesz trenować? -Pyta Dzinks.
-Niestety. Jeszcze będziecie widzieć mnie trenującą a przy okazji wkurzającą.
-Dalej będę się śmiać, bo ty tak fajnie, bardzo fajnie się wkurzasz! Ha-ha-ha! -Śmieje się Dzinks.
-Ładny naszyjnik. -Znudzony mówi Nate.
Dziękuje, ale się nie podlizuj. -Popatrzyłam na niego wrogo. 
-O właśnie, nigdy nam nie mówiłaś skąd go masz. -Dodaje Bel. 
-Po co miałam mówić? To chyba nie potrzebne. 
-Oj tam, powiedz wreszcie!
-To trochę dziwna historia. Możecie mi nie uwierzyć. Ten naszyjnik z 'L' otrzymałam rok temu od starszej pani. Pamiętam, że w tym dniu miałam okropny humor. Ze łzami w oczach błąkałam się po mieście. Wieczorem przechodziłam koło Ratusza. Zatrzymała mnie staruszka. Trzymając mnie za rękę, wręczyła mi go mówiąc: "Weź go. Będzie Cię chronił. Dzięki niemu będziesz chronić swoich bliskich."
-Przyjęłaś go od razu? -Zaciekawiona zapytała Dzinks. 
-Położyła mi go na dłoni, niczym się odezwałam, jej już nie było.
-Dziwne i takie tajemnicze...


------------
Kolejna drobna informacja: Postanowiłam pisać rozdziały w odstępie 5 dni. Mało czasu mam teraz. Tak tak, rozleniwiłam się, ale nie tylko. Dzięki za przeczytanie, Law :)          


1 komentarz:

Wszystko przeżyję.