piątek, 27 stycznia 2012

Rozdział XII

     No tak, oczywiście wydusili ze mnie całe zdarzenie jakie zaszło 3 dni temu. Wszystko już wiedzą nawet najmniejsze szczegóły. Teraz boję się o Bel. Jeśli ona nadal będzie się koło niego kręcić albo on koło niej, może stać się kolejną ofiarą. Nie chcę przeżywać śmierci przyjaciółki. Oby to nigdy nie miało miejsca. Dzisiaj mam zamiar iść na trening. Oczywiście nie sama. Firm, Dzinks, Bel oraz Edward będą mi towarzyszyć. W sumie nie mieli wyjścia. Ach, jaka ja wredna. Tylko jeszcze przed sędziwą godziną czeka mnie wizyta w szpitalu i... Na samą myśl o tym mnie kończyny bolą. Proteza tam czeka, a przy jej podłączaniu, ból jest przeokropny. Z nudów, dla rozrywki do porannej kawy, wzięłam do ręki gazetę, którą rano babcia kupiła. Pierwsza strona, krwisto czerwony, duży napis: "MORDERCA NIE ODPUSZCZA". Rozgłaszają to, a gówno wiedzą. Takim to tylko w łeb dać, by wbić choć trochę rozumu do pustych głów. Ale cóż, nie ma się co dziwić, czymś muszą zabłysnąć. 

     Szpital, oddział chirurgiczny. Pokój bodajże numer 13, przypadek?! Pukam, po czym białe drzwi otwiera wysoki mężczyzna:
-Eee, dobry. -Patrząc na niego, mamroczę. 
-Stalowa, to znaczy Iza. Mówili, że przyjdziesz, wchodź. 
Pomału podążam za krokami lekarza. Pomieszczenie dość przyjazne, można powiedzieć, ale zaraz zacznie się tu horror. -Usiądź sobie, zaraz przyniesiemy protezę. -Uśmiechając się, idzie do sali obok. Ostrożnie siadam na czarnym fotelu. Obok niego stoi szafka a na niej: kilka par nożyczek, patyczków, prętów i Bóg wie co jeszcze. Owszem, lubię się bawić scyzorykami, ale bez przesady. Przychodzi ordynator: 
-Witam. Popatrz na ten model protezy.
Uważnie się przyglądam. Jej srebrny blask aż bije po oczach. 
-Jest lżejsza, ale przy tym mniej wytrzymała, więc nie szalej. -Zaczął się śmiać. 
-Ta, będę uważać, albo się postaram. 
-Coś widzę po twojej minie, że nie jesteś zadowolona. -Uśmiech jego powoli zanikał. 
 -Bo...nienawidzę podłączania nerwów z protezą. To jest koszmar. -Cicho i szorstko odparłam.
-Zdaję sobie sprawę z bólu, ale wiesz coś za coś. 
-Niestety. -Odwracam głowę w stronę okna, by nie patrzeć na to co się stanie. 
To samo co kiedyś. Przywiązali mnie jakimiś pasami. Nogi unieruchomione, sprawna ręka odchyloną w tył. I...Cholerny ból się zaczął. Tym razem już się nie wyrywałam zbytnio, ale oczywiście bez krzyku się nie obeszło.
-No i po sprawie. Wstań i spróbuj nią poruszać. 
Przez moment testuję ją. 
-Doskonała. Taka, taka lekka. -Ze zdziwieniem popatrzyłam na lekarzy.
-Mam rozumieć, że jesteś zadowolona? 
-Oczywiście. -Zacisnęłam stalową pięść. 

     Wracając do domu, wstąpiłam do mojego ulubionego warzywniaka po jabłka. Szczęśliwa wchodzę w moje skromne progi. Pozostały mi 42 minuty do treningu. Trzeba pozbierać ekipę. Zadzwonię wpierw do Firm:
-Siema, za 5 minut przed moim blokiem.
-Sie wie, do zobaczenia. 
Dobra...ta nowa stalowa ręka jest genialna. Ciekawa jestem jak będzie się sprawować w walce. Dzwonek domofonu, trzeba schodzić. Chowając komórkę do kieszeni nogą otwieram drzwi wejściowe do klatki, a tam...Przed moimi oczami ukazał się ostro zakończony patyk. Pierwsze moje wrażenie to " Co do cholery?" Łapię ten nędzny patyczek i łamię go w pół. Jedną z połówek trzymam w ręce.
-Hej. -Słodkim głosem odzywa się jego właściciel, Nate. 
-Miłe powitanie. -Sarkastycznie odparłam.
Reszta grupy patrzyła na rozwój sytuacji ze zdziwieniem. 
-Refleksu to Ty nie masz. -Dodaje jasnowłosy. 
Nie odzywając się poszłam przodem. Po chwili gwałtownie się odwróciłam i wspomnianą połówką rzuciłam z całej siły w niego.
-Ty też. -Szorstko powiedziałam. 
-To trochę bolało! -Zdenerwowany złapał się za czoło. 
-Jakby to był scyzoryk już byś nie żył. 
-Ej, tylko się nie pozabijajcie! -Wtrąca Firm.
-Sam zaczął. Powinien się spodziewać kontrataku z mojej strony. -Poważnym głosem odpowiedziałam. 
-Dobra, chodźmy już normalnie, spokojnie. -Znudzona dodała Dzinks. 

     Wchodzimy na wielką salę. Oni siadają na ławce pod ścianą, a ja podchodzę do trenera. 
-Dobry. 
-Dzień Dobry. Widzę, że przyszłaś z przyjaciółmi. -Popatrzył na grupę młodzieży. 
-Powiedzmy, że wszyscy to przyjaciele. 
-Iza, jednak przyszłaś. -Przyszedł ojciec. 
-Tak, niestety. -Fuknęłam trochę zdziwiona jego obecnością.
Przypomniałam sobie o naszyjniku, który zawsze ściągam przed treningiem. Szybko go zdejmuję i oddaję w ręce Firm. Tato w tym czasie wyciąga z obudowy katanę i mi ją podaje. Niepewnie chwytam ją. Trochę ciężka. Przyglądam się jej uważnie. Doskonale wykonana. Przyozdobiona dziwnymi motywami. Długie, srebrne ostrze, w którym się można przyglądnąć, delikatnie połyskuje. Przy końcu uchwytu zaczepione są dwie długie wstęgi. Jedna czarna, druga błękitna. Lecz nagle zauważyłam, że zdobią go niebieskie kryształki, które niby się świecą. Przypominają mi te z naszyjnika! Niepewnie zerknęłam na Firm i resztę. Mieli dziwne miny. Jakby nie wiedzieli co zrobić. Kryształki naszyjnika też lśnią! 
-Schowaj go! -Krzyczę w ich stronę. 
-Coś się stało? -Pyta trener. 
-Nie, nic. 
-Dobra, teraz sprawdzimy jak walczysz. -Trener do ręki wziął swój miecz po czym stanął na przeciwko mnie. Zdziwiona odwzajemniam gest i również wyciągam przed siebie broń. W takiej chwili ból głowy się wznowił. Moment później walka się rozpoczęła, pan Es pierwszy zaatakował. Ledwo co się obroniłam. Jako nowicjusz nie za bardzo idą mi manewry z kataną. 
-Tylko na tyle Cię stać? Widocznie Cię przeceniłem. -Z uśmiechem się odezwał. 
-Ja się dopiero rozgrzewam. 
Kilka uników, ataków oraz bolesnych upadków. Trener nagle staje w miejscu. 
-Teraz powalczysz z Nate'em. -Podał swoją broń synowi. 
-Że co? Ale ja nie chcę! -Protestuję. 
-Boisz się? -Wtrąca Nate. 
Wkurzona odwróciłam się w jego stronę. 
-Przegiąłeś! 
Podbiega do mnie z ostrzem wymierzonym w twarz. Zdziwiona przystaję. 
-Niech będzie. Zabawa się skończyła. -Cicho szepczę. 
-Oni się pozabijają naprawdę! -Głośno i donośnie krzyczy Firm. 
-Nie, chyba nie. -Odpowiada pan Es. 
-Możliwe. -Odparłam. 
Walka trwa. Jak na razie zero upadków. Nagle zaatakował mnie od strony pleców. To nie było fair. Upadłam z hukiem robiąc szybki unik. Katana spadając niemal mi się wbiła w nogę. Nade mną staje Nate. Śmieje sie. Szybko nogą podcinam jego nogi, dzięki czemu on traci równowagę. Wstaję, chwytając broń w dłoń. Koniec ostrza przykładam mu do gardła. 
-I co teraz? -Ustawiłam się tak, że nie ma szans mnie zaatakować. Nikt się nie odzywa. Jasnowłosy patrzy na mnie oczami błagającego psa. 
-Dobra...- Obracam oczami. Chowam katanę i poważnie pytam:
-Tyle na dziś?
-T-tak. -Odzywa się pan Es. 
-To do widzenia!  -Oddaję broń do rąk ojca.
-To weź ze sobą. -Odpowiada odsuwając ją. 
-Z jakiej racji? 
-Bo od teraz jest Twoja. 
-Niezbyt z tego powodu jestem zadowolona. 

     Wracamy na osiedle. Cisza. Każdy nagle spoważniał. Firm po chwili zdobywa się na odwagę:
-Law, dlaczego...



---------------
Następny za nami. Za tydzień kolejny :) Miłego czytania, pozdrawiam, Law :) 

2 komentarze:

  1. Niahah! Zajebiste! Jak sb wyobrazilam te oczy Nate'a to po prostu padlam! xD super!

    OdpowiedzUsuń

Wszystko przeżyję.